Rainy Day
Padało.
To już kolejny tydzień z rzędu.
Rodziców nie było w domu. Oboje w pracy...
A ja? Po raz kolejny siedzę na parapecie i przyglądam się na krople deszczu, lecące po szybie w dół.
"Na zawsze razem."
Ile to według ciebie?
"Nigdy cię nie opuszczę."
A jednak to zrobiłeś...
"Kocham cię."
Ja ciebie też i dlatego to tak boli.
Spojrzałem na telefon. Co chwilę, przychodziły nowe powiadomienia. SMS, nieodebrane połączenia... Wszystkie od ciebie.
Tęsknię...
Powoli wstałem z parapetu i potoczyłem się mozolnie, w stronę łóżka, na którym kiedyś wspólnie leżeliśmy i śmialiśmy się z siebie nawzajem, tuląc się do siebie.
Położyłem się. Zanurzyłem nos w twojej koszulce, którą u mnie zostawiłeś. Już nie pachnie tobą...
Chcę, byś tu był
Położyłem się na plecach rozkładajac ręce na boki i zacząłem myśleć dlaczego?
"Dlaczego odszedłeś?"
"Dlaczego nic nie powiedziałeś...?"
"Dlaczego nie umiem zapomnieć...?"
Staczając się z łóżka i nie wiedząc, co zrobić, udałem się do kuchni.
Spojrzałem do lodówki. Pustka. Samo światło. Wszystko się skończyło. Tak jak twoje uczucia do mnie.
Proszę wróć...
Zamknąłem lodówkę. Zza okna w kuchni można było dostrzec błyski piorunów. Krople deszczu uderzające o szyby, były takie... Przyjemne...
Zastanawiałem się, co robisz...? O czym myślisz...? Czy może nadal mnie kochasz, tak jak dawniej...? Czy nasza szansa już minęła...?
"Nadzieja umiera ostatnia"
U mnie już umarła. Razem z nią powinno umrzeć uczucie, którym ciebie darzyłem i darzę dalej. Nie mogę zapomnieć o wszystkim, o nas, o tobie.
Rozglądając się po kuchni, oczami swojej wyobraźni, widzę ciebie. Siedzisz przy stole z kubkiem kawy. Przyglądasz mi się i zza twoich zaparowanych okularów, delikatnie widzę cudowny błysk w oczach. Błysk, który jest w stanie rozświetlić nawet największy mrok w mojej duszy i sercu.
Niżej są twoje piękne, malinowe usta. Ich smak przebijał wszelkie słodycze na świecie.
Dalej obojczyki, na których często widniały znaki mojej miłości. Teraz ich już pewnie nie ma i ich już nie będzie.
Jeszcze dalej jest strefa, która była do mojego użytku. Tylko i wyłącznie mojego.
Ale czy nadal tak jest...?
Wróć, przytul i pocałuj mnie jak dawniej...
Wracam do pokoju. Na łóżku leży telefon. Non stop wibruje od połączeń i SMS'ów.
Nie odbiorę i nie odpiszę. To nie ma sensu.
Powiesz "przepraszam, ale znudziłem się już tobą"? "Sory, ale nie wyszło"?
Odejdź z mojego życia, na zawsze
Zostań...
Słyszę dzwonek do drzwi. Pewnie sąsiad czegoś chce, ale jednak gdzieś z tyłu głowy mam nadzieję, że to ty.
Podchodzę do progu i otwieram.
Stoisz przede mną. Z bukietem moich ulubionych kwiatów w rękach, które wyraźnie się trzęsą. Oczy ukryte za okularami, nie mają już tego blasku, który wcześniej był dostrzegalny przez największych idiotów.
- Hej... Mogę wejść...?
Nie odpowiedziałem. Odszedłem od drzwi zostawiając cię tam, dając do zrozumienia, że rób co chcesz.
Wszedłeś do środka. Kwiaty położyłeś na szafce. Zdjąłeś kurtkę, a następnie bluzę, która miała mokry kaptur. Koszulka opinała się na twoich ramionach, które kiedyś tak czule mnie obejmowały.
Proszę, przytul mnie...
Następnie zdjąłeś buty, które pomagałem ci wybrać. Spędziliśmy 2 godziny wybierając je.
Pocałuj mnie...
Wziąłeś kwiaty i podszedłeś do mnie, dając mi je.
Wziąłem je do rąk i bezuczuciowo rzuciłem na stół.
Patrzyłeś na mnie. Patrzyłeś jak się rozpadłem i rozpadam dalej. Jak bardzo nie jestem już sobą sprzed miesiąca.
- Przepraszam... - zacząłeś. Wzrok miałeś utkwiony w podłogę. Nadal się trząsłeś.
- Jeśli to tyle, możesz wyjść - odpowiedziałem po chwili. Miałem już dość tej fałszywości.
Nie odchodź...
- Pozwól mi to wytłumaczyć... - skierowałeś swój wzrok na mnie. Ja odszedłem od blatu kuchennego, na którym się kiedyś całowaliśmy jak szaleni. Poszedłem do swojego pokoju, po raz kolejny, zostawiając cię.
Poszedłeś za mną. Chwyciłeś mnie za rękę. Staliśmy w przedpokoju, bez ruchu przez kilka chwil.
Nie puszczaj...
- Proszę, daj mi to wyjaśnić...
- Wyjaśnić co?! - nie wytrzymałem. Wyrwałem rękę z twoje uścisku - Że mnie zostawiłeś bez słowa?! Że poleciałeś do Ameryki, nie mówiąc mi o niczym?! Myślałeś choć trochę o tym co czuję?!
Łzy same nachodziły mi do oczu. Nie mogłem ich już powstrzymać. Wbiegłem do pokoju zamykając się tam. Osunąłem się w dół po drzwiach, skuliłem i płakałem dalej.
Podszedłeś do drzwi. Zacząłeś pukać. Nie otwierałem i nie odpowiadałem.
- Yamaguchi... Przepraszam... - usłyszałem twój głos - Rodzice się rozwiedli, nic nie powiedzieli. Tego samego dnia, gdy dowiedziałem się o tym wszystkim, mieliśmy zaplanowany lot... Okazało się, że ojciec wygrał sprawę o opiekę nade mną i zabiera mnie ze sobą do Nowego Jorku. Później zabrał mi wszelkie sprzęty elektroniczne i wyrzucił je... Nie mogłem przyjść ci powiedzieć ze względu na lot, który był kilka godzin później. Siłą wsadził mnie do taksówki i tak pożegnałem się z Japonią...
Twój głos zaczął brzmieć co raz bardziej łamliwie. Płakałeś.
- Kocham cię i dlatego stamtąd uciekłem... Akiteru mi pomógł... Przyleciałem dzisiaj w nocy. Chciałem przyjść do ciebie jak najszybciej nawet wiedząc, że mi nie wybaczysz. Chciałem byś wiedział jak bardzo cię kocham...
Ucichłeś... Usłyszałem kroki. Chciałeś wyjść. Chciałem, by to mnie nie obchodziło.
Zostań tu, przy mnie...
Otworzyłem drzwi. Bezmyślnie chwyciłem cię za rękę. Obejrzałeś się. Twoje policzki były mokre od łez, spowodowanych mną, moją głupotą i moją samolubnością.
- Ja też... - uciąłem niepewnie - Ja też cię kocham Kei! - wykrzyczałem przez łzy. Chciałem, byś tu został.
Obróciłeś się i patrzyłeś na mnie. Ścisnąłeś moją rękę, następnie splatając nasze palce ze sobą.
- Kocham cię, dlatego nie odchodź znowu... Nie zostawiaj mnie samego... Potrzebuję cię... Bez ciebie jestem nikim... - moje łzy spadały na podłogę, zostawiając mokre plamy.
Po chwili poczułem jak mnie przytulasz. Poczułem twoje ciepło, którego mi tak brakowało. Poczułem, że na prawdę nie mogę przestać cię kochać...
- Na prawdę przepraszam... Tadashi - powiedziałeś wtulony w moją szyję. Czułem, jak twoje łzy skapują z policzków, na mój kark. - tak bardzo przepraszam...
- Jest dobrze... Tak długo, jak ze mną jesteś, będzie w porządku...
Odsunąłeś się ode mnie, by po chwili się ponownie przysunąć się, łącząc nasze usta w pocałunku.
Takim jak kiedyś. Delikatnym, ale namiętnym. Słodki smak twoich ust był taki jak kiedyś. Niezapomniany.
Chwyciłeś mnie za biodra, dając mi znak bym wskoczył ci na ręce, jak wtedy, gdy całowaliśmy się w kuchni, by następnie przejść do mojego pokoju.
Wskoczyłem, a ty trzymając mnie za pośladki bym nie spadł, zaniosłeś mnie do pokoju, a następnie położyłeś na łóżku.
Pochyliłeś się nade mną, patrząc prosto w oczy.
Gdy zdjąłem twoje okulary, dostrzegłem ponownie blask, którego tak mi brakowało. Nie był taki wyrazisty jak kiedyś, ale był. I to było najważniejsze.
Odłożyłem twe okulary na półkę, stojącą obok mojego łóżka, podniosłem ręce i położyłem je na twoim karku, wplatając je następnie w twoje blond włosy.
Przyciągnąłem cię do siebie, całując ponownie. Odwzajemniłeś. Włożyłeś rękę pod moją koszulkę muskając dłonią mój tors.
Zacząłem delikatnie pojękiwać w twoje usta. Tego dotyku mi brakowało... Tak cholernie tęskniłem za tym uczuciem...
Twoje pocałunki znajdowały się co raz niżej. Od ust, poprzez żuchwę, szyję, obojczyki, aż do strefy gdzie tylko ty masz zezwolenie na dotyk.
Całując tors spojrzałeś na mnie pytając o zgodę. Kiwnąłem głową, przecierając kciukiem twoje oko z resztek łez. Łez których powodem byłem ja.
- Tęskniłem Kei... - powiedziałem
- Ja też Tadashi - szepnąłeś ponownie zbliżając się do moich ust i składając na nich bardzo delikatny pocałunek.
Gdy się odsunąłeś, by zdjąć z siebie koszulkę, spojrzałem za okno...
Przestało padać...
-------------------------------------------------------
1180 słów
Otóż tak... Mój humor był trochę zwalony (?) Chyba można to tak nazwać. Można powiedzieć że tożsamiam się trochę z Yamsem, ale nie chcę to tym mówić.
Prawdopodobnie to ostatni one shoot w tym roku szkolnym. Częściowo wyładowuje na tym swój stres przed egzaminami.
Czytałam komentarze dotyczące matur. Podobno CKE coś odwaliło i boje się, że egzaminy też będą kosmiczne.
Dobra, nie zanudzam już tutaj
Bay <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top