41. To jest ten czas, gdy coś by się stało, naprawdę mógłbyś zacząć rodzić

Wiem, że czekaliście długo. Dlatego rozdział też jest NAPRAWDĘ długi. A u góry świąteczna piosenka dla klimatu, który teraz panuje wokół nas!

Louis opadł bezwładnie na poduszkę, a ja szybko poszedłem w jego ślady, przekręcając się jak zwykle na bok, aby lepiej go widzieć. Oblizałem suche, wręcz wymęczone wargi, które jak czułem były naprawdę spuchnięte od gorzkich pocałunków.

– Tego potrzebowałem – mój oddech z chwili na chwilę normował się po niezwykłym orgaźmie. W końcu teraz robiliśmy to stosunkowo rzadko przez moją ciążę, ale nie mógłbym z tego zrezygnować całkiem, ponieważ mam swoje potrzeby, Louis tym bardziej. Czuję się teraz niezwykle odprężony.

Nasz seks wyszedł niezwykle naturalnie. Razem z Louisem robiliśmy sobie sesje aparatem starszego, aż zrobiło się coraz bardziej gorąco za sprawą ubrań po kolei rzucanych obok łóżka i skończyliśmy kochając się w nim, otoczeni kartonikami z wydrukowanymi zdjęciami.

– Wiesz co? – zagadnął, patrząc na mnie intensywnie. – Nie rozumiem osób, którą robią cokolwiek seksualnego tylko... raz na tydzień. I to z przymusu! No bo jak można uważać to do cholery za jakiś dziwny, nieprzyjemny obowiązek, aniżeli coś, co chce się robić?

– I do takiego wniosku doszedłeś po kochaniu się ze mną? – zachichotałem, całując rozgrzane ramię Louisa w powolny i mokry sposób. Był taki seksowny...

– Nie, od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiałem – wzruszył barkami. – Wiesz ilu znam takich ludzi? Straszne.

– Więc jak ty postrzegasz seks w związku? – zapytałem, poprawiając się na łóżku, by znaleźć miejsce na swój duży brzuch.

– Jako urozmaicenie sobie życia – zaśmiał się, po chwili jednak poważniejąc. – Ale oprócz tego jest to oczywiście jedyny taki czas, kiedy jesteśmy ze sobą dosłownie połączenie i... sam nie wiem, dla mnie to jest piękne.

Uśmiechnąłem się cmokając jego napuchnięte od namiętnych pocałunków usta. Przeczesałem dłoni jego grzywkę, patrząc w błękitne oczy.

– Wiem, że teraz wygląda to dość nudno... Przez ciążę nie możesz sobie pozwalać na mocniejsze ruchy i no tak – przyznałem. – Ale mam nadzieję, że i tak ci się podoba, bo ja czuję się naprawdę dobrze – westchnąłem cicho, patrząc na narożnik łóżka.

– Najważniejsze jest dla mnie, że w ogóle to robimy i nie odganiasz mnie, ilekroć złapię cię za tyłek, czy coś – odparł, przysuwając się bliżej mnie, aby pocałować mój nos.

– Kocham cię – wyznałem uwieszając się na jego ciele jak miś koala. Przełożyłem nogę przez biodro Louisa i położyłem głowę na jego klatce piersiowej, gdzie pod uchem nasłuchiwałem bicia jego serca. – I lubię, gdy łapiesz mnie za tyłek! – zachichotałem, rumieniąc się krwiście.

– Ale ze mnie szczęściarz – westchnął, chowając twarz w moich lokach.

– To ja jestem najszczęśliwszy na świecie – zadeklarowałem. – Będę najszczęśliwszym facetem, dopóki ty będziesz obok.

– I kiedy urodzi się już Raisin – przypomniał mi, a ja szybko pokiwałem głową i zupełnie tak, jakby dziewczynka zrozumiała co powiedział, chwilę później obydwoje zobaczyliśmy na moim brzuchy coś, co wyglądało jak odcisk naciskającej na mnie od środka malutkiej dłoni.

– O mój boże – chłopak poderwał się by spojrzeć z bliska i bardziej z góry na mój brzuszek. Również byłem w niemałym szoku, uśmiechając się. – Ona chce przekazać, żebyś nią tak nie trząsł! – puścił mi oczko, kładąc rękę w miejscu, gdzie przed chwilą było widać wszystkie pięć paluszków naszej córki. – Przepraszam za to Rai. Zakłóciłem twój spokój. Ale mogłabyś zrobić tak jeszcze raz, nie byłem przygotowany – szatyn burknął do naszej córeczki z aparatem w dłoni.

– Dla tatusia, Rai.

Gdy po pięciu sekundach nagrywania nadal dziewczynka nadal się nie poruszyła, dosłownie tuż przed rezygnącją chłopaka, przez niewielki odcinek wewnątrz mnie widać było przesuwający się łokieć lub piętę Raisin.

– Mam cię... – szatyn wyszeptał, po chwili palcem przesuwając po miejscu, gdzie na mały moment Raisin się poruszała. Znów poczułem ruch maleńkiej.

– Ale jej tam musi być ciasno – mruknąłem, dokładnie czując jak dziewczynka próbowała całkowicie zmienić pozycję w jakiej była wewnątrz mnie skulona.

– Już niedługo – Louis uśmiechnął się kierując kamerę na mnie, po chwili zbliżając się i nagrywając nasz słodki, krótki pocałunek. Kiedy chłopak wyłączył kamerę, znowu się odezwałem.

– Wyobrażam sobie Rai, oglądającą te filmiki jak będzie już nastolatką i piszczącą jak to obrzydliwi jesteśmy – zaśmiałem się do chłopaka głaszcząc jego policzek, gdy znów ułożył się obok mnie. – czy wtedy nadal będziesz mnie tak kochać? – zapytałem poważniejąc przez moment.

– Jak nie bardziej – odparł równie szczerze, nachylając się jeszcze bliżej mojej twarzy. – Wtedy już na pewno będziesz nosił moje nazwisko. Jak mogłoby być inaczej?

– Mówisz szczerze? – patrzyłem w jego błękitne oczy z dołu.

– Tak. – pokiwał głową. – Spokojnie, nie będziemy jednym z tych chujowych małżeństw, które się rozwodzą.

Uśmiechnąłem się szeroko i zachichotałem lekko rozbawiony, złączając nasze usta z głośnym mlasknieciem.

***

Podczas jedzenia swojego śniadania (niestety w samotności, ponieważ chłopak pojechał do pracy w piekarni, gdy spałem), usłyszałem dzwonek dudniący po mieszkaniu. Przełknąłem spokojnie kawałek swojego tosta, a następnie szybkim, w miarę moich możliwości truchtem, dotarłem do drzwi.

Otworzyłem je i uśmiechnąłem się automatycznie na widok... Lottie! Blondynka stała z niewielką torebką przewieszoną przez ramię. Pierwszy raz widziałem ją w rozpuszczonych włosach i muszę przyznać, że wygląda zjawiskowo. Od razu przywitałem ją uściskiem.

– Cześć, kochana! – zaświergotałem. – Przykro mi, ale ciut się spóźniłaś, bo Lou wyszedł już do pracy.

– To nic, to nic. Chciałam w głównym celu porozmawiać z tobą – powiedziała, kiedy otworzyłem drzwi szerzej nieco dziwiąc się na jej słowa.

– Oh... – ściągnąłem brwi, obserwując ją gdy ściągała buty. – Czy to coś dobrego czy raczej złego?

– Właściwie nie wiem jak to określić – odparła zdejmując swoje botki na wysokim obcasie. – To dotyczy Louisa, ale najpierw muszę zapytać co u naszego tatusia i małej Raisin! – dziewczyna rozgościła się siadając na kanapie.

– Wczoraj ja i Louis byliśmy w niemałym szoku, gdy od środka na moim brzuchu dosłownie odcisnęła się jej dłoń, a później pięta lub łokieć. – powiedziałem, nie potrafiąc powstrzymać przy tym uśmiechu.

– Ow! To cudownie, najbardziej rozbrykana będzie od trzydziestego szóstego tygodnia, mówię ci – powiedziała Lottie. Zaproponowałem jej kawę, lecz wytłumaczyła mi, że kofeina brudzi szkliwo, więc zaśmiałem się tylko, siadając obok niej.

– A więc mów, o czym chciałaś ze mną porozmawiać – rzekłem, usadawiając się wygodnie między ozdobnymi poduszkami.

– Dobrze – oczyściła gardło. – Jak wiele Louis mówił ci o naszej rodzinie? O swojej ucieczce i w ogóle, o to mi chodzi...

Przełknąłem ciężko ślinę, wlepiając uważnie wzrok w dziewczynę.

– Myślę, że raczej wszystko. Wiem o waszym biologicznym ojcu i o facecie waszej mamy, z którego właśnie powodu uciekł.

– Okej, okej. Kamień z serca mi spadł, bo nie chciałbym żebyś dowiadywał się tych rzeczy ode mnie. Jeśli to Louis ci o tym opowiedział to.. t-to nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo ci ufa – odparła uśmiechając się. – Louis uciekł z domu w wieku dziewiętnastu lat. Choć nie wiem, czy mam to nazwać ucieczką, bo w końcu był pełnoletni. Po prostu z dnia na dzień go nie było. Wtedy bliźniaczki: Daisy i Phoebe były naprawdę smutne. Ja i Fizzy byłyśmy szczerze mówiąc bardziej złe, czy zawiedzione, rozumiałyśmy to bardziej niż dziesięciolatki.. – wyjaśniła.

Pokiwałem niepewnie głową, nadal nie rozumiejąc do czego ona zmierzała. – A więc co w związku z tym?

– Już przechodzę do sedna, wybacz – dziewczyna zaśmiała się. – Od tamtego czasu za każdym razem bliźniaczki, kiedy nastawał dzień ich urodzin wyczekiwały Louisa. W końcu to ich starszy brat, były naprawdę zżyte z Louisem, przysięgam. Co roku to samo pytanie "kiedy Louis przyjdzie? Czy on przyjdzie? Lottie powiedz, że Loulou przyjdzie!" I tak dalej. I... Jutro dziewczynki mają trzynaste urodziny. Chcę spełnić ich marzenie, chcę by Louis pojawił się na ich urodzinach. A ty, masz na niego niezwykły wpływ, Harry.

– Chwila, chwila... – pokręciłem głową, ponieważ sens jej słów dotarł do mnie dopiero po chwili. – Chcesz, abym przekonał twojego brata do przyjścia do jego domu rodzinnego i zmierzenia się z... tak właściwie powodem, przez który uciekł?

– Jeśli chodzi ci o Richarda, to mama wypieprzyła go za drzwi, gdy pierwszy raz szarpnął moim ramieniem.

– Fajnie, że obudziła się dopiero, gdy znowu ktoś tknął jej dzieci – prychnąłem, prędko ganiąc się za to w myślach, ponieważ nie mogłem zapominać, iż kobieta ta wydała na świat miłość mojego życia.

– Harry, mama nadal kocha Louisa. Wiadomo, poszła w złą ścieżkę, zabłądziła i bardzo, bardzo tego żałuje. Tęskni za Louisem. To jej dziecko, powinieneś to rozumieć w swojej sytuacji.

– Nawet nie próbowała się z nim skontaktować po tak długim czasie! – uniosłem się lekko, wstając z kanapy i odwracając do blondynki plecami. – Nie wiem, czy chcę namawiać Louisa do czegoś takiego.

– Harry, spoknie. Zastanów się, postaw się na miejscu dziewczynek. To wszystko dla nich. Przemyśl to, wybacz, że cię zdenerwowałam.

Głaskałem się po brzuchu, w którym jeszcze niedawno całkiem wyciszona, zaczęła ruszać się Raisin. Oddychałem głęboko, starając się myśleć o całej tej sytuacji obiektywnie, a nie jako chłopak Louisa.

– Spokojnie, Harry. Usiądź – poleciła dziewczyna. Posłuchałem się jej, nadal patrząc pusto przed siebie z dłonią ułożoną na brzuchu. Lottie miała przecież poniekąd rację. Czego winne były te dziewczynki, które prawdopodobnie nadal nie do końca rozumiały decyzję ich starszego brata?
Dziewczyna wyszła z salonu, kierując się do kuchni. Kiedy wróciła po minucie, w dłoniach trzymała dwie szklanki mojego ulubionego soku.

– Jak mam go do tego przekonać? – westchnąłem, ostatecznie decydując się posłuchać prośby Lottie.
Lottie spojrzała na mnie upijając swój sok.

– To będzie trudne, ale... Po prostu powiedz mu o dziewczynkach, one naprawdę tęsknią i bardzo go kochają. Chciałyby swojego brata na ich skromnym przyjęciu.

Uśmiechnąłem się, czując w tym samym też czasie wzruszenie na myśl o niewinnych, młodziutkich bliźniaczkach, które od paru lat wyczekują swojego braciszka i naprawdę mają nadzieję, że w końcu się pojawi. Zależało mi na tym, by nie czuły się znowu zawiedzione.

– A czy wasza mama wie, że no, rozumiesz... Zostanie babcią? – zaśmiałem się krótko.

– Wie – skinęła powoli głową. – Ja jej powiedziałam i cóż, zajęło mi dobre kilka minut wytłumaczenie jak to możliwe, ale myślę, że jest szczęśliwa z tego powodu – uznała. – Harry, wiem, że wygląda to źle, ale jej naprawdę bardzo zależy na odnowieniu kontaktu z Louisem. I poznaniu ciebie...

– Rozumiem, ale nie mogę tego obiecać. Louis nieraz jest uparty bardziej niż ja, a to naprawdę jest trudne mnie przebić! – zachichotałem. – Jednak gdyby się zgodził to głupio przyjść na urodziny bez prezentu.

– Kupcie im jakąś czekoladę. Uwierz mi, że sama obecność Louisa sprawi, że nawet najdroższe prezenty pójdą w zapomnienie – zapewniła.

– Czekoladę możesz kupić mi. No, dalej. Powiedz mi czym się interesują!

– Ze względu na mnie i Felicite, głównie kosmetykami.

– Trzynastoletnie dziewczynki? – zdziwiłem się. – Ja w ich wieku jeszcze się patykami bawiłem w wojnę.

– Harry, ale ty jesteś chłopcem – Lottie zaśmiała się, patrząc na mnie ciepło. – Dziewczynki są trochę inne, niż chłopcy.

– Bardziej popieprzone, wiem. – parsknąłem, za co otrzymałem szturchnięcie w ramię. Tak strasznie przypomina mi Gemme!

– Za dużo czasu z Louisem i już tak klniesz, kto by pomyślał... Taki aniołek z pozoru.

– Nigdy nie byłem grzeczny. – wzruszyłem ramionami. – Po prostu trzeba mnie bliżej poznać.

Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie serdecznie. Następnie rozmawialiśmy o tym, jakie kosmetyki są dobre dla nastoletnich twarzyczek.

***

– Loubeeeear – przeciągnąłem, siadając obok niego na kanapie, kiedy on jadł swoją zupkę chińską, oglądając mecz.

– Jeśli chcesz wysępić ode mnie makaron, wiedz że tym razem powiem nie. – Louis posłał mi gromkie spojrzenie.

– Nie, właściwie – przygryzłem dolną wargę, prostując się – muszę z tobą porozmawiać...

– Brzmi poważnie. – Louis wydał z siebie chichot, odkładając wówczas miskę na stolik i spojrzał na mnie. Boże, jak ja mam mu to powiedzieć?

– Bo wiesz... – bawiłem się swoimi palcami, za wszelką cenę unikając jego wzroku – nie zastanawiałeś się nigdy nad odwiedzeniem swoich sióstr no i... pogodzenia się ze swoją mamą? – mruknąłem, patrząc w dół.

– Do czego zmierzasz, Harold? – szatyn podniósł mój podbródek dwoma palcami. – Nie mam ochoty rozmawiać dzisiaj akurat o tym.

– Jutro dziewczynki mają urodziny i Lottie mówiła, że co roku ciebie wyczekują... – urwałem widząc niezadowoloną minę szatyna.

– Harry. Nie chcę o tym rozmawiać – burknął kolejny raz to samo zdanie. Wiedziałem, że nie będzie łatwo.

– Ale posłuchaj mnie! – nie miałem zamiaru dać za wygraną. – Dobrze wiem, że tylko udajesz takiego twardego, upartego faceta, a w głębi duszy chcesz, żeby między tobą a twoją rodziną znowu było w porządku. Bliźniaczki co roku pytają Lottie czy się zjawisz, a wręcz proszą, by cię tam ściągnęła!

– Ale ja się tego boję, Harry! Wiesz jakie to będzie dziwne? Nie chcę widzieć tego całego Richarda.

– Lottie dała mu tak mocno w jaja z kolana, że wyleciał przez drzwi.

Szatyn spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Mama i Richard nie są już razem? – spytał na co pokręciłem przecząco głową.

– Sądziłeś, że twoja mama wytrzymałaby z nim trzy lata?

– Ja... – urwał, przez chwilę najwyraźniej zastanawiając się co pwoiedzieć. – Jak niby ty to widzisz, Harry, co? No powiedz mi, bo dla mnie wyjdzie z tego istna katastrofa!

– Możesz tylko to przewidywać, a dowiesz się jak będzie, gdy tam pójdziesz. Może być naprawdę nie tak źle jak myślisz. Dziewczynki na ciebie czekają – próbowałem go przekonać.

– Przestań brać mnie na litość z Daisy i Pheobe, bo to chujowe, H! – widziałem w jego oczach smutek i naprawdę zachciało mi się płakać.

– Dobra – mruknąłem – Chciałem tylko żebyś pogodził się z rodziną, żeby każdy był szczęśliwy, bo wiem że jest taka możliwość. Jeśli cię to uraziło, to wybacz. Nie przekonam cię – moje ramiona opadły ze zrezygnowaniem.

– Harry, ja chcę się z nimi pogodzić, ale... – przygryzł wnętrze policzka – Tak kurewsko się boję, bo jestem jakimś pieprzonym mięczakiem...

Spojrzałem na niego ze smutkiem, lecz po chwili przytuliłem go do siebie wiedząc, że chłopak tego potrzebuje.

– Boję się jak zareaguje mama, Fizzy i bliźniaczki – wymamrotał, również mnie obejmując. – Na pewno nadal nie potrafią mi wybaczyć tego, że tak po prostu ich zostawiłem...

– Loubear, one nie myślą o tym w ten sposób... Chcą tylko żebyś wrócił – powiedziałem, trzymając jego kark.

– Miałbym tak po prostu się tam pokazać? – powątpiewał. – To będzie niezręczne...

– A jak będę przy tobie? – spytałem całując jego szyję. Przez chwilę chłopak patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Widziałem jedynie jak bardzo jego oczy błyszczały wpatrując się w moje.

– Kurwa, kocham cię – sapnął, rzucając się na moje usta. Przez chwilę zaskoczony nie wykonałem żadnego ruchu przez taki nagły bieg zdarzeń, ale już moment później przymknąłem powieki trzymając policzek Louisa i z miłością oddawałem pocałunek.
Jego pocałunek był tak łapczywy i namiętny, że ledwo nadążałem za ruchami jego warg, wzdychając głośno, kiedy odsunął się ode mnie, jednak nadal nie wypuszczając ze swoich objęć.

– Naprawdę poszedłbyś tam ze mną?

– Widujesz moją rodzinę przynajmniej dwa razy w tygodniu, a ja znam tylko Lottie. Chcę poznać twoje siostry i nawet mamę, czy byś chciał, czy nie, to jest druga babcia dla Raisin.

– Boże, jak ona zareaguje na to, że zapłodniłem chłopaka? – z rozbawieniem położył rękę na moim brzuszku.

– Już wie, i podobno jest całkiem zadowolona – powiedziałem, przypominając sobie słowa blondynki.

– Jakoś nie mogę w to uwierzyć – przyznał, patrząc niepewnie w bok. – Poza tym, co miałbym niby kupić dla bliźniaczek? Ich urodziny są już jutro!

– Dowiedziałem się, że lubią się malować i jeść słodycze – wyszczerzyłem się do szatyna.

– Boże, co to za dziwne czasy nadeszły, że dzieci używają już kosmetyków... - westchnął dramatycznie.

– Co nie? – zgodziłem się. – Mnie to zdziwiło tak samo! – Jutro wstąpimy do centrum, a koło siedemnastej pojedziemy do Doncaster, tak? – spytałem cmokając chłopaka w usta dla zachęty.

– Tak? – bardziej zapytał niż potwierdził. Przytuliłem jego głowę do swojej piersi, całując troskliwie jej czubek. – Czasem nie wiem, co bym bez ciebie zrobił – wyznał chłopak z małym westchnięciem.

– I vice versa, kochanie – uśmiechnąłem się, głaszcząc go po plecach. – Jesteś absolutnie pewny, że tego chcesz?

– Tak, jestem. Ale nie odchodź ode mnie ani na krok – powiedział, zerkając w górę.

– A jak dzidzia naciśnie na pęcherz, to co?

– Wytrzymasz, albo pójdę z tobą do toalety – zaśmiał się krótko, podciągając moją bluzkę do góry, aby zacząć rozmawiać z naszą córeczką.

***

Stanęliśmy w korku w drodze do centrum handlowego. Musieliśmy stać i czekać, a przecież jedziemy tam po trochę słodyczy i błyszczyki do ust!

– Jak ja nienawidzę jeździć po mieście w soboty. Przecież to myśli samobójcze do głowy tylko przychodzą! – jęknął Tomlinson, bezradnie uderzając palcami o kierownicę auta Malika.

– Damy radę, Loubear – uspokoiłem chłopaka kojąco trzymając dłoń na jego udzie. Widziałem, że już o poranku był nieco zestresowany.W momencie, w którym mieliśmy szansę, aby ominąć jeden z większych pojazdów, nagle obok nas pojawił się samochód, w którego mało nie uderzylismy. Louis nacisnął klakson dodatkowo krzycząc po otworzeniu okna:

– A może byś tak kierunek włączył, kutasie!

Facet tylko posłał przepraszający gest ręki wymijając nas i jadąc dalej. Ułożyłem dłonie pod swoim pępkiem uspokajająco gładząc brzuszek. Wydawało mi się, że Raisin nadal słodko spała.

– Nie denerwuj się, Lou, bo od rana zachowujesz się jak tykajaca bomba.

– Wybacz mi, Harry – posłał mi krótkie spojrzenie, wjeżdżając na podziemny parking. Odetchnąłem z ulgą, kiedy znaleźliśmy się pod galerią.

Gdy zobaczyłem, że chłopak odpiął swój pas, do głowy wpadł mi całkiem ciekawy pomysł, dlatego przyszpiliłem go siłą do fotela swoimi dłońmi.

Zbliżyłem się do jego ust, chłopak patrzył na mnie zd zdezorientowanym.

– Te szyby są przyciemniane, racja? – spytałem szepcząc, a gdy otrzymałem skinięcie głowy i ujrzałem jak Louis przełyka swoją ślinę, kontynuowałem. – Więc.. nic przez nie nie widać? Prawda? – zachichotałem.

– Tak – pokiwałem głową zmieszany. – Ale nie rozumiem co to ma do rzeczy... – przerwał widząc jak schylam się do jego rozporka.

– Trzeba cię jakoś rozluźnić, jesteś bardzo spięty, skarbie – zauważyłem, odsuwając suwak jego spodni.

– Oh, Boże... – westchnął, kiedy osunąłem jego jeansy lekko w dół, a następnie pocałowałem jego męskość przez materiał bokserek. – Cholera, dawno tego nie robiłem, mam nadzieję, że nadal jestem w tym świetny – poinformowałem z małym grymasem na twarzy. Z ośmiomiesięcznym ciążowym brzuchem nie było to ani trochę wygodne, ale postanowiłem zdziałać cuda swoją dłonią.

– Dobrze, kurwa, rób co chcesz... – mruknął, kiedy wyjalem jego penisa z bokserek.

Był już twardy, specjalnie dla mnie. Zacząłem obcałowywać szyję Louisa, robiąc to tak, by nie pozostawić na niej śladów. Nie chcemy malinek na spotkaniu z rodziną mojego chłopaka, prawda? Z małym uśmieszkiem drażniłem się ze szczeliną chłopaka, zachaczając o nią paznokciem.
On, tak jak miał w zwyczaju cicho sapał, wiercąc swoimi biodrami na fotelu, czekając cierpliwie, aż zacznę wykonywać bardziej zdecydowane ruchy ręką.
Pocierałem główkę twardego penisa przygotowując ją do naszej zabawy. Chłopak oblizał swoje usta i wplótł palce w moje loczki, które zaczął przeczesywać, gdy zniżałem się  w dół,  bardzo, bardzo powoli.

– Tak dobrze... – sapnął, gdy zacząłem wolno jeżdżąc swoją dłonią po długości Louisa. Uśmiechnąłem się, spoglądając w dół, aby móc bezwstydnie przyglądać się męskości swojego chłopaka, na której wykonywałam dokładne i wolne ruchy dłonią. Z jego szczeliny zaczął lecieć preejakulat. Wiedziałem, że nie wytrzyma długo, kiedy tylko przyspieszyłem ruchy swoim nadgarstkiem, klęcząc przy nim i zasysając usta na pachwinie szatyna

– Kochasz mnie? - zapytałem niby niewinnie, równocześnie zacieśniając uścisk na jego penisie.

– Najbardziej, Harry. Naj-kurwa-mocniej – jęknął zagryzając swoją wargę tłumiąc sapniecia. W końcu nie powinien być głośny, jesteśmy w miejscu publicznym.
Uśmiechnąłem się i widząc, że chłopak naprawdę zbliża się na krawędz, zacisnąłem powieki, biorąc w usta słonego kutasa mojego chłopaka, biorąc go głęboko w rozluźnione gardło. Zaprzestałem ruchów, oddalając się i pompowałem męskość w stałym rytmie, jęcząc, gdy obserwowałem jego wzwód. Nachyliłem się do jego penisa, tylko po to, aby połknąć jego nasienie, które moment później wytrysnęło dokładnie pomiędzy moje wargi.
Po mocnym orgaźmie sięgnąłem do schowka, gdzie znalazłem chusteczki i pomogłem Louisowi trochę doprowadzić się do porządku dziennego. Wziąłem między wargi dwie gumy miętowe, by stłumić posmak nasienia w moim gardle.

– Jesteś słony, skarbie – powiedziałem mu z uszczypliwym uśmiechem.

– Mam jeść więcej owoców? – chłopak zachichotał, patrząc na mnie spod długich rzęs.

– Tak, bo nie obraź się, ale twoja sperma nie jest zbyt dobra – rzuciłem, otwierając drzwi samochodowe. Usłyszałem chrapkiwy śmiech szatyna, gdy złapałem swój brzuszek, trzaskając lekko drzwiami. Chłopak obkrążył auto, stawając przede mną.

– Zdecydowanie tego potrzebowałem..

– Ależ w porządku – machnąłem ręką. – Potrzebowałeś się zrelaksować...

– Zdecydowanie tego potrzebowałem – powtórzył, stawając na palcach łącząc nasze usta w krótkim ale przyjaznym pocałunku.

– Kocham cię ssać.

– Kocham, gdy to robisz – odpowiedział szeptem, patrząc na moje mówiące usta.

– Jestem taki zdenerwowany – przyznał Louis, gdy byliśmy już w połowie drogi z naszego domu do Doncaster. – Nie mam pojęcia jak one na mnie zareagują...

– Będzie dobrze, kochanie. Obiecuję ci, że będę z Tobą – spojrzałem na niego troskliwie trzymając dłoń na udzie chłopaka. Mogłem sobie wyobrazić, że to jest dla niego stresująca sytuacja i chciałem go wspierać.

– A jak ten prezent się nie spodoba? A jak będą miały do mnie jakieś wyrzuty? A jak...

– Lou, przestań gdybać, bo spowodujesz zaraz drugi wypadek, tylko, że tym razem z twojej winy! – przerwałem mu zbulwersowany.

– Przepraszam – odparł, zaciskając bezpieczniej palce na kierownicy. Westchnął cichutko, patrząc przed siebie.

– Ja też się denerwuję – przyznałem. – Bo jestem w pierdolonej ciąży i nie wiem jak dzieci zareagują na widok faceta z brzuchem!

– Dziewczynki będą podekscytowane – odparł chłopak, włączając kierunkowskaz.

– Ale skąd wiesz? Pamiętasz jak zareagował Nick... – westchnąłem.

– Nick to był pieprzony kurwa kutas i nawet o nim nie wspominaj tego paskudnego imienia, bo w coś wypierdolimy – powiedział Louis widocznie zdenerwowany przykrym wspomnieniem.

Zachichotałem na jego słowa, był uroczy.

– Dobrze, że nie pierdolnąłeś w niego – parsknąłem, głaszcząc jego ramię.

– Niall mnie przytrzymał, miałem ochotę zderzyć jego twarz z chodnikiem. Może by się zaprzyjaźnili.

– Wtedy bym chyba zaczął rodzić na miejscu – zaśmiałem się. – Nieważne ze to był dopiero czwarty miesiąc.

– Nawet mnie tak nie strasz. Jeszcze cztery i pół tygodnia – chłopak wyszczerzył się a ja pogłaskałem swój brzuch.

– Oh, Louis, rodzę! – westchnąłem dramatycznie, śmiejąc się przy tym.

– Harry, mówiłem o straszeniu mnie porodem. To jest ten czas, gdzie, gdy coś by się stało, naprawdę mógłbyś zacząć rodzić, a to nie byłoby dobre, Boże. Nie rób tak, maluchu – szatyn spojrzał na mnie wrogo.

– Ukaż mnie, tatusiu – puściłem mu oczko, z szerokim uśmiechem obserwując jak zacisnął mocno dłonie na kierownicy.

– Poczekaj jeszcze ten jeden miesiąc a nie ruszysz tyłkiem przez tydzień, ty cholerny perwersid – prychnął. Po chwili stanęliśmy pod ładnym, dużym domem.

– Przypominam ci, że jeszcze po porodzie jest połóg i muszę wtedy odpoczywać – zamrugałem, wychodząc razem z nim z auta.

– Poczekam – chłopak uśmiechnął się lekko podszczypujac mój pośladek. Po chwili jednak widziałem na jego twarzy przerażenie.

– Spokojnie, kochanie – wziąłem go za rękę, którą on mocno ścisnął. – Jestem przy Tobie, pamiętaj.

– Nie wiem nawet czy zapukać, czy po prostu wejść – chłopak wgapiał się w duże drzwi.

– A więc... ja zapukam – uśmiechnąłem się do niego, chwilę później przemieniając swoje słowa w czyny. Jedną rękę trzymałem na swoim brzuszku, a tą drugą zaciskałem na dłoni szatyna.

Czekaliśmy cierpliwie aż ktoś nam otworzy. Słychać było szmery rozmów, a następnie czyjeś szybkie kroki. Na szczęście (dla Louisa, który był aż blady) drzwi zostały otworzone przez Lottie.

– Przyszliście! – zapiszczala, obejmując nas obojgu równocześnie. – Wchodźcie, wchodźcie! – odsunęła się, abyśmy mogli przejść. Nim zdążyłem coś powiedzieć w korytarzu pojawiły się dwie dziewczynki wyglądające naprawdę identycznie! Miały na głowach różowe czapeczki urodzinowe.

Ich beznamiętny wzorki natychmiast nabrał dużo więcej emocji po ujrzeniu Louisa. Czułem doskonale jak chłopak się spiął, w niedowierzeniu przyglądając się bliźniaczkom, które zapewne zmieniły się prawie nie do poznania przez te trzy lata.Obie miały długie, brązowe włosy i wielkie, naprawdę ogromne niebieskie oczka które wgapiały się nie usta nie w Louisa.

– L-LouLou? – odezwała się jedna z nich, niepewnie podchodząc bliżej. Ja i Lottie przypatrywalismy się tej sytuacji w ogromnym napięciu. Nagle wzdrygnąłem się znacznie, kiedy szatyn puścił moją dłoń i podbiegł do dziewczynek, które przytulił, a one praktycznie od razu objęły go równie mocno.Patrzyłem na ten... Piękny moment obserwując całą sytuację. Dziewczynki przytulały Louisa mocno, a ja zadawałem sobie pytanie jak bardzo musiały cierpieć kiedy co rok ten się nie zjawiał.

– Myślałyśmy, że już nigdy nie przyjdziesz... – powiedziała jedna z nich, a gdy odsunęły się od chłopaka, dostrzegłem na jej policzkach łzy. Siostra dziewczynki nie płakała, lecz jej usta były cały czas rozchylone w szoku.

– Daisy... Przepraszam – odparł chłopak złamanym głosem wycierając łzy siostrzyczki. Nawet mnie coś ukuło w sercu. – Jak wy wyrosłyście – szepnął, był naprawdę zaskoczony.

– A ty w ogóle nie urosłeś, skurczyłeś się... – powiedziała, jak mogłem się domyśleć Pheobe, na co Lottie zaśmiała się krótko, wycierając łzy z kącików jej oczu. Louis spojrzał na nią z udawanym wyrzutem.

– Ale mam brodę i włosy mi urosły – Troszeczkę – Louis zaśmiał przytulając jeszcze raz dziewczynki. – Mam nawet prezenty, zadowolone?

– Nie musiałeś nam nic kupować! Wystarczy, że jesteś! – znowu odezwała się Daisy, miałem ochotę usiąść i płakać przez to, jak wzruszające to wszystko było.

– A kto to? – spytała Pheobe, matko... Jak ja je będę odróżniać? Niebieskooka spojrzała na mnie, a po chwili Louis wstał trzymając rączkę jednej z brunetek.
Podszedłem bliżej nich z przyjaznym uśmiechem. Jedna z bliźniaczek zauważyła mój duży brzuch, ale nic nie powiedziała.

– To jest Harry, mój chłopak – przedstawił mnie szatyn z szerokim uśmiechem. Wyciągnąłem rękę do stojącej najbliżej mnie dziewczynki.

– Jestem Daisy – powiedziała dziewczynka grzecznie się przedstawiając. Uśmiechnąłem się do niej wręczając mały podarunek w białej torbie.

– Miło mi cię poznać, to twój prezent – odparłem, kocham dzieci, chyba mam z nimi dobry kontakt. W końcu niedługo będę miał własną córeczkę!

– Dziękuję! – uśmiechnęła się i ku mojemu zdziwieniu pocałowała mnie naprędce w policzek.

– Hi, ty jesteś tą starszą o minutę, tak? – zachichotałem patrząc na drugą z dziewczynek. Pokiwała głową, była trochę bardziej nieśmiała. Wręczyłem jej prezent mówiąc podobna rzecz, do tej którą wypowiedziałem wcześniej. Ona po wymamrotaniu cichych podziękowań, zupełnie tak jakby chciała być lustrzanym odbiciem swej siostry, również mnie cmoknęła lecz tym razem w drugi policzek. Było to strasznie słodkie.

– Dlaczego ja nie dostałem żadnego buziaka? – spytał Louis udając oburzenie, widziałem, że stres z niego zszedł. Nie do końca, ale jednak znacznie się zmniejszył.

– Bo jestem bardziej uroczy – pokazałem mu jezyk, obserwując jak chwilę później dziewczynki znowu do niego podeszły i pocałowały.

– Nie wierzę, że tu jesteś Louis – przyznała cicho Daisy przylegając do ciała chłopaka.

– Dlaczego? – zapytał z małym uśmiechem, głaszcząc ramię dziewczynki.

– Myślałam, że już nigdy nie wrócisz

Uśmiechnął się do niej smutno.

– Przepraszam was za to... – westchnął. – Bałem się jak możecie zareagować i... poza tym nie wiedziałem czy właściwie mam już do czego wracać.

– Jesteś głupi – bąknęła druga niebieskooka istota, patrząc po chwili na mnie – ale masz fajnego i ładnego chłopaka, więc ci wybaczę. Idziemy?

Ja, Louis i Lottie zaśmialiśmy się krótko zanim ostatecznie pokiwaliśmy głowami, a ja obejmując najstarszą z sióstr swojego chłopaka ruszyłem za nimi do salonu. Wyraz twarzy mojego chłopaka był naprawdę łagodny. Szedł z jedną z dziewczynek, trzymając ją za rękę. Pheobe uśmiechała się szeroko przylegając do Louisa w taki sposób, iż dziwiłem się, że mógł oddychać.

– Dziękuję ci, Harry, jesteś moim bogiem – powiedziała mi szeptem blondynka, przytulając mocno. – Dokonałeś niemożliwego, wiesz?

Zachichotałem, poklepując ramię dziewczyny. Rozglądałem się nieco po domu, który nie należał do małych. Po chwili weszliśmy do salonu, gdzie stała kobieta i jeszcze jedna dziewczyna. Na widok ich obojgu, a zwłaszcza niskiej szatynki, chłopak zastygł w bezruchu, co nie umknęło uwagę zwłaszcza jego najmłodszym siostrom. Podszedłem bliżej niego, kładąc dłoń na jego kręgosłupie.

Kobieta (domyślając się mama Louisa) ułożyła talerz na stole zaraz po przetarciu go ręcznikiem papierowym. Po tym odwróciła się i rozchyliła wargi, widząc mnie i Louisa przed sobą. Jeśli myślałem, że wtedy na korytarzu zapadła niezręczna cisza, to jakie milczenie nastało w salonie było wręcz nie do porównania. Nikt z nas nie śmiał się odezwać i widziałem jak chłopak mierzył zdecydowanym spojrzeniem szatynkę.

– J-ja.. – kobieta jąknęła, była w niezwykłym szoku. – S-synku... To naprawdę ty Lou.

– Tak. To ja – odparł zimnym tonem, cały czas ściskając dłoń swojej siostry. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

Położyłem niepewnie dłoń na ramieniu chłopaka, masując je delikatnie. Wiedziałem, że ta część kolacji nie będzie w ogóle łatwa.

– O mój Boże, Fizzy... – odezwał się, kompletnie ignorując swoją rodzicielkę, aby spojrzeć na stojącą niepewnie z boku dziewczynę, którą objął, jednak ona ani drgnęła. Dziewczyna była kompletnie zamurowana, kiedy Louis odsunął się, spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem. Jeśli uważałem, że przy dziewczynach było niezręcznie to teraz chciałem uciec, ale musiałem tam być z Louisem, dla niego.

– Wiem, masz prawo być na mnie zła, ale... – spróbował znowu ją przytulić jednak ona odsunęła się od niego. Westychnąłem cicho, kiedy uśmiech Louisa opadł. Również posmutniałem, wyobrażając sobie co musiał czuć w tym momencie Louis. Za to Lottie patrzyła na młodszą siostrę ze złością.

– Przypomnieć ci jak jeszcze pare miesięcy temu wypłakiwałaś za nim oczy? – warknęła blondynka. – Jak ty się zachowujesz w ogóle?

Dziewczyna spojrzała na Lottie, widziałem w jej oczach zagubienie.

– Mogę iść do siebie? – spytała w stronę blondynki, ignorując Louisa.

– Ani się waż! – Lottie zmrużyła na nią oczy, w momencie, w którym Louis chciał chyba poddać się i powiedzieć "tak". – Ne zapominaj, że oprócz tego twoje siostry mają urodziny, egoistoko.

– Nie chcę tu być, więc mnie nie będzie – burknąła dziewczyna wymijając nas w pośpiechu i zmierzając do dużych schodów, zmierzających na górę.

– Kretynka – splunęła Lottie. – Nie przejmuj się nią, Louis. Od jakiegoś czasu już jej coś odpieprza.

– N-nie... To bardziej moja wina, nie wiedziała, że się zjawię – powiedział chłopak z zawieszeniem w głosie, by je zamaskować odkaszlnal.

– Przejdzie jej – machnąła ręką Pheobe. – Jeszcze będzie tego żałował – dodała, a następnie utkwiła wzrok w matce. Ponownie wszyscy umilkli.

– Nie spodziewałam, się że przyjdziecie. – powiedziała kobieta, spoglądając w dół. – Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie to cieszy – w jej oczach zaświeciły łzy. Widziałem w niej coś podobnego, co miał w sobie Louis. Myślę, że było to ukrywanie swojej słabości. Chciała pokazać że jest silna.

– Nie mam ochoty na ten cyrk – chłopak uciął jej wypowiedź. – Są urodziny dziewczynek i tylko dla nich tu przyjechałem.

– Oh, tak... Racja, ale. Nie jesteś sam – kobieta podniosła wzrok na mnie uśmiechając się delikatnie. Spróbowałem to odwzajemnić jednak udało mi się jedynie wykrzywić usta w dziwnym grymasie. Louis odkaszlnął, a następnie przysunął mnie bliżej siebie. Poczułem jak Daisy delikatnie, jakby niepewnie dotknęła mojego brzucha. Spojrzałem w dół, widząc dziewczynkę. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, to musi być dla nich dziwna sytuacja, widząc ciężarnego chłopaka.

– To jest Harry, mój chłopak i drugi ojciec twojej wnuczki, która planowo urodzi się w listopadzie – powiedział przesadnie uroczystym tonem, który miał wyraźnie na celu onieśmielić jego matkę. Miałem ochotę zniknąć.

– Jesteś bardzo ładnym chłopcem, Harry – powiedziała Jay, ilustrując mnie wzrokiem.

– Dziękuję – odpowiedziałem krótko, wsuwając swoje palce między te Tomlinsona.

– Jak to możliwe, że jesteś w ciąży? – spytała mnie Pheobe. Nie usłyszałem w jej głosie ani trochę złośliwości, a jedynie ciekawość.

– Tak już mam. Po prostu jest taka możliwość, to rzadkość, ale tak. Mogę mieć dzieci, a tu jest moja córeczka – powiedziałem posyłając uśmiech nieśmiałej dziewczynce.

– To fajnie! – druga bliźniaczka zaklaskała w dłonie. – Ładnie wyglądasz z tym brzuszkiem. – oznajmiła mi.

– Dziękuję! Właściwie to wasza bratanica, wiecie? – zachichotałem trzymając dłonią mój okrągłu brzuch.

– Wiemy! -–odparła równocześnie, co było, jeśli mam być szczerzy, ciut przerażające, ponieważ te dziewczyny były niezwykle zsynchronizowane. Oboje zaśmiały się ciągnąc nas do stołu. Były takie... Energiczne!

Mama chłopaka oraz Lottie szły za nami i słyszałem jak blondynka cicho coś do niej mówiła, kiedy bliźniaczki pomogły mi usiąść przy stole.

– Czy możemy otworzyć prezenty? – Pheobe pisknęła kładąc swoją torebkę z upominkiem na stole.

– Pewnie! – Louis uśmiechnął się, siadając obok mnie. Dziewczynki od razu podwinęły rękawy swoich koszulek i zaczęły wyjmować pierwszą rzecz z torebki.

– O mój Boże, skąd wiedzieliście, że chciałam tę pomadkę? – zapiszczala Daisy, rzucając się Louisowi, a potem mi na szyję.

– Harry wybierał te bajery – Louis uniósł ręce do góry, a ja zaśmiałem się kładąc swoją dłoń na jego udzie.

– Ty jesteś tak ślicznie umalowany! - zauważyła druga siostra na co ja zaczerwieniłem się mamrocząc ciche "dziękuję".

– Moja ulubiona czekolada, Mmm! – zawołała Daisy wyciągając sporawą tabliczkę białej czekolady. Louis wiedział co wybiera, pomyślałem. Uśmiechnąłem się tylko lekko, gdy do pokoju weszła Lottie.

– Przepraszam was, Fizz nie chce wyjść ze swojego pokoju, ale niedługo będzie tort. Kto się cieszy?

– Ja w szczególności, bo jestem głodny. – podniosłem rękę.

– Ty ciągle jesteś głodny, H – zauważył Louis. Każdy zaśmiał się krótko, kiedy posłałem mu "oburzone" spojrzenie, ale po chwili szatyn cmoknął mnie szybko w usta. Po tym, gdy Lottie ponownie pojawiła się w kuchni z tortem i odśpiewaliśmy bliźniaczkom sto lat, blondynka podała każdej po kolei nóż, aby pokroiły ciasto na kawałki.

– Fizzy! Tort! – Daisy podeszła bliżej schodów wołając swoją siostrę, jednak ta nie dała najmniejszego znaku. Widziałem jak bardzo przygnębiało to Louisa, do którego ramienia cały czas się przytulałem.

– Nie przejmuj się. Na pewno za chwilę zejdzie – szepnąłem.

– Nie wiem, Harry. Ona przypomina mnie, gdy byłem w jej wieku. Może siedzieć tam aż do nocy i-i tak nie zejdzie – mruknął Louis.
Zamyśliłem się, w międzyczasie dziękując uprzejmie jednej z za tort zanim powiedziałem:

– Mogę z nią potem porozmawiać, chcesz?

– Myślisz, że to dobry pomysł? – szepnął szatyn, patrząc na mnie bez przekonania.

– Mam nadzieję, każdy mój plan jest dobry – odparłem z małym uśmiechem. – Skoro ciebie udało mi się przekonać, by tu przyjść, z szesnastolatką również powinienem sobie poradzić.

– Jesteś bardzo kochany – Louis patrzył na mnie z małymi iskierkami w oczach, a ja ty uśmiechnąłem się brudząc jego nos bitą śmietaną.  Kątem oka dostrzegałem, iż mama Tomlinsona przyglądała się nam z szeroko otwartymi oczami. Domyśliłem się, że pewnie widok takie Louis był jej obcy.

– Ale dobre, mamusiu! – zawołała Daisy, smakując kawałku torta.

– C-co... ah, tak, dziękuję, skarbie. Twoja ulubiona masa, co? – odpowiedziała jej z niewielkim opóźnieniem kobieta. Była wyjątkowo rozkojarzona. Zauważyłem, że jedna z dziewczynek – Pheobe chwyciła w ręce dużego misia, który leżał na podłodze i wdrapała go na swoje kolana.

– Nie jesteś już na to za duża? – spytał Louis, uśmiechając się do niebieskookiej.

– Dostałam go od swojego chłopaka – pokazała mu język. Szatyn, który w tym momencie pił swój sok, prawie się nim zakrztusił.

– Od kogo? – zrobił wielkie oczy, wgapiając je w dziewczynę. – Spal to!

– Nie! – mruknęła, mocniej przytulając misia do swojej piersi. – Ty możesz mieć chłopaka, to ja też!

– Ja jestem dorosłym człowiekiem, to nie jest dobre porównanie – szatyn parsknął, zbliżając się do mnie. – Słyszałeś to!? Ona na chłopaka!

– Słyszałem – pokręciłem w rozbawieniu głową. – Ale moje koleżanki, gdy mieliśmy trzynaście lat też miały już chłopaków, tylko wiesz, po prostu się przytulali, albo trzymali za ręce.

– Danny to bardzo grzeczny chłopiec – mama Louisa popatrzyła na swoją córkę mówiąc. – Często pomaga mi wnosić zakupy do domu...

– Jest grzeczny tylko przy tobie – prychnęła Lottie, za co Pheobe posłała jej groźne spojrzenie. – Jest typowym zepsutym dzieciakiem z bogatego domu.

– Wiecie co? Nadal tu jestem! – burknąła Pheobe. – Danny nie jest taki. Chyba mówisz o swoim Brandonie!

– Brandon jest fajny – powiedział  Louis, broniąc chłopaka, z którym blondynka była ostatnio na randce. – Chcę poznać tego młodego cwaniaczka, który powinien nadal grać w minecrafta, a nie latać za moją małą siostrą.

– Minecraft był modny pięć lat temu, staruchu – wtrąciłem się do konwersacji, patrząc na szatyna.

– I to pokazuje znowu, jak wielka przepaść umysłowa jest między mną, a tym całym Danielem, skoro nawet o tym nie wiem! – powiedział na co, ja przewróciłem oczami.

Kiedy szatyn miał już coś dodać, włożyłem łyżeczkę z dużym kawałkiem tortu do jego ust.

– Za dużo gada, racja? – powiedziałem w stronę bliźniaczek z uśmiechem. Tomlinson wymamrotał coś obraźliwego z pełną buzią.
Zauważyłem, że nawet mama Louisa lekko się uśmiechnęła w rozbawieniu; poczułem się w pewnym sensie dumny.

Kiedy chcecie następny rozdział?

Wpadliście już do Deaf Christmas? Jeśli nie to zapraszam na tego świątecznego shota!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top