23
Nebbie
- Byłam w domu. W swoim pokoju.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie sądziłam, że opowiedzenie Rafferty'emu o swoim śnie będzie takim wyzwaniem.
- Zasypiałam, ale nagle usłyszałam huk. Zbiegłam na dół i zobaczyłam tatę w kałuży krwi. Już nie żył. Moja mama znajdowała się w objęciach zamaskowanego napastnika, który włamał się do naszego domu. Przerażona padłam na kolana i powiedziałam, że oddam mu swoje dziewictwo w zamian za to, żeby puścił mamę wolno. Owszem, puścił mamę, ale zaraz potem strzelił jej między oczy. Później mnie złapał i zgwałcił. Gdy zdjął maskę, okazało się, że to byłeś ty, panie.
Mój głos załamał się na ostatnim słowie. Mimo, że był to tylko sen, to czułam się tak, jakbym przeżywała rzeczywistość.
- Gwałciłeś mnie tak długo, aż straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam, miałam duży brzuch. Byłam w ciąży z bliźniakami.
- Kwiatuszku...
- Prosiłam cię, abyś zabrał ode mnie te dzieci, ale ty przykułeś mnie do łóżka i leżałam tam przez resztę ciąży. Kiedy urodziłam, zabiłeś mnie, bo powiedziałeś, że już mnie nie potrzebujesz. Nasze dzieci płakały w kołysce, gdy ty dźgałeś mnie nożem. To wszystko było takie żywe. Prosiłam o pomoc, ale nikt mi nie pomógł. Nikt.
Rafferty wstał. Nie otrzepując rękawiczek z ziemi, przytulił mnie.
Szlochałam w jego ramionach, na nowo przeżywając ten koszmar. Pamiętałam, że we śnie modliłam się o to, aby w końcu umrzeć. Chciałam, aby ten koszmar się skończył. Byłam zmęczona i nie chciało mi się żyć. Rafferty w koszmarze powiedział, że moja rola jako inkubatora się skończyła, więc mogłam zdechnąć. O tym jednak nie miałam zamiaru mu mówić.
Mężczyzna głaskał mnie po głowie, ściskając mnie tak, jakby już nigdy nie chciał mnie puścić. Nie sądziłam, że tak się załamię po opowiedzeniu zwykłego snu, ale to było dla mnie czymś więcej niż snem. To był koszmar, którego nigdy nie chciałam powtarzać.
- Nigdy cię nie zabiję, Nebbie. Nigdy, kurwa. Rozumiesz?
Potaknęłam, ale nie byłam pewna, czy robiłam to w zgodzie ze sobą.
- Kocham cię. Jesteś moją niewolnicą.
- Panie!
- Nie zamierzam cię nigdy dźgnąć pierdolonym nożem - warknął tak, jakby sam ten pomysł wydawał mu się nienormalny. - Uspokój się, Nebbie. Zajmijmy się kwiatami, dobrze?
Pokiwałam głową. Gdy Rafferty się ode mnie odsunął, pocałował mnie w usta. Starł kciukami łzy z moich policzków i wskazał na kwiaty.
Sadzenie kwiatów z moim porywaczem nie było na szczycie listy moich marzeń, ale wolałam takiego Rafferty'ego od tego, który mnie gwałcił. Chciałam wierzyć w to, że tamten mężczyzna już nigdy nie wróci. Szczerze go nienawidziłam, gdyż odebrał mi wszystko, co było dla mnie cenne. Rafferty zniszczył moje marzenia o kochającym chłopaku, z którym będę mieszkać i tworzyć piękną rodzinę.
Rafferty nie był piękny. Nie chodziło tylko o jego wygląd zewnętrzny, ale również o jego charakter. Był przesiąknięty mrokiem. Po tym, co widział na wojnie, zaczął postrzegać świat inaczej. Nikt go jednak za to nie oceniał. Rafferty został skrzywdzony przez swoich bliskich, więc miał prawo nienawidzić tego świata. Nie musiał jednak nienawidzić mnie, gdyż nic mu nie zrobiłam.
Kiedy posadziłam już kilka kwiatów, wstałam, aby chwilę odetchnąć. Przeciągnęłam się, po czym spuściłam wzrok i zauważyłam nóż leżący na trawie. Patrzyłam to na nóż, to na mojego porywacza. W mojej głowie zrodziło się kilka fantazji.
Gdybym go zabiła, byłabym wolna. Wykorzystałabym jego telefon komórkowy po to, aby zadzwonić do rodziców. W końcu byłabym w domu. W moim kochanym pokoju, z którego nie wyszłabym już chyba do śmierci.
- Proszę, kwiatuszku.
Ocknęłam się, gdy Rafferty podał mi nóż. Uśmiechał się do mnie ciepło, a ja zmarszczyłam brwi nie wiedząc, o co mu chodziło.
- Po co dajesz mi nóż, panie?
- Chcesz mnie nim dźgnąć, prawda?
Na widok mojej miny, roześmiał się.
- Dalej, Nebbie. Chciałbym widzieć, jak mnie zabijasz.
Pokręciłam przecząco głową. Jak to możliwe, że zajrzał w moje myśli?
- No śmiało. Nie będzie drugiej szansy. Możesz wbić mi nóż tutaj. To zaboli najbardziej.
Mówiąc to, położył dłoń na swojej piersi. Dokładniej, na swoim sercu.
- Nie. Nie!
Odrzuciłam nóż na trawę tak, aby nie zrobić mu krzywdy. Spojrzałam mu z wyrzutem w oczy, po czym się odwróciłam i zaczęłam biec. Mój bieg nie trwał jednak długo. Mój pan bowiem szybko złapał mnie od tyłu i unieruchomił moje nadgarstki, chwytając za nie i krzyżując je na mojej piersi. Nie wyrywałam się. Byłam w zbyt wielkim szoku, aby cokolwiek zrobić.
- Wiesz, dlaczego mnie nie zabijesz, skarbie? - spytał, dysząc mi do ucha. - Jesteś na to zbyt łagodna. Zbyt kochana. Zbyt delikatna. Nie skrzywdziłabyś mnie, choć cię zgwałciłem. Możesz myśleć, że to słabość, ale ja to postrzegam jako ogromną siłę, maleńka. Jesteś niewyobrażalna. Kurwa, tak bardzo cię kocham.
Pochyliłam głowę, gdy zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Poczułam, jak jego rosnąca erekcja wbija mi się w plecy.
- Dlaczego mnie podpuściłeś, panie? Mało ci?
- Wcale nie miałem zamiaru cię urazić, kwiatuszku. Byłem ciekaw, czy się na mnie zamachniesz, ale ty jesteś na to zbyt dobra. To kolejny dowód na to, jak bardzo do mnie pasujesz. Jesteś moim przeciwieństwem. Podczas, gdy ja jestem potworem, ty mnie ratujesz. Kocham cię, moja mała niewolnico. Nie masz pojęcia, jakim szczęściem dla mnie jesteś.
Kiedy mnie puścił, nie byłam w stanie dokończyć sadzenia kwiatów. Zostawiłam to jemu. Sama natomiast usiadłam na trawie, w odległości kilku metrów od Rafferty'ego i obejmowałam kolana rękami. Pozwoliłam sobie płakać, ale na szczęście nie płakałam długo. Chyba nie miałam już w sobie tyle łez, aby długo płakać.
Rafferty milczał, sadząc kwiaty. Tak było dobrze. Nie chciałam z nim rozmawiać.
Mimo, że zabicie go byłoby dla mnie pożyteczne, to nie mogłam zrobić tego z kilku powodów.
Po pierwsze, nie poradziłabym sobie żyjąc z faktem, że byłam morderczynią. Mogłabym wrócić do rodziców i rozpocząć normalne życie, ale duch Rafferty'ego Donovana zawsze by nade mną ciążył.
Po drugie, nie byłabym w stanie zabić człowieka. Nawet gdyby Rafferty zrobił mi niewyobrażalną krzywdę, nie mogłabym go zabić. Może rzuciłabym się na niego z pięściami, ale nie zabiłabym tego mężczyzny. Nie mogłabym tego zrobić.
Po trzecie, po prostu nie chciałam go zabijać. Bałam się, że gdybym to uczyniła, nie uciekłabym stąd. Może Rafferty miał telefon na hasło i gdybym go nie odgadła, zostałabym tutaj na zawsze, w końcu umierając z głodu. Byłam bowiem pewna, że ten las ciągnął się w nieskończoność. Nie miałam pojęcia, ile miał kilometrów, ale na pewno Rafferty dołożył wszelkich starań, aby skutecznie odizolować się od społeczeństwa.
- Gotowe, kochanie. Wrócimy do domu, dobrze? Może razem zrobimy obiad?
Och, przez kilka dni mnie gwałcił, a teraz chciał ze mną robić obiad jak przykładny chłopak?
- Nie jestem głodna - wyszeptałam, wciąż siedząc na trawie, gdy on wstał i wyciągał do mnie rękę.
- Musisz jeść. Twoje ciało musi być silne.
- Po to, abym mogła rodzić twoje dzieci?
Odważyłam się spojrzeć w jego niebieskie oczy, które w tej chwili wyrażały frustrację. Ponadto, zaciśnięta szczęka mojego porywacza mówiła sama za siebie. Był na mnie zły.
- Nebbie, nie prowokuj mnie.
- To ty mnie sprowokowałeś, wciskając mi nóż do ręki!
- Wcale ci go nie wcisnąłem. Chciałaś go chwycić, a ja grzecznie ci go podałem.
- Chyba ci się coś pomieszało! - krzyknęłam, kręcąc głową i wstając. Byłam podminowana. Czułam się źle i chciałam na kimś wyładować frustrację. Pech chciał, że najbliższą osobą był właśnie on. - Mam ciebie dosyć! Najpierw jesteś chory i zachowujesz się jak nienormalny człowiek, a potem jesteś dla mnie miły?! O co ci chodzi?!
Zaczęłam się cofać, gdy on się do mnie zbliżał. Patrzył na mnie jak na ofiarę, którą chciał złapać i ukarać za nieposłuszeństwo. Taka wizja na pewno by mu się spodobała. Rafferty wcześniej wyznał mi, że lubił mnie gonić.
- Kwiatuszku, nie rób tego.
- Czego mam nie robić?! - krzyknęłam, wciąż idąc do tyłu i krzycząc na niego z wściekłością. - Mam pogodzić się z tym, że chcesz zrobić ze mnie maszynę do robienia dzieci?!
Miałam dosyć. Dlatego zrobiłam coś, co było lekkomyślne i czego nie powinnam robić.
Rzuciłam się w las. Biegłam, ile sił w nogach. Tym razem nie było ciemno i miałam na sobie buty. Mogłam pobiec więc dalej i być przy tym szybsza, gdyż ciemność mnie nie ograniczała. Istniała szansa na to, że uda mi się dobiec do jakiejś ulicy, po której będą jeździć samochody i jakiś miły kierowca zatrzyma się, aby mnie uratować.
Łzy niemiłosiernie napływały mi do oczu, co ograniczało moją widoczność, ale nie było wcale tak źle. Biegłam tak szybko, jak pozwalała mi na to moja nienajlepsza kondycja. Nie odwracałam się, aby sprawdzić, jak daleko za mną był mój oprawca. Ta chwila należała do mnie. Czułam się jak bohaterka, która miała uciec z rąk swojego porywacza, aby wrócić do domu. Czułam, że moja historia będzie opowiadana w telewizji i tego właśnie chciałam. Nie zależało mi na sławie, ale pragnęłam, aby kobiety zrozumiały, jak niebezpiecznymi istotami byli mężczyźni.
Moje nogi już się męczyły. Miałam dosyć, ale nie mogłam się poddać. Nie teraz, gdy wolność była na wyciągnięcie ręki.
Nagle krzyknęłam. Coś bowiem mnie złapało. Zostałam powalona na ziemię. Mój policzek otarł się o gałązki.
Próbowałam wstać, ale dotarło do mnie, że obie moje nogi zostały uwięzione. Odwróciłam się tylko po to, aby zobaczyć, że wpadłam w dziwną pułapkę. Przypominała pułapkę na niedźwiedzie z tym, że nie miała ostrych części. Musiałam nie zauważyć jej pośród liści. Biegłam tak szybko, że nie sposób było zwrócić na to uwagi.
Moje nogi nie zostały zmiażdżone, ale zostały uwięzione i sama za nic bym się nie uwolniła. Zaczęłam panikować. Szybko oddychałam i kręciłam z niedowierzaniem głową.
- Nie! Proszę , nie teraz!
Po chwili spomiędzy drzew wyszedł Rafferty Donovan. Oddychał ciężko, wpatrując się we mnie z uśmieszkiem.
- Chciałaś spełnić moją fantazję? Dlatego znowu rzuciłaś się do ucieczki?
Dusząc się łzami, gwałtownie pokręciłam przecząco głową.
- Błagam, wypuść mnie z tego!
- Oczywiście, że to zrobię - wyznał spokojnie, uśmiechając się z wyższością. Podszedł bliżej i przy mnie ukucnął, aby przesunąć dłońmi po moich uwięzionych w pułapce nogach. - Może jednak za karę powinienem cię trochę tutaj potrzymać? Może do trzeciej w nocy? Wiesz, ten las jest bardzo niebezpieczny. Nie mam na myśli tutaj tylko pułapek. Mieszka tutaj kilka niebezpiecznych zwierząt, jednak nie zbliżają się one do mojego domku jakby wiedziały, że czekałoby tam na nie niebezpieczeństwo.
Pokręciłam błagalnie głową. Rafferty parsknął śmiechem.
- Tak myślałem. Zgrywasz twardą, ale tak bardzo się boisz, Nebbie. To urocze, wiesz?
- Błagam, uwolnij mnie, panie.
- Teraz znowu mówisz do mnie z szacunkiem? Kwiatuszku, czemu przez cały czas nie możesz być taka potulna? Po co to udawanie silnej, niezależnej kobiety? Jaki ma to sens?
Pokręciłam przecząco głową, gdy dłoń Rafferty'ego powędrowała wyżej. Nogi miałam zaciśnięte, ale mężczyzna i tak wsunął dłoń w moje majtki i klepnął mnie w cipkę.
- Obiecałem ci, że się zmienię, ale ty także musisz się zmienić.
- Panie, mam już tego dosyć...
- Wiem. Uwierz mi, że ja również mam dość. Może więc w końcu mi ulegniesz i zaczniesz zachowywać się jak posłuszna niewolnica, abym nie musiał cię karać? Jestem gotów się dla ciebie zmienić, skarbie, ale ty też musisz dać coś od siebie. Inaczej nie będzie mieć to sensu. Po co walczyć z czymś, co jest nieuniknione? Wiesz, że mam nad tobą pełną kontrolę, a i tak ze mną walczysz.
Rafferty uwolnił moje nogi, ale zanim zdołałabym wstać, odwrócił mnie na plecy i położył się na mnie. Usiadł okrakiem na moich udach i złapał mnie za nadgarstki, przenosząc mi je nad głowę. Trzymał je mocno, patrząc mi w oczy. Pod jego spojrzeniem czułam się naga.
- Czy nie jestem wart tego, aby mnie pokochać?
Nie wiedziałam, dlaczego zadawał mi takie pytanie akurat w tej chwili.
- Każdy zasługuje na miłość, panie - odpowiedziałam wymijająco mając nadzieję, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje. - Proszę, czy mógłbyś ze mnie zejść?
Zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nie ma mowy, maleńka. Ja dopiero zaczynam.
- Z-znowu mnie skrzywdzisz?
- Nie. Nie zrobię tego. Mam jednak inny pomysł.
Niespodziewanie Rafferty zaczął mnie całować. Całował mnie tak, jakby nigdy więcej miał tego nie zrobić. Chwytał mnie zębami za dolną wargę, wsuwał język do moich ust i przysysał się do mnie tak, jakby chciał odebrać mi całe powietrze. Pragnął, abyśmy stali się jednością. Nie było już Nebbie i Rafferty'ego. Dwóch osobnych istot. Byliśmy my, jako całość.
- Kiedy wrócimy do domu, zamknę cię w klatce i spędzisz tam resztę dnia, kwiatuszku. To będzie kara dla ciebie. Nie musisz się jednak martwić. Zapewnię ci rozrywkę.
To nie zapowiadało się dobrze. Jednak wiedziałam, że na to zasłużyłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top