23| podziemie [LEVI ACKERMAN]
Charaktery: Levi Acerman x Reader
Anime: Shingeki no Kyojin
Pierwowzór: manga
Autor: Hajime Isayame
Zamówienie dla _Episcopus_.
WITAM!
Ile to zamówienie ma czasu, nawet nie jestem w stanie powiedzieć, za co
naprawdę strasznie przepraszam osobę zamawiającą.
Kryzys weny nie był mały. Był tak obszerny, że rozważalam nawet czy nie zrezygnować.
Ale ostateczniego tego nie zrobiłam i nie żałuje. Na ten moment mój zapas pomysłów również nie jest za wielki, jednak gdy dłużej posiedzę, jestem w stanie coś z siebie wycisnąć.
Dlatego mam szczerą nadzieje, że zacznę w końcu publikować w miarę regularnie.
Tylko kto wie, czy moja wena na to przystanie?
Przechodząc dalej Jak pisałam w poprzednim shocie, następny pojawił się w przeciagu kilku dni od publikacji tamtego.
Jeżli mam być szczera, średnio wierzyłam, że mi się to uda.
A JEDNAK!
Muszę przyznać, że jestem z siebie dumnaXDD
Jako że nie było mnie tutaj jedynie kilka dni, nie mam więcej do napisania.
Jedyne co mogę jeszcze dodać to, że cały shot ma około 3400 słów. Naprawdę samodzielnie nie jestem w stanie napisać nic krótszegoXDD
Poza tym, jakby ktoś był zainteresowany, moją następną ofiarą będzie Kuroo Tetsuroo z Haikyuu. Jednakże nie jestem w stanie określić, kiedy się pojawi, ponieważ przez najbliższy czas chcę skupić się na naprawieniu gwałtu na logice w moim ff o 'Sebusiu słono'XDD i jeszcze zrobienie coś z moimi scenariuszami z Kurosha.
Zapracowany człowiek ze mniexdd
Oczywiście, postaram się wyrobić jak najszybciej, ale kto wie ile mi to zajmie. Jednakże oczywiście możecie wyczekiwać, nie żebym coś insynuowała, no co wy~~
Skoro to już wszystko, to standardowe
Miłego czytania!
PS [do osoby zamawiającej, wybacz, ale nie wiem jak się do ciebie zwracać, a twój nick jest trudny XD] twoim jedynym wyganiem było, by Rader była z podziemia, czym kierowałam się podczas pisania tego shota. Mam nadzieję, że zdołałam spełnić Twoje wymagania ^^
✴
Osiemnastoletni, nadzwyczaj niski chłopak o ciemnych włosach i kobaltowych oczach szedł przez ciemne uliczki podziemia.
Szczerze, do końca nie był pewny czy panował dzień czy też noc, jak każdy tutejszy.
W tym miejscu nie szło zobaczyć jasnego nieba i oddychać świeżym powietrzem, co było tak normalną rzeczą dla innych. Jedyne co było tu widoczne to brudne uliczki i zewsząd tak samo brudny kamień.
Nie lubił tego miejsca. Wręcz go nienawidził. Jedyne czego chciał, to wydostać się stąd. To wszystko było zbyt toksycznie. Nie tylko dla niego, jak również dla innych.
Wyszedł z mieszkania, by w jakiś sprytny sposób załatwić jedzenie. Pomimo że od patrzenia na to wszytko chciało mu się rzygać, jakoś musiał żyć.
Usłyszawszy jakiś dziwny dźwięk nieopodal, szybko wyciągnął z kieszeni nóż. Chowając go za plecami, przycisnął plecy do ściany. Uważnie nasłuchując, ostrożnie posuwał się w stronę źródła.
Było to ryzykowane, jednakże to właśnie tam znajdowało się najwięcej jedzenia. Było to bowiem za najlepiej prosperującym barem z wszystkich stąd, oczywiście, jeżeli weźmie się pod uwagę ogólne warunki podziemia...
Hałas chwilowo ucichł, tylko po to by następnie wrócić z zdwojoną siłą.
Jednakże tym razem, dzięki znacznemu zbliżeniu się do niego, bez większego problemu mógł określić jakiego był typu. Jak również do kogo mógł należeć...
Lekko opuszczając gardę, wyjrzał w tamtą stronę. Jego domysły nie pomyliły go.
O jedną z ścian opierała się mała dziewczynka, jaka mogła mieć maksimum dziesięć lat.
Była skulona. Mocno przytulając się do kolan, płakała. Do tego cała się trzęsła. Nie wiedział jednak już czy to z zimna, czy z rozpaczy. Albo może jednego i drugiego?
Nie miał pojęcia co ją spotkało, lecz od razu zrobiło mu się jej żal. Patrząc na nią z cienia, zastanawiał się co zrobić.
Z jednej strony chciał jej pomóc, ale z drugiej także nieco się tego obawiał.
Może byla niewinnym dzieckiem, aczkolwiek kto wie skąd się wywodziła?
Levi nie chciał kłopotów. Już i tak miał ich wystraczająco, jednakże wydawało mu się, że jeżeli wtedy odejdzie, będzie żałował tego do końca życia.
Chowając nóż do kieszeni, po cichu opuścił swoje ukrycie i podszedł do dziewczynki.
– ...Co tutaj robisz? – zapytał szeptem, kucając naprzeciw niej.
Usłyszawszy jego głos, natychmiastowo na niego spojrzała.
Jej duże, całkowicie spuchnięta, okrągłe oczy były przerażone. Jej warga drżała. A cała twarz miała kilka zadrapań i była czerwona.
– K-Kim p-pan j-jest...?! – Jej zdarte gardło w parze z zmęczeniem i osłabieniem organizmu, spowodowało, że nie ważne jak mocno próbowała, nie potrafiła krzyczeć.
– Chcę ci pomóc...
– ...P-Pomóc? – Przez moment milczała, zastanawiając się. – Mi? – szepnęła.
Miał wrażenie, że w jej tonie rodziła się nadzieja.
– A-Ale j-jak?
– Zabiorę cię do mamy i taty...
Na te słowa, z oczów dziewczynki natychmiastowo zaczęły cieknąć kolejne łzy, jakie z każdą kolejną sekundą coraz bardziej przybierały na sile.
– Ich już nie ma... – Na powrót ukryła swoją głowę w kolanach, oplatując je ramionami.
Podczas, gdy jej ciałem co chwilę wstrząsał co nowy szloch, Levi nie wiedział co zrobić.
To, że mogła być sierotą przeszło mu przez myśl, aczkolwiek wiedząc jak wielkim bólem jest utracić bliską rodzinę, miał nadzieję, że mimo wszystko ją to nie spotkało. A jednak.
– Już dobrze... nie płacz... – Chcąc jakoś ją uspokić, położył dłoń na jej głowie.
Była to pierwsze o czym pomyślał, więc zrobił to, nawet tego nie rozważając. Dlatego też nie był pewny, czy była to dobra decyzja.
– ...N-Nie m-mam j-już n-nikogo – bez względu na jego gest, nadal nie przestawała płakać.
– Teraz masz mnie – oznajmił, delikatnie głaszcząc ją po włoach.
– P-Pana? – Niepewnie ponownie zwróciła na niego wzrok.
– Od teraz jesteśmy przyjaciółmi – wyjaśnił.
– P-Przyjaciółmi? – zaciekowana, powoli zaczęła się uspokajać.
Zauważając, ze jest z nią nieco lepiej, zabrał dłoń z jej głowy.
– Tak – przyznał. – Przyjaciele pomagają sobie wzajemnie, wspierają się, gdy tego potrzebują, nigdy się nie opuszczają i zawsze o siebie dbają.
Definicja przyjaciół, której nauczyła się tego dnia, przypominała jej o rodzinie. Czyli czymś za czym tak bardzo tęskniła.
– ...Naprawdę nimi jesteśmy? – Na skutek nadziei ponownie rodzącej się wewnątrz niej, jej oczy znów zaświeciły.
– Oczywiście. I na udowodnienie naszej przyjaźni daję ci to. – Skupiając większą uwagę na jej drżeniu, pospiesznie ściągnął z siebie kurtkę i wręczył ją dziewczynce.
– Dopóki będziesz to nosiła, zawsze będziemy się przyjaźnić. A teraz chodźmy.
Jej tęczówki delikatnie błyszczały, gdy patrząc na niego, przyjmowała jego okrycie.
– Jestem Levi – przedstawił się, gdy upewnił się, że dziewczyna dobrze się opatuliła.
Oczywiście, jego odzienie była dla niej za duże, ale wtedy była to najmniej istotna rzecz.
– L-Levi? - Chcąc zapamiętać imię jej ratunku, powtórzyła je na głos.
– Zgadza się. Chodź. – Podnosząc się, wyciągnął do niej rękę.
– [Imię] [nazwisko] – mruknęła, opatulając się mocno kurtką i łapiąc jego dłoń.
Odrobinę zwiększając uścisk wokół jej palców, zaczął prowadzić ją w stronę, z której przyszedł.
– ...Słucham? – powiedział, nie dosłyszawszy jej słów.
– Moje imię to [imię]... tak dziękuję... Panu...
– Levi – przerwał jej. Chociaż tego nie chciał, zabrzmiał nieco szorstko.
– ...P-Proszę? – zapytała ciszej, obawiając się, że zrobiła coś źle.
– Wystarczy jak będziesz mi mówić Levi – wyjaśnił, ciągle patrząc przed siebie.
– D-Dobrze... – szepnęła, spuszczając wzrok na materiał i mocno ściskając go w okolicach serca.
✴
Czternastoletnia [imię] siedziała na murku nieopodal domu Levi'a oraz Farlana, patrząc w pustą przestrzeń i rozmyślając. Zastanawiała się jak teraz mogła być pogoda na zewnątrz? Lato? Jesień? Zima? A może wiosna?
Jeszcze przed tym jak jej mama na skutek przepracowania zmarła, a ojciec nie porzucił ich, mówiąc, że z nimi nie ma życia, kobieta często czytała jej baśnie.
Było w nich pełno pór roku, kolorów i miłych chwil. Tak kompletnie różnych od tego jak wyglądało miasto, w którym się wychowywała.
Dlatego też ciagle rozwijając się z myślą o tym jak piękny jest świat za murami, wymarzyła sobie by kiedyś się stąd wydostać i zobaczyć to na własne oczy.
– [Imię]? – za sobą usłyszała znany jej głos.
Jednakże mimo to nie odwróciła się w jego stronę, tylko wciąż patrzała w przestrzeń.
– Co ty tu robisz, cholera? – zapytał nieco wzburzony Levi. – Zaczyna się ściemniać... wracaj do środka – polecił.
W Podziemiu ściemnianiem się nazywano gaszeniem wszystkich lamp. Oczywiście, te światła zawsze były słabe, aczkolwiek nie ważne gdzie, w nocy robiło sie tu o wiele niebezpieczniej, niż za przyjętego przez nich dnia.
– ...Levi? – niespodziewanie bohaterka odezwała się cicho.
– Co? – Nie wiedząc o co jej chodzi, spojrzał na nią niezadowolony marszcząc brwi.
Im dłużej się tu znajdowali, tym bardziej niepokoił się o jej bezpieczeństwo. Nie ważne, że było to wyłącznie kilka metrów od domu.
– Chciałabym kiedyś zobaczyć z tobą słońce – wyznała, uśmiechając się pod nosem i patrząc rozmarzonym wzrokiem.
Nie było to coś czego Ackerman się spodziewał, dlatego też początkowo był nieprzytomny. Szczerze, był to pierwszy raz, gdy ktoś coś takiego mu to powiedział. Dodatkowo tak szczerze, bez żadnego kłamstwa.
Wskutek czego w okolicach serca poczuł przyjemne ciepło, które w połączeniu z widokiem jej w tej samej starej kurtkę, jaką podarował jej podczas ich pierwszego spotkania, jeszcze bardziej przybierało na sile.
Przy tym sprawiając, że z trudem udało mu się ukryć lekki uśmiech wpływający na jego usta.
Dlatego też nie chcąc się przełamać, nie udzielił jej odpowiedzi, tylko podszedł do niej i łapiąc jedną z jej dłoni, pociągnął ją do góry.
– Kiedyś... zobaczymy. Obiecuje... – jego ton był cichy.
Aczkolwiek na tyle głośny, że choć słabo, [nazwisko] zdoła go usłyszeć.
Na tę wiadomość, twarz dziewczyny została rozjaśniona szczęściem.
– Jesteś jak... taki mój dobry anioł stróż...
✴
Minęło kolejne kilka lat, tym razem [nazwisko] miała już osiemnaście lat. Nadal żyła w domu Levia wraz z Farlanem, jednakże prócz nich, stałą mieszkanką tego miejsca stała się Isabel Magnolia.
Ze względu na to, że nie była za wiele starsza od bohaterki, dziewczyny świetnie się dogadywały. Często śmiejąc się i rozmawiając.
[Imię] również, pomimo licznych braków zgód Levi'a, jaki cały czas twierdził, że to nie dla niej, zaczęła się uczyć używania sprzętu do trójwymiarowego manewru.
Tak samo zdarzało jej się pomagać w zdobywaniu pożywienia, ubrań i tak dalej. Naturalnie, niekonieczne była zadowolona z bycia bandytą i wyrządzania szkód niewinnym, dlatego też kłopoty zdecydowała się jedynie przyprawiać tutejszym parszywcom. Na szczęście było ich dziesiątki.
Aktualnie bohaterka znajdowała się w kuchni. Chcąc ugotować gulasz, sama zgłosiła się do tego obowiązku.
Krojąc warzywo leżące na desce, w ciszy rozmyślała o swojej przeszłości.
Porzucenie ojca.
Śmierć matki.
Obudzenie się przy jej martwym ciele.
Krzyk.
Ucieczka.
Płacz.
Rozpacz.
A później... Levi.
– Au! – krzyknęła nagle, gdy na wspomnienie jego imienia, przypadkowo przecięła się nożem i wypuściła go z ręki.
Odzyskując trzeźwość umysłu, natychmiastowo odsunęła się od blatu i widząc jak po jej skórze spływa krew, pospiesznie sięgnęła po szmatkę i przycisnęła ją do rany.
Po czym zwróciła uwagę, że przez ten gwałtowny ruch, kilka czerwonych kropel spadło na warzywo.
– O nie, nie, nie! – panikowała, wiedząc, że to już nie nadawało się do jedzenia.
Odrzucając materiał na bok i rzuciła się do szafek w poszukiwaniu czegoś co mogłoby jej pomóc.
– Co się dzieje, [imię]?! – Jednakże nie zdążyła zrobić nic więcej, ponieważ dokładnie wtedy do pomieszczenia wbiegł cały podenerwowany Levi.
– N-Nic... – Bojąc się, że zawiodła, z nerwów zaczęła się jąkać. – P-przecięłam s-się...
Chcąc zakryć co zrobiła, zaczęła poruszać się w stronę blatu.
– ...I z-zmarnowałam j-jedzenie! –wyznała, ostatecznie jednak nie mogąc tego przed nim ukryć.
Za wiele dla niej zrobił i za wiele dla niej znaczył. Sama myśl o tym sprawiała, że czuła się jak zwykły śmieć.
– Naprawdę tego nie chciałam! Tak mi przykro, Levi!
Przepraszająco się ukłoniła. Po czym podnosząc się, by powstrzymać zbierające się w jej oczach łzy, ścisnęła powieki.
– Cholera, jedzenie jet nieważne! –wrzasnął Levi, szybko do niej pochodząc. – Pokaż mi to! I to już!
Bez względu na jej reakcje, wziął w dłonie jej ręce. W ten sam sposób powodując, że była kompletnie oszołomiona.
– Idiotko, powinnaś bardziej uważać! – okrzyczał ją, uważnie patrząc na nadal krwawiącą ranę.
Następnie wciąż trzymając jej dłonie w jednej z swoich, drugą sięgnął do najbliżej szafki i otworzył ją.
Szybko ją przeszukując, wyciągnął z niej mini apteczkę.
– Trzymaj rękę prosto – powiedział, a następnie, upewniając się, że ta wykonała polecenie, puścił ją.
Zabrał z wnętrza kawałek bandażu i buteleczkę z wodą utlenioną. Po czym by mieć większą swobodę w dłoniach, to pierwsze zaraz odłożył na bok, a drugie wziął i odkręcił szkło.
– Będzie szczypać – ostrzegł, nim przechylił flakonik.
Kiedy kropelki cieczy dotknęły jej rany, dziewczyna poczuła jak jej palec chwilowo drętwieje, na skutek czego nieco wykrzywiła twarz.
Dostrzegając to, chcąc dać jej wsparcie, Levi odkładając na bok buteleczkę, ponownie wziął jej dłonie w swoje.
Chwilę odczekując, skupił uwagę na jej ranie i, ówcześnie zabierając oraz rozwijając bandaż, delikatnie zwiął jej go wokół palca.
– D-Dziękuję... – podziękowała cicho, nieśmiało patrząc na to co robi.
Gdy skończył, Leci skupił uwagę na [imię]. [Nazwisko] zawstydzona spuściła wzrok, natomiast jej policzki pokryły drobne rumieńce.
Byłoby to kłamstwem, gdyby zaprzeczył, iż go to zauroczyło. Rozumiejąc, że nie jest to do końca odpowiednie, natychmiastowo nieco się speszył.
– Ekhem – otrząchnął, szybko odsuwając się i zabierając ręce. – Powinnaś wyrzucić tę starą kurtkę... – Było to pierwsze, co przyszło mu do głowy.
Nie czekając, a raczej nie chcąc zobaczyć jej reakcji, czując jak robi mu się ciepło, odwrócił się na pięcie i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
Już nawet nie dbał o nieporządek pozostawiony na blacie w kuchni. Naprawdę potrzebował powietrza.
– Ale to prezent od ciebie... – mruknęła, ściskając okrycie w okolicach serca.
Jego słowa, chociażby były bez znaczenia, nieco ją zabolały.
✴
Były to dwudzieste drugie urodziny [imię]. Szczerze, nie do końca wiedziała jak to się stało, ale właśnie patrzała na niebieskie, lekko zachmurzone niebo, a przyjemny wiatr łaskotał jej skórę i szarpał włosy oraz ubrania.
Jakby znikąd u progu ich drzwi pojawił się mężczyzna o imieniu Erwin Smith, przedstawiając się jako generał oddziału Zwiadowców i oznajmił, że potrzebuje ludzi.
Dziewczyna kompletnie nie wiedziąc o co chodzi, nie do końca to rozumiała.
Lub być może wiadomość o tym, że w końcu jej marzenie się spełni, nadal do niej nie dochodziła?
Jej oczy były zaszklone łzami. Jednakże w przeciwieństwie do wszystkich łez jakie dotąd wylała, te były szczęśliwe.
Tuż obok niej stał Levi, Farlen i Isabel. Niektórzy okazywali to bardziej, niektórzy mniej, ale wszystkich przepełniała radość.
Nie wiedząc jak odpowiednio okazać to co czuje, zrobiła duży krok w stronę Ackermana. Stojąc z nim ramię w ramię, nawet tego nie przemyślawszy, złapała go za nadgarstek.
Nie wiedząc jak się zachować, ciało mężczyna natychmiastowo się napięło.
Ale chociaż przeszło mu przez myśl, że najlepiej będzie jak sie odsunie, po prostu nie mógł tego zrobić.
Dotyk [imię] był miękki. Naprawdę miękki. Do tego czuł przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej.
Był zadowolony, że w końcu zdołał wyjść na powietrze. Lecz większe szczęście sprawiało mu patrzenie na uśmiechniętą dziewczynę. Plus pomimo jego niemiłej wypowiedzi sprzed laty dotyczącej jego starej kurtki na niej, nadal miała ją na sobie.
Jakby kompletnie nie zauważając jego zdenerwowania, [nazwisko] zsunęła lekko dłoń i łapiąc go za rękę, złączyła ich palce.
Początkowo poskutkowało to jeszcze większym napięciem Levi'a, aczkolwiek po chwili, nie potrafiąc zrobić niczego innego, uspokoił się. Zupełnie jakby dziewczyna działała na niego kojąco.
Spuszczając gardę, jeszcze bardziej zacieśnił ich ręce.
– Jestem... tak sz-szczęśliwa – wyznała, uśmiechając się szeroko. – T-Tak dziękuję. Przysięgam, ż-że będę ci wdzięczna i o-oddana na... z-zawsze.
Najpierw zabierając ją z ulicy, uratował od zginięcia z zimna i głodu pośród ciemnych uliczek podziemia, a teraz pomógł jej spełnić największe marzenie. Naprawdę nie mogła się od niego odwrócić.
– Nie wygaduj bzdur, małolato – odburknął, nie tego się spodziewając.
Chociaż w wypowiedzi zdążył to ukryć, odwrócenie jego wzroku nie uszło uwadze towarzyszącym ich przyjaciół.
Jego gburowata reakcja w żadnym stopniu nie zakłóciła szczęścia [imię]. Wręcz przeciwnie, jedynie ją rozbawiła. W ten sposób przywołując w niej jeszcze więcej pozytywnych uczuć.
Odruchowo kładąc głowę na jego ramieniu, z uwagą ponownie skoncentrowała się na lecących chmurach.
Widząc ten widok, Isabel i Farlen cicho się zaśmiali.
Wszystko było tak pięknie.
✴
Działo się to dosłownie w ułamkach sekund. W jednej chwili [nazwisko] wraz z Isabel oraz Farlenem próbowali zabić jednego tytana.
W drugiej zaś jej przyjaciele znaleźli się w obrzydliwych łapach tytana i wędrowali do jego jamy ustnej.
Działo się to jakby w zwolnionym tępie. Krzyki, strach, prośba o pomoc.
Jednakże dziewczyna nie potrafiła nic zrobić, poza wylądowanie na budynku oraz zatrzymaniem sprzętu do trójwymiarowego manewru.
Jedynie stała nieprzytomna, z każdą kolejną chwilą coraz bardziej upadając na kolana.
Łzy zbierające się w jej oczach, w przeciwieństwie do tych sprzed jeszcze kilku dni, były rozpaczą. Czystą. Bolesną. I okrutną.
Która nie potrafiła jej opuścić. Czuła totalną pustkę. Wciąż nie dochodziło do niej co właśnie się stało.
Znowu straciła rodzinę. Znowu była sama. Znowu była kompletnie bezradna. Znowu wszystko było jej obojętne.
Klęczała, a po jej policzkach spływały łzy, których nawet nie czuła. Jej oczy stale patrzały na scenę odbywającą się przed jej oczami.
Wszystko dla niej straciło większy sens. Czuła jedynie ból przeszywający jej serce.
Nie rozumiała po co walczyć. Sama? Przecież nie mam żadnych szans...
A więc siedziała i siedziała, w ogóle nie mogąc poruszyć jakąkolwiek kończyną.
Niespodziewanie w jej głowie pojawiło się jedno imię.
Levi...
Pozostał jej juz tylko on. Przypominając sobie o tym, pomyślała, że warto dalej walczyć. Przynajmniej dla niego.
Levi...
Jednakże wiedza o tym, że chociaż była przy tym, a przez paraliżujacy strach nie potrafiła pomóc, sprawiła, że poczuła się jak osoba, co zasługuje tylko na śmierć.
Levi...
Tak bardzo chciała przy nim być, wspierać go i pomagać mu jak najbardziej potrafi aż do kresu swoich dni, jak obiecała. Ale postępując w ten sposób nie mogła być jego warta, prawda? Była zwykłym tchórzem...
– Farlen... Isabel... ja...
Jakby znikąd nieopodal jej pojawiła się znana jej figura. Początkowo stała, a kilka drgawek przechodziły jej ciało.
Jednakże dosłownie po chwili, z wściekłością zaczęła używać sprzętu do trójwymiarowego manewru. Wykonując kilka szybkich i dokładnych ruchów, znalazła się tuż przy szyi tytana i paroma mocnymi cięciami, rozcięła jego szyje.
Podczas gdy po przestrzeni rozchodził się tego ryk, gorąca para zaczęła otaczać [imię] zewsząd.
– ...L-Levi? – zapytała, gdy z białego dymu zaczęła wychodzić osoba.
Nim dokładniej zdążyła się jej przyjrzeć i stwierdzić kto to, wokół siebie poczuła czyjeś znane ramiona.
– [Imię]... – głos Acermana rozchodził się przy jej uchu. – Zostałaś mi tylko ty... ja... nie mogę cię stracić. Proszę, obiecaj mnie, że nigdy mnie nie zostawisz. I zawsze będziesz żyć. Musisz żyć.
Przytulał ją coraz mocniej, przy tym coraz wyraźniej czując jak drży z przerażenia. Rozumiał ją. Rozumiał ją jak nikt inny. Zwłaszcza wtedy.
Znał ją od tak dawna. Widział ją, wspierał i pomagał jak najlepiej mógł w praktycznie każdej możliwej sytuacji, chociaż często mógł się wydawać szorstki czy niemiły. Robił co mógł, by odzyskała radość życia i szczery uśmiech na twarzy.
A teraz widział ją w takiej samej rozpaczy, jak gdy spotkał ją po raz pierwszy. Bolał go ten widok. Bolał tak samo jak ta strata.
Pragnął ją pocieszyć. Naprawdę tego pragnął. Jednak sam wewnątrz siebie czuł ogromną pustkę.
– J-Ja... J-Ja... – [Imię] nie potrafiła się wysłowić. Jego słowa, chociaż tak piękne wydawały jej się nieprawdziwe. Tak samo jego ramiona otoczone wokół niej.
Zupełnie jakby to wszystko było snem... przepięknym snem...
Tak cudownym, że aż niemożliwym.
– ...Gdyby jeszcze zabrano mi ciebie... Ja... ja... naprawdę bym tego nie zniósł... – Levi jakby wyczuwając, że nie do końca kontaktuje, cały czas powtarzał do jej ucha słowa wsparcia.
Pomimo że sam okropnie cierpiał najbradziej chciał jakość załagodzić jej pustke.
– J-Ja... J-Ja... – Chociaż cały czas słyszała co mówił, nie mogąc w to uwierzyć, zwyczajnie to do niej dochodziło.
Ze względu na sytuacje, uczucia i to wszystko, dawała radę wyłapać tylko pojedyńcze słowa.
– ...Proszę... nie poddawaj się... Nie możesz nigdy-
– J-Ja... J-Ja... – przerwała mu. Im dłużej trwała w jego uścisku i im dłużej słyszała jego wypowiedzi, dzięki jego ciepłu śladowo wracała do siebie. – O-Obiecuję...
By bardziej poczuć to, czego wtedy najbardziej jej brakowało, położyła ręce na jego ramiona.
Mocno ściskając materiał, wtuliła głowę w klatkę piersiową Levi'a.
Wcześniej nic nie czuła, jednakże teraz, gdy wreszcie doszło do niej co się stało, czuła ogromną stratę.
Nie mogąc tego powstrzymać, wybuchła niekontrolowanym płaczem.
Levi rozumiejąc, że to jest to, czego właśnie potrzebuje, pozwolił jej na to. Kładąc dłoń na jej mokrym policzku, delikatnie podniósł jej głowę.
Opierając swoje czoło o jej, by ją choć trochę uspokoić, przymknął powieki.
Znał ją od tak dawna. Niegdyś traktował ją jak dziecko, zaprzeczał wszystkiemu co wobec niej zdarzało mu się czuć. I z biegiem czasu uświadamiał sobie, jak wielkim jest to kłamstwem. Podczas gdy prawda była od dawna zupełnie inna.
– ...Kocham cię, [imię] – wyszeptał, czując pod swoimi palcami jej skórę. – Tak bardzo cię kocham...
Usłyszawszy jego wyznanie, otworzyła oczy. Dopiero wtedy dostrzegła, że choć cały czas wydawał się trzymać, naprawdę także cierpiał. Być może nawet bardziej niż ona...
Widząc jak po jego policzkach spływają strugi płaczu, jakich jeszcze nigdy nie widziała, zrozumiała, że nie tylko ona potrzebowała wsparcia.
Chociaż ona nie miała siły, on jej ją dawał. Nie mogła tego zingorować.
Lekko się podnosząc, położyła dłonie na jego twarz. Odrobinę ocierając jego łzy, nachyliła się i musnęła jego wargi.
Czując jej usta na swoich, pustka, która pojawiła się wraz z utratą Isobel i Farlena, powoli zaczęła się zasklepiać.
Podczas tego pocałunku, wewnątrz siebie czuł ciepło. Ciepło, którego nie czuł odkąd jego matka zmarła.
Odrywając się od niego, w swoje odpowiedniczki ujęła jego rękę.
– ...T-Też cię k-kocham, L-Levi – wyznała. Aczkolwiek bojąc się, że był to zły ruch, ponownie zaczęła się jąkać. – K-Kocham c-cię od d-dnia, w którym d-dałeś mi n-nowe ż-życie w-wraz z tą k-kurtką...
Uspokoiła się, dopiero gdy przestając płakać, tak jak ona jego, on również ścisnął jej dłoń.
Mając już pewność tego co wobec niej czuje, podniosła jego rękę i przez podarowane jej przez niego okrycie, położyła je tam, gdzie znajduje się serce.
– To należy do ciebie od lat.
✴
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top