62. Przed tym musisz zobaczyć jakiego kutasa narysowałem na murku lata temu
– A więc, co pokażesz mi najpierw? – spytałem, gdy wymieniliśmy stojący na podwórku samochód i wyszliśmy na pokrytą cienką warstwą śniegu drogę. Powietrze było bardzo rześkie, kiedy wciągnąłem je przez nos.
– Sam nie wiem, może chodźmy tam, gdzie często przebywałem za dzieciaka. A raczej uciekałem w to miejsce – mówił, gdy szliśmy przed siebie. Było dość głośno, więc oboje mieliśmy dłonie w kieszeniach. – Myślę, że każdy powinien mieć takie miejsce, by czasem tam uciec. By spędzić kilka chwil w samotności. Ty masz domek na drzewie, natomiast ja uciekałem na piękną polanę. Niestety mamy zimę, więc nie jest tam o tej porze roku wybitnie uroczo, ale w lecie muszę cię tam zaciągnąć. Jest mały strumyk, często się tam kąpałem lub czytałem książki, bardzo dużo kiedyś czytałem. Chyba byłem małym kujonem.
Słuchałem jego głosu zaciekawiony z małym uśmieszkiem, nasłuchując uważnie każde jego słowo.
– Nigdy bym się tego nie domyślił – brzmiałem na szczerze zdziwionego, choć nie miałem na celu wyśmiać Louisa. – W końcu rzuciłeś studia, nie sądziłem że kiedykolwiek lubiłeś naukę.
Louis posłał mi krótkie spojrzenie. Uśmiechnąłem się do niego, a on pchnął mnie lekko barkiem. Pokręciłem głową, oddając zaczepkę. Dźgnąłem go kilka razy w bok, aż w końcu zirytowany odciągnął moją rękę i złączył nasze dłonie w uścisku.
– Pamiętam, że ilekroć ojciec wracał do domu pijany z pracy, a ja upewniłem się, że mamie i dziewczynkom nic się nie dzieje i poszedł spać, szedłem właśnie tam aby się uspokoić. Nawet jeśli był środek nocy. Większą ulgę na świecie chyba przynosi mi jedynie twoja obecność... – westchnął, delikatnie bujając naszymi złączonymi dłońmi. Uśmiechnąłem się, gdy podłoże pod naszymi butami skrzypiało na ulicy. W Doncaster panował większy mróz, ale mimo to miejsce te było tak bardzo spokojne, iż mógłbym tu zostać na dłużej.
– Wiem, co czujesz. Mam tak samo, gdy jestem przy tobie – odparłem zgodnie ze szczerością.
– Mógłbym w sumie jeszcze pokazać ci moją starą szkole – zaproponował, a ja ożywiłem się słysząc to.
– Byłoby cudownie!
– Teraz musimy przejść przez moje tajne przejście – poinformował mnie. – Umiesz przechodzić przez płot?
– Umiem. Aż taki nieporadny to chyba nie jestem – pokręciłem z rozbawieniem głową. Chłopak mimo to trzymał mnie asekuracyjnie za rękę, kiedy przechodzilśmy jego tajnym skrótem. Byliśmy po drugiej stronie ogrodzenia. Ruszyliśmy w głąb łąki, która oczywiście pokryta była białym puchem, lecz mimo to podobało mi się. W pewnym momencie skończyło się na tym, iż Louis niósł mnie na swoich plecach.
– Uwielbiam jak traktujesz mnie z taką czułością – przyznałem. – Na samym początku naszej znajomości bałem się, że nigdy nie będziesz w stanie się na to zdobyć...
– A teraz? Spójrz gdzie jesteśmy – szatyn dogryzł mi, a ja ukąsiłem jego kark. W odpowiedzi podrzucił mnie na swoich plecach. Brakowało mi tego w czasie ciąży, teraz znów mógł mnie nosić tak często jak oboje mieliśmy na to ochotę.
Po kilkunastu krokach zatrzymał się, a ja ujrzałem zamarznięte jeziorko. Było tu pięknie!
– Ooo, darmowe lodowisko! – zachwyciłem się, zeskakują z pleców chłopaka i podchodząc bliżej stawu zauważyłem w zamarzniętej wodzie swoje odbicie.
– Ty chyba nie masz zamiaru wejść na ten lód, prawda? – spytał z wyraźnym w tembrze głosu niepokojem, szybko mnie doganiając.
– Oczywiście, że nie – posłałem mu pstrzyczka w czerwony nos. Naburmuszył się, marszcząc brwi.
– Już się bałem – westchnął z ulgą. – Kiedyś w zimę właśnie przyszedłem tu z Fizzy, gdy była malutka i kiedy tylko się odwróciłem ona wskoczyła na lód, który się pod nią załamał, ale zdążyłem ją złapać nim wpadła tam całkowicie.
– To straszne – odezwałem się z dreszczem, który przebiegł po moich kręgach. Wyobrażając sobie tę sytuację naprawdę poczułem się niespokojnie. Odsunąłem się o krok od jeziorka, obserwując rozciągające się widoki. – Czy latem widać tu zachód słońca?
– O tam konkretnie – wskazał mi ręką odpowiedni kierunek. – Zachód słońca jest tutaj po prostu niesamowity. Naprawdę w żadnym innym miejscu nie wyglądał on dla mnie choćby w połowie tak bosko.
Uśmiechnąłem się do niego szeroko, korzystając z faktu, iż Louis stał za mną, oparłem się o jego plecy, a on złapał moje biodra. Mogło się to wydawać śmieszne, ponieważ szatyn jest niższy ode mnie, ale ta pozycja była dla nas wygodna. – Zawsze chciałem kochać się przy zachodzie słońca – zagaiłem, czując przy sobie zapach Louisa. Wyjawiając mu to moje tandetne marzenie, zagryzłem dolną wargę między zębami.
– Jest zima, przykro mi, ale dopiero co wyleczyłem się z moich agonii – mruknął całkowicie przerażony wspomnieniem o przeziębieniu.
– Nie powiedziałem, że teraz, głupku.
– Pomyślimy o tym, ale muszę przyznać, że propozycja brzmi kuszącą i romantycznie, a sama wizja tego, że będę mógł obserwować blask ostatnich promieni słońca na twojej skórze naprawdę mi się podoba, no i nie robiliśmy tego nigdy na dworze – oparł się o moje ramię.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz.
– Korzystajmy póki Raisin nie ma jak nas nakryć – dodał.
– Nigdy nie może nas przyłapać, przecież to musi być trauma do końca życia – skrzywiłem się, na samą nieprzyjemną myśl.
– Weź, ja sobie nawet nie chcę tego wyobrażać. Nie byłbym w stanie chyba spojrzeć jej już nigdy w oczy. Już nakrycie nas przez twoich rodziców byłoby lepsze.
– Matko, o czym my rozmawiamy? – wybałuszyłem oczy, odwracając się do Louisa i wtuliłem się w jego ciało. – Zdecydowanie musisz mnie tu przyprowadzić, gdy będzie ciepło.
– Może jak będziesz grzeczny – kokietował ze mną, za co ja pacnąłem go w oczy.
– No hej! Jakoś ostatnio ci nie przeszkadzało gdy byłem niegrzeczny...
Zaśmialiśmy się oboje, obserwując nawzajem swoje tęczówki. Z tej odległości mogłem policzyć wszystkie rzęsy Louisa, pomimo iż zajęłoby mi to całą noc. W końcu mój wzrok nieśmiało zaczął kierować się coraz niżej, aż w końcu ulokował się na ustach szatyna. Nie potrafiąc dłużej się kontrolować, wpiłem się mocno w jego wargi. Chłopak jak zwykle przejął inicjatywę w trakcie pocałunku i zamruczał cicho, przechylając mnie w tył. Mimo tego, że byłem wyższy, wydawać by się mogło, że jest na odwrót. Poruszaliśmy swoimi wargami w równym rytmie, dopasowując się idealna, jak za każdym naszym zbliżeniem ust... jak za każdym osobnym pocałunkiem. Nie było takiego, który by mi się nie podobał, ponieważ każdy z nich był po prostu perfekcyjny. Nie potrafiłem powstrzymać się przed lekkim podgryzieniem jego dolnej wargi. Szatyn wsunął język w moje usta, a gdy tylko zetknął się on z moim, jęknąłem cicho, a moje kolana momentalnie się ugięły. Zawsze reagowałem na to tak samo, zawsze.
Gdyby w tym momencie mnie nie trzymał, prawdopodobnie byłbym naprawdę blisko upadku, jednak Louis nadal mocno utrzymywał dłoń w dole moim pleców, natomiast ja sunąłem swoją ręką z torsu chłopaka, aż do jego karku, wczesując swoje palce w krótkie, karmelowe włosy chłopaka. Rozgrzane usta przeniosły się na moją szyję, a ja dzięki temu momentalnie zapomniałem o panujących na dworze chłodnie. Odchyliłem głowę do tyłu, aby dać mu jeszcze większą możliwość całowania mojej skóry w tamtym miejscu. Stęknąłem, kiedy Louis zagryzł lekko miejsce pod moją szczęką. Wiedziałem, że pojawi się tam wyraźny ślad jego perfekcyjnych ust zasysających się na mojej zimnej skórze.
– L-Lou... – kręciłem swoimi biodrami naprzeciw jego, czując że naprawdę zaraz stracę poczucie równowagi, kiedy on polizał moje jabłko Adama.
– Tak? – spytał mnie tym swoim cholernie zachrypniętym pięknym głosem, który zawsze wywoływał u mnie ciarki na cały ciele. Poczułem, że jeszcze moment a mógłbym zacząć drżeć
– Mam przez ciebie nogi jak z waty, a chciałbym wrócić do Raisin o własnych siłach – odparłem, z palcami owiniętymi naokoło jego karku.
– Mogę cię nieść.
– Boże... – położyłem rękę na świeżej malince. – I mam teraz pokazać się twojej rodzinie taki pokąsany? – zarumieniłem się.
Chłopak w odpowiedzi zdjął swój długi, szary szal i owinął go wokół mojego własnego karku. – Możesz powiedzieć, że boli cię gardło – zachichotał, całując mój nos.
– Uważaj, bo ktoś mi uwierzy – prychnąłem, chwytając go za rękę. – Teraz zaprowadzisz mnie do swojej starej szkoły!
– Oczywiście, mały – powiedział, przez co schowałem twarz w swojej wolnej dłoni. To przezwisko piekielnie na mnie działało, nawet nie wiem dlaczego tak jest.
– To podstawówka, gimnazjum czy liceum? – dopytałem.
– Coś, co wspominam najgorzej, więc gimnazjum – odparł, opuszczając razem ze mną polane.
– Coś o tym wiem. Byłem tam uważany za bardzo kontrowersyjnego ucznia – mruknąłem, przegryzając swoją wargę. Cały czas rozglądałem się obserwując mijane widoki. Louis nie doceniał tego miasteczka, było słodkie.
– W podstawówce jeszcze nie było aż tak źle, ale potem już dzieciaki zaczynały nabijać się z tego, że mam gorsze ciuchy, beznadziejny telefon i w ogóle – wzruszył ramionami.
– Oh... U mnie z kolei zaczęło się, gdy stwierdziłem, że nie muszę ukrywać się ze swoją homoseksualnością. Wiesz, jeszcze kiedyś uważałem to za błąd przez to, co później się działo, ale dlaczego miałbym kryć się z czymś, co jest... mną?
– Był taki jeden typ, który pomazał kiedyś moją bluzkę markerem aby śmiać się ilekroć pojawiałem się w niej parę razy bez prania... – praktycznie szepnął, powodując, że moje serce prawie rozerwało się na pół.
– Co za gnój – warknąłem, wtulając się bardziej w mojego Louisa. – Pamiętam jak zamknęli mnie w toalecie, a w mojej szkole te drzwi były takie wysokie w kabinach, zero ucieczki. Podrzucili mi tam telefon, na którym nagrane były jęki i inne rzeczy. Jakieś trzy klasy zbiegły się, żeby się pośmiać – zmarszczyłem brwi, przypominając sobie te chwile. To było straszne i za grosz nie mogłem pojąć jak ludzi mogło śmieszyć coś takiego.
– Kurwa mać, aż się zagotowałem od środka – burknął, a ja wyraźnie pocuzłem to przez mocny uścisk na swojej dłoni. – Dzieciaki są obrzydliwe. Nikt nie potrafi tak komuś zniszczyć życia jak one.
– Nie zdają sobie sprawy z tego, że mogą słowami, czy takimi głupotami naprawdę kogoś zranić. Teraz pewnie nie przejąłbym się jakimś komentarzem na ten temat, ale w wieku piętnastu lat byłem dużo słabszy, dało się mnie łatwo złamać. Za to teraz jestem dużo bardziej silny i śmiało mógłbym podejść d tych ludzi, którzy mnie prześladowali i powiedzieć "tak, jestem spedalony do potęgi, ale za to jakiego dużego ma mój chłopak"! – roześmiałem się, a Louis szybko wybuchł jeszcze większym śmiechem.
– Mam nadzieje spotkać tam mojego byłego wychowawcę – wyznał, gdy już troszkę się uspokoił. – Jest środek tygodnia, wiec może mi się to uda. A chcę wyrzygać mu jak bardzo chujowy był przez to, że mnie nigdy nie bronił i przez jego brak interwencji prawie popadłem w depresję.
– Moje kochanie jest takie odważne i silne – pocałowałem jego policzek z głośnym cmoknięciem. Spojrzałem na duży budynek, przed którym stanęliśmy.
– Wow – wyrwało mi się. – Ile tu chodziło dzieciaków jak ty tam byłeś? Tysiąc? – zapytałem prześmiewczo, jednak zdziwiłem się, gdy chłopak odparł:
– Prawie tysiąc.
– Więc... idziemy wygarnąć twojemu nauczycielowi, tak? Przemyśl dokładnie co chcesz powiedzieć. Przed temu musisz zobaczyć jakiego kutasa narysowałem na murku lata temu. Chyba nawet napisałem nazwisko głowicą, który był dla mnie najgorszy – sarknął, schylając się w poszukiwaniu swego malunku.
– Okej, to ohydne, ale miałeś tylko paręnaście lat, więc to chyba zrozumiałe, chociaż nie, ani trochę nie, ale już dobra – skrzywiłem się. Louis się roześmiał.
– Jestem mistrzem w rysowaniu penisów. Malując je pojąłem swoją miłość do szkicowania! – mówił wyniośle, sprawiając, że śmiałem się jeszcze głośniej.
– Jesteś najgorszy, wytatuuj sobie go na czole – roześmiałem się, gdy chłopak powiedział "to nie jest zły pomysł!", na co uderzyłem go równocześnie w głowę.
– Oto on! Nadal tu jest! – praktycznie pisnął, pokazując mi nabazgrany jakimś permanentnym, czarnym markerem rysunek penisa, który wszędzie rysowali sobie w zeszytach moi rówieśnicy.
– Dobrze, co mam ci powiedzieć? Że jest piękny? – parsknąłem, patrząc na malunek.
– Myślałem, że lubisz kutasy – wydął dolną wargę, a ja zaczerwieniłem się ponieważ przez to, że powiedział to tak głośno starsza kobieta, która przechodziła obok spojrzała na nas dziwnie.
– Tylko dwa, a teraz chcę zobaczyć środek szkoły.
– Czekaj, jak to dwa? – nie uległ mi, gdy ciągnąłem go w kierunku wrót szkoły.
– Lubię twojego penisa... i swojego. Mam poczucie swojej atrakcyjności!
Wyszczerzyłem się do niego, cmokając swoją dłoń i "wysyłając" mojemu głupiemu chłopakowi buziaczka.
– Możemy iść? – narzekałem.
– Pewnie – splótł ze sobą nasze palce, zbliżając się do dużych drzwi wejściowych. – Ta baba to była pani od matematyki. Prawdziwa wiedźma.
Zaśmiałem się, a po chwili podeszliśmy do niebieskich szafek, Louis nawet pokazał mi, która należała do niego.
– Elo! – mrugnął okiem do siedzących pod ścianą chłopaków, którzy przyglądali się nam z rozkojarzeniem.
Jeden z nich miał jasne blond włosy, natomiast drugi ciemne loczki. Zaśmiałem się, gdy doszedłem do wniosku, że przypominali mi trochę mnie i Nialla jakieś cztery lata wstecz. Blondyn zrobił mały grymas, marszcząc brwi, lecz ostatecznie odmachał Louisowi. Widziałem, że gdy odchodziliśmy oni patrzyli się na nasze złączne dłonie, jednak, zapewne przez to, iż jesteśmy od nich starsi powstrzymałem się od jakiegokolwiek komentarza.
– Ta szkoła jest dużo ładniejsza od mojej – powiedziałem szczerze, oglądając porozwieszane na jasnych ścianach dyplomy.
– To trzeba przyznać. buda jest ładna. – zgodził się. – Trochę się tu pozmieniało, odkąd byłem tu ostatni raz, ale cóż się dziwić, minęło już jakieś sześć lat.
Spojrzałem na półkę z nagrodami, podchodząc do niej. Było tu naprawdę dużo pucharów z różnych lat, jak wyczytałem na jednym ze złotych pucharów, który był sprzed dekady. Nie znajdziesz tu nic mojego, chodź. Nagrody są w domu – mruknął, wskazując mi ruchem głowy schody.
– A masz jakieś nagrody?
– Z zawodów z piłki nożnej, na pewno kilka jest na strychu u mamy. Pokój nauczycielski jest na gorze.
Kiwnąłem głową, kierując się na duże schody, którymi ruszyliśmy na drugie piętro. Szkoła, jak na takie małe miasteczko była naprawdę spora, co mnie zadziwiło.
– Co tutaj tak mało gówniaków? – skomentował świecące pustkami korytarze, kierując mnie w znaną tylko jemu stronę.
– Może jest lekcja? Jakoś rzeczywiście mało tutaj ludzi – spojrzałem w duże okno po mojej prawej stronie. Stąd było widać kawałek miasta. Skoro jest lekcja to co tamci robili na dole? Plus co jakiś czas ktoś przechodzi przecież. – zauważył z konsternacją.
– Nie wiem... – wzruszyłem ramionami, uśmiechając się lekko. Po upływiu krótkiej chwili spędzonej w ciszy, znaleźliśmy się przed drzwiami z napisem "pokój nauczycielski". Louis zapukał kilka razy w ogromne drzwi, nim przed nami stanęła kobieta około trzydziestu kilku lat.
– Dzień dobry. Jest może pan Gratchen? – zapytał z niewielkim uśmieszkiem. Kobieta wpatrywała się w niego przez chwilę zdziwiona, dopiero po chwili zapewne go rozpoznając ponieważ ona również się uśmiechnęła.
– Louis... To ty, chłopcze? – spytała, a kiedy szatyn niepewnie pokiwał głową, przez chwilę kobieta zniknęła w pokoju, by prawdopodobnie zawołać wychowawcę Tomlinsona.
– Był moim nauczycielem od geografii. – szepnął do mnie, a zaledwie moment później w drzwiach pojawił się podstarzały mężczyzna, który wyraźnie rozpromienił się na widok szatyna.
– Louis Tomlinson? – zdziwił się, patrząc na niego spod dużych okularów. – Wyrosłeś! I masz.... zarost, kto by pomyślał?
Chłopak wyglądał na głęboko zszokowanego jego pozytywną reakcją na jego osobę, jednak szybko zakrył pod swoim zimnym wyrazem twarzem.
– A pan to naprawdę ten sam mężczyzna, który kiedyś powtarzał uparcie, że jestem nieudacznikiem i do niczego w życiu nie dojdę?
– O-oh... – uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny, a ja złapałem mocniej dłoń Louisa, by dodać mu wsparcia. Mężczyzna dyskretnie rozejrzał się po korytarzu, by upewnić się, iż nikt nie słyszał Louisa. Następnie spuścił on lekko swój wzrok.
– Wie pan, jestem tu tylko przejazdem w odwiedzinach u rodziny razem z córką i mężem.
Próbowałem nie dać po sobie poznać jak dziwne uczucia ogarnęły mnie kiedy chłopak określił mnie tym mianem. – Postanowiłem, że wpadnę i pokaże Panu, że jednak nie jestem wcale taki żałosny...
Mężczyzna spojrzał na mnie, poprawiając dziennik, który miał w swoich ramionach. – Cóż.... nie wiem co mógłbym ci powiedzieć, Louisie – odparł, wyczuwałem skruchę w głosie mężczyzny, który patrzył na chłopaka.
– To czego nigdy nie wymusił pan na dzieciach, które wykańczały mnie psychicznie – wzruszył ramionami. – Oczekuje jedynie przeprosin.
– Bardzo cię przepraszam Louis, tak, oczywiście. Mogę jedynie cię przeprosić za to, co wtedy się działo. Powinienem jakoś zareagować, ale było to naprawdę dawno temu, nie mam jak się usprawiedliwić, sam o tym na pewno wiesz. Widzę, że wyrosłeś na dobrego mężczyznę – powiedział, spoglądając również na mnie.
– Pragnąłem także powiedzieć to dlatego, aby być może uchronić kolejnych uczniów przed tym, co spotkało mnie. Nie jest Pan złym człowiekiem, ale nigdy nie jest za późno, by się trochę zmienić, nie mam racji?
– Oczywiście, że masz, jak widzisz dużo się u mnie zmieniło – mężczyzna znów uśmiechnął się promieniście. – Bardzo cieszy mnie twoja wizyta, dobrze cię widzieć, chłopaku.
– Oh, Boże, gdzie moje maniery – Tomlinson uderzył się z otwartej dłoni w czoło, drugą ręką wypychajac mnie bardziej na przód. – Panie Gordon, to mój małżonek Harry.
– Miło mi cię poznać, młodzieńcze – powiedział nauczyciel, a ja uśmiechnąłem się do niego delikatnie. Skinąłem lekko głową, by pokazać swoje dobre maniery.
– Dzień dobry – wyszemrałem dosyć nieśmiało, cały czas dosyć zawstydzony tym, że chłopak nazwał mnie swoim mężem.
– Louis, ty i Harry nadal jesteście bardzo młodzi i tak szybko zdecydowaliście się na ślub i dziecko? – zapytał mężczyzna.
– Owszem, moje życie ułożyło się w zaskakująco szybkim tempie, ale niczego bym nie zmienił. Nasza córka ma dopiero trzy miesiące – Louis utrzymywał poważną minę, jednak gdy mówił o Raisin jego głos zrobił się bardziej miękki.
– Ja w twoim wieku nawet nie myślałem o założeniu rodziny także gratuluję! – facet zaraził mnie swoim uśmiechem.
– Dziękujemy – mruknąłem, spoglądając kątem oka na swojego "męża". Właściwie odpowiadało mi to, gdy Louis tak mnie przedstawił.-
– Dobrze, proszę pana, my już musimy uciekać – powiadomił go chłopak delikatne i się razem ze mną wycofując.
– Oczywiście. Miłego dnia państwo Tomlinson – nauczyciel uśmiechnął się do nas, lekko uginając plecy do tyłu, nim zniknął za dużymi drzwiami, a Louis głośno westchnął.
– Dlaczego akurat państwo Tomlinson? – prychnąłem gdy ponownie ruszyliśmy korytarzem. – Czemu wszyscy zawsze uważają, że to ty dominujesz?
– Bo tak jest i to widać na pierwszy rzut oka, panie Tomlinson – Louis dźgnął mnie palcem w miejsce między moja żebra, przez co odskoczyłem z chichotem. – Wiesz co? - zagadnął mnie. – Przyjemnie przedstawiało mi się ciebie jako mojego męża. Brzmi to dużo dostojniej niż "chłopak".
– Taak – przeciągnąłem, gdy schodziliśmy sdchodami w dół. – Ciepło mi się zrobiło w żołądku, gdy tak mnie nazwałeś – wyznałem mu, dotykając dłonią swojego brzucha.
– Jak założysz dziś dla mnie znowu kabaretki zrobi się jeszcze cieplej – szepnął mi do ucha, uśmiechając się przy tym zawadiacko.
– Chyba ci się spodobały moje nogi w nich, co? – spytałem, rumieniąc się przy uszach. Przez moją przypadłość nie dość, iż moje nogi wyglądały nieco bardziej kobieco, to jeszcze nie było na nich męskich włosów, dzięki czemu były gładkie i naprawdę lubiłem ubierać na nie kabaretki.
– Wiesz, co? Bo...widziałem takie śliczne podkolanówki w necie.. - zagaiłem rumieniąc się mocniej, przez podjęty przeze mnie temat, w końcu nie wiedziałem, czy to nie będzie za wiele.
– Jezu Chryste – wyrwało mu się i słyszałem, że zaczną ciężej oddychać. -Jeszcze powiedz, że z podwiązkami...
– No właściwie jedna para jest z podwiązkami, a druga to takie zwykłe. I są czarne, szare, białe i jasnoróżowe, ale chciałem spytać co o tym myślisz, zanim w ogóle bym spojrzał na ceny – powiedziałem z przegryzioną wargą. - Chyba by mi ładnie pasowały do błyszczyka i spodenek.
– Weź ten jasny róż, proszę – pisnał, a w jego oczach widziałem małe ogniki. – Będziesz wyglądał w nich tak słodziutko...
– Kocham cię, kocham cię – rzuciłem pocałunki na jego ustach i policzkach, gdy wyszliśmy z budynku.
– A ja ciebie – zaśmiał się, obejmując mnie w pasie. – Mogę ci kupić jeszcze jakiś diadem, żebyś miał cały zestaw niegrzecznej księżniczki – wymruczał dając mi klapsa.
– Hej! Nie w miejscu publicznym – posłałem chłopakowi trzepnięcie w ramię. – Wiesz... odkąd cię mam to jest takie łatwiejsze. Przy tobie mam gdzieś, czy ludzie będą mnie oceniać. Kocham w tobie to, że akceptujesz te wszystkie dziwne rzeczy we mnie, które mi się podobają.
– Dziwne? – zmarszczył brwi. – One są dla mnie nieziemsko seksowne! Ja dosłownie szaleję na samo wyobrażenie sobie ciebie w jakichś pończochach albo kabaretkach!
Uśmiechnąłem się do chłopaka szeroko, ciesząc się z tego jak zwyczajnie i prosto rozmawialiśmy o takich rzeczach. To fakt, że odkąd jestem z Louisem zacząłem bardziej akceptować swoje fantazje takie, jak chociażby słodki makijaż. Ponieważ z tymi wszystkimi rzeczami czuję, że to jestem prawdziwy ja i jest mi dobrze, kiedy mam na sobie różową, słodką koszulkę, a gdy zobaczyłem te rajstopki na jednej ze stron internetowych, zakochałem się! Gdy wrócimy do domu od razu wykupię kilka sztuk.
– Zdążyłem stęsknić się za Raisin – wyznałem po chwili ciszy.
– Ja także – pokiwał głową. – Teraz widzisz jak okropną udręką jest dla mnie każdy dzień w pracy, gdy nie widzę was obojgu w czasie wielu godzin.
– Wysyłam ci nagrania co pół godziny, nie narzekaj. O, właśnie. Jutro wracasz do salonu po tygodniu nieobecności – przypomniałem sobie, spoglądając na nasze złączone dłonie.
– Proszę, nawet mi nie przypominaj – jęknął. – Zayn specjalnie przypisał mi do zrobienia tatuaż dosłownie nad waginą jakiejś laski – wzdrygnął się z obrzydzeniem.
– Na pewno przyjdę razem z Raisin, będziemy pilnować tatuśka – zaśmiałem się. – Właściwie... myślałem o zakryciu mojej blizny. Ona jest tak z boku i myślałem o jakimś tatuażu w tym miejscu. Na przykład kwiecie, by ucielieśnić na ciele moją miłość do natury.
– Aż tak ci przeszkadza? – zmarszczył brwi. – Ja ją nawet lubię i to taka moja tradycja, że ją całuję...
– Naprawdę ją lubisz? – zmarszczyłem delikatnie brwi, przez co między nimi na moim czole prawdopodobnie pojawiła się zmarszczka, gdy patrzyłem na szatyna.
– Kocham wszystko w twoim wyglądzie – odparł szczerze. – Nawet to, co ty uważasz za niekorzystne, ja właśnie uważam za doskonałe.
Uśmiechnąłem się szeroko, spuszczając wzrok na moje trampki. Cieszyłem się, że mam przy sobie kogoś tak niesamowitego jak Louis Tomlinson. Chciałbym, żeby wiedział jak bardzo cudowny jest.
Rozdział edytowany tylko do połowy, ponieważ cholernie nie chciało mi się go poprawiać.
W czerwcu startuje nowy fanfik... jest już napisany. Tymczasem zaplanowana jest już kolejna książka, którą zaczynam pisać z MommyCyrus w następnym tygodniu ☀️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top