(🐑.) ────prolog

───────•••───────

Delikatne podmuchy wiatru wprawiały zielone łodyżki wrzosu w ruch, a razem z nimi zdmuchiwane były białe kruszynki zimnego śniegu, które w milionowych liczbach opadały na wilgotną glebę. Niebo błyszczało błękitnem, a odcień co jakiś czas przetapiał się w szarość oraz głębszy granat powodując iż niebo było jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj. Słaby zarys księżyca powoli wysuwał się zza szarawych obłoków jasno zwiastując iż noc za niedługo ogarnie świat. Wcześniej wspomniane obłoki były gęste tak, więc nawet błysk srebra emanujący od księżyca nie zdołał ich przebić oświetlając przy tym pola i wzgórza. Gwiazdy były jeszcze nie widoczne, ale każdy wiedział, że za niedługo się pojawią ozdabiając nocny krajobraz.

W pewnym momencie, na płytkim śniegu oraz na łodyżkach wrzosu zaczęły się pojawiać szkarłatne plamki. Na początku były małe oraz zeschnięte, a szkarłatna ciecz nie błyszczała, ale z czasem plamy zaczęły przemieniać się w połyskujące kałuże krwi aż w końcu, w jednej z kałuż leżało ciało kota. Było ono pokryte wieloma głębokimi ranami z których przy każdym mniejszym ruchu wypływała krew. Ruda sierść była zmierzchwiona i w większości zakryta plamami szkarłatnej cieczy, która zaczęła powoli zasychać tworząc krwiste strupy. Białe płatki śniegu opadały na bezwładne oraz porzucone ciało zostawiając po sobie wilgotne ślady. Pysk kota był również pocharatany, a kawałek prawego ucha był oderwany od reszty. Błękitne ślepia rannego były otwarte, a w nich malował się okropny ból, a słone łzy powoli spływały po zakrwawionych policzkach.

Oddech błękotnookiego był nierówny oraz płytki, a każdy sprawiał coraz to większy ból w całym ciele. Z jego otwartego pyska wypływała stróżka krwi, której smak rozpływał się po podniebieniu kocura po raz kolejny, a zaś jej odór unosił się w powietrzu od dobrych kilkunastu minut. Samemu kotowi to jednak nie przeszkadzało; zbyt często czuł ten smród i smak. Był dla niego obojętny, taki zwyczajny niczym nie różniący się od innych zapachów. Przyzwyczaił się. Do śmierci, do bólu, do łez, do porzucenia i do samotności. Do wszytskiego można się w końcu przyzwyczaić nawet jeśli chodzi o śmierć.

Do samotności też można się przyzwyczaić chociaż ona była nieco cięższa do pokonania. Zawsze zostawiła po sobie jakieś rany, które za nic na świecie nie chciały zniknąć. Te rany ciążyły tak na sercu rudofutrego długo chociaż on starał się o nich zapomnieć. To śmieszne jak w obliczu śmierci zaczynamy posiadać jakieś durne rozmyślenia, które i tak nam nic nie dają.

Kocur westchnął ciężko ignorując nagłą falę bólu rozprowadzajacą się po jego klatce piersiowej. Umierał powoli i w cierpieniu tak jak mu zapowiedziano, a on pomimo to dalej starał sobie wmówić, że to zwykły zbieg okoliczności. Klan Gwiazd nie istniał i istnieć nie będzie mimo iż wszyscy starają mu wmówić, że to on się myli, a nie oni. Te przepowiednie to zwykłe bujdy, które wymyślają sobie medycy przed snem aby zacząć manipulować innymi. Żałosne.

❠Zginiesz, Rudzikowa Gwiazdo w cierpieniu pośród samotności i ciszy, a świat będzie płakał razem z twoim odejściem zimnymi łzami. ❠

Tylko szkoda, że Klan Gwiazd się troszkę pomylił i to nie jest jego ostatnie życie, a on po jego straceniu odrodzi się i powróci z podwójną siłą. Jak zawsze z resztą.

───────•••───────

[506 słów]

wiem, mało napisałam, ale to tylko prolog na, którego nie miałam pomysłu, więc wcisłam tutaj jak rudzik traci sobie swoje życie. yeah, książka będzie z perspektywy rudzikowego i korzennego czyli znów będę pisała przywódcą yey. oraz będę pisała z perspektywy ucznia z czego już się nie cieszę za bardzo, ale cóż, bywa. muszę tak pisać zważając na przyszłą historię.

rozdziały jak zwykle w soboty lub piątki.

welp, życzę miłego czytania następnych rozdziałów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top