48.❌ Czyli obudziła się teraz w tobie księżniczka dramatu?

W końcu drzwi do pokoju otworzyły się i jakby nieśmiało do środka zajrzały aż cztery głowy, wszystkie należące do młodszych sióstr mojego chłopaka. Uśmiechnąłem się szeroko, mówiąc do nich ciche "cześć". Daisy od razu na widok dziewczynki, która spokojnie leżała obok mnie pisknęła, natomiast Pheobe zupełnie zakryła swoje usta.

- Podejdźcie... - zachęciłem je ruchem ręki. - Ona was nie ugryzie, nie ma czym.

Widziałem jak Fizzy podchodzi najpewniej ze wszystkich dziewczynek.

- Jest podobna do Louisa! - powiedziała od razu.

- Ona ma dopiero jakiś tydzień, Fizz. - zaśmiała się Lottie. - Jeszcze nie można tego tak stwierdzić.

- Ale ja to stwierdziłam - odgarnęła kosmyki swoich orzechowych włosów za ucho. Odkryłem ciało dziewczynki, aby wszyscy mogli podziwiać to jak malutka i śliczna jest.

- Słodziutka - skomentował Pheobe, dotykając delikatnie małego brzuszka Rai.

- Bo moja - Louis wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi do sypialni i podszedł do okna, otwierając je. - Sam robiłem, co nie?

- Musiała odziedziczyć urok po Tomlinsonach - Lottie przytuliła swojego brata, siadając na parapecie.

- Ale apetyt i miłość do spania ma zdecydowanie po mnie - ściągając jakiś paproch, który znajdował się na jej nosku, uśmiechałem się cały czas kordialnie.

- Myślałem, że powiesz "miłość do Louisa" - bąknął mój chłopak.

- To też - pokiwałem głową. - Ale i tak mnie kocha bardziej! - wyszczerzyłem się do niego.

Wtedy wszyscy zachochotali, siadając na łóżku wokoło małej dziewczynki, która patrzyła na nich dużymi oczami. Pheobe nieśmiało wyjęła zza swoich pleców małego misia.

- To dla niej.

- Daj mi - poprosiłem z łagodnym uśmiechem. - Włożę jej do łóżeczka.

- Proszę - niebieskooka uśmiechnęła się, podając mi białego pluszaka.

- Jest na razie na niego za mała, bo jeszcze jej najwiekszą atrakcją jest ssanie mojego palca, wiesz?

Pheobe posłała mi szeroki uśmiech.

- Zobaczmy jej ciałko. Przyjechałam z wizytą, ale chciałam zobaczyć, czy jest wszystko u niej w porządku. - Lottie podeszła do nas, a ja ustąpiłem jej trochę miejsca.

- Jasne! - pokiwałem głową i nachyliłem się do dziewczynki, którą zacząłem głaskać po twarzy dopóki jej oczka nie otworzyły się w bardzo powolnym tempie.

- Musimy cię rozebrać, stokrotko - zagruchałem.

Uśmiechnąłem się czule, gdy Raisin ziewnęła słodko, po tym jak ja zabrałem się za rozpinanie jej body.

- Jest taka leniwa. Zupełnie jak jej tata! - zaśmiałem się na słowa Fizzy. Louis, słysząc to, prychnął.

- Nie przypominam sobie, bym ostatnio spał dwadzieścia godzin w ciągu doby jak ten śpioszek.

Powoli zsunąłem ubranko malutkiej, w czym Louis pomógł mi podnosząc jej ciałko. Podaliśmy dziewczynkę blondynce, która ułożyła ją sobie wygodnie na swoich udach.

- Widzę, że dobrze się nią opiekujecie - uśmiechnęła się szeroko, głaszcząc niemowlę po brzuszku.

- Oj tak, wiecznie ma zaokrąglony brzuch od tego mleka.

- Ale nie ma problemów z zaparciami? - dopytała.

- Nie - pokręciłem głową. - Z wiedzy, którą mam dzięki książkom, mogę założyć, że wszystko jest w porządku.

- A przeczytałeś ich chyba z dziesięć... - dopowiedział Louis, zerkając na mnie spod grzywki.

Nie mogłem przestać uśmiechać się pod nosem.

- Ale ma mieciutką skórę - zauważyła Daisy, kiedy dziewczynka złapała jej palec.

- Bo jest w pewnym sensie "nowa". - oznajmiłem. - Świeży produkt.

- Dlaczego wiek dzieci liczy się od ich urodzenia? Przecież już w brzuchu mają dziewięć miesięcy - zagaiła Daisy.

- Ponieważ jest to życie płodowe, a od urodzenia liczy się już to życie poza płodem - wytłumaczyła jej Lottie.

- Czyli... Mamy dwa życia?

- W pewnym sensie - uśmiechnęła się lekko, oglądając dokładnie stópki Raisin.

- Chyba jej się podoba - zauważył Louis, obserwując jak Rai wgapia swoje ślepia w naszyjnik Lottie.

- Dzieci lubią wszelakie błyskotki - powiedziała, patrząc uważnie w oczka małej.

- I chyba ogólnie lubi ciebie - zauważyłem, gdy dziewczynka wyciągnęła rączkę do twarzy swojej cioci.

- Mam nadzieję, że tak jest - odparła, całując brzuszek Rai. - Ale noworodek wyciąga ręce nawet do potencjalnego mordercy, więc niestety jej zachowanie nie jest do końca jasne.

Zaśmiałem się razem z Louisem, patrząc na naszą córkę. Jej oczy były szeroko otwarte, a usteczka rozchylone, kiedy wplotła palce w długie włosy Lottie i pociągając za nie.

- Wiedziałam że to zrobisz! - blondynka wyciągnęła język do malutkiej. - To rzecz, o której muszą pamiętać wszystkie dziewczyny przy małych dzieciach. Wiążcie włosy! Ciebie też może ciągnąć - ostrzegła mnie, patrząc na moje loczki.

- Wiem. Ale Lou poprosił mnie, bym zapuszczał włosy, więc będę mógł je wiązać całkiem niedługo.

- Można już ci chyba zrobić przecież koczka z grzywki. Mogę spróbować? - spytała Felicite. Byłem zadowolony, że one wszystkie zaczynały się przy mnie oswajać.

- Jasne, skarbie - zagruchałem przysuwając się do niej, kiedy Lottie zaczęła z powrotem ubierać Raisin. Przekręciłem się tyłem do dziewczyny, a ta już zaczęła zaczesywać moje włosy do tyłu w delikatny sposób.

- Nie mam żadnych zastrzeżeń. Wasza córka jest cała i zdrowa - oznajmiła po czasie Lottie, podając dziewczynkę Louisowi.

- Moja kochana - widziałem, jak szatyn całuje usteczka dziewczynki. W tym samym momencie Fizzy powiedziała, że moja fryzura jest gotowa. Nawet nie poczułem, jak zaplata w moich włosach gumkę. Była to przyjemna nowość, w porównaniu do tego, jak Gemma zwykła mnie szarpać, ilekroć próbowała zrobić coś z moimi włosami.

Wziąłem swoją komórkę i włączyłem przednią kamerkę w aparacie. Wzdrygnąłem się lekko na swój widok. - Boże, teraz cały mój ryj jest dobrze widoczny.

- Przecież masz śliczną twarz! - zaśmiała się Fizzy.

- Czy ty widzisz tę krostę między moimi brwami?! - marudziłem. - Wygląda jak trzecie oko.

- Wyglądasz ślicznie w tym koczku, skarbie - powiedział Louis.

- Mówisz tak, bo mnie kochasz - zipnąłem, zabierając mu naszą córkę z rąk.

- Ale to prawda! - kłócił się.

- Nie możesz być obiektywny, gdy jesteś zakochany.

- Piękno nie jest obiektywne - pokręcił głową.

Nie odpowiedziałem na to, wypuszczając ze swoich ust krótkie "pff".

- Czyli obudziła się teraz w tobie księżniczka dramatu? - chłopak pstryknął mnie w nos.

- Zawsze nią byłem, ty impertynencki wypłoszu - prychnąłem, następnie zwracając się do Raisin. - Prawda, że mam rację, mój kwiatuszku najsłodszy?

Dziewczynka paluszkiem dotknęła dolnej wargi Louisa, na co wszyscy zachichitaliśmy.

- Ciekawe, czy długo jej zajęło zrozumienie, że te głosy jakie słyszała w brzuszku należą do was... - zastanowiła się na głos Daisy.

- To interesujące, prawda? - pokiwałem energicznie głową. - Kiedy pierwszy raz złapała Lou za palec i usłyszała jego głos uśmiechnęła się!

- Wie, kto jest jej ulubieńcem - Louis pocałował główkę dziewczynki. - Teraz lepiej powiedźcie, co u mamy? - spytał niepewnie, kierując słowa do najstarszej z dziewczyn.

- Jest lepiej, ale niestety nadal jest bardzo osłabiona i dosłownie faszerowana lekami - westchnęła. - Naprawdę chciała przyjechać tu z nami, ale kategorycznie jej zabroniłam.

Na te słowa rozejrzałem się po twarzach rodzeństwa i szybko zmieniłem temat, ówcześnie pocieszając ich wszystkich swoim optymizmem. Musiało być dobrze. Teraz, gdy już wszystko się układało, po prostu musiało być dobrze.

***

- Raczej nie powinna ci sprawiać żadnych kłopotów, mamo - zaśmiałem się, obserwując jak kobieta bujała niedawno obudzoną Raisin w swoich ramionach.

- Harry, minęły dwa tygodnie odkąd ty i Louis tylko siedzicie wśród tych kilku ścian - przewróciła oczami. - Idź już, synku!

- Co mnie wyganiasz?! - parsknąłem, chwytając dłoń Louisa, kiedy wyszliśmy poza próg domu. - Zostaliśmy wyrzuceni ze swojego własnego domu, Boo. I nawet nie wiem, gdzie idziemy - wtulając się bardziej w bok chłopaka, mówiłem z neurotorycznym wyrazem twarzy.

- Do miejsca, w którym już bardzo długo nie byliśmy.

Uszczupałem go w bok przez to, że nie chciał mi powiedzieć, gdzie tak naprawdę idziemy. Bardzo nie lubiłem, gdy coś ukrywał. Chciałem wszystko wiedzieć!

- Spodoba ci się, H - przekonywał mnie, wzruszając przy tym ramionami. - Nie ufasz mi?

- Ufam, ale jestem też bardzo, bardzo ciekawy i niecierpliwy - wyznałem, całując jego policzek.

- Więc mała podpowiedź - mruknął. - Będziemy jeść, a także robić coś, czego nie wolno ci było robić w ciąży.

Zastanawiałem się trochę nad jego słowami. - Nie wiem o co ci chodzi - powiedziałem wkrótce.

- Bo nie grzeszysz inteligencją - rzekł, w porę robiąc unik przed moim ciosem wymierzonym w jego potylicę.

- W ciąży nie mogłem prawie nic - wyznałem, patrząc przed siebie. Dzisiejszy wieczór był idealny.

- No nie demonizuj tego aż tak - szatyn przewrócił ze śmiechem oczami. Zaśmiałem się chwilę obserwując jego idealny profil. Marszczki mimiczne ukazały się w okół jego ust, gdy na twarzy szatyna wymalował się mały uśmieszek.

- Powiedz chociaż, czy to jest daleko - nalegałem, szarpiąc lekko jego ramieniem.

- Boże, ale z ciebie jęczydusza...

- Odpowiedz, skarbie - zachichotałem w jego szyję tupiąc głośno swoimi butami.

- Nie, ty uparta marudo. To tylko mały spacerek - polizał małżowinę mojego ucha, na co wzdrygnąłem się z obrzydzeniem. Odwdzięczyłem się chłopaki przyciskając na parę sekund swój język do jego szczęki.

- Fujka! - zawołał, ocierając mokrą skórę o moje idealnie ułożone włosy. Należy mu się za to bolesna kara.

- Zniszczyłeś mi fryzurę! - zawyłem, klepiąc mocno chłopaka w lewy pośladek.

- Oprócz fryzury zniszczę dzisiaj na różne inne sposoby, kochanie... - wycedził przez zęby, przybliżając się bardzo blisko mojej twarzy. Zbliżyłem swoje usta bardzo blisko tych szatyna w taki sposób, iż moja warga prawie dotykała wargi Louisa.

- Chyba śnisz - po czym odwróciłem się, ciągnąc go dalej.

- A założymy się? - uslyszałem, zanim poczułem jak chłopak szczypie mnie w pośladek.

- Zapamiętaj sobie to Tomlinson bardzo dobrze... - zacząłem odsuwając się od niego o dwa kroki u wskazałem na swój pośladek. - To... jest świątynia. Rzecz święta.

- Ja o tym doskonale wiem... - mruknął, obejmując mnie od tyłu: - A więc dzisiaj złożę w niej modły.

- Boże... - bącznąłem. - Jesteś n-a-j-g-o-r-s-z-y! - wskazałem na niego palcem. - Ale tak strasznie cię kocham.

- I dlatego mi to dzisiaj pokażesz? - uniósł jedną brew do góry, przygryzając drapieżnie skórę na mojej szyi.

- Najpierw musimy dojść do tego miejsca, gdzie mnie prowadzisz.

- Ah, a więc coś za coś, mam rozumieć? - połaskotał mnie zaczepnie pod żebrami. Zaśmiałem się potakując i cmokając usta mojego chłopaka.

W końcu po trwającym kilkanaście minut marszu, Tomlinson z szerokim uśmiechem zatrzymał się razem ze mną dokładnie przed bardzo dobrze znaną w tej okolicy włoską restauracją. Objął mnie od tyłu w pasie, kiedy przyglądałem się wielkiemu tytułowi restauracji, który świecił się w barwach Włoch.

- Masz ochotę na pizzę lub spaghetti? - sarknął przy swoim lewym uchu, a moją twarz rozświetlił szeroki uśmiech.

- Uwielbiam cię - pisnąłem odwracając się i wpadając w ramiona mojemu kochaniu. Wiedział, jak lubię włoskie jedzenie.

- Tylko uwielbiasz? - mruknął w niezadowoleniu. - A myślałem, że mnie kochasz...

- Już się tak nie wywyższaj - uniosłem do góry brwi, jednak po chwili złaczyłem nasze usta w słodkim pocałunku. On go rzecz jasna odwzajemnił, lecz gdy tylko poczuliśmy na sobie wzrok obcych ludzi, odsunęliśmy się od siebie z rumieńcami. Louis otworzył dla mnie drzwi, za co cichutko podziękowałem. Po restauracji rozniósł się najlepszy na świecie zapach. (Jeśli chodzi o jedzenie, ponieważ mówiąc ogólnie moim ulubionym nadal jest zapach Louisa i Raisin.)

- Gdzie chcesz usiąść? - zapytał mnie, a ja odruchowo zacząłem rozglądać się po pustych stolikach. W końcu wskazałem palcem dwuosobowy stolik na samym końcu restauracji.

- Zawsze wybierałem miejsca, gdzie jest najmniej ludzi - uśmiechnął się, ciągnąc mnie w tamtą stronę za rękę. Zagryzłem wargę, siadając przy stoliku i obserwując swojego mężczyznę, który usiadł na przeciwko mnie.

- A więc co byś chciał wszamać? - zapytał, łącząc palce swych dłoni na stole. Spojrzałem na kartę dań, która rozłożona była przed moim nosem. Oblizałem usta, bowiem wszystko wyglądało tak smakowicie na obrazkach, a ja mogłem wybrać tylko jedną rzecz!

- Nie wiem jak ty - znowu się odezwał - ale ja bym po prostu zamówił nam średnią pizzę, zebyśmy zjedli ją na spółkę.

- Tak! - przyznałem Louisowi od razu rację. - Tę pod numerem siedem, proszę!

- Ok, więc poczekajmy na kelnera.

Dosłownie jakby ktoś czytał mu w myślach, po chwili podszedł do nas młody, wyglądający na studenta chłopak. Założył dłonie z tyłu, na wysokości swoich lędźwi, patrząc na nas z uprzejmością.

- Mogę złożyć od państwa zamówienie? - spytał, w dłoni trzymając notesik i długopis.

- Tak - szatyn pokiwał głową. - Poprosimy średnią pizzę spod numeru siedem i... jaki chcesz sos, kochanie? - spojrzał na mnie.

- Po prostu ketchup - odpowiedziałem, bawiąc się palcami Louisa. - Do tego dwa razy schłodzona Cola, proszę.

- To ja od siebie jeszcze poproszę dla mnie sos pomidorowy. I tyle. - zakończył Tomlinson, obserwując notującego chłopaka.

- Wszystko będzie za dwadzieścia minut - odparł chłopak, uśmiechając się do nas lekko, zanim odwrócił się, ruszając do kuchni.

- Boże, przez ten piękny zapach już jestem głodny jak wilk - mruknąłem oblizując swoje wargi końcem języka.

- Nie jest to nowością, misiu - bąłknął, uśmiechając się.

-Raisin ma większy apetyt niż ja. Przebiła mnie.

- Myślisz o niej, prawda? - zagaił, bawiąc się błękitnym pierścionkiem na moim palcu.

- Tak... - przyznałem z uśmiechem. - To straszne, ale już za nią tęsknię.

- To nie jest takie dziwne skarbie. Masz w sobie ten instynkt mamusi - zachichotał, całując moją dłoń.

- Jeśli znowu nazwiesz mnie mamusią, przysięgam na Boga, że nie ujrzysz mojej dupy, gnojku!

- Po prostu chodzi mi o to, że zawsze będziesz miał coś takiego, czego nie będę miał ja. Ponieważ to ty nosiłeś ją pod sercem. Jednak to nie znaczy, że kocham ją mniej. Pamiętaj to.

Uśmiechnąłem się rozczulony słysząc jego słowa. Nawet jeśli poniekąd miał rację, nie chciałem aby czuł coś w rodzaju zazdrości. Louis uśmiechał się do mnie, spoglądając w moje oczy wzrokiem pełnym miłości.

- Nadal chcesz drugie dziecko? - zapytałem go z małym uśmieszkiem.

- Oczywiście! - zapewnił od razu.

- Tęsknię za moim brzuszkiem. Rai musi mieć rodzeństwo!

- Przypomnij mi, żebym założył gumkę, kiedy będziemy się kochać. - parsknął. Zaśmiałem się z głupoty mojego Louisa, jednak bardzo cieszyło mnie jego zdanie o dzieciach, ponieważ i ja chciałbym mieć więcej dzieciątek.

W końcu po trwającym rzeczywiście około dwadzieścia minut flircie, do naszego stolika podszedł wcześniej poznany kelner z gotowym zamówieniem.

- Smacznego - odparł kładąc wszystko na środek. Podziękowaliśmy mu oboje, a ja dosłownie rzuciłem się na cieplutką pizzę. Sięgnąłem po pierwszy kawałek polewając go ketchupem i zacząłem zajadać, rozkoszując się pysznym smakiem.

- Zachowujesz się jakby ta pizza miała ci zaraz uciec - Louis spokojnie sięgnął po swój kawałek.

- Brakowało mi tego smaku. W ciąży codziennie napychałeś mnie sałatą - burknąłem, przeżuwając posiłek.

- Ale przecież dawałem ci od czasu do czasu zjeść coś niezdrowego - powiedział, maczając trochę ciasta w sosie.

- I tak stęskniłem się za pizzą.. bardzo, bardzo - zachichotałem, oblizując usta.

- Ja nie wiem jak ty możesz jeść pizzę z ketuchpem - skrzywił się. - Jak ty w ogóle możesz jeść ketchup!

- Przecież ty jesz coś praktycznie tak samo smakującego - odparłem, unosząc brwi.

- Nie, ani trochę - pokręcił głową. - Sos pomidorowy smakuje jak pomidory, a ketchup jak gówniana chemia.

- Nie masz racji - zaprzeczyłem, kurczowo trzymając się swojego zdania.

- Ja zawsze mam rację - uśmiechnął się cynicznie. - Musisz do tego przywyknąć, kotku.

- Nigdy do tego nie przywyknę, misiu najsłodszy - zagruchotałem, wysyłając buziaka chłopakowi.

- Jesteś z geniuszem o IQ równym Eisteinowi. Powinieneś być z tego dumny - rzekł z pełnymi ustami. Zmarszczyłem brwi na to, jakie głupoty mówił, śmiejąc się. Oparłem dłoń o swój policzek.

- Wymyśliłeś już gdzie zabieram cię potem? - zagadnął. Uniosłem w zdziwieniu brwi do góry. To on jeszcze zamierzał zabrać mnie w inne miejsce niż nasze łóżko?

- Nie myślałem o tym - przyznałem szczerze, patrząc na niego z nadzieją, że chłopak powie mi dokąd zamierza mnie zabrać.

- Więc zacznij - puścił mi figlarnie oczko, popijając przy tym łyk swojej coli.

- Nienawidzę cię - powiedziałem, ostatecznie wzdychając i jedząc kolejny kawałek pizzy.

To, jakie spojrzenie posłał mi Louis wykazywało, że wcale nie wierzył w moje słowa. Oczywiście nie były prawdą. Kocham go, ten dupek wie o tym zbyt mocno, by uwierzyć, że mógłbym go znienawidzić.

Zbliżamy się do dramy, kochani. Jazda bez trzymanki!

Dziękujemy za 30 tysięcy wyświetleń, pierwsze miejsce w #louistops oraz pierwsze miejsce w #harrybottom ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top