3.1| kontrakt [CIEL PHANTOMHIVE]

 Charakter: Ciel Phantomhive x Reader
Anime: Kuroshitsuji
Pierwowzór: manga
Autor postaci: Yana Toboso


Ten shot, pomimo, że moja wiara jest skomplikowana, nie ma na celu nikogo urazić ani też sprowokować. Po prostu niektóre zachowania tu występujące, były niezbędne do fabuły.  

Kierujemy się normami.

    Padał zimny deszcz. Całkowicie przemoczona gnała wprzód, kompletnie ignorując narastającą wodę w butach oraz chłód okrywający ją od stóp do głów.
     Kolejna dyskusja dobiegła końca. Od bardzo dawna nie układała się w jej rodzinie.
    Dawne skandale. Bunt. Kryzys. 
Każda z tych rzeczy, z każdą kolejną okazją wychodziła na jaw.
   Teraz straciła wszystko.
Dom. Szacunek. Majątek. Poparcie. Nawet życie... bo jak można żyć będąc wyrzutkiem społecznościowym? Nie posiadając nawet podstaw, takich jak spokój? Była pewna, że już nigdy go nie osiągnie. Nawet w tym momencie, poruszając się przez uliczki Londynu, słyszała narastające kpiące szepty za plecami.
     Była skończona. Pod każdym względem, bo jej cholerny tatuś chciał bawić się w rewolucje świata.
    A wszystko wyłącznie za sprawą jednej osoby... poddanego wysokości, Charlesa Greya.
   Tak to już jest, gdy pod każdym względem nie wspiera się królowej Wiktorii i w żadnym stopniu nie ukrywa się niechęci do jej osoby.
   Załamana weszła do swojej karocy z pomocą lokaja. Był to chłopak w młodym wieku, został zagarnięty z ulicy kilka lat temu, gdy jeszcze „głowa rodziny [nazwisko]" poważnie nie chorowała i nie była zakuta do łóżka, skazana wyłącznie na porażkę.
    – Wszystko w porządku, panienko? – powiedział Marcus, trzymając drzwiczki pojazdu. Bardzo martwił się o dziewczynę.
   – Jedź. – Przejechała ręką po twarzy.
  – Ale panienko...
  – MILCZ! – rozkazała. – Czy nie wyraziłam się jasno?! Wracamy do posiadłości. Natychmiast!
   Marcus przełknął ślinę, po czym zasunął karoce. Wszedł na miejsce woźnicy i błyskawicznie ruszył, wykonując dane mu polecenie.

 
   [Imię] siedziała w swoim pokoju, wyciągając spinki z włosów. Nie potrafiła spać z myślą, że za dwa tygodnie o tej godzinie będzie mieszkać na ulicy.

    Wcześniej rozmawiała o tym z Marcusem.  Wyraźnie potwierdził, że bycie bezdomnym nie jest miłe. Jednakże obiecał, że tak czy inaczej zostanie u jej boku. W końcu jej rodzina również nie zostawiła go w potrzebie. Ponadto, dodał, że „jego panienka i tak jakoś sobie poradzi".    
     Był ślepo zapatrzony w jej zdolności. Dziewczyna pamiętała, że kiedyś powiedziano mu, że jego ufność jeszcze go zgubi. Lecz on stale pozostawał bez zmian.
    Wzdychając, odłożyła szczotkę na bok, jej wciąż lekko wilgotne włosy opadły jej na plecy. Pozostawiły kilka plam wody na jej koszuli nocnej.
   Powędrowała do łóżka, postanawiając zrobić coś czego nie robiła od wieków... Uklękła na dwa kolana, wznosząc ręce do nieba.
  – Ojcze Nasz, któryś... – zaczęła się modlić.
   Tik tak. Tik tak. Wskazówki zegara stale posuwały się do przodu, co chwilę przypominając, która jest godzina.  Tik tak. Tik tak.
    – ...Kogo ja oszukuje? – zapytała samą siebie, rzucając różaniec na szafkę nocną.
   – Co za pieprzona komercja – podsumowała.  – Bóg nie istnieje.
   ...Przecież gdyby istniał, nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji.
  Nie zasłużyłaś na to".
    A może...
  „Nic nie zrobiłaś".
   ...Nic nie zrobiłam.
  „Jesteś niewinna".
   ...Jestem niewinna.
   „To wina boga".
   – ...Bóg to porażka – oznajmiła głośno, uśmiechając się.
   W pomieszczeniu pociemniało, zza czarnej mgły wyłonił się drobny chłopak. Jedno oko miał skryte za przepaską, drugie za to, świecąc szkarłatną czerwienią, uważnie ją obserwowało.
   – Mogę ci pomóc – poinformował, stając w bladym świetle świecznika.
   – Kim jesteś? – Przyjrzała mu się uważniej.
   Wyglądał na około trzynaście lat, co oznaczało, że był blisko jej wieku. Jego granatowe, nieco przydługie włosy idealnie pasowały do jego ubrań również posiadających ten odcień.
   – Czy to ważne? – Oparł się o laskę. – Jeżeli...
   – Pytam raz jeszcze. Kim jesteś? – powtórzyła.
    Niespodziewany gość początkowo się zezłościł, jednakże po chwili, wykrzywił usta w grymasie kształtem przypominającym uśmiech.
   – Jestem demonem jedynie chcącym pomóc... – Silił się na spokojny ton.
   – W jaki sposób? – wtrąciła.
   – ...Jeżeli podpiszesz ze mną kontrakt, spełnię każde twoje pragnienie. – Zacisnął palce na lasce.
   „Demon". „Pomoc". „Kontrakt".
   Echo tych słów odbijało się w jej głowie. Nieraz słyszała o demonach, często formułowały zdania w taki sposób, aby skusić do grzechu człowieka... Nie podobało jej się jakakolwiek umowa z kimś pokroju tego gatunku, lecz nie mogła ukryć, że potrzebowała pomocy... Bardzo.
  – Czego pragniesz, [imię i nazwisko]? – Przechylił głowę, patrząc w jej oczy.
    Dziewczyny nie dziwiło to, że chłopak znał jej imię. Jeżeli naprawdę był demonem, takie rzeczy były dla niego niczym.
   – ...Jaki w tym haczyk? – Wyrwała się z rozmyśleń.
   – ...Skąd pomysł, że jest w tym jakikolwiek haczyk? – Kucnął naprzeciw niej. Jego tęczówka zmieniła barwę na granatową.
   – Jesteś demonem – wyjaśniła.  – Kontrakt jest umową. Nawet w świecie śmiertelników jest to normą. Zawsze jest jakiś haczyk.
   – To proste – rzekł spokojnie. – Po wypełnieniu twojego pragnienia, oddasz mi swoją duszę.
   [Imię] zamilkła. W błyskawicznym tempie przestudiowała wszystkie za i przeciw. Bez wątpienia więcej było przeciwwskazań, ale przecież jej dusza nie była aż tak cenna... prawda? Była jak jedna z wielu innych.
    Zresztą, nigdy nie postrzegała jej, jak coś co powinna za wszelką cenę chronić. Nie miała wyjścia.
   – ...Zawrze z tobą kontrakt – postanowiła.
   Oko demona ponownie zabłysło palącym szkarłatem. Szczerze, nie przypuszczał, że pójdzie tak łatwo.
   –  Jakie jest twoje życzenie? – zagadnął. Dotykał jej nagiej łydki, powoli idąc w górę.
     Pod wpływem jego dotyku, dziewczyna spięła się. Chcąc zachować spokój, wzięła głęboki oddech.
   – ...Chcę, żeby każdy kto kiedykolwiek zbezcześcił imię mnie bądź mojej rodziny, zapłacił za to – wypowiedziała. – Każda drwina, rysa, fałszerstwo oczerniająca moje mienie, została wypleniona. Chcę, żeby oni wszyscy za to zapłacili.
    – ...Jesteś pewna, ze chcesz zawrzeć ze mną kontrakt? – upewnił się, zatrzymując dłoń na wysokości jej uda.  – Pamiętaj, jedna decyzja. Później nie będzie odwrotu.
   – Tak – potwierdziła bez wahania. – Chcę zawrzeć z tobą kontrakt.
    W miejscu dotyku chłopaka poczuła piekący ból. Zacisnęła mocno powieki, czując jak na jej skórze wypala się znamię.
   Wkrótce cierpienie ustało. Poczuła jak po jej nodze spływa ciepła ciecz, plamiąc jej śnieżnobiałą pościel. Zrozumiała, że była to krew. Jej krew.
   – Od tego momentu, będę znany jako twój prywatny lokaj Ciel Phantomhive – odezwał się, zakładając rękawiczki. Jego oko ponownie zaświeciło czerwienią, szybko jednak ustąpiło miejsca kolorze granatu.
    Na jednej z jego dłoni gościł znak pentagramu, otoczony ogniem, zupełnie taki sam jaki dziewczyna od tamtej nocy posiadała na udzie.
    – ...Więc, jakie jest twoje pierwsze polecenie, panienko? – zadał pytanie.
    Nie minęła chwila, a uzyskał odpowiedź:
   – Chcę wznosić się w górę, patrząc jak wszyscy kpiący z mojego imienia, z każdą chwilą coraz bardziej opadają na dno. – Skrawkiem koszuli nocnej, wytarła z kończyny czerwoną ciecz.
    Ciel ukląkł na jedno kolano, przykładając dłoń do miejsca serca.
   – Yes, my lady.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top