{15 → attack}

━━━━━ 🐺 ━━━━━

𝒜𝓉𝓉𝒶𝒸𝓀
chapter fifteen

━━━━━ 🐺 ━━━━━

Las żył swoim własnym życiem. Michael rozglądał się uważnie, gdy konie szły stępem po wydreptanej ścieżce, która stanowiła mniej uczęszczaną część traktu handlowego. Poprawił się w siodle, zbierając przy okazji wodzę, aby Kaprys wiedział, że nie może się zatrzymać, aby zjeść trawy na uboczu. Na szczęście jednak polubił towarzystwo Ikara i szli zgodnie obok siebie, od czasu do czasu zaczepiając się lekko. Blondyn westchnął cicho, a do jego płuc znowu darło się czyste leśne powietrze. Spojrzał kątem oka na Królową, która siedziała wyprostowana w swoim siodle niczym struna, a ozdobne wodze, które ciągnęły się do wędziła spokojnie spoczywały na szyi ogiera. Red trzymała je swoimi dłońmi i wydawała się tak, jakby znalazła się w swoim ulubionym miejscu na Ziemi. 

Potem wzrok blondyna przeniósł się wyżej, sunął nim przez jej ciało, aż do twarzy i korony na głowie, która przypominała raczej wianek utkany z cienkich złotych nici. Pomimo to Red wyglądała w nim bardzo dostojnie i widać było z kim ma się do czynienia. Michael przełknął ślinę, przyglądając się brunetce i temu jak jej bystre spojrzenie obserwuje pobliskie krzewy, korony drzew i ściółkę leśną. Poczuła jednak jego wzrok na sobie i odwróciła głowę w jego kierunku, poprawiając stopy w strzemionach siodła i uśmiechnęła się lekko. Michael zakłopotany zwiesił wzrok i odchrząknął cicho, jakby chciał powiedzieć, że wcale jej się nie przyglądał. 

– Uwielbiam tu przyjeżdżać – przyznała spokojnie, a jej ton był łagodny. Gdy była odprężona, pod żadnym pozorem nie przypominała Królowej. Była raczej młodą kobietą, która urodziła się w jakimś dostojnym rodzie i dorastała w spokoju. – Zawsze mam szansę, aby pomyśleć, podjąć jakieś stosowne decyzje, a przede wszystkim nacieszyć się naturą. To dla mnie najważniejsze.

– Nie boi się Wasza Wysokość, że coś może się jej stać? – spytał ostrożnie, bo zastanawiało go to od jakiegoś czasu. Z tego, co zdążył się domyśleć, rzadko kiedy kto jej towarzyszył, a w lasach czaiło się dużo niebezpieczeństwa. Nie chodziło już o fakt, że mógł tu się kręcić ktoś niebezpieczny, jakiś zbieg, szpieg czy najemnik, ale przecież krążyło mnóstwo dzikiej zwierzyny, która nie zważała na to, czy ma do czynienia z myśliwym, służką, czy samą głową królestwa. 

– Nie, a dlaczego miałabym? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i uśmiechnęła się lekko do niego. – Zabrałam cię dzisiaj ze sobą tylko dlatego, abyś się oswoił. Ze mną, z moim królestwem, z magią i wszystkim, co cię tu otacza. 

– Bardzo to doceniam – Skinął głową, ale w duchu był tym wszystkim przerażony. Wychowywał się z daleka od magii, legend z jej udziałem i wszystkim, co w jakikolwiek sposób mogło do niej nawiązać. Było to dla niego zupełnie obce i naprawdę nie wiedział jak ma się zachowywać. Większość ludzi po prostu uznawała to za wymysł szatana i w zasadzie on kiedyś również tak myślał, ale nie potrafił wyobrazić sobie Red w służbie dla Złego Pana. Po prostu nie mógł. Jej twarz nadal była na tyle niewinna, że nie potrafił uwierzyć, że ma cokolwiek wspólnego ze złem. - Ale potrzebuje czasu. Wspominałaś coś o tym. To nie takie proste dla zwykłego śmiertelnika pojąć, że kartka może spalić się w dłoni, a rośliny mogą zakwitnąć przez jedną myśl - dodał szczerze. 

– Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz – Obiecała mu i westchnęła cicho, po czym już zamilkła. 

Michael znowu poprawił się w siodle, wysuwając się kilka kroków w przód przed Ikara, aby móc faktycznie zając się tym, do czego się nadawał - władania mieczem za pieniądze. Choć nie mógł się napatrzeć na Red i uważał ją za najpiękniejszą istotę chodzącą po ziemi, to wiedział, że nie ma u niej najmniejszych szans. Był zwykłym złodziejem, który nie mógł znaleźć sobie miejsca na Ziemi i który tylko kręcił się po świecie, szukając łatwego zarobku. Nic nie osiągnął w swoim życiu i nie miało się to zmienić. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie nadawał się na nikogo więcej niż na stajennego, którym się stał, gdy przyłapała go na kradzieży. 

– Mam wrażenie, że coś się stanie – powiedziała mu, nadstawiając tym samym uszu. Jeśli chodziło o przeczucia, nie było nikogo lepszego od Red od przewidzenia bliskiej przyszłości. – Nie wiem, czego mam się spodziewać. 

– Spokojnie, jeśli cokolwiek będzie ci zagrażać, sprawię że już nie weźmie następnego oddechu – powiedział, zaciskając swoją dłoń na mieczu, który spoczywał w pochwie przytwierdzonej do jego biodra. Rozejrzał się dookoła, zamierając w bezruchu. Jeśli chodziło o działanie wszelakich najemników i tych leśnych grupek, które atakowały konwoje ze złotem lub cennym towarem, wiedział doskonale co robić. W młodości sam takiej przewodził. Kradli wtedy wiele srebra, złota i jedwabiu. A potem sprzedawali to i bawili się do rana z dziwkami i alkoholem. 

Michael usłyszał trzask gałęzi nad sobą i od razu zarwał głowę. Na gałęzi nad nim siedział łucznik, który przymierzał się do tego, aby posłać w jego kierunku strzałę. Blondyn momentalnie wbił pięty w boki Kaprysa, a ten wyrwał się do przodu galopem. Blondyn szybko zawrócił, aby znaleźć się przy Red i móc ją ochronić, ale atak zdążył się zacząć na dobre. I z tego, co udało mu się odgadnąć, na celowniku wcale nie była Królowa, ale on sam. Miał tylko nadzieje, że uda mu się z tego wykaraskać i ujść z życiem. Nie chciał skończyć na leśnej ścieżce z ostrzem wbitym w brzuch czy plecy. 

– Co się dzieje?! – Red spanikowana próbowała uspokoić Ikara, który zaczął wierzgać, gdy poczuł jak strzała przelatuje obok niego i wbija się w ziemię. – Ikar, spokojnie, koniku. Wszystko będzie dobrze – dodała już kojącym głosem, aby zwierzę się nie bało. 

– Najemnicy – powiedział, zeskakując na ziemię. Klepnął Kaprysa w bok, aby uciekł, a ten posłusznie oddalił się, aby nie ucierpieć w potyczce. – Nie martw się, wasza wysokość. Obronię cię. 

Nie trzeba było długo czekać, aż brunetkę otoczy szczęk stali. Michael walczył naprawdę dzielnie i skutcznie odpierał od siebie masowany atak. Był sam jeden przeciwko przynajmniej piętnastu innym mężczyznom, którym ktoś z pewnością zapłacił, aby pozbawili go życia. Starał się nie dopuścić nikogo do Red, ale ona sama wdała się w walkę, trzymając w dłoni coś w rodzaju dłuższego sztyletu. Dawno zeskoczyła z Ikara, który uciekł podobnie jak Kaprys. Była cała zmachana i z trudem utrzymywała ciężką broń, ale udało jej się powalić jednego przeciwnika. Kolejnych trzech rzuciło się na nią, ale od razu tego pożałowali. Dłonie Red i jej oczy stały się błękitne, a moc która wypłynęła z głębi jej sprawiła, że miecze przeciwników opadły skruszone na proch na ziemię. Cisnęła bliżej nieokreślonym promieniem w jednego z przeciwników, a ten uderzył plecami o konar pobliskiego drzewa i osunął się po nim bez życia. Reszta, widząc co się stało z jego towarzyszem, zauważyła, że chyba nie warto było tracić życie dla kilku dodatkowych moment i uciekli w popłochu. Red uśmiechnęła się pod nosem, choć nadal była zdenerwowana. A właśnie to się działo, gdy ktoś wyprowadzał ją z równowagi. 

Michael podczas walki poczuł, że coś dziwnego stało się z jego mieczem. Również rozbłysnął na niebiesko, a napis, który wygrawerowano przy rękojeści zamienił się w nieznane mu znaki. Nie miał czasu, aby zobaczyć, o co chodzi, ale miał wrażenie, że miecz sam zaczął kierować nim i ranił coraz to większą ilość przeciwników. Wkrótce udało mu się powalić tych, którzy zostali jeszcze na tym niewielkim polu bitwy i miał wrażenie, że padnie ze zmęczenia na twarz. Dopiero wtedy zorientował się, że sam miał na sobie wiele ran. I jedną o wiele poważniejszą z boku, w której w dalszym ciągu tkwił sztylet. Nie miał pojęcia jaką sposobnością ktoś go jednak dosięgnął i zadał mu cios, ale w ogóle tego nie poczuł. Przeczuwał, że był to skutek adrenaliny, która wciąż krążyła w jego żyłach, ale nie przejął się tym. Rozejrzał się za Red, która spoglądała na dzieło, którego razem dokonali. Potem nagle zrobiło mu się słabo i osunął się na kolana, a następnie upadł twarzą do ziemi. 

– Michael! – Red pisnęła zaskoczona tym, co zobaczyła i podbiegła do niego. Jej peleryna falowała na wietrze, który się zwiastował nadciągającą burzę i od razu rzuciła się na swoje kolana, kładąc głowę blondyna na nich. – Michael, proszę, powiedz mi, co się dzieje... – dodała cała zestresowana i dopiero wtedy zauważyła rękojeść sztyletu, która wystawała z jego boku. 

– Umieram – przyznał obojętnie, oddychając coraz ciężej. Skrzywił się z bólu, który rozchodził się po jego ciele. – Ale taka śmierć całkiem mi odpowiada. - dodał, gdy nachyliła się nad nim. Mógł bezkarnie zerknąć w jej dekolt. 

– Nie umrzesz, nie wygaduj nawet takich głupot – powiedziała, odpinając pelerynę, aby móc położyć na czymś jego głowę. Wiedziała, co trzeba zrobić, ale jeszcze to do niej nie dotarło. Nigdy w życiu nie opatrywała komuś prawdziwej rany. Uczyła się tego, bo Merlin nie zamierzał jej niczego żałować, ale było to tak dawno temu, że dziwiła się, że cokolwiek zapamiętała. - Poleżysz tu trochę, ja muszę znaleźć odpowiednie zioła, aby złagodziły ból. 

– Nie zamierzam się nigdzie stąd ruszać, możesz być tego pewna – zaśmiał się, a potem skrzywił z bólu. Miał wrażenie, że wszystko staje się rozmazane i przemienia się w niewyraźną plamę, a on sam zaczyna kroczyć czymś w rodzaju tunelu. 

Red zniknęła pomiędzy krzewami, prosząc w duchu o to, aby zioła, których potrzebowała znajdowały się gdzieś niedaleko. Znała ten las jak własną kieszeń i wiedziała, że nie byli daleko od zamku, dlatego była dobrej myśli. Nie zamierzała pozwolić, aby Michael umarł, a już na pewno nie wtedy, gdy włożył tyle wysiłku, aby nic jej się nie stało. I faktycznie, nic jej nie było, ale przypłacił za to swoim zdrowiem. Dosyć poważnie. 

━━━━━ 🐺 ━━━━━

pierwszy tydzień drugiej klasy, a ja już mam dosć:-)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top