(🐑.)────rozdział dwudziesty drugi

───────•••──────

Kiedy rudofutry biegł zawzięcie przed siebie wokół niego toczyła się zawzięta walka, a kłębki futra oraz kropelki krwi zdobiły ziemię. W powietrzu zaś było czuć wyraźny zapach krwi oraz strachu, a dźwięki lasu zagłuszały głośne syki. W większości przywódcy ciężko było rozróżnić kim jest kto ponieważ kurz zasłaniał widoczność i drażnił jego błękitne ślepia.

Kątem ślepia śledził jednak legowisko medyka uprawniając się, że owe miejsce jest dobrze chronione, a on sam może skupić się na pomaganiu Mysiemu Wąsu. Nagle jednak coś migło przed jego oczami, a zdezorientowany przywódca zatrzymał się. Rozejrzał się dookoła, wyszukując białej sylwetki, ale w tłoku innych kotów nie potrafił jej dostrzeć. Gdy już miał iść dalej coś skoczyło na jego grzbiet, ściągając go na dół i wbijając ostre pazury w jego już i tak poranione barki. Z pyska Rudzikowej Gwiazdy wydobył się syk bólu kiedy pazury kocura zjechały na wcześniej zadaną ranę tylko ją pogłębiając. Kimkolwiek ten kot był, zdecydowanie był silny. Za silny.

Był świadomy tego, że Klan Silnego Wiatru śmiało z nimi konkuruje poniekąd naśmiewając się z nich. Gdyby ktoś spytał kota z Klanu Silnego Wiatru co sądzi o kotach z Klanu Porywistej Rzeki z pewnością dość wylewnie by sie wyraził na temat tego jaki ten klan jest niezorganizowany i ogarnięty chaosem. Oczywiście było to zwykłym kłamstwem tylko po to aby zapewnić wszytskich, że Modrzewiowa Gwiazda jest przemiłą kocicą, a jej klan jest usposobieniem ideału.

Z drugiej strony, Klan Silnego Wiatru miał po swojej stronie pozostałe dwa klany pomimo iż często zdarzały się pomiędzy nimi drobne walki. Wiecie, przekraczanie granic, kradnięcie zwierzyny i te sprawy. Jednak dla dobra ogółu ignorowali to ponieważ gdyby nie Klan Silnego Wiatru już dawno zostaliby powybijani. Konflikt pomiędzy wszystkimi klanami był napradwę ogromny i nawet podczas zebrań wszytskich klanów zasada o rzekomym "braku walk" i "chwilowym pokoju" poszła w niepamięć.

Klan Porywistej Rzeki słyszał obelgi z każdej możliwej strony, a młodzi uczniowie tylko się zastanawiali czym to jest spowodowane. Nie są świadomi tego, że żyją w klanie gdzie wszystko jest ukrywane, a każdy kot żył w słodkim kłamstwie, że wszystko było w idealnym porządku. Zaś ci świadomi tego wszystkiego tylko patrzyli jak Rudzikowa Gwiazda niszczył coś co Gronostajowa Gwiazda tak bardzo starał się naprawić. Chodziło tu mianowicie o więź z klanowiczami.

Do poprzedniego przywódcy koty przychodziły z uśmiechem, traktując go jak przyjaciela i nie obawiając się rozmowy z nim. Zawsze był przy nich aby wysłuchać i pocieszyć, ale gdy przychodziło co do czego to pregus został pozostawiony sam na pastwę losu. Zaś błękitnookiego się obawiali, zawsze traktowali go z dystanstem i wyraźnym zawachaniem w każdym ruchu czy słowie. W klanie nie było miejsca na typową rodzinną więź. Jeśli chcieli być wszechmogący muszą traktować siebie jak powietrze lub zwyczajnych współpracowników.

Wracając jednak do walki. Rudofutry starając się wyrwać spod silnych łap drugiego kocura zaczął się wierzgać. Po pewnym czasie kopnął z całej siły białego zastępcę w tylnia łapę, a ten odskoczył do tylu z grymasem na pysku.
Obrócili się przodem do siebie i obydwoje w tym samym czasie rzucili się na siebie, starając się trafić pazurami w jak najbardziej bolesne miejsce.

Rudzikowa Gwiazda zdolał zaryc bark białego kocura, ale ten zadał mu o wiele więcej ran. Przywódca był coraz starszy, a co za tym idzie — słabszy, więc nie był aż tak zwinny jak wcześniej. Niestety, wiek robił swoje.

Zastępcy drugiego klanu ostatecznie udało się przygnieśc do ziemi przywódcę, a ten pomimo usilnych prób nie potrafił go odepchnąć od siebie. Kiedy biały kocur miał już go ugryźć w krtań, błękitnookiemu udało się go lekko odsunąć od siebie i zadrapać jedną z tylnych łap. Niestety nie było to wystarczająco i był na przegranej pozycji. Wątpił aby udałoby mu się wyrwać ponieważ pazury białofutrego było głęboko osadoczne w jego skorze przy barku, a każdy ruch wywoływał wiele bólu.

— Oh, proszę cię, Rudzikowa Gwiazdo! Przestań się już wierzgać przecież wiesz, że nie uda ci się już uwolnić. — warknął Szczawiowy Kieł czując jak starszy kot nadal próbuje go od siebie odepchnąć i się dzięki temu uwolnić.

Rudofutry tylko warknął zaciekle po czym ugryzł przednią łapę zastępcy. Jego kły przebiły się poprzez cienką skórę, a na jego język spadło kilka kropel metalicznej cieczy, która tylko wzmnozyla w nim chęć zamordowania tego kota.

Jednakże młody kocur tylko wykrzywił pysk w wyrazie bólu po czym uwolnił łapę od razu przyciskając ją do głowy Rudzikowej Gwiazdy. Ten tylko zasyczał, nerwowo miotając ogonem po zakurzonym podłożu i wierzgając tylnymi łapami aby trafić przeciwnika w podbrzusze i go odepchnąć.
Ten jednak przycisnął jego głowę do gleby i korzystając z okazji ugryzł jego krtań.

Rudzikowa Gwiazda zawył z bólu, a stróżka krwi wypłynęła z jego na wpół otwartego pyska. W jego błękitnych oczach zabłyszczały łzy, ale zamrugał kilka razy aby się ich pozbyć. Nie mógł okazać po sobie słabości, ale jego ciało wydawało się jakieś takie... słabe, jakby nie współpracowało z jego mózgiem.

Później przed jego oczami zaczęły pojawiać się czarne plamki, a ciało kompletnie opadło z sił aż w końcu stracił przytomność, odpływając w jednolitą czerń. Przez dłuższą chwilę jego uszy otulała cisza, a jego powieki wydawały się tak ciężkie, że nie potrafił ich podnieść, a kiedy w końcu mu się to udało ujrzał znajomą polankę.

Wyschnięty strumyczek za nim, twarda i szortska niczym droga grzmotu trawa oraz szare niebo witało go tu za każdym razem gdy tracił życie. Szczerze zawsze ciekawiło go czy polanka Gronostajowej Gwiazdy również wyglądała tak... martwo i pusto.

Otaczający go las był gesty, spowity mrokiem i wyjątkowo cichy. Większość drzew była wysoka, a ich liście uschnięte oraz wiecznie opadające na suchą glebę. Cała ta natura wokół niego zdawała się usychać. To zdecydowanie nie powinno tak wyglądać. W Klanie Gwiazd powinno być pięknie oraz przyjemnie z jedzeniem i wodą pod dostatkiem, a nie z suszą.

— Witaj, Rudzikowa Gwiazdo. Straciłeś swoje piąte życie, wykorzystaj pozostałe cztery dobrze.  — jak zwykle tajemnicze echo uświadomiło go o jego śmierci przerywając przy tym ciszę. Jednak nie była to ta cisza kiedy co jakiś czas bylo słychać jakiś szum drzewa albo ciche popiskiwanie zwierzyny. Na tamtej polance nie było żadnego dźwięku. Nawet jego kroki były tak ciche, że ginęły wśród tej całej pustki.

To było przerażające.

───────•••───────

[1024 słowa]

mam wrażenie, że ta książkę jakoś szybciej mi sie pisze. w sesnie, jakoś szybciej mi czas mija pisząc ją niż podczas pisania pochłoniętych???

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top