Rozdział trzeci


Ostrzegam!

+18

Opowiadanie zawiera wulgarny język oraz sceny seksu, niejednokrotnie brutalne.

Jeżeli jesteś osobą nieletnią, czytasz na własną odpowiedzialność.

          Colton


          — Uspokój się, Avalon. Proszę, nic ci nie zrobię.

          Dziewczyna krzyczy, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał. Speed i Tate wpadają do mojej sypialni, próbując jakoś pomóc, ale na nic się to zdaje. Boimy się do niej zbliżyć, nie chcąc, żeby była przerażona jeszcze bardziej. W końcu Speed dzwoni po Harper, naszą ostatnią deskę ratunku. Mam nadzieję, że jako kobieta, szybciej dotrze do Avalon.

          Dziewczyna przestaje w końcu krzyczeć, ale nie pozwala nam się do siebie zbliżyć. Nie, żebym któremuś na to pozwolił. Tylko ja mogę to zrobić.

          Obserwuje nas, przeskakując spojrzeniem. Jej oczy są duże i lodowo niebieskie. Niespotykany odcień u osób z rudymi włosami. Hipnotyzują, sprawiając, że nie potrafię przestać się na nią patrzeć. Podciąga prześcieradło wyżej, zakrywając się nim niemal cała.

          Słyszę jak drzwi do sypialni się zamykają i dopiero, gdy dziewczyna patrzy w ich kierunku, orientuję się, że kumple wyszli, a zamiast nich w pokoju stoi Harper. Uśmiecha się do Avalon i podchodzi do niej powoli, stając obok mnie w nogach łóżka.

        — Nie bój się nas, dobrze? — mówi. — Jestem Harper.

        Jej głos jest delikatny i kojący. Taki, jakby rozmawiała z małym dzieckiem.

        — Jesteśmy tu wszyscy żeby ci pomóc.

        Dziewczyna nadal nic nie mówi, ale jest wpatrzona w Harper. Nie spuszcza z niej wzroku, więc żeby im nie przeszkadzać, odchodzę na koniec sypialni i siadam w fotelu. Nie chcę jej w żaden sposób krępować, ale też nie zamierzam opuszczać pokoju.

          — Ja... jak się tu znalazłam?

          Przez moje ciało przechodzi dreszcz, gdy słyszę jej szept. Prostuję się, chcąc ją lepiej widzieć. Harper powolutku podchodzi do niej i siada na brzegu łóżka.

          — Colton cię znalazł. — Harper kiwa w moją stronę. — Myśleliśmy, że nie przeżyjesz.

          Dziewczyna kiwa głową, po czym patrzy na Harper z przerażeniem w oczach, z których zaczynają spływać łzy. Wyrywa z ręki wenflon i zaczyna wychodzić z łóżka. Wstaję gwałtownie, gdy moja przyjaciółka stara się ją powstrzymać, ale ta ją odpycha. Jak tylko staje na zranionej nodze, upada.

*

          Avalon


          Upadam.

          Ból przeszywa moją nogę i jedyne co mogę zrobić, to syknąć i się popłakać. Dziewczyna, która przedstawiła się jako Harper, kuca koło mnie i wyciąga w moim kierunku swoją dłoń. Patrzę na nią, ale jej nie chwytam.

          Nie mam pojęcia, gdzie jestem, kim są ci wszyscy ludzie, a tym bardziej, czy jestem bezpieczna. Muszę uciekać. Muszę znaleźć się jak najdalej od tego miejsca i ukryć, gdziekolwiek, gdzie Knife i jego ludzie mnie nie znajdą.

          Na samą myśl o tym człowieku, łzy wypływają z moich oczu z jeszcze większą intensywnością.

          Czuję dłoń na swoim policzku. Wzdrygam się i odpycham ją od siebie.

          Harper patrzy na mnie z politowaniem, tymi swoimi pięknymi, dużymi oczami. Mają kolor płynnej czekolady. Jej nieśmiały uśmiech, gdyby nie te okoliczności, prawdopodobnie wzbudziłby we mnie zaufanie do niej. Ale to nie są sprzyjające okoliczności. Są gówniane, a ja się w nich babram po samą szyję.

          — Zostaw nas, Harper — mówi mężczyzna, który kieruje się w naszą stronę z drugiego końca pokoju.

          Jest wysoki, dobrze zbudowany i przerażający. Jego zielone oczy patrzą na mnie tak, jak drapieżnik patrzy na swoją ofiarę.

          — Ale...

          — Harper, powiedziałem, wyjdź.

          Jego głos jest głęboki i paraliżujący.

          Kulę się w sobie, żałując nagle, że nie przyjęłam pomocy dziewczyny. Jednak jest już na to za późno. Wstaje i idzie w stronę drzwi, a po chwili za nimi znika.

          Colton podchodzi do mnie i kuca. Milczy, a ja nie mam w sobie tyle odwagi, by na niego spojrzeć.

          Boję się go.

          Jest przystojny, ale nadal przerażający.

          Nie wiem jakie ma zamiary, jednak nawet jeśli śmierć dyszy mi na kark, to i tak jest to lepsze niż wrócić do tamtego miejsca. Wszystko wydaje mi się lepsze.

          — Spójrz na mnie, Avalon — mówi stanowczo.

          Z pewnością jest człowiekiem, który nie lubi, jak się mu sprzeciwia. A przynajmniej na takiego wygląda. Jednak jestem zbyt wielkim tchórzem, by spełnić jego nakaz. Nagle czuję jego dłoń pod moją brodą. Dotyk jest delikatny, zupełnie inny niż szorstka barwa głosu. Zaczyna unosić moją głowę do góry, a ja nie mając sił się bronić, w końcu mu się poddaję.

          Obserwuje mnie uważnie, a jego spojrzenie łagodnieje. Nie ma w nim już tej wcześniejszej dzikości.

          — Avalon, musisz mi powiedzieć, kto ci to zrobił.

          Jego żądanie nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Nie rozumiem, po co mu ta informacja. Poza tym, na miłość boską, nie zna mnie, a ja nie znam jego. I wtedy coś do mnie dociera.

          — Skąd... Skąd znasz moje imię?

          Nie ma szans, by je znał. Nie miałam ze sobą żadnych dokumentów. Wszystko zabrał mi Knife, gdy zjawiłam się w jego domu. W domu, który miał być moim startem do lepszego życia.

          Trzy miesiące wcześniej

          Stoję pod drzwiami ogromnej, pięknej rezydencji. Otoczona jest wysokimi drzewami i równie wysoką bramą z kamienia, która zapewnia mieszkańcom prywatność. Jestem szczęśliwa. Energia mnie rozpiera na myśl, że właśnie rozpoczyna się dla mnie nowe życie. Mam tyle w planach i chcę każdy podpunkt skrupulatnie odhaczać, jako wykonany.

          Patrzę ostatni raz na duże białe drzwi, biorę głęboki wdech i pukam mosiężną kołatką w kształcie lwa. Mam wrażenie, że sekundy ciągną się w nieskończoność, gdy drzwi zaczynają się otwierać, a w ich progu staje mężczyzna.

          Jest wysoki i barczysty. Wygląda tak, jakby od piątego roku życia nie wychodził z siłowni. Jego i tak małe oczy, zwężają się jeszcze bardziej, gdy mnie lustruje z góry na dół. Czuję ciarki na plecach i suchość w gardle, ale zmuszam się, by cokolwiek powiedzieć.

          — Przepraszam, chyba pomyliłam domy.

          Jest to mało prawdopodobne, gdyż ostatni dom jaki mijałam jadąc taksówką, jest oddalony o jakieś dwa kilometry. Zaczynam się jednak wycofywać, ale jego głos mnie zatrzymuje w pół kroku.

          — Może mogę ci pomóc, powiedz tylko, kogo szukasz.

          Jego spojrzenie nadal mnie przeszywa i powoduje, że mam ochotę uciekać z krzykiem, ale gdy sobie uświadamiam, że taksówka już odjechała, a następny dom jest sporo oddalony, nie widzę innego rozwiązania.

          — Szukam domu państwa Tanner — szepcę, bojąc się, że mój głos zdradzi to, jak bardzo jestem zdenerwowana.

          Mężczyzna patrzy na mnie rozszerzając oczy i dając mi możliwość zobaczenia ich koloru. Są zielone z domieszką brudnego złota.

          — W takim razie dobrze trafiłaś — mówi radośnie. — To moje wujostwo, a ty pewnie jesteś Avalon, jak mniemam. — Kiwam na potwierdzenie. — Wejdź, czekają na ciebie.

          Z ponurego i przerażającego, nagle zmienia się w radosnego i dziwnie podekscytowanego faceta. Wyciąga swoją dłoń i kiwa w kierunku mojej torby. Nie mam pojęcia, co zrobić, jestem strasznie zdezorientowana, ale skoro Tannerowie są jego wujostwem, podaję mu ją, nie chcąc go w żaden sposób urazić.

          Idziemy przez długi, gustownie urządzony korytarz, aż znajdujemy się w wielkim salonie. Mężczyzna kładzie moją torbę i kieruje mnie w stronę drzwi, a gdy je otwiera, gestem ręki zaprasza do środka.

          Zauważam mężczyznę siedzącego za biurkiem. Wygląda jak aktor Tommy Lee Jones w młodości, dodatkowo z licznymi bliznami na twarzy.

          W wielkim fotelu z czarnej skóry, albo czymś co wygląda jak skóra, sprawia wrażenie pana domu. Jednak coś mi w tym obrazku nie pasuje. Pan Tanner miał być starszym mężczyzną, a ten wygląda jakby dobijał dopiero do trzydziestki, ewentualnie dopiero co ją przekroczył. Jego ciemne oczy skanują moje ciało, więc czuję się tak, jakbym nie miała nic na sobie.

          Niepewnie robię krok do tyłu, ale czuję coś twardego na swoich plecach. Drogę ucieczki blokuje mi mężczyzna, który mnie przyprowadził. Patrzę do góry i widzę jego szyderczy uśmieszek.

          Mam kłopoty.

          Czułam to od samego początku, ale dopiero w tym momencie mam co do tego pewność.

          — Panna Avalon, jak mniemam — odzywa się mężczyzna siedzący w fotelu.

          Kiwam nieśmiało.

          Zna moje imię, mimo iż mu się nie przedstawiałam.

          Wstaje powoli z fotela i idzie w moim kierunku. Chcę się cofnąć, ale nadal jest mi to uniemożliwiane.

          Mężczyzna podchodzący do mnie jest wysoki, ale nie tak dobrze zbudowany jak ten za mną. Jego twarz przyprawia mnie o dreszcze, których nie mogę powstrzymać. Odnoszę wrażenie, że to dostrzegł i dlatego jego krzywy uśmieszek jeszcze bardziej się powiększa. Chcę zapytać, kim jest, ale gula, która pojawia się w moim gardle, uniemożliwiła mi wypowiedzenie jakichkolwiek słów.

          Staje przede mną tak blisko, iż czuję jego oddech na policzku i przysięgłabym, że gdy się nieznacznie pochylił, powąchał mnie.

          — Taka niewinna — jęczy, gdy się prostuje.

          — Kim... kim jesteś?

          Mój głos drży.

          — Twoim właścicielem, dziecinko.

          Teraz

         W moich oczach zbierają się łzy i nic nie mogę na to poradzić. Mężczyzna klęczący przede mną, intensywnie mi się przygląda, a ja pragnę, żeby wreszcie zakończył moją męczarnie. Nie robi mi fizycznej krzywdy, ale psychiczna zdaje mi się być tą gorszą. Otwarte rany na ciele szybko się goją, te wewnętrzne, niewidoczne, już niekoniecznie.

          — Avalon...

          — Skąd wiesz jak mam na imię? — żądam, nie mając pewności, skąd u mnie pojawia się determinacja, by się tego dowiedzieć.

          — Umówmy się tak, ty odpowiesz najpierw na moje pytania, a ja odpowiem na twoje — proponuje.

          — Skąd mogę wiedzieć, że mogę ci ufać?

          — Ponieważ nadal żyjesz.

          Jego słowa uderzają we mnie tak bardzo, że instynktownie zaczynam się od niego odsuwać. Łzy zaczynają płynąć mi po policzkach, ale nie przejmuję się tym. Jestem przerażona i mam do tego prawo. Colton wstaje tylko po to, by podejść bliżej i położyć delikatnie jedną rękę pod moimi nogami, a drugą na plecach. Syczę i wyginam się z bólu, nie potrafiąc znieść jakiegokolwiek dotyku na moich ranach. Zaczynam się mu wyrywać, ale on jedynie wzmacnia uścisk.

          — Dziewczyno, chcę cię jedynie położyć na łóżku. Nie zrobię ci krzywdy.

          Uspokajam się, mając nadzieję, że nie kłamie.

          Unosi mnie delikatnie i bez trudu. Musi być silny. Chociaż już wcześniej zauważyłam, że jest dobrze zbudowany. Materiał koszulki jest napięty na całej górnej partii jego ciała, a mięśnie ramion, które przez cały czas pracują, sprawiając wrażenie, jakby za chwilę miały rozerwać rękawy na strzępy. Jest to częściowo przerażające, a częściowo fascynujące i przez to nie mogę oderwać od niego wzroku.

          Jego ręce pokryte są prawdziwymi arcydziełami. To nie są jedynie tatuaże, to jest sztuka na ludzkiej skórze. Pierwszy raz widzę kogoś takiego.

          W bidulu panowały ostre zasady i nie można nam było nawet myśleć o tym, żeby pofarbować sobie włosy, a co dopiero zrobić tatuaż, albo mieć kolczyk w innym miejscu niż uszy. Ten mężczyzna łamie wszystkie zasady, jakie były mi wpajane przez te wszystkie lata.

          Powinien budzić we mnie strach, załączyć jakiś impuls samoobronny, ale jak na razie nic nie wskazuje na to, że to miejsce jest identyczne, albo chociaż zbliżone do podziemi Knife'a.

          Gdy Colton sadza mnie na łóżku, rozglądam się dookoła. Jest to zwykły, skromnie urządzony pokój. Duże łóżko, wielka szafa z przesuwanymi drzwiami, szeroka komoda, nad którą wisi płaski telewizor i biurko, na którym stoi laptop, a to wszystko w połączeniu z beżowo–brązowymi ścianami sprawia wrażenie miejsca, w którym można spędzić miło czas.

          — Avalon...

          — Ava — poprawiam słabym głosem, przerywając mu. — Mów mi Ava — szepczę nieśmiało.

          — Ava, kto ci to zrobił?

          Nie mam pojęcia, po co mu ta informacja, dopóki nie uderza we mnie pewna myśl.

          — Nie możesz! — krzyczę. — O Boże! Nie możesz zadzwonić na policje! On mnie znajdzie i zabije!

          Szybko zasłaniam usta dłońmi, nienawidząc się za to, że wygadałam się przed tym człowiekiem.

          Ponownie próbuję wydostać się z łóżka i uciec jak najdalej, ale on mnie powstrzymuje. Kładzie swoje ręce na moich ramionach i przygniata do łóżka, siadając na mnie okrakiem i górując nade mną. Zaczynam się mu wyrywać, ignorując ból, ale jest silniejszy.

          — Nigdzie nie zamierzam dzwonić! — syczy. — Uspokój się, bo tylko robisz sobie krzywdę.

          Tym razem jednak nie zamierzam go słuchać. Pragnę się wydostać z tego obcego domu i zacząć się zastanawiać, co dalej ze sobą robić i gdzie się ukryć.

          — Ava, uspokój się. Nie jestem jak on! Nie jestem jak Knife!

          Przestaję się rzucać i patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami. Moje serce zaczyna bić w niebezpiecznie szybkim tempie. Mój oddech staje się urywany i płytki, jak u ryby, która znalazła się poza wodą. Chcę krzyknąć, ale strach blokuje wszystkie moje zdolności werbalno–ruchowe.

          Czuję się jakbym została sparaliżowana.

          Colton wie o moim oprawcy, prawdopodobnie nawet go zna, a to oznacza, że...

          — Kurwa, dziewczyno — jęczy, przerywając mój potok myśli. Kładzie swoje dłonie na mojej twarzy i kciukami zaczyna wycierać spływające łzy. — Ja pierdolę, to nie tak miało wyglądać. Nie skrzywdzimy cię. Ja cię nie skrzywdzę. Spójrz na mnie, proszę. — Robię to tylko dlatego, że mnie poprosił, a jego głos był łagodny i delikatny. — Wiem, że to on ci to zrobił, ale ja taki nie jestem. Nikt z nas taki nie jest i chcemy cię chronić. Nie pozwolę, żebyś tam wróciła.

          — Dlaczego?

          — Co dlaczego?

          — Dlaczego chcesz mnie chronić? Nie znasz mnie! Nic o mnie nie wiesz!

          Przestaję się kontrolować i zaczynam otwarcie płakać.

          — Ponieważ... — Kręci głową, jakby chciał wyrzucić jakąś myśl ze swojej głowy. — Ponieważ nikt nie zasługuje na takie traktowanie, przez jakie ty przeszłaś.

          — Gówno wiesz przez co przeszłam! — syczę, po czym wzdrygam się, szykując na karę.

          Reaguję automatycznie. Ostatnie trzy miesiące nauczyły mnie, że powinnam trzymać język za zębami, inaczej czekała mnie bardzo bolesna kara.

          — Przepraszam, sir — jęczę, zamykając oczy i szykując się na ból, który jednak nie nadchodzi.

          Czuję jak zabiera swoje ręce z moich ramion. Powoli otwieram oczy i widzę, jak siedzi na mnie wyprostowany, ale nie miażdżąc przy tym mojego ciała swoim ciężarem. Przygląda mi się intensywnie.

          — Sir?

          Nie wiem, dlaczego tak do niego powiedziałam. Zrobiłam to prawdopodobnie jak na autopilocie.

          Knife żądał od wszystkich dziewczyn, by tak się do niego zwracały, a każda niesubordynacja kończyła się kilkugodzinnymi torturami cielesnymi. Jednak zielone oczy Coltona wyrażają jedynie niedowierzanie na to, co usłyszał. Odwracam szybko od niego wzrok i wbijam go w jego lewą rękę. Skupiam się na pięknym tygrysie wspinającym się w górę przedramienia, pomiędzy ostrymi cierniami. Jego ogon kończy się na dłoni, a głowa jest skierowana w stronę ramienia. Paszczę ma otwartą i wygląda tak, jakby gotowy był do zaatakowania. Spod rękawa wystaje część róży, która więdnie, a zaraz za nią jest coś przypominającego stary, stylowy zegarek. Wszystko to jest idealnie ze sobą połączone.

          Mam nieodpartą ochotę dotknąć go i przekonać się, jaka w dotyku jest wytatuowana skóra. Chcę podciągnąć rękaw w górę, żebym miała lepszy widok na to arcydzieło, ale strach mi nie pozwala. Nie znam go i nie mam prawa w żaden sposób dotykać tego faceta. Nie ważne jak wielka jest moja ciekawość.

          Colton po chwili niezręcznej ciszy, pochyla się nieznacznie, kładzie dłoń na moim podbródku i zmusza mnie, bym na niego spojrzała.

          — Dlaczego powiedziałaś do mnie sir?

          Jest poważny i gdyby nie to, że mnie nie zna, pomyślałabym, że w jego głosie pobrzmiewa nutka bólu.

          — Knife kazał tak do siebie mówić — odpowiadam łamiącym się głosem. — Skąd go znasz? — pytam, mając nadzieję, że tym razem mi odpowie. — Odeślesz mnie do niego?

          Wiem, że na moje drugie pytanie już mi odpowiedział, ale nadal nie wiem, dlaczego nie ma tego w planach.

          Colton schodzi ze mnie i siada obok mnie. Wzdycha zirytowany, ale ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku.

          — Mówiłem ci już, że nie wydam cię. Czy to tak ciężko zrozumieć? — Kiwam głową na potwierdzenie. — Nie należysz do osób, które są łatwowierne, prawda? W sumie wcale ci się nie dziwię. — Sam odpowiada sobie na swoje pytanie. — Posłuchaj, znalazłem cię przed barem ledwo żywą, przywiozłem do swojego domu, mój kumpel cię opatrzył, a Harper się tobą opiekowała. Nie miałem pieprzonego pojęcia, że jesteś zabawką Knife'a.

          — Nie jestem niczyją zabawką! — Wzdrygam się na to określenie i czuję ból w klatce piersiowej, gdy uświadamiam sobie, że kolejny raz mu się przeciwstawiłam, wtrącając w zdanie. — Przepraszam, nie chciałam.

          Nie komentuje tego w żaden sposób.

          — O twoim powiązaniu z Knife'em dowiedziałem się przypadkiem i widziałem, kurwa, co on robi tym dziewczynom. — Zwiesza głowę, zrywając nasz kontakt wzrokowy. — Widziałem, co prawdopodobnie robił i tobie — mówi szeptem. Bierze głęboki wdech i uciska sobie nasadę nosa. Przez chwilę oboje jesteśmy cicho, dopóki nie spogląda na mnie z dziwną intensywnością. — Dlatego nie pozwolę, żebyś tam wróciła. Jestem skurwielem, ale takie gówna nie powinny się zdarzać. Nie pomogę wszystkim dziewczynom, ale mogę pomóc tobie, Ava. Wszyscy to zrobimy. Musisz nam tylko zaufać. — Bierze głęboki wdech, by po chwili dodać: — Knife wydał na ciebie wyrok. — Moje oczy rozszerzają się na tą informację, choć przecież tego właśnie się spodziewałam.

          Jednak podejrzewać, a usłyszeć, to co innego.

          — Skąd... Skąd...

          Moje gardło jest boleśnie ściśnięte.

          — A jak myślisz, skąd wiem, kim jesteś, jak masz na imię i że jesteś z nim powiązana?

          Podnoszę się, siadam i zaczynam cofać, uświadamiając sobie, że moje instynkty odpowiedzialne za chęć przetrwania jednak działają sprawnie.

          — Dostałeś na mnie zlecenie?

          — Myślę, że nie tylko ja i masz, dziewczyno, niemały problem. — Podczas gdy ja przetwarzam informacje, on nad czymś się zastanawia. — Ile masz tak w ogóle lat? — pyta w końcu.

          Mrugam kilkakrotnie, zanim odpowiadam:

          — Dziewiętnaście.

          Colton patrzy na mnie, przeklinając pod nosem. I to nie tak, że nie słyszałam wcześniej przekleństw, ale nigdy wcześniej nie brzmiały one tak... dobrze? To jest dziwne, ale właśnie tak bym to określiła.

          — Uciekłaś z domu? Ktoś na pewno cię szuka.

          — Z wyjątkiem Knife'a nikt.

          Mój głos się łamie, więc patrzę na swoje stopy, żeby Colton nie dostrzegł kolejnych łez zbierających się w kącikach oczu.

          — A rodzice?

          — Moi rodzice nie żyją. Wychowywałam się w domu dziecka.

          — Skurwiel! — syczy Colton, wstając gwałtownie z łóżka.

          Wstaje i krąży po pokoju mamrocząc coś do siebie. Robi to tak cicho, że nie ma szans, żebym go zrozumiała. Wymachuje przy tym rękoma, więc chwytam brzeg narzuty ułożonej w nogach łóżka i podciągam ją sobie aż pod szyję.

          Nie znam go na tyle by wiedzieć, czy za chwilę nie rzuci się na mnie z pięściami, a tym bardziej nie rozumiem, dlaczego informacja, że jestem z bidula tak go zdenerwowała. Owszem, często zdarzało się, że takie dzieciaki jak ja, były pośmiewiskiem w szkole, były wytykane palcami i były w oczach innych gorsze, ale nie spotkałam się jak dotąd z przejawem agresji.

          Jednak Colton...

          Jest w jego zachowaniu coś dzikiego, pierwotnego, niezrozumiałego. Coś, co nakazuje mi się go bać. Rozważam nawet ucieczkę, ale z moją bolącą nogą, raczej nie mam większych szans na powodzenie tej akcji.

          Więc czekam cicho, skulona jak tylko mogę. I gdyby to było możliwe przestałabym nawet oddychać, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

          Po kilkunastu minutach, Colton staje i patrzy na mnie tymi swoimi intensywnymi kocimi oczami. Zakrywam się jeszcze ciaśniej narzutą, na co wypuszcza z ust głośne westchnienie.

          — Posłuchaj, muszę teraz coś załatwić. Zawołam Harper, żeby przyszła i pomogła ci się wykąpać i zrobić te wszystkie babskie rzeczy.

          Kiwam głową, zgadzając się z nim, ale na jej imię coś sobie uświadamiam i zanim zdążam ugryźć się w język, mówię:

          — Nie powinieneś tak jej potraktować i na nią krzyczeć.

          — Czy ty właśnie opierdoliłaś mnie, że na nią warknąłem?

          Nie jest zły. W jego głosie pobrzmiewa nutka rozbawienia. Potrząsa głową, gdy ja głośno przełykam i zaczyna kierować się w stronę drzwi.

          — Coś czuję, że nie będziemy się z tobą nudzić — mówi rozbawiony, znikając za drzwiami i zamykając je za sobą.

          Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie mam dokąd pójść, a biorąc pod uwagę, że Knife mnie szuka, ukrycie się przed nim nie wydaje się prostym zadaniem. Dodatkowo, boli mnie całe ciało, więc gdybym trafiła na kogoś, kogo nasłał na mnie, wątpię, żeby i tym razem udało mi się uciec. Tamtej nocy pomagała mi przetrwać adrenalina, ale teraz jej nie czuję. Jestem osłabiona i wypruta z wszelkich sił.

          Colton zapewniał mnie, że nic mi u niego nie grozi, a sam fakt, że jeszcze nie zaciągnął mnie do Knife, daje mi maleńką nadzieję, że mogę mu w tej kwestii wierzyć.

          Zanim w pokoju pojawia się ciemnowłosa dziewczyna, postanawiam zaryzykować i zostać, zwłaszcza, że nie mam innej opcji.

          — Nie wiem jak on to zrobił, ale wygląda na to, że przekonał cię, żebyś z nami została — mówi, ledwo przekraczając próg.

          Harper to wyjątkowo piękna kobieta. Jej uśmiech jest szeroki i szczery. Nie mogę być pewna, czy jej lekko brązowa skóra to efekt genów, czy kalifornijskiego słońca. Czarne włosy ma związane w luźnego dużego koka na czubku głowy, a reszta niesfornych loków związana jest czerwoną bandanką. Jej oczy przypominają dwa węgle – czarne i duże, obramowane gęstymi i równie czarnymi rzęsami. Jej usta są pełne, naturalnie zaróżowione i podkreślone bezbarwnym błyszczykiem.

          Najbardziej zachwyca mnie jednak jej tatuaż na prawej ręce. Ciągnie się od nadgarstka do ramienia i jest to mozaika czerwonych, dużych kwiatów, które spowijają zielone łodygi i liście. Wygląda to jak rękaw i ku swojemu zdziwieniu, dochodzę do wniosku, że wygląda to bardzo ładnie i pasuje do niej.

          — No dalej, mała, czas na poranną kąpiel. — Uśmiecha się, stając koło mnie. — Miłą odmianą będzie fakt, że tym razem sama dojdziesz do łazienki.

          Patrzę na nią z przerażeniem.

          — Nie rozumiem.

          Jej dźwięczny śmiech roznosi się echem po pokoju.

          — Kochanie, chyba nie myślisz, że nieprzytomna byłaś w stanie iść o własnych siłach. Za pierwszym razem, w tę noc, gdy znalazł cię Colton, to on zaniósł cię do łazienki, a za drugim razem pomógł mi w tym Tate.

          Czuję jak całe moje ciało zaczyna płonąć od rumieńca.

          — Czy oni... To znaczy, czy ja... O mój Boże! — jęczę, zakrywając twarz w dłoniach.

          — Spokojnie, tylko ja cię widziałam na golasa, jeśli o to chcesz spytać. To znaczy oni widzieli twoje plecy, ale nic, co mogłoby cię zawstydzić.

          — Moje plecy?

          — No tak, kochanie. Wyglądają, jakby ktoś po nich przejechał grabiami. Musiałam im to pokazać, zwłaszcza Tate'owi. To on tutaj z nas wszystkich zna się na medycynie i on wyciągnął cię z ramion Hadesu.

          — Colton coś o tym wspominał. — Krzywię się na samą myśl, że oni mnie oglądali jak towar na wystawie. To było złe pod każdym względem. — Dlaczego mi pomagacie?
          Wcześniej nie dostałam jednoznacznej odpowiedzi, więc próbuję otrzymać ją od niej.

          Harper wzrusza ramionami.

          — Sicko tak zadecydował. Nie, żebyśmy my się z tym nie zgadzali. Jesteśmy jak najbardziej za.

          — Sicko?

          — Colton. Tak na niego mówimy. Każdy z wyjątkiem mnie, ma tu swoją ksywę. Szybko się przyzwyczaisz.

          — To ilu was tu mieszka?

          Zadziwiająco łatwo mi się z nią rozmawia, więc decyduję się ją podpytać.

          — Tylko Colton i Corban, czyli mój brat. Ja sypiam tu sporadycznie, ale traktujemy z resztą chłopaków ten dom jak miejsce schadzek. Lubimy tu być i będziemy, dopóki Colton czy mój brat nas nie wykopią za drzwi.

          Skoro Corban jest jej bratem, a ona sporadycznie tu nocuje, to prawdopodobnie jest dziewczyną Coltona. Muszę przyznać, że pasują do siebie. On jest przystojny, a ona piękna i oboje wyglądają jakby wyszli z okładek ekskluzywnych magazynów. No może gdyby nie te tatuaże, ale nadal...

          Harper znika za innymi drzwiami, niż za tymi, którymi weszła do pokoju i dopiero, gdy słyszę lejącą się wodę, dociera do mnie, że jest tam łazienka. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić, więc zostaję w łóżku, dopóki nie wraca Harper i nie każe mi wstać. Pomaga mi przejść do łazienki i gdyby nie jej pomocne ramię, wątpię, czy byłabym w stanie zrobić to sama.

          — Rozbieraj się.

          Patrzę na nią, jakby wyrosła jej druga głowa.

          — Tak przy tobie?

          — Avalon...

          — Ava.

          Nie mam pojęcia, dlaczego nie przepadam za swoim pełnym imieniem, ale zdecydowanie bardziej lubię jego skrót.

          — Ava, mam dokładnie to samo co ty, więc nie rozumiem, po co ta wstydliwość. Poza tym, już mówiłam, że wcześniej cię myłam, więc chyba nie myślisz, że robiłam to jak byłaś ubrana.

          Jestem tak zmieszana, że nie wiem, gdzie patrzeć. Łazienka nie jest jakiś wielkich rozmiarów, ale z całą pewnością jest piękna i jasna. Dominuje w niej biel, którą ozdabiają brązowe ścianki wokół prysznica znajdującego się na podwyższeniu — tak samo jak wanna. Ubikacja i bidet, są po lewej stronie, a umywalka, nad którą wisi olbrzymie lustro po prawej. Stoję przed nią i zdejmuję t–shirt, który mam na sobie. Widok jaki mnie zastaje, sprawia, że głośno zasysam powietrze. Dziewczyna zerkająca na mnie z lustra jest obca. Nie znam jej. To nie jestem ja. Nie mogę być ja.

          Jest przerażająco chuda i posiniaczona. Bladoróżowe blizny odznaczają się na jej jasnej skórze. Sine cienie pod oczami i zapadnięte kości policzkowe sprawiają efekt trupiego wyglądu. Włosy, niegdyś gęste i pięknie poskręcane, teraz są oklapnięte i pozbawione koloru. Studenci medycyny mogliby ze spokojem uczyć się na niej anatomii — widać każdą kość.

          To nie mogę być ja!

          Opieram się o blat, w którym zamontowany jest zlew, czując się tak, jakbym miała zemdleć.

          — Ava, wszystko w porządku?

          Harper natychmiast pojawia się koło mnie, obejmując moje wychudzone ciało ramieniem.

          Co się ze mną, do cholery stało?

          Jak można doprowadzić się do takiego stanu?

          Wiedziałam, że dzienne racje, jakie serwował nam Knife nie były wystarczające, ale nie spodziewałam się, że moje ciało tak się zmieniło w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Dziewczyny, które przeszły pomyślnie szkolenie były inaczej traktowane, jednak te, których nie udało mu się złamać, nie miały lekko.

          Gdy trafiłam do podziemi klubu, na szkoleniu były już cztery inne dziewczyny. Dwie miały po osiemnaście lat, jedna, tak jak ja, miała dziewiętnaście, a ostatnia dwadzieścia jeden. Jedna z tych mających osiemnaście lat i ja nie miałyśmy najgorzej. Oczywiście zależy jak na to patrzeć. Jednak ze względu na to, że byłyśmy dziewicami, wiedziałyśmy, że ani Knife, ani żaden z jego ludzi do pewnego momentu nas nie tkną.

          Do pewnego momentu, jest tu słowami kluczem.

          Knife wyraził się jasno, że za dziewicę zarobi kupę kasy. Nie wiedziałam wtedy, co to oznacza, dopóki nie trafiłam pod młotek.

          Jednak wracając do szkolenia, było ono twarde i nieugięte. Przez pierwszy miesiąc trzymano nas zamknięte. Każdą osobno, choć kraty zamiast drzwi ułatwiały nam komunikację. Dziewczyny ostrzegały mnie, żebym się mu nie sprzeciwiała, ale ja nie potrafiłam pogodzić się z tym, jak los ze mnie zakpił. Przez co częściej byłam głodna, niż miałam cokolwiek do jedzenia.

          Te, które nie były dziewicami, były łamane ostrym seksem, a mówiąc ostry, mam na myśli naprawdę brutalny. Natomiast mnie i Carlę próbowali złamać batami.

          — Ava, dziewczyno, odezwij się albo pójdę po Coltona.

          Dopiero jej groźba sprowadza mnie ponownie do łazienki.

           — Nic mi nie jest — kłamię. — Nie sądziłam jedynie, ze wyglądam jak...

          — Chodząca śmierć? — podpowiada. — Nie martw się, już moja w tym głowa, żeby doprowadzić cię do porządku. A teraz wskakuj do wanny, a ja pójdę uszykować ci coś do jedzenia.

          Podaje mi swoją dłoń i pomaga wejść do wanny z ciepłą wodą. Upewnia się jeszcze, że wszystko w porządku i kieruje się w stronę drzwi.

          — Harper. — Zatrzymuje się w drzwiach. — Dziękuję.

          — Nie ma za co. — Puszcza do mnie oczko i wychodzi, a ja próbuję się nie popłakać, gdy gorąca woda sprawia mi ból w miejscach, gdzie mam rany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top