Epeisodion X: Drzewa pamiętają tylko złe rzeczy
Leah czuła lęk.
Choć z całych sił próbowała nie pokazywać tego po sobie, przerażenie stopniowo zaczynało zagnieżdżać się na dobre ciężką, niemożliwą do przełknięcia gulą w przełyku. Dławiło, utrudniało oddech, przeszkadzało i dziwnie współgrało z narastającym w piersi uczuciem, którego nie potrafiła nazwać, a które najbardziej ze wszystkiego przypominało uporczywe łaskotanie. Swędzenie, którego nie sposób podrapać...
Uczucie nakazywało jej po prostu uciec. Zamknąć się na świat, zignorować to, co działo się wokół i zwyczajnie puścić biegiem przed siebie. I pędzić tak, dopóki starczyłoby sił, dopóki mięśnie wilczych łap nie odmówiłyby całkowicie posłuszeństwa. Dopóki nie padłaby wyczerpana na leśną ściółkę i nie mogła zamknąć oczu z poczuciem, że ze zmęczenia nie jest w stanie myśleć o niczym...
Co tak właściwie się właśnie działo? Czym była ta zagubiona wilkopodobna istota o cierpiących ludzkich oczach? I dlaczego jej obecność wyzwoliła w półdemonicy najgroźniejsze wilcze instynkty, z których zupełnie nie zdawała sobie sprawy i w których istnienie zaczynała wątpić? A przede wszystkim: co sprawiało, że choć najpierw zamierzała wilczycę przepędzić i poturbować przez samo to, że odważyła się wejść na coś, co zaczynała już uważać za swoje terytorium, uczucie złości przerodziło się w irracjonalne pragnienie chronienia jej, gdy tylko spojrzała w te lśniące przerażeniem ślepia?
Tylko że...
No właśnie. Tylko że z tego, co zdołała wyczytać z chaotycznych myśli dziewczyny wynikało, że ona była już kiedyś w Nocnym Dworze. Pojawiła się w nim, zostawiła swój zapach na progu, zaglądała we wszystkie kąty, a przede wszystkim... coś do tego miejsca czuła. Związała się ze starym budynkiem, czuła się w nim dobrze. Być może wręcz go pokochała. Być może była tu jedynie chwilowym gościem, lecz coś takiego w oczach wilczego instynktu było niewybaczalne. Leah nigdy nie przypuszczałaby, że może posiadać aż tak silny instynkt terytorialny, ale na samą myśl, że Mojra mogła choćby spacerować po korytarzach czy rozmawiać z mieszkańcami – a zwłaszcza Markiem – czuła palące w gardle zaczątki zmuszającej do warkotu potwornej wilczej złości.
Nocny Dwór należał do Lei.
Tak, widziała, że to idiotyzm – spędziła tu przecież dopiero dwie noce – ale już czuła rodząca się pomiędzy nią a starymi murami więź. To było coś specyficznego, coś, czego szukała przez całe swoje życie, coś, do czego podświadomie dąży każdy – to było jej miejsce na ziemi. Jej azyl, oaza, w której nie miało prawa spotkać jej nic, co złe. Ostoja, w której nabierała sił, która czyniła ją ważną, potężną, potrzebną. To było po prostu miejsce, do którego nikt niepowołany nie miał prawa wstępu, a już zwłaszcza bez jej wiedzy.
Mojra się bała. Drżała, potykała się, była zagubiona, a Nocny Dwór wydawał jej się przysłowiową ostatnią deską ratunku. Leah nigdy jeszcze nie czuła się tak źle, by nie móc rozpoznać wśród własnych uczuć, czy ma większą chęć wilkopodobną istotę przepędzić, czy raczej się nią zaopiekować. Czymkolwiek była, wilczyca powoli zaczynała budzić w niej coraz silniejszą litość. Gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, że słyszą nawzajem swoje myśli – jak członkowie jednego wilkołaczego stada – poczuła się za nią w pewien sposób odpowiedzialna. Obojętnie, skąd się tutaj pojawiła i czego chciała, Mojra stanowiła teraz ważną część ich prywatnej dwuosobowej watahy, a watahę należy chronić choćby i za cenę własnego życia, obojętnie, jaka by ona nie była. Doskonale wyczuwała, że choć nieufna, tajemnicza istota już znalazła w niej oparcie. Gdy tylko próbowała się choćby delikatnie odsunąć, ta zaraz wpadała w panikę. Leah nie chciała być wścibska, nie grzebała na siłę w jej wspomnieniach, jeśli tamta nie chciała ich pokazać – czy w ogóle wiedziała, że jeśli będzie o nich myśleć, to Leah również je ujrzy? – i czekała cierpliwie. Nurtowało ją, co takiego się stało, niepokoił niesmak i poczucie winy podszyte pod zagubienie i strach, ale nie mówiła nic. Uspokajała, pilnowała... trwała obok. Jak siostra. Wilcza siostra.
Śmieszne. Gdy należała jeszcze do wilkołaczej sfory, wprost nienawidziła innych samic. Zawsze czuła się przy nich gorsza, słabsza – jak na wilkołaka była przecież niemalże karłem – konkurowała więc z nimi w każdym możliwym aspekcie, wciąż odczuwając potrzebę udowodnienia, że była równie ważna i silna jak one. A teraz? Być może na samym początku, lecz teraz już nie było w niej najmniejszego okruchu chęci walki o terytorium. Czuła się tak pewnie przez to, że Mojra wyglądała cokolwiek nieporadnie? Czy może powód był inny, głębszy, bardziej skomplikowany...?
Dla Lei od zawsze najlepszym lekarstwem na chwile, w których się gubiła, był czarny humor. Okrutna, ciężka, kolczasta złośliwość, jakiej murem otaczała się zawsze i wszędzie, niechętna, by dopuścić kogokolwiek do swego wnętrza. Cynizm, dzięki któremu umiała choć minimalnie udowodnić problemom, że ma nad nimi taką kontrolę, iż jest w stanie z nich nawet żartować... Śmiałaby się, jeśli tylko byłoby to możliwe w wilczym ciele. Śmiałaby się, wymyślała coraz to nowe dowcipy sytuacyjne, każdy najdrobniejszy gest przywodziłby jej na myśl setki niekoniecznie uprzejmych skojarzeń, gdyby tylko...
No właśnie. Śmiałaby się, gdyby tylko nie ta aura strachu, jaką wyczuwała ze strony Lokiego.
Bogowie, jak poważna musiała być sytuacja, by wpędzić w dławiącą zdrowy rozsądek panikę wyverna, najpotężniejszą istotę obu światów? A zwłaszcza wyverna nie byle jakiego, bo Przedwiecznego? Coś tu cholernie nie grało. Czym była ta biedna, przerażona do granic możliwości istota, skoro zamierzano zaraz po przekroczeniu progu domu właściwie rzucić ją na pastwę Markowi? Za nic nie potrafiła dojść do tego, co mogłoby wymagać podjęcia aż tak radykalnych działań. Przecież to okrutne. Już nawet ją Loki i Allan poniekąd chronili przed Antykreatorem, zwłaszcza gdy miał zły humor. Wiedziała, że istniały sytuacje, gdy do Marka lepiej było się nie zbliżać, jeśli chciało się pozostać w jednym kawałku. Więc co...?
Zaraz. Ale przecież czy nie istniało coś takiego...?
Zatrzymała się gwałtownie z przednią łapą uniesioną w pół kroku, jak wystawiający zwierzynę pies myśliwski. Loki obejrzał się na nią z niepokojem; czerwone oczy błysnęły, gdy krótko zmierzył wzrokiem zjeżoną potwornie czarną sierść i uszy stulone do czaszki.
– Coś się...? – zaczął, lecz umilkł i skrzywił się, gdy potrząsnęła przecząco wielkim łbem i wskazała mu nosem ledwo widoczną ścieżkę, którą do tej pory podążali. Wyvern westchnął tylko i delikatnie, acz stanowczo pchnął Mojrę, by podjęła przechadzkę. W wilczych oczach dziwnej istoty już zabłysło przerażenie, gdy tylko zorientowała się, że Leah nie rusza się z miejsca.
No bo właśnie – wilkopodobne istoty. Oj, jakaś ty głupia, Leah...
Zadrżała, podkuliła odruchowo ogon. W jednej chwili obezwładniające przerażenie rozlało się lodowatym dreszczem po całym ciele.
Półwilcza istota. Strach. I ona – jedyny żyjący czarny półdemon na świecie. A poprzednim był...
Przecież to niemożliwe! Bogowie, jeśli jacykolwiek istniejecie...
Zaskamlała odruchowo i puściła się biegiem za niknącymi między drzewami postaciami. Serce w potężnej wilczej piersi biło zdecydowanie zbyt szybko i mocno, sierść za nic nie dała się wygładzić, a ogon odkleić od brzucha. Musiała wyglądać potwornie.
Dawno nie zdarzyło się, by coś było w stanie zmusić ją do ugięcia grzbietu. Tak, była mała, chuda i słaba. Owszem, umiała i wiedziała tyle, co nic. Nie, nie miała szczególnie wysokiego mniemania o sobie, lecz to ona była tą, która potrafiła patrzeć prosto w ślepia karcącej ją wilkołaczej Alfie, nawet gdy za pomocą swojej mocy zmuszała ją do posłuszeństwa. To ona od zawsze reagowała gniewem i jeszcze silniejszym uporem, gdy coś zaczynało ją przerastać. I to było bezpieczne. To budowało wokół niej mur kobiety silnej i zawsze mającej wszystko pod kontrolą, mur, przez który mało kto był w stanie się przebić. Za takim murem mogła być sobą. Mogła za nim chronić delikatne wnętrze, będąc stuprocentowo pewną, że nikt niepowołany nie zyska do niego dostępu.
Leah się nie kuliła. Myślała racjonalnie, kalkulowała, zawsze wycofywała się pierwsza, nie chcąc zgrywać bohaterki, którą się nie czuła, nie pchała się w sprawy, nad którymi nie mogła mieć żadnej kontroli, ale nie kuliła się jako wilk. Nigdy. Ale...
No właśnie, ale to była taka sytuacja, w której wszystkie jej postanowienia szlag trafiał. Bo jeśli to prawda...
Pazury potężnych łap zastukały na poprzerastanym trawą bruku podjazdu Nocnego Dworu. Nerwowym truchtem podbiegła do otwierającego właśnie drzwi Lokiego, bezceremonialnie przepchnęła się w progu do tonącego w półmroku hallu. Pozwoliła, by nieufna Mojra oparła się o nią bokiem, wciąż mając problemy z utrzymaniem równowagi w ciele w równej mierze przypominającym ludzkie, jak i wilcze. Czekały dłuższą chwilę, ciche, milczące, nieruchome jak marmurowe posągi.
Wilczy słuch był fenomenalny – bez żadnych problemów dosłyszała wiązankę przekleństw w co najmniej kilkunastu językach, jaką Mark obrzucił Lokiego po tym, jak ten bez pukania wparował mu do sypialni. Roześmiała się krótko w myślach, wyobraziwszy sobie, jaką minę musiał mieć groźny Antykreator – było przecież jeszcze przed piątą...
Cóż, myślała, że jest zmęczony. Że chciałby pospać do dziewiątej, odpocząć... cokolwiek. Ale nie przepuszczała, że może być z nim aż tak źle.
Wyglądał okropnie. W luźnym czarnym dresie z podartą nogawką i powyciąganej białej podkoszulce bez rękawów wyglądał na znacznie mniejszego niż w rzeczywistości. Potargany, zapuchnięty od snu, z poduszką odciśniętą na twarzy wśród nieco dłuższego niż normalnie zarostu, lekko zaczerwieniony... a przede wszystkim cuchnący alkoholem z daleka. Jako człowiek z pewnością umiałaby to przegapić, lecz wilczy nos natychmiast usłużnie podsunął nieprzyjemny zapach jak na tacy, aż cofnęła się kilka kroków, ponownie kładąc uszy po sobie.
Nienawidziła pijanych mężczyzn. Być może wręcz się ich bała. Nic nie potrafiła poradzić na to, że cała nagle się spięła i stanęła dopiero gdy bokiem właściwie przytuliła się do obitej ciemnym drewnem ściany.
Kolejny cholerny raz ugięła przed kimś kark. Mojra obejrzała się na nią, zdezorientowana, lecz nie powiedziała nic konkretnego. Jej myśli były tak chaotyczne, że nie potrafiła wyczytać z nich niczego.
– Kurwa, człowieku, ty wiesz, która jest godzina? – warczał najemnik, dogoniwszy Lokiego gdzieś w połowie schodów. To, jak kurczowo zaciskał dłoń na poręczy i mrużył oczy wskazywało na to, że być może wcale nie był pod wpływem alkoholu, a raczej monstrualnego kaca. – Co takiego niby się stało, że nie możesz pudla do tego obudzić?
– Zapewniam, że to akurat ci się spodoba, pijaczyno ty mój kochany. – Całkowicie poważny Loki zatrzymał się pomiędzy Leą a Mojrą i skrzyżował ramiona na szerokiej piersi.
Mark przez chwilę autentycznie musiał nie wiedzieć, o co musiało mu chodzić. Irracjonalny strach Lei zaczął odpuszczać na rzecz mało dyskretnego ataku wesołości. Sierść nie chciała się wygładzić, lecz pysk błysnął ostrymi kłami i różowym jęzorem w szerokim wilczym uśmiechu.
Mojra za jej plecami zaczynała poważnie drżeć. Być może nieświadomie zrobiła krok w kierunku drzwi, czym zwróciła wreszcie na siebie uwagę zaspanego wyverna. Zamarła całkowicie, gdy niemal białe oczy się na niej zatrzymały, i zaskamlała cicho, jakby prosząc o ratunek... a następnie zadrżała jeszcze raz i przemieniła się w człowieka.
Loki zaklął, gdy drobna nastolatka przewróciła się na wyłożoną czarno-białymi płytkami podłogę. Całkowicie naga, potargana i umazana czyjąś krwią, drżąca i płacząca ze strachu, zaległa na posadzce i skuliła się pod ścianą, bezskutecznie próbując zasłonić skostniałymi rękami. Przedwieczny zrobił zdecydowany krok w jej stronę, lecz zatrzymał się gwałtownie, gdy Leah zastąpiła mu drogę, warcząc potwornie. Półdemonica całkowicie zasłoniła przerażoną dziewczynę własnym bokiem i kłapnęła zębiskami w jawnej groźbie.
– Uspokój się, nic jej przecież nie zrobię – zdenerwował się Loki. Zdjął szybko runiczny skórzany płaszcz i wyciągnął go w stronę czarnej wilczycy. – Ty jej raczej tego nie podasz.
Odsunęła się bardzo powoli, pozwoliła, by Mojra sięgnęła drżącą dłonią po ubranie i ponownie ją osłoniła. Ponownie zawarczała, gdy Mark zszedł w końcu po kilku ostatnich stopniach i podszedł bliżej.
– Nie zjem jej przecież. – Rzucił jej pobłażliwe spojrzenie, westchnął przeciągle i potarł zapuchniętą twarz. – Ty, czarnowłosa, mam spytać, dlaczego masz takie wielkie oczy, czy co się, do cholery, stało? Nie masz jeszcze dwudziestu lat chyba.
Mojra, żałośnie mała i blada w za wielkim płaszczu, bezradnie zmarszczyła brwi. Nie odezwała się przez dłuższą chwilę.
– Co ma do rzeczy, ile ja mam lat? – szepnęła wreszcie słabo. – O co tutaj chodzi?
– Myślisz, że ja wiem? Jestem równie świetnie poinformowana, jak i ty – mruknęła Leah w myślach, choć wiedziała, że dziewczyna już jej nie usłyszy. – Chociaż... Nie, mam nadzieję, że akurat tym nie jesteś, siostro.
Mark zerknął na nią krótko, jakby doskonale wiedział, co takiego chodziło jej po głowie. Być może wiedział, przecież sprawa nie była wcale tak skomplikowana, a możliwość istniała tylko jedna...
– Co za dwadzieścia lat? – Loki inaczej sformułował wiszące w eterze pytanie. – Bez obrazy, ale co ty pieprzysz?
– Przecież widzisz, czym ona jest. – Mark wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, czy opłaca mu się kogoś zabić przed ponownym udaniem się do łóżka, czy lepiej to sobie tym razem darować. Nieporadnie zasłonił się dłonią przed pierwszym promieniem słońca, wpadającym do środka wąską wstęgą przez nie najczystszą witrażową szybę. – One zaczynają się przemieniać dopiero po dwudziestce. Nie wiem dlaczego. Tak się dzieje, i tyle.
– Dopiero po dwudziestce? Coś mi się zdaje, że taki jeden...
– Ja też ją znałem – przerwał szybko Lokiemu. – Ale ona... w ogóle nie działała tak, jak powinna. – Skrzywił się boleśnie, gdy gdzieś na piętrze trzasnęły drzwi. – Zły przykład. Przydaj no się na coś i skocz po naszą kędzierzawą śpiącą królewnę, skoro już gdzieś tam się kręci.
– Zara, moment, daj się człowiekowi rozbudzić! – dobiegło gdzieś z góry na chwilę przed trzaśnięciem kolejnych drzwi.
– Okres się zbliża – prychnął Loki pod nosem. – Tylko dlaczego obu naraz...?
– To chociaż kawę zrób, zamiast tu sterczeć, bo zaczynasz głupoty pieprzyć. – W spojrzeniu Antykreatora błysnęło coś stalowego.
Przedwieczny jęknął bezradnie, wyrzucił dłonie ku niebu w niemym błaganiu o cierpliwość i odszedł w stronę kuchni.
– Dobra, a wy, dziewczęta kochane... – Mark skrzywił się, obrzuciwszy Leę wzrokiem. – Nie zechciałabyś może wrócić do ludzkiej skórki? Czytanie ci w myślach uważam za odrobinę nietaktowne.
– To on umie czytać w myślach? – jęknęła Mojra, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Zdziwiłabyś się, co on jeszcze może...
Leah potrząsnęła łbem, próbując odegnać natrętne myśli.
Choć przy Lokim nie chciała tego robić, tak przemienienie się w człowieka przed Markiem uznała za... pewien podstęp. Za kolejny schodek w skrupulatnym planie górnolotnie określanego „spróbowania jeszcze raz", bo przecież tego właśnie miała się trzymać. Tego, ale i idącej z tym nadziei, która jako jedyna sprawiała, że jeszcze trzymała się w jednym kawałku, zamiast zamienić w kupkę nieszczęścia, czego bliska była pierwszego wieczoru.
Rany, czy to było przedwczoraj? A już czuła się tu jak w domu... A przecież nigdy nie aklimatyzowała się szybko.
A więc przemieniła się w człowieka. I stanęła przed Markiem von Lahmanem w samych dość kusych bokserkach i obcisłej podkoszulce na ramiączkach, pod którą – oczywiście – nie miała nic więcej.
Mark wytrzeźwiał w sekundę. Widać było, że próbował się powstrzymać, lecz szare oczy i tak na chwilę zabłądziły zdecydowanie nie tam, gdzie trzeba – najpierw w okolicę długich, szczupłych nóg, potem nie największego, lecz całkiem pełnego biustu.
Pomachała mu z pełną premedytacją. Dopiero wtedy drgnął, otrząsnął się, spojrzał jej w oczy z zabawnym wyrzutem i szybko zwrócił się w stronę Mojry.
– To jeszcze raz. Co ty tutaj robisz? – spytał spokojnie, udając, że kompletnie nic się nie stało.
Speszona Mojra bezradnie obejrzała się na Leę, która zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem:
– Prawdopodobnie ona sama nie wie. Przyszła tutaj, jakby szukała ratunku. Ma ze sobą plecak z jakimiś rzeczami, może by dać jej tak chwilę na ogarnięcie się? Ma krew na rękach – zaznaczyła spokojnie. – A na kaca podobno dobra jest woda po ogórkach – dodała uprzejmie po krótkiej przerwie.
– Nie przejmuj się, ona jest z Polski. – Mark wyszczerzył się na siłę do Mojry. – Łazienka jest tam. Ogarnij się. W kuchni już byłaś. A ty się ubierz, mała. – Łypnął na Leę mało sympatycznie i odszedł w tylko sobie znanym kierunku.
– No idź, łazienka to nic strasznego – zażartowała Leah, widząc przerażone spojrzenie Mojry.
– W przeciwieństwie do tej blondi, gdy się wkurwi. Znaczy zdenerwuje – dobiegło gdzieś z korytarza. Leah profilaktycznie pokazała w tamtą stronę wyciągnięty z wdziękiem środkowy palec, z godnością odrzuciła poplątane włosy na plecy, rzuciła ostatni pokrzepiający uśmiech niepewnie snującej się do łazienki dziewczynie i odeszła do swojego pokoju.
A w nim na dobre oddała się czekającym na nią szponom paniki.
Usiadła ciężko na łóżku, nie ufając własnym drżącym nogom. Dłuższą chwilę wpatrywała się we własne palce, wyłamując je niecierpliwie i skupiając na powolnym oddychaniu. Natrętne łzy cisnęły się do oczu z całą swoją zdradliwą mocą, a ona słabła – powieki szczypały i groziły, że jeszcze chwila, a pozwolą wilgoci wypłynąć. Zabłysnąć w porannym słońcu...
...jak diamenty w morzu cyrkonii...
Zerwała się z miejsca, jęknęła mimowolnie, złapała się za głowę w rozpaczliwym geście. Dłuższą chwilę zajęło jej upewnienie się, że zdoła powstrzymać się od krzyku, choć kosztowało ją to tak wiele...
Te słowa pojawiały się same. Wypływały w najmniej spodziewanych momentach, obce, nienaturalne i przerażające kryjącą się za nimi prastarą potęgą, którą wyczuwała w pobłyskującym echu tuż po ich przebrzmieniu. Pojawiały się, błyskały w jej umyśle jasno i czysto, tak natrętnie klarowne, że same właściwie cisnęły się na usta. Pojawiały się... a ona nie miała najmniejszego pojęcia, czym tak właściwie były i co takiego je wyzwalało. Mogły pojawić się w dosłownie każdej chwili, wzbudzając przerażenie i ślepą bezsilność...
– Jak diamenty w morzu cyrkonii – powtórzyła bezwiednie, obracając słowa w myślach. Nie wiedziała, jak powinna je rozumieć. Ale czy kiedykolwiek w podobnym przypadku wiedziała?
Ach tak. Był jeden taki raz, gdy czuła stuprocentową pewność, co należy zrobić. To był ten pierwszy raz. Pierwszy raz, gdy wiedziała, że niepochodząca od niej fraza musi zostać wypowiedziana przy jednej konkretnej osobie...
– Nie bój się świata, Antykreatorze. To świat powinien bać się ciebie – szepnęła, zaciskając dłonie w pięści.
Szlag, za co się w ostatnim czasie nie zabrała, to rozpadało jej się w palcach. Rzeczywistość umykała zmysłom, przegnana przez przenikający wszystko absurd...
A może było w tym coś więcej?
Thomas tworzący grupkę magicznych znajd do zadań specjalnych. Thomas, którego Mark zmiażdżyłby z zamkniętymi oczami, nie wysilając się zbytnio, ale którego z niewiadomych przyczyn nie ważył się tknąć, choć można było spokojnie powiedzieć, że tamten odebrał mu wolność. Człowiek – upadły wyvern – który podporządkował sobie zagładę świata... W tym musiało się coś kryć. Tylko do czego mu ktoś taki jak ona? Półdemonica, której jedyną mocą jest przemienianie się w wyrośniętego wilka? Toż nie byłoby o wiele łatwiej, gdyby złapał sobie pierwszego lepszego wilkołaka? Wilkołak może i nie był nieśmiertelny, ale prawdopodobnie poradziłby sobie w takiej sytuacji o wiele lepiej, niż ona. Ona, która zgrywała ważną, a tak naprawdę bała się własnego cienia...
Dość!
Ręce jej drżały, gdy sięgnęła po lusterko i przybory do makijażu.
Tak, bała się. Czego tu się wstydzić, skoro taka właśnie jest prawda? Bała się. I to potwornie.
Wyverny były bezpieczne i na swój sposób oswojone. Wiedziała dużo wcześniej o ich istnieniu. Nawet ten jeden konkretny wyvern był czymś znajomym i możliwym do zaakceptowania. Podobnie jak zmiennoskórzy, walki na miecze, a nawet idea istnienia Antykreatora, nad którą myślała zdecydowanie zbyt wiele, odkąd tylko dowiedziała się, że obdarzyła uczuciem kogoś tak blisko związanego z Wielką Przepowiednią, jak to tylko możliwe. Ale wilkopodobne istoty, o których jak na złość nikt na razie nie chciał powiedzieć niczego konkretnego, a których Przedwieczny Loki się na swój sposób lękał? Tego było za wiele. Jakby nie miała wystarczająco problemów z zupełnym przemeblowaniem życia z dnia na dzień i uczuciami, których nijak nie potrafiła pozbierać i złożyć w całość.
Jak na złość – gdzieś z tyłu głowy natrętnie tłukła się myśl, pewne skojarzenie... lecz bała się je nazwać. Nie, dopóki nie nabrała całkowitej pewności, że to o to może chodzić. Nie, bo to by było...
Na to zwyczajnie brakowało nawet słów.
Niewiele myśląc, ubrała się w mocno niepraktyczną sukienkę z białej koronki i energicznym krokiem udała się do jadalni, nie mogąc znieść świadomości, że coś miałoby zostać postanowione bez niej.
Okazało się, że na miejscu nie zastała jeszcze Mojry.
– Postanowiliście już coś? – spytała pozornie beztrosko, lecz trwożliwe spojrzenie, którym jeszcze raz obrzuciła otoczenie, zdradziło jej prawdziwe uczucia. Maska, którą opanowała niemal do perfekcji, dzisiaj nie dawała się tak łatwo przywołać. – Gdzie ona jest?
– Kąpie się – wyjaśnił Loki. – Spokojnie, jeszcze żyje, mam wszystko pod kontrolą. – Znaczącym ruchem wskazał na lekko spiczaste uszy i zaprosił ją gestem do kuchennego blatu. – Pomóż no, rąk mi brakuje.
Wiele nie myśląc, odebrała od niego dwie szklanki z herbatą. I ryknęła śmiechem.
Mark – odświeżony, ubrany jak zwykle i wyglądający już niemal normalnie – spojrzał na nią z wręcz szokiem wypisanym na twarzy.
– Dobrze się czujesz? – zagaił powoli, odstawiając na blat blachę z ciastem.
Zaczęła się śmiać jeszcze bardziej, aż musiała odstawić szklanki na niewielki kuchenny stół.
Herbata w szklankach. I to nie byle jakich! W szklankach w plastikowych czerwonych koszyczkach powycinanych w gwiazdki. W zabytkowej, przypominającej katedrę jadalni Nocnego Dworu.
I Mark z blachą świeżo upieczonego ciasta. Antykreator piekący ciasto.
– O Boże, nie mogę! – jęknęła, ocierając delikatnie łzy. Świeżo nałożony tusz do rzęs trafiał szlag. – Kurde, mówiłam wam już, że was uwielbiam?
– Nie wiem, jak nazywa się twój diler, ale myślę, że powinnaś pomyśleć nad jego zmianą – mruknął Przedwieczny, unosząc jedną brew. Dopiero teraz zauważyła, że na samej jej krawędzi od zewnętrznej strony twarzy miał wytatuowaną maleńką runę, znacznie mniejszą od paznokcia. Musiała kiedyś spytać go o znaczenie tych wszystkich symboli.
Odetchnęła kilka razy pod oniemiałym spojrzeniem Allana, ponownie wzięła te cholerne szklanki i tym razem już bez przeszkód udała się do jadalni.
– To wracam do pytania. Postanowiliście już coś? – zmieniła szybko temat.
Loki wziął się pod boki, kontemplując niemal sielankowe śniadanie wyłożone na wielkim dębowym stole.
– Postanowione jest to, że dziewczę musi u nas zostać – powiedział wreszcie posępnym tonem. – Jest zagrożeniem, i to nie tylko dla siebie samej.
– Wiem to doskonale. Z jedną jej podobną musiałem użerać się przez pół wieku, zanim nie doprowadziła siebie samej do śmierci. – Allan z chmurnym wyrazem twarzy oparł się o witrażową szybę, krzyżując ramiona na piersi.
– Nie ma nawet takiej opcji – wtrącił się Mark, wchodząc gwałtownie do pomieszczenia.
– Opcji na co? Dlaczego nie mogę wracać do domu?
Wszyscy jednocześnie odwrócili się w stronę dwuskrzydłowych drzwi na korytarz, w których stała Mojra. W swoich ubraniach wyglądała już nieco lepiej, choć mokre włosy zdawały się w niewyjaśniony sposób podkreślać bladość jej cery.
– To kurewsko skomplikowane, dziewczyno – warknął najemnik. – Uwierz, że dla nas również. Nie mam bladego pojęcia, co z tobą zrobić, ale zostać tutaj też nie możesz.
– Tak? To co w takim razie z nią zrobisz? – Loki zmrużył gniewnie czerwone oczy. – Mówiłem chyba wyraźnie, że to zagrożenie. Ich nie można puszczać samopas. Livia...
– Livia była inna. Livia, gdyby wypuścić ją na miasto, wymordowałaby wszystkich w ciągu kilkudziesięciu minut. I to z przyjemnością. To była bomba atomowa, która reagowała, jeśli tylko zostawić ją samą z własnymi myślami. Ta wygląda dość nieszkodliwie.
– Sam przyznałeś, że sprawa jest poważna, i to ile dni temu – wtrącił się ze złością Allan.
– To on już wcześniej wiedział, czym ja jestem? – jęknęła Mojra. – Kim on, do cholery, jest?
– Nie martw się, u niego to normalne. Módl się, żeby ciebie nie chciał szermierki uczyć – westchnęła Leah, skupiając się na swojej szklance z kawą.
– Może i przyznałem, ale nie możemy jej wciągnąć w to gówno. – Mark jak gdyby nigdy nic ukroił sobie kawałek jeszcze ciepłego ciasta i pochłonął prawie cały za jednym razem.
– Od kiedy ty taki pokojowy jesteś? – Loki wywrócił oczami. – Od kiedy tak ci zależy na czyimkolwiek dobru?
Mark, jako że usta miał pełne, zawarczał potwornie z głębi gardła. Mojra pobladła jeszcze bardziej i zacisnęła mocniej dłonie na swojej szklance, niemal ją zgniatając. Leah szybko wyjęła ją z jej zgrabiałych palców i odstawiła na rzeźbiony blat, pewna, że dziewczyna nawet tego nie zauważyła.
– Możecie wreszcie powiedzieć mi jasno, o co tu chodzi?! – krzyknęła Leah, bezceremonialnie wcinając się w powoli powstający chaos.
– Jesteś półdemonem, w dodatku czarnym, i nie wiesz? – Mark spojrzał na nią jak na niespełna rozumu.
– Nie wiem. Czy pytałabym, gdybym wiedziała? – Zgrzytnęła zębami. – Olśnicie nas w końcu?
– Mam tego dosyć! – Mojra wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Zerwała się z krzesła, zachwiała się niebezpiecznie, powiodła po wszystkich przerażonym wzrokiem. – Powiedzcie coś wreszcie! Dlaczego mam tutaj zostawać?! Wilkołaki chyba jakoś się kontrolują, skoro ona jest taka... dobra? – Wskazała na Leę, krzywiąc się dziwnie, głos jej zadrżał.
Leę coś niepokojąco ukłuło w piersi, lecz milczała, czekając.
– Problem w tym, że nie jesteś wilkołakiem – powiedziała wreszcie, widząc, że wszyscy pozostali patrzą na nią z wyczekiwaniem. – Tylko czym...?
– Czymś milion razy gorszym – syknął Mark. – Wiesz. Widać to po tobie.
– Nie, ona nie może być... – Półdemonica zacięła się, z trzaskiem odstawiła talerz na stół. Twarz zdrętwiała jej ze strachu. – Nie...
– Powiedz to, wilcza dziewczyno. – Obracał węglowy rysik w palcach jak monetę. Nie przypuszczała, że jeszcze je ze sobą nosi, jak przed laty. – Powiedz.
– Ona jest Wilkiem Fenrira – wyszeptała wreszcie. – Tylko że...
– Czym...? – jęknęła Mojra.
Mark tym razem całkowicie skoncentrował się na niej.
– Wilk Fenrira. Ogar Bogów... Różnie was nazywają. Nie jesteś człowiekiem przemieniającym się w wilka. Jesteś wilkiem przemieniającym się w człowieka. A właściwie nie tyle wilkiem, co... bestią. – Zupełnie nieświadomie wyrysował na blacie stołu runę, która krótko po tym, jak musnął ją dłonią, rozbłysła blaskiem dogasającego żaru i zgasła, zostawiając po sobie zwęglony ślad. – Jesteś największą zagadką obu światów. To ktoś taki jak ty ma według starej przepowiedni pożreć słońce.
– Ogar bogów... – Leah powtórzyła bezwiednie, obserwując dłonie wyverna. Szybciej niż jej oko mogło zarejestrować, wyrysował kolejną runę, tym razem do złudzenia przypominającą odwróconą swastykę z haczykowato zagiętymi ramionami. Nietrudno było się domyślić, że symbol oznaczał słońce.
– Tak... – Mark uśmiechnął się bez cienia wesołości. – Tak je nazywają. Choć znacznie bliżej im do samego dna Szeolu, niż stołów biesiadnych Walhalli.
– Czyli co? Co mnie niby czeka? – Przerażona do granic możliwości Mojra cofała się powoli. – Piekło...?
– Tron w piekle, dziewczyno. – Niemal białe oczy błysnęły wyvernią czerwienią. – Ale ciesz się! Raduj się, Mojro! Nie musisz się niczym martwić, to nie od ciebie zależy, ile czasu pozostało tej wyjątkowo nędznej galaktyce.
– Ta przepowiednia to przenośnia – przetłumaczył szybko Loki. – Nie wiem, o co dokładnie w niej chodziło, ale z pewnością te słowa mają głębsze znaczenie.
– Toście mnie pocieszyli – pisnęła, złapała się za głowę i ponownie opadła na krzesło.
– Czarne półdemony i Wilki Fenrira łączy szczególna więź – kontynuował Mark. – Fenrir był ostatnim czarnym półdemonem, który dożył dorosłości. Zanim go zabito po tym, jak niemal zrujnował drugi świat za pomocą swojej armii, stworzył klątwę... Swoją armię właściwie też stworzył samodzielnie. Składały się na nią istoty takie jak ty. Jego Wilki. Dzięki klątwie rodzą się do dzisiaj. Jeden naraz. Wraz z jego śmiercią na świecie pojawia się następny.
– Dobra, to słyszałam, ale jest coś jeszcze – przerwała Leah. – Czegoś nie mówisz.
– Buduję odpowiednie napięcie. – Znowu się uśmiechnął. – Czarne półdemony są w stanie panować nad Wilkami Fenrira. Zmuszać je do posłuszeństwa, wchodzić im w myśli... kierować nimi. Mówiąc prościej: posyłać do brudnej roboty, jeśli same nie chcą w niej maczać rąk. A Wilki Fenrira są zwykle oddane im bezwarunkowo. No, to teraz się będzie działo...
– Że co?! – Mojra ponownie zerwała się na równe nogi. – Za cholerę nie zamierzam się zgadzać, żeby jakaś laska mną kierowała!
– O co...? – Leah przez dłuższą chwilę nie wiedziała, jak powinna zareagować.
– Słyszysz?! Odwal się ode mnie! – Brunetka odskoczyła od niej na kilka metrów, wycelowała oskarżycielsko palec. Jej jasne oczy pałały szaleństwem. – Masz spierdalać z mojej głowy! Przecież to jest jakieś chore!
– Dziewczyno, o co ci chodzi? – Półdemonica uspokajająco uniosła obie dłonie. – Nie zamierzam ci siedzieć w głowie, a tym bardziej tobą kierować...
Mojra zawarczała potwornie, zadrżała, jej skóra poszarzała niebezpiecznie. Oczy przez chwilę miała zupełnie wilcze. Skoczyła w stronę drobniejszej dziewczyny, zaskowyczała ze wściekłością, gdy Loki błyskawicznie złapał ją wpół.
– Wyjdź stąd! – ryknął na Leę.
– Ale... – Zdezorientowana półdemonica obejrzała się bezradnie na Marka, lecz nie zamierzał być subtelniejszy.
– Spieprzaj, ale już!
Widząc, że Mojra obrosła już srebrzystą sierścią, a jej twarz stała się bardziej wilcza, nie kazała sobie dłużej powtarzać. Rzuciła się w stronę otwartego szybko ogromnego okna, wyskoczyła, w locie przemieniając się w wilka, i rzuciła się desperackim biegiem prosto przed siebie, nie myśląc wiele nad tym, że kolejny raz bezwiednie zanurzała się w emanującym grozą starym lesie...
Pędziła, zdezorientowana, wystraszona... i przede wszystkim tak bardzo wściekła, że aż miała ochotę unieść łeb do nieba i zawyć. Chciała drapać we wściekłości ziemię, chciała gryźć, chciała przewracać drzewa, wyrywać je z korzeniami i...
Przepędziła ją. Mojra przepędziła ją z jej własnego domu. Z jej ostoi, z jej prywatnego schronienia, z jej maleńkiego kawałka świata. Przepędziła ją...!
Las szumiał złowrogo, jakby jemu również udzielał się nastrój czarnej wilczycy. Gdzieś niedaleko zagrzmiało, wraz z nabrzmiałymi wodą chmurami pojawił się silny zapach ozonu i wilgoci.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim się zatrzymała, zgrzana i zmęczona tak, że ledwo łapała oddech. Padła na ziemię, dłuższą chwilę nie była w stanie się z niej ruszyć. Liczyła pęknięcia na powierzchni wyrastającego nieopodal z gruntu sporego kamienia, mając nadzieję, że to pomoże jej opanować myśli i sprawić, że na powrót staną się ludzkie.
W tym miejscu wiekowe modrzewie rosły tak gęsto, że światło słoneczne właściwie nie miało szans, by się pomiędzy nimi przebić. Potężne gałęzie o gęstych, ciężkich kiściach czarnych igieł zwieszały się jak posępne sklepienie nad niemal białymi pniami, najeżonymi odłamanymi resztkami starych konarów, sterczących we wszystkie strony jak połamane kości. Mech nie miał szans zazielenić się wśród opadłych suchych igieł, inne rośliny nawet nie wychylały główek ponad powierzchnię szarej, pylistej ziemi.
Tak, po trzech swoich stronach miała przerażający las, jaki otaczał Nocny Dwór ze wszystkich stron, sprawiając wrażenie milczącego strażnika czegoś potężnego, czegoś nie z tej ziemi... Choć nie potrafiła rozpoznać, czyim on był strażnikiem – czy aby na pewno to ich chronił przed niebezpieczeństwem, czy raczej odstraszał – od początku widziała w nim coś pięknego. Miał w sobie jakiś niewytłumaczalny magnetyzm, przed którym czuła respekt, lecz po prostu nie potrafiła mu się oprzeć.
Po swoich trzech stronach miała las, a tuż przed sobą... osadę?
Ruiny miasta nie mogły być stare – w wielu miejscach zachowały się ślady nowoczesnego wzornictwa, typowego raczej dla dwudziestolecia międzywojennego, niż czegoś, co na logikę rzecz biorąc musiało być równie wiekowe i zapomniane, jak rosnące wokół drzewa. Kościół celował w sklepienie niemal idealnie zachowaną wieżą, znajdująca się po drugiej stronie zabudowań w połowie spalona cerkiew lśniła wciąż zachowanym miedzianym pokryciem trzech wymyślnych kopuł. Porozrzucane dookoła niej budynki mieszkalne zachowały się niemal w całości, każdy jeden zniszczony w dokładnie ten sam sposób: z powaloną przednią ścianą i śladami pazurów jakiegoś ogromnego zwierzęcia na elewacjach. Wyglądało to tak, jakby ktoś celowo przemienił je na upiorne amfiteatry...
Zniszczone miasto. A więc dobrze. Tylko dlaczego pozarastało kilkusetletnimi drzewami i dlaczego fosforyzowało dziwnym, zielonkawym światłem, jeśli spojrzało się na nie spod zmrużonych powiek?
– Całkiem to zabawne, ale naprawdę nie wiem, jak się nazywało.
Podskoczyła gwałtownie, przypadła do ziemi w gotowości do skoku, zjeżyła się potwornie i wyszczerzyła kły. Mark jak gdyby nigdy nic opierał się o drzewo kilka metrów od niej, paląc papierosa, zapatrzony w ruiny niewidzącym wzrokiem.
– Mógłbyś się tak nie skradać? – warknęła i zaraz potrząsnęła z frustracją łbem. Przecież nie mógł jej słyszeć.
– W porządku, następnym razem będę gwizdać – prychnął bez wesołości, wypuszczając nosem obłok dymu.
Leah nastawiła czujnie uszu, wściekła.
– Skąd ty...? Grzebiesz mi w głowie?!
– Nie gorączkuj się tak. No już, siad. – Osadził ją w miejscu lodowatym spojrzeniem. – Słyszę tylko to, co chcesz mi przekazać. Nie zaglądam głębiej. Może nie wyglądam, ale wiem, jak się zachowywać.
Nieco uspokojona, ponownie ułożyła się na ziemi, nie spuszczając z niego wzroku. Zapatrzony w bliżej nieokreślony punkt pomiędzy zrujnowanymi ścianami, wyglądał szczególnie intrygująco. Na Boga, mogłaby patrzeć tak na niego do końca wieczności.
– Co z Mojrą? – spytała szybko, wstydząc się swoich myśli.
– Jest ździebko podkurwiona. – Roześmiał się. – To normalne. Minie trochę czasu, zanim się uspokoi i opanuje przemiany. U Wilków Fenrira to nie takie proste.
– Co ma znaczyć, że mogę nad nią panować? To też była jakaś przenośnia?
– To nie była przenośnia, wilczku. Naprawdę możesz narzucić jej swoją wolę. Możesz sterować jej ciałem, nie opuszczając własnego. Dokładnie w taki sposób, jak to Fenrir robił ze swoją armią. Ale nie polecam ci tego. Dziewczę ma wolną wolę, jak by nie patrzeć.
– Nie zamierzam jej niczego narzucać. Już nad sobą ledwo panuję – dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Wyvern praktycznie się nie ruszał, zamyślony, spokojny...
Miała wrażenie, że nigdy jeszcze nie trwała przy nim z taką beztroską. Bała się drgnąć, bojąc się zerwać tę kruchą nić porozumienia. Było jej z nią tak dobrze...
Dlaczego to nie może tak wyglądać już zawsze?
– Czasem mam wrażenie, że jestem kimś z przeszłości – szepnęła ledwo słyszalnie. Sama nie wiedziała, dlaczego w końcu zdecydowała się, by to powiedzieć. Nie wiedziała. Nie myślała. Po prostu pozwoliła, by wilcze myśli płynęły, obojętnie, czy on ich słuchał. – Wiesz, że urodziłam się... kiedyś. Nie umiem tego dokładnie nazwać. Kocham przeszłość. Kocham rzeczy stare i solidne. Kocham zaklętą w nich zwyczajną historię, ich potęgę...
Umilkła na parę sekund.
– Czasem mam wrażenie, że to wszystko jest tylko snem. Koszmarem. Czymś, z czego mogę się w każdej chwili obudzić, tylko nie wiem jak. Może tam wszystko jest inaczej...
– Biedna śniąca wilczyca – odezwał się powoli niskim głosem, choć była pewna, że jej nie słucha. – Biedna śniąca wilczyca... Przebudzenie nie przyniesie ukojenia.
– Gdzieś musi być inaczej. Lepiej...
Gdzieś musi istnieć świat, w którym kochasz mnie tak, jak bardzo ja ciebie kocham...
– Biedna wilczyco... – Zaśmiał się, pokręcił głową z politowaniem. – Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego drzewa pamiętają tylko złe rzeczy?
– Co? – Zerwała się gwałtownie z miejsca, gdy z pozoru pozbawione logiki słowa poruszyły jakąś dawno zapomnianą zapadkę w jej umyśle. – To była jakaś przenośnia? Co ty chciałeś...?
– Zastanów się. Wcale nie tak trudno to zrozumieć – dobiegło gdzieś z niedaleka, lecz nie potrafiła dokładnie określić skąd.
Wyverna już nie było. Zniknął. Odszedł, zostawił ją samą. A jedynym znakiem, że był z nią tu naprawdę, pozostała wypalona w korze runa, jedna z tych, które prawdopodobnie zupełnie nieświadomie rysował wszędzie, gdzie się pojawił.
Proszę, nie zostawiaj mnie...
Tęskne wycie niemal zginęło w ogromie lasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top