(🐑.)────rozdział piąty


───────•••───────

— Sowia Łapo, chodź tu szybko! — to pierwsze głośne miauknięcie, które usłyszał Rudzikowa Gwiazda siedząc w swoim pustym, lodowatym legowisku. Na zewnątrz panował późny wieczór przez co wewnątrz jaskinki panował przyjemny dla oczu półmrok pozwalający na relaks po ciężkim dniu. Niestety, ale noc razem z ciemnością i gwiazdami przynosiła ze sobą zimno, które aktualnie panowało w mrocznej wnęce przyprawiając przywódcę o dreszcze. Miękki, świeżo wymieniony mech, na którym leżał nie dawał zbyt dużej ilości ciepła, a zasłona z bluszczu przepuszczała każdy zimny podmuch.

Rudzikowa Gwiazda w końcu wstał, przeciągnął się aby rozprostować kości oraz zacierpnięte mięśnie po czym wyszedł ze swojego legowiska. Pierwsze co zastał to zamieszanie przy wejściu do obozu gdzie było zgromadzone wiele kotów włącznie z kociakami, które tam w ogóle nie powinny być. Blask księżyca opadał na gładkie bądź zmierzchwione futra kotów, a ich oczy błyszczały niepokojem oraz szokiem w ciemnościach. Hałas panował wśród nich kompletnie zagłuszając szum wiatru oraz pochukiwanie sowy, która zapewne siedziała na jakiejś gałęzi przyglądając się nocnemu niebu. Było ono czyste, pozbawione jakiejkolwiek chmurki przez co srebrne gwiazdy oraz księżyc oświetlały ziemię swoim cudownym, srebrzystym blaskiem. Ciemny granat nieba był co jakiś czas zastępowany ciemniejszym odcieniem tylko po to aby po chwili znów gładko przejść w jaśniejsze odcienie granatu. Wszytsko tworzyło ze sobą cudowny widok, którym jednak przywódca się nie napawał ponieważ zamiast tego udał się w stronę zbiorowiska.

Przecisnął się przez koty, ale zaraz po tym tego pożałował bo przed jego błękitnymi oczami zarysowały się poranione oraz krwawiące sylwetki kotów, które wyczerpane leżały na zielonej trawie pokrytej pojedyńczymi płatkami śniegu. Ich futra w większości były wilgotne, brudne oraz pokryte świeżą oraz starą krwią. Zakrwawiony Pęd jako jedyna stała w miarę stabilnie na łapach jednak jej lewe oko było zacisnięte, a spod powiek wypływała mieszanka ropy, krwi oraz łez co zapewne sprawiało jej wielki ból. W jej zazwyczaj czyste, szaro-białe futro były powplątywane gałązki oraz mech, a jego śliczny odcien zakryty był pod warstwą brudu oraz zaschniętej krwi.

— Sowia Łapo, rusz tyłek i tu przyjdź! Mamy rannych! — warknęła nie zauważając aby uczeń medyczki się pojawił wśród zbiorowiska. Zaraz po tym spojrzała w stronę rudego kocura i wskazała końcówką ogona w stronę jego legowiska zaraz po tym się tam udając. Chciała porozmawiać. I to poważnie porozmawiać, a takie wymiany zdań zazwyczaj kończyły się albo kłótnią albo nagłym zniknięciem Zakrwawionego Pędu. Rudy kocur zauważył, że kiedy kotka była w tragicznie złym humorze wychodziła z obozu i wracała na następny dzień. Nie miał pojęcia co wtedy robiła i jakoś nie zbyt chciał uzyskać owe informacje.

Obydwoje weszli do jaskini, której wejście osłaniał bluszcz pokryty roztopionym śniegiem. Pora nagich drzew zbliżała się wielkimi krokami, a zielony kaszel zdawał się równiez kiełkować w innych klanach. Zmniejszona liczba patroli oraz kotów w nich uczestniczących zdecydowanie wskazywała na powoli rosnącą epidemie. Patrole zawsze były liczne ponieważ klan Porywistej Rzeki mógł w każdej chwili zaatakować, a większej ilości kotom łatwiej byłoby odeprzeć atak. Z resztą, nie tylko klan Porywistej Rzeki atakuję. Klan Silnego Wiatru oraz Wiecznej Ciszy również atakują, z czego Klan Słonecznego Blasku zawsze obrywał najbardziej. Połowa jego terytorium była pod władzą Klanu Silnego Wiatru, a kawałek przy rzece należał do Klanu Porywistej Rzeki.

— Wytłumaczysz mi co się stało? — zapytał spokojnie rudofutry siadając przy swoim posłaniu.

— Wysłałeś nas na śmierć! — następczyni zasyczała jeżąc przy tym swoją ubrudzoną, biało-szarą sierść. — Rzeka wylała na terytorium Klanu Wiecznej Ciszy. Wiesz jak zginął Złamana Łodyga? Jakaś gałąź przyniesiona przez wodę wbiła mu się w bok i się wykrwawił. Gdyby nie to, że zauważyliśmy tą fale szybciej to zapewne z tego oddziału nikt by nie wrócił.  Jesteś zwyczajnym mysim móżdzkiem! Można było to przewidzieć albo chociażby nas ostrzec, ale nie bo cały czas myślisz o tym lisim łajnie, Wietrznym Obłoku i zapominasz, że MUSISZ się ZAJMOWAĆ klanem. Wiesz co? Zabicie twojego partnera to jedyne co wyszło Gronostajowej Gwieździe w jego marnym życiu.

Nastała ciężka cisza, która przerywana była tylko przez odgłosy miauknięć oraz szumu drzew. Rudzikowa Gwiazda wpatrywał się tępo w rozzłoszczoną następczynie, której oczy błyszczały w pół mroku legowiska. Błękitne ślepia przywódcy połyskiwały chłodem oraz powagą, ale to była tylko przykrycie jego prawdziwych emocji. Czy czuł smutek? Nie, już dawno się go pozbył ze swojego życia. Czuł tylko złość i przeraźliwą chęć zemsty. Owe uczucia były na tyle silne, że przysłaniały inne, o wiele słabsze uczucia, o których kocur już dawno zapomniał. Nie czuł już czegoś takiego jak smutek, ponieważ był według niego zbędnym balastem. Gronostajowa Gwiazda był idealnym przykładem na to, że smutek to beznadziejne uczucie, którego trzeba się pozbyć bo później kończymy skacząc do kanionu. Przynajmniej Rudzikowa Gwiazda tak sądził.

Rudofutry wysunął pazury po czym uderzył nimi łaciatą kotke w policzek. Z płytkich ran wypłynęła malutka dawka szkarłatnej cieczy, która chwilę po tym została wchłonięta przez ubrudzone futro następczyni. Ona jednak nie oddała przywódcy, nie powiedziała nic tylko uśmiechnęła się, a jej bursztynowe oczy zabłyszczały tajemniczo po czym wyszła. Kocur patrzył na nią niezrozumiale, a kiedy zniknęła z jego polana widzenia wpatrywał się w miejsce gdzie przez chwilą stała. Zakrwawiony Pęd była jednym z dziwniejszych kotów jakie dane było Rudzikowej Gwieździe. Z jednej strony udawała miłą, uczynną oraz wyjątkowo pomocną kotke, a kiedy kogoś zwabiła w swoje sidła zamieniała się w wredną, chłodną oraz wyjątkowo przebiegłą kocice pragnącą władzy. Była swego rodzaju przekleństwem, a pewna przepowiednia w późniejszym czasie tylko to potwierdziła.

───────•••───────


[881 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top