(🐑.)────rozdział dwunasty

───────•••───────

Zimny wiatr targał kruchymi gałązkami wysokich drzew, wywołując przy tym głośny szum zagłuszczający skrzypienie lodowatego śniegu. Płatki śniegu przestały upadać na ziemię, zapewniając dwóm kotkom lepszą widoczność. Nocne niebo chowało się za szarymi, ciężkimi obłokami, ale srebrna poświata księżyca nieco oświetlała ziemię, powodując przy tym, że biały puch błyszczał ślicznie dodając podróżniczką choć trochę otuchy. Nagie krzewy uginały się pod siłą wichury, a szum rzeki zdawał się być coraz to głośniejszy wprawiając uczennice w zaniepokojenie.

Brunatna sierść Szyszkowej Łapy unosiła się bezwładnie na zimnych powiewach, a jej zmarznięte oraz słabe łapy zdawały się uginać przy każdym następnym kroku. Jej ogon był podkulony, a bursztynowe ślepia nie lśniły powagą, a bólem i smutkiem. Żałowała tego, że wyruszyłą w tą lekkomyślną podróż nie myśląc o konsekwencjach i trudach, które mogłaby spotkać na drodze. Niestety, czasu już nie cofnie, a od klanu była za daleko aby się zwyczajnie poddać i uciec. Z resztą, musiała dotrzymać obietnicy, którą złożyła pieszczosce. Brązowo-kremowa koteczka również niepewnie sunęła do przodu, mrużąc oczy oraz postrzymując się przed zatrzymaniem się. Szyszkowa Łapa nie mogła odpuścić. Było za późno. 

Nagle szum rzeki ucichł, a w oddali zabłyszczały pierwsze promienie słońca. Drzew było mniej, a ich wysokość była o wiele mniejsza niż w głebi las gdzie leżał oboz Klanu Porywistej Rzeki. Brunatnofutra nigdy nie była w tej części lasu. Ba! Nawet nie wiedziała, że szlak lasu urywał się w owym miejscu. Po kilkunastych krokach, drzewa kompletnie zniknęły, a dzwięk łamanych gałązek został zastąpiony przez szum traw. W oddali można było dostrzec wierzch stodoły, a zza niej wyłaniały się blade promienie słoneczne przyjemnie muskające koteczki w pyszczki. Bursztynowe oczy uczennicy zabłyszczały z ulgi, a na jej pysk wpłynął uśmiech pomimo iż każdy mięsień w jej ciele promieniował bólem, a czucie w odmarzniętach łapach zaczęło powoli zanikać. W końcu, dotarła na miejsce. Jeszcze tylko jedno wzgórze i jej cel się spełni, dojdzie do stodoły i odkryje prawdę. Miała ochotę biec, ale kiedy tylko zrobiła następny krok potknęła się i upadła bezwładnie na zaśnieżoną ziemię z bolesnym sykiem. 

— Wszystko w porządku, Szyszkowa Łapo? Może powinnyśmy zatrzymać się i odpocząć? — powiedziała niepewnie i zmartwieniem Elizabeth kiedy nachyliła się nad obolałą uczennicą łowcy. W odpowiedzi otrzymała tylko pokiwanie głową na boki w znaku na nie zgodę. Zaraz po tym podniosła się na trzesących się łapach i skierowała się chwiejnie w stronę stodoły, starając się nie przewrócić ponownie ani w ogóle się nie zatrzymywać. Wszystko przed jej oczami wirowało, ale kotka tylko przyśpieszyła kroku co chwile potykając się o własne, zmarznięte łapy. Do jej ciemnego futra poprzyklejany był śnieg, a oczy łzawiły z bólu oraz zmęczenia. Czuła się okropnie. Jakby zaraz miała upaść i nigdy nie wstać, ale pomimo to uparcie sunęła do przodu. Nie mogła się poddać, była za blisko celu. Nie mogła upaść. Nie mogła umrzeć

Morskooka szła zaraz obok niej, starając się ją jakoś podtrzymywać oraz pomagać jej iść dalej, ale sama cierpiała nie tylko z bólu, ale i też z głodu, którego nigdy wcześniej nie czuła. Pomimo to nie chciała rezygnować z zostania wojowniczką. Wierzyła, że tam będzie bardziej użyteczna niż u dwunożnych. Poza tym, jej matka chciała zostać wojowniczką i zawsze jej o nich opowiadała z zachwytem w jej dużych, zielonych oczach. Później jej matka wyszła i nigdy nie wróciła, pozostawiając Elizabeth samą z jej dwunożnym, ale w koteczce nadal drzemała chęć zostania kimś więcej niż tylko pieszczochem, który całymi dniami tylko je i śpi na zmianę. 

***

Po dłuższym czasie Szyszkowa Łapa w końcu doszła do stodoły, ale bez Elizabeth, która wróciła do lasu mówiąc coś o tym, że ma na siebie uważać, i że nie może pójść dalej z nią. Nie miała siły spytać pieszczoszki o powód jej nagłej zmiany zdania, a poza tym nie chciała się zatrzymywać. Brunatno-futra z niepewnością weszła do niestabilnej stodoły, która przez upływ czasu zdążyła się już nieco podniszczyć. Dziury w suficie oraz brak drzwi powodowały, że zimny wiatr wpływał do środka jednak to nie zdawało się przeszkadzać siedzącym tam kotom, które z zdziwieniem wpatrywały się w obcą przybyszkę. Złote siano układało się w pagórki, tworzącym przy tym idealne legowiska do odpoczynku, a pojedyńcze źdźbła leżały na dziurawym podłożu. W powietrzu unosił się zapach nie tylko myszy, ale i też kurzu oraz wielu kotów tworząc przy tym niezbyt przyjemną woń. Nie było tam jednak czuć lasu, czyli zapachu, do którego koteczka była przyzywczajona od dzieciństwa. Na najwyższym stogu siana, w cieniu leżał młodziutki, płomiennorudy kocurek, którego sierść wręcz zlewała się z odcieniem suchej, złocistej trawy. Nieco niżej leżał o wiele starszy, masywny kocur o długiej, śnieżnobiałej i kręconej sierści, a jego błękitne ślepia uważnie mierzyły młodą uczennicę, przyprawiając ją o ciarki. Na samej ziemi leżała trójka kotów: dwie kotki i jeden kocur. Jedna z kocic była mała, również biała niczym śnieg, a druga nieco większa, czarno-biała. Kocur zaś był wysoki, o jednolicie czarnym odcieniu i tylko jego bursztynowe oczy wyróżniały się, błyszcząc intensywnie. 

Szyszkowa Łapa zaś wyglądała marnie, jej brunatna sierść była zmatowiała, a jej chude ciałko trzęsło się niekontrolowanie. Uszy położone były płasko wzdłuż głowy, a łapy nieco ugięte jakby zaraz miała znów upaść na ziemię. W jej bursztynowych ślepiach błyszczał głód, ulga oraz strach dodaj kotce jeszcze bardziej mizernej postawy. Zapach myszy przypomniał jej również o tym jak głodna była przez co jej brzuch co chwile burczał wprowadzając ją tym w zakłopotanie. Cała jej pewność siebie jakby wyparowała w jednej chwili, a jej przerażenie wzrastało z każdym uderzeniem serca. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu, autentycznie się bała i miała ochotę po prostu uciec jak najdalej stąd i nigdy nie wracać. Coś jednak trzymało ją w miejscu.

— Masz zamiar wejść do środka czy stać w tym przejściu? — nagle usłyszała zniecierpliwione miauknięcie ze strony śnieżnobiałej kotki. Zdziwiła się faktem, że nikt nie chciał jej zaatakować, a wręcz przeciwnie, zapraszali ją do siebie. No chyba, że coś knuli, a kotka była zbyt zmęczona aby o tym pomyśleć. Weszła na trzęsących się łapach w głąb stodoły, niepewnie kładąc się gdzieś na boku aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi co i tak już robiła. 

— Więc, wytłumaczysz mi może co tak mizerna kotka z klanu robi w tym miejscu? Nie wiem czy zauważyłaś, ale tu są sami samotnicy. — kontyunowała kocica dalej trzymając bezpieczną odległość. — Może uciekłaś? Albo liczysz na to, że ci pomożemy? Lub... chcesz może abyśmy ci dali trochę naszego jedzenia? Śmieszne. Najpierw nas masowo mordujecie, a później przychodzicie do nas bo nie macie co do pyska włożyć! Jesteście żałośni. 

Masowo mordujecie? Co ta kotka ma na myśli mówiąc to? Przecież klany pomagają samotnikom, dając im szansę na dołączenie do klanu lub pokojowe odejście! — to pierwsze co przeszło przez myśl Szyszkowej Łapie, ale nie odezwała się. Nie miała siły aby się odezwać oraz nie miała ochoty wszczynać niepotrzebnej przepychanki słownej, więc tylko spuściła głowę. Musiała jednak z nimi porozmawiać! To była jej jedyna szansa aby czegoś się dowiedzieć więcej, zaspokić swoją chorą ciekawość i w końcu zaznać spokój!

— Przepraszam jeśli mój klan wyrządził wam krzywdę, ale ja przyszłam tutaj pokojowo tylko po to aby z wami porozmawiać. Nie chcę waszego jedzenia, ani nie chcę wam przeszkadzać. Wystarczy mi tylko jeśli odpowiecie mi na moje pytania. — skłamała, mówiąc o kwestii jedzenia, ale dla dobra sprawy musiała się poświęcić. Najwyżej w drodze powrotnej spróbuje na coś zapolować, modląc się do Klanu Gwiazd o choć jedną, mizerną myszkę. Białofutra samotniczka spojrzała na nią dziwnie, ale nic nie odpowiedziała. 

— Niby czemu mamy ci ufać i na jakie pytania mamy odpowiedzieć? — zapytał czarny kocur, podnosząc się i podchodząc do kotki, powodując przy tym, że ta cofnęła się ze strachem do tyłu i zacisnęła powieki. Nie została jednak zaatakowana, a starszy kocur wydał z siebie tylko rozbawione prychnięcie. Koetczka otworzyła oczy, zauważając, że bursztynooki nadal trzyma się w bezpiecznej odległości od niej najwyraźniej obawiając się ewentualnej zasadzki. 

— Ja... chcę tylko dowiedzieć się kim była Słoneczna Gwiazda i czy znaliście Gronostajową Gwiazde. Naprawdę nie chcę wam nic zrobić! 

Nagle, na imię jej ojca promiennorudy kocurek poderwał się zaciekawiony i zeskoczył ze stogu, na którym wcześniej odpoczywał. Kiedy kotka przyjrzała mu się z bliska stwierdziła, że jest z pewnoscią o wiele młodszy od niej. Był mniejszy, drobniejszy, a jego ruchy nie były jeszcze tak płynne i zwinne jak pozostałych kotów. Możliwe, że miał z sześć księżycy, może mniej, może więcej. 

— Znasz Gronostajową Gwiazdę? — zapytał zaciekawiony, mijając czarnego samotnka, który tylko strzepnął zirytowany uchem po czym odszedł na bok widocznie niezbyt zainetresowany rozmową. Kocurek usiadł na przeciwko niej, wbijając wzrok swoich dużych, zielonych ślepi w jej marną sylwetkę.

— Był moim ojcem, ale niezbyt go pamiętam. Wiem tylko, że miał ciemnozielone oczy i miał pręgi. Był ponoć podobny do mojego brata i miał takie same futro jak ja. 

—  Jest dawno martwy. Z tego co opowiadał mi tata zrzucili go z klifu. Ponoć mój tata się z nim przyjaźnił i zawsze mi mówił, że był dobrym kotem, ale nieco zbłądził w życiu. — po dłuższej ciszy kotka uzyskała niepewną odpowiedź. Czyli jednak... jej ojciec był martwy. Tylko czemu nie czuła smutku z tego powodu? Miała wrażenie jak gdyby kocur powiedział jej o jakimś obcym kocie, którego los jej nie obchodził. Nie powinna tak myślec o swoim ojcu, racja? Nie powinna myśleć o nim jak o obcej istoście, która tylko sprawiła jej życie trudniejszym. Nie powinna go nienawidzić.

— Zrzucili go... z klifu? Kto go zrzucił? 

— Nie wiem. Sądze jednak, że powinnaś sobie odpuścić to całe poszukiwanie prawdy na temat swojego ojca. To bezsensowne. — zielonooki stwierdził oschle po czym jak gdyby nigdy nic, wrócił na swój górkę siana i znów ułożył się na nim wygodnie starając się powrócić do wcześniej przerwanej drzemki. Zaś Szyszkowa Łapa pozostała tam oszołomiona, z szeroko otwarymi ślepiami. Sądziła, że jeśli dowie się prawdy o ojcu jej ciekawość ustanie, ale myliła się. Jej ciekawość wzrosła. 

***

Po krótkim śnie pośpiesznie wyszła z stodoły, nie chcąc dłużej przebywać wśród kompletnie obcych jej kotów. W jej głowie przez cały czas tkwiły ostatnie słowa młodego samotnika o tym jak dalsze doszukiwanie się prawdy jest bezsensowne. Z tyłu głowy przyznawała mu rację, ale jej serce nadal podpowiadało jej aby za wszelką cenę dowiedzieć się wszystkiego o sobie, o swojej rodzinie i najlepiej o swoim klanie. Nadal również myślała o słowach białej samotniczki, która rzekła jej, że klany zabijają masowo samotników. Szczerze? Nie wierzyła to. Nie mogła dopuścić do siebie prawdy, że jej klan jest zły, a nie dobry tak jak jej wszyscy wmawiali, uśmiechając się przy tym sztucznie. To wszystko było takie podejrzane. Takie dziwne i nieprawdopodbne, że czasami miała wrażenie jakby znajdowała się w swoim śnie i nie potrafiła się z niego wybudzić. 

Oddliła się powoli od stodły, brnąc przez głęboki śnieg aż potknęła się o coś i upadła. Podniosła się natychmiastowo, nie chcąc dodtykać zimnej powierzchni po czym obróciła się za siebie aby zobaczyć o co zachaczyła łapą. Wtedy dojrzała dwa kamienie, stojące obok siebie oraz kilka zaschniętych kwiatków, listeczków i gałązek. Wszystko to wyglądał jak dwa groby, ale zaraz odgoniła od siebie tą myśl. Przecież to nie mogły być groby, racja? To zapewne zwyczajny zbieg okoliczności, a kotka niepotrzebnie zawracała tym sobie głowę. 

Westchnęła cicho po czym z niepokojem poszła dalej. Nie chciała aby jej droga powrotna trwała za długo, a poza tym jej głód stawał się nie do zniesienia i zaczęła rozmyślać nad tym aby pójść do dwunożnych po pożywienie. Zaraz jednak jak o tym pomyślała to karciła się w myślach i brnęła dalej przez zaspy śniegu, starając się znów nie przewrócić. Ból mięsni nieco ustał po krótkiej drzemce, ale nadal, każdy krok był dość bolesny, a koteczka zmuszała się aby się nie poddać. Musiała wrócić do klanu jak najszybciej aby nie nabierali podejrzeń.

Nagle, prócz skrzypienia śniegu i szumu wiatru, do uszu koteczki dotarł dźwięk innych kroków. Rozejrzała się dookoła, a widząc tylko kilka krzewów i kępek zeschniętej trawy, ruszyła dalej zrzucając dźwięk na swoją wyobraźnie. Kiedy jednak znów usłyszała ten dźwięk, przyśpieszyła nieco kroku, a niepokój ogarnął jej umysł. Może jednak ci samotnicy nie byli tacy pokojowi na jakich się wydawali?
Uczennica zaczęła biec kiedy kątem bursztynowego ślepia dojrzała niewyraźną sylwetkę kota, a odgłos kroków się podgłośnił. W momencie zapomniała o swoim głodzie i bólu w mięśniach, biegnąc tak szybko jak tylko mogła. Nie zwróciła nawet uwagi kiedy przekroczyła granice lasu i kompletnie zapomniała o pieszczosce, która zapewnie czekała na nią ukryta gdzieś wśród łysych krzewów.

Po kilku męczacych chwilach odgłos innych kroków ustał, a uczennica niepewnie się zatrzymała, rozgladając się dookoła. Wzięła kilka głębokich, trzęsących się wdechów i wydechów po czym ponowiła marsz co chwilę nastawiając uważnie uszu. Nie zwróciła nawet uwagi na granice ani zapachy, które widocznie różniły się od tych innych. Przez strach kompletnie zapomniała o tym, że po wkroczeniu na tereny leśne powinna uważać na inne klany przez co naruszyła granicę Klanu Wiecznej Ciemności. Pomimo dnia, wśród drzew panował mrok, a śnieg nie lśnił ślicznie w promyczkach słońca. Przerażająca cisza owiała okolicę i nawet skrzypienie śniegu zdawało się być cichsze.

Szyszkowa Łapa powoli szła do przodu, starając się wydawać jak najmniej hałasu. O czym ona myślała wyruszając na tak bezmyślną podróż? Nawet nie przemyslała niczego, po prostu pod wpływem chwili wymknęła się z obozu i wyruszyła przed siebie. Co gdyby nie spotkała Elizabeth? Albo gdyby tamci samotnicy ją zaatakowali, a nie tylko nastraszyli? Wszystko mogło pójść zupełnie na odwrót, a ona mogła nigdy nie wrócić do swojego klanu. Co czuli jej bracia i matka kiedy nie zastali koteczki w jej posłaniu?

Jej przemyślenia zostały przerwane przez nagły szelest i przeraźliwy bół w prawym barku. Na chwilę straciła czujność, a przed jej oczami dwójka. Jeden z nich był podobny do tego kota, który ją ścigał, a kotka była wręcz pewna, że to był on. Bursztynooka przerażona zrobiła kilka kroków do tyłu, ale po chwili wpadnęła na innego kota przez co z strachem odskoczyla na bok. Nastroszyła futro oraz wysunęła pauzry, na wypadek gdyby musiała się bronić. Wiedziała jednak, że nie miała szans wygrać pojedynku sama na trójkę, o wiele silniejszych wojowników.

Jeden z nich był ciemnoszary, a jego całe ciało naznaczone było przez wiele szpetnych blizn. Obok niego stała wysmukła kocica o cętkowanym futrze, której lodowate spojrzenie skanowało uważnie drobną sylwetke uczennicy Klanu Porywistej Rzeki. Za nią zaś stał masywny kocur o biało-brązowym futrze, jego tylnia łapa była oderwana w połowie co wywoływało dreszcze przerażenia u Szyszkowej Łapy. Ten kocur nie miał łapy, czemu wypuścili go poza obóz? Pownien być razem z starszyzną, w ewentualności pomogać medykowi, a nie patrolować granice razem z dwójką zdrowych wojowników.

— Idziesz z nami, a jeśli postanowisz się choć raz postawic lub zatrzymasz będziemy powoli odcinać ci łapę po łapie. Uwierz, to dość bolesne doświadczenie. — warknął chłodno biało-brązowy kocur po czym popchnął kotkę do przodu, zmuszając ją do marszu. Jej rana na barku piękła przeraźliwie, a pojedyncze kropelki szkarłatnej krwi spływały po jej brudnym futrze i opadały na śnieżnobiały puch. Szczękę miała zacisnięta, starając się nie wydać żadnego dźwięku bólu i tylko szła do przodu, potykając się o własne łapy. Obok niej szli wojownicy, którzy co chwilę na nią zerkali, a ich pazury ciągle były wysunięte w gotowości na ewentualną walkę. Szyszkowa Łapa za to nie miała na nią siły, nie miała nawet szansy na wygranie takowej potyczki. Była ona sama, wycienczona i głodująca przeciwko trójce silnych wojowników, którzy walkę mieli opanowaną do prefekcji.

Pierwszy raz w swoim życiu była przerażona do tego stanu, że bała się patrzec wokoło siebie. Pierwszy raz bała się o swoje życie.

O czym ona myślała wychodząc na taką podróż?

───────•••──────

[2585 słów]

mam wrazneie, ze ten rozdział jest beznadziejny. . .
pisalam go w srodku nocy, wybaczcje mi za ewnetialne bledy i zdania bezsensu oof

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top