Rozdział drugi
Ostrzegam!
+18
Opowiadanie zawiera wulgarny język oraz sceny seksu, niejednokrotnie brutalne.
Jeżeli jesteś osobą nieletnią, czytasz na własną odpowiedzialność.
Avalon
Trzy miesiące wcześniej
— Avalon, może to jeszcze przemyślisz?
Dyrektorka bidula wpatruje się we mnie błagającymi oczami. Jednak one na mnie nie działają. Skończyłam dziewiętnaście lat i mam zamiar wyrwać się z tego miejsca, pełnego bolesnych wspomnień.
— Nie. Powinnam to zrobić już rok temu.
Wzdycha ciężko, wpatrując się w moje dokumenty.
Siedzę naprzeciw niej i modlę się, żeby ten koszmar jak najszybciej się skończył. O mojej decyzji powiadomiłam ją dwa miesiące temu i wiem, że wszystko jest już gotowe, żebym mogła opuścić to miejsce. Ja jestem gotowa. Zbyt długo z tym zwlekałam.
— Możesz przecież nadal tutaj mieszkać. Mogłabyś pomóc w opiece nad dziećmi. Wiesz, że ostatnio personel się skurczył. Oczywiscie nie za darmo — mówi ożywiona. — Zatrudnię cię.
Nie daje za wygraną.
Wiele razy słyszałam od niej te słowa. Nie wyganiała mnie — nigdy tego nie robiła. Zawsze mówiła, że mogę zostać w domu dziecka tak długo, jak będzie potrzeba. Ona, jako jedna z dwóch osób pokazywała mi, że mój los nie jest jej obojętny.
Mogłabym zostać.
Mogłabym pomóc dzieciakom takim jak ja, ale to niczego by w moim życiu nie zmieniło.
Wspomnienia dotyczące tego miejsca za bardzo mnie bolą. Nadal zdarzają się noce, gdy budzę się zlana potem.
Boję się, że do mojego pokoju wpadnie jedna ze starszych opiekunek i zbije mnie pasem za to, że w ciągu dnia miałam krzywo założoną sukienkę, źle ułożyłam sztućce do posiłku, albo odezwałam się nie tak jak trzeba.
Dyrektorka nie miała pojęcia, co dzieje się podczas jej nieobecności i z całą pewnością do dziś nie wie i nigdy się nie dowie.
— Nie, pani dyrektor. Nie zostanę tu ani jednego dnia dłużej. - Moja stanowczoć na chwilę zbija ją z tropu. Mam wrażenie, że chce zapytać skąd u mnie to zdecydowanie w głosie, ale w ostateczności nie robi tego.
— Masz chociaż gdzie się zatrzymać?
Potwierdzam skinięciem głowy.
Mam.
Jedna z opiekunek, pani Dolores, przyszła do mnie kilka dni temu i złożyła propozycję. Znała rodzinę, która ma duży dom i poszukuje pomocy. Miałabym pomagać starszej kobiecie w porządkach i w kuchni, a w zamian, wraz ze swoim mężem, oferowała mi pokój nad garażem, który miał osobne wejście. Dzięki temu, mogłabym zaoszczędzić pieniądze, które dostanę na start po opuszczeniu bidula.
Początkowo miałam wątpliwości. Chciałam poszukać pracy i wynająć coś dla siebie, choćby miał to być bardzo skromny lokal, ale miałabym poczucie, że jest mój. Wtedy Dolores wyjaśniła, że przecież mogę to zrobić. Pomoc w domu starszego małżeństwa nie będzie wymagała ode mnie dostępności dwadzieścia cztery godziny na dobę i z całą pewnością, uda mi się dogadać z tamtymi ludźmi.
— Jesteś wyjątkową osobą — mówi dyrektorka, wyrywając mnie z zamyślenia. — Obiecaj mi dziecko, że będziesz uważała na siebie.
— Obiecuję.
Niechętnie podaje mi teczkę z moją dokumentacją. Jej oczy szklą się, więc muszę głęboko odetchnąć, żeby nie pokazać jej swojej słabości i nie popłakać się. Nie byłyby to łzy tęsknoty i wrażenia, że zostawiam za sobą coś wyjątkowego, ale łzy szczęścia, że mój koszmar właśnie dobiegł końca.
Kobieta obchodzi biurko i zgarnia mnie w swoje ramiona. Czuję się dziwnie, gdyż od bardzo dawna nikt nie okazywał względem mnie takich uczuć.
Właściwie, to odkąd zmarli moi rodzice.
Nie wiem jak się zachować i chcę jak najszybciej wyplątać się z jej uścisku, więc zaczynam się niespokojnie wiercić. Gdy tylko mnie puszcza, zabieram pospiesznie teczkę i wychodzę z jej gabinetu.
Opieram się o ścianę i wypuszczam wstrzymywane powietrze.
Jestem wolna!
Ta jedna myśl wiruje w mojej głowie sprawiając, że czuję się pijana. Nie, żebym miała pojęcie jak to jest, ale właśnie tak wyobrażam sobie ten stan.
Z uśmiechem na twarzy odpycham się od ściany i ruszam do swojego pokoju. Jestem już spakowana, więc wystarczy wziąć torbę i przekroczyć próg tego budynku, a odchodząc nie oglądać się za siebie.
Gdy wchodzę do środka, Dolores czeka na mnie siedząc na łóżku.
Ta niespełna czterdziestoletnia kobieta, z całą pewnością nie pasuje do tego miejsca. Jest piękna, zgrabna i jako druga i ostatnia, okazywała mi więcej zrozumienia, niż mogłabym sobie życzyć.
Odgarnia z czoła grzywkę i patrzy na mnie. Jej uśmiech jest duży i szczery.
— Gotowa? — pyta wstając i podchodząc do mnie. Jej ruchy są pełne gracji. Cała jej postawa jest dystyngowana, co bardzo nie pasuje w zestawieniu z resztą opiekunek.
— Jak nigdy w życiu.
Wyciąga w moim kierunku rękę z kartką i gotówką. Unoszę na nią brew.
— Tu masz adres państwa Tanner i pieniądze na taksówkę — informuje, zauważając moją uniesioną brew.
— Ale...
— Nie chcę słyszeć odmowy. To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. — Jej szczery uśmiech sprawia, że i ja się uśmiecham.
— I tak już pani dużo zrobiła.
— Oj tam. — Macha ręką. — Pamiętaj, żebyś zaraz po wyjściu znalazła taksówkę i pojechała bezpośrednio pod ten adres. Niebezpiecznie jest chodzić samemu po ulicach, zwłaszcza, że masz przy sobie wszystkie dokumenty. W tym dane konta z pieniędzmi na start. — Przytakuję. — Jak będę miała wolne, odwiedzę cię.
— Może pani?
— Oczywiście. Mówiłam, że to moi znajomi.
Dolores bierze moją torbę i wychodzimy razem na ponury korytarz. Nawet nie przychodzi mi do głowy, żeby się za siebie obejrzeć. Gdy otwiera wielkie dwuskrzydłowe drzwi, czuję się, jakbym wychodziła z więzienia. Opiekunka podaje mi moją torbę i ściska na pożegnanie. Nie trwa ono długo. Jest przelotne, w końcu niedługo się zobaczymy.
Dziwnie jest tak schodzić w dół schodów, kierować się w stronę bramy i nie mieć świadomości, że jeśli któraś z opiekunek to zobaczy, będę miała kłopoty.
Jest to nowe i przyjemne doświadczenie.
Czuję się tak, jakbym miała śpiewać i skakać z radości, choć za bramą czeka na mnie nieznane. Zupełnie obcy mi świat.
*
Colton
Zrywam się, czując czyjąś dłoń na ramieniu. Spoglądam do góry i widzę intensywnie wpatrującą się we mnie Harper.
— Idź się położyć, ja z nią zostanę — proponuje.
— Nie potrzebuję więcej snu. — Przecieram powieki wierzchem dłoni.
— Ale musisz jeść i pić, i czasem zamoczyć kija, ale jak wiesz, przez głupią zasadę Corbana w tym ci nie pomogę. — Wzrusza ramionami. — Za to śniadanie czeka na dole.
— Jesteś pewna? — Zerkam na śpiącą dziewczynę.
— Mówisz o szybkim numerku czy zmianie warty? — Śmieje się cicho. — Idź. Ja ją w tym czasie przemyję i przebiorę. — Unosi jakąś papierową torbę do góry. — Pojechałam do domu i przywiozłam trochę swoich rzeczy.
— Dzięki, mała. — Całuję ją w skroń. — Jesteś niezastąpiona.
— Wiem.
Oddaje mi pocałunek w policzek i zaczyna wypychać z sypialni. Czuję się z tym cholernie dziwnie, zwłaszcza, że to jest moja sypialnia, a ja nawet nie zdążyłem wziąć porannego prysznica.
Zaprowadzam swoją dupę do kuchni, gdzie siedzi Speed. Patrzy na mnie znad talerza pełnego kanapek i unosi brew. Podchodzę do blatu i nalewam sobie świeżo zaparzoną kawę. Siadam naprzeciw kumpla. Wiem, że skurczybyk chce coś powiedzieć, żeby mnie wkurwić. Zawsze, gdy to robi, jego brew jest uniesiona.
— Jeżeli planujesz ten dzień przeżyć, to lepiej milcz — warczę, przyciągając do siebie talerz z kanapkami, które uszykowała mi Harper.
— O co ci chodzi? Chciałem zapytać jak ona się czuje. — Kiwa głową w górę, chcąc dać znać, iż chodzi mu o piętro.
— Bez zmian.
Przez całą noc drzemałem po maksymalnie kilkanaście minut, po czym budziłem się z nadzieją, że jej stan uległ zmianie. Ale jedyne czego się doczekałem, to pierdolonego bólu karku. Poważnie, w pewnym momencie miałem cholerną ochotę położyć się koło niej, ale potem uświadomiłem sobie, że to nie byłby dobry pomysł. Więc, kurwa, siedziałem w tym cholernym fotelu i patrzyłem na nią, gdy tylko akurat nie spałem.
Odsuwam od siebie talerz, dochodząc do wniosku, że nie jestem głodny. Wypijam za to kawę i zapalam fajkę. Tak cholernie potrzebowałem nikotyny po całej nocy, że niemal zaczyna mi się kręcić w głowie, gdy się zaciągam.
— Miałeś rzucić to cholerstwo — oskarża mnie Speed.
— I wpierdalać tony chipsów jak ty, a potem spędzać godziny na siłowni? — Robię zniesmaczoną minę, by wiedział jak mi się to nie podoba. — Nie, dzięki.
— Na siłowni siedzę, bo chcę, a nie dlatego, że muszę — broni się.
— Jasne. Cokolwiek, kurwa.
Zaciągam się kolejny raz, zastanawiając, kiedy będę mógł skorzystać z własnej łazienki, gdy do kuchni wpada zaspany Tate. Nie zwracając uwagi na nas, podchodzi do szafki i nalewa sobie kawę.
— Ymm, zgaduję, że Harper tu jest. Ona robi pyszną kawę. Wasza jest gówniana.
— Ta, ciebie też miło widzieć, Spider — warczę.
Niestety muszę się z nim zgodzić. Nie ważne jak byśmy ze Speedem zaparzali kawę, nigdy nie smakuje tak dobrze jak ta, robiona przez Harper. Ta dziewczyna ma magiczne dłonie.
Tate odsuwa krzesło i przyłącza się do nas, zapierdalając moje kanapki. Nie, żebym je jadł, ale mimo wszystko unoszę na niego brew.
— No chyba nie odmówisz kumplowi śniadania, który jest po ciężkiej nocce, z której w dodatku musiał się na chwilę urwać? — pyta z pełną gębą.
— A właśnie, coś ty im powiedział tym razem? — pyta Speed.
— Wiecie — kiwa na nas kanapką, paćkając przy okazji blat sosem czosnkowym — dostałem telefon od sąsiada, że ktoś się próbuje włamać do mojego mieszkania. — Wzrusza ramionami.
— Dobrze, że nie uśmierciłeś kolejnej osoby z rodziny.
Używał tej wymówki już tyle razy, iż jestem zdziwiony, że jeszcze w jego robocie nie pokapowali się, jaka to ściema.
— Jak nasza śpiąca królewna? — pyta Tate, ignorując Speeda.
— Nie obudziła się, jeśli o to pytasz — odpowiadam.
— Boś jej baranie jeszcze nie pocałował — wtrąca Speed z gębą pełną jedzenia. Patrzymy na niego, zastanawiając się o co mu chodzi. — No co? Mama mi kiedyś czytała o śpiącej królewnie, która obudziła się dopiero po pocałunku księcia.
— Mi matka czytała Encyklopedię karabinów i karabinków, ale to w sumie wyjaśnia, dlaczego z ciebie taka ciota — wtrąca Spider.
Tate i Corban zaczynają się śmiać i przepychać, sprawiając, że wylewam na siebie resztkę kawy. Warczę, klnąc jak szewc i wstając od stołu. Muszę wziąć jak najszybciej prysznic i się przebrać. Muszę jeszcze jechać po części, co sprowadza mnie do ponurej myśli. Zatrzymuję się w progu i odwracam w stronę chłopaków.
— Speed, czy Harper jedzie dziś do DoD?
Patrzy na mnie, przestając uderzać Tate'a w ramię.
— Jasne. A co?
— Kurwa! — klnę, bo nic innego mi nie pozostaje.
— Co jest? — wtrąca Spider.
— Muszę jechać po towar i na pewno jeden z was musi mi towarzyszyć, bo na jedno auto się nie zapakuję, a skoro Harper jedzie do DoD, to nasuwa się pytanie, kto zostanie z dziewczyną?
— Niech Speed jedzie z tobą, a ja z nią posiedzę. — Tate siorbie kawę, przyprawiając mnie o ciarki. Wie jak nie znoszę tego dźwięku, więc patrzy mnie wyprowadzić z równowagi, ale jestem zbyt zmeczony, by dać się w to wciagnąć. — Jestem wypierdzielony po nocce, więc odpoczynek mi się przyda. W sumie patrząc na ciebie mogę podejrzewać, że też niewiele spałeś, ale ktoś musi zapierdalać, żeby ktoś mógł się opierdalać.
— Dzięki. Nie ma to jak liczyć na wsparcie kumpli. — Częściowo chcę by brzmiało to jak sarkazm, częściowo jestem mu wdzięczny, że zostanie z nieznajomą.
Wchodzę na piętro i zatrzymuję pod moimi pierdolonymi drzwiami, zastanawiając się, czy mogę wejść. Kurwa, przecież to jest mój dom, moja sypialnia i moja cholerna łazienka. Więc dlaczego czuję się jak intruz? Wzdycham i wchodzę do środka. Harper musiała wcześniej obrócić dziewczynę na brzuch, gdyż aktualnie smaruje jej plecy maścią. Nieznajoma ma na sobie jedynie koronkowe majtki, na co mój fiut reaguje w irracjonalny sposób — staje na baczność, boleśnie pulsując. Zaczynam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak? Przecież to podchodzi pod nekrofilię. Potrząsam głową uświadamiając sobie, że zimny prysznic jest mi bardziej potrzebny niż podejrzewałem. Harper spogląda na mnie przez ramię i wraca do smarowania. Bez zbędnych słów, zabieram czyste ciuchy i zamykam się w łazience.
Zimny prysznic nie przynosi jednak takiego efektu, jakbym sobie życzył. I nie mogę w to uwierzyć, ale muszę sobie sam z tym poradzić.
Ja, Colton Cross, muszę się sam zadowolić.
Tak być nie może. Ja tak nie robię. Nie potrzebuję tego. Od robótek ręcznych mam zawsze chętne laski.
Zaciskam oczy i staram się nie wydawać z siebie żadnych dźwięków, żeby Harper nie miała później pretekstu do napierdalania się ze mnie. W mojej głowie zaczyna pojawiać się nieznajoma, co powoduje, że wytrysk jest cholernie silny i zwalający z nóg. I nawet nie chcę myśleć, co to by było, gdybym miał ją tu ze sobą. Gdybym czuł jej ciepłe ciało, piękne pełne wargi, jej cipkę zaciskającą się wokół mnie.
Dlatego, gdy tylko wychodzę spod prysznica, owijam ręcznik wokół bioder, chwytam telefon i piszę do pierwszej lepszej laski w spisie kontaktów, że za dwie godziny ma być gotowa, bo zabieram ją na małą przejażdżkę. Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast. Będę czekać.
Abigail zawsze jest bardziej niż chętna. Nieco nieogarnięta, ale za to jej usta są magiczne, a ja właśnie tego potrzebuję.
Wciskam na siebie jeansy oraz koszulkę i wchodzę do pokoju.
Harper już w nim nie ma, za to Tate podłącza kolejną kroplówkę.
— Nie wiesz może co z VooDoo? — pytam, chowając telefon i portfel do kieszeni spodni.
— Dzwonił jak jechałem do ciebie. Mówił, że ma kilku klientów i jak ich ogarnie to wleci.
VooDoo, czyli Lou Sloan, jest tatuażystą. Ześwirowanym, nadużywającym wszelakich używek, kurewsko zdolnym tatuażystą. To właśnie tak go poznaliśmy ze Speedem. Wcześniej robiliśmy tatuaże w kilku innych miejscach, aż ktoś nam polecił jego studio. Zaczęło się od jednej dziary, a skończyło na przyjaźni. Różni się cholernie od Corbana, Tate'a, czy mnie, ale to nie czyni go gorszym. Kreski wciąga na śniadanie, rucha co popadnie i żyje na krawędzi, ale to dobry chłopak. I jeszcze lepszy kierowca. Może się tydzień nie myć, nie jeść, nie ruchać, nie żeby do tego dochodziło, ale dla swojej Shelby zawsze znajdzie czas.
W sumie, jakby na to nie patrzeć, każdy z nas traktuje swoje auto wyjątkowo. To dzięki nim zgarniamy kasę, no i kochamy tę adrenalinę, gdy przekraczamy prędkość, od której silniki aż warczą. Czujemy wtedy pojawiającą się noradrenalinę i dopaminę. To coś, czego ten, który tego nie przeżył, nigdy nie zrozumie.
Chwytam swoją skórzaną kurtkę, którą przewieszam przez ramię, kluczyki i wracam do kuchni, gdzie czeka Speed.
— Gotowy? — pytam.
— Jak zawsze.
Z Venice do Downtown mamy około czterdziestu minut jazdy. To znaczy, kurwa, przeciętny kierowca tyle ma. My skracamy tę drogę o co najmniej połowę. Gdy tylko natrafia się okazja ścigamy się.
Podjeżdżamy na tyły kręgielni, gdzie mamy odbiór towaru. Parkujemy auta w garażu mieszczącym cztery samochody i wychodząc z niego, podchodzimy do wielkich metalowych drzwi. Zaczynam w nie walić, aż jeden z sługusów Oliviera Donatello uchyla je, a gdy nas rozpoznaje, otwiera szerzej drzwi i ówcześnie upewniając się, że nikt nas nie śledził, zamyka je za nami.
— Możecie ładować wozy. Są w garażu — mówi Speed.
— Zaraz dam znać chłopakom, a wy się rozgośćcie.
Kręgielnia jest oczywiście tylko pieprzoną przykrywką. Na jej tyłach znajduje się siedziba Donatella, która jest połączeniem nocnego klubu i speluny rodem z serialu o rodzinie Soprano.
Przechodzimy z Corbanem przez ciemny korytarz i wchodzimy do pomieszczenia z barem i kilkoma boksami. Światło jest przyciemnione, a widoczność dodatkowo utrudnia dym papierosowy. W jednym z boksów jakaś dziwka klęczy przed gościem i robi mu laskę. Patrzę na Speeda i w tym samym czasie się krzywimy. Choćby nie wiem ile kasy mi proponowano, nie ruszyłbym żadnej dziewczyny z tej części klubu. Speed też. Przebywają tu dziwki dla uciechy pracowników Donatella. Nawet nie chcę myśleć, skąd on je wytrzepał. Choć trzepaniem to one się zajmują.
Cokolwiek, kurwa.
Daję znać Speedowi, że zamierzam pogadać ze Starym i idę do jego biura. Ten kiwa głową i rusza za mną.
— Nie wiem dlaczego, ale to miejsce mnie przeraża.
— Znowu to zrobiłeś! — Klepię go w ramię.
Wzdycha i zwiesza ramiona, wiedząc, że przegrał i tym razem. Wyciaga portfel z kieszeni, a z niego banknot dziesięciodolarowy i podaje mi go.
Speed wypowiada te słowa za każdym razem, gdy tu jesteśmy. Myślę, że to jakaś jego wyimaginowana fobia, chociaż coś w tym może być. Mnie też przeraża, ale nie na tyle, żeby mówić o tym głośno. Kiedyś zastanawialiśmy się nawet, ile krwi zostało przelanej w tym miejscu.
Olivier Donatello, to szef mafii w Downtown. Bezwzględny i okrutny. Napady, narkotyki, pranie brudnych pieniędzy to z całą pewnością nie wszystkie interesy, jakie prowadzi. Dopóki jednak nie próbuje mnie w tę czarną strefę wciągnąć, nic mi do tego.
Pukam do drzwi i czekam na pozwolenie wejścia, a gdy je dostaję, wchodzimy razem ze Speedem do środka. Donatello nie jest sam. Siedzi u niego jakiś mężczyzna. Z całą pewnością jest po trzydziestce. Wkurwienie aż z niego kipi, więc uznaję, że musimy się wycofać.
— Przyjdziemy później — mówię wskazując na drzwi.
— Nie, nie. Wejdźcie.
— Żartujesz sobie! — warczy nieznajomy. — Ja jeszcze nie skończyłem! Ta dziwka musi się znaleźć.
— Chłopcy — Olivier wskazuje na nas, z tym swoim kurewskim spokojem — dużo jeżdżą po mieście. Mogliby się za nią rozejrzeć, prawda?
Mimo iż to było pytanie, wiem, że w jego przypadku, nie może paść inna odpowiedź jak:
— Oczywiście.
— Usiądźcie, proszę.
Don patrzy na mnie i wskazuje na fotel koło faceta, a Speedowi sugeruje kanapę ustawioną pod ścianą.
— Sicko, mojemu znajomemu uciekła dziewczyna i trzeba ją znaleźć.
Patrzę na siedzącego obok mnie gościa. Wcale się lasce nie dziwię, też bym od niego spierdolił.
Jest co prawda ubrany elegancko; spodnie na kant, koszula, krawat i marynarka. Jednak jego twarz wygląda, jakby ktoś potraktował ją rozdrabniarką. Małe blizny usiane są wszędzie i prawdopodobnie jest to efekt uboczny niewłaściwego przejścia etapu dojrzewania. Cokolwiek. Czarne włosy ma związane w kucyka i albo są tak przetłuszczone, albo gościu nie zna pojęcia umiar i sądzi, że im więcej żelu tym lepiej. Efekt końcowy jest jednak odstraszający. Gdy wcześniej się odezwał zauważyłem złoty ząb, a może nawet dwa. I poważnie, nigdy nie zrozumiem, po co ludzie sobie je wstawiają.
— Ma do mnie wrócić żywa lub martwa — syczy. Bawi się nożem, który jest świetną repliką noża, jakim posługiwał się John Rambo w drugiej części filmu. — Jest mi, kurwa, wszystko jedno.
Zaczynam zastanawiać się, co laska mu zrobiła, że mogła zostać mu dostarczona nogami do przodu. Opcji biorę kilka pod uwagę. Zdradziła go, wyruchała na grubą kasę, a może wybrał sobie ją wbrew jej woli.
Tak czy siak, ma przesrane.
— Macie jakieś zdjęcie, żebyśmy wiedzieli za kim się rozglądać? — pytam. Nie bardzo mam ochotę na tę akcję, ale muszę stwarzać przed nimi pozory zainteresowania.
— Przyjedźcie wieczorem do mojego klubu. — Rzuca mi na blat stylowego, potężnego biurka swoją wizytówkę. — Powiedzcie, że jesteście od Donatello, to wpuszczą was bez problemu.
Wstaje ze swojego miejsca, podaje Olivierowi dłoń i wychodzi, trzaskając drzwiami.
Biorę wizytówkę do ręki. Jego klub znajduje się trzy przecznice stąd, co oznacza, że będziemy musieli ze Speedem znowu zjawić się w Downtown.
Wzdycham i chowam ją do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Olivier wyciąga w moją stronę paczkę z czarnymi Davidoffami. Biorę od niego jednego i zapalam. Speed w tym czasie przesiada się koło mnie.
— Co ona mu takiego zrobiła, że jest mu wszystko jedno, czy wróci w jednym kawałku? — pyta Corban.
— Zwiała.
Olivier nie wysila się na zdradzanie szczegółów, więc rozumiemy, że to nie nasz pieprzony interes.
— Napijecie się czegoś?
— Nie, dzięki. Jak tylko załadują wozy jedziemy – odpowiadam. — Masz dla nas jakąś robotę?
— Tak. Za dwa dni pojedziecie do Phoenix zawieźć towar i tam odbierzecie dla mnie przesyłkę. — Wzdycham ciężko, co nie uchodzi jego uwadze. — Coś się stało?
— Nie, nic. Oczywiście, że nic. Kiepsko dziś spałem.
Po części nie kłamię.
Bardziej przeraża mnie jednak to, że stracę w ten sposób cały, pierdolony dzień i dziewczyna będzie sama.
— Ile samochodów potrzeba?
— W sumie wystarczy jeden, ale chciałbym, żebyście jechali wszyscy. Na przykład na dwa samochody. Nie ufam tym skurwielom, więc wolę się zabezpieczyć. Wy też to zróbcie.
— Jasne. — Zgadzamy się ze Speedem, wiedząc, o czym mówi. Chce, żebyśmy zabrali ze sobą broń i mieli oczy dookoła głowy. A to oznacza, że nasza podróż może się nieco wydłużyć.
Kurwa.
Gaszę papierosa i zaczynam wstawać. Corban idzie w moje ślady. Podaję rękę Olivierowi i wychodzimy kierując się bezpośrednio do garażu.
Wozy są już załadowane, więc nie zostając ani chwili dłużej w tym miejscu, jedziemy rozładować się do naszego warsztatu.
Nie mam pojęcia, dlaczego jestem wkurwiony, ale gdy tylko wysiadam z auta, mam ochotę komuś przypierdolić.
— Dark! — warczę. — Rozładuj najpierw mój wóz.
Crispin Dark Jewel, jest najmłodszym z nas i dlatego nie zabieramy go jeszcze na akcje. Dopiero co ukończył dwadzieścia cztery lata i nie darowałbym sobie gdyby coś stało się temu szczeniakowi. Pracuje więc w warsztacie, choć niekoniecznie mu się to podoba.
Wchodzę do biura i zamykam za sobą drzwi, jednak po chwili się one otwierają, a do środka zagląda Mel.
— Przeszkadzam? Widziałam jak przyjechałeś.
Przeszkadza, ale szybko uświadamiam sobie, że to może być okazja do rozładowania stresu. Wstaję i otwieram dla niej szerzej drzwi, a gdy wchodzi do środka, zamykam je, przekręcając zamek. Podchodzę do niewielkiego okna z którego jest widok na warsztat i zasuwam żaluzje.
— Czyżbyś potrzebował odprężenia?
Jej uwodzicielski głos budzi we mnie pierwotne instynkty.
Mel mieszka naprzeciw warsztatu i jest częstą bywalczynią tutaj. To świetna laska, ale jak dla mnie zbyt łatwa, by mogła być kimś na dłużej.
— Cholernie go potrzebuję — syczę, gdy chwyta mnie za fiuta.
— Pozwól, że się tym zajmę.
Ja mam, kurwa, taką nadzieję.
Zaczyna odpinać zamek w moich spodniach, po czym zsuwa je razem z bokserkami i klęka przede mną. Opieram głowę o ścianę i gdy tylko czuję jej język na moim fiucie, warczę gardłowo. Ssie go jakby tylko do tego była stworzona. Pracuje swoimi ustami szybko, zahaczając zębami co jakiś czas o mojego członka i sprawiając, że twardnieję jeszcze bardziej.
Patrzę w dół, gdy jej brązowe włosy z miedzianymi refleksami falują i proszą się, bym wtopił w nie dłoń i porządnie za nie pociągnął. Jest piękna, ale nie tak, jakbym tego chciał. Nie przypomina w najmniejszym stopniu dziewczyny, która leży w mojej sypialni.
— Wstań — mówię, ale ona nadal pracuje swoimi ustami na całej mojej grubości i długości, pomagając sobie ręką. — Wstawaj!
Chwytam ją za ramiona i podnoszę do pozycji pionowej. Popycham ją w kierunku biurka, obracam do mnie plecami i pcham na blat. Unoszę jej spódniczkę do góry, zsuwam majtki i wchodzę w nią bez ostrzeżenia.
Nie potrzebuję pierdolonego zabezpieczenia, wiem, że bierze zastrzyki.
Mój kutas pulsuje, ale nadal czegoś mu brakuje. Chwytam Mel za włosy i pociągam za nie, sprawiając, że jej kręgosłup się wygina. Krzyczy, ale nie protestuje. Żadna nigdy nie protestowała. Lubią to. Uwielbiają, jak biorę je ostro, brutalnie i szybko. Uderzam jej kościsty tyłek, na co robi się jeszcze bardziej mokra.
— Colton... — jęczy.
Wypycha tyłek jeszcze wyżej, dając mi lepszy dostęp do swojej dziurki. Staram się skupić tylko i wyłącznie na własnej przyjemności, ale przegrywam to w momencie, gdy zaczynam sobie wyobrażać, że kasztanowe włosy Mel, zmieniają swoją barwę na rudy.
Co do kurwy!?
Zwalniam na moment i wtedy Mel patrzy na mnie przez ramie, tylko, że to nie jest ona. Nieznajoma zerka na mnie swoimi lodowato niebieskimi oczami i zagryza dolną wargę.
— Colton, mocniej — mruczy, odwracając ode mnie twarz.
Chwytam oba pośladki w dłonie i rozszerzam je, żeby móc patrzeć jak mój fiut wsuwa się w nią i wysuwa. Jak idealnie do siebie pasujemy. Zaciskam usta pozostając w stanie swojego cholernego otępienia, nie chcąc, by jej obraz nagle mi wyparował. Pcham w nią mocno i głęboko.
— O kurwa, Colton!
Gdzieś na granicach świadomości, wiem, że to nie ona, ale tak kurczowo się tego trzymam, że za cholerę nie chcę, żeby świadomość do mnie wróciła. Pragnę, by krzyczała moje imię za każdym, pieprzonym, pchnięciem, by wyginała swoje ciało dochodząc mocno i gwałtownie. Jej wyimaginowany obraz pod moimi powiekami jest tak intensywny, że nie orientuję się nawet, kiedy dochodzę. Naprężam szyję i kręgosłup, gdy moja sperma tryska we wnętrzu Mel. I muszę się, kurwa, oprzeć o blat, bo jak nic, nie dałbym rady ustać o własnych siłach.
— O Boże...
— Bóg nie miał z tym nic wspólnego — sapię, wycofując się z jej pulsującej cipki i wciągając na siebie bokserki oraz spodnie.
— To było intensywne.
Zaczyna doprowadzać się do porządku, więc podchodzę do drzwi otwierając je, jak i żaluzje. Siadam za biurkiem i zaczynam przeglądać dokumenty, które od kilku dni leżą nietknięte. Mel podchodzi i siada na brzegu biurka.
— Może spotkamy się znowu jutro? — proponuje.
— Nie mam czasu.
Nawet na nią nie patrzę, co prawdopodobnie czyni mnie sukinsynem, ale mam to w dupie. Zarówno Mel, jak i pozostałe, wiedzą doskonale, jakie relacje mogą je ze mną łączyć. Niezobowiązujący seks, to jest wszystko, co potrafię im ofiarować.
— Mel, wybacz, ale mam robotę.
Zeskakuje z biurka i wysyłając mi całusa w powietrzu, wychodzi.
Patrzę na swoją komórkę w nadziei, że Tate dzwonił z jakimiś informacjami, ale nic takiego nie miało miejsca. Nie chcę, żeby myślał, że aż tak bardzo obchodzą mnie losy tej dziewczyny, więc wymyślam inny powód mojego telefonu.
— Co jest, Cross?
— Za dwa dni mamy trasę do Phoenix — informuję.
— Duża robota?
— Tak mi się wydaje. Stary prosił, żebyśmy się zabezpieczyli, więc to nie będzie nic tak lekkiego jak ostatnio.
Spider mruczy coś pod nosem i zapada cisza. Kurwa, nie mam nawet odwagi zapytać się o dziewczynę. Od kiedy stałem się taką cipą?
— Cross, coś jeszcze?
— Yyy, nie — mamroczę i się rozłączam.
Wysyłam jeszcze wiadomość do Abi, że nie ma na mnie czekać i zostawiając papiery praktycznie nieruszone, wchodzę do warsztatu. Speed i Dark kończą wyładowywać auto Corbana, podczas gdy moje jest już gotowe do dalszej drogi. Zamierzam jednak zostawić je Crispinowi.
— Słuchaj, młody, zerkniesz dziś do Chevy. Ostatnio komputer samochodowy nie chciał łączyć mnie z wozem Spidera. Za dwa dni mamy robotę i musi być sprawny.
— A mój podrzucę ci jutro — wtrąca Speed. — I nie będziesz musiał się śpieszyć, bo na akcję pojadę z Crossem.
— Nie jedziecie osobno?
— Nie — odpowiadam krótko. — Ale jeśli jest problem z połączeniem z wozem Speeda, to z pozostałymi również.
*
Zanim ruszamy do Downtown, wstępujemy do DoD coś zjeść. Spędzamy tam jakąś godzinę, śmiejąc się i wkurzając Harper. Na chwilę zapominam o nieznajomej w moim łóżku.
Klub, do którego docieramy, okazuje się klubem nocnym dla specyficznej klienteli. Tak jak mówił jego właściciel, gdy tylko powołujemy się na Donatello, bez problemu nas wpuszczają, a ochrona zupełnie inaczej zaczyna z nami rozmawiać. Wnętrze jest ciemne i kurewsko ponure, a striptizerki ubrane są w skórzane body składające się z kilku połączonych ze sobą pasków, obroże, zaopatrzone są w pejcze, skórzane kajdanki, na sutkach mają zaciski. Klienci wyglądają różnie. Jedni ubrani są w formalne stroje, inni mają na sobie jedynie skórzane lub żelowe nakładki na fiuty. Po minie Speeda, mogę spokojnie stwierdzić, że ma takie same odczucie dotyczące tego miejsca jak ja. Nie do przyjęcia. Są po prostu granice, których sam nigdy bym nie przekroczył, a patrząc jak dwóch gości biczuje ledwo żywą kobietę przypiętą do dużego drewnianego X, tylko się w tym utwierdzam.
Rozumiem także, kim może być uciekinierka. Dałbym sobie rękę uciąć, że jest to jedna z jego pracownic.
Ochroniarz prowadzi nas do drzwi schowanych za barem. Zaczynamy schodzić w dół, gdy w połowie schodów docierają do nas przeraźliwe krzyki. Spoglądam na Speeda i przysiągłbym, że mimo mroku, dostrzegam jak jego twarz blednie. Normalnie zacząłbym się z niego napierdalać, że jest miękkim dydkiem robiony, ale to nie jest normalna sytuacja.
Docieramy do podziemnego korytarza, gdzie znajduje się pięć pomieszczeń; po dwa po bokach i jedno na wprost nas. Tylko to na wprost ma normalne drzwi, reszta posiada kraty, jak w cholernym więzieniu. W pierwszym leży skatowana dziewczyna, w drugim, dziewczyna jest przypięta do podobnego X jak na górze, a z jej pleców spływa krew. W trzecim dziewczyna leży na brzuchu na ławce i jest gwałcona przez sex maszynę. A w czwartym, przy którym zatrzymuję się na chwilę, jakiś kutas uderza przypiętą do X dziewczynę skórzanym pejczem, zakończonym maleńkimi metalowymi kulkami. Dziewczyna przy każdym uderzeniu, wygina się na tyle, na ile pozwala jej skrępowanie i krzyczy. Jej plecy, pośladki i nogi, wyglądają jakby dopadł ją tygrys i poharatał ostrymi pazurami. Nawet nie chcę myśleć, jak długo jest już torturowana. Mam ochotę przypierdolić temu sukinsynowi, ale wtedy Speed wyciąga mnie z cholernego stanu, w którym przestaję nad sobą panować.
— Cross, chodź. To nie nasza sprawa.
Zgadzam się z nim, choć niechętnie. To nie jest nasz interes. Nie mamy prawa się wpierdalać. Tym bardziej, że właściciel klubu najwyraźniej bardzo dobrze zna się z Donatello, a z nim nikt nie chciałby mieć na pieńku.
Ochroniarz puka raz i otwiera drzwi.
— Szefie, ci goście od Donatello tu są — informuje.
— Wpuść ich.
Wchodzimy do środka i w pierwszej kolejności rozglądam się po pomieszczeniu. Biuro, jak mniemam, jest w stylu minimalistycznym. Jedynie biurko, fotel, sofa w kształcie litery L i przeszklona witryna, w której znajdują się liczne zabawki erotyczne. Jednak najbardziej zaskakującym elementem w tym pomieszczeniu jest młoda dziewczyna, która znajduje się na czworaka tuż przy fotelu właściciela klubu i łączy ją z nim smycz.
Ignoruję odruch wymiotny i podchodzę razem z Corbanem bliżej biurka. Mężczyzna wstaje i wyciąga rękę, najpierw w moim kierunku, a następnie Speeda.
— Siadajcie. — Wskazuje na dwa krzesła przed biurkiem.
— Przyjechaliśmy po to zdjęcie, panie... — Przerywam, bo uświadamiam sobie, że nawet nie wiem jak się do niego zwracać.
— Mówcie mi Knife.
Tak, to sporo wyjaśnia, dlaczego ma taką ksyfkę. Prawdopodobnie może to mieć związek z nożem, którym bawił się wcześniej i bawi się teraz.
— Jak wspomniałem, jest mi wszystko jedno, czy dziwka trafi w jednym kawałku, czy kilku. Ale ma tu wrócić! — Pochyla się i wbija nóż w blat biurka.
Spoglądamy na siebie ze Speedem, ciesząc się, że mamy się jedynie za nią rozejrzeć po mieście. A przynajmniej ja się z tego cieszę. Jestem wdzięczny również, że nie muszę z nim na dłużej współpracować.
Knife zaczyna szukać czegoś w szufladzie biurka, aż wyciąga białą teczkę. Otwiera ją i przegląda jakieś papiery. W jego dłoni znajduje się coś, co wygląda jak kilka zdjęć. Przegląda je chwilę i w końcu rzuca w naszym kierunku. Niepewnie biorę je do ręki. Niemal wszystkie przedstawiają jakąś młodą dziewczynę. Była bardzo pokaleczona, a ten sukinsyn czerpał z tego przyjemność. Nie mam pojęcia, skąd to się wzięło, ale ciało laski wydało mi się znajome. Prawdopodobnie wygląda tak jak większość dziewczyn, jednak coś sprawia, że z trudem oglądam kolejne fotografie. Aż w końcu docieram do ostatniego.
Moje wnętrzności zaciskają się w supeł, a Speed wciąga głośno powietrze.
— Poznajecie ją? — pyta Knife.
— Nie, skądże — odpowiadam szybko, posyłając Corbanowi spróbuj–się–kurwa–odezwać spojrzenie. — Tylko te zdjęcia... Chyba zrobiły na nas piorunujące wrażenie.
Jakbym mógł, to bym cię rozszarpał gołymi rękoma, sukinsynu — myślę.
— To Avalon Brown, jedna z moich zabawek. — Pociąga za smycz, powodując, że kobieta do niej przywiązana cicho jęczy. — A ja nie lubię jak moja własność znika.
— Rozumie się — syczę przez zaciśnięte zęby. — Mogę je zabrać? — Pokazuję zdjęcie, na którym widać twarz dziewczyny.
— Jasne, mam ich trochę. Lubię dokumentować przebieg szkolenia.
Wstaję szybko i nie siląc się na pieprzone uprzejmości, wychodzę z jego biura, niemal biegnąc do wyjścia. Wiem, że Speed jest za mną, ale nie zatrzymuję się, dopóki nie docieram do jego wozu. Wtedy robię coś, o co nawet bym się nie podejrzewał. Zwracam całą zawartość mojego żołądka.
— Ja pierdolę, stary. Co teraz?
Prostuję się i dopadam do kumpla, chwytając jego kołnierz kurtki.
Kolejna rzecz, o którą bym się nie podejrzewał.
— Nic teraz! — syczę. — Corban, kurwa — puszczam go — nikt nie może się dowiedzieć, że mamy tę dziewczynę.
— Wiesz, że jeśli się dowiedzą, to może zostać wyznaczona nagroda za nasze głowy?
— Speed, czy ty, kurwa, byłeś tam ze mną? Widziałeś, co on robi tym dziewczynom? On to nazywa, pierdolonym, kurwa, treningiem!
Opieram się o samochód i zaczynam głęboko oddychać. Czuję rękę kumpla na ramieniu, ale nawet na niego nie patrzę.
— Chcesz ją chronić? — pyta.
— Niczego wcześniej tak nie pragnąłem — przyznaję.
Klepie mnie po ramieniu pokrzepiająco i wsiada do samochodu.
Nie mogę dojść do siebie. Nie mogę uwierzyć, że dziewczyna leżąca w moim łóżku, to ta sama dziewczyna, na którą jest wydany wyrok śmierci. Bo jak inaczej nazwać tamto miejsce, nawet gdyby wcześniej nikt jej nie zabił. Jest taka krucha, delikatna, drobna. To cud, że wyszła z tego obronną ręką, choć to określenie pozostawia wiele do życzenia. Nie odzywamy się z Corbanem przez resztę drogi, a gdy tylko dojeżdżamy do domu, wbiegam do sypialni. Tate, zdaje mi szybką relację, choć wcale nie musi tego robić. Widzę, że kompletnie nic się nie zmieniło. Dziewczyna nadal leży nieprzytomna, choć jej twarz zaczyna odzyskiwać kolor.
Siadam w fotelu, gdy tylko zostaję sam. Patrzę na nią i zastanawiam się, w którym momencie moje życie przestało się dla mnie liczyć. Ochrona jej, wiąże się z cholernym ryzykiem. Nie znam też wszystkich szczegółów jej ucieczki. A jeżeli wiązało się z tym coś większego, niż tylko chęć życia normalnie?
Jeden głębszy wdech, odciąga moją uwagę od zastanawiania się nad tym szaleństwem.
Jeden niewielki ruch, sprawia, że moje ciało sztywnieje.
Jeden delikatny trzepot rzęs i stoję już w nogach łóżka.
Dziewczyna zaczyna się rozglądać, aż nasze spojrzenia się spotykają. Widzę w jej oczach strach.
— Witaj, Ava. — Uśmiecham się, ale tak szybko jak to robię, tak szybko ten uśmiech schodzi z mojej twarzy.
Dziewczyna siada i zaczyna wspinać się w górę łóżka, przeraźliwie krzycząc, a ja nie mam pojęcia, jak ją uspokoić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top