rozdział 7 - Mercedes

Jeśli ktoś by mi wmawiał, że jestem dorosłą kobietą i powinnam zachowywać się zgodnie z moim wiekiem, to bym go wysłała. To było naprawdę aż tak dziwne, że słuchałam piosenek z filmów Barbie albo innych musicali? Przecież to były najlepsze nuty!

Nucąc pod nosem piosenkę "Queen of the waves", wysiadłam ze samochodu tuż pod moim klubem. Wciąż był zamknięty, bo dzisiaj to ja miałam go otworzyć, więc skierowałam się do tylnych drzwi, którymi wchodzili pracownicy. Były to też jedyne drzwi, które otwierały się od zewnątrz. Główne drzwi, którymi wchodzili goście, otwierały się tylko od wewnątrz i Xavier zawsze pilnował, żeby się nie zamknęły. Co prawda, ktoś mógłby mu je otworzyć od środka, ale staraliśmy się tego unikać za wszelką cenę.

W klubie panowała cisza, było ciemno, ale to nie sprawiło, że nie czułam się tam dobrze. Czasami lubiłam pobyć w takiej ciszy. Prędko zapaliłam światło, oświetlając mały magazyn, gdzie przetrzymywany był alkohol i różnego rodzaju napoje. Przeszłam przez to pomieszczenie, wchodząc do niewielkiej szatni, gdzie pracownicy zostawiali swoje rzeczy. Obok znajdował się mój gabinet, czyli niewielki pokoik z biurkiem i odpowiednimi papierami, gdyby przypadkiem odwiedziła nas policja. Zrobili to tylko dwa razy, kiedy raz ich wezwaliśmy do kłócącego się z nami mężczyzny, a także raz bez zapowiedzi. Od kiedy ten klub istnieje, czyli właściwie trzy lata już, to nikt się nie skarżył. Zadbałam o wszystko.

Główna sala była ogromna. Od razu przy wyjściu z zaplecza znajdował się bar. Na ścianach wisiały półki wypchane różnego rodzaju alkoholami, czy napojami. Na blacie znajdowały się kieliszki, szklanki, kufle i wszystkie inne tego typu rzeczy. Przy barze znajdował się rząd wysokich krzesełek, na których mogli usiąść goście. Po lewej od głównego wejścia znajdowało się stanowisko DJa, a kawałek dalej kanapy i stoliki, przy których można było usiąść. Po prawej natomiast znajdowały się rury, na których tańczyły moje tancerki. Znajdowała się tam też niewielka scena, na którą nikt poza nimi nie mógł wejść. Były chronione przez ochroniarzy, których zatrudniłam. Łazienka natomiast znajdowała się nieopodal wejścia na zaplecze. Wyglądało to tak, jakby goście wchodzili właśnie na zaplecze, które jednak było dobrze oznakowane i zamknięte. Klucze miałam ja i pracownicy, więc nikt nie mógł się tam dostać.

Oświetliłam całe tamto pomieszczenie zwykłym światłem. Ludzi jeszcze nie było, więc weszłam za bar, chcąc sobie coś przyszykować. Kiedy nalewałam sobie soku do szklanki, do moich uszu dotarł odgłos rozmów. Spojrzałam w odpowiednią stronę, upijając łyk soku. Uwielbiałam go!

- Cześć.

Audrey, Riley, Penny i Aria, jak zawsze przytuliły mnie szybko, po czym poszły się przebrać, rozmawiając o czymś zawzięcie. Zawsze przychodziły razem albo w dwójkach, co z początku mnie dziwiło i śmieszyło jednocześnie. Dopóki nie dowiedziałam się, że mieszkają niedaleko siebie i chodziły kiedyś do jednej szkoły.

Jakiś czas później do klubu przyszli Jordan, barman i Xavier, czyli ochroniarz właśnie. Przywitali się ze mną krótko, przybijając mi żółwika. Nie trzeba było też długo czekać na resztę, Cameron i Asher przyszli jako ostatni. Co prawda, byli jeszcze Makayla i Wyatt, ale byli gdzieś razem na wakacjach. Zatrudniając ich, nie wiedziałam, że byli parą i miałam, co do tego obawy, które szybko zniknęły, kiedy dostrzegłam, że byli świetnymi pracownikami. Jak również pozostali, byli tu nie bez powodu.

- Co się stało, że jesteś tu szybciej?

Odstawiłam szklankę na bok i odwróciłam się do Ashera przodem. Wyglądał seksownie w tej czarnej koszuli z odpiętymi u góry guzikami. Jego blond włosy opadały mu lekko na czoło. Wyglądał w nich uroczo.

- Szefowa czasami musi przyjść na inspekcję, co? - zaśmiałam się, kładąc dłonie na jego ramionach. To źle, że traktowałam go inaczej, niż resztę pracowników? Byłam złą szefową? - Raver chciał mnie wyciągnąć do jakiegoś klubu, więc zaproponowałam mu Infierno. Dla mnie to zarobek, dla niego dobra zabawa. W dodatku, mogę popatrzeć na przystojnych barmanów.

- Jesteś niemożliwa. - skwitował, ściskając lekko moje biodra. Był tak blisko mnie, byliśmy tam wtedy sami, bo pozostali byli na zapleczu. Co mogło pójść nie tak? - Dawno tego nie robiłem.

- Więc po co dłużej zwlekasz?

Asher był jak owczarek niemiecki. Słodki i lojalny, dogadujący się ze wszystkimi przyjaciółmi swojego partnera. Wystarczył tylko jeden zły ruch, a jego zachowanie się zmieniało. Potrafił być agresywny, gdy potrzebna była ochrona, potrafił wytykać partnerowi jego własne bzdury, a następnie zwinąć się z nim na kanapie pięć minut później. Czasami naprawdę przypominał mi tego pięknego psa.

Jego usta musnęły delikatnie moje, ale nie wykonał gwałtowniejszego ruchu. Sama nie wiedziałam, czy to przez to, że do pomieszczenia weszli pozostali, czy przez to, że mój telefon zaczął brzęczeć. Odsunął się ode mnie nieznacznie, uśmiechając się przyjaźnie, podczas gdy ja wyciągnęłam swój telefon, sprawdzając, kto do mnie napisał.

Christopher: Spotkamy się na miejscu, prawda? O 19?

- Czasami się zastanawiam, dlaczego to robię? Mogłabym go olać i nigdy więcej nie wpuszczać do swojego życia. - mruknęłam, odchylając głowę do tyłu. Nienawidziłam tej części siebie, która pozwalała sobie na dobroć, która widziała w ludziach dobre rzeczy.

- Nie jesteś wcale taka zła, jak się wydajesz. Widzisz w ludziach to, czego nie widzi nikt inny. Ten chłopak ewidentnie coś w sobie ma, skoro nie chcesz potraktować go tak samo, jak on ciebie. - stwierdził Asher, zerkając na mnie ukradkiem. Westchnęłam cicho, wiedziałam, że miał stuprocentową rację. - Po prostu się dzisiaj dobrze baw i niczym nie przejmuj. Jeśli będzie zachowywał się jak kiedyś, to zerwiesz z nim kontakt i tyle.

- Jesteś kochany. - powiedziałam, podchodząc do niego bliżej. Dotknęłam jego twarzy dłonią i pocałowałam w policzek. Asher był zdecydowanie lepszą częścią mnie. - Sprawa też do pozostałych! - zawołałam nagle, zwracając tym uwagę reszty pracowników. Każdy z nich spojrzał w moją stronę. - Będę tu dzisiaj z człowiekiem, który nie wie, że to miejsce jest moje. Więc się znamy i jednocześnie nie znamy. Wszelkie sprawy do mnie będziecie mogli powiedzieć mi później.

Każdy z nich przytaknął. Nie mieli innego wyjścia.

Czas było zacząć tą robotę.

~*~

Wyszłam specjalnie przed klub, by to tam poczekać na Chrisa. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń, nawet jeśli on nawet nie wiedział, że to był mój klub, moje dziecko. Miał nie wiedzieć, życie bez tej wiedzy było dla niego dobre.

Gości było dzisiaj dużo, ale nie na tyle, by tworzyły się kolejki przed wejściem. Xavier miał trochę roboty ze sprawdzaniem ich wszystkich, ale to go nie powstrzymywało przed zerkaniem na mnie co jakiś czas. Robił to dyskretnie, by nikt nie zauważył, ale ja znałam go zbyt dobrze. Momentami nawet do mnie zagadywał, kiedy nie było nikogo w pobliżu.

- Dlaczego nie wejdziesz? W środku jest o wiele cieplej. - zagadnął, nawet nie ruszając się z miejsca. Zerknęłam na niego z uśmiechem.

- Obiecałam poczekać na niego przed klubem. - odpowiedziałam od razu, wzruszając ramionami. Był to jeden z nielicznych powodów. - Niby wysłałam mu adres, ale to wiesz... Wejdę do klubu razem z nim, żeby nie było.

- Jesteś milsza, niż sobie wmawiasz. - zaśmiał się, na co wywróciłam oczami. Być może miał rację, ale nie zamierzałam tego przyznawać sama przed sobą.

Nie odezwałam się już, ale za to rozejrzałam wokoło. Było to dobrym pomysłem, bo na horyzoncie dostrzegłam Christophera. Szedł w moją stronę z obojętnością wypisaną na twarzy. Uśmiechnął się jednak, kiedy mnie tylko zauważył. Przyspieszył swojego kroku i podszedł bliżej. Nie odważył się mnie przytulić, najwyraźniej przypominając sobie, jak zareagowałam ostatnim razem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że był zdziwiony, ale nie mógł mi się dziwić. Jego dotyk był... Dziwny.

- Ileż można czekać?

- Wybacz, małe korki. - wyjaśnił pospiesznie, przejeżdżając dłonią po swoich ciemnych włosach. Pasowały mu. - Mam nadzieję, że nie czekałaś za długo.

Tak tylko dwie godziny, ale kto by się przejmował?

- Niedawno przyjechałam. - skłamałam, wskazując głową na postawiony przed klubem samochód. Moje Audi. Jedno z lepszych aut, jakie nabyłam. - Idziemy?

Christopher przytaknął, więc skierowaliśmy się do wejścia. Xavier sprawdził nas, po czym wpuścił do środka. Ściany były wygłuszone, więc nie było słychać muzyki na zewnątrz, ale jak się tylko weszło, uderzał głośny bas dudniący z głośników. Nie był jednak na tyle głośny, by ogłuszyć, dało się bez problemu rozmawiać ze sobą.

- Napijesz się czegoś? - zagadnął w pewnym momencie Chris, odwracając się w moją stronę z uśmiechem. Przytaknęłam mu skinieniem głowy, więc niemalże od razu skierował się do baru, a ja najzwyczajniej w świecie dotrzymałam mu kroku. - Na co masz ochotę? Ja stawiam.

- To, co zwykle. - odpowiedziałam, ale patrząc na Ashera, a nie na Chrisa. Blondyn kiwnął głową, przyjmując do siebie tamtą wiadomość. Uśmiechnął się pod nosem, niemalże od razu wyciągając spod lady karton z sokiem pomarańczowym. - Dzięki wielkie.

Widziałam wzrok Christophera, ale jedynie wzruszyłam ramiona, upijając łyk soku. Był najlepszy na świecie! Mój towarzysz zamówił dla siebie jakiegoś drinka, a ja z jakąś dziwną satysfakcją obserwowałam, jak Asher go dla niego przygotowywał. To źle, że mi się podobał? W każdym, najmniejszym calu?

- Jojo! Przyjacielu!

Niemal nie zachłysnęłam się pitym sokiem, kiedy usłyszałam tamten głos. Przeszły mnie dreszcze, bo znałam go zbyt dobrze. Wielokrotnie śnił mi się po nocach, tak samo, jak wszystkie akcje, w których uczestniczył ten osobnik. Przede mną, we własnej osobie, stali Alex, Ezra, Maya i Skyler - dwie trzecie przyjaciół Chrisa. Co oni, do cholery, tutaj robili? Skąd wiedzieli, że tu będziemy? Wiedzieli od samego początku, czy to zwykły zbieg okoliczności? Niech mnie ktoś od nich zabierze!

Obserwowałam, jak całą czwórką witali swojego przyjaciela i najzwyczajniej w świecie miałam ochotę zniknąć. Nieprzyjemne wspomnienia z liceum zaczęły nawiedzać moją głowę, nie dając mi odpocząć. Spodziewałam się w tym miejscu każdego, ale zdecydowanie nie ich. Bóg mnie karał za to, kim się stałam? Nie rozumiałam, co właściwie tutaj robili, ale bardzo nie podobała mi się ich obecność. Miałam spędzić miło wieczór z Chrisem, a nie z jego jebanymi przyjaciółmi! To byli moi oprawcy! Nie chciałam mieć z nimi nic do czynienia.

Myślałam, że mnie nie rozpoznali, ale się łudziłam. To Maya i Skyler mnie rozpoznały i od razu znalazły się tuż obok, przez co nie miałam nawet jak uciec. Stanęły po obu moich stronach, przyglądając mi się intensywnie. Boże, jak mi siłę!

- Cześć, Mersi. Jak leci życie?

- Było znośnie, dopóki się nie pojawiliście. - powiedziałam cicho, bardzo nie chcąc wdawać się z nimi w pyskówki. Nie chciałam pokazać im, że mogłam zmiażdżyć ich jednym kiwnięciem palca. Mieli mnie pamiętać taką, jaką kiedyś byłam.

- Uu, nasza kochana Mersi, nauczyła się odpowiadać! I to jakim tekstem! - zaśmiała się Maya, śmiejąc mi się prosto w twarz.

Mercedes, opanuj się! Oddychaj.

- Nie chcemy dla ciebie źle. Jesteśmy tu w pokojowych zamiarach. - wyjaśniła Skyler, lustrując mnie wzrokiem. Zawsze była najmniej chamska w stosunku do mnie, ale nigdy jej nie lubiłam. Była taka sztuczna. - Przyszliśmy się zabawić, słyszeliśmy, że to jeden z najlepszych klubów w mieście. Nie wiedzieliśmy, że Jojo i ty też tu będziecie.

- Dlaczego mi to mówisz?

- To chyba zaszczyt, że możesz spędzić z nami trochę czasu, co? - zaśmiała się Maya, szturchając mnie w bok. Odsunęłam się od razu. Taki odruch sprzed lat. - Oj no, nie chcę ci przecież zrobić krzywdy, Mersi. Nie odsuwaj się.

- Pójdę do łazienki, zaraz wrócę. - oznajmiłam, podnosząc się z krzesełka, na którym siedziała. Obie dziewczyny były ode mnie nieznacznie mniejsze, przez co miałam nad nimi przewagę wzrostu.

Wyminęłam obie dziewczyny, a później trójkę chłopaków, po czym skierowałam się do łazienki. Zerknęłam po drodze na Ashera, na co kiwnął mi głową. Odetchnęłam z ulgą, kiedy cała ta zgraja zniknęła mi z pola widzenia. Nienawidziłam ich całą sobą! Naprawdę musieli się tutaj pojawić właśnie dzisiaj?

Oparłam się o ścianę przy łazienkach, gdzie nikt z sali na szczęście mnie nie widział. Złapałam się za głowę, zakrywając twarz rękoma i wzdychając głośno. Nie musiałam wcale długo czekać na Ashera, który zjawił się koło mnie po chwili. Stanął naprzeciwko, odciągając moje dłonie z twarzy, po czym ścisnął je lekko. Uśmiechał się do mnie pocieszająco, bo prawdopodobnie widział całą sytuację sprzed chwili i zdawał sobie sprawę, jak bardzo chciałam zniknąć.

- To miał być miły wieczór, a zamienia się aktualnie w koszmar. Co takiego zrobiłam, że Bóg mnie tak każe?

- Chodź do gabinetu, porozmawiamy na spokojnie. - powiedział spokojnie, splatając nasze palce razem. Pociągnął mnie od razu w odpowiednią stronę, upewniając się, że nikt nas nie widział. Nikt nie mógł się dowiedzieć. - Nie możesz im teraz pokazać swojej słabości, Mer. Jesteś niesamowicie silna. To, że tu jesteś, pokazuje, że cię wtedy nie złamali. Nie daj im tej satysfakcji.

- Ty nie wiesz, jak się czułam, kiedy mnie gnębili w szkole. - mruknęłam, opierając się o ścianę. Miałam wielką ochotę się rozpłakać, co nie zdawało mi się zbyt często. - Byłam ich workiem treningowym, popychadłem. Osobą, na której wyżywali się w każdym momencie. Przed nauczycielami udawali aniołków, a kiedy nikt nie widział...

Asher podszedł do mnie bliżej, stając naprzeciwko. Martwił się, co było wyjątkowo urocze. Nabrałam nieco powietrza do płuc, chcąc się w ten sposób uspokoić. Niezbyt pomogło, co ewidentnie zauważył, bo podszedł jeszcze o krok, łapiąc moją twarz w swoje dłonie. Były tak przyjemnie ciepłe i miękkie w dotyku... On naprawdę był moim aniołem, czy po prostu to sobie wmawiałam?

- Cokolwiek nie zrobili, nie pokazuj, że wciąż cię to boli. Oni to wykorzystają. - wyszeptał, nachylając się nieznacznie w moją stronę. Jego twarz była tak blisko, jego oddech drażnił moją skórę.

Był blisko pocałowania mnie, dopóki do mojego gabinetu ktoś nie wszedł. Odruchowo spojrzeliśmy na drzwi, w których pojawiła się Penelope. Nie skomentowała tego, w jakiej pozycji się wtedy znajdowaliśmy, po prostu weszła do środka, uznając to za normalne. Jej wyraz twarzy mówił jednak o wiele więcej, dlatego wyswobodziłam się z objęć Ashera i podeszłam do niej bliżej.

- Co się stało?

- Nie wiem, czy powinnam to mówić dalej, ale ten cały Christopher, a właściwie jego znajomi zaczęli obgadywać cię, kiedy tylko wyszłaś. Nie chcę powtarzać, jak cię nazywali i jakich obelg używali... - zaczęła, nie będąc w stanie spojrzeć mi w oczy. Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło, widziałam to. - Podsłuchałam, że chcą zrobić ci to samo, co kiedyś, tylko o wiele gorzej. Wiem, jak to teraz zabrzmi, ale chcą zobaczyć, jak bardzo mogą cię zniszczyć i jak daleko się posuniesz.

Gdyby nie Asher, prawdopodobnie wróciłabym na salę i rzuciła się na tych wszystkich idiotów, zabijając ich na miejscu gołymi rękoma i na oczach pozostałych. On i Penelope dobrze widzieli, jak wściekła wtedy byłam i nie pozwolili mi wyjść z gabinetu. Ash trzymał mnie mocno, nie luzując uścisku ani na moment. Czułam jak mocno waliło mi serce, a w uszach szumiało. Byłam wściekła!

- Wrócę już. I wy też powinniście. - powiadomiła dziewczyna, wskazując na naszą dwójkę. Zaraz wyszła, zostawiając nas samych.

To wtedy Asher mnie puścił, ale wciąż był na tyle blisko, by w razie czego interweniować. Ja jednak podeszłam do biurka i oparłam się o nie plecami. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w podłogę przed sobą, obmyślając plan zemsty. Skoro tak chcieli ze mną pogrywać, to zamierzałam zagrać w ich grę. Ale na własnych zasadach.

- Co zamierzasz? - spytał w końcu, ale jego ton głosu był niepewny. Nie wiedział, co siedziało mi w głowie.

- Pokażę im, że nie bez powodu nazywają mnie Diabłem. Chcą wojny? To będą ją mieli. Ale to ja ją wygram.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top