Rozdział 2
„Heroina sprawia, że narkomani czują się dobrze, gdy wstrzykują ją sobie w żyłę, lecz cały czas zatruwa ich ciała i umysł."
Nigdy bym nie pomyślał, że dni w zakładzie poprawczym mogą lecieć tak szybko. Co prawda, rzadko wdawałem się w kontakty z innymi, ale po prostu nie odczuwałem takiej potrzeby. Zawsze gdzieś obok mnie był Johnny, nawet, jeśli czasami tego nie chciałem. Przyzwyczaiłem się do jego towarzystwa i nawet je polubiłem. Był dwa lata starszy i chociaż praktycznie bez przerwy coś mówił, to nigdy nie zdradził, za co tu trafił. Zapytałem go o to raz czy dwa, ale za każdym razem ucinał, mówiąc "wolę, żebyś nie wiedział", więc nie drążyłem tematu. Nigdy nie byłem wścibski. Sam nie lubiłem, gdy ktoś wtykał nos w moje sprawy, więc szanowałem również prywatność innych. Mimo wszystko, nie mogłem nic poradzić na to, że bardzo ciekawiło mnie, co takiego zrobił Johnny. Cóż, musiało być to coś o wiele gorszego od zamordowania męża swojej ciotki, bo jeśli nie, to chyba by mi powiedział, prawda?
Minął rok i Johnny skończył osiemnaście lat. Mógł się wynieść, więc tak też zrobił i wcale mu się nie dziwiłem. Czas mijał nam szybko i dosyć znośnie, ale to nadal był zakład poprawczy, czyli niezbyt przyjemne miejsce. Johnny dał mi swój numer telefonu i powiedział, żebym kiedyś się odezwał. Później odszedł. Nie ukrywam, że poczułem się wtedy samotny. Wyobraź sobie, że każdego dnia łazi za tobą pełna energii gaduła, która w jakiś pokręcony sposób swoim stylem bycia dodaje ci otuchy. Kiedy znika, wszystko, co stało się dla ciebie codziennością, również odeszło w niepamięć. Czułem się, jakbym tracił grunt pod nogami, a to wszystko tylko przez Johny'ego. Coś takiego.
Często dzwoniłem do Seana, ale on nigdy nie odbierał. W końcu to wszystko zaczęło doprowadzać mnie do szału, więc postanowiłem mieć w dupie wszystkich i wszystko, jakoś przetrwać te pozostałe dwa lata i wyjść stąd. Być wolnym. Sądziłem, że będę wolny już wtedy, kiedy pozbawiłem życia Paula, jednak jak zwykle byłem bardzo naiwny.
Najpierw poznałem Johnny'ego, który nie pozwolił mi całkowicie wpaść w dołek, a kiedy on odszedł, ja ponownie zacząłem się zamykać i czuć, jak gówno. Ale wtedy pojawił się Trevor i wszystko się zmieniło. Był zupełnie inny niż wszyscy, których do tej pory poznałem. Jego pobyt w takim miejscu zdecydowanie nie był jakąś chorą pomyłką, tak jak to w moim przypadku. Opowiadał mi o swoich początkach z narkotykami, o tym, jak się po nich czuł. Mówił o wyjściach do klubów, alkoholu, dziewczynach, nielegalnych wyścigach. Z tego, co zrozumiałem, w jego mniemaniu wszystko, co nielegalne było dobre. Miałem wrażenie, że mógł mówić tak godzinami, ale mi to nie przeszkadzało. Słuchałem go, całkowicie oczarowany jego światem, który wydawał się być tak prosty i bez żadnych zmartwień. Cóż, tu powiedziałem słusznie - wydawał się.
~*~
Nim się obejrzałem, skończyłem osiemnaście lat i mogłem wreszcie opuścić zakład. Wiązało się to z rozpoczęciem życia na własną rękę, bo oczywiście nikt nie miał zamiaru wesprzeć mnie finansowo na początek. W normalnych okolicznościach pewnie bym się tym przejmował, ale tym razem miałem Trevora, który wychodził razem ze mną. Powiedział, że będzie miał wystarczająco dużo pieniędzy i obiecał mi wsparcie. Byliśmy w tym samym wieku, ale to on chyba odgrywał tu rolę tego bardziej odnajdującego się w życiu. Lepiej sobie radził, potrafił wydostać się z najgorszego bagna i darzyłem go za to dużym szacunkiem.
Jeszcze przed opuszczeniem poprawczaka zapowiedziałem Trevorowi, że planuję złożyć wizytę Seanowi. Trevor zgodził się, więc kiedy wyszliśmy już poza mury ośrodka, skierowaliśmy się w dobrze znaną mi dzielnicę.
- Jesteś pewien, że dalej tu mieszka? - zapytał Trevor, idąc ze mną ramię w ramię w kierunku domu Turnerów.
- Mam taką nadzieję - odparłem, naciskając dzwonek do drzwi.
Minęło może trzydzieści sekund, kiedy w progu pojawiła się matka mojego przyjaciela. Kobieta była wyraźnie zdziwiona moją obecnością, a już tym bardziej Trevora, i po krótkim przywitaniu, zawołała swojego syna, nawet nie wpuszczając nas do środka. Zmierzyła jeszcze Trevora sceptycznym wzrokiem, po czym zniknęła gdzieś w mieszkaniu. Za chwilę pojawił się Sean. Również wyglądał na zdumionego, jednak trochę mniej niż jego matka. Zamknął za sobą drzwi i założył ręce na klatce piersiowej, przyglądając się nam.
- Nawet się nie przywitasz? - mruknąłem w końcu, posyłając mu lekki uśmieszek. Sean zaśmiał się cicho i przyciągnął mnie do uścisku, klepiąc mnie po plecach.
- Trochę minęło, Jesse - westchnął. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, uderzyłem go mocno z otwartej dłoni w tył głowy. - Ała, kurwa, za co to?
- Za nie dawanie znaku życia, kutasie - warknąłem. Usłyszałem obok cichy śmiech Trevora. - Och, właśnie. Sean, to Trevor.
Blondyn wyciągnął dłoń, którą Sean niepewnie uścisnął. Po tym zaprosił nas do środka i zaczął tłumaczyć się, dlaczego się nie odzywał. Powiedział, że zabroniła mu tego matka, bo uznała, że mogę mieć zły wpływ na jej synka. Coś takiego... A wydawała się taka miła. Sprzedasz parę kulek swojemu "wujkowi", a ludzie od razu uważają cię za świra. Histerycy.
~*~
Wszystko toczyło się własnym tempem. Mieszkałem z Trevorem, który stopniowo wprowadzał mnie w swój tryb życia. Na początku tylko wybieraliśmy się do klubów, piliśmy, poznawaliśmy nowych ludzi. Jednak ja chciałem czegoś więcej. Wiedziałem, że Trevor jeszcze o wielu rzeczach mi nie powiedział, nie pokazał. Chciałem poznać jego znajomych, dowiedzieć się, jak zarabiał tak duże ilości pieniędzy, których mi nigdy nie żałował. Chciałem mu pomagać, mieć w tym jakiś udział.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, Jesse - powiedział pewnego razu Trevor, kiedy zapytałem, czy może wreszcie zapoznać mnie z tym wszystkim. - Nie jest tam dość bezpiecznie, no i...
- Poważnie? - parsknąłem. - Nie rób ze mnie jakiejś cioty, Trevor. No dawaj, nie mogę tak dłużej siedzieć i nic nie robić.
Westchnął.
- Niech ci będzie.
I tak to się zaczęło. Miejsca, w które chodziliśmy znacznie różniły się od tych, w których bywaliśmy wcześniej. Pełno w nich było obrzydliwie bogatych ludzi, układów, prochów, morderstw. Nie ukrywam, że na początku trochę się bałem, ale bardzo szybko mi przeszło. Nie chciałem się wycofać. Czułem, że to było to, co chciałem robić już zawsze. Powoli zacząłem też wtajemniczać w to Seana, który na początku nie był do końca przekonany. Przeszło mu jednak tak samo szybko jak mi. Z każdym dniem robiliśmy się coraz bardziej szczęśliwi. Ale mi nadal było mało. Chciałem być niezależny finansowo. Wiedziałem, że musi nadejść dzień, kiedy odetnę się od Trevora i sam zacznę na siebie zarabiać. Kiedy byłem już na to gotowy, postanowiłem wciągnąć w to też Seana. Był moim przyjacielem, nie chciałem zagarniać wszystkiego dla siebie.
- Więc? Wchodzisz w to? - zapytałem po przedstawieniu mu całego planu. Miałem zamiar rozprowadzać narkotyki, jednak na znacznie większą skalę niż Trevor.
- No nie wiem, Jesse... Mogą nas za to wsadzić - mamrotał Sean, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Och, stary, nie martw się o to. Wiem, co robię. Mam już wszystko zaplanowane, teraz pozostaję nam tylko ruszyć z miejsca. Będziemy obrzydliwie bogaci, Sean. Nie chciałbyś dorobić się tego Lamborghini, o którym zawsze marzyłeś? Nie wspomnę tu nawet o innych luksusach, prochach, laskach. Wszystko, czego tylko będziesz chciał.
- Nie kuś, szatanie - prychnął chłopak, a ja już wiedziałem, że się zgodzi. - Dobra, jeżeli miałbym w to wejść, to tylko z tobą.
- Świetnie. Wiedziałem, że się opamiętasz. Jeszcze mi za to podziękujesz.
Wtedy sam wierzyłem w swoje słowa. Szkoda, że okazały się tak bardzo nieprawdziwe.
----------------------------
No i jest drugi rozdział. Nie zanudzam was za bardzo?
I tak jeszcze przy okazji... Chciałabym zaprosić was jeszcze raz do mojego nowego opowiadania - Graveyard whistling. Bardzo zależy mi na waszych głosach, wyświetleniach, komentarzach.
Dziękuję xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top