Rozdział 1
Rozdział 1
Kamila
Stukot moich obcasów odbijał się echem po korytarzu. Sapałam i pociłam się jak świnia, ale nie miałam zamiaru odpuścić. Nie, gdy byłam już tak blisko upragnionego celu. Biegłam sprintem po schodach jakby sam diabeł mnie gonił. Starałam się przy tym stawiać pewne kroki, aby czasem się nie potknąć i nie zaryć czaszką o brudne kafelki. Niestety w tym tygodniu była moja kolej pucować klatkę schodową, ale jak na razie nie znalazłam na tę przyjemność czasu. Nie byłam pewna czy w ogóle wcisnę ją w swój napięty do granic możliwości grafik.
Byłam już na swoim piętrze i oddali dostrzegłam moje białe drewniane drzwi. Jedyna w bloku takie posiadałam. Czułam się przez to wyjątkowa.
Zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy. Oczywiście nie znalazłam ich od razu. Musiałam przebić się przez metry kabli, suwmiarkę, kilka śrubokrętów i klucz francuski. Po jaką cholerę, to wszystko miałam? Nie wiedziałam. Ale te przedmioty, jak najbardziej nadawały się do samoobrony. A jako kobieta dość urodziwa byłam narażona na podryw z każdej strony, więc musiałam być przygotowana i w razie czego obronić się sama. Nie mogłam przecież liczyć na pomoc innych, gdy jakiś napalony przystojniak będzie mnie macał po tyłku w ciemnym zaułku.
Wepchnęłam rękę głębiej i poczułam ulgę, gdy wymacałam pęk kluczy. Po chwili przekręciłam zamek do mojego mieszkania, po czym przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą drzwi. W pośpiechu rzuciłam w kąt płaszcz nie przejmując się tym, że nie trafiłam w wieszak. Miałam zamiar podnieść go dopiero jutro, gdy będę wychodziła do pracy. Nie było sensu się teraz po niego schylać. Szkoda mojego kręgosłupa. Zdrowie miało się tylko jedno i trzeba było o nie dbać.
Weszłam głębiej do salonu, nie potrafiąc się już doczekać momentu, kiedy to będę mogła w spokoju delektować się przedmiotem, który trzymałam w dłoni. Odłożyłam go z czułością na blat stołu, a następnie zaczęłam skanować wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu zagrożenia. Gdy takowego nie znalazłam, z wielkim uśmiechem na ustach rozsiadłam się wygodnie na krześle naprzeciwko swojego skarbu. Zaczęłam strzelać palcami, przygotowując je na spotkanie ze srebrnym opakowaniem. Gdy w końcu doszło do zbliżenia i odchyliłam sreberko, moim oczom ukazała się kakaowa masa. Westchnęłam zadowolona i nie czekając dłużej, sięgnęłam po swój narkotyk.
Pierwszy kęs był jak wybuch fajerwerków. Czysta ekstaza, rozchodząca się po podniebieniu. Po moim ciele rozprzestrzeniło się ciepło, które czułam w każdym jego zakamarku.
– Miau.
Moje ciało zesztywniało. Zaczęłam nasłuchiwać dźwięków, ale nic niepokojącego nie docierało do moich uszu. Najprawdopodobniej się przesłyszałam. Po chwili ponowie zatopiłam kły w kakaową masę i znowu z moich ust uciekło zadowolone westchnienie.
– Miau.
Teraz już wiedziałam, że źle oceniłam zagrożenie. Nauczona doświadczeniem powinnam spodziewać się, że mój kot w najmniej pożądanym momencie da o sobie znać.
Odłożyłam czekoladę, a następnie czekałam, aż ta włochata kula nieszczęścia się pojawi. Po chwili z gracją, o jaką go nie podejrzewałam, wylądował na stole i wlepił we mnie zielony oczy.
– Miau.
– Nie dzielę się – odpowiedziałam natychmiast posyłając mu pełen wrogości spojrzenie.
Porwałam ze stołu słodycz, a następnie odwróciłam się plecami do zapchlonego sierściucha.
Nie miałam zamiaru dać mu się złamać. Byłam twarda, musiałam sobie to tylko ciągle powtarzać. Bo gdy tak patrzył na mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami i próbował mnie zahipnotyzować, ulegałam natychmiast. Dlatego właśnie siedziałam do niego plecami, by nie mógł próbować na mnie swoich sztuczek.
– Miau.
– Odczep się – odburknęłam.
Ugryzłam kolejny kęs słodkości, który pieścił moje podniebienie. Teraz to ja mruczałam zadowolona
Liczyłam na to, że w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie, pozostawiając mnie samą ze swoim nałogiem.
– Miau. – Usłyszałam tuż za sobą.
Przewróciłam oczami, po czym uśmiechnęłam się delikatnie tak, aby tego nie widział.
Wiedziałam, że nie odpuści. Była z niego twarda sztuka, wychowana na ulicy.
– Nie dla psa kiełbasa – odgryzłam się, nadal nie spoglądając w jego stronę.
Przesuwałam wzrokiem po suficie i ścianach uświadamiając sobie, że potrzebny był mi remont. Pytanie tylko, kto go dla mnie zrobi? Nie było szans na to, że sama będę skakać po drabinie, narażając swoje życie. Było ono zbyt dla mnie cenne. Na fachowców nie było mnie stać, a wątpiłam, żeby ogłoszenie typu -"Pasożyt potrzebuję organizmu, na którym może żerować. Za remont mieszkania może zapłacić słowem dziękuję i własnoręcznie zrobioną szarlotką. Jeśli się decydujesz zadzwoń. Oferta ograniczona czasowo, śpisz się, bo ktoś cię może ubiec" - nie przeszłoby.
– Miau!
Podskoczyłam na krześle usłyszawszy wrzask bestii. Byłam prawie pewna, że wściekł się o porównanie go do znienawidzonego przez siebie gatunku.
W końcu opuściłam ramiona zrezygnowana. Odwróciłam się do kota, przechylając głowę na bok i taksując go swoim przenikliwym spojrzeniem. Do tej pory zastanawiałam się, dlaczego zdecydowałam się przygarnąć tego potwora. Na pewno nie poleciałam na jego urodę, prawdę powiedziawszy był brzydki. No dobra, ładny inaczej, to określenie lepiej do niego pasowało.
Może to była wina wolontariuszki ze schroniska, która ze łzami w oczach opowiadała mi jego smutną historię. Byłam prawie pewna, że to ona skłoniła mnie do podpisania dokumentów adopcyjnych. Dzięki temu zostałam pobłogosławiona kotem, który mnie nienawidził. I nie wspominam o tym tylko dlatego, aby wzbudzić współczucie, ale przestrzec. Włochata kulka, która ochoczo się do was przytulała, nie zawsze była taka milusia w rzeczywistości, mogła być prawdziwym diabłem w kociej skórze.
– Miau.
Moje oczy wylądowały na Maurycym. Jego czarnosiwy pyszczek patrzył na mnie z nadzieją. Przewróciłam oczami na te próby wzbudzenia litości.
– Czego ty ode mnie chcesz? – zapytałam, wiedząc, że i tak mi nie odpowie.
Okazało się, że nie znałam dość dobrze swojego zwierzaka. Już po chwili jego oczy powędrowały do przedmiotu znajdującego się w mojej dłoni. Cicho miauknął wyciągająca w stronę czekolady swój łebek.
Miałam nad wyraz wybitnie inteligentnego kota. Mogłam się nawet pokusić o to, że miał większe IQ niż moja skromna osoba.
– Zapomnij o tym, miłe, grzeczne kotki – co niestety nie tyczyło się jego, ale niech żyje w złudnym przekonaniu, że tak jest – nie jedzą takich rzeczy.
– A na dodatek – kontynuowałam – to nie jest prawdziwa czekolada, a wyrób czekoladopodobny. Jak już się truć, to przynajmniej oryginalnym produktem. – Podsunęłam pod jego pyszczek opakowanie na potwierdzenie swoich słów. Zaczął obwąchiwać czekoladę, znając jego inteligencje, pewnie czytał teraz skład tego świństwa.
– A mówię ci smakuje jak rolka po papierze toaletowym. Tylko nie pytaj mnie skąd to wiem. Jest to moja oraz Marcina tajemnica i tak pozostanie do końca życia.
Marcin był moim kolegą z dziecięcych lat. Przyjaźni skończyła się wtedy, kiedy połamał mi wiaderko do piasku. Różowe, piękne, nowiutkie wiaderko. Nie nienawidziłam go wtedy za to, życzyłam mu, aby oblazły go mrówki. Co ku mojej radości stało się miesiąc później, kiedy wlazł tyłkiem w mrowisko. Nie było mi go żal, prawdę powiedziawszy cieszyłam się z jego cierpienia. Moja babcia od razu skarciła mnie za to, że życzyłam komuś źle i zaczęła złorzeczyć, że dopadnie mnie za to kara.
Niestety babuleńka miała rację. Tydzień później dostałam wszawicy. Pamiętam krzyki mojej mamy i czerwoną twarz taty, kiedy musiał pójść do apteki po specjalny płyn. Stare dobre polskie powiedzenie brzmiało: " Nie życz drugiemu, co tobie nie miłe". Od tego czasu to zdanie było moim mottem życiowym, które niestety rzadko stosowałam.
– Miau.
Bestia nie dawała za wygraną, cały czas próbowała zwrócić na siebie moją uwagę.
Odgoniłam swoje wspomnienia dziecięcych lat, a następnie rzuciłam tabliczkę na blat stolika. Podwinęłam rękawy swetra i zwróciłam się ponownie do tego uparciucha:
– Widzisz te okno. – Ręką wskazałam mu moje plastiki, które wymagały mycia. – Jeśli zaraz nie przestaniesz, to wyfruniesz przez nie i zobaczymy czy faktycznie masz więcej niż jedno życie.
Na moje słowa skulił się w sobie, po czym żałośnie zamiauczał. Od razu pożałowałam swoich gróźb.
– Ej ja tylko żartowałam. – Podniosłam kocura, a następnie przytuliłam go do swojej piersi. Mimo, że brzydal, to miał mięciutkie futerko. – No kto jest słoneczkiem mamusi? No kto? – przemawiałam do niego czule, zniekształcając swój głos. Ręką pieściła jego małą główkę, za co nagrodził mnie cichym mruczeniem. Kryzys uznałam za zażegnany. Na razie.
– Mam nadzieję, że szaleństwo nie jest dziedziczone.
Tuż za sobą usłyszałam głos mojej szesnastoletniej siostry, która miała klucze do mieszkania i od czasu do czasu wpadała z wizytą.
Odwróciłam się do niej z uśmiechem na ustach, ale zaraz zszedł on z mojej twarzy, gdy zobaczyłam w co była ubrana.
– Czy ty wybierasz się na casting do filmu porno? – zapytałam, spoglądając na mikroskopijne szorty, które dosłownie ukazywały połowę jej tyłka. – Bo z tego co mi wiadomo, nie ma żadnego w okolicy.
Nie żebym specjalnie sprawdzała.
– Nie dramatyzuj. – Przewróciła oczami, minęła mnie, po czym usiadła na kanapie, która nawet nie ugięła się pod jej ciężarem.
Życie było wredną suką. Kasia była chuda jak patyk, choć jadła tonę śmieciowego jedzenia. Ja natomiast nie mogłam spojrzeć na listek sałaty, bo zaraz waga szybowała do góry.
Siostra tłumaczyła, że jej szybki metabolizm był oznaką tego, że dalej rosła. Jak się tak głębiej nad tym zastanowić, to ja również rosłam, ale wszerz.
– Idę z Alicją do galerii handlowej i pomyślałam, że cię odwiedzę.
Mój umysł podsuwał mi nieprzyzwoite obrazy z moją siostrą w roli głównej.
– Chyba nie po to, aby nagabywać starych pryków i proponować im, że za zakup loda zrobisz im jeansy.
Siostra zmarszczyła czoło, po czym spojrzała na mnie jakbym była kosmitką.
– A to nie powinno brzmieć: „Kup mi jeansy, zrobię ci loda"?
– To ty znasz to powiedzenie?!
Z Maurycym w ramionach zaczęła przemierzać pokój, co chwila spoglądając z przerażeniem na moją siostrę.
– Od dzisiaj szlaban na wszystko. Zero komputera, komórki, spotkań z przyjaciółmi. Boże taki wstyd, siostra prostytuuje się za parę jeansów!
- Jesteś stuknięta – odpowiedziała śmiejąc się głośno.
– Nie przeginaj moja panno. – Zaczęłam grozić jej palcem.
– O mój Boże! Mówisz jak nasza matka. – Skrzywiła się.
Stanęłam w miejscu, uświadamiając sobie, że ta smarkula miała rację. Wypuściłam z objęć Maurycego, po czym usiadłam na krześle, chowając w twarz w dłoniach.
– To koniec. Zamieniam się we własną matkę. – Zaczęłam się mazać.
– Zawsze mogło być gorzej, mogłaś zamienić się w naszą babcię.
- Tak jeszcze tylko tego brakuje, abym musiała siadać na dwóch krzesłach, bo na jednym się nie mieszczę.
– Ty już tak robisz. – Pocieszała mnie moja wredna siostra, śmiejąc się do rozpuku.
Podniosłam na nią swoje lśniące od łez oczy.
– Wypluj te słowa, jeśli tej chwili tego nie zrobisz, zleję twój goły tyłek.
Nic nie odpowiedziała, tylko posłała mi swój szeroki uśmiech, ukazując rząd białych zębów.
Zmrużyłam gniewnie oczy, ale ten mały potwór nie przeraził się, tylko wygodniej ułożył się na kanapie. Jej postawa świadczyła o tym, że to co do nie mówiłam miała głęboko w czterech literach. Te czasy, gdy potrafiłam na nią wpłynąć dawno minęły. Musiałam przyzwyczaić się do tego, że ona w końcu dorosła i oderwała się od cycka mamusi.
– Przyjdziesz na niedzielny obiad? – zapytała z nadzieją w głosie, wyrywając mnie z własnych myśli.
– Nie mogę. – Skłamałam.
Nie uśmiechało mi się spędzić całego dnia w towarzystwie mojej zwariowanej rodzinki.
– Dlaczego? – dopytywała.
– Muszę przygotować się do pracy. W poniedziałek przyjedzie szefostwo i muszę wywrzeć na nich dobre wrażenie.
– Kamila przypomnij mi, czym ty się w tej firmie zajmujesz? – zapytała, że złośliwym uśmiechem na ustach. Wiedziała do czego pije.
– Parzę kawę – wyplułam przez zaciśnięte zęby.
– No właśnie. – Wstała z kanapy, po czym udała się w kierunku drzwi. – Radzę ci przyjść, inaczej cię wydam.
Czasami miałam ochotę udusić młodszą siostrę. Zastanawiam się, czy sędzia dałby mi łagodny wyrok, gdybym w końcu to zrobiła?
Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wyobrażałam sobie jak paskiem od spodni dusiłam Kasię, a ta robiła się sina na twarzy.
– Znam tą minę, przestań mnie mordować w myślach.
Powróciłam do rzeczywistości. Kasia była już jedną nogą za drzwiami.
– Powiedz mamie, że nie przyjdę! – wołał do jej pleców.
– Sama do niej zadzwoni! – odkrzyknęłam, trzaskając drzwiami
Westchnęłam, po czym wstałam z krzesła, a następnie udałam się w kierunku kanapy. Opadłam na nią, licząc, że nie załamie się pod moim ciężarem.
Nie miałam zamiary dzwonić do mamy. Znałam dobrze jej charakter i wiedziałam, że nie da mi dojść do słowa i koniec końców będę musiała pojawić się na obiedzie. Nie uśmiechało mi się spędzić popołudnia w towarzystwie mojego brata i jego żony Sylwii, która na każdym kroku próbowała doprowadzić mnie do szaleństwa
Przymknęłam powieki rozkoszując się ciszą panującą w moim apartamencie. Całe dwadzieścia osiem metrów kwadratowych mojego królestwa. Dobrze, że nie miałam słabej orientacji w terenie, inaczej bym się jeszcze w nim zgubiła.
Poczułam jak małe włochate „coś" umościło się na moim brzuchu. Ręką dotknęłam miękkiego ciałka i od razu poczułam się lepiej. Otulona ciepłem mojego kota zapadłam w głęboki sen.
***
Kochani po roku nieobecności wracam na Wattpad!
Ostatnie kilka miesięcy były bardzo intensywne. Za nieco ponad miesiąc do księgarni trafi moja trzecia książka "Żona diabła" ( dawniej "Córka mafii. Przeznaczenie"). Nie potrafię doczekać się momentu, kiedy to kolejne moje "dziecko" będę trzymać w ramionach.
"Pączuś" to zupełnie inna historia niż do tej pory pisałam. Pierwsza, którą osadziłam w polskich realiach. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i z chęcią będziecie dodawać ją na swoje półeczki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top