34. To, że tobie i waszej córce nic nie jest, wynagrodzi mu stracone auto.

– Skarbie, możemy przeszkodzić? – spojrzałem w kierunku drzwi, za którymi przed chwilą zniknął mój chłopak, aby ujrzeć mamę i Gemmę, zbliżające się do mojego łóżka. Wciąż leżałem na nim jak wrak siebie i szczerze zaczynało mi się nudzić. Chociaż najgorsze i tak było to całe zamroczenie, które wciąż czułem, mimo, że przecież nie uderzyłem się w głowę.

– Pewnie. Wchodźcie – uśmiechnąłem się lekko.

Po chwili mama usiadła na krześle, a Gemma stała nad nią, łapiąc się jej ramion.

– Macie miny jakbym umarł – parsknąłem cicho, mając nadzieję rozluźnić w ten sposób atmosferę.

– To ja umarłam, kiedy Louis do mnie zadzwonił z płaczem. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak wył – oznajmiła Gemma, odgarniając swoje włosy.

Moje serce na krótki moment zapadło się w klatce piersiowej.

– Myślałem, że zaraz wycałuje mnie na śmierć, gdy tu wbiegł...

– Bardzo wszystko przeżywał – powiedziała mama, łapiąc od razu moją dłoń.

– Wiecie, że moja dzidzia będzie dziewczynką? – spytałem.

– Lottie nas wszystkich poinformowała – odparła mama z wielkim uśmiechem na twarzy. – Moja wnuczka...

– Kiedy Lou tu był zaczęła kopać! – pochwaliłem się, obserwując ich rozpromienione twarze.

– O mój Boże... – Gemma patrzyła na mnie ze wzruszeniem. – Mówiłam wam, idioci, że ciocia jest pewna swojej bratanicy.

– Ja i Louis też od jakiegoś czasu przeczuwaliśmy, że to dziewczynka – położyłem wolną dłoń w dole swojego brzucha.

– Nie mogę się już doczekać waszej rodzynki – westchnęła Gemma. – Nawet mam coś dla was, ale nie przy sobie, oczywiście.

– Co to takiego? – spytałem z podekscytowaniem i jestem pewny, że moje oczy zaświeciły się na moment.

– Wszystko chciałbyś wiedzieć – przewróciła oczami.

– Pogadamy jak sama będziesz miała dziecko – pokazałem jej język, unosząc przy tym brew.

– Nie nadejdzie to prędko – rzuciła moja mama, przez co została spiorunowana przez wzrok Gemmy, a ja tylko stłumiłem swój śmiech w dłoni. – No co? Sama prawda...

– Dzięki – Gemma wywróciła oczami.

– Jestem ciekaw, co z samochodem – zastanowiłem się na głos. – Nie wiem nawet, w jaki sposób się zderzyliśmy i z czym....

– Pewnie pójdzie na złom.

Wzdrygnąłem się. Złom?

– Boże, Louis chyba się załamie – westchnąłem z przerażeniem.

– Racja, miał do tego starego gracha sentyment, ale przecież już od jakiegoś czasu mówił, że chciałby coś nowszego – Gemma starała się mnie pocieszyć.

– Poza tym, kochanie, uwierz mi – wtrąciła mama – to, że tobie i waszej córce nic nie jest, wynagrodzi mu stracone auto.

– O, patrzcie. O wilku mowa – na głos Gemmy zwróciłem wzrok w kierunku drzwi, które uchyliły się pod naciskiem dłoni mojego Lou. – Wygląda strasznie, trzeba mu powiedzieć, by pojechał do domu i coś ze sobą zrobił lub poszedł spać.

– Spierdalaj – burknął szatyn, zapominając w trakcie tego o mojej mamie, której szybko posłał przepraszające spojrzenie. – Jak się czujesz, skarbie? – spytał, stając nad moim łóżkiem po przeciwnej stronie.

– Teraz już lepiej – odparłem słodko, wyciągając do niego ręce, aby mnie przytulił.

– Nie wysilaj się, proszę – skarcił mnie, lecz już w następnej chwili jego dłonie leżały na moich żebrach, gdy wtulał nos w moją szyję i ją ucałował.

– Kiedy będę mógł już wstać? – spytałem go.

– Nigdy.

– Ale ja siku muszę!

– Co za histeria... – mruknęła Gemma, przywalając sobie dłonią w twarz.

– Mam bardzo delikatny pęcherz i słabe samozaparcie, więc radzę wam zanieść mnie do toalety.

Moje hormony ponownie wzięły nade mną górę, czego świadkiem po raz pierwszy okazała się mama, która patrzyła na mnie zszokowana.

– Dobrze, już dobrze... – Louis uspokoił mnie, wychodząc na korytarz w poszukiwaniu Lottie.

– Tylko ruszaj się szybciej! – rzuciłem za nim, złowróżebnym tonem, ściskając swoje uda pod pościelą.

– Harry, rozumiem cię doskonale, twoje hormony szaleją, ale nie podnoś głosu, kiedy musisz odpoczywać. Nie tylko dla swojego zdrowia, ale przede wszystkim dla swojej córki – powiedziała moja mama.

– Ale ja tylko chcę siku... – w moich oczach pojawiły się łzy, kiedy z żalem wcisnąłem policzek w poduszkę. Do pokoju weszła Lottie razem z Louisem, który od razu podleciał do mojego łóżka.

– Co się dzieje, Harry? – spytał, kryjąc w głosie panikę, gdy jego dłoń przylgnęła do mojego policzka.

– O-oni nie pozwalają mi iść do łaz-zienki – jęknąłem, czując, że naprawdę za chwilę nie wytrzymam.

Usłyszałem jak Lottie chichocze, podsuwając pod łóżko wózek inwalidzki.

– Wskakuj na rumaka, kowboju, idziemy opróżnić twój malutki pęcherz.

Kiedy Louis podał mi rękę, chwyciłem ją z obrażonym prychnięciem, pozwalając Lottie i jemu, aby pomogli usiąść mi na wózku.

– Poczekam tu na ciebie – Lou pocałował przelotnie moją dłoń, kiedy wraz z Lottie zaczęliśmy kierować się do wyjścia z sali.

– Już nie lubię tej części ciąży. Zachowuję się jak jakiś szaleniec – mówiłem jej, gdy prowadziła mnie, pomagając mi przemieszczać się po korytarzu.

– Właściwie to zachowujesz się całkiem zabawnie – przyznała, chichocząc przy tym. – Ale zgaduję, że Louis nie ma tak kolorowo jak my przez to, że przebywa z tobą najczęściej.

– Myślisz, że jest na mnie zły, jak na niego krzyczę?

– Widziałam po jego minie, że był rozbawiony – odparła. – Ale zgaduję, że czasami jest po prostu zniecierpliwiony. Raczej nie zły.

– Wiesz... Nie chcę na niego krzyczeć, ale czasem to jest silniejsze ode mnie.

– Myślę, że Louis jest bardzo wyrozumiały. No powiedz, czy kiedykolwiek zwrócił ci z wyrzutem uwagę przez twoje humorki? Bo szczerze wątpię.

– Nie, nigdy – przyznałem, kładąc dłoń na brzuchu. – Wiesz, że poczułem dzisiaj ruchy?

– I jak? – zagadnęła z pogodnym uśmiechem. Powoli zbliżaliśmy się już do toalety.

– Zabawne uczucie – przyznałem ze szczerością w swoich słowach. – Pierwszy raz poczułem... tak fizycznie jej obecność. Myślałem, że się popłacze.

– W końcu to naprawdę wzruszający moment dla rodzica – powiedziała, otwierając drzwi do łazienki. – Poczekam na ciebie na korytarzu, dobrze?

– Jasne.

Gdy załatwiłem w końcu swoją palącą potrzebę, stanąłem przy Lottie, od razu siadając na wózku, który jeszcze specjalnie przede mnie podsunęła.

– Wiesz, czego bym teraz chciał? – sapnąłem.

– Hm?

– Chciałbym móc sikać na stojąco.

– Boże, Harry....

– Już teraz jest to niemożliwe, a nawet nie jesteśmy jeszcze w połowie. Niedługo nawet nie będę widział swojego... uh – postanowiłem oszczędzić szczegółów, przypominając sobie, że jesteśmy w miejscu, gdzie znajdują się inni ludzie poza nami.

Lottie zachichotała i to zdecydowanie pozwoliło mi się zrelaksować.

Kiedy skręciliśmy na zagłówku, zobaczyłem przed moją salą Louisa i... Robina. Wyglądało na to, że prowadzili wzbudzoną dyskusję.

– Proszę pana, niech mi pan uwierzy, spowodowanie wypadku było ostatnią rzeczą, na jakiej mogło mi zależeć... – chłopak przemawiał do wyraźnie zdenerwowanego mężczyzny.

– Nie osądzam cię, ale wiedziałem, że to się w końcu skończy tragedią. Wasz związek nie wróżył niczego dobrego – Robin wskazywał na szatyna palcem, sprawiając, że ten skulił się pod jego spojrzeniem.

– Tato, zostaw go – odezwałem się, chcąc do nich podejść, w ostatniej chwili przypominając sobie, że jestem przecież pchany na wózku. – To nie jego wina!

– Jesteś w szpitalu, Harry, a on kierował. Jest sprawcą wypadku.

– Na ulicę wyskoczył pies! – awanturowałem się. – Miał go przejechać?

– Naraził twoje życie – odparł ojczym.

– To był wypadek – zacisnąłem zęby. – Zachowujesz się, jakby on sobie to wszystko zaplanował! – podniosłem głos, podczas, gdy Louis stał dosłownie obok, niezręcznie spuszczając wzrok na podłogę.

– Ty wiesz, że nie chciałem, prawda? – w końcu podniósł go na mnie ze smutkiem.

– Pytasz poważnie? Oczywiście, że wiem. Każdy, kto ma mózg to wie – warknąłem, będąc zbyt wyprowadzonym z równowagi, aby przejmować się tym, że właśnie obrażałem swojego ojczyma.

– Ja- tak strasznie nie chciałem, ale nie- nie mogłem tego przewidzieć. To był jeden moment... – Lou tłumaczył jeszcze ciszej niż wcześniej, podchodząc do mnie i kucając przy wózku.

– Ja absolutnie nie mam ci tego za złe. Boże, kochanie – sięgnąłem prędko do jego twarzy.

– Wracaj na salę, musisz odpoczywać. A po mnie może przyjedzie Zayn. Chyba twoi rodzice nie chcą, żebym tu teraz został – drugą część zdania powiedział dużo ciszej, tylko do mnie.

– Jeśli mają jakiś problem oni mogą wyjść. Ty jesteś ojcem dziecka – prychnąłem sprawiając, że także Gemma, która przed chwilą pojawiła się na korytarzu spojrzała na mnie z wymalowanym na twarzy szokiem.

– To twoja rodzina, nie mów tak – Louis pokręcił głową, łapiąc moją dłoń.

– Więc niech przestaną wpieprzać się w moją drugą rodzinę – wzruszyłem ramionami, mówiąc tym samym tonem, upewniając się, że na pewno mój ojczym mnie słyszał. W oczach szatyna dostrzegłem specyficzny błysk po nazwaniu go "rodziną".

– Oh, skarbie... – jego warga lekko drgnęła, kiedy wykrzywił usta w uśmiechu.

– Może... pójdziemy na jakiś spacer... po korytarzu? – zapytałem go, zerkając równocześnie na blondynkę, moim spojrzeniem wysyłając jej niemą prośbę o zgodę. Dziewczyna zgodziła się skinięciem głowy, a Louis spojrzał na moich rodziców, którzy nam się przyglądali.

– Idźcie, synku – mama skinęła na naszą dwójkę z ciepłym uśmiechem. – Pogadam z nim, zachowuje się jak kutas. – Tę drugą rzecz odpowiedziała mi już na ucho.

Uśmiechnąłem się, wzdychając.

Louis ruszył przed siebie, pchając powoli mój wózek. – Pójdziemy niedaleko i wracasz odpoczywać – powiedział łagodnie. Wyciągnąłem rękę do tyłu, aby przykryć nią wierzch dłoni chłopaka.

– Nigdy więcej już nie waż się obwiniać za ten wypadek. Nie pozwalam ci.

Chłopak westchnął cicho. – Nie wiem, czy będę potrafił, w końcu to ja kierowałem.

– Starałeś się po prostu ominąć tego kundelka. Nie chciałeś go skrzywdzić i nie wiedziałeś jak samochód zareaguje – mruknąłem, patrząc na osoby, które mijaliśmy. – Takich rzeczy nie da się przewidzieć w ułamku sekundy.

– Wiem... Naprawdę wiem – sapnął cicho, a jedną dłonią przeczesał moje włosy

– Nie słuchaj mojego ojczyma. Zdenerwował się i w sumie go nie winie, ale nie miał prawa mówić ci tak okropnych rzeczy... Gdy emocje z wszystkich zejdą na pewno cię przeprosi. Nie chcę, żebyś to przeżywał.

– Nie przejmuj się mną. Robin miał prawo się zdenerwować. Boję się tylko, że mam u niego przewalone już do końca życia.

– Ile tu zostanę? Tak na poważnie.

– Wszystko zależy tylko od ciebie. Jeśli będziesz spokojny i będziesz długo leżał, to tylko jedną noc, ponieważ dzidziuś będzie... to znaczy nasza córeczka... będzie spokojna.

– Ja już jestem spokojny – mruknąłem. – Chcę do domu. Bez ciebie bardzo źle mi się śpi, nie będę wyspany.

– Pojedziesz niebawem. Mama i Gemma na pewno dadzą ci wiele opieki – Louis zaśmiał się, skręcając. I cholera, mówiąc tamte słowa miałem na myśli jego mieszkanie.

– Ale zostań ze mną tak długo, dopóki cię nie wyrzucą – wydąłem wargę.

– Taki mam zamiar. Zostanę aż zaśniesz, a jutro przylecę tu na skrzydłach z samego rana – odparł, zatrzymując wózek, by kucnąć przy mnie.

– A co z twoją pracą? Przecież miałeś zrobić aż cztery tatuaże, albo nawet więcej.

– Raczej nie będę w stanie. Czuję się troszkę... naćpany? – zachichotał, kręcąc oczami.

– Dali ci jakieś prochy? – ściągnąłem brwi. – Przeciwbólowe?

– I uspokajające. Czuję się zajebiście osowiały – zachichotał. – A nie mogę zrobić byle jak tych tatuaży.

– Dobrze, więc obowiązkowo bądź tu o świcie – błądziłem za nim wzrokiem, gdy wstał z klęczek i wrócił do wcześniejszej pozycji. – A Ty co? – zwróciłem mu uwagę, gdy zaczął zawracać. – Nie chcę wracać!

– Słyszałeś, co powiedziałem? – nachylił się do mojego ucha. – Jeśli będziesz dużo leżał, z dzieckiem będzie dobrze i wrócisz do swojego domku.

– A tak chciałem zjeść to ciasto babci – marudziłem, jednak już dłużej nie protestowałem w zawiezieniu mnie z powrotem do pokoju.

– Teraz będziesz jadł zdrowo. Tylko. Zdrowo – powiedział Louis, naciskając parę razy na z-d-r-o-w-o.

– Będę płakał – pogroziłem mu mimo, iż sam zdążyłem się już z tym pogodzić.

– Będziesz jadł głównie warzywa. Nauczę się gotować z nich pełnowartościowe obiady – oznajmił z dumą.

– A co z czekoladą? – mój głos był pełen nadziei.

– Hmm... coś będziesz dostawał, ale tylko gorzką, ponieważ jest najzdrowsza – odparł z przekąsem. Na szczęście ta jedna stała się w trakcie ciąży moją ulubioną.

– Rodzynka lubi fastfoody, wiesz? – narzekałem jak małe dziecko. – To nie fajne, że chcecie ją tak ograniczać.

– Czasem dostaniesz coś bardziej niezdrowego, ale dopiero wtedy, gdy wszystko będzie z nią w stu procentach dobrze.

– W porządku – pokiwałem głową. – Dla niej mógłbym nic nawet nie jeść.

Louis otworzył drzwi do mojej sali, wjeżdżając tam wózkiem. Cieszyłem się, że Lottie załatwiła mi salę, w której byłem sam. Dla innych ludzi facet w ciąży mógłby być dziwnym zjawiskiem, a dla mnie krzywe spojrzenia byłyby niekomfortowe.

– Położysz się ze mną? – zapytałem, wstając z wózka.

– Nie wiem, czy mogę – powiedział, trzymając moje dłonie dla bezpieczeństwa, pomimo, iż czułem się już całkiem normalnie.

– Nikt się nie dowie – uśmiechnąłem się pod nosem. – Poza tym dobrze wiesz, że przy tobie moje samopoczucie jest lepsze.

– Dobrze, więc kładź się wygodnie tylko zrób mi miejsce – szepnął, poprawiając najpierw poduszkę.

Posłuchałem go, ochoczo przysuwając się bardziej do krawędzi, modląc się w głębi duszy, aby nikt nie postanowił tutaj wejść. W końcu Louis położył się obok mnie, przykrywając mnie dokładnie, chociaż w pomieszczeniu wcale nie było specjalnie zimno.

Położyłem głowę na jego klatce piersiowej, mrucząc cichutko. – Jak ja kocham twój zapach...

– Przecież perfumy, których użyłem rano już dawno wywietrzały _ powiedział szatyn, przenosząc dłoń w moje włosy.

– Tu nie mają tak wielkiego znaczenia twoje perfumy. Chodzi mi o zapach twojego ciała. Jest cudowny.

– Moje ciało ma jakiś zapach? – spytał głupio. Oczywiście, że ma. Zapach Louisa jest bardzo trudno określić, ale pachnie jak wszystkie cudowne rzeczy w jednym. Pachnie po prostu tak przyjemnie ciepło, bezpiecznie i... uwielbiam go.

– Każdy ma swój własny zapach – Louis zaśmiał się na mój bojowy ton. – Po prostu jesteś do niego przyzwyczajony i już go nie czujesz.

– Ty również masz bardzo ładny zapach. Lubię trzymać tu swój nos – przyznał, zagłębiając twarz w mojej szyi.

– Lubisz go trzymać też w innych miejscach... – zauważyłem zgryzliwie z małym uśmieszkiem.

– Gdzie na przykład? – spojrzał na mnie, unosząc brwi.

– Chciałem powiedzieć ogólnikowo, że wszędzie, ale często lubujesz trzymać swoją twarz w moich gaciach – parsknąłem.

– Nie psuj momentu – westchnął, przytulając mnie mocniej, choć wciąż ostrożnie. – Jest późno, powinniście już spać. Myślisz, że ona już śpi?

– Nie zdziwiłbym się, jeśli ona śpi zupełnie wtedy, gdy my nie mamy zamiaru – odparłem.

– Myślisz, że będzie grzecznym dzieckiem, czy nie będziemy mogli spać po nocach, kiedy już będzie z nami?

– Nie mam pojęcia, Lou – wzruszyłem ramionami. – Wiem tylko, że niestety dziewczynki mają dużo gorsze kolki niż chłopcy, więc w pewnym okresie przez dwa miesiące będziemy chodzili z czarnymi workami pod oczami.

– Hej, moje siostry nie miały wcale – odparł szatyn, cmokając mój obojczyk.

– Za to moja miała okropne. Poza tym w internecie tak piszą.

– Zobaczymy co będzie – powiedział Louis, akurat w momencie kiedy ziewnąłem. – O, widzisz? Zbiera ci się na sen!

– Tomlinson, straciłem przytomność i prawie zginąłem – broniłem się, po chwili znowu ziewając.

– Nie dramatyzuj. – Louis cały czas głaskał mój bok, trzymając blisko siebie, kiedy w moje powieki prawie same się przymykały, jednak potrzebowałem buzi na dobranoc.

– Pocałuj mnie – poprosiłem, wiedząc, ze niestety, kiedy tylko Louis będzie pewny, że mocno zasnąłem, wróci do domu. Szatyn od razu słuchając mnie, dwoma palcami uniósł bardziej mój podbródek i zbliżył się, by złączyć nasze usta w delikatnym, lecz uczuciowym pocałunku. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, ucałował jeszcze mój policzek i czoło.

– Kolorowych snów, mały – szepnął tuż przy mojej przymkniętej powiece. – Przyjadę rano.

– Kocham cię – powiedziałem jeszcze, nim ułożyłem głowę na jego klatce piersiowej. Jak przez mgłę usłyszałem jego odpowiedź i już po chwili nie było nic - tylko przyjemna ciemność. Zasnąłem w objęciach mojego cudownie pachnącego, pięknego chłopaka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top