Rozdział 3
Skończyłem dziewiętnaście lat i od jakiegoś czasu dzieliłem mieszkanie z Seanem. Wyprowadziłem się od Trevora, bo nie chciałem przez cały czas siedzieć mu na głowie, no i zwyczajnie było mnie stać na coś własnego. Sean zamieszkał ze mną, gdyż jego dom rodzinny nie należał do największych. Poza tym, łatwiej było załatwiać wszelkie sprawy, kiedy miałem go pod ręką. Sean nigdy nie powiedział tego na głos, ale ja wiedziałem, że jednym z powodów jego wyprowadzki z domu była chęć ograniczenia spotkań moich z Bradem, jego bratem. Chłopak miał szesnaście lat i był bardzo ciekawy życia swojego starszego brata. Sean nie zdradził mu, w jaki sposób zarabia więcej pieniędzy niż przedtem, ale Brad miał nie był idiotą. Prawdopodobnie zaczął domyślać się wszystkiego już dawno. Zdając sobie sprawę z tego, że jego brat handluje narkotykami i ogólnie prowadzi niezbyt bezpieczny tryb życia, powinien się nie wtrącać i siedzieć cicho. On jednak zadawał ogrom pytań, był strasznie wścibski i nie mogłem nic poradzić na to, że widziałem w nim dawnego siebie. Mimo wszystko miałem w tej sprawie takie zdanie jak Sean - Brad powinien przestać być taki dociekliwy, bo może się to dla niego źle skończyć. O ile było mi wiadomo, matka chłopaków zachorowała dość poważnie i przydałoby się, gdyby to właśnie jej Brad poświęcił swoją uwagę. Nie lubiłem, gdy ktoś wchodził mi w drogę, a on właśnie to robił.
~*~
Pewnego wieczoru wyszedłem z mieszkania jak zwykle z zamiarem pójścia do klubu. Tym razem jednak wybrałem inny niż zwykle, bo zwyczajnie znudziło mi się ciągłe przebywanie w jednym miejscu z tymi samymi osobami. Kiedy byłem już na miejscu, z uśmiechem na ustach stwierdziłem, że wnętrze wyglądało naprawdę obiecująco. Wszystko ze sobą idealnie współgrało, było sporo luzu, toteż nie trzeba było za każdym razem przepychać się, by gdziekolwiek dotrzeć. Zająłem miejsce na wysokim krześle przy ciemnym barze i zamówiłem jednego drinka. Oparłem głowę na dłoni, lustrując dokładnie pomieszczenie i przebywających w nim ludzi. Mój wzrok powędrował do stolika, który zajmowała szczupła blondynka ubrana w czarną, obcisłą sukienkę. Pomyślałem sobie, dlaczego nie? Przyglądałem się jej tylko przez chwilę, a moje spodnie już zdążyły zrobić się ciaśniejsze. Jednym łykiem dopiłem drinka i zeskoczyłem z krzesła, kierując się w stronę dziewczyny. Wtedy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu, więc gwałtownie odwróciłem głowę.
- Jesse! Tak właśnie myślałem, że to ty. - Johnny uśmiechał się szeroko, klepiąc mnie po ramieniu.
Stanąłem jak wryty. Przede mną we własnej osobie stał Johnny i nie wiedzieć czemu, mój żołądek zrobił na ten widok fikołka. Minęły trzy lata, skąd on się tu nagle wziął?
- Cześć, Johnny - mruknąłem w końcu, siląc się na jakiś uśmiech, ale bezskutecznie. Byłem zbyt skołowany. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj...
- Bywam tutaj często - odparł, wzruszając ramionami. - Trochę się zmieniłeś - dodał, przyglądając mi się uważniej. Zatrzymał na dłuższą chwilę wzrok na moich tatuażach, po czym znowu spojrzał mi w oczy.
- To dobrze. Taki był zamiar, tak myślę.
- Wersja bezbronnego dzieciaka podobała mi się bardziej, ale teraz też jest niczego sobie. - Zaśmiał się, targając mi włosy. Przysięgam, dawno nie czułem się tak dziwnie. Jego obecność sprawiała, że wychodziło ze mnie wszystko to, co chciałem ukryć. Znów poczułem się jak zagubiony piętnastolatek.
- Nie zapominaj, że ten "bezbronny dzieciak" trafił do poprawczaka na trzy lata za zabójstwo - upomniałem się, a na mojej twarzy zagościł cwaniacki uśmieszek.
Johnny przyznał mi rację, po czym zapytał o plany na dzisiejszy wieczór. Skrzywiłem się, bo nie miałem pojęcia, jak postąpić. Gdybym tylko chciał uniknąć dłuższego przebywania w jego towarzystwie i tym samym tego dziwnego uczucia, które mi przy nim towarzyszyło, mógłbym go z łatwością spławić. Pytanie tylko, czy chciałem? Nie widziałem go trzy lata, a ponieważ Johnny lubi dużo mówić, to pewnie ma sporo do opowiedzenia. Cóż, przynajmniej takiego go zapamiętałem - rozgadanego na każdy możliwy temat.
- Właściwie to... - odwróciłem głowę i rzuciłem przelotne spojrzenie w kierunku blondynki dalej zajmującej ten sam stolik - nie zaplanowałem nic szczególnego.
Laski mogą poczekać, kiedy w pobliżu jest Johnny, prawda?
~*~
Minęło kilka godzin i muszę przyznać, że czułem się naprawdę świetnie. Razem z Johnnym wspominaliśmy, śmialiśmy się i, szczerze mówiąc, robiliśmy z siebie kompletnych idiotów. Nie obchodziło nas, że ludzie patrzyli na nas jak na nienormalnych, bo w tamtym momencie liczyło się tylko to, że znowu rozmawialiśmy i znowu było jak kiedyś. Cóż... przynajmniej ja to tak odczuwałem. Nie pomyślałbym nawet, że tak brakowało mi obecności tego niedojrzałego blondyna. Nic dziwnego, że darzyłem go taką sympatią, w końcu jako jedyny był dla mnie wparciem wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałem.
- Zmieniłeś się nie tylko wizualnie, Jesse. Jesteś teraz bardziej otwarty, chociaż dalej siedzi w tobie ten naburmuszony dzieciak, jakiego zapamiętałem - stwierdził rozbawiony Johnny, popijając któregoś z kolei drinka.
- Teraz jest inaczej. - Wzruszyłem ramionami. - Nie powiedziałem tego wcześniej, ale... bardzo mi pomogłeś. No wiesz, wtedy.
Johnny skinął głową i uśmiechnął się, odsłaniając rząd prostych zębów. Nie wiem, czy to co później zrobiłem było spowodowane ilością spożytego przeze mnie alkoholu czy może zażytą przed wyjściem dawką narkotyku. A może to tylko chęć spróbowania czegoś nowego? Zwykły impuls? No, w każdym razie, nie zdążyłem się spostrzec, kiedy przyciskałem swoje usta do tych Johnny'ego. Nie kontrolowałem tego, co robiłem, ale podobało mi się. Wiedziałem, że to był powód, dla którego zawsze czułem się przy nim tak jakoś inaczej. Po prostu go pragnąłem w każdym tego słowa znaczeniu. Było to może niezbyt odpowiednie, bo blondyn był przecież chłopakiem, no i moim przyjacielem, ale kogo to obchodziło?
Cóż, najwyraźniej Johnny'ego. Kilka razy musnął moje wargi i nawet umiejscowił dłoń na moim karku, ale po chwili jakby opamiętał się, bo z całej siły mnie od siebie odepchnął.
- Jesse, co ty, do kurwy, wyprawiasz? - sapnął, mierząc mnie zdumionym wzrokiem.
- Wiem, wiem, to było idiotyczne.
- Cholernie idiotyczne - przyznał chłopak, energicznie machając głową.
- Jeszcze większym idiotyzmem pewnie jest to, że chciałbym to powtórzyć, hę?
Ouch. Naprawdę to powiedziałeś?
- Co? Słuchaj, chyba źle coś zrozumiałeś. Ja nie...
- Tak, wiem. Nie musisz kończyć - rzuciłem, podnosząc się z miejsca. - Wypiłem trochę za dużo, więc po prostu o tym zapomnij. Muszę już iść.
Chwiejnym krokiem i z mocno bijącym sercem opuściłem klub. Co ja właściwie odjebałem? Pocałowałem swojego przyjaciela. Przyjaciela, którego nie widziałem trzy lata. Tym pocałunkiem przekreśliłem możliwość na dalszą przyjaźń, ponieważ on tego nie chciał. Zrobiłem z siebie kretyna, a mimo to nie żałowałem. I to właśnie było tak strasznie pochrzanione.
~*~
W mieszkaniu nie zastałem nikogo. Prawdopodobnie Sean siedział teraz ze swoją dziewczyną, podczas gdy ja dochodziłem do siebie po jednej z najbardziej żenujących chwil mojego życia. Żenujących, a zarazem tak kurewsko przyjemnych...
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
- Brad? - Zmarszczyłem brwi, widząc szatyna. - A co ty tu, do cholery, robisz?
- Przyszedłem odwiedzić brata? - odparował, zakładając ręce.
- O drugiej w nocy? Chcesz ze mnie idiotę zrobić?
Nie musi go z ciebie robić, Jesse, ty już nim jesteś i dobrze o tym wiesz.
- Po prostu mnie wpuść.
Westchnąłem, otwierając drzwi szerzej i przepuszczając gościa. Podszedłem do barku i zrobiłem sobie drinka, po czym opadłem na krześle przy stole.
- Seana nie ma i wróci dopiero rano, więc tym bardziej nie rozumiem sensu twojego pobytu tutaj - burknąłem, odpalając papierosa. Naprawdę nie miałem ochoty na towarzystwo.
- To nawet lepiej, bo właściwie przyszedłem do ciebie.
- Ponieważ?
Brad uśmiechnął się nieśmiale, po czym zajął miejsce obok mnie. Przypatrywałem się mu z zaciekawieniem, starając się rozgryźć, co on znowu kombinował.
- Jakby to powiedzieć... Sean nigdy by się nie zgodził, a ja... Chciałbym spróbować.
- Spróbować czego? - zapytałem, unosząc brew.
- Dragów. Wiem, że je masz i nimi handlujesz. Mogę ci zapłacić.
Pomimo mojego beznadziejnego nastroju, nie mogłem powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Brad aż poczerwieniał z oburzenia. Zacisnął mocno pięści i zgromił mnie spojrzeniem.
- Sorry, młody, ale bredzisz. Zmywaj się stąd, nie jestem w nastroju na żarty.
- Ale dlaczego? Sam zacząłeś brać w moim wieku!
- Gówno prawda - syknąłem, uderzając pieścią w stół. - Nic o mnie nie wiesz.
- Ale ja...
- Nie wystarcza ci kasa, którą Sean co tydzień wam przysyła? Dzięki niemu nie żyjesz jak jakiś frajer i powinieneś to, kurwa, uszanować. Nie pchaj się tam, gdzie nie trzeba.
- Doceniam wszystko, co robi, gnojku - żachnął się, na co ja tylko pokręciłem z zażenowania głową. - Co ci zależy? Sean o niczym się nie dowie. To tylko jeden raz.
Gdybym w tamtym momencie nie był tak pijany i nadal oszołomiony po pocałunku z Johnnym, na pewno wykopałbym tego dzieciaka za drzwi. Tak się jednak nie stało. Zgodziłem się, żeby mieć święty spokój. Jak zwykle postąpiłem niezwykle lekkomyślnie. Jak zwykle nie pomyślałem, że taka na pierwszy rzut oka drobnostka, może się tragicznie skończyć. Jak zwykle rozpętałem burze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top