33. Jest podejrzenie zagrożonej ciąży
Dzisiejszy dzień mijał mi zupełnie beztrosko. Najpierw miałem lekcje, s po nich całe popołudnie spędziłem z Gemmą i przysięgam, zostałem nasycony wielką dawką nowych plotek z jej uczelni. Czas z siostrą mijał mi naprawdę w przyjemnej atmosferze. Chyba nigdy nie mieliśmy tak dobrych stosunków. Po spokojnym obejrzeniu filmu, Gem podrzuciła mnie do pracy Louisa. Lou działał teraz na dwa etaty. W ciągu dnia pracował w studio tatuażu, a wieczory spędzał w piekarnio-cukierni swojej babci. Oznaczało to, że był podwójnie zmęczony, dlatego chciałem zrobić mu przyjemność i trochę pomóc za ladą, żeby go odciążyć.
Po skończonej pracy, kiedy babcia Louisa wcisnęła nam całą torbę moich ulubionych bułeczek, szatyn otworzył dla mnie drzwi i zasiedliśmy do samochodu, chichocząc.
– Nawet nie wiesz, jak dumny jestem mając takiego chłopaka jak ty – wyznałem mu, w przypływie szczerego zdumienia. – Wiem, jak wiele trudu sprawiają ci podwójne obowiązki.
– Przestań, skarbie. Praca tutaj to sama przyjemność. Strasznie miły był ten dzień w piekarni – zagaił, i mimo swej skromności dostrzegłem na jego twarzy satysfakcję. Obejmując mnie ramieniem, prowadził nasze kroki do samochodu.
– Pomijając tamtą sukę, która cię bezczelnie podrywała – fuknąłem.
– Wydawało ci się, Harry. Nie potrzebnie się denerwujesz – machnął ręką, po wejściu do auta zapinając swój pas. Kolejny raz sprawił, że uśmiechnąłem się z dumą. Już nie musiałem mu o tym wiecznie przypominać. – Tatuś cię zdenerwował, co? – spytał, przekręcając twarz na wysokość mojego brzucha.
– Rodzynka się ze mną zgadza, więc ci nie wyszło – prychnąłem. – Szepnęła mi poza tym ostatnio, że nie powinieneś być taki miły dla innych kobiet. Mężczyzn w sumie też. Przede wszystkim mężczyzn.
– Naprawdę? Ty mała zdrajczynio, rozmawiasz z tatusiem za moimi plecami? – udawał oburzenie.
– Dlaczego mówimy o niej w formie żeńskiej? – w końcu po kilku minutach milczenia, wyjechaliśmy na ulicę. – Przecież jeśli to jednak chłopiec, może się na nas obrazić.
– Mówię ci... To jest córeczka taty – prychnął, włączając radio.
– Tatusia – burknąłem, klepiąc się lekko po brzuszku. – To nie ty nosiąsz ją pod sercem.
– I dlatego jestem gorszy?
– Tak.
Przesłałem mu buziaka, którego on udawał, że złapał i przyłożył do serca, następnie znowu skupiając się na ulicy.
– Boże, tak się cieszę, że babcia przyjęła wiadomość o ciąży w dobry sposób...
Louis zaśmiał się.
– Nie mogło być inaczej, to cudowna kobieta. Naprawdę myślałem, że coś mi strzeliło w żebrach, gdy mnie przytuliła! Pytała, kiedy masz kolejne badanie. Też chciałbym wiedzieć. Chcę zobaczyć dziecko.
– Niedługo tak właściwie – odparłem. – Jestem umówiony z Lottie na za ponad tydzień.
– Uh, czyli sobie poczekam. To naprawdę wzruszające, widząc tego małego człowieczka, jakby tu był już z nami – powiedział Louis. Położyłem dłoń na jego udzie z uśmiechem.
Jazda samochodem, którym kierowaliśmy się do mojego domu rodzinnego mijała nam w przyjemnej ciszy, podczas której nuciłem pod nosem jakąś piosenkę z radia, bawiąc się materiałem swojej luźnej koszulki. Oparłem się wygodniej o fotel, obserwując mijające budynki i drzewa, cały czas wystukując rytm opuszkami palców na moim brzuchu. Nagle, po tym jak chłopak zbliżał się już do ronda, dosłownie w ostatniej chwili na sam środek ulicy wbiegł średnich rozmiarów kundelek, dlatego też Louis wykonał bardzo gwałtowny manewr autem, próbując wyminąć nieświadomie zagrożonego psa. W ostatniej chwili krzyknąłem, słysząc przerażający pisk opon. Następnie było tylko mocne uderzenie i dym, gryzący w moje nozdrza, kiedy traciłem świadomość.
Louis' POV
W moich uszach rozbrzmiał przeszywający każdy, najmniejszy fragment mojego ciała huk, który dudnił w mojej głowie jeszcze przez około pół minuty. Otworzyłem oczy dopiero po kilku, długich sekundach, aby zobaczyć, że szyba w moim aucie jest potłuczona, a maska samochodowa wgnieciona w słup.
Musiałem zamrugać kilka razy. Dopiero wtedy otrząsnąłem się z szoku, czując, że mój łuk brwiowy krwawi, a strumień krwi wyznacza gęstą ścieżkę wzdłuż mojej twarzy. Pieprzyć to. Odwróciłem się w stronę Harry'ego, patrząc na niego niewyraźnie.
– H-Harry... – szepnąłem, nie poznając swojego głosu. Dopiero po chwili udało mi się ujrzeć wszystko wyraźniej i w końcu dostrzegłem bruneta z twarzą wciśniętą w poduszkę powietrzną, o której obecności praktycznie nie zdawałem sobie do tamtej chwili sprawy.
– Kochanie... – jęknąłem nadal nie słysząc odpowiedzi. Boże, nie róbcie mi tego, proszę. Nie róbcie.
Ignorując tępy ból głowy i wszędzie walające się po aucie kawałki szkła, odpiąłem swój pas i wychyliłem się w stronę chłopaka. Delikatnie odsunąłem jego twarz od poduszki, aby z jednej strony odczuć ulgę, gdy nie zauważyłem na niej żadnych zadrapań ani nic w tym rodzaju, ale z drugiej przerazić się, bo był on nieprzytomny.
Spojrzałem na jego brzuch, wyjmując z kieszeni moich spodni telefon.
– Harry, proszę, obudź się – przetarłem oczy w których pojawiły się łzy. Musiałem być silny dla mojego skarba i dziecka. Biorąc się w garść, drżącymi rękami, wybrałem numer na pogotowie. – To nie jest śmieszne. Wstawaj – zacisnąłem zęby, powstrzymując się, aby nie szarpnąć jego ciałem.
W końcu ktoś odebrał.
– H-halo? – odezwałem się po oficjalnym przywitaniu przez kobietę po drugiej stronie linii. – Ja i mój chłopak mieliśmy wypadek. B-błagam pospieszcie się, on jest w ciąży... – wybełkotałem i dziękowałem szczerze Bogu za to, że kobieta nie wzięła mojego telefonu za jakiś głupi żart i poprosiła o adres.
– Kochanie... Harry, słoneczko – próbowałem obudzić chłopaka, jednak moje starania poszły na nic. Jedną drżącą dłonią gładziłem jego policzek, natomiast drugą chciałem zbadać, czy dziecko w jego brzuchu się porusza.
Sapnąłem, wyczuwając ruchy.
Czekanie na przyjazd pogotowia oraz policji było prawdopodobnie najbardziej przerażająco długim okresem, jaki w życiu przeżyłem.
– Słyszysz, Hazz? Karetka – mruknąłem do mojego chłopaka i następnie delikatnie ucałowałem jego czoło. Cały czas głaskałem go po głowie, wyczekując niecierpliwie aż wreszcie ktoś tutaj podejdzie. W końcu nie trudno było przegapić zgnieciony od przodu jak najzwyklejsza puszka żelastwa samochód, w okół którego zbierało się całkiem sporo gapiów, którzy próbowali coś do mnie mówić, jednak ich nie słuchałem.
W końcu drzwi otworzyły się, a nade mną stanął wysoki brunet o jasnej karnacji, ubrany w typowy, ratowniczy strój.
Nie puszczając ani na moment ręki Harry'ego, przekręciłem się ze łzami w oczach w stronę ratownika.
– Mój chłopak jest interseksualny i jest w końcówce czwartego miesiąca ciąży. Błagam, ratujcie nasze dziecko...
Mężczyzna kiwnął w zdeterminowaniu głową, kiedy z drugiej strony pojazdu dwójka ratowników otworzyli drzwi.
– Musi pan opuścić pojazd – poinformował mnie niebieskooki brunet.
Niechętnie się zgodziłem, lecz wiedziałem, że nie mogę protestować, ponieważ utradniałbym jedynie pracę medykom. Wyszedłem z auta, zostając pociągnięty w stronę karetki. Patrzyłem na ciało Harry'ego, które nieśli na noszach.
– Pana też trzeba będzie przewieźć na badania – poinformował mnie wcześniej wspomniany brunet.
– Ale ja czuję się dobrze! Chcę być przy Harrym. Ja muszę przy nim być. Nie mam zamiaru go zostawić chociażby na moment.
– Pana rana jest głęboka. Podamy panu leki przeciwbólowe, w porządku? – spytał mnie. Miał rację, przecież cały się trzęsłem. Pokiwałem niemrawo głową, cały czas spoglądając się w stronę mojego chłopca, którego po chwili włożyli na noszach do karetki.
– Proszę za mną, dam panu leki i w drodze do szpitala poda mi pan dane osobowe, jeśli jest pan w stanie.
Pokiwałem głową bez okazania jakichkolwiek większych emocji, krocząc powoli za ratownikiem. Kiedy rozsunął wielkie drzwi karetki moja warga zadrżała na myśl, że Harry jest teraz sam w oddzielnym samochodzie
Wszedłem za mężczyzną do środka, nie orientując się nawet kiedy zacząłem mimowolnie płakać, dopóki on sam tego nie zauważył.
– Proszę usiąść, wszystko będzie dobrze – powiedział, szykując igłę i lekarstwo, które chciał mi podać.
– To moja wina... – powiedziałem przez łzy. – To ja kierowałem i to ja uderzyłem w ten słup...
– Spokojnie, proszę spróbować się uspokoić – polecił, podwijając mój rękaw i przetarł skórę w zgięciu łokcia nasączonym gazikiem. Po chwili wstrzyknął tam lek uspokajający.
Skrzywiłem się, ponieważ od zawsze nienawidziłem igieł, jednak tym razem nie robiło mi to żadnej większej różnicy. Jedyne o czym mogłem myśleć to Harry i nasza rodzynka. Nie poczułem nawet ukłucia, a już moment później, kiedy karetka ruszyła zacząłem się uspokajać. Mimo to nie potrafiłem przestać myśleć o moim skarbie. Co, jeśli obudzi się nagle w karetce, przestraszy i ja nie będę mógł ukoić jego nerwów?
– Proszę mi podyktować swoje podstawowe dane, a następnie chłopaka – powiedział ratownik.
– Nazywam się Louis Tomlinson, mam rocznikowo dwadzieścia jeden lat, mieszkam dosłownie trzy ulice stąd – praktycznie wyrecytowałem mu. – Mój Harry ma na nazwisko Styles, ma osiemnaście lat i mieszka... – zamyśliłem się. – Myślę, że jakieś dwa kilometry stąd.
Podałem ratownikowi dokładne adresy, a po chwili ten spytał o ciąże Harry'ego.
– Jest w szesnastym tygodniu – odpowiedziałem, nie wiedząc do końca o jakie szczegóły konkretnie mu chodziło.
– Kto prowadzi jego ciążę?
– Charlotte Tomlinson l-lub Deakin – powiedziałem, w głowie już widząc jej zawiedzione mną spojrzenie. Zwaliłem na całej linii i doskonale o tym wiedziałem.
– Rzeczywiście teraz skojarzyłem nazwiska – brunet zmarszczył brwi kiwając głową. Spróbowałem się uśmiechnąć, jednak nie wyszło mi to za dobrze i co najwyżej na moją twarz wpłynął ogromny grymas.
– Co stało się na drodze? Nie zamykaj oczu, Louis.
Czułem się coraz słabiej. Nie wiedziałem, czy dam radę.
– Na ulicę wbiegł pies, więc oczywiście starając się go wyminąć praktycznie w ostatniej chwili skręciłem, ale nie przewidziałem, że... samochód zareaguje tak gwałtownie i po prostu straciłem panowanie nad kierownicą. Wpadliśmy w jakiś wir.
Moje ciało przechodziły potworne dreszcze, a jeszcze świeże wspomnienie odgrywało się kilkukrotnie w mojej głowie.
– Proszę spróbować się nie obwiniać. – Po tych słowach następne chwile ratownik szył moją ranę, a już po paru minutach stanęliśmy w miejscu. Na kolanach niczym z waty, opuściłem razem z mężczyzną karetkę, następnie wchodząc do szpitala. Nie miałem kompletnie pojęcia gdzie miałbym pójść, dlatego spojrzałem jedynie bezradnie na bruneta.
Usiadłem bezradnie na jednym z krzesełek, czekając na rozwój wydarzeń. Przymknąłem oczy, z których wydostało się kilka samotnych łez. Wziąłem się w garść i postanowiłem skontaktować się z najbliższymi osobami z otoczenia Harry'ego, a jako, iż osoba, która wyświetliła się jako druga w kontaktach była bardzo ważna również dla mnie, prędko padło na Gemmę.
– Lewis! – usłyszałem po drugiej stronie telefonu, zagryzając wargę, by stłumić nagły szloch, który chciał uciec z pomiędzy moich warg. – Co tam, szwagierku?
– Gemma, powiedz proszę rodzicom i Niallowi najlepiej też, żeby przyjechali do szpitala – mój głos załamał się pod koniec.
– Co? Lou, nie rób sobie jaj – w odpowiedzi parsknęła do telefonu, kiedy wgapiałem się w podłogę.
– Ja i Harry mieliśmy wypadek, czekam właśnie w poczekalni, bo nie wiem, kurwa, co się z nim dzieje.
Z mojego gardła wyrwał się niechciały szloch, przez który zabrakło mi powietrza.
– Będę za dziesięć minut. – Po tych słowach, moja przyjaciółka rozłączyła się, więc schowałem telefon do kieszeni. Nagle zza dużych drzwi wyszła moja siostrzyczka.
– Louis, Jezu Chryste, co się stało?! – zapytała mnie, równocześnie szybko idąc korytarzem, więc zacząłem za nią truchtać. – Właśnie każą mi iść do Harry'ego, ponieważ jest podejrzenie zagrożonej ciąży...
– Jak t-to z-zagrożonej? – jęknąłem. – Boże, to moja wina. Lottie rób coś, żeby oni byli bezpieczni!
– Kurwa... – dziewczyna wyraźnie żałowała wypowiedzenia tych słów na głos, ponieważ ponownie zacząłem panikować. – Louis, zostań tutaj i czekaj cierpliwie, aż do ciebie wrócę.
Pokiwałem energicznie głową, padając na siedzenie i żałośnie wolno łkając. Moja siostra ostatni raz spojrzała na mnie z przygnębieniem, następnie pozostawiając mnie za sobą. Siedziałem z twarzą ukrytą w dłoniach, dławiąc się własnym szlochem. Był to pierwszy raz od naprawdę dawna, kiedy tak bardzo i... tak gorzko płakałem.
Schowałem się w zagięciu łokcia, ocierając mokre policzki. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, obwiniałem się o wszystko, ale najgorsze uczucie z tych dręczących mnie, to lęk. Lęk o moje skarby. Nawet jeśli czułem, że Harry wyliże się z tego, bo był najsilniejszą osobą, jaką w życiu spotkałem, śmiertelnie obawiałem się tego, że malutka rodzynka może nie dać rady. Przecież jest tylko maleńkim dzieciątkiem, które jest zbyt słabe, by się bronić. Jest niezależne, bezbronne.
Mimo tego, że nawet nie poznałem płci swojego dziecka, już zdążyłem je pokochać... Czym dłużej o tym myślałem, tym więcej łez ściekało po mojej twarzy. Wtedy ujrzałem dwie kobiety, wbiegające na korytarz. Damskie sylwetki migały przed moją twarzą.
Moje dłonie ponownie zaczęły drżeć, jak wtedy tuż przed wypadkiem, gdy rozpoznałem w nich swoją najlepszą przyjaciółkę i jej mamę. Były w ciężkim szoku.
– Louis, dziecko drogie! – zawołała Anne, kucając nade mną. Patrząc na mnie wyglądała na jeszcze bardziej przerażoną.
– Ciąża jest zagrożona, mamo, nikt mi nie chce nic powiedzieć i czekam tutaj z niczym już ponad pół godziny – załkałem, po chwili czując, jak Gemma przyciąga mnie do uścisku.
– Lou.. jak ten wypadek... co się wydarzyło? – spytała, pocierając moje plecy.
– Pies wbiegł na ulicę i kiedy chciałem go wyminąć straciłem kontrolę nad samochodem, uderzyliśmy w słup – zmarszczyłem czoło, gdy nagle poczułem przeszywajacy ból w łuku brwiowym i dopiero teraz przypomniałem, sobie, że przecież tamtejsze miejsce na mojej twarzy miałem niedawno zszywane. Adrenalina musiała powoli opuszczać mój organizm. – T-tak bardzo nie chciałem – załkałem – moim obowiązkiem było dbać o Harry'ego i dziecko. Zawaliłem... i tak bardzo się o nich boję.
Moje serce pękło praktycznie na pół, gdy mama Harry'ego również zaczęła płakać. Jednak Gemma nie uroniła ani jednej łzy. Cały czas przytulała się do mnie bez słowa. Uniosłem wzrok, gdy przed nami pojawiła się moja siostra z grobowo poważną miną i spojrzała na nas.
– Harry odpoczywa, nie ma żadnych obrażeń – oznajmiła. – Jest przestraszony i chce, żebyś przy nim był.
Kamień opadł mi z serca. Mój najdroższy chłopiec.
– A nasze dziecko? – spytałem, od razu podnosząc się z krzesła. – Co z moim dzieckiem?
– Dziecko żyje, stan obojga jest stabilny, ale... nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak będziecie musieli teraz uważać. Harry zostanie w szpitalu, może nawet tydzień, a po tym, będe was kontrolować codziennie. Każdego dnia, przysięgam – powiedziała Lottie. – I Louis?
– Tak? – zerkałem na nią wyczekująco.
– To dziewczynka – powiedziała, tym razem z szerokim uśmiechem na twarzy. – Będziesz miał córeczkę.
Zamrugałem kilkukrotnie, pozbywając się ze swych oczu wszelkich oznak tego, że jeszcze przed chwilą płakałem. Uśmiechnąłem się promiennie, zdając sobie sprawę z tego, że rodzynka... naprawdę jest rodzynką, jest dziewczynką.
Usłyszałem rozweselone reakcje Gemmy i Anne, kiedy siostra otworzyła dla mnie białe drzwi. Gdy tylko ujrzałem mojego najpiękniejszego we wszechświecie, ale też niestety wykończonego aniołka, praktycznie podbiegłem do łóżka, prędko splatając ze sobą nasze dłonie.
– Jesteś tu – odezwał się brunet, kiedy siedziałem już na niskim krzesełu, całując jego dłoń ze wszystkich stron. – Twoja głowa.... i p-płakałeś?
– Cichutko... – szepnąłem, kładąc drugą rękę tym razem na jego policzku. – Twój głos jest bardzo słaby. Boli się coś, skarbie?
– Nie, ale nie bardzo jeszcze doszedłem do siebie. Lottie powiedziała, że dziecko miało dużo szczęścia.
– Mi tak samo – westchnąłem, nachylając się do przykrytego grubą kołdrą brzucha, który pocałowałem czule. – Nasza córeczka jest bezpieczna.
– Jak to córeczka?
– Lottie wyznała mi, że to dziewczynka – uśmiechnąłem się, głaszcząc z czuciem brzuszek chłopaka.
– Dziew-czynka.. nasza córeczka. – Harry uśmiechnął się kładąc dłoń na tej mojej.
– Nasza mała, ale silna rodzynka... – dodałem, wychylając się bliżej jego twarzy, aby złączyć nasze usta w pocałunku. Harry oddał go, po chwili przegryzając moją wargę z małym sapnięcie. Jednak nie było to sapnięcie z rozkoszy.
– L-lou...
Na jego anielskiej twarzyczce widziałem nić strachu.
– C-co? Coś się dzieje? – rozszerzyłem szerzej powieki, odruchowo kładąc dłoń na tej Harry'ego, tuż pod pępkiem.
– Poczułem jej małe kopnięcie – szepnął, zsuwając lekko materiał swojego szpitalnego ubrania. Położyłem dłoń na jego ciepłej skórze. Przez chwilę oboje czekaliśmy w napięciu na to, aż mała istotka znowu poruszy się mocniej w brzuchu Harry'ego.
– Zrób to dla taty, rodzyneczko – szepnąłem.
Zupełnie tak, jakby dziewczynka posłuchała mojej prośby, poczułem na swojej wewnętrznej stronie dłoni, jak od spodu coś mocno naparło na napiętą skórę chłopaka. Harry westchnął cicho, podobnie jak ja.
Zbliżyłem lekko swoją twarz do czuprynki mojego chłopca, by pocałować jego żuchwę i zatopić nos w czekoladowych lokach, które odgarnąłem z jego czoła. – Ona w ten sposób chciała przekazać ci pewnie coś w rodzaju "ojciec, delikatniej trochę!" – zaśmiałem się tuż przy uchu bruneta.
– Albo ucieszyła się, że przyszedłeś i chciała powiedzieć "tato, przytul mnie" – chłopak zachichotał.
– Nie mogę się doczekać, aż wreszcie przytulę ją tak naprawdę... – mruknąłem, praktycznie kładąc się przy Harrym mimo, iż nie było mi wolno.
– Będzie bardzo wyprzytulaną dziewczynką. Wyobraź sobie, ile ciuszków kupimy, gdy już znamy płeć – powiedział, opierając na mnie policzek.
– Najpierw to ty musisz leżeć i leżeć, i jeszcze więcej leżeć – powiedziałem, głaszcząc go po czole. – Nie pozwolę ci wystawić choćby małego palca u stopy za łóżko.
– Wiem. Czy nie powinieneś iść z tą głową na prześwietlenie? To wygląda poważnie – spojrzał na moją ramę, ukrytą pod specjalnym opatrunkiem.
– Mam po prostu rozcięty łuk brwiowy – wzruszyłem ramionami. – To prawie nie boli – skłamałem. Bolało jak kurwa.
– Ale... Uderzyłeś się, mogło stać się coś w środku!
– Czy jeśli pójdę na te badania to cię uszczęśliwi?
– Chcę mieć pewność, że nic ci nie jest, więc tak. To mnie uszczęśliwi, ale przede wszystkim uspokoi.
Wydąłem wargi w dzióbek, czekając aż chłopak da mi buziaka. Kędzierzawy szybko cmoknął moje usta, później raz jeszcze, aż oboje nie zaśmialiśmy się, a ja poszedłem na to durne badanie. Tylko po to, żeby Harry mógł być spokojny.
**
Bijcie Jolkę 😶 dobranoc rodzynkowicze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top