45. Kocham cię, księżniczko.
Tkwiąc w głębokim śnie poczułem znajomą dłoń na swoim ramieniu. Była to na pewno moja mama. Już po chwili usłyszałem jej głos, więc zyskałem pewność, że to ona, jednak otworzenie oczu wciąż było dla mnie zbyt trudne. Moje kończyny były osowiałe; nogi w ogóle nie reagowały na próby poruszenia nimi. Ścisnąłem skrawek pościeli, marszcząc brwi, gdy poczułem wstrętny zapach. Woń była mi już znana.
– Obudź się, kochanie. Musisz coś zjeść. – Mama położyła otwartą dłoń na moim policzku. W jej głosie słyszałem tyle szczęścia i spokoju... to było dziwne.
– Ale miałem dziwny sen – odetchnąłem głęboko, walcząc ze swoimi powiekami. – Śniło mi się, że leżałem na stole operacyjnym, bo nie mogłem rodzić naturalnie – mruknąłem mozolnie.
– O nie. Wciąż jest naćpany.
Zmarszczyłem brwi, przecierając swoje sklejone powieki piąstkami, jak małe dziecko w momencie, gdy moja mama roześmiała się gromko.
– Synku, może spójrz na mnie, co?
Ostatecznie się jej posłuchałem i o mało nie spadłem z łóżka po ujrzeniu nad sobą dosłownie całej mojej rodziny. I to w dodatku nie znajdowałem się w swoim łóżku!Mrugnąłem kilka razy, dostrzegając rodziców wraz z Gemmą i mojego Louisa, obok którego stał Zayn i Niall. Twarz Nialla przysłaniała kamera. W jednym momencie wszystko do mnie dotarło.
– Czyli to była prawda?! – zerwałem się, a praktycznie wszyscy kiwali głowami. Mama położyła dłoń na moim barku, przytrzymując mnie w miejscu. Wtedy zauważyłem, że jestem przypięty do jakiegoś ustrojstwa. – Dajcie mi moje dziecko!
– Zdecydowanie najlepsze ujęcie tego dnia – zaśmiał się Niall, wychylając twarz zza kamery. Przewróciłem na niego oczami, nim głos zabrał Louis.
– Lottie mówiła, że zaraz będziesz ją karmił – powiedział czule.
– Piersią? – parsknęła Gemma, na co ja posłałem jej wymowne, zdegustowane spojrzenie.
– Na szczęście nie... Ale dajcie mi ją!
– Chcę zobaczyć swoją bratanicę – zachichotała. Słyszałem w jej głosie ogromne podekscytowanie, w końcu ona też niecierpliwie czekała na Rai.
– Muszę ją dostać na ręce jako pierwszy – warknąłem, na co wszyscy posłali mi zaskoczone spojrzenie.
– Nie martwcie się, podobno troszkę zajmie nim hormony Hary'ego się uspokoją – oznajmił, siedzący najbliżej mnie Louis.
– Ja strzelam, że Hazz ma też coś na wzór instynktu tacierzyńskiego pomieszanego z macierzyńskim – stwierdził Zayn. – Moja mama podobno, gdy się urodziłem i ktoś podchodził do łóżeczka, praktycznie na wszystkich warczała.
Wszyscy zachichotali, najgłośniej Niall, który trzymał jedną ręką ramię swojego chłopaka. Uśmiechnąłem się do tej dwójki, słysząc otwierane drzwi. Od razu wzrokiem przeskoczyłem do Lottie, która pchała przed sobą w powolnym tempie inkubator.
– Boże, moja rodzynka... – prawie piszczałem, wyciągając ręce do szeroko uśmiechniętej Lottie. Już po chwili dziewczyna uniosła zawiniętą w różowy becik istotkę, podając mi ją, by położyć dziecko w mych ramionach. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy malutka otworzyla powolutku swoje duże oczka, ziewając. Uświadomiłem sobie, że za każdym razem patrząc na nią jeszcze przez długi czas będę się wzruszać. Jako, że idealnie mieściła się ona w moich dłoniach, nie sprawiło mi najmniejszego trudu uniesienie jej do góry i pocałowanie w czoło.
– Ma takie długie, jasne rzęsy – zamruczał Niall. W tym samym momencie Lottie podała mi do ręki butelkę z mlekiem i odrobiną wody, by nie było one zbyt gęste.
– Jezu, boję się... – przyznałem, kiedy już ułożyłem dziewczynkę wygodniej w swoich ramionach. – Ja nigdy nie karmiłem dziecka.
– To nie takie trudne, kochanie. Zróbmy to razem – zaproponował Louis, patrząc na mnie i Raisin wzrokiem pełnym miłości. Usłyszałem jak Niall mruczy pod nosem "muszę to nagrać". Szatyn ułożył swoją drobniejszą dłoń na mojej, która trzymała butelkę i delikatnie podsunął jej gumową końcówkę do małych usteczek Rai, którą od razu zassała. Lekko przechyliliśmy buteleczkę i już po chwili Raisin grzecznie zajadała swój pokarm. Uśmiechnąłem się obserwując, jaka spokojna przy tym była. Przypominała aniołka.
– Ale głodna – zauważyłem po sposobie, w jaki dziewczynka prędko przełykała swoje mleko, z przymkniętymi oczami.
– W końcu apetyt ma po tatusiu – powiedziała Gemma, patrząc w zahipnotyzowaniu na dziewczynkę.
Każdy zaczął oceniać do kogo dziewczynka jest bardziej podobna, pomimo iż przecież na tym etapie nie można było tego stwierdzić.
– Powinniśmy zostawić was teraz samych – szepnęła moja mama, głaszcząc mój policzek. – To bardzo intymny moment dla rodziców.
– Dziękuje, mamusiu – uśmiechnąłem się.
Kiedy zostaliśmy znów sami, ja karmiłem naszą córeczkę, a Louis patrzył na naszą dwójkę z wielką dumą. Jednak po kilku chwilach zauważyłem jak na jego twarz pojawia się cień smutku.
– Kochanie? – uniosłem brew – Co się dzieje? – co chwilę zerkałem raz na niego, a raz na Raisin. Chłopak niepewnie przeczesał palcami swoją grzywkę. Chciał ukryć swój smutek, ale widziałem, że coś go drażni.
– Po prostu... Myślałem, że m-moja mama tu przyjedzie – wyjawił z żalem. – Ale nie ma jej, jak zwykle – dodał, kryjąc swą irytację w chłodnym tonie głosu.
– Ale dzwoniłeś do niej? – spytałem. – Albo do którejś z sióstr?
– Ostatnio, kiedy rozmawialiśmy przez telefon mówiła, że przyjedzie. Lottie ją już powiadomiła o Raisin – pokręcił głową. – Przepraszam, nie będę teraz o tym myślał. Jestem teraz najszczęśliwszy, z wami.
Uśmiechnąłem się, chcąc dodać coś jeszcze, jednak w tym właśnie momencie dziewczynka skończyła jeść, a więc trzeba było ją troszkę poklepać w plecki, aby mogło się jej odbić, a tego już w ogóle nie umiałem.
– Możesz? – zwróciłem się do niego, podając mu senną Rai.
– N-nie zrobię jej krzywdy?
– Masz większe doświadczenie z dziećmi – wydąłem wargę, kiedy on ustawił dziewczynkę do pionu, podpierając ją na swoim torsie tak, aby zwisała lekko głową nad jego barkiem. Delikatnie poklepał plecki Rai, a ja mogłem podziwiać, jak nasza córeczka pięknie wygląda w jego objęciach. To był najpiękniejszy widok. Gdy oboje usłyszeliśmy jak cichutko jej się odbiło, chłopak oddał mi ją z ciepłym uśmiechem.
– Jest tak maleńka, że boje się ją mocniej dotknąć – przyznał, sięgając dłonią, by palcem pogłaskać główkę Rai.
– W dodatku waży mniej niż typowy noworodek – zauważyłem, bujając delikatnie śpiącą już dziewczynką.
– Z takim apetytem szybko to nadrobi. Jest bardzo silną dziewczynką – Louis pocałował moją skroń.
– Nadal nie wierzę w to, co się stało – mruknąłem. – Zacząłem rodzić w parku.
– Ah, racja – pokiwał głową, opiekuńczo zerkając na Raisin. – To było takie szalone, niespodziewane i oh, Boże. Ale wszystko skończyło się bardzo dobrze, nie mogło być lepiej.
– Pięknie pachnie... – westchnąłem, nachylając się jeszcze bardziej w stronę córki.
– Pachnie noworodkiem, jest czyściutka i pachnąca – zachichotał Louis. – Nadal chcę by miała twoje loczki, spójrz, ma już kilka!
– Dużo dzieci ma loczki po urodzeniu. Gemma też miał.
– Ale Raisin już tak zostanie, zobaczysz!
– Za to mam nadzieję, że oczy będzie miała twoje – szeptałem, odganiając łzy pomrugiwaniem.
– Nasza mała mieszanka – Louis nachylił z nad dłońmi, którymi trzymałem Rai i zostawił na każdej kilka pocałunków. Teraz już zupełnie się rozsypałem, nie zbaczając dłużej na swoje łzy. To był moment, w którym nie potrzebowaliśmy ich powstrzymywać. – Kocham cię, byłeś taki dzielny....
Louis spojrzał na mnie, kładąc dłoń w moich włosach.
– Prawie nic nie pamiętam, byłem w szoku...
– Obwiniałem się, że nie mogłem być z tobą w trakcie porodu.
– Przecież nie miałeś na to wpływu – spojrzałem na niego jak na głupka. – Lou, nie smuć się. Byłem nieprzytomny, oboje przegapiliśmy ten moment – zachichotałem.
– Jak to nieprzytomny – Lou zmarszczył brwi.
– Chyba zemdlałem...
– Boże, skarbie – westchnął, całując moje czoło. – Jeśli będzie następny raz, wierzę, że uda nam się go wspólnie przeżyć.
– Następny raz? – poczułem jak moje serce przyspiesza. – I będę musiał przechodzić to wszystko od nowa? – spojrzałem przed siebie z przerażeniem.
– Nie ma sensu wybiegać w przyszłość – Louis zachichotał, obejmując mnie i Raisin. Cały czas utrzymywał na niej swój wzrok. – Teraz jest idealnie.
– Lottie mówiła coś, kiedy wyjdę? – spytałem z nadzieją w głosie, że nie będę musiał być tutaj długo.
– Jak zwykle wszystko zależy od stanu malutkiej, ale Lottie przewiduje nie więcej niż dwie noce – mówił. – Nawet pochwaliła naszą córkę. Ma całe dziesięć punktów! Podobno jej stan jest lepszy niż wielu dzieci, które urodziły się w terminie lub po.
– To cudownie – spojrzałem na dzieciątko. – Twoje narodziny to jeden z najpiękniejszych dni mojego życia – szepnąłem do niej.
– Chyba wytatuuje sobie gdzieś liczbę dwadzieścia osiem...
– O Boże... – miałem ochotę pisnąć, jednak w porę przypomniałem sobie o Raisin.
– Myślę, że zrobię to na tej ręce, na której mam także wytatuowane "H".
– Ale tu już nigdzie nie ma miejsca wokoł!
– A może na palcach? – zaproponował. – Mój znajomy wytatuował sobie na palcach imię młodszej siostry, więc myślę, że liczba też będzie wyglądać dobrze.
– To idealny pomysł – wziąłem w swoją rękę dwa palce Louisa, wskazujący i środkowy. – Tutaj – oznajmiłem, pocierając lekko jego gładką skórę.
– Idealnie – zgodził się, sięgając po dziewczynkę. Odłożył ją do inkubatora i następnie łapszywie wpił się w moje wargi. Uśmiechnąłem się w jego usta, po chwili oddając pocałunek. Starałem się wykonywać jak najlepiej każdy rych, by przekazać w tym prostym geście całą swoją miłość, przy tym delikatnie pociągając za końcówki włosów Louisa, które opadały na jego kark.
– Dziecko.. – wymamrotałem między pocałunkami.
– Co? Będziesz teraz sprawdzał ciągle czy na pewno tam jest? – mruknął, zasysając moją dolną wargę. – Pamiętasz moją obietnicę odnośnie tego, co zrobimy po połogu?
– Tak, ale przez to, że mam ranę na pół podbrzusza będziesz musiał sobie poczekać dłużej, niż było to zamierzone – spojrzałem na niego współczująco, kątem oka widząc, że dziewczynka poruszyła tylko palcem, tkwiąc w śnie.
– Dlaczego musisz być taki okrutny... – jęknął buńczucznie, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Włożyłem palce w jego włosy, pocierając skórę głowy.
– Nie wystarczą ci pocałunki przez jakiś czas? – zachichotałem.
– Musiały mi wystarczyć przez prawie pół roku. Powinieneś wiedzieć jak czuje się zdrowy facet bez seksu – burknął jakby chciał się obrazić.
– Poczekasz, jeśli kochasz – uśmiechnąłem się cwaniacko. Louis wystawił do mnie język.
– Kochasz mnie torturować, prawda? – odetchnął głęboko.
– Uwierz mi, skarbie, ja też już niecierpliwie wyczekuję większego zbliżenia i niecnych planów, jakie z pewnością dla mnie szykujesz, ale niestety nie zależy to tylko ode mnie.
– Rozumiem, promyczku. Żartuję sobie – odpowiedział, głaszcząc czułym dotykiem moją szyję. – Po takim długim czasie seks będzie jeszcze lepszy. Pokażę ci jak bardzo cię kocham.
Ponownie go pocałowałem, jednak w porę się odsunąłem zanim nabrało to jeszcze więcej intensywności. Zaśmialiśmy się, odsuwając się na bezpieczną odległość. Tę piękną chwilę przerwały pojękiwania Rai.
– Jejku, skarbenku mój najukochańszy... – zagruchałem, podsuwając inkubator bliżej siebie. Louis niepospiesznie wyciągnął z niego dziewczynkę, aby przytulić ją z największą delikatnością, na jaką było go stać. Szybko zauważył tego efekty. Rai była dużo spokojniejsza.
– Myślę, że po prostu zdziwiła się, czemu już nikt jej nie trzyma na rękach i potrzebowała przytulania. – powiedział.
– Jest przyzwyczajona do bicia mojego serca – uśmiechnąłem się ze wzruszeniem.
– Na pewno jest taką samą przylepą jak ty – oznajmił chłopak, na co uśmiechnąłem się rozkładając ręce. Od razu przytuliłem jej maciupeńkie ciałko do swojego torsu, podziwiając ją, niewiadomo już który raz.
– Tak, zdecydowanie jej wygodnie – Louis uśmiechnął się do mnie. – Nie mogę przestać was podziwiać. Wyglądacie jak coś, czego potrzebowałem całe życie do pełnego szczęścia.
Zarumieniłem się delikatnie, głaszcząc króciutkie kedziorki swojej córeczki.
***
– Jesteś pewien, że jest wystarczająco dobrze okryta? Jest zimno – jęknąłem, patrząc na Louisa, który zapinał bezpiecznie Raisin w przenośnym foteliku, jaki odłączył od wózka. Rai leżała spokojnie w nosidełku.
– Tak, kochanie, sprawdzałem to dwa razy – przewrócił oczami, drugą ręką ujmując moją dłoń.
– Wpadniesz jutro, L? – spytałem, gdy blondynka żegnała się z nami, kiedy staliśmy przy recepcji.
– Pewnie! – odparła z uśmiechem. – Muszę spędzić troszkę czasu z Raisin prywatnie!
– Oczywiście, więc do jutra – pocałowałem jej policzek, to samo uczynił Louis.
– Boże, jestem taki podekscytowany! - pisnąłem, wtulając się w talię chłopaka, gdy szybko zmierzaliśmy do auta. – Nie mogę się doczekać aż pokaże małej dom...
– Wiem, skarbie. Czuję zupełnie to samo –przyznał szatyn, otwierając samochód. – Siadasz z Rai na tyły?
– Tak! – cały czas ekscytowałem się wszystkim niczym małe dziecko, wskakując na tyle siedzenie. Zaraz później Louis ułożył bezpiecznie nosidełko na siedzeniu obok mnie, dodatko zapinając je pasem. Kiedy już miałem zapinać swój własny, szatyn wyręczył mnie w tym, dodatkowo całując mój policzek.
– Przez cesarskie cięcie nadal będziesz mnie ciągle wyręczał? – spytałem ze śmiechem.
– Dbam o ciebie, troszcze się i chcę żebyś czuł się jak najlepiej. Nie tylko ze względu na zabieg – powiedział szatyn, po chwili zamykając drzwi i wsiadając na miejsce kierowcy, od razu włączając silnik i podgrzewanie.
– Kocham cię, wiesz? – uśmiechnąłem się, zaczepiając jego ramię ręką.
– Wiem, jestem zajebisty – odparł, rozciągając swoje policzki w uśmiechu jak najszerzej to możliwe. – Żartuje, ja ciebie również kocham, H.
– A Raisin kochasz? – zapytałem szczędząc się, ponieważ już doskonale znałem odpowiedz na to pytanie.
– Kocham cię, Rai! – zaśpiewał patrząc w lusterko, mając w ten sposób widok na naszą córeczkę. – A teraz w drogę!
Nachyliłem się do fotelika, następnie całując swoją dziecinkę. – Kocham cię, księżniczko.
Dziewczynka będąc w głębokim śnie, ułożyła swoją malutką rączkę (odzianą w białą, puchatą rękawiczkę) nad główkę. Uśmiechnąłem się na ten widok, trzymajac beziecznie nosidełko. Przez całą drogę praktycznie wpatrywałem się tylko i wyłącznie w Rai, co jakiś czas również przyłapują Louisa na zerkaniu. Dziewczynka miała na sobie grubą warstwę ubranek, do tego czapeczkę, która była lekko za duża. Spała sobie spokojnie, co jakiś czas ruszając rączkami.
– A co jeśli jest jej w tych wszystkich ubrankach w aucie gorąco? – zmartwiłem się, gdy zbliżaliśmy się już do naszego domu.
– Mogę cię zapewnić, że temperatura jest idealna, skarbie – Louis wjechał do garażu.
– Musimy kupić jej więcej rękawiczek. Albo będziemy zakładać jej skarpeteczki na dłonie – powiedziałem, odpinając swój pas.
– Dlaczego? – zdziwił się szatyn.
– Bo noworodki często się drapią, gdy trą paznokciami po twarzy – wytłumaczyłem, gdy on otworzył drzwi.
– Przecież ma trzy pary rękawiczek, aniołku. Nie będzie ich brudzić, nie ma czym – powiedział chłopak, gasząc silnik. Po tych słowach również wysiadł z samochodu i otworzył tylnie drzwi.
– Ale chodzi mi o to jak będzie już leżała sobie w domku – mówiłem, kiedy chłopak pomógł mi wysiąść z auta. Od paru dni ciągle kręciło mi się w głowie i ktoś musiał mnie asekurować, abym na pewno nie upadł.
– Dobrze, promyczku. Ja się wszystkim zajmę, kiedy ty będziesz odpoczywać – obiecał, sięgając po nosidełko z opatuloną dziewczynką.
– Chciałbym ją wziąć, ale boję się, że upadnę – mruknąłem, idąc niespiesznym krokiem za chłopakiem w stronę drzwi wejściowych.
– Dlatego będziesz przez dzisiejszy dzień bezpiecznie leżeć w łóżeczku. Za dwa dni będziesz czuł się już lepiej, jak mówiła Lottie.
Wyszliśmy z garażu, by wejść do domu głównymi drzwiami. Louis wyjął pęczek kluczy z torby, przewieszonej przez ramię i otworzył drzwi, przepuszczając mnie w nich.
– Mam nadzieję, bo czuję się jakbym był po jakimś silnym zatruciu czy coś... – marudziłem, schylając się w celu ściągnięcia swych trampek.
– Daj mi to zrobić – nakazał szatyn, po chwili wskazując na komodę, na której chwilę później usiadłem. Odłożył delikatnie na podłogę nosidełko, następnie kilkoma zręcznymi ruchami pozbywając się z moich nóg butów, a z pleców kurtki. Na koniec zauważyliśmy oboje, że dziewczynka już nie spała i wpatrywała się w nasze nogi, (bo w końcu widziała ona zaledwie na odległość pół metra maks). Zachichotałem, patrząc jak malutka wystawia lekko język na swoją dolną wargę. Kiedy i szatyn ściągnął swoje buty i okrycie wierzchne, złapał mnie pod bokiem i wziął małą Rai w nosidełku na górę, gdzie był w końcu jej pokój, jak i nasza sypialnia.
– Witaj w swoim małym, wielkim świecie – oznajmiłem swojej córce z szerokim uśmiechem po wejściu do jej słodziutkiego pokoiku. Louis postawił jej fotelik bezpiecznie na mebelku, następnie odpinając jej pasy i ściągając wszystkie koce, którymi była okryta. Kiedy Raisin została już jedynie w samym pajacyku, zaczęła siłować się z zaplątaną w rękaw rączką, cicho przy tym stękając, jednak Louis szybko jej pomógł, zanim zdążyłaby się rozpłakać.
– Już, słonko – zagruchał, biorąc dziewczynkę w ramiona. Kolejny raz mogłem podziwiać jak pięknie razem wyglądają.
– Jest taka malutka... – szepnąłem, pdchodząc bliżej nich, aby pocałować ją w ukryte pod włoskami ciemiączko.
– Maleńka – zgodził się, trzymając córeczkę. – Myślisz, by położyć ją do kołyski? Jest najedzona, więc będzie spała cały czas, dopóki nie poczuje mokrej pieluszki. Później trzeba ją wymyć w jej własnej wanience i użyć tych wszystkich kremów.
– Połóż ją, a jak zaśnie przenieś do łóżeczka. – ziewnąłem, przeciągając się. – Ja też pójdę się zdrzemąć.
– Kolorowych snów – Louis pocałował moje czoło, już wkrótce znalazłem się w naszym łóżku. Tęskniłem za nim, szpitalne łóża nie mają nawet porównania do tego, co czuję leżąc w swoim własnym łóżeczku. Przymknąłem swoje ciężkie powieki, zapadnięcie w sen nie zajęło mi oczywiście zbyt wiele czasu, ze względu a to, jak nadal wykończony byłem po narodzinach Raisin. Teraz byłem zupełnie spokojny. Mam Louisa, mamy naszą rodzyneczkę, dom z ogrodem przyjaciół i rodzinę. Do tego niedługo będę mógł spać na brzuchu, nosić swoje dawne ubrania i sztyblety.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top