Rozdział szesnasty
Dzień jak co dzień – chciałbym rzec, ale nie mogę. Od samego rana w naszym domu panuje chaos. Wszystko za sprawą wieczornego wyjazdu. Nie, żebym narzekał. Miło jest oderwać się od rutyny, która u nas zagościła, tym bardziej miło jest widzieć uśmiechniętą Avę, biegającą z Harper między parterem a piętrem, próbując wszystko spakować i o niczym nie zapomnieć. Wyglądają jak dwie małe dziewczynki, które pierwszy raz w życiu wybierają się na upragnione wakacje.
Ekscytacja tryskałaby pewnie i ode mnie, gdyby nie to, że muszę wszystko rozplanować i zadbać o bezpieczeństwo. Ponieważ Spider z nami nie jedzie, patroluje okolice naszego domu. Musimy mieć pewność, że nikt nas nie obserwuje, ani nie będzie tego robił, gdy ruszymy w drogę.
– Colton! – słyszę przerażony głos Harper. – Colton, pomocy!
Rzucam faktury z warsztatu, które chciałem ogarnąć jeszcze przed wyjazdem, zabieram glocka z komody i biegnę na piętro. Zabijam się kilka razy o własne nogi, pokonując schody, a gdy docieram pod drzwi pokoju Avy, wbiegam tam, celując w napastnika. Niewidzialnego, swoją drogą. Rozglądam się, chcąc zrozumieć, o co tu chodzi, jednak pisk dziewczyn nie pozwala mi się skupić.
– Schowaj broń, debilu! – syczy Harper. – Chcesz nas pozabijać?
– Ktoś tu jest lub był? – pytam, ignorując ją.
– Nie, a kto miał być?
– Więc po co ten alarm wszczęłaś?
Harper zmienia swoją butną postawę, zaplata ręce za plecami i wpatruje się w swoje stopy.
– Bo widzisz, walizki nie możemy zamknąć – szepcze.
Nie mam pojęcia czy w pierwszej kolejności mam na nią nawrzeszczeć, czy może zacząć się śmiać, ale gdy widzę wystraszoną Avalon, wbijającą wzrok w broń, nie robię żadnej z tych rzeczy.
Chowam glocka za pas i podchodzę do łóżka, na którym leży nieszczęsna walizka.
– Mogłaś mnie inaczej zawołać – zarzucam jej – a nie jakby ktoś was mordował. Zawału prawie dostałem.
– Przepraszamy – mówi łagodnie Avalon.
Nawet nie byłem świadomy, że stoi za mną. Ta dziewczyna działa na mnie jak najlepszy lek uspokajający i nie mam pojęcia, jak ona to robi. Biorę głęboki wdech i zerkam na nią przez ramię.
– Nie gniewam się, ale nie róbcie tak więcej.
– Nie będziemy – obiecuje.
I gdyby powiedziała to Harper, pewnie moją reakcją byłoby prychnięcie, ale gdy mówi to Ava, jedyne co robię, to potakuję. Czyni mnie to prawdopodobnie hipokrytą, ale mam to gdzieś.
– Co wy tam spakowałyście? – pytam, gdy siłuję się z walizką. – Jedziemy tylko na weekend – przypominam.
– Najpotrzebniejsze rzeczy, przysięgam.
Nie przekonują mnie zapewnienia Harper i aż kusi mnie, żeby zajrzeć do środka. Zamek walizki przesunął się zaledwie o kilka centymetrów i ani milimetra dalej. Nie zastanawiając się wiele, obracam się, kładę dłonie na pasie Avalon, podnoszę ją i sadzam na walizce. Piszczy, a po chwili zaczyna się śmiać.
– Sprytne, Sicko, że też na to nie wpadłam – duma Harper.
– Wystarczyło pomyśleć.
– Ej! Uderza mnie w ramię.
Nie robi to oczywiście na mnie wrażenia. Wracam do mocowania się z zamkiem i udaje mi się go zapiąć, dopiero gdy Ava zaczyna podskakiwać. Nie jestem pewien, jak długo to wytrzyma, ale już im tego nie mówię.
– O której wyjeżdżamy?
Pomagam Avie zejść i dopiero odpowiadam na jej pytanie.
– Za godzinę, tak myślę. Niech się ściemni na zewnątrz. No i Corban musi wrócić.
– A gdzie on jest? – pyta Harper.
– Pojechał zatankować, żeby nie musieć zatrzymywać się po drodze.
– Właśnie – wtrąca Ava – dlaczego jedziemy dwoma samochodami?
– Bo się nie pomieścimy w jednym? – odpowiadam pytaniem, bo myślałem, że są tego świadome. W końcu większość bagaży jest ich. – Ty pojedziesz ze mną, a Harper z Corbanem.
Jestem więcej niż pewien, że dostrzegam niewielki uśmiech na twarzy Avalon.
– Ej, to niesprawiedliwe! Nie będę całą drogę słuchała tych jego nudnych składanek. Nie możesz ty z nim jechać, a ja z Avalon?
– Nie, ponieważ jedziemy naszymi wozami.
– I?
– I nie, że ci nie ufamy, albo uważamy, że źle jeździsz, ale żaden z nas nie da ci prowadzić.
– Szowinistyczne dupki! – warczy i wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami. Jestem przekonany, że to koniec, gdy słyszymy: – Zobaczysz, że go przekonam!
Nie chcę jej sprowadzać na ziemię i mówić, że nie ma na to szans, więc milczę. Już poprzedniego dnia ustaliłem z Corbanem, że Ava jedzie ze mną i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. Zerkam na Avalon, która wyraźnie jest rozbawiona całą tą sytuacją. Nadal nie mogę wyjść z podziwu dla tej dziewczyny, że po wszystkim, co przeszła, ma w sobie siłę i podnosi się po upadku, jaki zaliczyła, a najlepszym dowodem na to jest uśmiech, który coraz częściej przyozdabia jej piękną twarz.
– Wiesz, że ona postawi na swoim? – pyta.
– Nie ma szans.
– Corban często jej ulega.
Robię krok w jej stronę i kładę dłoń na jej policzku. Nie odsuwa się, nie ucieka przede mną, jak jeszcze do niedawna. Jej szafirowe oczy, patrzą na mnie z taką intensywnością, że pierwszy raz w życiu mam ochotę uciec spojrzeniem.
– Nie tym razem, Ava.
– Jesteś tego bardzo pewien. Dlaczego?
– Ponieważ wyraźnie mu powiedziałem, że jedziesz ze mną.
Nie wiem, dlaczego jej to mówię, ale gdy kąciki jej ust unoszą się, nie żałuję.
– To dobrze – mówi jedynie.
Chce się ode mnie odsunąć, ale jej na to nie pozwalam. Chwytam jej ramiona i przyciągam do siebie. Drży, więc przekonany, że ją wystraszyłem, chcę ją puścić, ale ona mnie zaskakuje. Kładzie dłonie na mojej piersi i staje na palcach. Mój mózg podsyła mi myśl, że może chce mnie pocałować, ale to się nie dzieje, a ja za bardzo się boję, żeby wykonać ten pierwszy krok. Ta racjonalna część mnie podpowiada, bym nie ryzykował, bo mogę stracić cały progres, jaki osiągnęliśmy.
– Już nie mogę się doczekać – mówi, niemal szeptem.
– Ja tym bardziej.
***
– Możecie ruszać, Sicko. Ani Crispin, ani ja nie widzimy nic podejrzanego.
– Jesteś pewien? – pytam Tate'a, z którym rozmawiam przez telefon.
– Tak, chyba że weźmiemy pod uwagę twoją sąsiadkę, która wraca do domu zalana w trupa i dodam, że mężczyzna, który jej towarzyszy to nie jest jej mąż.
Śmieję się głośno, bo nawet nie musi mówić która. Wszyscy mieszkańcy osiedla wiedzą, że Jennifer Montero – latynoska piękność – ma słabość do wielu mężczyzn, a nie tylko do swojego męża. Na korzyść dla niej, pan Rogacz, jest pilotem i często przebywa poza domem.
– Dobra, pakujemy tyłki do wozów i za pięć minut ruszamy – mówię, nie przestając się śmiać. – Jakby coś się zmieniło, dzwońcie.
Rozłączam się, chowam telefon do tylnej kieszeni spodni i krzyczę:
– Tate dał znać, że możemy ruszać!
Nawet nie skończyłem mówić, gdy dziewczyny zaczęły zbiegać z piętra. Corban wyszedł z kuchni z dużo mniejszym entuzjazmem. Myślę, że sporo musiał się nasłuchać, gdy odmówił Harper prowadzenia jego auta, żeby mogła jechać z Avalon. Powinno mi się zrobić go żal, ale nie jest. I tu już nie chodzi tylko o to, że chcę, żeby dziewczyna jechała ze mną. Zwyczajnie, gdyby coś poszło nie tak, czego nie biorę pod uwagę, nie zniósłbym myśli, że nie mam wpływu na to, co się z nią dzieje. Tak długo, jak będę miał Avę w zasięgu ręki, będę o nią spokojny. Jestem ostatnią osobą na ziemi, która pozwoli zrobić jej krzywdę.
Speed i Harper wychodzą i zamykają drzwi, natomiast ja i Ava, idziemy do garażu, gdzie zaparkowałem Camaro.
– Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale na razie wsiądź do tyłu i połóż się na siedzeniu, żeby nikt cię nie widział.
Nienawidzę się za to, że w ogóle muszę coś takiego jej proponować.
– Spokojnie Colton, wiem, że to dla bezpieczeństwa.
Uśmiecha się i wsiada do wozu. Kiwa mi i się kładzie, a ja jedynie kręcę głową w niedowierzaniu, bo zaskakuje mnie na każdym kroku.
Gdy siedzę już w samochodzie, odpalam silnik i powoli wycofuję z podjazdu. Nie zamykam bramy, bo zrobi to Tate. Gdy wrzucam pierwszy bieg i mijam stojącego kumpla, przez moją głowę przebiega dziwna myśl, że coś jest nie tak. Pierwszy chyba raz ruszamy na taki weekendowy wypad w okrojonym składzie. Przez dziewczyny, które zmusiły mnie do oglądania Zmierzchu, mam przed oczami scenę, jak ta niedopieszczona panienka i jej wampirzy kochaś uciekają i mijają swoich przyjaciół wychodzących z restauracji. To plus moje przeczucia robią ze mnie paranoika, więc obserwuję uważnie otoczenie.
Droga przez miasto ciągnie się w nieskończoność, jednak przebiega bez zakłóceń, więc mi to nie przeszkadza. Corban prowadzi i gdy zauważam, że wjeżdża w dzielnicę, przy której znajduje się klub Knife'a, mam ochotę mu przyjebać. Już sięgam do panelu, by się z nim połączyć, gdy dociera do mnie, że nie mogę tego zrobić. Nie, gdy z tyłu leży Avalon. Wypowiedzenie przy niej jego ksywy, nie przyniosłoby nic dobrego. Zaciskam dłonie na kierownicy i modlę się, żeby z jej pozycji nie dostrzegła niczego znajomego.
– Harper coś zaplanowała na wyjazd? – pytam, chcąc odciągnąć jej uwagę.
– Jak dla mnie zdecydowanie za dużo. – Chichocze. Dobrze, to dobry znak.
– Co na przykład?
– Colton, połowa rzeczy nawet przez gardło mi nie przejdzie.
Zastanawiam się, co to może być, bo jedyna rzecz, jaka w tej chwili przychodzi mi do głowy, to dziki seks, ale przecież Harper nie miałaby go z kim praktykować. To znaczy nie, żebym nie dał rady obsłużyć dwóch lasek, ale dla jednaj, jest chyba jeszcze za wcześnie, a z drugą podchodziłoby to pod kazirodztwo.
Oddycham z ulgą, gdy wyjeżdżamy ze strefy zero i wjeżdżamy w dzielnicę przemysłową. Za nią mamy już tylko las.
– Nie może być chyba aż tak źle? – Śmieję się.
– Może.
– Pamiętaj, że nie musisz się na nic zgadzać. A teraz, dasz radę przejść do przodu, czy mam się zatrzymać?
– Dam radę.
Podnosi się i zaskakuje mnie, dając całusa w policzek. Przysięgam, że muszę mocno się kontrolować, żeby nie zawinąć nas na drzewie. I gdy już udaje mi się uspokoić, Avalon zaczyna się przeciskać między przednimi fotelami. Wspominałem, że Harper jest chodzącym trupem? Dlaczego? Ponieważ to ona zaopatruje Avalon w rzeczy, a ta aktualnie ma na sobie zajebiście obcisłe spodnie, które uwydatniają jej zgrabny tyłek, na który mam doskonały widok z racji jej niefortunnej pozycji. Gdy wreszcie siada i mocuje się z pasami, ja zaczynam na powrót oddychać. Kontrolowanie się przy niej jest jak wejście na Mount Everest bez odpowiedniego sprzętu.
Muszę odciągnąć myśli od różnych części ciała Avalon, dlatego wpadam na pomysł, który mi to umożliwi.
– Chcesz poczuć adrenalinę? – pytam.
– A uważasz, że mi jej brakuje? – Unosi brew.
– Mówię o tej pozytywnej adrenalinie, a nie pod wpływem strachu.
– Co chcesz zrobić? – pyta ostrożnie.
– Pokażę ci, co sprawia, że czuję się wolny. Co robię, gdy jestem pewien, że życie nie może mi dać już bardziej po dupie.
Kiwa nieznacznie głową, pewnie podejrzewając, o czym mówię. W naszej sytuacji nie ma wielu opcji. Wciskam na panelu opcję połączenia się z wozem Corbana, a gdy słyszę jego głos, mówię jedynie:
– Pokażę Avie, co daje nam wolność. Wchodzisz w to?
– Jeszcze pytasz!
Rozłączam się i włączam moją ulubioną piosenkę, która dodaje mi większego kopa. Zwiększam głośność i z idealną precyzją wymawiam pierwsze jej słowa, kierując je do Avalon:
– Ready or not?
– Chyba ready.
Nie potrzeba mi nic więcej. Redukuję bieg, delektując się pięknym dźwiękiem strzału skrzyni biegów, dodaję gazu i wymijam Corbana. Wiem, że ten długo nie pozostanie w tyle, ale to tylko mnie napędzi. Liczniki wariują, ja jestem wniebowzięty, a Ava... Cóż, ona wbija paznokcie w brzegi swojego fotela i piszczy. Nie jest to rodzaj tego pisku z przerażenia, a raczej podekscytowania, ale mimo wszystko pytam:
– Boisz się?
– Trochę – przyznaje. – Ale ci ufam, Colton.
Wiecie, jak to jest, gdy hormonalna brygada szybkiego reagowania zostaje uruchomiona i w ciągu sekundy do krwi przenika uderzeniowa dawka adrenaliny? Ja właśnie doświadczam tego pierwszy raz. Jej słowa i prędkość sprawiają, że nie potrafię skupić swoich myśli, nie odczuwam strachu, wszystko dzieje się tak szybko, że nie jestem w stanie reagować na bodźce zewnętrzne. Niemal czuję, jak krew buzuje mi w żyłach, jak serce przyśpiesza swój rytm, jak ręce drżą i nie mam nad tym wszystkim żadnej kontroli.
Speed próbuje mnie wyprzedzić i wtedy kątem oka dostrzegam Harper, która usilnie próbuje przekazać coś Avie. Wygląda przy tym zabawnie, bo wymachuje rękoma, jakby sterowała ruchem lotniczym. Założę się też, że gdyby nie wizja zawinięcia wozu wokół drzewa, Speed już by jej przypierdolił, bo takie zachowanie strasznie dekoncentruje.
Jedziemy tak kilka mil, gdy słyszę dźwięk nadejścia połączenia. Corban informuje mnie, że muszę zwolnić, gdyż za chwilę będzie nasz zjazd. Zwalniam i słyszę pomruki niezadowolenia.
– Już? – pyta Avalon. – To było świetne.
Jej niespodziewany entuzjazm i mi się udziela.
– Skoro ci się podobało, obiecuję, że będziemy to częściej powtarzać.
Domek położony jest w środku lasu. Szczerze mówiąc, po dwóch minutach jazdy wyboistą drogą, zacząłem się zastanawiać, czy zawieszenie w moim sportowym Camaro to przeżyje. Na szczęście jesteśmy już na miejscu. Oczywiście pominę fakt, że jeszcze dobrze nie zatrzymałem wozu, a Harper już atakowała drzwiczki od strony pasażera, żeby ukraść mi Avalon.
– Chodź! Potrzebuję kobiecego towarzystwa – jęknęła.
– Coś ty jej zrobił? – pytam Corbana, wysiadając z wozu.
– A ja wiem? – Wzrusza ramionami. – Może chodzi jej o to, że całą drogę słuchałem płyty Bring Me The Horizon?
– Słuchałeś? – pyta oskarżycielsko Harper. – Słuchanie to ja jeszcze bym jakoś zniosła, ale ty darłeś papę razem z nimi, bo tego nie można by nawet śpiewem nazwać!
Wybucham śmiechem, bo czułem, że jeśli Harper zacznie mu marudzić, włączy palylistę z muzyką, której ona nie cierpi, ale że zacznie śpiewać? O taką pomysłowość go nie podejrzewałem.
– Zamknij się, Sicko! To wszystko twoja wina! – Wytyka mnie palcem. – Gdybyś nie był taki uparty, moje nerwy nie byłyby teraz w strzępkach.
– Ja tam nie mogę narzekać na towarzystwo.
Dolałem chyba oliwy do ognia, bo Harper warknęła, chwyciła Avę i zniknęły we wnętrzu domku, a nam pozostało rozpakować torby z wozów. Czy muszę mówić, że my z Corbanem mamy po jednej niewielkiej torbie sportowej, Ava ma wypchaną walizkę, z którą się mocowałem, a Harper dwie walizki i torbę? Pominę też fakt, że zostajemy na dwie noce i dwa dni, a żarcia mamy, jakby szykowała się wojna. Gdy kończymy wnosić bagaże, dziewczyny czekają na nas w niewielkim saloniku wyłożonym drewnianą boazerią oraz kominkiem.
– Słuchajcie – zaczyna Harper – są tylko trzy sypialnie, ja i Ava musimy mieć osobne, więc wam pozostaje wspólna.
– Nie ma mowy – mówię.
– Po moim trupie – dodaje Corban.
– To co? Losujemy? – proponuję.
– Losujemy.
Ponieważ nikt z nas nie miał pod ręką zapałek, zdecydowaliśmy się na najstarszą wyliczankę ze wszystkich nam znanych.
– Raz, dwa, trzy... – powiedziałem i natychmiast tego pożałowałem. – Kurwa!
Mój kamień został przykryty przez jego papier i w ten sposób spędzę dwie nocki na sofie. Zajebiście.
– Powiedziałbym, że mi przykro, ale nie będę kłamać. – Wyszczerzył się Corban.
– Dobra! – Harper klasnęła w dłonie. – My z Avą przygotujemy jakąś kolację, a wy rozpalcie w kominku. Mama mówiła, że za domem jest szopka z drewnem.
Zastanawiam się, kto dał jej prawo do rządzenia się, ale jak przystało na prawdziwych facetów, którzy nie czują respektu przed kobietą, ja idę po cholerne drewno, a Speed w tym czasie przygotuje dawno nieużywany kominek.
Noc jest ciepła i wyjątkowo jasna. Księżyc spokojnie może robić za latarnię. Nie mogę jedynie zdecydować, czy cisza, jaka nas otacza, jest przyjemna czy przerażająca.
Przechodząc obok kuchennego okna, nie mogę się nie zatrzymać. Widzę, jak dziewczyny z czegoś się śmieją. Mam wrażenie, że obserwuję zupełnie obcą mi Avalon; beztroską i szczęśliwą. Harper staje za nią i chwyta jej rude włosy w dłoń, a następnie unosi i przytrzymuje na czubku głowy. Obie przeglądają się ciemnej szybie piekarnika. Kilka pasemek uwalnia się i ląduje na nagiej skórze ramion, czyli tam, gdzie właśnie powinny lądować moje pocałunki. Jednak nie ma ich tam, za to Harper zauważa coś w szybce i powoli odwraca głowę w stronę okna. Tego samego, z którego ich podglądam. I kurwa, kucam tak, żeby mnie nie widziały i idę dalej, ale nie przewiduję jednego – wystającego korzenia, o którego oczywiście się potykam i zaliczam bliskie spotkanie z ziemią. Wstaję i otrzepuję się z brudu, który średnio chce zejść z jasnej bluzki. Klnę pod nosem i kontynuuję wędrówkę, a gdy docieram do szopki, klnę jeszcze bardziej.
To ledwo trzymająca się drewutnia. Boję się, że gdy zacznę otwierać drzwiczki, zwyczajnie odpadną od prowizorycznej futryny. Nie mam jednak innego wyboru, bo kąpiel w lodowatej wodzie, nie jest szczytem moich pragnień. Powoli uchylam drzwiczki i wchodzę do środka. Pierwsza myśl, jaka mi się pojawia to, że koniecznie muszę przysłać tu Harper. Jestem więcej niż pewien, że to będzie najlepsza zemsta na świecie. Właściciele od bardzo dawna tu nie przyjeżdżają albo są morsami, kochającymi lodowate kąpiele, bo wnętrze wygląda jak najlepsza scenografia horroru – pajęczyna na pajęczynie.
Wychodzę na zewnątrz i znajduję długą gałąź, a gdy wracam, macham nią, by zebrać całą żmudną pajęczą robotę. Wyglądam trochę jak walczący jedi z mieczem świetlnym, co w sumie jest budującą myślą, gdyż to byli ci dobrzy, prawda? Nie mam pojęcia, ile mi to wszystko zajmuje czasu, ale gdy wracam, dziewczyn w kuchni już nie ma, a gdy wchodzę do domku, Corban jakoś dziwnie na mnie patrzy.
– List gończy chciałem już za tobą wysyłać. – Śmieje się i dziwnie mi przypatruje. – Co ci się...
– Milcz, kurwa! – Rzucam drewno koło kominka i uświadamiam sobie, że jestem cały uświniony. – Chodzimy tam na zmianę – warczę, na co otrzymuję kolejną salwę śmiechu. – Poważnie stary, Sodoma i Gomora przy tym, co tam jest, wyglądałyby pewnie całkiem normalnie, a nie jakby Bóg zesłał na nie zniszczenie. – Wzdycham. – Dobra, zlokalizowałeś łazienkę? Muszę się ogarnąć.
– Na piętrze, ale jest problem.
– Jaki? – Oczywiście muszę spytać, bo on nie zamierza kontynuować.
– Jest tylko jedna i dwie laski, a wiesz, co to oznacza?
– Pewnie mnie oświecisz.
– Jasne. To znaczy, że rano będziemy sikać pod drzewko albo do butelki, bo zanim one skończą, będzie południe!
Pewnie, gdyby nie fakt, że jestem wściekły, roześmiałbym się, ale jedyne, o czym marzę, to by pozbyć się z siebie tych pajęczyn i brudu. Biorę swoją torbę i wchodzę na górę. Słyszę rozbawione dziewczyny, ale chwilowo nie zawracam sobie nimi głowy. Mam większy problem. Na piętrze jest czworo drzwi. Dwoje po jednej i dwoje po drugiej stronie. Oczywiście nie zaglądam do pomieszczenia, z którego słychać dziewczyny, a gdy za trzecim razem trafiam na łazienkę, chyba trochę oddycham z ulgą, bo już mam wizję, że one ją okupują. Biorę szybki prysznic, zakładam czyste rzeczy i schodzę do salonu, gdzie siedzi już reszta.
– No nareszcie. Ile można na ciebie czekać? – pyta Harper.
– Jakiś konkretny plan?
– Wyżerka i seans filmowy. Jest już ciemno, więc my z chaty się nie ruszamy.
– A co, boisz się niedźwiedzi? – wtrąca Corban.
– Są tu niedźwiedzie?
– I wilki – dodaję. – A wiesz, co jest najgorsze? – Kręci głową. – Wielkie, włochate pająki. – Obie piszczą i wyglądają, jakby zobaczyły ducha. Dosłownie robią się przeźroczyste. – No nie, Ava, ty też się ich boisz?
– A znasz kogoś, kto się nie boi?
– Ja – odpowiadamy chóralnie z Corbanem.
– Dobra, czy to musi być znowu film? – pytam.
– Chciałam namówić Avę na rozbieranego pokera, ale twierdzi, że nie umie grać, a jak to sobie przemyślałam, to doszłam do wniosku, że widok waszej dwójki nago, pozostawiłby we mnie uraz na zawsze.
Udaje, że jej niedobrze, ale niezbyt jej to wychodzi.
– Zwyczajnie nie wiesz, co tracisz – mówię pewnie.
– Zwyczajnie, to ja bym sobie musiała jakiś hard reset wspomnień zrobić, bo to by było tak, jakbym oglądała Corbana.
Widzicie? Mówiłem, że nasza trójka traktuje się jak rodzeństwo.
– To może zagramy w Monopoly? – proponuje Speed.
– Zabrałeś? – Jestem szczerze zaskoczony.
– Jasne.
Zrywa się na równe nogi i podchodzi do swojej torby. Chwilę później siedzimy na ziemi przy niewielkim stoliku i gramy, jedząc przekąski i pijąc piwo, a dziewczyny wino. Nawet Avalon, która jak dotąd nie tykała alkoholu. Jedyna odpowiedz, jaka mi się nasuwa, na pytanie, dlaczego teraz to, że być może tu, z dala od tego wszystkiego czuje się bezpieczna. W końcu nie musi się martwić, że ktoś zapuka do drzwi lub jakimś cudem zobaczy ją przez okno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top