61. Harry bardzo ładnie wyglądał z ciążowym brzuszkiem

Ta książka zaczyna mnie męczyć.

Edytacja i publikowanie tego samego jest nudne. Chciałabym zacząć świeżą pracę, ale ugrzęzłam w Raisin.

Chcę Wam pokazać coś nowego, coś co pokazuje moją twórczość z innej strony...

A końca Raisin wciąż nie widać!

– Loulou! Gdzie jest mój krem do makijażu? – spytałem, wołając Louisa, gdy otworzyłem już wszystkie szafeczki w naszej łazience. W domu panował chaos, głównie z mojego powodu. Louis i Raisin byli już sprawni do wyjścia czekając na dole, a ja wciąż nie czułem się ani trochę gotowy. Szamotałem się z moją koszulą, podwijając jej rękawy, a w między czasie niszczyłem wszystko, co stało mi na drodze, ponieważ nie mogłem znaleźć mojego kremu, a on był mi absolutnie potrzebny właśnie w tej szczególnej chwili.

– A skąd mam to wiedzieć?! Przecież wiesz, że nie ruszam twoich kosmetyków! – usłyszałem. Jęknąłem buńczucznie, szukając dalej. Westchnąłem wyciągając wszystko z półki moich kosmetyków. Potrzebowałem mojego kremu, który wyrówna koloryt mojej cery i wygładzi moje pory, jednak nigdzie go nie było.

– Harry, idziemy tylko do mojej rodziny, nie na kolację u prezydenta. Zostaw ten makijaż! – znowu brzmiał na zneicierpliwionego.

Tupnąłem nogą o panele.

– Nie mogę znaleźć kremu! Muszę go użyć pod korektor! – wydąłem wargi, ruszając do pokoju. Może zostawiłem go w sypialni?

– Wiesz co?! Powinnieś zrobić mi gdzieś toaletkę. Widziałem takie śliczne w necie. Trzymałbym wtedy kosmetyki w jednym miejscu i nie musiałbym malować się na stojąco! Pomyśl o tym Louis!

– Harry, ruszaj te boską dupcie na dół zanim cię w nią kopnę! Raisin się zgrzeje – zawołał. – Jesteś gorszy niż baba jeśli chodzi o szykowanie się do wyjścia.

– Szukam pieprzonego kremu! – wkurzyłem się. Moją twarz spłowił błogi uśmiech, gdy znalazłem na mojej szafeczcę mały, biały słoiczek.

– Nosek sobie poprawisz kurwa w aucie, schodź na dół! – był dużo bardziej nerwowy niż zwykle. Konfrontacja z jego matką w dalszym ciągu mocno go stresowała. Ale to przecież nie moja wina, że wszystko tu było w takim nieładzie. Gdyby mój chłopak nauczył się robił porządku, nie musiałbym sprzątać jako jedyny w domu. Jedyne miejsce utrzymane w porządku to była toaleta i pokoich Raisin, zaś pozostałe pomieszczenia to jeden, wielki bałagan.

– Dobra! Ale w takim wypadku muszę spakować wszystko do kosmetyczki. Daj mi chwilę, nosz ja pierdole!

Przewróciłem się prędko do porządku i powtarzałem sobie w głowie, że to znaczyło naprawdę wiele dla Tomlinsona i nie powinienem go denerwować. Spakowałem krem, korektor, puder, tusz do rzęs, rozświetlacz i róż do czarnej saszetki. Miałem problem z zamkiem, który nie chciał się zasunąć, ale radząc sobie z tym problemem, byłem gotowy do wyjścia. Zbiegłem po schodkach w dół, natrafiając na szatyna, który przeskakiwał z nogi na nogę.

– Wow, pojawiła się w końcu księżniczka. – Louis stał w przedsionku już w pełni ubrany. W dłoni dzierżył nosidełko, w którym leżała Raisin. Spojrzałem na niego z poirytowaniem, sięgając po kurtkę z wieszaka. Ubrałem buty i ulokowałem wzrok na Raisin, westchnąłem dramatycznie.

– Ubrałeś ją, ale nie pomyślałeś o żadnym kocyku, misiu – pokręciłem głową, praktyczniejsze skacząc po schodach, żeby znów dostać się na górę. Uklęknąłem przed białą komodą, która stała w rogu pokoiku i znalazłem mięciutki, niewielki kocyk.

– Myślałem, że kurtka jej już tylko wystarczy. I tak wygląda jak bałwan – skomentował, kiedy wróciłem do nich, okrywając Rai materiałem.

Tego dnia była naprawdę dużo lepsza pogoda, więc może wiosna w tym roku przyjdzie szybciej?

Chłopak na odległość otworzył auto, do którego wsiadłem jako pierwszy i w ramach czekania na to aż zapnie dobrze przenośny fotelik, zacząłem się malować. Nałożyłem pod oczami dwie kropki płynnego korektora, który miał zatuszować cienie, jakie znajdowały się w tamtym miejscu po męczącej nocy. Niestety Raisin miała do rana kolkę i non stop się budziła.

– Jak ty pokazywałeś się w ogóle wśród ludzi zanim zacząłeś się malować? – parsknął chłopak, wsiadając na miejsce kierowcy i oddalając silnik.

– Możesz przestać się mnie czepiać? – spytałem poważnie, czując jak dziwnie mi się zrobiło, gdy Louis zaczął robić się wredny w stosunku do mnie. – To nie był miły komentarz.

– Nie chcę się spóźnić. To takie dziwne? – wyjeżdżając na ulicę, skupił się mocno na drodze przed nami.

Nie skomentowałem więcej jego chłodnego tembru głosu, nakładając na swoją twarz puder. W szczególności wklepałem go pod oczy i dodałem tylko trochę na nos i policzki. Wszystko to, musiałem wykonywać w lusterku swojego telefonu, co nie było łatwe, ale pomimo to dawałem radę, gdy byłem w trakcie przeczesywania palcami moich brwi, by lepiej się układały.

Odwracałem się co jakiś czas do milczącej z tyłu córeczki. Każda jazda autem była dla niej czymś niesamowitym, bowiem zawsze uważnie rozglądała się po wnętrzu samochodu. Uśmiechnąłem się do niej lekko, podając jej misia, którym bawiła się i wyrzuciła go z fotelika. Mruknęła coś do mnie znów go rzucają.

– Nie wolno. Trzymaj przytulankę – dałem jej tęczową maskotkę.

Schyliłem się cmokając do dziewczynki, kiedy ta zacisnęła rączkę na uchu pluszaka. W momencie, w którym ponownie usiadłem prosto, dosłownie przed naszą maską przejechała szybko jakaś kobieta. Louis w trakcie hamowania nacisnął mocno klakson.

– Uważaj jak jeździsz tępa suko! – zadarł się, w skutek czego dziewczynka zaczęła płakać, a ja złapałem się za kark. Louis zahamował akurat w momencie, kiedy się odwracałem. Moja głowa została nienaturalnie wykrzywiona i nie byłem pewny, czy nie została urwana.

– Zjedź gdzieś Louis. Słyszysz? Zjedź na jakieś pobocze, nie mogę do niej przejść w ten sposób – nakazałem mu z zaciśniętymi zębami, gdy Raisin łkała coraz głośniej. Z niepokojem obserwowałem jak mocno uwydatniły się żyły na jego dłoni zaciskanych na kierownicy. Cały się trząsł i zdecydowanie nie było to normalne. W końcu, kiedy zatrzymał się na poboczu drogi, najpierw wyszedłem z samochodu, by ruszyć do malutkiej Rai. Odpiąłem pas jej fotelika wyjmując ją i przytulając do swojej piersi, następnie wkładając do jej usteczek smoczek, który wypluła. Chłopak również wyszedł z samochodu, oddychając ciężko. Patrzył na mnie z olbrzymią skruchą, widząc jak przechyliłem swoją głowę, krzywiąc się.

– Przepraszam – tym samym wyciągnął ręce do Raisin. Podałem mu córeczkę, patrząc na niego z lekką złością, ale przede wszystkim zastanawiałem sięz co jest nie tak z Louisem, przez co jest tak źle nastawiony do wizyty u jego rodziny. Nie wiedziałem co mu powiedzieć, by się uspokoił. Przytulił on dziewczynkę do swojej piersi, szepcząc jak bardzo ją kocha i jest mu przykro za to, że ją przestraszył. Westchnąłem ciężko, opierając na samochodzie.

– Nic ci nie jest? Cholera... – marszczył mocno brwi, kładąc jedną z dłoni na mój kark.

– Jest w porządku, ale mogło skończyć się gorzej.

Pogłaskał miejsce pod moim uchem, zabierając dłoń, by samej Raisin było wygodniej w jego ramionach.

– Lou, porozmawiajmy, co? – spojrzałem na niego niepewnie, marszcząc lekko brwi. Nie wiedziałem jak zacząć.

– Tak – pokiwał głową, wygodniej układając dziewczynkę w swych objęciach. – Sądziłem, że to powiesz...

– Ja po prostu nie wiem co się dzieje, a kocham cię, przez co się również martwię – przegryzałem swoją wargę, zastanawiając się nad doborem słów. – Czy tak źle ci jest przez to, że jedziemy do Doncaster?

– Poniekąd... – mruknął bardzo cicho. – Ale nie chodzi tylko o to. Od pewnego czasu jestem dość zestresowany, a to jeszcze dodatkowo szarpie moje nerwy.

– Dlaczego, Boo? Co cię stresuję? - spytałem go delikatnym tonem, podchodząc bliżej niego. Sprawa szybko nagrała powagi, czego się nawet nie mogłem spodziewać.

– Boże... – zasłonić twarz za główką Rai, następnie przeczesując jej włosy. – Przepraszam, że to przed tobą ukrywałem, ale cóż, zgaduję, że teraz nie ma wyjścia i muszę ci powiedzieć.

– Lou... zaczynasz mnie martwić – przyznałem kładąc dłoń na jego boku, by w jakiś sposób przekazać mu, że jestem tu obok i... to tylko ja.

– Ojciec się ze mną skontaktował – rzucił, jakby od niechcenia a ja wręcz zachłysnąłem się powietrzem, no bo... co do chuja? Kiedy, co, gdzie i jak? Dlaczego nic o tym nie wiem?!

– To znaczy... Troy? – moje wargi rochyliły się, a ja wypuściłem ze swoich ust powietrze i choć miałem naprawdę dużo pytać nie chciałem nimi wystraszyć, czy rozgniewać Lou.

– Tak, kurwa, we własnej osobie – prychnął pełnym jadu tonem. – Nie wiem jak, ale zdobył mój numer i parę dni temu, w dniu, w którym zacząłem już czuć się lepiej poprosił mnie o spotkanie. A ja się zgodziłem.

– Zgodziłeś?! – zdziwiłem się jeszcze bardziej przeczesując swoje włosy dłonią, a następnie kładąc dłoń na swoim czole. – Czym on cię przekupił?

– Niczym – wzruszył ramionami. – Ja jedynie z całego serca pragnę splunąć mu w ten paskudny ryj i wygarnąć jak bardzo go nienawidzę i jak nieziemsko spierdolił życie mi, moim siostrom i mamie.

Spojrzałem na Louisa, gładząc cały czas teraz już jego oba boki, trzymając tam swoje duże dłonie.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego ukryłeś za moimi plecami taką sprawę?

– Bo wiedziałem, że będziesz chciał iść tam ze mną, a to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał – odparł prosto i cholera, nie przeliczył się, bo naprawdę mam taki zamiar.

Nie pytając już o nic więcej, zwyczajnie przytuliłem Louisa, jednocześnie uważając na Raisin. Schowałem twarz w jego szyi i pocałowałem żuchwę chłopaka. Nie ufałem Troy'owi. Plułem na tego człowieka, do nikogo nie pawałem taką nienawiścią jak do osoby, której nawet nigdy nie widziałem na oczy.

Po prostu nie cierpię tego człowieka. Chciałbym, żeby już nigdy nie musiał pojawiać się w życiu Louisa.

– Już w porządku, skarbie. Jest dobrze, nie denerwuj się – kiedy plecy Louisa jeszcze bardziej naparły na maskę samochodu, spojrzał on tak samo jak ja na Rai, do której mówiłem. Ona pojękiwała nie rozumiejąc tego, co się wydarzyło.

– Jestem taki zły – szepnął, głaszcząc czoło naszej córki. – Nie chciałem sprawić, żeby płakała.

– Wiem, Lou. Ona też na pewno to wie i się nie gniewa. Raisin cię kocha, bardziej niż cokolwiek innego – uśmiechnąłem się do niego delikatnie. Louis potrzebował wsparcia, mogłem to zrozumieć.

– Już i tak jesteśmy spóźnieni pewnie, więc... może już jedźmy? – bardziej spytał niż stwierdził, a ja pokiwałem głową, w zgodzie z nim. Włożył Rai do fotelika, zapinając ją bezpiecznie i przykrywając kocykiem. Pocałował jej czoło i wkrótce wyjechaliśmy kierując się do domu rodzinnego chłopaka. Po drodze skończyłem również swój makijaż i włączyłem radio.

– No i mam też nadzieję, że bliźniaczki nie zmaltretują nam za bardzo Rai – tą kolejną rzeczą powiedział już z chichotem. Zaśmiałem się odwracając do naszej rodzyneczki, by upewnić się, że dziewczynka jest spokojna. I odziwo... właśnie zasypiała.

Nie wierzyłem jak mogła to robić po niespełna dziesięciu minutach swojej histerii. Po kim jest takim śpiochem?Uśmiechnąłem się, słysząc jak zaczęła gaworzyć przez sen.

Nareszcie po ponad pół godzinie jazdy, dojechaliśmy na miejsce. Odpieliśmy w ciszy pasy, później również w milczeniu wyciągając nosidełko ze śpiącą w nim dziewczynką, która znowu wypluła swój smoczek.

– Chyba go nie lubisz, co rodzyneczko? – zwróciłem na to uwagę, wkładając żółtego smoczka do jej usteczek. Louis wtórował mi w tym, łapiąc mnie w talii. Zapukaliśmy do drzwi wejściowych. Po usłyszeniu cichego szmeru dobiegającego zza nich, ujrzeliśmy przepięknie wymalowaną Felicite.

– Cześć! – przywitała się.

– Cześć ślicznotko – uśmiechnąłem się serdecznie, wchodząc do mieszkania i całując policzek dziewczyny, co chwilę później zrobił Louis, zamykając za sobą drzwi. W przedpokoju pojawiła się Johannah, która na widok nosidełka w ręku wstrzymała powietrze, a w jej oczach były gigantyczne iskierki.

– Oto pani- Twoja wnusia. – wyprostowałem się z wielką dumą, pokazując jeszcze bardziej kobiecie leżącą spokojnie w przenośnym foteliku dziewczynkę. Mama Louisa zakryła swoje usta ze wzruszeniem.

–Wygląda zupełnie tak jak maleńki Louis – uśmiechnęła się, obserwując dziewczynkę. Fizzy zaglądała nieśmiało do nosidełka, mimo, że widziała Rai już któryś raz. Louis regularnie wysyłał dziewczynom zdjęcia Raisin i moje na Facebooku. Cały czas jak widać nie potrafiła się oswoić z myślą, że została ciocią.

– Nie ma dziewczynek? – Louis zmarszczył brwi, ponieważ ostatnim razem od razu przybiegły do drzwi.

– Siedzą na górze i pewnie odrabiają lekcje – odparła kobieta, wyjmując delikatnie śpiącą dziewczynkę z plecaka, aby ją rozebrać z zimowych ciuszków.

– Mają coraz gorsze oceny i ominęła was całkiem niezła awantura o to – szepnęła do nas Felicite.

– Może wejdziemy do salonu? - spytała Jay, podając nam kurteczkę Raisin. Byłem pod wrażeniem tego jak szybko ją zdjęła. W dodatku przy tym Rai nawet się nie obudziła, co było już kompletnie dla mnie szokujące.

– Jak pani to zrobiła? – nie wytrzymałem i zapytałem ją o to w końcu. – Jest pani jakimś krypto ninją czy jak?

– Kochanie, jaka pani? Jesteśmy rodziną – Jay uśmiechnęła się do mnie, głaszcząc mój policzek w nieśmiały sposób. Trzymała Rai jedną ręką! Jedną! – Odpowiadając na Twoje pytanie... cóż, wychowałam piątkę takich szkrabów.

– Boże, też chcę tak kiedyś umieć...– westchnąłem z rozmarzeniem, a Louis zawtórował mi skinięciem głowy.

– Widzisz, Harry? Musimy zrobić sobie piątkę dzieci – spojrzałem na niego jak na głupka, posyłając mu pstrzyczka w czoło. – Mamo, nieważne jak często mu zwrócisz uwagę, on jest zbyt miły by mówić do ciebie po imieniu –  zaśmiał się. Zarumieniłem się na te słowa, ruszając z moim chłopakiem i jego mamą do salonu. Kobieta, która szła przed nami, cały czas spoglądała na dziewczynkę w swoich ramionach.

– Boże, nie wierzę, że jestem babcią...

– Za to ja nie wierzę, że taka piękna istotka cały czas rosła w moim brzuchu – uśmiechnąłem się pogodnie. Spoglądałem kątem oka na Tomlinsona, który intensywnie nad czymś myślał.

– Pogadam sobie z tymi nieukami. Zaraz wracam – rzucił na odchodne i juz po chwili potruchtał w kierunku schodów. Zachichotałem, a gdy razem z Jay usiedliśmy w salonie na kanapie, mała Raisin zaczęła się przebudzać.

– Na początku może się troszkę przestraszyć nowego otoczenia i osoby – uśmiechnąłem się delikatnie do szatynki, co ona odzwajemniła.

– Uwierz mi, że Louis był naprawdę identyczny. Miał jedynie dużo jaśniejsze włoski i troszkę bardziej okrągłe usteczka – poinformowała mnie kobieta, w momencie gdy Raisin otworzyła oczy, a ja byłem przygotowany na płacz, który... nie nastał. Ona patrzyła się zaintrygowana w ciepły uśmiech swojej babci, oraz jej migoczące z podekscytowania oczy, które miały identyczny kolor jak te Louisa. Po krótkiej chwili dziewczynka wyciągnęła rączki do twarzy kobiety, gaworząc coś po swojemu. Zrobiła "u" i zaśmiała się w taki sposób, w jaki robiły to niemowlaki.

– Wybaczcie mi moje wzruszenie – odparła Johannah, wycierając pojedynczą łzę, która szybko spłynęła po jej policzku. Sięgnęła dłonią do główki dziewczynki, by delikatnie przeczesać jej włoski. Zniżyła się, by zostawić pocałunek na skroni rodzyneczki. Mała niemal oszalała, od razu chwytając kosmyk włosów Jay w swoje palce, jednak nie ciągnęła go, jedynie wpatrując się w kobietę dużymi oczami. Badała strukturę włosów. Jay zaśmiała się, przez co i dziewczynka wydała z siebie dźwięk podobny do śmiechu. Patrzyłem na tę całą scenę z zadziwieniem. Dopiero moment później uświadomiłem sobie, że szczerze się jak idiota.

– Raisin musiała zauważyć w pan... w tobie duże podobieństwo do Louisa i dlatego się tak zachowuje – oznajmiłem. – Naprawdę wyglądasz jak jego kobieca wersja.

– Mam nadzieję, że się zakoleżankujemy. Co Raisin? Będziesz lubiła swoją babcię? – zagruchała do dziewczynki trzymając ją na swoich udach. W odpowiedzi mój aniołek uśmiechnął się, więc ja, jak i Johannah wzięliśmy to za tak. Tę beztroską chwilę przerwał doskonale mi znany krzyk Louisa, który dobiegał z pokoju bliźniaczek. Rozmowa najwidoczniej musiała nie toczyć się po jego myśli.

– Jest dzisiaj troszkę nerwowy – wytłumaczyłem jego mamie, posyłając jeden z tych lekko niezręcznych uśmiechów.

– To w porządku, naprawdę. Mówił mi wczoraj przez telefon o tej sytuacji z jego- um, z Troyem – machnęła ręką. I rzeczywiście Lou rozmawiał wczoraj z mamą, kiedy ta dowiedziała się od Lottie, że był chory. Jay pytała go o jego zdrowie, a moment, w którym rozmawiali o ojcu Tomlinsona musiałem przeoczyć. Rzeczywiście pamiętam, że chciałem dać im trochę prywatności i zszedłem na dół oglądając coś na YouTube. – Może chociaż on przemówi im do rozumu, bo doprawdy nie wiem, co dzieje się z tymi dziewczynami...

– Źle się uczą, jak mogłem usłyszeć?

– Jeszcze w zeszłym roku szkolnym uczyły się praktycznie wzorowo i nagle zrobiły się okropnie leniwie i oprócz tego pyskate – pokręciła bezsilnie głową. – Nie mam pojęcia jak do nich dotrzeć...

– To... niecodzienne – skomentowałem, zastanawiając się nad tym chwilę. Po przyjemniej ciszy wgapywania się w twarzyczkę Rai, usłyszałem kroki.

– Chyba zaraz kurwa wyjdę z siebie i stanę obok – warknął pod nosem Louis.

– Nie przeklinaj, kochanie – westchnąłem, patrząc na niego.

– Masz rację. Przepraszam – Louis wysłał mi przepraszające spojrzenie, zniżając się, by ucałować moje czoło.

– To w porządku.

– Nie płakała po obudzeniu? – zdziwił się nagle, gdy spojrzał na Raisin zaciekawioną w tym momencie bransoletką na dłoni Jay.

– Ona od razu pokochała twoją mamę! – powiedziałem z uśmiechem. – Wyciągała do niej rączki i śmiała się!

– Oh... to dobrze – zmarszczki ukazały się wokół oczu szatyna, gdy Raisin zwróciła na niego uwagę układając swoje usteczka w literkę "o".

– Poskutkowała jakkolwiek ta rozmowa? – westchnęła kobieta, kładąc dziewczynkę na swoich udach.

– No właśnie, jak tam? Nie chcą zejść do Rai? – poklepałem miejsce obok siebie.

– Powiedziałem, że mają mnie przeprosić za nazwanie kretynem, inaczej je nie wypuszczę... Nie poszły na ten układ – wzruszył ramionami a mi opadła szczęka.

– Zamknąłeś je we własnym pokoju?!

– Nie wiem czy to jest dobry sposób, Boobear – powiedziała mama Louisa, jednak po chwili się poprawiła. – To znaczy Louis.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie.

– Nie przeszkadza mi to, mamo – przyznał lekko się przy tym rumieniąc, a ja po prostu musiałem chwycić go za rękę. – A co do tych gówniar to przyda im się trochę dyscypliny. Jakby były moje, to by na dupie nie mogły siedzieć, tak bym je zjebał. Jesteś zbyt pobłażliwa, mamo.

Ode mnie Louis dostał karcące spojrzenie, natomiast Johannah wpatrywała się cały czas na minkę Raisin. Westchnęła cicho, zastanawiając się nad doborem słów. Boże, Louis nawet nie wie, ile oni mają ze sobą wspólnego.

– J-ja po prostu.... to jest dla mnie trudne, wiecie. Fel ma szesnaście lat, potrzebuje dużo mojej uwagi. Cały czas muszę chodzić do szkoły na jakieś zebrania. Z drugiej strony są bliźniaczki. Wydaje mi się, że zaczynają buntować się przeciwko mnie, ponieważ nie poświęcam im aż tyle czasu. Nie wiem co robić. Nie wiem jak to pogodzić, by każdy był... szczęśliwy.

– Przełóż je przez kolano.

– Louis! – trzepnąłem go z niezadowoleniem w udo.

– No co? – prychnął. – Przynajmniej by matkę szanowały! Ja się tak nigdy nie zachowywałem w ich wieku!

– W ogóle mi się nie podoba to, co mówisz, synku. –  Jay pokręciła głową. – Muszę z nimi porozmawiać: na spokojnie. Wtedy powiedzą mi, co takiego je gryzie. Coś na pewno wymyślę – uśmiechnęła się, łaskocząc Raisin po nóżce.

– To tak nie działa. Ja znam to z autopsji – uparł się. – Kiedy byłem jeszcze gnojkiem trzeba było na mnie nawrzeszczeć, żebym zaczął chodzić jak w zegarku.

– Obawiam się, że zbuntowany chłopiec, a zbuntowana dziewczynka, to trochę inna sytuacja. Dziewczyny zwykle są delikatniejsze, Lou. Może ja z nimi spróbuję pogadać? Przy okazji uwolnie je z pokoju – zaproponowałem.

– Myślę, że to dobry pomysł, kotku, ale niech posiedzą tam jeszcze trochę – uśmiechnął się półgębkiem. – Aż zaczną błagać o wyjście do kibla...

Świr, pomyślałem, ale szybko spoważniałem.

– Spójrz na Raisin i pomyśl o tym swoim "przekładaniu przez kolano".

– Kochanie, wiesz, że ja mówię nieracjonalnie, bo jestem zdenerwowany tym jak mnie zbeszcześciły! – objął mnie ramieniem. Ja poklapałem jego dłoń, wstając na równe nogi. – Przepraszam. Wiesz, że nigdy nie położyłbym ręki na kogokolwiek w ten sposób. Zwłaszcza na dziecko. Żadne.

– Wiem. Więc nie mów takich słów! W dodatku jesteś sadystycznym starszym bratem – pokręciłem głową, choć wiedziałem, że teraz zaczyna sobie żartować. Znów usłyszałem gaworzenie Raisin, która powtarzała samogłoskę "a".

– Będę jeszcze gorszym ojcem. – poruszył zabawnie brwiami. – Już Ci współczuję, gdy będziesz nastolatką, córciu – zwrócił się do dziewczynki. – Wyjmę ci drzwi z zawiasów, gdy będą do ciebie chłopcy przychodzili.

– A będzie naprawdę piękną, atrakcyjną dziewczynką – powiedziała Johannah. – Może czasem przyjedze do babci poplotkować – zagaiła, opuszkiem palca głaszcząc policzek dziewczynki.

– Już to widzę – oczyścił gardło. – Babciu... – przedrzeźniał płaczliwy dziewczęcy głos, a wychodziło mu to tak dobrze, że po prostu nie mogłem sie nie zaśmiac. – Stary znowu zrobił mi awanturę i mój drugi stary nie stanął w mojej obronie! Tylko ty mnie kochasz!

Johannah zaśmiała się, uśmiechając szeroko i patrzyła na Louisa z rozbawieniem, natomiast nie świadoma tego, że mówimy o niej Raisin przetarła swoje oczko rączką ułożoną w piąstknę i zassała swój kciuk.

Wczepiłem dłoń we włosy Lou, a on położył swoją dłoń na wysokości moich lędźwiów. Wciąż stałem przy nim, a on siedział na dosyć niskiej kanapie.

– Ktoś tu jest głodny? – spytała, a ja uniosłem brwi.

– Skąd wiedziałaś?

– Ahh... Louis do drugiego roku życia nigdy nie mówił "chcę jeść", żadnej z tych rzeczy, ale ssał wszystko co popadło, gdy odczuwał głód.

– O mój Boże, urodziłem klona Louisa... – westchnąłem dramatycznie, ostatecznie jednak chichocząc rozczulony.

Louis widocznie zaczął się peszyć, ponieważ jego policzek przylgnął do mojego brzucha. Przypomniało mi się, jak jeszcze kilka miesięcy temu w ten sposób tulił się do niego, kiedy w środku była Rai.

– Pomimo wszystkich wydarzeń, najbardziej rozczulającą rzeczą było to, gdy Louis denerwował się przed przedstawieniem w przedszkolu. Miał wtedy cztery latka i nie wiem czy nadal tak ma, ale w tym okresie, gdy naprawdę się denerwował bardzo marzły mu rączki, więc na przedstawieniu bajki o kopciuszki, był księciem w zimowych rękawiczkach.

– To miłe, pamiętasz takie szczegóły... – szepnął jakby do siebie Tomlinson. Obserwowałem dokładnie zarówno Louisa jak i jego mamę, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Głaskałem go po głowie przy lewym uchu.

– Oczywiście, że pamiętam. Za ileś tam lat to ty będziesz tatą wspominającym przedstawienie swojej córki. Czas leci bardzo szybko, ale rodzic będzie pamiętał takie drobne chwile do końca swojego życia. Przekonasz się o tym.

Chłopak przygryzł wnętrze policzka i zaczął bawić się materiałem mojego pudrowego, żółtego swetra z motylkiem na piersi. Wyraźnie nie wiedział co mógłby powiedzieć. Aby dodać mu w ten sposób odwagi, podrapałem go za uchem.

– Może masz rację – przytaknął, spoglądając na Rai. Dziewczynka ośliniła już chyba wszystkie swoje paluszki.

– Chodźmy ją nakarmić – Jay powiedziała z małym uśmiechem wstajac, a chłopak szybko poszedł w jej ślady.

– W takim razie ja pójdę pogadać z bliźniaczkami.

– Kluczyk... – przypomniał mi chłopak, wyciągając z tylnej kieszeni swoich spodni niewielki klucz do drzwi. Chwyciłem go, a gdy tylko wszedłem na schody usłyszałem nawoływanie bliźniaczek, które uderzały dłońmi o drzwi. Pokręciłem z rozbawieniem głową, prędko poważniejąc aby nie zdenerwować dodatkowo dziewczynek. Po podejściu do odpowiednich drzwi, włożyłem kluczyk do zamka i przekręciłem go. Od razu drzwi się otworzyły, a ja ujrzałem dwie dziewczynki.

– Louis, czy ty zwario... Harry? – twarz Daisy wyglądała na zmieszaną, tak samo Pheobe. Robiły duże oczy i otwierały usta jak ryby.

– Wybaczcie mu. Od jakiegoś czasu jest dość nerwowy – zaśmiałem się krótko wchodząc wgłąb ich pokoju. – Pogadamy?

Dziewczynki chwilę patrzyły na mnie nim mruknęły jakieś "tak, jasne" i otworzyły drzwi szerzej, a ja wszedłem d pokoju rozgądając się. Widziałem różowo-szare ściany, duże łóżko piętrowe, dwa identyczne biurka, trochę mebli i duużo plakatów, a na dosłownie każdym z nich były Little Mix.

– Mogę? – spytałem, mając na myśli to czy mogłem usiąść na łóżku jednej z nich, a po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej, spocząłem na materacu, zachęcając je by uczyniły to samo.

– Więc dziewczynki – zacząłem spokojnie – słyszałem, że są z wami jakieś problemy, a ja wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Śmiało możecie mi zaufać.

– O Boże – Pheobe przewróciła oczami. – Wszyscy się na nas uwzieli!

Daisy schowała twarz w dłoniach demonstrując jak bardzo ją to irytowało.

– Hej, dziewczynki! – zaśmiałem się, przytulając je obie, zważywszy, że Daisy siedziała po mojej lewej stronie, a Pheobe po prawej. – Uwierzcie mi, że nie powiem nic mamie, czy Louisowi. Przepraszam was również za jego wcześniejsze zachowanie. Jestem waszym ulubionym Harrym! Mi nie powiedzie o co chodzi? Mi?

– I tak mu powiesz. Powiesz Louisowi – prychnęła młodsza. – Mówisz mu wszystko!

– Ale tym razem zachowam to tylko dla siebie – powiedziałem. – Chcę po prostu wiedzieć co się dzieje.

– Nic się nie dzieje! – oburzyła się Daisy, wzdychając. – Dobra, już okej. Chodzi o to że... mama niedługo przestanie już w ogóle się nami interesować, wiesz?

Ściągnąłem brwi, słysząc absolutnie największą bzdurę tego stulecia. 
– Dlaczego tak uważacie? Przecież jesteście jej całym światem!

– Już nie będziemy – Pheobe wzruszyła ramionami. – Teraz jest ten facet. Daniel, z jej pracy, chyba nawet jest jej szefem.

Szybko przekalkulowalem w głowie swoje ostatnie rozmowy z Louisem lub Lottie i rzeczywiście. Blondynka coś o tym wspominała.

– Jaki on jest? Czemu go nie lubicie?

– No bo on jest taki perfekcyjny – Daisy udała rozmarzony głos swojej matki, mówiąc ze sztucznym uśmiechem. – Uwaga, rzygam! – westchnęła z odruchem wymiotnym.

– Ostatnio zabrał ją na randkę do jakiejś restauracji. Szykowała się dwie godziny, jak nie więcej – druga z nich przewróciła oczami. – W ogóle na nas nie zwróciła uwagi, nawet gdy miałam jej coś ważnego do powiedzenia. Już stawia go powyżej nas.

Ledwo powstrzymałem się przed wywróceniem oczami. Bliźniaczki w ogóle nie miały pojęcia, o czym mówią. Nie zdawały sobie sprawy jak człowiek głupieje, gdy się zakocha.

– Jesteście nadal bardzo młode i nie rozumiecie tego... ale uwierzcie mi, że nawet jeśli wasza mama teraz jest bardzo zakochana, nie zapomniała o was!

– Miłość to gówniana rzecz! Miłość nie istnieje, a każdy facet jest zwykłym dupkiem – burknęła Daisy. Nie rozumiałem jej spostrzeżenia, przecież jeszcze kilka tygodni temu była zakochana w swoim chłopaku, mówiąc, że jest nnajszczęśliwsza na świecie u jego boku.

– Myślałem, że masz chłopaka. – zmarszczyłem brwi zdezorientowany lecz po zauważeniu jaką minę zrobiła siostra Daisy, wiedziałem, że był to drażliwy temat.

– Już nie, i właśnie to chciałam jej wtedy powiedzieć, ale ona była zajęta własnym facetem, by nie zauważyć, że tego mojego już nie ma – powiedziała smutno, spoglądając na mnie spod długich rzęs.

Poniekąd rozumiejąc smutek bliźniaczek, posłałem jej mętny uśmiech.

– Dziewczynki... wasza mama nie chce być przez całe życie sama. Wy byście chciały?

– Nie, oczywiście, że nie. Chodzi o to, że kiedy będzie miała jakiegoś faceta, znów zapomni o nas samych – powiedziała Pheobe, poprawiając swoje włosy i jeden z karmelowych kosmyków wkłożyła za ucho. – Mama powiedziała, że on chce nas poznać.

– W takim razie powinniście się cieszyć! Pamiętacie jej byłego? To właśnie z jego głównie powodu Louis uciekł z domu, a skoro chce się z wami spotkać to bardzo dobry znak!

– Skąd ty możesz być taki pewny, że on będzie zajebisty? Może jest to jakiś nudny gbur, który zniszczy jeszcze bardziej nasze relacje? Nie wiesz jak się czujemy, Harry, gdy nasza mama nas przemieszcza na drugie miejsce, zaraz pod Danielem. Bo to on teraz jest jej oczkiem w głowie.

Westchnąłem ciężko, czując jak sam zaczynam powoli tracić cierpliwość i moja lewa powieka zaczęła niebezpiecznie drgać. – Nie można oceniać ludzi powierzchownie. Dopiero kiedy naprawdę porozmawiacie z Danielem możecie być pewne jakim jest człowiekiem. A to, że wasza mama teraz oszalała na jego punkcie jest czymś całkowicie normalnym. Ja sam, gdy zakochałem się w waszym bracie świata poza nim nie widziałem.

– Ty nadal nie widzisz poza nim świata – zaśmiała się Pheobe. – Tylko, że teraz jest jeszcze Raisin.

Jednak Daisy nadal była uparta.

– Wiecie... Mój biologiczny tata odszedł dawno temu – podjąłem się tematu. – Gdy miałem prawie piętnaście lat, mama poznała Robina. Na początku byłem bardzo źle do niego nastawiony, tak jak wy – powiedziałem, wewnętrznie śmiejąc się z mojej głupoty z tamtego okresu. – Żebyście wy widziały co ja wyczyniałem... – przewróciłem oczami na swoje zachowanie. – Byłem dla niego okropny i Gemma raz przyznała mi, że strasznie się za mnie wstydziła i przyznam wam, że prawie dało mi to do myślenia, jednak musiałem ujrzeć coś dużo gorszego by się opamiętać. Wiecie co to było?

Czekałem aż bliźniaczki pokreca głowami na "nie" zanim kontynuowałem.

– Smutek mojej mamy. Nie mogłem znieść tego, że się na mnie zawiodła przez moje głupie fochy.

Dziewczynki słuchały mnie z zaciekawieniem, jakby powoli rozumiejąc moje słowa i to, co chcę im przekazać. W końcu były naprawdę, naprawdę mądrymi istotami. Jedynie trochę zagubiły się i w ogóle im się nie dziwie, są trzynastoletnimi młodymi kobietkami, mają prawo nie rozumieć kilku rzeczy. Jeszcze w życiu przekonają się o wielu rzeczach.

– Łapiecie? – dałem jednej z nich kuksańca w bok, drugą trącając swoim biodrem. – Nie można nikogo oceniać pochopnie. Ja na przykład myślałem z początku, że wasz brat traktuje mnie tylko jak małe dziecko. Pomimo iż zauroczył mnie swoją osobą w zupełności to w niektórych momentach, oh Boże, udawał takiego gbura – wzdrygnąłem się obscenicznie,  przez co usłyszałem ich śmiechy. – Później poznałem Louisa i okazało się, że jest kochanym, miłym, idealnym....

– Dobra, Harry, już rozumiemy – przerwała mi Daisy, gdy się rozmarzyłem.

– Wybaczcie – zachichotałem krótko, swój wzrok kierując na błyszczący przepięknym błękitem pierścień od Louisa.

– Jaki piękny! – pisnęła Pheobe, biorąc mnie za rękę by lepiej się przyjrzeć tej biżuterii.

– Zaręczynowy? – spytała Daisy, patrząc na sygnet z iskierkami w oczach. Pokręciłem przecząco głową, tłumacząc im w skrócie, co takiego oznacza.

– Mniejsza... Jak skończyła się historia z Robinem? – Pheobe podjęła znów ten temat, a ja wyprostowałem się dumnie, przez to, że je zaciekawiłem swoją opowieścią.

– Byłem rzecz jasna uparty gorzej niż osioł, jednak ostatecznie zdecydowałem się spędzić z nim trochę czasu i cóż... okazało się, że jest naprawdę fantastycznym facetem i uwierzyłem w to, że moja mama jest z nim szczerze szczęśliwa – zakończyłem patrząc uważnie na ich reakcje.

– Kocha go? – spytała Daisy. Od razu pokręciłem głową na "tak". Mama zdecydowanie jest zakochana w Robinie, a on darzy ją tym samym uczuciem.

– Pewnie. Rok i kilka miesięcy temu wzięli ślub. Z początku czułem się z tym niezręcznie, mało komfortowo, ponieważ przeprowadziliśmy się do dużego domu na drugim końcu miasta, musiałem zmienić szkołę i oficjalnie Robin stał się moim ojczymem. Jednakże poznałem Nialla, najlepszego przyjaciela na świecie! Z czasem moje życie spodobało mi się, stałem się szczęśliwy i tak ja, mama, moja siostra i Robin stanowimy rodzinę.

– Dlaczego nie nazywasz go swoim tatą?

– Mówię tak do niego wprost – odparłem z uśmiechem. – Jeszcze rok temu dopiero się do tego nastawiałem i często też mówiłem do niego po prostu "Robin", jednakże naprawdę traktuję go już jak rodzonego ojca i chcę by wiedział o moich uczuciach. Ponieważ rodzinę nie zdobywa się poprzez więzły krwi, ale i emocje. Tak samo jak my traktujemy się jak rodzinę, bo bardzo się lubimy.

– W dalszym ciągu nie mamy pewności, że Daniel będzie taki fajny – powiedziała Daisy.

– No i właśnie do tego dążę – klasnąłem w dłonie złączając palce i patrząc głęboko w oczy jednej z dziewczynek, później drugiej – Musicie dać mu szansę, by zobaczyć, jaki jest. Ja mogę dać wam swój numer, zawsze możecie do mnie zadzwonić, czy napisać jak będzie jakiś problem czy jakaś niejasność. – poinformowałem je. – Zresztą zauważyłem, że wasza mama teraz dużo częściej się uśmiecha. Naprawdę dajcie szansę temu człowiekowi, który sprawia, że jest szczęśliwa. Nie ma ważniejszej kobiety w waszym życiu niż matka.

One przez chwilę w dalszym ciągu wydawały się troszeczkę nieprzekonane, jednak widać było, iż moje słowa dodały im odrobinę otuchy i ostatecznie pokiwały głowami aby pokazać, że zgadzają się z tym co powiedziałem i przytuliły mnie mocno, z wdzięcznością.

– To teraz dawajcie mi swoje telefony – po tym wpisałem w ich komórki swój numer. – Jeszcze muszę wam powiedzieć, że mama bardzo się zasmuciła waszym zachowaniem. Chyba wypadałoby coś z tym zrobić, kochane.

Dziewczynki wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami oraz zsynchronizowały skinięcie swoim głów (bliźnięta zawsze mnie ciut przekazały).

– Dobrze, pójdziemy ją przeprosić – zdecydowała Pheobe.

– Louis też się skarżył za brzydkie przezwisko – zrobiłem głupią minę, chwytając dłonie dziewczynek, gdy wychodziliśmy z pokoju.

– On był dupkiem, więc mu się należało – skwitowała Daisy.

Schodząc z nimi po schodach, czule pogłaskałem ją po głowie. Połszeptem tłumaczyłem nastolatkom, że on brst wcale nie chciał zrobić im nic złego. W salonie zastaliśmy jedynie śpiącą w nosidełku dziewczynkę. W dodatku miała włożony smoczek do góry nogami, ale nie przeszkadzało jej to. Wyglądała na spokojną, kiedy prężyła swoje nóżki. Były grubiutkie, tak jak rączki. Jej szybki wzrost wagi nawet ostatnio zaczął mnie martwić, ale zawsze kiedy chciałem dać jej mniejsza ilość mleka, ona zaczynała płakać, bo było jej mało! Ostatnio Lottie uspokajała mnie, że to normalne, a waga Rai ma się dobrze. Tylko wydaje się być takim arbuzem.

Rozmarzyłem się znów, patrząc na małą Tomlinson.

– Sprawdźmy kuchnię – Pheobe złapała moją dłoń, ciągnąc mnie w wyznaczonym przez siebie kierunku. Wkroczyliśmy do kuchni, widząc tam siedzących przy stoliku Louisa i Jay. Obojga popijali herbatę.

– Te młode damy mają coś ważnego do przekazania – wycofałem się, chowając za plecami bliźniaczek. Przyglądając z wyczekiwaniem tego, co zaraz się stanie, ssałem swoją dolną wargę.   usiadła na kolanie swojej mamy, a druga uwiesiła się na jej szyi. Obserwowałem wszystko z uśmiechem wymalowanym na mojej twarzy. Dziewczynki zaczęły przepraszać swoją rodzicielkę, a Louis wysłał mi tylko nieme, ale wciąż wymowne "jak?!" Puściłem mu oczko, przesyłając też równocześnie zawadiacki uśmieszek. Zuchwiale przystąpiłem z nogi na nogę, wyrażając swoją pozycją samozachwyt. W formie sposób, zgarnąłem kilka loków do tyłu.

Jay oczywiście prosto z mostu wybaczyła swoim córkom, mocno je do siebie przytulając.

– Aleee – zaczęła Daisy, gdy razem z Pheobe stanęły na równych nogach – teraz idziemy do naszej ulubionej bratanicy.

– To jest wasza jedyna bratanica – Louis zmarszczył brwi z głupim uśmieszkiem, patrząc na dziewczynki.

– Nie mądraluj się – odpyskowała mu Daisy. Chwyciła swoją siostrę za rękę i obje poszły po cichu do salonu, aby tam przysiąść obok Raisin. Były naprawdę ciche i postępowały z ogromem subtelności, mrucząc coś do siebie. Głaskały jej rączki, a później wyjęły telefony i zaczęły fotografować Raisin naprzemian z nimi samymi.

– Jesteś zdecydowanie aniołem, Harry – Jay wyciągała do mnie dłoń i ją ścisnęła. Uśmiechnąłem się do niej, gdy podała mi kubek z herbatą i zająłem miejsce pomiędzy nimi.

– Jest coś, czego nie umiem zrobić? – zamrugałem słodko, teatralnie też owijając mój złoty łańcuszek wokół palca.

– Tak. Nie potrafisz zachowywać się jak osoba heteroseksualna przez dłużej niż minutę – parsknął Louis.

– Odezwał się homofob ruchany w dupę – szepnąłem do ucha Louisa, gdy Johannah na moment wyszła z kuchni, gdyż jej telefon zadzwonił.-

– Co?! – zaśmiał się głośno. – Jeśli ktoś już tutaj jest posuwany w dupę, to na pewno nie jestem to ja, słońce – puścił mi oczko. Wystawiłem mu język, co on odwzajemnił, a gdy upiłem łyk ciepłej herbaty, stwierdziłem, że jest to najpyszniejsza herbata w moim życiu. Uśmiechnąłem się do siebie opierając skroń o ramię Louisa.

– Skarbie, bo tak się zastanawiałem... – zaczął, a ja od razu na niego spojrzałem z wyczekiwaniem. – Może zostawimy tutaj Rai, a ja pokażę ci Doncaster?

Chwilę patrzyłem na niego, wypychając swój policzek językiem. Widząc, że mówił całkowicie poważnie, ucałowałem go w nos.

– Bardzo chętnie zobaczę z Tobą miasto – uśmiechnąłem się szeroko kładąc dłoń na jego policzek i całując krótko słodkie, różowe usta Louisa. Nie mogłem się powstrzymać. Nigdy nie znudzi mi się ich smak, to jest pewne.

– Miasto? – pisnął niemęsko. – Chciałeś powiedzieć zadupie?

Zachichotałem lakonicznie, lamentując.

– My też mieszkamy na zadupiu przecież!

– Tu są wszędzie lasy, rzeki i tylko trochę budynków.

– Nie wydziwiaj – zabrałem jego rękę, która szczypała mnie w udo. – No chodźmy już, chodźmy – wstałem, ciągnąc go za sobą. Jego ruchy były mozolne, a ja chciałem już szybko iść, ciekaw tego, co mnie czeka. Bardzo podobały mi się krajobrazy, w które wpatrywałem się za każdym razem w drodze do Doncaster. Było swojsko i tak... rodzinnie. A przecież jestem tu dopiero drugi raz. – Ja pokazałem ci moje ulubione miejsca, więc teraz twoja kolej!

Louis podreptał ze mną do salonu.

– Dziewczynki zajmujcie się Raisin, a gdy się obudzi po prostu zawołajcie mamę, dobrze młodziaki? – spytał Louis, wychylając głowę do salonu. – Jeśli stanie się coś, co nawet mama nie ogarnie, wtedy zadzwońcie do nas.

– A wy gdzie idziecie? Zrobić Rai młodsze rodzeństwo? – parsknęła Daisy, na co zarówno ja i Louis zareagowalismy praktycznym zakrztuszeniem się powietrzem. – O mój boże, ja tylko żartowałam, ale jeśli naprawdę idziecie... uh, po prostu idźcie – dziewczynka roześmiała się, patrząc na nas z udawanym przerażeniem.

– Harry bardzo ładnie wyglądał z ciążowym brzuszkiem – uśmiechnęła się szeroko druga z nich, a ja płonąłem w rumieńcach.

– Wy powinnyście nadal się lalkami bawić, a nie gadać o robieniu dzieci! – Tomlinson je zbeształ i pociągnął mnie za sobą w kierunku wyjścia z salonu. Roześmiałem się, kiedy będąc już porządnie ubrani, wyszliśmy z posiadłości, a ja wtuliłem się w niego bardziej dla ocieplenia, pomimo iż nie było w ogóle zimno. W dodatku w Doncaster powietrze było takie... lekkie, przyjemne. Cieplejsze. I tak, chciałem się przytulać.

Pod koniec czerwca startuję z czymś nowym. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top