Rozdział 9 - Zaczarowana herbatka


- To najbardziej powalona historia, jaką w życiu czytałem!

Burknięcie Leviego zlało się z dźwiękiem gwałtownie otwieranych drzwi. Przybysz z Podziemia oczywiście nie kłopotał się pukaniem, tylko bezceremonialnie wbił do gabinetu dowódcy.

Chociaż wschód słońca miał miejsce ledwie godzinę wcześniej, Erwin wyglądał na rozbudzonego. Siedział przy biurku z tymi swoim idealnie uczesanymi włosami i wypisywał jakieś papiery, niczym pracowita pszczółka. Na widok podwładnego odłożył pióro i splótł dłonie na blacie.

- Wnioskuję, że dokończyłeś lekturę – skwitował z lekkim uśmiechem. – Szybko ci poszło.

- Co za kretyn wpada na pomysł, by skończyć bajkę dla dzieci w taki sposób? – oburzał się Levi, energicznie gestykulując. – Najpierw Książulek wraca do tamtej wieży i wyjeżdża, potem dziewczyna wraca i tak mijają się bez końca, zostawiając sobie listy. Przez cholerne LATA! Nie wierzę, że spotkali się ponownie, gdy byli już staruszkami! To popieprzone! A wystarczyłoby, żeby jedno z nich chociaż RAZ posiedziało w tej wieży odrobinę dłużej. Ale nie, zawsze trzeba było wyjechać, bo coś tam! By załatwić to i tamto.

- Więc twierdzisz, że miłość powinna być najważniejsza? – zaciekawił się Erwin.

- Twierdzę, że to wszystko wina tego cholernego Książulka! To od niego zaczęła się cała ta powalona szopka. Gdyby wtedy nie spękał i nie zostawił swojej dziewuchy, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Powinni już na samym początku uciec we dwójkę! Wtedy może i uznałbym tę bajkę za interesującą.

Levi wyciągnął książkę zza pazuchy i z cichym plaśnięciem położył ją na biurku.

- Zabieraj ode mnie to wnerwiające cholerstwo – podsumował, z rezygnacją kręcąc głową. – Jakby mało rzeczy mnie w życiu irytowało, musiałem jeszcze popsuć sobie humor, czytając to przeklęte... Z czego się, u licha, cieszysz?

- Wybacz. – Erwin uniósł dłoń w przepraszającym geście – Po prostu... nie sądziłem, że będziesz tak przeżywał tę historię. Uważam, że to urocze i...

Nieoczekiwanie urwał. Jego oczy rozszerzyły się w szoku. Miał tak zdumiony wyraz twarzy, że Levi zapomniał go opierdzielić za nazwanie jego zachowania „uroczym".

- Naprawiłeś ją – z niedowierzaniem wyszeptał Erwin. – Przyszyłeś wyrwane kartki.

Przeglądał książkę z tak oniemiałą miną, jakby widział ją po raz pierwszy. Czubki jego palców z fascynacją przesuwały się po krawędziach ostatnich stron.

- Tak, przyszyłem to i owo. – Czerwieniąc się, Levi skrzyżował ramiona. – Nie powinienem?

- Nie – wymamrotał Erwin, nie odrywając wzroku od książki. – To znaczy... nie w znaczeniu „nie powinieneś", ale „nie mam nic przeciwko". – poprawił się szybko. – A właściwie to... „nie mam nic przeciwko" chyba nie wystarczy. Jestem ci bardzo wdzięczny. Dziękuję, Levi.

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Przybysz z Podziemia odwrócił wzrok i rozmasował kark.

- Nie sądziłem, że da się to naprawić – usłyszał głos dowódcy.

Levi wziął głęboki oddech, by się uspokoić.

Czym ty się denerwujesz? ­­– zganił samego siebie. – Jedynie oddałeś mu drobną przysługę.

- Gdy posiadasz niewiele rzeczy, uczysz się tego i owego – wyjaśnił, przypatrując się Erwinowi, którego lekko zmrużone oczy pozostawały wbite w naprawiony przedmiot. – Nie tobie jednemu ktoś zmasakrował książkę. A swoją drogą, czyja to robota?

- Moich kolegów ze szkoły – Smith podniósł wzrok znad bajki i posłał Leviemu ponury uśmiech. – Jak zapewne się domyślasz, nie byli miłośnikami literatury.

- Mam nadzieję, że porządnie im przywaliłeś.

- Nie byłem typem dziecka, które wdawałoby się w bójki. Zresztą, nawet gdybym rzucił się na kogoś z pięściami, nie miałbym dużych szans na zwycięstwo.

Spojrzenie Erwina stało się nostalgiczne.

- Jako młody chłopak byłem dosyć niezgrabny. Lubiłem sport, ale o wiele większą radość sprawiało mi czytanie książek. Podczas zajęć na powietrzu byłem bardzo zaangażowany, lecz brakowało mi kondycji. Gdy zbyt długo kopałem piłkę, dostawałem zadyszki.

- O? – Stojący ze skrzyżowanymi rękami Levi oparł bark o regał z książkami. – Więc byłeś molem książkowym z pyzatą buźką i odstającym brzuchem?

- Tak, trochę.

Ciężko to sobie wyobrazić. Patrząc teraz na Erwina miało się wrażenie, że jego wielgachne cielsko składało się z samych mięśni.

- W każdym razie, stanowiłem łatwy cel dla okolicznych łobuzów – po chwili dodał Smith.

- Ale z pewnością nie beczałeś – bez zastanowienia odparł Levi. – Założę się, że waliłeś do dręczycieli jakieś mega skomplikowane teksty, czym tylko bardziej ich wkurwiałeś.

Erwin wytrzeszczył oczy.

- Teraz to ja zaczynam cię podejrzewać o posiadanie magicznych zdolności – wykrztusił po chwili.

- Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że już za dzieciaka wnerwiałeś ludzi wymuskanym słownictwem. – Levi zaśmiał się pod nosem. – Myślisz, że dlaczego tak chętnie cię tłukli? Mówiłem, że jak nie przeklinasz, to tak jakbyś prosił się o wpierdol.

- Rozumiem. – Smith rozmasował podbródek. – A więc dlatego tak często obrywałem? Całe życie w kłamstwie!

Całkiem uroczo to podsumował. Levi zaczął od niechcenia zastanawiać się, jak wielu z dawnych kolegów Erwina miałoby odwagę rzucić się na niego teraz, gdy był taki wielki, napakowany i męski.

Zdecydowanie nie powinienem nazywać go „męskim" – uznał Levi, wydając ciężkie westchnienie. – Nawet we własnej głowie. To nie skończy się dla mnie dobrze.

- Napijesz się herbaty? – zapytał Erwin, wskazując dzbanek na stoliczku przy oknie.

Rozsądnie byłoby odmówić. Picie ulubionego napoju w czyimś gabinecie śmierdziało spoufalaniem się.

Mimo to Levi przez pół nocy przeglądał książkę o wnerwiającym księżulku, próbując rozpracować, co w niej takiego wyjątkowego i wyczerpał po drodze cały zapas herbaty od Grega. Nienawidząc swojej słabej woli, przytaknął i sięgnął po filiżankę.

- Zakurzona jak diabli – skomentował, wyciągając zza pazuchy chustę i wściekle wycierając naczynie.

- Nie mam zbyt wiele czasu na sprzątanie – Erwin zerknął na wyładowane papierami biurko.

- W dodatku herbata jest zimna. – Levi wziął pierwszy łyk i skrzywił się z niesmakiem.

- Zaparzyłem ją już jakiś czas temu.

- Gdyby była ciepła, smakowałaby nieźle.

Nie miał pojęcia, czemu czuł potrzebę, by to powiedzieć. Ze zdumieniem uświadomił sobie, że gdyby próbował herbaty u kogoś innego, po prostu odstawiłby filiżankę i oświadczyłby, że nie lubi zimnych napojów. Prawdę mówiąc zmartwiło go, że Erwin tak wciągnął się w pracę, że zapomniał o wypiciu czegoś, co sam zaparzył.

Ktoś naprawdę powinien zająć się tym jasnowłosym durniem. Skoro Zacharias tak często warował przed jego gabinetem, to mógłby przynajmniej posprzątać. Albo dopilnować, by jego zarobiony szef zjadł coś ciepłego.

Levi odłożył filiżankę na stolik i przysiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę

- Więc... - zagadnął, krzyżując ramiona. – Dlaczego polazłeś do Shadisa z cholerną bajką dla dzieci? W dodatku tak głupią. To miała być jakaś przenośnia, czy co? Że niby wszyscy powinni wybrać się na zwiedzanie świata za murami, a nie tylko Zwiadowcy?

- Nic podobnego – odparł Erwin. – Tu nie chodzi o fabułę, lecz o miejsce akcji.

Przybysz z Podziemia uniósł brew. Dowódca porzucił swoje krzesło za biurkiem, by przysiąść obok podwładnego na kanapie. Levi poczuł się trochę niezręcznie, ale w żaden sposób nie zaprotestował.

Ostatnio coś podejrzanie często siedzieli obok siebie i gadali. Powinni uważać, by nie uczynić z tego jakiegoś powalonego zwyczaju.

- Wiesz, że wszystkie książki o świecie za murami są surowo zabronione, prawda? – zagaił Erwin.

Levi skinął głową.

- A jednak TA książka w żaden sposób nie odnosi się do zewnętrznych terenów – ciągnął Smith. – A przynajmniej pozornie. Na pierwszy rzut oka to zupełnie niewinna historia miłosna, taka sama jak wiele innych. Dlatego wymknęła się cenzurze i nie trafiła na listę zakazanych pozycji. Mimo to... gdy bierzesz ją do ręki, od razu rzuca się w oczy pewien szczegół. Bardzo podejrzany szczegół. Wiesz, jaki?

- Nie, nie wiem – Levi zmarszczył brwi.

Erwin sięgnął po leżącą na biurku książkę i podał ją rozmówcy.

- Przyjrzyj się dokładnie, Levi – zachęcił.

Czarnowłosy żołnierz chciał otworzyć „Spóźnionego księcia", lecz dowódca powstrzymał go, przykrywając jego dłoń swoją własną.

- Chodzi o okładkę – podpowiedział.

Gdy Levi poczuł na skórze ciepłe palce Erwina, ogarnęła go mieszanina zawstydzenia i ekscytacji. Smith musiał to wyczuć, bo zabrał rękę.

Przybysz z Podziemia ponownie skupił uwagę na książce.

- Nie ma autora – uświadomił sobie wreszcie.

- Właśnie! – Erwin uniósł palec wskazujący. – Nie mamy pojęcia, kto napisał „Spóźnionego księcia", ani w jakich żył czasach. Całkiem możliwe, że książka powstała wcześniej niż sto lat temu.

Obrócił się i podwinął stopę pod udo, by siedzieć przodem do rozmówcy. Oczy miał pełne entuzjazmu. Levi jeszcze nigdy nie widział go aż tak ożywionego. Mógłby nawet przysiąc, że dostrzega w jego maniakalnym spojrzeniu coś z Hanji.

- Język jest bardzo staroświecki – mówił Smith. – Niektóre wyrażenia sprawiają wrażenie pochodzących z innej epoki. Zdarzają się też słowa bardzo podobne do naszych, a jednak zupełnie...

- Nie jesteśmy w cholernej szkole, więc daruj sobie analizowanie stylu autora. – Levi przewrócił oczami. – Do rzeczy, Erwin! Jak ta książka miałaby nam pomóc w walce z tytanami?

- To jedyny egzemplarz w obrębie wszystkich trzech murów – tłumaczył wyraźnie nakręcony dowódca. – Szukałem podobnego we wszystkich możliwych księgarniach, ale nigdy go nie znalazłem. Podejrzewam, że ktoś po prostu znalazł zapiski autora i postanowił wydać je jako książkę, ale nie chciał tego robić pod własnym nazwiskiem, by nie przywłaszczać sobie...

- Do. Rzeczy! – zniecierpliwionym tonem powtórzył Przybysz z Podziemia. – Wciąż nie mówisz, co nam to daje. Okej, a zatem kilkaset lat temu żył koleś, który napisał bajeczkę o pokojówce i jej wybitnie durnym chłopaku. I co z tego?

- Na pierwszy rzut oka nic. Ale...

Erwin wstał, wziął jakieś papiery ze swojego biurka i ponownie zajął miejsce obok Leviego.

- Jak zapewne wiesz, sporządzam dokładne raporty z wypraw. Cóż... wszyscy muszą je sporządzać, ale moje są szczególnie dokładne. Kiedy otworzysz książkę na jedenastej stronie, znajdziesz tam opis dość osobliwego kamienia. „Czarny jak kruk i nawet posiadający kształt kruka. Duży jak zdrowy koń i dziobem wskazujący szczyty wzgórz." Masz ten fragment?

Czarnowłosy żołnierz przewrócił strony książki.

- Taa...

- No więc wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy przeglądałem raporty z ekspedycji... – Erwin położył na kolanach Leviego pergamin – I uświadomiłem sobie, że jakiś czas temu widziałem dokładnie taki sam kamień. Przypadek?

- To... tylko jeden kamień – ostrożnie odparł Levi.

- Też tak z początku myślałem. Ale zaciekawiła mnie ta zbieżność, więc zacząłem drążyć temat. I wiesz, co? Okazało się, że opisy w książce niemal całkowicie pokrywają się z mapą terenu, którą zaczęliśmy tworzyć. Oczywiście nie w stu procentach, bo po kilkuset latach krajobraz mógł ulec pewnym zmianom... Drzewa rosną, niektóre tereny wysychają... Ale pewne elementy otoczenia pozostają takie same. Na przykład wzgórze, które zostało opisane w rozdziale z bandytami. Albo jaskinia, w której schroniła się Dziewczyna, gdy pierwszy raz opuściła zamek. Mam długą listę elementów, które widziałem podczas wypraw za mury...

Na kolanach czarnowłosego żołnierza leżała teraz wielka sterta papierów. Levi niepewnie brał do ręki raz jeden pergamin raz drugi, próbując poukładać sobie w głowie te wszystkie nowe informacje. Nie było to łatwe, bo nie znosił bajzlu.

- No więc pomyślałem sobie – ciągnął Erwin. – A co jeśli autor książki żył za murami? A co jeśli był leniwy i nie chciało mu się wymyślać zupełnie nowych miejsc, więc opisał to, co znał? Nie uważasz, że mogło tak być?

- Mogło – przyznał Levi. – Ale wciąż nie rozumiem, jak to miałoby nam pomóc? Chcesz, byśmy poszerzyli mapy terenu bazując na książce? Ale przecież sam mówiłeś, że okolica się zmienia!

- Nie chodzi o poszerzanie mapy – cierpliwie wyjaśnił Erwin. – Chodzi o pewien kluczowy element, który mógłby nam wiele ułatwić. Levi, powiedz... jaki jest największy problem ekspedycji za murami? Dlaczego tyle osób ginie?

Bo żołnierze są jak wydelikacone panienki i nie potrafią walczyć? – odruchowo pomyślał czarnowłosy żołnierz.

Jednak czuł, że nie o to chodzi dowódcy, więc postanowił trochę dłużej pogłówkować nad odpowiedzią.

- Nie mamy bazy – stwierdził wreszcie. – Żadnego miejsca, w którym moglibyśmy się schronić, czy też prowadzić obserwację. Choć słyszałem, że rozpoczęliśmy budowę jakiegoś domku na drzewie, czy czegoś w ten deseń?

- Owszem, budowa bazy cały czas trwa. – Erwin ponuro przytaknął. – Ale nie zawsze możemy do niej dotrzeć. Znajduje się w dość dużej odległości od murów, więc podczas ostatnich wypraw głównie przewoziliśmy materiały. Podczas następnej ekspedycji powinieneś wreszcie ją zobaczyć. To projekt Keitha. Można nawet powiedzieć, że „jego dziecko". To najważniejsze przedsięwzięcie, które rozpoczął, odkąd został Dowódcą Korpusu Zwiadowczego.

- I ono ci się nie podoba? – zgadł Levi.

Smith wydał ciężkie westchnienie.

- Sam pomysł nie jest zły. Ale niepokoi mnie, że poświęcamy dużo energii na coś, co może zostać zniszczone w mgnieniu oka. Już kiedyś mieliśmy bazę. Znajdowała się na drzewie, więc wydawało nam się, że będzie nie do ruszenia. Jednak dwa tytany opanowały wspinaczkę i wszystko zniszczyły. Keith stwierdził, że wystarczy zamieścić bazę wyżej i zrobić lepsze zabezpieczenia, ale ja nie jestem przekonany. Wolałbym zaryzykować i postawić na coś, co już istnieje.

Zabrał papiery z kolan rozmówcy, przewrócił strony książki i postukał palcem w rysunek przedstawiający...

- Zamek? – szepnął Levi. – Sądzisz, że nadal gdzieś tam jest?

- Tak, i nie tylko! – Oczy Erwina pojaśniały jak u dziecka, które rozpracowało sekret Świętego Mikołaja. – Uważam, że jest idealnie przystosowany do walki z tytanami. Zwróciłeś uwagę na brak wejścia?

- A to nie tak, że król i królowa zamurowali je, by uwięzić synalka z narzeczoną?

- Nie! Przeczytaj uważnie. Kiedy Książę i jego wybranka przybyli do twierdzy, tam JUŻ nie było żadnej bramy. Zamek wyglądał tak od wieków.

Levi poszukał w książce odpowiedniego fragmentu.

- Rzeczywiście – przyznał cicho.

Erwin energicznie przytaknął.

- Może to było jakieś więzienie, albo coś w ten deseń? – zastanawiał się czarnowłosy żołnierz.

- Architektura i wyposażenie nie wskazują na więzienie. – Smith pokręcił głową. – Spójrz na ten akapit. Wewnątrz murów znajdował się duży plac oraz budynek mieszkalny. Mury nie miały żadnych okien, ale sam zamek miał ich całkiem sporo i żadne nie miały krat. Na dziedzińcu były grube metalowe pale ze skierowanymi do góry zaostrzonymi końcami.

- Może nabijano na nie skazańców?

- Wtedy nie byłyby takie grube. Sądzę, że powstały na wypadek, gdyby tytany zdołały jakimś sposobem przedrzeć się przez mur. Wówczas spadłyby na naostrzone pale i zostałyby unieruchomione.

- Trochę to naciągane, ale jak chcesz – Levi wzruszył ramionami.

Przypomniał sobie, co podsłuchał pod gabinetem Dowódcy Korpusu.

- Więc ty chcesz szukać zamku z książki, a Shadis się na to nie zgadza – westchnął i pozwolił swoim plecom opaść na miękkie oparcie kanapy. – Pamiętam, że mówiliście coś o fałszowaniu raportów. O co z tym chodziło?

- Proponowałem, by zamieścić w notatkach wpis, że ktoś widział zarys zamku – Erwin rozmasował kark. – Wówczas mielibyśmy solidny argument, by zorganizować wyprawę poszukiwawczą. Obserwacje naocznego świadka byłyby dla rządu o wiele bardziej przekonujące niż... to – dokończył, biorąc od Leviego książkę.

Patrzył na ten nieszczęsny przedmiot jak na żywą istotę, posiadającą uczucia.

Albo martwego człowieka, za którym wciąż tęsknił.

Levi pomyślał o dedykacji, którą znalazł na ostatniej stronie.

„Przeczytaj ze szczególną uwagą. Kocham cię, tata."

Markotność dowódcy udzieliła się podwładnemu i czarnowłosy żołnierz spuścił wzrok.

- Więc... co o tym wszystkim sądzisz? – spytał Erwin.

Levi obrócił głowę, by na niego spojrzeć. W niebieskich oczach było oczekiwanie, a nawet szczypta nieśmiałości. Zupełnie jak u chłopca, który przyniósł nauczycielowi wypracowanie na kontrowersyjny temat i nie wiedział, czego się spodziewać. Skojarzenie sprawiło, że Levi uśmiechnął się pod nosem.

- Wciąż uważam, że to trochę naciągane – przyznał szczerze. – Kiedy mi o tym opowiadasz, brzmisz jak świr z obsesją.

Z pokonanym wyrazem twarzy Erwin spuścił wzrok.

- Ale... - po chwili dodał Levi.

Niebieskie oczy pułkownika spojrzały z nadzieją.

- Czterooka Tytanoholiczka też ma obsesję – z westchnieniem podsumował czarnowłosy żołnierz. – A nie wszystko, co gada, jest bez sensu. Najważniejsze, by umieć odróżnić suche fakty od maniakalnego bełkotu. Rzeczywiście mogło być tak, jak mówisz: autor książki spisał historię rozgrywającą się w miejscu, które znał. Ale czy naprawdę mieszkał za murami? A co jeśli był Zwiadowcą?

- Zwiadowcą? – ze zdumieniem powtórzył Erwin.

- Mógł być weteranem, który stracił nogi, więc postanowił darować sobie walkę z tytanami i zająć się pisaniem. Wówczas notatki z wypraw posłużyłyby mu za inspirację. ALBO jakiś mól książkowy, taki jak ty, zrobił wywiad ze Zwiadowcą i stąd wiedział, jak wyglądają tereny za murami. No i jest jeszcze jedno wyjaśnienie: te wszystkie zbieżności, o których mówiłeś, mogą być zupełnie przypadkowe. Zdziwisz się, ale nawet w Podziemiu widziałem głaz przypominający kruka. Cóż, a przynajmniej według Isabel był to kruk. Dla mnie wyglądał bardziej jak spluwa.

- Rozumiem. – Smith oparł policzek na dłoni i wbił ponury wzrok w książkę. – Miałem swoją wizję i dostosowałem do niej rzeczywistość. Od samego początku...

- To nie znaczy, że NIE możesz mieć racji – podkreślił Levi. - Gdy się uprzesz, wszędzie znajdziesz wzgórza, jaskinie, czy nawet głazy w kształcie kruków. Jednak w tym przypadku...

Wziął leżącą nieopodal mapę i wymownie postukał w nią dłonią.

- Wspólnych elementów jest zbyt wiele, by uznać to za przypadek. Zresztą, to nie jest aż takie ważne. Nie ma znaczenia, jak bardzo w coś wierzysz, tylko jak daleko jesteś w stanie się posunąć, by to sprawdzić. Nawet gdyby to wszystko miało okazać się jedną wielką bujdą, uważam, że mimo wszystko warto spróbować. Bo widzisz...

Ujrzał w wyobraźni Farlana i Isabel. Przypomniał sobie ich pełne entuzjazmu głosy, gdy dyskutowali o tym, jak mogłoby wyglądać ich życie na Powierzchni. Rozpaczliwość, z jaką pragnęli wyrwać się z Podziemi.

Pierwszy raz od śmierci przyjaciół Levi pomyślał, że może tragedia była nieuchronna. Albo przynajmniej – wysoce prawdopodobna. Nawet gdyby nie przejęli się losem Jana i pokazali Lobovowi środkowy palec, zapewne wpakowaliby się w jakiś inny niebezpieczny układ.

- Kiedy chce się coś ugrać, trzeba ryzykować – z goryczą podsumował Levi. – Nie ma innego wyjścia. Nic, o co warto walczyć, nie przychodzi samo z siebie. Jeśli nie jesteś gotów na poświęcenia, to znaczy, że nie podchodzisz do gry wystarczająco poważnie.

- Tak – szepnął Erwin, z fascynacją wpatrując się w rozmówcę. – To właśnie... powiedziałem Keithowi.

Levi odwrócił wzrok. Prawdę mówiąc, gatka o poświęceniu nie wynikała z jego własnych doświadczeń. Jedynie powtarzał słowa kogoś innego. I wyjątkowo nie był to Kenny.

To od mamy Levi usłyszał, że jeśli coś było naprawdę cenne, to wymagało poświęceń. Przypuszczał, że próbowała mu w ten sposób wytłumaczyć, dlaczego przez tyle lat sprzedawała swoje ciało obleśnym facetom. To było jej ryzyko – wiedziała, czym może się skończyć obcowanie z brudnymi zboczeńcami, ale ciągnęła to, by Levi miał co jeść.

Uważała syna za bezcenny skarb, choć on sam postrzegał siebie jak bezużytecznego śmieca. Pamiętał, jak powtarzał sobie, że udowodni swoją wartość, gdy dorośnie. Znajdzie sobie uczciwą pracę, dzięki której będzie utrzymywał siebie i mamę, a ona już nigdy nie będzie musiała robić komuś dobrze za pieniądze. Dopiero wtedy udowodniłby sobie i jej, że naprawdę był skarbem, dla którego warto było się poświęcić.

Kuchel zmarła, zanim zdążył wypełnić swoje postanowienie.

Ciekawe, co by powiedziała o obecnym życiu swojego syna? Czy poprałaby jego decyzję o pozostaniu Zwiadowcą, nawet jeżeli nie zaciągnął się w szeregi Korpusu z własnej woli?

Kenny z pewnością byłby rozczarowany. Jak nic wybuchłby śmiechem i uznał protegowanego za skończonego frajera, który dał się wrobić w walkę o nie-swoją sprawę.

Ale co z Kuchel? Czy umierałaby ze strachu, wiedząc, że jej jedyny syn wychodzi poza mury i stawia czoło tytanom? A może byłaby dumna, bo walczył za coś większego – nawet jeśli do końca tego nie rozumiał. Jeszcze nie.

Levi cicho westchnął. Nie mógł uwierzyć, że dobija do trzydziestki, a mimo to wciąż nie rozpracował, kogo bardziej nie chce zawieść – cudownej kobiety, która go urodziła czy bezwzględnego faceta, który go wychował. Właściwie to, dlaczego rozmyślał o tym teraz?

Może udzielił mu się nastrój rozmówcy? Levi nie umiał tego wyjaśnić, ale czuł, że Erwin też ma kogoś, kogo nie chce zawieść.

Myśli czarnowłosego żołnierza wciąż i wciąż powracały do tajemniczej dedykacji.

- A zatem zgadzasz się ze mną? – po dłuższym milczeniu spytał Smith. – Gdybyś miał wybierać pomiędzy bazą Keitha i rozwiązaniem, które ja zaproponowałem...

- Zdecydowanie wolałbym szukać cholernego zamku – lekceważąco odparł Levi. – Nie żeby moja opinia coś zmieniała. W końcu nie jestem oficerem, tylko bandytą, którego znalazłeś w rynsztoku.

- Cóż... dla mnie twoja opinia ma ogromne znaczenie!

Erwin wyglądał, jakby po ostatniej wymianie zdań odmłodniał o dziesięć lat. Promieniując determinacją, wrócił do swojego miejsca za biurkiem.

- Zmotywowałeś mnie, Levi – zaanonsował, z uśmiechem zanurzając pióro w atramencie. – Napiszę Keithowi oficjalne pismo. Na spokojnie przedstawię mu wszystkie argumenty. Może jeśli zapozna się z nimi w zaciszu swojego gabinetu, zmieni zdanie i przyzna mi rację?

- Powodzenia – Levi również podniósł się z kanapy. – Dzięki za herbatę.

- Byłoby miło, gdybyś znowu wpadł z wizytą. Następnym razem poczęstuję cię czymś ciepłym.

- Nie liczyłbym na następny raz.

Czarnowłosy żołnierz położył dłoń na klamce, ale po chwili namysłu cofnął ją i odwrócił się do dowódcy.

- Ej, Erwin?

- Hm?

Smith nawet nie podniósł wzroki znad pergaminu. Jego dłoń przesuwała się po kartce, z niezwykłą starannością pisząc każdą literę.

Levi zawahał się.

- Jeśli chcesz, by Shadis cię posłuchał, to lepiej podejdź do tego bez emocji – oznajmił wreszcie. - Na zimno.

- Zawsze podchodzę w ten sposób do spraw służbowych – odparł Erwin.

- Nie tym razem – powiedział Levi. Po krótkiej pauzie ostrożnie dodał: - Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego byłeś wobec starego dziada bardziej natarczywy niż zwykle. Ta książka ma dla ciebie szczególne znaczenie. Dostałeś ją od ojca, prawda?

Sunące po pergaminie pióro gwałtownie zahamowała, zostawiając na białej powierzchni brzydkiego czarnego kleksa. Na grubymi brwiami dowódcy pojawiły się zmarszczki. Erwin zmrużył oczy, a na jego gardle uwidoczniła się gula. Przez cały czas nie odrywał wzroku od papieru.

- Tak – odparł wreszcie.

Jak gdyby nigdy nic zgniótł kartkę, wrzucił ją do kosza i zaczął pisać list od nowa. Levi wpatrywał się w niego zakłopotanym wzrokiem. Czubki jego palców dotykały klamki, ale z jakiegoś powodu nie chciały jej chwycić.

W pomieszczeniu było zupełnie cicho, pomijając odgłos przesuwającego się po papierze pióra.

Nie twoja sprawa – pomyślał Levi. – Nie pytaj.

A jednak zapytał.

- Twój ojciec daje ci czasem normalne książki? Czy tylko bajki z dziwnymi dedykacjami?

Trzymająca pióro dłoń ponownie zamarła w bezruchu. Erwin wciąż wpatrywał się w pergamin. Wyglądał na udręczonego. Energicznym ruchem przekreślił kilka zdań w swoim liście, odrzucił kartkę i zaczął pisać od nowa.

- Dawał mi dużo książek – powiedział bezbarwnym tonem. – Kiedy jeszcze żył.

Nieprawdopodobne, że dwa krótkie zdania mogły tak cholernie boleć. Levi czuł się tak, jakby złapał czyjeś serce i brutalnie wyrwał je z piersi. Honor nakazywał wyrównać rachunki, samemu się odsłaniając.

- Moja mama dała mi tylko jedną książkę – bąknął, patrząc pod nogi i nerwowo masując ramię. – Kiedy jeszcze żyła.

Dziwnie było komuś o tym powiedzieć. Trochę tak, jakby nagle zrzucić z siebie koszulę, odsłaniając fragment nagiej skóry.

- Twoja mama też daje ci książki? – wypalił Levi.

Popełnił błąd, bo wyszedł z założenia, że jego rozmówca dorastał w normalnej, pełnej rodzinie złożonej z dwojga kochających rodziców. To pytanie miało być sposobem na przegnanie niezręcznej atmosfery i skierowanie rozmowy na luźniejsze tory.

Jednak odpowiedź Erwina wymknęła się oczekiwaniom.

- Nigdy nie poznałem matki – Smith wpatrywał się w pisany przez siebie list zrezygnowanym wzrokiem. – Byłem nieślubnym dzieckiem. Tata wychowywał mnie sam.

- – szepnął Levi.

Zwariowałeś? – zganił samego siebie. – Jakie „oł". Facet mówi ci coś tak osobistego, a ty na to „oł"?

Nie było innego wyjścia. Skoro Erwin został zmuszony do ujawnienia kolejnej niewygodnej informacji, należało zrewanżować się tym samym.

- Nie znałem mojego ojca. Przykro mi, że twój nie żyje.

- Przykro mi, że twojej mamy nie ma już pośród żywych.

Levi poczuł, że supeł wokół jego serca zaczyna się rozluźniać. Nie trzymał już dłoni na klamce, lecz stał z plecami opartymi o drzwi. On i Erwin zrzucali z siebie kolejne warstwy, ale nie było to już tak niekomfortowe jak wcześniej. Coś popychało ich ku sobie. Nowe pytania same cisnęły się na język, niczym wartki strumień, który przebił tamę.

- Czym zajmował się twój ojciec? – wymamrotał Levi, nie mając pojęcia, czemu w ogóle chce to wiedzieć.

Erwin wciąż pisał cholerny list z tą swoją nieprzeniknioną miną. Przez długi cały czas milczał, nie zaszczycając podwładnego nawet jednym spojrzeniem.

Levi zaczął myśleć, że przekroczył jakąś niewidzialną granicę i nie doczeka się odpowiedzi. Ostatecznie jednak ją dostał.

- Był nauczycielem – powiedział Erwin. – W szkole.

Levi przypomniał sobie notatki, które Smith rozdał całemu oddziałowi podczas grupowego treningu. Nie mogąc się powstrzymać, wydał rozbawione parsknięcie.

- A, to dlatego dajesz swoim ludziom cholerne zadania domowe?

- Prawdopodobnie. – Erwin odłożył pióro i zaczął z uwagą czytać swój list, masując podbródek. – Ty nie przejąłeś od matki żadnych nawyków? Czym się zajmowała?

Była prostytutką.

- Nie twoja sprawa! – syknął Levi.

I tym oto sposobem tworząca się między nimi nić porozumienia pękła. Erwin nareszcie podniósł wzrok znad kartki. Oparł przedramiona o blat biurka i popatrzył na podwładnego trudnym do zinterpretowania wzrokiem.

Levi spłonął rumieńcem. Wiedział, że zachował się trochę nie w porządku, jednak nie zmieniłby swojej odpowiedzi. Zbyt duże ryzyko. W końcu jego mama nie wykonywała „przyzwoitego" zawodu, tak jak ojciec Smitha. Gdyby pod jej adresem padły jakieś złe słowa... Gdyby Erwin skrytykował jej styl życia, wówczas Levi musiałby mu przyłożyć.

A tak się składało, że wybitnie nie miał na to ochoty. Choć za cholerę nie umiał wyjaśnić, dlaczego.

Zirytowany, potrząsnął głową. Czas wynieść się z tego gabinetu i zająć się własnymi sprawami! Był naiwny sądząc, że zdoła odbyć z kimś normalną rozmowę na tak osobiste tematy.

Zdążył już obrócić się twarzą w stronę drzwi, gdy usłyszał zza pleców głos Erwina:

- Jaki był tytuł tej książki?

Z wypisaną na twarzy konsternacją Levi obejrzał się za siebie.

- Powiedziałeś, że mama dała ci tylko jedną książkę – sprostował Erwin. – Nadal ją masz?

W głowie czarnowłosego żołnierza zamigotały sceny z przeszłości. Roztrzaskująca się na podłodze filiżanka. Wyrwane strony książki, całe umazane w gównie. Obrazy, którymi Levi, nie miał ochoty się dzielić.

- Dałem ją Isabel – skłamał. – Nie mam pojęcia, co z nią zrobiła.

- Jaki był tytuł?

Przybysz z Podziemia nie odpowiedział. Kącik ust Erwina drgnął.

- Czyżby „Zaczarowana herbatka"?

Z ust Leviego wyszedł zduszony jęk.

- A więc trafiłem? – łagodnie się uśmiechając, Smith wyszedł zza biurka i ruszył w stronę podwładnego. – Tak coś czułem, że twoja fascynacja herbatą nie wzięła się znikąd.

Wyglądało to tak, jakby chciał podejść do Leviego i chwycić go za ramiona, więc czarnowłosy żołnierz odruchowo się napiął. Jednak Erwin wyminął go i kucnął przy regale z książkami.

- Jako dziecko bardzo lubiłem tę bajkę – powiedział, przesuwając palcem po tytułach. – Szczególnie głównego bohatera. Niski wojownik, który pił magiczną herbatę i zyskiwał dzięki niej wielką siłę. Nie sądziłem, że rzeczywiście spotkam kogoś takiego. Choć przypuszczam, że twoje umiejętności nie mają wiele wspólnego z herbatą.

Nareszcie znalazł właściwą pozycję. Levi bez trudu rozpoznał zieloną okładkę z namalowaną na środku kolorową filiżanką. Erwin stanął naprzeciwko drugiego mężczyzny i wyciągnął przed siebie książkę.

- Zatrzymaj ją – zaoferował.

Levi ani drgnął. Czując kompletny paraliż, przeskakiwał wzrokiem od twarzy dowódcy do trzymanej przez dużą dłoń książki.

- Nie mogę jej wziąć – powiedział wreszcie. – Jest twoja.

- Czytałem ją tak wiele razy, że praktycznie znam ją na pamięć. Oddaję ci ją bez żalu.

- Wygląda na bardzo starą. To pewnie jeszcze jedna z twoich bezcennych pamiątek po ojcu. Nie mogę jej przyjąć.

W niebieskich oczach dowódcy zalśnił szatański błysk.

- Jeśli jej nie weźmiesz – powoli zaczął Erwin – to podrzucę ci ją do baraku i zamieszczę w środku taką dedykację, żeby wszyscy pomyśleli, że dostałeś ją od kochanki.

Levi praktycznie wyrwał książkę z ręki dowódcy.

- T-ty... ty podstępny sukinsynie! – wykrztusił.

Mimo to w jego słowach nie było złości. Nie potrafiąc się powstrzymać, zapatrzył się na książkę i przejechał dłonią po nieco szorstkiej okładce. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę należała do niego. Jego usta wymamrotały ledwo słyszalne „dziękuję".

Erwin wyglądał na rozbawionego, jednak po chwili jego spojrzenie spoważniało.

- Niełatwo jest kroczyć przez życie bez rodziców – stwierdził. – Nawet gdy jest się już dorosłym. Powinieneś mieć przynajmniej jedną rzecz, która przypominałaby ci o mamie. – Wracając do biurka, lekko klepnął Leviego w ramię. – Inną niż tamta urocza chusta.

Czarnowłosy żołnierz gwałtownie wciągnął powietrze.

- Skąd ty...?!

- Przeczucie.

Smith siedział już na krześle i jak gdyby nigdy nic zajmował się papierami. Może naprawdę był cholernym czarnoksiężnikiem?

Gdy Levi się w niego wpatrywał, coś przyszło mu do głowy.

- Ten zielony kamień, który zawsze masz na szyi...

- Mój krawat bolo? – spytał Erwin, dotykając wspomnianej części garderoby.

- To kolejna pamiątka po ojcu?

Pułkownik odpowiedział ciepłym uśmiechem.

- A więc się nawzajem rozszyfrowaliśmy – skinął podwładnemu głową. – Można powiedzieć, że jesteśmy kwita.

Niby tak, ale nie do końca. A przynajmniej z punktu widzenia Leviego.

Dawny zbir gapił się na książkę w swoich rękach z takim wyrazem, jakby to była sakiewka pieniędzy, którą ktoś rzucił mu na ulicy w ramach jałmużny.

- Wiesz... - zagaił Erwin. – Jeśli odczuwasz silną potrzebę, by podziękować za prezent, zawsze możesz tu posprzątać.

- Ta, i jeszcze czego? – prychnął Levi. – Nie chcę, by uważali mnie za jakąś jebaną pokojówkę, która biega po zamku i sprząta wszystkim pokoje.

Smith wyglądał, jakby chciał powiedzieć:

„Przecież to właśnie robisz."

Jednak w ostatniej chwili zmienił zamiar i zamiast tego oznajmił:

- Twój wybór. Mnie śladowe ilości kurzu nie przeszkadzają.

Levi chętnie rzuciłby coś kąśliwego o tych tak zwanych „śladowych ilościach", ale ostatecznie uznał, że nie będzie dłużej tracił tutaj czasu. Obrócił się w stronę drzwi. Która to już była próba wyjścia z gabinetu? Trzecia?

Nawet udało mu się chwycić klamkę, ale wtedy do jego uszu dobiegł podejrzany dźwięk. Jakby ktoś położył nogę na biurku.

Nogę. Z butem pełnym zarazków. Na biurku. Przy którym ludzie pracują i spożywają posiłki.

Zaalarmowany, Levi szarpnął głową, by spojrzeć za siebie. A więc wcale mu się nie wydawało! Erwin był całkowicie pochłonięty czytaniem listu do Shadisa i... rzeczywiście opierał nogę o biurko!

Maleńkie drobinki kurzu oderwały się od podeszwy buta i spadły na drewniany blat, niemal przyprawiając Leviego o palpitację serca.

Po chwili Erwin położył na biurku również drugą nogę, krzyżując ją z tą pierwszą. I o ile wyglądał w tej pozycji nadzwyczaj atrakcyjnie, to wciąż najwięcej uwagi przyciągał BRUD!

Cholerne kawałki ziemi, pochodzące nie wiadomo skąd, panoszące się po cholernym biurku niczym tytany za murami!

Wytrzymaj! – Levi nerwowo wciągał i wypuszczał powietrze, niczym kobieta na porodówce. - Nie daj się sprowokować!

Nogi na biurku mogły sprawiać wrażenie przypadkowej zbrodni, jednak kolejne działania Smitha nie pozostawiły cienia wątpliwości. Rozwalony na krześle mężczyzna sięgnął po filiżankę z zimną herbatą i rozlał przeklęty napój aż trzy razy!

Najpierw wtedy, gdy podnosił naczynie ze stoliczka.

Potem, jak trzymał filiżankę nad podłogą, by przeczytać coś w swoim cholernym liście.

No i trzeci raz, gdy...

- DOSYĆ TEGO! – wydarł się Levi, wyciągając chustę z wewnętrznej kieszonki munduru, wściekle nią wymachując i energicznym ruchem zawiązując ją sobie na głowie. – Wypad na korytarz, ty cholerny syfiarzu! Idź mi stąd! Wynocha!

- Levi. – Erwin odsunął list, by popatrzeć na podwładnego. – Nie możesz mnie stąd wyrzucać. To mój gabinet.

Podstępny gnój! Od początku wiedział, że TAK to się skończy. Specjalnie ubrudził biurko i rozlał herbatę, a teraz udawał niewiniątko. Dość nieudolnie udawał. Miał w oczach taką satysfakcję, że Levi zapragnął strzelić mu w mordę.

- Tej wylęgarni kurzu nie powinno się nazywać gabinetem – wycedził. – Idź stąd, żebym mógł posprzątać. I jak jeszcze raz zobaczę, że kładziesz nogi na biurku, utnę ci je, w dodatku tępym narzędziem. Zrozumiano?

Erwin grzecznie zabrał z blatu swoje długie i zgrabne kończyny. Ale na krześle pozostał.

- To miłe, że chcesz posprzątać, jednak nie mogę w tej chwili przerwać pracy. Mam kilka sprawozdań, które muszę oddać przed południem.

- No dobra. To kiedy będziesz robił sobie przerwę?

Na twarzy pułkownika pojawił się zakłopotany wyraz.

- Tylko nie mów, że „po wybyciu wszystkich tytanów", bo ci przypierdolę! – ostrzegł poirytowany na maksa Levi.

- Może o jedenastej? – ze słabym uśmiechem zaproponował Erwin.

- Jedenasta. Niech będzie. Lepiej, by o tej porze cię tutaj nie było. Nie lubię, gdy ktoś plącze mi się pod nogami, gdy doprowadzam jakieś miejsce do porządku.

- Zanotowałem. Upewnię się, żeby być gdzie indziej.

Po tej wymianie zdań Levi nareszcie zdołał opuścić gabinet.

Gdy tylko znalazł się na korytarzu, oparł plecy o chłodną ścianę, przytulił książkę do piersi i wydał ciche westchnienie ulgi. Fragmenty rozmowy z Erwinem rozbrzmiewały w jego głowie raz za razem – dopiero teraz, gdy został sam, mógł na spokojnie je sobie przyswoić.

Kto by pomyślał, że oboje byli sierotami i zostali wychowani tylko przez jednego rodzica? Levi snuł na temat Smitha mnóstwo teorii, ale w życiu by nie wpadł, że sytuacja jasnowłosego pułkownika okaże się aż tak zbliżona do jego własnej. Kiedy znalazł dedykację od ojca, zaczął tworzyć w głowie obraz chłopca, który dorastał w pełnej rodzinie i miał idealne dzieciństwo. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

A więc Erwin był nieporadnym dzieciakiem, który lubił kopać piłkę, ale znacznie częściej ślęczał nad książkami. W dodatku na pewnym etapie życia stracił ojca. Ciekawe, jak dawno to było? Ewidentnie miał w związku z tym jakąś traumę. Czy to dlatego wstąpił do Korpusu Zwiadowczego? Ciął tytanów, ale tak naprawdę walczył z własnymi demonami?

Wcale by mnie to nie zdziwiło – pomyślał Levi, kierując ponury wzrok w podłogę. – Coś o tym wiem...

Jeszcze raz dokładnie obejrzał książkę, którą trzymał w dłoniach. Na widok napisu „Zaczarowana herbatka" jego oczy zaszły mgłą. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mu przeczytać tę konkretną pozycję.

Zagłębił się we wspomnieniach.

Kuchel siedziała na łóżku, opierając plecy o zagłówek. Miała piękne, sięgające łopatek czarne włosy i była ubrana w prostą białą koszulę. Kilkuletni Levi umościł się jej na kolanach. Książka, którą wspólnie trzymali, była niemal tak duża jak on sam.

Rozległ się szelest przewracanej strony. Słaby płomień świecy oświetlał litery i kolorowe obrazki.

Levi znał tę historię. Czytali ją z mamą tak wiele razy, że już nie ekscytowała go tak bardzo jak kiedyś. Jednak było mu tak niewiarygodnie przyjemnie, gdy siedział z plecami przylegającymi do ciepłego ciała i pozwalał Kuchel opierać podbródek na swojej głowie.

- „I wtedy wlał do fili..." – Słowo było trudne, więc się zająknął. – „Filiżanki. Wlał do filiżanki her...batę."

Odchylił głowę do tyłu. Mama ogarnęła mu z twarzy kosmyki włosów i złożyła na jego czole delikatny pocałunek.

- Bardzo dobrze, Levi – pochwaliła go. – Idzie ci coraz lepiej.

- Możemy przeczytać inną bajkę? – zapytał. – Tą czytaliśmy już tak wiele razy.

Wyczuł, jak przylegające do jego pleców ciało Kuchel zamiera w bezruchu. Często tak było, gdy mama się denerwowała.

Levi spuścił wzrok. Nie chciał być kłopotem.

- Wiesz, co, kochanie? – usłyszał dziarski głos.

Spojrzał za siebie i z ulgą uświadomił sobie, że mama się uśmiecha.

- Zawrzyjmy umowę – powiedziała, unosząc palec wskazujący. – Kiedy samodzielnie przeczytasz „Zaczarowaną herbatkę", kupię ci nową książkę. Dobrze?

Był tak przejęty, że rzucił się Kuchel na szyję. Jak zawsze pachniała kwiatami. Przez chwilę po prostu tulili się do siebie, cicho się śmiejąc.

Inne wspomnienie.

Mama była wystrojona. Założyła swoją najlepszą sukienkę i pomalowała usta szminką. Levi wiedział, co to oznacza.

- Skarbie. – Kuchel kucnęła przed nim i ze smutnym uśmiechem pogłaskała go po ramionach. – Przepraszam, ale mama musi dzisiaj przyjąć klienta w domu. To bardzo bogaty pan. Dobrze zapłaci. Potrzebuję, żebyś poszedł na podwórko i mocno zakrył sobie uszka. Mama zawoła cię, gdy będzie już po wszystkim. Dobrze?

Niechętnie przytaknął.

- Gdybyś przez przypadek coś usłyszał, nie martw się – po chwili dodała Kuchel. – Pamiętasz, co zawsze mówię?

- Mamie nie dzieje się krzywda – wyrecytował posłusznie. – Mama jest jak dzielny żołnierz. Zamiast zbroi ma sukienkę. Jeśli krzyczy albo płacze, to dlatego że walczy. Nie wolno przeszkadzać mamie w walce.

Za każdym razem, gdy to mówił, zastanawiała go jedna rzecz – skoro mama była taka dzielna i chciała walczyć, to dlaczego musiała robić właśnie to? Rozumiał, czemu pracowała w taki sposób, ale jednocześnie tego nie rozumiał. Widać był jeszcze za mały, by zrozumieć. Może zrozumie, gdy będzie starszy?

Pewne rzeczy rozumiał już teraz. Na przykład doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli mama przestanie pracować, nie będą mieli co jeść. Zresztą, nawet gdyby chciał zabrać od niej tych wszystkich wstrętnych panów, nie zdołałby tego zrobić, bo był za mały. Mógł jedynie pójść na zewnątrz i przeczekać to, co miało się wydarzyć.

Wiedział, że nie pójdzie szybko, więc zabrał ze sobą książkę.

Przykucnął na niewielkim podwórku za domem i ułożył „Zaczarowaną herbatkę" na ziemi. Czytając, trzymał ręce na uszach, ale kiedy przewracał stronę, musiał na chwilę oderwać jedną z nich. Wówczas słyszał głośne jęki połączone z sapaniem i trzeszczeniem łóżka. Był taki czas, gdy go przerażały, ale w końcu nauczył się je ignorować.

O wiele wyraźniej słyszał dźwięki, o których opowiadała książka. Skwierczenie imbryczka. Siorbanie takiego jednego pana, który nie umiał pić herbaty. Cichutki odgłos filiżanki odkładanej na spodeczek.

Teraz umiał przeczytać słowo „filiżanka" bez najmniejszych problemów!

Kiedy Kuchel wreszcie go zawołała, nie posiadał się ze szczęścia.

- Mamo, mamo! Zgadnij, co? – zawołał od progu.

Zapięła guziczki sukienki i posłała mu wyczekujący uśmiech.

- Przeczytałem ją! – zaanonsował, dumnie wyciągając przed siebie książkę. – Od początku do końca. I to zupełnie sam!

- Naprawdę? – wykrzyknęła, porywając go w ramiona. – Levi, to wspaniale! Jestem z ciebie taka dumna.

Ramiona miała nieco wilgotne, ale nie od potu. Pachniała czystością i mydłem. Levi ucieszył się, że wzięła prysznic, by nie cuchnąć tym przebrzydłym... kogokolwiek dzisiaj przyjmowała.

- Nauczyłem się – powiedział, gdy już odebrał odpowiednią porcję czułości. – Czy teraz kupimy nową książkę? – zapytał z nadzieją.

Kuchel powiodła zakłopotanym wzrokiem po leżących na stole drobniakach. Levi wiedział, że w milczeniu je przelicza.

Przelicza i pomnaża przez ilość zamożnych panów, których będzie musiała jeszcze przyjąć, by wywiązać się z obietnicy. Dłonie chłopca zacisnęły się w piąstki.

- Albo wiesz, co? – Levi przełknął ślinę i złapał mamę za rękę. – Może mógłbym dostać słodką bułkę? To o wiele lepsze od nowej książki.

Nie lepsze. Tańsze.

Oczy Kuchel stały się wilgotne. Usta kobiety ułożyły się w uśmiech, lecz dolna warga drżała od nadchodzącego płaczu.

Levi nie rozumiał, co zrobił nie tak. Przecież powiedział, że nie potrzebuje książki! Problem sam się rozwiązał, więc dlaczego mama była smutna? Nie mając lepszego pomysłu, chłopiec spuścił wzrok i wyszeptał ciche „przepraszam".

Kuchel energicznie pokręciła głową, wytarła oczy i klękła naprzeciwko syna.

- Och, Levi – wyszeptała, gładząc go po policzku. – Jesteś najmilszym chłopcem, jaki kiedykolwiek chodził po tym świecie. Nigdy o tym nie zapomnij! Pewnego dnia wyrośniesz na cudownego mężczyznę, a mama będzie z ciebie bardzo dumna.

Nie miał pojęcia, czemu patrzyła na niego jak na żywy cud, ale ucieszył się, że przeprosiny zadziałały. Może i wprowadził trochę zamętu swoimi głupimi prośbami, ale teraz wszystko było dobrze.

- Obetnę ci potem włoski, dobrze? – powiedziała mama, dotykając czarnych kosmyków, które sięgały mu aż do drobnych ramion. – Żeby nie wpadały do oczu i nie przeszkadzały ci w czytaniu. Bądź cierpliwy, kochanie. Niedługo mama kupi ci nową książkę!

Nie kupiła mu nowej książki.

Już nigdy nie obcięła mu włosów.

Tydzień po tej rozmowie umarła. Odkąd odeszła, nikt nie patrzył na Leviego jak na cud.

Jeszcze jedno wspomnienie.

W domu było ciemno, więc chłopiec czytał przy otwartym oknie. Miał na sobie białą koszulę po mamie, zniszczone spodnie i buty z odpadającymi podeszwami. Jego czarne włosy osiągnęły taką długość, że czasem patrzył w lustro i wydawało mu się, że patrzy na Kuchel. Strasznie chciało mu się wtedy płakać. Chyba powinien wreszcie chwycić za nożyczki...

Od śmierci mamy minęło kilka miesięcy. Nie ma co się łudzić, że Kuchel wstanie z grobu, by ostrzyc jedynego syna.

- „Gorąca woda wymieszała się z magicznymi liśćmi i po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny zapach." – głośno przeczytał Levi.

„Cassian chciał od razu sięgnąć po filiżankę, lecz Mistrz powstrzymał go ruchem dłoni.

- Żeby magia herbata zadziałała, musisz najpierw nauczyć się pić jak dżentelmen - powiedział.

- Dżentelmen? A kto to taki?

- To ktoś, kto zawsze jest czysty i zadbany. Elegancki mężczyzna, który nie robi niczego w niechlujny sposób."

Z drugiej strony pomieszczenia dobiegł głośny pisk czajnika. Podekscytowany, Levi zamknął książkę, położył ją na parapecie i pobiegł zgasić ogień.

Filiżanka z liśćmi herbaty stała już na stole. Może i nie była tak kolorowa jak ta z książki i nie miała spodeczka, ale i tak mogła zostać uznana za najładniejsze naczynie w tej kuchni. Levi dostał ją od pewnego wąsatego pana w zamian za cztery bułki. Uważał to za interes życia.

Drobne ręce chłopca chwyciły uchwyt czajnika i wlały gorącą wodę do filiżanki.

Levi usiadł przy stole, wygładził podarte spodnie i chwycił porcelanowe uszko.

- Dżentelmen – powiedział, unosząc naczynie. – Czysty, zadbany, elegancki i...

BRZDĘK!

Uszko urwało się, a filiżanka roztrzaskała się na kawałki. Większość gorącego wywaru wylądowała na stole i na podłodze, ale całkiem sporo wylało się też na spodenki Leviego. Kwiląc z bólu, chłopiec pobiegł do łazienki, a gdy nie znalazł tam wiadra, wypadł na ulicę i skoczył na kałużę, kładąc się na niej brzuchem. Dopiero gdy poparzone nóżki weszły w kontakt z chłodną wodą, poczuł jako taką ulgę.

Przez długi czas po prostu leżał, umazany w błocie, a roześmiani przechodnie pokazywali go sobie palcami. Jego przedramiona i buzia lepiły się od paskudnej, mokrej ziemi. Musiało to wyglądać tak, jakby wytarzał się w gównie.

Nie był czysty. Ani zadbany. Ani tym bardziej elegancki.

Naszła go w tej chwili myśl, że może nigdy taki nie będzie. Nawet nie było go stać, by kupić prawdziwą filiżankę. Zaś ta, którą zdobył, od razu się popsuła, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że był tylko brudnym dzieciakiem i nie powinien raczyć się trunkami prawdziwych dżentelmenów.

Ktoś taki jak on miałby pić herbatę z ładnego naczynia? Śmieszne!

Levi zaczekał, aż ból minie, po czym przebrał się w czyste ubrania i zaczął sprzątać kuchnię. Odłamków porcelany było całe mnóstwo, więc szło mu mozolniej niż zwykle. Kiedy wreszcie skończył, pragnął jedynie zwinąć się w kłębek na łóżku i poczytać „Zaczarowaną herbatkę".

Był tylko jeden problem – książki nie było na parapecie.

Levi wychylił się przez okno. To, co zobaczył, sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy leżał w kałuży umazany błotem.

Książka spoczywała na brudnej ziemi, otwarta mniej więcej w połowie. Ktoś wyrwał z niej przynajmniej dziesięć kartek – niektóre w całości, inne tylko do połowy. Wyglądała jak śmieć, a nie czyjś skarb.

Chłopiec wyszedł na zewnątrz i drżącymi rączkami podniósł swoją jedyną pamiątkę po mamie. Z boku dobiegło głośne westchnienie i dźwięk, jakby ktoś wylał wiadro wody do płytkiego dołka. Drzwi mieszczącego się przy budynku wychodka otworzyły się i stanął w nich gruby facet z jasno-brązowymi włosami. Pociągnął nosem, złapał za skraj spodni, by podciągnąć je wyżej i zmierzył Leviego lekceważącym spojrzeniem.

- Ta kupa papieru była twoja? – zagadnął ochrypłym głosem. – Daruj, miałem awaryjną sytuację. Chyba się nie gniewasz, co? Z czytania i tak nie ma żadnego pożytku. Na pewno nie w miejscu takie jak to! Dla własnego dobra lepiej naucz się czegoś przydatnego. Jeśli wyczyścisz mi kibel, dam ci parę miedziaków.

Nie czekając na odpowiedź, wszedł do budynku sąsiadującego z domem Leviego i zatrzasnął za sobą drzwi. Tak po prostu.

Drobny chłopiec siedział na ziemi, blady jak duch, zezując w przestrzeń i tuląc do piersi podartą książkę. Naprawdę czuł się jak zjawa. Miał wrażenie, że wcale nie przebywa w swoim ciele, tylko obserwuje wszystko z boku. Podobnie było po śmierci mamy – wtedy też odciął się od rzeczywistości. Łatwiej mu było zapanować nad rozpaczą, gdy powtarzał sobie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.

Po dłuższej chwili nareszcie podniósł się z ziemi, odłożył książkę na parapet i na chwiejnych nogach wszedł do wychodka. Wszystko w tym miejscu go obrzydzało. Było zupełnie inne niż toaleta, którą dzielił ze swoim morderczym opiekunem... Ta, którą szorował każdego dnia, by świeciła czystością.

Kibel brodatego faceta był cały z drewna, a nad dziurą fruwały muchy. Smrodu prawie nie dało się znieść.

Ale i tak najgorszy był widok znajomych kartek, które pływały w ohydnej brązowej mazi. Jedynym powodem, dla którego Levi się nie rozpłakał, było to, że po śmierci Kuchel wyczerpał swój limit łez. Odkąd stracił mamę, szlochał tylko we własnej głowie. Wynikało to z instynktu przetrwania – gdy łzy spływały po policzkach, człowiek szybciej robił się głodny i spragniony.

Już drugi raz tego dnia chłopiec musiał się przebrać.

Godzinę po spotkaniu z grubym facetem, siedział na podłodze w kuchni i wpatrywał się w zniszczoną książkę. Tuż obok stał kosz na śmieci wypełniony rozbitą porcelaną. Levi chętnie wrzuciłby do niego również koszulę, której rękawy były wymazane gównem, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na wywalanie ubrań.

Będzie musiał zrobić pranie. Wyszoruje biały materiał, tak jak umył wyciągnięte z wychodka kartki. Nie żeby to coś dało.

Papier był zbyt delikatny i rozpadł się podczas wymaczania w wodzie. Co prawda Levi uratował niektóre kawałki i przyszył je do książki, ale to nie miało znaczenia, bo nadal śmierdziały gównem.

Należało spojrzeć prawdzie w oczy – „Zaczarowana herbatka" była nie do uratowania. W tej chwili nie miała w sobie nic czystego, ładnego i dżentelmeńskiego. Została zbrukana.

- Co się tu, do diabła, stało?

Levi obrócił głowę i ujrzał stojącego w wejściu Kenny'ego. Najgroźniejszy morderca w Podziemiu stał z dłońmi w kieszeniach spodni, opierając bark o framugę drzwi. Jak zwykle miał na głowie ten swój durny kapelusz. I koszulę ubabraną krwią.

To była cecha, której Levi najbardziej w nim nie znosił – nie fakt, że zabijał ludzi, ale to, że potem nie prał swoich ubrań. A nawet jak Levi zrobił to za niego, to bezmyślnie brał brudne rzeczy, chociaż czyste leżały tuż obok.

Zamiast odpowiedzieć, chłopiec dotknął zniszczonej książki. Może to głupie, ale chciał się z nią pożegnać.

- Filiżanka pierdolnęła? – zgadł Kenny. – Mówiłem ci, że to szmelc. Wąsaty Harry jest znany z handlowania kiepskim towarem. Było mnie posłuchać, szczeniaku. Mam nadzieję, że nie wylałeś sobie wrzątku na siurka, bo to boli jak jasny szlag! A przynajmniej tak słyszałem. W końcu to JA oblewałem innych, a nie oni mnie.

Nie mówił tego ze swoją zwykłą złośliwością. Patrzył na Leviego niemal ze współczuciem. Tylko raz skierował w kierunku protegowanego podobne spojrzenie – gdy znalazł go po śmierci Kuchel.

- Co z książką? – zapytał po chwili.

Levi posłał „Zaczarowanej herbatce" ostatnie tęskne spojrzenie, po czym wrzucił ją do śmieci. Kusiło go, by mimo wszystko ją zatrzymać, ale za bardzo się bał. Gówno roiło się od zarazków. Nie chciał umrzeć tak jak mama, tylko i wyłącznie dlatego że nie umiał pozbyć się jednej rzeczy.

- Ej, bachorze – niecierpliwił się Kenny. – Spytałem cię o coś.

- Zostawiłem ją na parapecie, gdy parzyłem herbatę – szepnął Levi. – Sąsiadowi zabrakło papieru. Wytarł sobie nią tyłek.

„Możesz winić wyłącznie siebie. Trzeba było nie zostawiać jej na widoku! Zapomniałeś, gdzie mieszkasz? To cholerne Podziemie! Tu nawet pary gatek nie można zostawiać bez nadzoru."

Dokładnie takiej odpowiedzi chłopiec spodziewał się po opiekunie. Gdyby był na miejscu Kenny'ego, użyłby właśnie takich słów.

Jednak Rozpruwacz zaskoczył wychowanka. Zamiast dać mu wykład, zakrył sobie oczy rondem kapelusza i wymamrotał:

- No cóż... chyba przyszedł czas, bym pokazał ci, jak utrzymywać przyjazne stosunki z sąsiadami.

Chwilę później stali przed domem grubasa.

- Tak jak w twojej książce – bezbarwnym głosem oznajmił Kenny. – Ludzie to nie zwierzęta, łapiesz? Podstawą cywilizacji jest dobre wychowanie. Jeśli nie chcesz być traktowany jak szczur, musisz zachowywać się z klasą.

Po tych słowach otworzył drzwi kopniakiem. Przywalił w nie tak mocno, że wyleciały z zawiasów.

Grubas siedział przy stole w towarzystwie rudej kobiety. Podobnie jak on, miała rzadko spotykaną w Podziemiu „pulchną" figurę. Zapewne była jego siostrą. Albo żoną.

- Czołem, spasiony chuju! – przywitał się Kenny, unosząc rondo kapelusza. – Nie pukałem, bo to w diabły nieuprzejme. Jeszcze pomyślałbyś, że wierzyciele przyszli po kasę, albo coś w ten deseń.

Facet pobladł ze strachu. Zerwał się z miejsca i stanął naprzeciwko Rozpruwacza, drżąc na całym ciele.

- K-Kenny! – jęknął. – C-cokolwiek zrobiłem, przysięgam, że...

Uchwycił wzrokiem Leviego i w jego oczach błysnęła rozpacz.

- N-nie miałem pojęcia, że to twoja książka! I twoje dziecko. N-nawet nie wiedziałem, że jakieś masz! I że... m-mieszkasz tuż obok.

- Co ty pierdolisz? – Kenny przewrócił oczami. – Jakie znowu „moje" dziecko? Sądzisz, że spłodziłbym takiego kurdupla?

Grubas cofnął się o kilka kroków. Jego towarzyszka odskoczyła od stołu, przewracając krzesło.

- S-skarbie... - wyjąkała przerażonym głosem.

Czyli jednak żona.

Przylgnęła do ściany, jakby to dawało jej poczucie bezpieczeństwa.

- Nie mieszkam tu – rzucił Kenny, podnosząc leżący na stole widelec i przypatrując mu się ze znudzoną miną. – Żandarmy zrobiły nalot na moje poprzednie lokum, więc tymczasowo musiałem zaszyć się gdzie indziej. W moim „zawodzie" nie można za długo siedzieć na dupie w jednym miejscu, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- K-Kenny, błagam... - Facet padł na kolana i złożył dłonie jak do modlitwy. – Z-zapłacę ci... Z-zrobię cokolwiek, tylko proszę, nie krzywdź mnie! Albo przynajmniej złam mi rękę, tak jak ostatnim razem. Tylko proszę, nie rób mi niczego gorszego!

- „Jak ostatnim razem"? – Twarz Rozpruwacza wykrzywiła się w grymas. – A czy ja ci wyglądam na jakiegoś nudziarza, który cały czas robi komuś kuku w taki sam, monotonnny sposób?

Levi przypatrywał się temu wszystkiemu, nieruchomy jak rzeźba. Jak w transie obserwował, jak Kenny bierze zamach widelcem i jednym płynnym ruchem przyszpila dłonie grubasa do podłogi. Wrzaski otyłego mężczyzny zlały się z płaczem kobiety, która tkwiła w kącie i zasłaniała sobie usta ręką. Po podłodze polała się krew, ale Rozpruwacz na tym nie poprzestał.

Pogwizdując, wyciągnął spluwę zza pazuchy i użył jej, by zsunąć ofierze spodnie i bieliznę, odsłaniając nagie pośladki.

- Wiesz – zagaił, przesuwając czubkiem broni po pulchnej skórze. – Jesteśmy sąsiadami dopiero od niedawna. Nie jestem pewien, czy już tacy z nas ziomale, byśmy mogli brać od siebie rzeczy bez pytania. No wiesz, pożyczać od siebie takie zwykłe przedmioty codziennego użytku. Takie jak cukier, sól... żonka... papier...

- Z-zrobię, co zechcesz... - ze łzami w oczach przekonywał grubas. – Tylko proszę, przestań!

- Ja pierdolę... czemu wszyscy spodziewają się po mnie najgorszego? – dramatycznie westchnął Kenny. – Mają mnie za jakiegoś potwora, a ja jestem tak zajebiście troskliwy! Ledwo się znamy, a przejmuję się twoim zdrowiem tak bardzo, jakbyś był moim krewnym! Zwłaszcza martwi mnie twój wąski odbyt...

Przycisnął lufę do przestrzeni między pośladkami, na co facet zaczął szlochać.

- Skoro potrzebujesz aż takich ilości papieru, by wytrzeć swoje gówno, to na pewno coś jest z tobą nie tak – głośno kontemplował Rozpruwacz. – Może powinniśmy poszerzyć ci to i owo? Daj spokój, to tylko jeden strzał! Raczej nie powinno boleć. Chyba.

Facet był tak przerażony, że zsikał się w gacie. Jego mocz wypłynął spod ciała i zlał się z krwią na podłodze.

Oczy grubasa nieprzytomnie patrzyły w przestrzeń. Biedak miał tak oszołomioną minę, jakby ze strachu przestał kontaktować. Jak na ironię, gdy tylko pogodził się z losem, Kenny zrobił to, czego nikt się po nim nie spodziewał: odpuścił.

- Właściwie to... dlaczego akurat ja powinienem uczyć cię kultury? – stwierdził, podnosząc się z kucania. – Przecież to nie ja mam z tobą problem. Ej, Levi! Do nogi!

Rzadko zwracał się do wychowanka po imieniu. Najczęściej nazywał go „gówniarzem" bądź „smarkaczem". Ewentualnie „kurduplem z kurzofobią", cokolwiek to znaczyło.

Levi miał przeczucie, że nieprzypadkowo został wezwany w taki sposób. Przypomniała mu się scena w książce, gdy główny bohater przechodził inicjację i musiał udowodnić swoją wartość, zaparzając herbatę, która zadowoliłaby Mistrza.

Chłopiec stanął przy Rozpruwaczu i zerknął na niego niepewnie spod grzywki ciemnych włosów. Gdy nie doczekał się instrukcji, przełknął ślinę i zapytał:

- Co mam zrobić?

- A bo ja wiem? – Kenny wzruszył ramionami. – Użyj wyobraźni! Ręce masz, nogi masz... czego chcieć więcej? Jeśli jesteś synem swojej matki, twoje ciało będzie wiedziało, co robić. Pytanie tylko, czy się przełamiesz. Bo jeśli masz wymięknąć, to może należało zostawić cię na ulicy?

„Jeśli jesteś synem swojej matki".

Powiedział to w taki sposób, jakby Kuchel była urodzoną zabójczynią, która spędzała wolny czas łamiąc innym kości. A przecież wcale taka nie była! Miała takie czułe i łagodne spojrzenie...

Levi popatrzył najpierw na mężczyznę, który leżał bezbronny na podłodze, a potem na kobietę, która stała przy ścianie i trzęsła się ze strachu.

„Pewnego dnia wyrośniesz na cudownego mężczyznę, a mama będzie z ciebie bardzo dumna."

Po dłuższej chwili namysłu, przełknął ślinę i oznajmił:

- Nie chcę nikogo bić. Mama mówiła, że tak nie wolno.

Kenny jeszcze nigdy nie spojrzał na niego z taką pogardą.

- W takim razie bądź sobie miękki jak gówno w przeręblu – rzucił, mijając wychowanka i idąc w stronę drzwi. – Twój wybór. Mnie tam nie przeszkadza, że wszystkie łajzy w okolicy będą sobie wycierać dupę pamiątkami po twojej matce.

I wtedy coś w Levim pękło. Wszystkie złe rzeczy, jakie kiedykolwiek czuł, nagle skumulowały się i rozeszły się po całym jego ciele, niczym uwolnione z łańcuchów bestie.

Filiżanka, za którą oddał aż cztery bułki. Zniszczona książka. Poparzone nogi. Znienawidzone błoto, w którym wytarzał się, by nie czuć bólu.

Ktoś musiał za to zapłacić. I tak się akurat świetnie złożyło, że pod ręką był duży, tłusty, unieruchomiony cel.

Już przy pierwszym kopniaku Levi wybił facetow zęba. Przy drugim i przy trzecim usłyszał dźwięk łamanych kości, i gdzieś z tyłu głowy odczuł zdumienie, że jego krótkie nogi mogły wyrządzić aż takie szkody. Zrobił zaledwie kilka ruchów, a już załatwił faceta tak, że uniemożliwił mu przemieszczanie się o własnych siłach przez co najmniej miesiąc.

Mógłby na tym poprzestać, ale z jakiegoś powodu nie chciał. Nie potrafił. Zadawał kolejne kopnięcia automatycznie, bez namysłu, zupełnie jakby się uzależnił.

Kiedy wreszcie przestał, to było jak obudzenie się z długiego snu. Nagle uświadomił sobie, że stoi na środku czyjegoś salonu, jego nogawki i buty są całe we krwi, a jakaś kobieta ściska ledwo żywego mężczyznę, szlochając na cały głos.

Niemożliwe – pomyślał zszokowany Levi. – Ja to zrobiłem?

Na jego ramię opadła dłoń Kenny'ego. Rozpruwacz śmiał się w niebogłosy, jakby ktoś opowiedział mu dobry dowcip.

- Cicha woda brzegi rwie! – podsumował, szczerząc zęby jak szaleniec. – W życiu bym nie wpadł, że masz w tych chudych nogach aż tyle siły! Gratulacje, bachorze. Właśnie wyrwałeś się z Otchłani Frajerów i zasiadłeś do stołu z drapieżnikami!

Oszołomiony Levi pozwolił wyprowadzić się z domu grubasa. Szedł obok morderczego opiekuna, zezując w przestrzeń nieprzytomnym wzrokiem.

- Wiesz, co? – zagaił Rozpruwacz, gdy byli na ulicy. – To twój szczęśliwy dzień! Może i straciłeś książkę, ale twój najlepszy kumpel Kenny da ci znacznie lepszy prezent. To najostrzejsze cholerstwo, jakie posiadam, więc lepiej nie grzeb sobie nim w zębach.

Duża dłoń chwyciła dziecięce paluszki i wsunęła w nie rękojeść dużego noża. Levi uniósł ostrze na wysokość buzi, by lepiej mu się przyjrzeć.

Kiedy zerknął na Kenny'ego, mógłby przysiąc, że przez moment widzi na twarzy Rozpruwacza wstyd. Jakby najbardziej okrutny mężczyzna w Podziemiu w jakimś stopniu żałował swoich czynów. Jakby, mimo wszystko wcale się nie cieszył, że wydobył z niewinnego chłopca zabójczy instynkt.

Po chwili jednak Kenny wyszczerzył zęby. Pochylił się nad uchem wychowanka i złowieszczym głosem wyszeptał:

- Grzeczny chłopiec.

Dorosły Levi, który stał na korytarzu przed gabinetem Erwina, zamknął oczy i powoli wypuścił powietrze.

Po chwili uchylił powieki i wyciągnął ze skrytki w bucie przedmiot, który dawno temu dostał od morderczego opiekuna. To był najgrubszy nóż, jaki posiadał. Znacznie większy i ostrzejszy niż ten, którego użył, by wybić Mike'owi Zachariasowi miecz podczas ich pierwszego spotkania.

Cholera wie, skąd Kenny wytrzasnął taką broń, ale nie ulegało wątpliwości, że była wyjątkowa. Bardzo rzadko wymagała ostrzenia i przy odpowiednich umiejętnościach nadawała się nawet do cięcia drewna.

Levi popatrzył najpierw na nóż od Rozpruwacza potem na książkę od Erwina i po krótkiej chwili wahania, schował broń.

- Prezent od kochanki... akurat ktoś by w to uwierzył! – wymamrotał, gdy przeglądał prezent od Smitha i na ostatniej stronie znalazł zapisaną maleńkim druczkiem notatkę:

„Nagroda za dobre wyniki w nauce, rok 820".

Dobry szmat czasu temu. W jakim wieku mógł być wtedy Erwin? Jeśli teraz miał trzydzieści pięć lat, to w momencie otrzymania nagrody miał... jedenaście?

Tak czy siak, naprawdę dbał o swoje rzeczy. Posiadał ten egzemplarz „Zaczarowanej herbatki" dłużej nić dwadzieścia cztery lata, a mimo to książka wyglądała prawie jak nowa.

Śnieżnobiałe strony. Ładne, kolorowe obrazki. Przyjemny zapach atramentu.

Zupełnie jakby Levi znowu trzymał w dłoniach swoją bezcenną pamiątkę po mamie. Zupełnie jakby tamten okropny incydent z filiżanką i toaletą sąsiada wcale się nie wydarzył. Zupełnie jakby...

Jakby chłopiec, który nie potrafił katować ludzi, nadal istniał. Czy raczej – został wskrzeszony.

Miękki jak gówno w przeręblu – z otchłani pamięci dobiegł głos Kenny'ego.

Nie. Nie miękki. – zdecydowanie odparła Kuchel. – Czuły. Pełen współczucia.

Levi energicznie ruszył korytarzem. Zastanawiało go, czy Erwin Smith chociaż w niewielkim stopniu zdaje sobie sprawę, co mu zrobił.

Czy wie, że jednym niewinnym gestem zajrzał do wnętrza Leviego, Który Trzymał Nóż i wydobył z niego Leviego, Który Trzymał Książkę?

Notka autorki

To był najdłuższy rozdział ze wszystkich! Rozważałam, czy go nie podzielić, ale po namyśle uznałam, że lepiej zostawić go w takiej formie - gdyby flashback został rozdzielony z resztą rozdziału, to popsułoby cały efekt.

Jak widzicie, Erwin zaczyna znajdywać coraz więcej pęknięć w skorupie Leviego, a dawny zbir powolutku się otwiera.

Jestem niezmiernie ciekawa waszych spostrzeżeń, więc jeśli macie trochę czasu, zostawcie tu parę słów komentarza ;)

Tym, którzy już to zrobili - bardzo dziękuję. Jesteście najlepsi ;)

Trzymajcie się cieplutko i do następnego razu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top