Rozdział czwarty


Ostrzegam!

+18

Opowiadanie zawiera wulgarny język oraz sceny seksu, niejednokrotnie brutalne.

Jeżeli jesteś osobą nieletnią, czytasz na własną odpowiedzialność.

          Colton


          Nie chcę jej zostawiać, ale muszę jeszcze pogadać z chłopakami, zanim pojadą do domów. Powinni się dowiedzieć, skąd uciekła ta dziewczyna i co ważniejsze, powinniśmy wspólnie ustalić, co dalej z tym robimy. Oczywiście nie będę miał im za złe, jeśli zdecydują, że nie będą ryzykować. To zrozumiałe, że ochrona Avy wciągnie nas w niezłe gówno.

          Dla mnie jednak nie ma to najmniejszego znaczenia.

          Ava zostaje, czy się to komuś podoba czy nie.

Zabija mnie myśl, że mógłby ktoś ją skrzywdzić, choć sam nie nazwałbym się przykładem doskonałości. Jestem skurwysynem jakich mało, ale jednego czego może być z mojej strony pewna to to, że nigdy bym nie podniósł na nią ręki.

          Nawet nie przyszłoby mi to do głowy.

          Kobiety traktuję przedmiotowo, ale to nie oznacza, że mógłbym zrobić którejkolwiek krzywdę fizyczną. Poza tym, nigdy żadnej nie obiecywałem, że mogę im dać coś więcej niż swojego fiuta na jedną noc. To są twarde reguły, których nigdy nie naginam. Nie jestem typem domatora i facetem myślącego o założeniu rodziny. Te bzdury nie są dla mnie.

          Wchodzę do salonu, gdzie cztery pary oczu natychmiast kierują się na mnie. Nawet VooDoo się zjawił.

          — Harper, czy mogłabyś jej pomóc się umyć, czy zrobić inne wasze gówna?

          — Sam jesteś jak gówno, Colton!

          Kręcę głową podchodząc do niej. Obejmuję jej ramieniem, delikatnie pocierając.

          — Nie chciałem na ciebie warknąć. — Całuję ją w czubek głowy.

          — Warknąłeś na Harper? — pyta rozbawiony VooDoo. — Życie ci człowieku niemiłe? Przecież to prawie tak samo, jakbyś szturchnął kijem śpiącego lwa.

          Harper pokazuje mu środkowy palec, a my zaczynamy się śmiać. Ta dziewczyna to uosobienie dobroci i wszystkiego, co najlepsze, ale potrafi się na nas wściekać. Robi przy tym wiele hałasu i rzuca się jakby była dzieckiem z ADHD, jednak realnie nie byłaby w stanie nikomu zrobić krzywdy.

          Jest już późno i mój żołądek robi salta, ale w pierwszej kolejności muszę z nimi pogadać, więc gdy Harper idzie na górę, ja udaję się do kuchni, wyciągam z lodówki piwo i wracam do chłopaków, rozsiadając się na sofie. Obserwują mnie w milczeniu, więc wiem, że czekają aż coś powiem, ale ja pierwszy raz w życiu nie mam pojęcia, co to powinno być.

          — Dobra, Sicko. Chłopaki mnie wtajemniczyli, że masz w sypialni jakąś pokiereszowaną dziewczynę. — Jestem wdzięczny VooDoo, że to on rozpoczął. — Z ich rozmowy z Harper wywnioskowałem też, że jest ranna, więc mało prawdopodobne, żebyś w najbliższym czasie dobrał się do jej majtek, więc nie rozumiem.

          — Czego? — pytam.

          — Co ona jeszcze tu robi. Powinieneś zawieść ją do szpitala i zostawić. Nie potrzebujesz kłopotu na głowie.

          Wzdycham, pochylając się do przodu i opierając ciężar górnej partii ciała na udach. Przez chwilę obracam butelkę z piwem w dłoni, po czym patrzę na każdego z nich.

          — Sprawy są nieco bardziej skomplikowane, niż na początku mi się wydawało.

          Speed nic nie mówi. Obserwuje mnie w milczeniu i daje wolną rękę. Wiem, że cokolwiek bym nie powiedział, czy jakąkolwiek podjąłbym decyzję, on będzie mnie wspierał.

          — Co, to jakaś twoja dawna znajoma?

          — Za młoda. — Spider myśli na głos.

          — Nie. Nic z tych rzeczy. Kurwa, wtedy to wszystko byłoby prostsze. — Pocieram sobie twarz. — Słuchajcie, dziewczyna jest poszukiwana.

          Tate z wrażenia się opluwa, a Lou wybałusza oczy.

          — Ale, że jak poszukiwana? Poszukiwana, bo zwiała z domu, czy poszukiwana przez policję? — VooDoo papla wymachując swoimi wytatuowanymi rękami.

          — Zwiała, ale nie z domu tylko z sadystycznego burdelu, a poszukiwana jest przez jego właściciela, który najwidoczniej jest w bardzo dobrych stosunkach ze Starym.
          — Jakim Starym?

          — VooDoo, myślę, że powinieneś na jakiś czas odstawić dragi, bo robią ci z mózgu papkę. — Irytacja Corbana jest wyraźnie słyszalna. — Sicko, mówił o naszym Donatello. Dokładnie o tym, dla którego pracujemy.

          Zarówno VooDoo, jak i Spider bledną.

          — Sicko, dlaczego ona jest poszukiwana? Przecież to jeszcze dzieciak.

          — Tate, musiałbyś widzieć ten klub.

          Sam powrót myślami do tamtego miejsca sprawia, że robi mi się niedobrze.

          — A ty niby kiedy go widziałeś? — Unosi swoją czarną, krzaczastą brew.

          — Wtedy, gdy u Starego natknęliśmy się na Knife'a i później pojechaliśmy do niego wyświadczyć przysługę — wyjaśniam pokrętnie, bo przecież oni o tym nie wiedzieli.

          — Przysługę? Jaką? — dopytuje VooDoo.

          — Mieliśmy pomóc mu znaleźć uciekinierkę.

          — Żywą lub martwą — dodaje Speed.

          — Ją? — VooDoo wskazuje palcem na piętro.

          Opowiadam im, co widzieliśmy w klubie i jak obślizgłym sukinsynem jest Knife. Słuchają uważnie, kręcąc głowami w niedowierzaniu. Na ich twarzach widnieje obrzydzenie, a przecież tylko o tym słuchali. Nie byli tam, nie widzieli tego na własne oczy.

          — Jest jeszcze coś, co nie daje mi pierdolonego spokoju. Dziewczyna jest z bidula.

          Trzy pary oczu zwracają się w moją stronę.

          — Skąd wiesz?

          — Powiedziała mi o tym. — Wzdycham. — Nie mam co do tego pewności, ale wydaje mi się, że Ava nie przez przypadek tam trafiła.

          — Skurwiel! — warczy Corban, wstając z fotela. — Nieźle to sobie wykombinował. Dziewczyna z sierocińca, której nikt nie będzie szukał, była wręcz idealna.

          — Pytanie tylko, skąd wiedział, że ona jest z bidula. Nie wierzę w przypadki. — Twarz Tate'a jest zmęczona. Ostatnie dni dają o sobie znać.

          — Słuchajcie, może i mój mózg przypomina papkę — VooDoo puka się palcem wskazujacym po skroni — ale funkcjonuje jeszcze na tyle, żebym mógł sobie uświadomić, że przetrzymywanie tej dziewczyny stawia nas na straconej pozycji. Skoro ona jest celem, to za chwilę i my nim będziemy.

          — Lou, po pierwsze, nie przetrzymujemy jej, a chronimy, po drugie, nie wyobrażam sobie, żebym miał ją dostarczyć temu skurwielowi, bo to mogłaby być równie dobrze Harper. — Nienawidzę się za to, że używam jej jako karty przetargowej. — A po trzecie, daję wam wybór. — Tylko Speed na mnie nie patrzy. Stoi obrócony do nas tyłem i wygląda przez okno. — Nie musicie się na to godzić, ale wtedy dla waszego bezpieczeństwa będzie lepiej, jeśli na jakiś czas przestaniemy się spotykać. A przynajmniej dopóki oni nie przestaną jej szukać.

          Zapada cisza.

          Każdy bije się z własnymi myślami. Nawet ja próbuję dojść do tego, dlaczego w jednej chwili postanowiłem zrezygnować z wieloletnich przyjaźni na rzecz obcej dziewczyny. Ale nie znam na to odpowiedzi. Nie umiem jej sobie udzielić.

          Dostrzegłem w Avie coś, co sprawiło, że jej ochrona stała się dla mnie priorytetem. Być może wpływało na to to, że widziałem jak Knife traktował dziewczyny, może jej młody wiek, a może to, że wychowywała się bez rodziców. I mimo iż ja ich miałem, nigdy nie zaznałem rodzinnego ciepła, więc w jakiś sposób czyni to nas podobnymi.

          — Nie wyobrażam sobie, żeby nie pomóc tej dziewczynie. — Jako pierwszy odzywa się Corban, który nadal stoi do nas tyłem.

          — Ja także, chociaż mam kurewsko złe przeczucia, ale pomagałem jej od samego początku i nie mógłbym się teraz od niej odwrócić.

          Przytakuję Tate'owi i patrzę na Lou. Nie chcę go poganiać, ale niepewność mnie zabija.

          Cała trójka jest dla mnie jak bracia i nigdy nie pomyślałem nawet o tym, że któregoś mogłoby zabraknąć. Nie potrafiłem przewidzieć wcześniej, co zdarzy się, gdy im o wszystkim powiem, ale też nie spodziewałem się, że to VooDoo będzie tym, który mógłby mieć największe opory, a już z całą pewnością nie spodziewałem się, że wstanie i zacznie kierować się w stronę drzwi.

          — Nie wiem, Sicko. — Zatrzymuje się przed drzwiami z ręką na klamce. — Jeśli zgodzę się jej pomóc, mogę stracić wszystko, na co tak ciężko pracowałem, a wiesz ile znaczy dla mnie salon. Tylko to mam.

          — Masz też nas i siostrę — mówi smutno Corban, odwracając się do nas.

          — Nie, Speed. — Kręcę głową. — Nie zmuszajmy go, żeby wybierał.

          — Dzięki, Sicko — mówi Lou. - Poza tym Speed dobrze zauważył. Mam jeszcze siostrę. Młodszą od dziewczyny na górze. Muszę myśleć przede wszystkim o niej. — Wychodzi.
          Atmosfera robi się chujowo nieprzyjemna, aż mam ochotę coś rozpierdolić. Wypijam swoje piwo do dna i obserwuje jak Tate wstaje i zakłada bluzę. Wcale bym się nie zdziwił, jakby po tym, co zrobił Lou, zmienił zdanie.

          — Chcesz, żebym jeszcze do niej zajrzał? — pyta ziewając.

          — Nie. Jedź się wyspać, człowieku.

          Gdy zostajemy z Corbanem sami, idziemy do kuchni, gdzie wsadzam pizzę, którą zamówili chłopacy, do mikrofali. Czuję się jak zbity pies po wyjściu VooDoo. Zupełnie tak, jakby ktoś dał mi w pysk.

          — Lou wróci, musi to sobie tylko przemyśleć.

          — Od kiedy umiesz czytać w pieprzonych myślach? — syczę znad talerza.

          — Nie muszę tego robić. Wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak.

          — Zaczynam zastanawiać się, jak chronić tę dziewczynę, żeby nie stała się więźniem tego domu. — Wzdycham. — Może jakaś zmiana wizerunku?

          — Mówisz, że gdyby była brunetką czy blondynką byłoby łatwiej? — Parska.

          — Włosy to najmniejszy problem — wtrąca Harper wchodząc do kuchni i przeszukując lodówkę. — Zawsze można je pofarbować, kolor oczu można zmienić soczewkami, twarz ukryć pod kapturem. Ja bardziej zaczęłabym się zastanawiać, kiedy ona się złamie.

          Patrzymy na nią, gdy zaczyna szykować kanapki, nie zwracając uwagi na nas.

          — Dobra, młoda, co chcesz przez to powiedzieć?

          Odkłada wszystko i opierając się o blat za sobą, przygląda się nam.

          — Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że stara się pokazać, że radzi sobie jakoś z tym, co ją spotkało, ale tak naprawdę, zbudowała zbyt cienki mur, żeby mógł to wytrzymać. Ona bardziej od naszej ochrony, potrzebuje pomocy specjalisty. Widziałam, co się z nią działo, gdy spojrzała na siebie w lustrze. Zamknęła się w sobie w jednej sekundzie i minęła chwila, zanim udało mi się do niej dotrzeć.

          — I zostawiłaś ją teraz samą? — Nie mogę w to uwierzyć.

          — Spokojnie, Sicko, kąpie się. Poza tym musi też jeść, a nie chciałam jej tu przyprowadzać jak są wszyscy, żeby nie czuła się niezręcznie.

          — Jesteśmy tylko my — zauważam.

          — A ja nie jestem wróżką. Jak szłam na górę byli wszyscy. — Wraca do szykowania kanapek. — Czy ona ma zostać w twoim pokoju?

          Tak bardzo jak tego chcę, tak bardzo wiem, że to niewłaściwe.

          — Nie. Niech zajmie na razie pokój, w którym ty jesteś, jak się u nas zatrzymujesz. Pojutrze mamy robotę, a ja muszę się w końcu wyspać.

          — Ok — odpowiada jedynie. - Kurczę, nie mogę się kłócić ze starymi, bo nie mam się teraz gdzie zatrzymać.

          — Zaproponowałbym ci swoją sypialnię, ale...

          — Nawet, kurwa, o tym nie myśl! — warczy Speed.

          Harper kończy szykować kanapki, zaparzać herbatę, zabiera wszystko i wraca na górę, nawet tego nie komentując.

          — Nie daje mi spokoju jedna myśl. — Patrzę na kumpla. — Takich jak ona może być więcej. Serio, jakoś nie chce mi się wierzyć, że Ava, dziewczyna z bidula, przypadkiem trafiła w jego łapska.

          — Myślisz, że ma kogoś wewnątrz sierocińca, kto podrzuca mu dziewczyny?

          — Colton, pomyśl tylko, to by było idealne rozwiązanie. Nikt takich dziewczyn nie szuka, nie mają rodzin, a nawet jeśli je mają, to skoro trafiły do bidula, to nie interesują się ich losem — wylicza nakręcony.

          — Speed, nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim.

          — Wiem, w dodatku i tak narażamy się nie tylko Knife'owi, ale i Staremu.

          — O Donatello bym się nie martwił, ale jak następnym razem będę u niego, podpytam o Knife'a. Dobrze byłoby wiedzieć jak ich znajomość jest zaawansowana.

          — Tylko uważaj na siebie. — Speed wstaje i przybija ze mną piątkę. — A teraz wybacz, ale wyrko wzywa. Jestem dziś dziwnie wypierdzielony.

          Ta, wiem o czym mówi. Sam czuję się, jakbym przebiegł cholerny maraton ze słoniem na plecach.

*


          Krzyk.

          Cisza.

          Ponownie krzyk.

          Zrywam się z łóżka i wybiegam ze swojego pokoju.

          W korytarzu spotykam zaspanego i zmęczonego Corbana.

          Oboje jesteśmy wycieńczeni, ale nie na tyle, żeby nie usłyszeć krzyków wydobywających się z pokoju, w którym śpi Ava.

          — Pójdę do niej, a ty idź dalej spać — mówię.

          — Jesteś pewien, że nie będziesz potrzebował pomocy?

          — Idź, dam sobie radę. Najwyżej zostanę podrapany. — Macham na niego ręką, kierując się w stronę drzwi.

          Gdy wchodzę do pokoju, Ava siedzi na łóżku. Płacze i chowa twarz w dłoniach. Podchodzę do łóżka i siadam obok niej, przygarniając ją w swoje ramiona. Robię to tak automatycznie, że uświadamiam sobie to dopiero w momencie, kiedy dziewczyna delikatnie się wzdryga. Chce się ode mnie odsunąć, ale jej nie pozwalam. Przyciągam ją jeszcze bardziej i zamykam w stalowym uścisku.

          — To był tylko koszmar — mówię twardo, chociaż pewności nie mam. — Postaraj się o tym zapomnieć. Nic ci tu nie grozi.

          Ciągle jej to powtarzam, ale pragnę, żeby dziewczyna w to uwierzyła. Chcę, by zapomniała o tym skurwielu, bo z całą pewnością wątpię, żeby udało jej się zapomnieć o tym, co ją tam spotkało.

          Ava zaczyna uspokajać się w moich ramionach. Oddycha spokojniej i miarowo.

          — Chciałabym choć raz zamknąć oczy i widzieć cokolwiek innego, niż ten koszmar — szepcze w moją klatkę piersiową.

          — To wymaga czasu, ale jestem przekonany, że w końcu to ci się uda.

          Odsuwa się ode mnie i patrzy mi w oczy.

          — Jesteście wszyscy dla mnie tacy mili. Nie rozumiem tego.

          Jej oczy są zaszklone, jakby miała za chwilę znowu się rozpłakać. Nie chcę tego. Nie lubię, gdy kobiety płaczą. A już w szczególności tak piękne jak ona.

          — Tacy już jesteśmy. — Wzruszam ramionami. — Lubimy pomagać.

          — Myślisz, że on mnie znajdzie?

          — Po moim trupie.

          Wkładam w to zdanie zbyt dużo emocji, które ona łatwo odgaduje. Łączy swoje brwi, wyglądając uroczo.

          — Ale sam mówiłeś, że dostałeś na mnie zlecenie.

          — Powiedziałem też, że nie podoba mi się to, jak on traktuje dziewczyny. I nigdy coś takiego nie będzie mi się podobało. Jeśli mam możliwość, by choć jedną od tego uchronić, zrobię wszystko, żeby tak właśnie było. Mówiłaś, że jesteś z sierocińca, więc podejrzewam, że nie masz dokąd się udać, prawda? — Przytakuje, na potwierdzenie moich słów. — Możesz zostać tu tak długo jak tylko chcesz, ale z całą pewnością tak długo, aż nie będę miał pewności, że nic ci nie grozi ze strony Knife'a.

          — Ale czy w ten sposób nie przyczynię się do twoich kłopotów?

          Już je mam, dziecinko.

          — O mnie się nie martw, jestem dużym chłopcem. Poradzę sobie. — Posyłam jej pokrzepiający uśmiech i wstaję z łóżka. — A teraz spróbuj zasnąć. — Czekam, aż się położy i naciągam na nią więcej kołdry.

          — To będzie trudne — przyznaje, układając się na boku.

          — Jeśli chcesz, mogę zostać tu tak długo aż nie zaśniesz.

          To jest ryzykowna propozycja, ale wyszła z moich ust szybciej, niż zdążyłem nad nią zapanować. Ava spogląda na mnie półprzymkniętymi powiekami i pyta:

          — A mógłbyś?

          Jestem w pieprzonym szoku, ale nie daję tego po sobie poznać. To jest wszystko, czego pragnę, odkąd ją zobaczyłem. I nie mówię tu o spaniu z nią. Mówię o czuciu jej bliskości. O tym by mi zaufała, by czuła się przy mnie bezpiecznie. Chcę, żeby nie obawiała się przyjść do mnie z żadnym problemem, prośbą, zmartwieniem. Pragnę mieć ją blisko tak długo, jak to tylko możliwe.

          Nigdy nie czułem czegoś takiego względem żadnej kobiety i przeraża mnie to.

          Kładę się koło niej, nie wchodząc pod kołdrę, by jej nie wystraszyć i początkowo obserwuję biały i nudny sufit, ale gdy tylko słyszę jak zaczyna delikatnie oddychać, obracam twarz w jej stronę. Nie mam pewności czy już śpi, ale jej powieki są zamknięte, a ja mogę na nią patrzeć.

          — Spróbuj zasnąć — szepczę, nie wiedząc czy mnie słyszy.

          Gdy nie dostaję żadnej odpowiedzi, powinienem wstać i udać się do swojej sypialni, ale tego nie robię. Czuję się jak intruz, czy cholerny podglądacz, ale nie na tyle by przestać ją obserwować. Nie mrużę już oka przez resztę nocy, a do swojego pokoju udaję się dopiero nad ranem.

          To jest chore i niewłaściwe.

          I mam to w dupie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top