10
Nebbie
Kręciłam przecząco głową. Jeśli myślał, że to zrobię...
Nagle Rafferty Donovan chwycił mnie za włosy mocniej i przycisnął moją twarz w dół tak, że obiłam się nią o jego nagą stopę. Odpychałam się rękoma od podłogi wyłożonej białymi kafelkami ze złocistymi zdobieniami, ale ten człowiek był silniejszy. Nic dziwnego, skoro był na wojnie, a moje życie składało się z małej ilości aktywności fizycznej.
- Liż moje stopy, niewolnico.
- Nie zrobię tego!
- Naprawdę nie masz wyboru. Kwiatuszku, jeśli w przeciągu dziesięciu sekund nie zaczniesz czcić moich stóp tak jak na niewolnicę pana przystało, skrzywdzę twoich drogich rodziców i kochaną przyjaciółkę Amber. Naprawdę tego właśnie chcesz?
Na myśl o tym, że coś złego miałoby się stać Amber albo moim rodzicom, poczułam chęć zwymiotowania. Moi bliscy nie zasługiwali na to, aby spotkało ich coś tak okropnego. Kochałam ich i choć nigdy więcej miałam ich nie zobaczyć, musiałam o nich dbać.
Zamknęłam oczy. Ze wstydem wyciągnęłam język i przesunęłam nim po stopie mojego pana. Usłyszałam, jak Rafferty mruknął z zadowolenia. Poczułam jeszcze większą falę wstydu, ale robiłam to, czego ode mnie oczekiwał.
- Wyliż także moje palce. Chcę mieć je kurewsko czyste.
To była najbardziej upokarzająca chwila w moim życiu. Czułam się fatalnie. Jak prawdziwa niewolnica.
Lizałam jednak palce Rafferty'ego tak, jak tego ode mnie oczekiwał. Po tym kazał mi je ssać, co było absolutnie żałosne, ale i tak to zrobiłam. W mojej głowie pojawiły się bowiem obrazy Amber i moich rodziców z odciętymi głowami. Byłam pewna, że Rafferty bez problemu zabiłby ich wszystkich. Skoro zamordował własnego brata i kobietę, którą niegdyś kochał, nie wahałby się przed zamordowaniem obcej osoby.
Jęknęłam z zaskoczenia, gdy Rafferty wsunął mi swoją stopę do ust. Dławił mnie nią, trzymając dłoń na tyle mojej głowy, abym nie mogła się odsunąć. Miałam odruch wymiotny i łzy spływały mi po policzkach. Czułam się jak śmieć.
- Ładnie. Jestem z ciebie zadowolony.
Gdy się ode mnie odsunął, tym samym wyjmując mi stopę z ust, zaczęłam kaszleć. Chwyciłam się za gardło i kaszlałam, chcąc pozbyć się tego okropnego uczucia z buzi.
- To nie koniec, kwiatuszku - warknął, chwytając mnie za włosy i podnosząc mnie tak, że musiałam stanąć na drżących nogach. Kolana się pode mną uginały, ale on nie miał dla mnie litości. Szczerzył się do mnie z chorą satysfakcją, a w jego oczach widziałam nienawiść.
- Pro-proszę... Będę już grzeczna...
- Nie ma mowy, skarbie. Prosiłaś o litość już wcześniej i naprawdę myślałem, że będziesz posłuszna. Ty jednak wybrałaś inną drogę. Nie wiem, jak wiele tortur zniesie twoje ciało, ale chyba rozumiesz, że nie mam wyboru.
- Masz wybór, panie! - krzyknęłam rozpaczliwie, składając dłonie jak do modlitwy. - Proszę, nie krzywdź mnie! Przecież mam prawo się bać.
Zaśmiał się. Śmiał się tak jak sam diabeł. Nigdy nie słyszałam tak przerażającego dźwięku.
- Owszem, kwiatuszku. Masz prawo się bać, ale to nie zwalnia cię z szacunku do mnie.
- Ty mnie nie szanujesz, panie!
- Och, ależ ja bardzo cię szanuję, maleńka. Po prostu mnie denerwujesz. Zachowujesz się irracjonalnie. Najpierw błagasz o litość, a potem mnie wyzywasz. Nie bądź taka jak Stefanie, Nebbie. Bądź sobą. Przecież poznałem twoją prawdziwą stronę. Wiem, jaka jesteś. Pisałem z tobą, podglądałem cię i poznałem twoje zwyczaje. Wiem więc, co siedzi w tej twojej główce. Pozwól swojej prawdziwej osobowości wyjść na zewnątrz, dobrze? Nie walcz z tym, co ma nadejść.
- Nie mogę nie walczyć, panie...
Nie byłam w stanie dłużej stać. Dlatego padłam na kolana. Rafferty jednak zamortyzował mój upadek. Złapał mnie tak, abym nic sobie nie zrobiła i przyciągnął mnie do swojej piersi. Nie miałam siły się wyrywać, dlatego pozwoliłam, aby mnie przytulił. Wolałam, gdy był taki niż gdyby miał mnie krzywdzić. Choć byłam pewna, że ten mężczyzna jeszcze nieraz pokaże mi swoją prawdziwą twarz.
Płakałam w jego pierś tak, że całe moje ciało drżało. Miałam dosyć. Chciałam tylko zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Byłam ciekawa, co działo się obecnie z moimi rodzicami. Na pewno bardzo się o mnie martwili. Pewnie Amber zauważyła, że coś było nie tak, gdy nie odpisywałam na jej wiadomości i nie wróciłam z randki. Żałowałam, że nie powiedziałam rodzicom, iż szłam na spotkanie z mężczyzną poznanym w internecie. Może gdybym to zrobiła, uzmysłowiliby mi, jak głupi był to pomysł.
Miałam nadzieję, że moi rodzice jakoś sobie z tym wszystkim poradzą. Wierzyłam, że znajdą mnie w tym moim nowym więzieniu, ale szanse na to były niewielkie. Rafferty na pewno dobrze przygotował się do porwania mnie. Rodzice jednak nie zasługiwali na to, aby stracić kolejne dziecko. Dopiero co stracili Jake'a, a wczoraj zniknęłam ja.
Nie mogłam uwierzyć w to, że już nigdy więcej nie usiądę z nimi przy świątecznym stole. Nigdy więcej nie wrócę do domu ze studiów. Nigdy więcej nie będę robić z tatą grilla. Nigdy więcej nie przytulę mamy. To był koniec mojego dawnego życia, które może nie było idealne, ale które kochałam całą sobą.
Drżałam w ramionach Rafferty'ego, próbując zrozumieć, co tak naprawdę siedziało w głowie tego mężczyzny. Raz był dla mnie ostry, a potem starał się być łagodny. Nie miałam pojęcia, która z jego twarzy była tą prawdziwą.
- To miała być moja pierwsza randka w życiu, panie.
- Kwiatuszku...
- Nie sądziłam, że okażesz się być kłamcą. To zabolało.
Rafferty stężał. Bałam się, że zrobi mi krzywdę, dlatego skuliłam się w jego objęciach.
- Tak musiało być, Nebbie. Musiałem cię uprowadzić.
- Tylko po co, panie? Nie mogłeś pokazać mi prawdziwego siebie?
- Nie pokochałabyś mnie. Przecież wystraszyłaś się, gdy zobaczyłaś, jak wyglądam, mam rację?
Owszem. Wystraszyłam się i to bardzo.
- To nie twoja wina, że spotkała cię taka tragedia, panie. Nie możesz jednak teraz krzywdzić innych. Przecież to nie moja wina, że twoja córeczka...
- Nie mów o Sophie!
Zamarłam. Chyba na kilka sekund przestałam oddychać.
- Nie bój się - poprosił, kładąc dłoń na moim karku. - Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć, ale Sophie to mój czuły punkt. Nigdy więcej o niej nie mów, dobrze?
Pokiwałam głową, gdyż byłam tak wystraszona, że nie byłam w stanie nic powiedzieć.
- Nebbie, musisz zrozumieć, że życie nie zawsze jest takie, jakim je sobie wymarzysz - zaczął, całując mnie lekko w szyję. Gdy jego oddech owiał moją skórę, drgnęłam. - Każdy z nas ma pieprzone marzenia. Większość marzeń odnosi się do kwestii rodzinnych, w czym nie ma nic dziwnego. Każdy z nas chce mieć normalną, kochającą rodzinę. Niektórym jednak nie jest to dane. Żadna kobieta nie byłaby ze mną z własnej woli. Żadna nie zakochałaby się w takim potworze. Przykro mi, że ci się nie podobam, ale z drugiej strony mam to w dupie. I tak mnie pokochasz, kwiatuszku. Oddasz mi swoje serduszko prędzej czy później, a ja się nim zaopiekuję. Oczekuję od ciebie tylko posłuszeństwa, maleńka. Tylko tego.
Na dziś miałam dość. Potrzebowałam odpoczynku. Nie wiedziałam jak zasnę w obecności tego diabła w ludzkiej skórze, jednak musiałam spróbować.
- Na dziś przygotowałem dla ciebie jeszcze jedną atrakcję, skarbie. Czy jesteś na nią gotowa?
- Nie, proszę...
- To było pytanie grzecznościowe, Nebbie. I tak pokażę ci, co dla ciebie mam. Od ciebie jednak będzie zależeć, co z tym zrobisz. Ostrzegam jednak, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, abym bardzo się na ciebie zdenerwował.
Rafferty wziął mnie nagą na ręce. Wyniósł mnie z łazienki. Zauważyłam, że wszedł ze mną na schody prowadzące na górę. Moje serce wówczas przyspieszyło. Miałam wrażenie, ze stanie się coś bardzo niedobrego, ale mężczyzna chyba nie byłby aż takim potworem, aby znowu mnie zgwałcić. Jak na jeden dzień wystarczy, prawda?
Westchnęłam z niezrozumieniem, gdy zobaczyłam, że wkroczyliśmy do salonu, który wyglądał jak pokój szaleńca. Dominowały tutaj ciemne kolory. Wszystko skupiało się na czerni. Kanapa była czarna, fotele były czarne, stół był czarny, podobnie jak dywan. Ściany także były tego koloru. Jedynym "kolorowym" akcentem był żyrandol z czaszek, który znajdował się pod sufitem.
Miałam nadzieję, że nie były to prawdziwe czaszki, ale nie zdziwiłabym się, gdyby jednak należały do ludzi, których zabił mój porywacz.
Nie miałam pojęcia, dlaczego Rafferty niósł mnie przez korytarz w stronę drzwi wyjściowych. W mojej głowie zaczęły tworzyć się same najczarniejsze scenariusze. Bałam się, że zaraz rzuci mnie na ziemię, obleje benzyną i podpali moje ciało, abym umarła w cierpieniach.
Zaczęłam się rzucać, oddychając urywanie. Próbowałam drapać mojego oprawcę po ramionach, ale on mnie uciszał.
- Cichutko, skarbie. Nic złego ci się nie stanie. To mogę ci obiecać, wiesz?
- Panie, błagam! Mam już dość!
- Zaraz cię puszczę, kwiatuszku. Przysięgam.
Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, moje nagie ciało owiał chłód. Moje sutki stanęły z zimna. Miałam ochotę przykryć się kocem i nigdy spod niego nie wychodzić. Niestety o takich luksusach mogłam jedynie pomarzyć.
Rafferty pomógł mi uklęknąć na trawie. Szczękałam zębami ze strachu i z zimna. Mój pan uklęknął na jedno kolano obok mnie i objął mnie ramieniem.
Rozejrzałam się dookoła. Niewielki domek Rafferty'ego znajdował się w samym sercu lasu. Przez to, że panowała ciemność, ten las wydawał się bardzo przerażający. Dookoła panowała cisza. Wszystko było po prostu straszne. Niczym wyciągnięte z horroru.
- Panie, czego ode mnie chcesz? Zabijesz mnie? Każesz mi wykopać dla siebie dół?
Rafferty się zaśmiał. Pocałował mnie w policzek i musnął go czubkiem swojego przerażającego nosa.
- Nie zakopię cię, kwiatuszku. Nie miałbym śmiałości tego uczynić.
- W takim razie dlaczego mnie tu przyprowadziłeś, panie?
- Dam ci szansę, Nebbie.
Odwróciłam się do niego tak, aby móc spojrzeć mu w oczy. Z takiego bliska czułam się jeszcze bardziej zagrożona.
- O jakiej szansie mówisz, panie?
- Widzisz, Nebbie. Skoro jest to twój pierwszy dzień jako mojej niewolnicy, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Jak widzisz, mój domek otacza las. Głęboki, przerażający i gęsty las, w którym kryje się wiele niespodzianek. Można w nim spotkać rzeczy nie z tego świata. Ten las jest jednak jedynym wyjściem z mojej kryjówki. Nie ma żadnego innego. Jeśli chcesz wrócić do domu, do rodziców i do Amber, musisz się przez niego przedrzeć.
Wciąż nic nie rozumiałam.
- Masz szansę wrócić do domu, kwiatuszku.
- Co?
Zaśmiał się z mojej reakcji.
- Jeśli w ciągu dziesięciu minut uda ci się przedrzeć przez ten las, wrócisz do domu. Będziesz mogła zrobić ze sobą, co tylko zechcesz. Dam ci fory, zanim zacznę cię gonić. Jeśli uda ci się dotrzeć do krańcu lasu, zanim ja cię złapię, wówczas pozwolę ci odejść. Jeżeli jednak złapię cię zanim trafisz na koniec lasu, wrócisz ze mną do domku.
- Mam uciekać? - spytałam, drżąc. - Teraz?
- Tak, kwiatuszku. Właśnie teraz.
Dobry Boże. To była moja szansa. Szansa jedna na milion.
W moje ciało wstąpiła wola walki. Poczułam, jak adrenalina buzuje w moich żyłach. Miałam szansę uwolnić się z tego koszmaru. Mogłam wrócić do domu. Do rodziców. Tam, gdzie było moje miejsce.
Uśmiechnęłam się. Nie mogłam powstrzymać tego uśmiechu cisnącego mi się na usta. Czułam się uskrzydlona. Głęboko wierzyłam w to, że uda mi się wrócić do domu. Przecież ten las nie mógł ciągnąć się w nieskończoność! Mogłam wrócić do domu!
Rafferty także się uśmiechnął. Jego uśmiech różnił się jednak od mojego. Wyglądał tak, jakby mężczyzna wiedział coś, o czym ja nie miałam pojęcia.
- Możesz zacząć uciekać, Nebbie. Masz dziesięć minut, kochanie.
Oboje wstaliśmy. Byłam naga i obolała, a także zmarznięta. Spojrzałam raz jeszcze w oczy mojego oprawcy i zaczęłam uciekać.
Na początku kierowała mną adrenalina. Biegłam, ile sił w nogach. Nie zważałam na to, że patyczki i jakieś kamienie wbijały mi się w nagie stopy. Czułam krew na nogach, ale biegłam uparcie. To mogła być moja jedyna szansa na to, abym mogła uwolnić się od swojego gwałciciela i porywacza.
Im dalej domku się znajdowałam, tym mniej widziałam. Światło, które oświetlało podwórko Rafferty'ego, przestało dosięgać tej części lasu. Musiałam być więc ostrożna. Jeśli nie chciałam uderzyć twarzą w drzewo albo się poślizgnąć, musiałam naprawdę uważać.
Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło od chwili, w której zaczęłam uciekać. Miałam jednak wrażenie, że uciekałam już od jakichś dwudziestu minut. Oddychałam ciężko i zaczynałam odczuwać ból w całym ciele. Adrenalina zaczęła opadać, co spowodowało, że rany na moich stopach zaczęły szczypać i niemiłosiernie boleć. Syczałam z bólu przy każdym kroku, ale podążałam na ślepo do przodu.
Nagle dotarło do mnie, że może Rafferty chciał, abym jednak zginęła w tym lesie. Nie istniało żadne inne racjonalne wytłumaczenie na to, że wysłał mnie do ciemnego, niemal czarnego lasu.
- Gdzie jest wyjście? Gdzie ono jest?
Miałam wrażenie, że krążyłam dookoła jak idiotka. Wszędzie były tylko drzewa. Drzewa i absolutnie nic więcej.
Drgnęłam, gdy usłyszałam za sobą jakiś niepokojący dźwięk. Odwróciłam się, ale oczywistym było, że w tej ciemności nic nie zauważę. Ten dźwięk uświadomił mnie jednak w tym, że musiałam uciekać.
Zerwałam się do biegu. Biegłam, płacząc boleśnie przez zranione stopy. Nagle krzyknęłam, gdyż coś złapało mnie za kostkę u nogi. W tej chwili chciałam, aby był to Rafferty.
***
Cześć! Zauważyłam pewną rzecz. Mianowicie między rozdziałem 8 i 9 jest brak jednego rozdziału. Zdublował mi się na Wattpadzie w moich projektach jeden rozdział i mam dwa takie same rozdziały, dlatego zrozumiałam, że po prostu jeden rozdział musiał mi się przypadkowo usunąć.
Powieść pisałam w listopadzie i już nie będę pisać brakującego rozdziału, gdyż trudno byłoby mi to zrobić. Brakujący rozdział nie wpłynie jednak na fabułę "Rafferty'ego". Pierwszy raz mam taką sytuację i jest naprawdę dziwna. Nie wiem, skąd to się wzięło.
(P.S. Pamiętam jednak, że w brakującym rozdziale Nebbie została karę za to, że rzuciła się na Raffa po tym, jak ten jej powiedział :
"- Wówczas powiem ci, że nie masz wyboru, kwiatuszku. Twoje życie należy do mnie i będzie tak po kres naszego życia. Amen." - ostatnie słowa rozdziału 8)
Także powieść ta będzie miała ostatecznie 59 rozdziałów, a nie 60 tak jak zwykle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top