Rozdział 75 - Spóźniony prezent

Chociaż dzieci z Podziemi nie posiadały zbyt wielu zabawek, i tak znajdywały sposoby, by umilić sobie czas. Jedną z najpopularniejszych gier było malowanie kolorowych okręgów na ścianie budynku i rzucanie do nich kamieniami.

Zwłaszcza pewien chudy ciemnowłosy chłopiec był w tym dobry. Chociaż jego koledzy wciąż pudłowali, on trafił do celu już trzy razy z rzędu. Właśnie przymierzał się do tego, by uderzyć po raz czwarty.

Wystawił język i z odmalowanym na umorusanej buzi skupieniem, zgiął kolana, przyjmując pozycję do strzału. Zgromadzeni wokół chłopcy i dziewczynki wstrzymali oddechy.

TRZASK!

Tym, co uderzyło w okrąg, nie był kamień. To była kotwiczka do trójwymiarowego manewru.

Dzieci wydały przestraszony pisk. Chłopiec, który chwilę temu przymierzał się do strzału, z wrażenia opuścił kamień.

Jeden po drugim na chodniku zaczęli lądować żołnierze Żandarmerii. Byli tak zaaferowani, że nawet nie zauważyli, jak w swoim pędzie przewracają małych mieszkańców Podziemia.

Dzieci zaczęły uciekać, jednak najmłodsze z nich miało problem, by opuścić ulicę. Była to kilkuletnia dziewczynka z blond warkoczykami i brudną spódniczką – długie nogi żołnierzy Żandarmerii były dla niej przeszkodami nie do pokonania.

Drzwi otworzyły się z hukiem i wybiegła z nich kobieta. Wzięła zapłakaną dziewczynkę na ręce i przylgnęła plecami do ściany budynku. Nieopodal siedział bezzębny staruszek z flaszką wódki.

- To nie byłem ja! - krzyknął, zrywając się na nogi i podnosząc ręce. – Nie wiem, o co chodzi, ale to na pewno nie moja robota!

Żołnierze Żandarmerii go zignorowali. Szybko przemieszczali się z miejsca na miejsca, wykrzykując sobie nawzajem polecenia.

- Odciąć mu drogę ucieczki!

- Obstawić wszystkie punkty obserwacyjne!

- Nie może uciec!

- Pułkownik Dwight i Pułkownik Husse, do mnie!

Ostatnie zdanie wyszło z ust Nile'a Doka, który z gracją wylądował na środku placu. Chwilę później pojawili się naprzeciwko niego dwaj podwładni – jeden ciemnowłosy i wąsaty, drugi łysy i gruby.

- Przekażcie swoim oddziałom, że mogą strzelać do Rozpruwacza bez rozkazu – zwrócił się do nich surowym tonem. – Idealnie byłoby trafić go kolano i schwytać go żywcem, ale jeśli ktoś poczuje się zagrożony, niech nie ryzykuje. Nie zamierzam nikogo karać za zabicie w samoobronie. Czy to jasne?

Podwładni energicznie zasalutowali i pokiwali głowami.

- Jakieś pytania przed rozpoczęciem akcji?

- CO TY, KURWA, ODPIERDALASZ?!

Nile skrzywił się z niesmakiem. Osobą, która odezwała się do niego w tak bezczelny sposób, był oczywiście pewien kurdupel, który nie dostał zgody na wzięcie udziału w tej operacji, ale i tak się na nią wprosił.

Dowódca Żandarmerii już miał powiedzieć, co myśli o publicznym podważaniu autorytetu przełożonych, ale nie zdążył nawet otworzyć ust, bo został złapany za przód munduru, zaciągnięty w wąską alejkę i dociśnięty do ściany.

- Zostawiłeś mózg w Kwaterze Głównej? – wycedził Levi, patrząc na niego lodowatym wzrokiem.

- Jeszcze raz zwrócić się do mnie takim tonem, a pożałujesz! – warknął Nile.

- Zamiast się czepiać, powinieneś mi podziękować! Co ci odjebało, by stać sobie na środku placu i jak gdyby nigdy nic wydawać ludziom polecenia?! – Levi wskazał palcem miejsce, gdzie chwilę wcześniej znajdował się Dok. – Masz pojęcie, jak bardzo byłeś tam odsłonięty? Od razu wytatuuj sobie na dupie napis „Strzelaj, Kenny, strzelaj!"

Dowódca Żandarmerii zaczerwienił się. Już miał powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, ale również tym razem nie został dopuszczony do głosu.

- Już nie wspomnę o tym, że ci twoi durni podwładni wyskoczyli na ulice jak jebane łasice z kapelusza...

- Króliki – odruchowo poprawił Nile. – Mówi się „jak króliki z kapelusza".

- Nie rób z siebie Erwina! – syknął Levi, gniewnie dźgając drugiego mężczyznę palcem w pierś. – Wiesz, o co mi chodzi! Przez tą twoją mało dyskretną bandę całe jebane Podziemie skumało, że coś się święci. Efekt zaskoczenia poszedł się pierdolić! Kenny nawet nie musi wychylać głowy z kryjówki, by ustalić, że tu jesteście. Szlag by to... - przycisnął sobie dłoń do czoła i zaciskając zęby dokończył: - Gdybyście tylko zostali z Hanji i pomogli jej ogarnąć cholerne ładunki wybuchowe.

- To TY miałeś zostać z Hanji! – Tym razem to Nile zaczął dźgać rozmówcę palcem w pierś. – Nie wyraziłem zgody na twój udział w tej akcji!

- A ja NIE prosiłem, byście złazili ze mną do cholernego Podziemia!

- Nie potrzebujemy twojego pieprzonego zaproszenia! Nie będę stał z założonymi rękami, gdy mój przyjaciel jest w rękach najgroźniejszego przestępcy w obrębie Trzech Murów. Tym razem Kenny Rozpruwacz nam nie ucieknie. Zapłaci za wszystko, co kiedykolwiek...

- Jakie znowu „zapłaci"? – Levi wytrzeszczył na Nile'a oczy. Patrzył na niego jak na skończonego idiotę. – Ty naprawdę myślisz, że to ON jest tutaj zwierzyną? – wykrztusił z niedowierzaniem. – Twoi kolesie są dla niego jak mięso armatnie! Powystrzela ich jak kaczki!

- Ach tak? – zakpił Dok, unosząc brew. – A może ty po prostu nie chcesz, byśmy się za niego wzięli? Masz opory przed aresztowaniem dawnego mentora, więc robisz wszystko, byśmy zostawili go w spokoju? Już ty się nie martw! Mamy tak przytłaczająca przewagę liczebną, że nie ma szans, byśmy...

PAF!

Obaj gwałtownie obrócili głowy. Zrobili to w samą porę, by zobaczyć, jak stojący na dachu żołnierz dostaje kulkę w skroń i spada na chodnik jak worek kartofli.

Jego kolega, zajmujący stanowisko na budynku kilkanaście metrów dalej, zaczął gorączkowo rozglądać się na wszystkie strony.

- C-co jest? S-skąd ten strzał? G-gdzie on się ukrywa? D-dlaczego...

PAF!

Chwilę później, on również został postrzelony. Podobnie jak poprzednik, zleciał na dół po drodze odbijając się od ścian. Z dachu zaczęły kapać krople krwi.

Levi poczuł, że jego serce zaczyna bić coraz szybciej. Przełknął ślinę i ponownie przycisnął Nile'a do ściany.

- Każ im się schować! – zwrócił się do niego rozpaczliwym tonem.

Blady ze strachu Dowódca Żandarmerii gapił się na miejsce, gdzie przed chwilą stał jego podwładny.

- Do ciężkiej cholery, Nile! – Levi potrząsnął drugim mężczyzną, sprawiając, że ten wreszcie na niego spojrzał. – Oni wszyscy zginą, kapujesz?! Każ im się ukryć!

Dok drgnął niczym wyrwany z transu.

- Ż-żołnierze, opuścić stanowiska! – wyjąkał.

Uświadomił sobie, że w ten sposób nikt go nie usłyszy, więc potrząsnął głową i już znacznie pewniej wrzasnął:

- Żołnierze, zejść z posterunków! Znaleźć schronienie, siedzieć cicho i...

PAF! PAF! PAF!

Dźwięk kabli do trójwymiarowego manewru zlał się z odgłosem uderzających o ziemię stóp. Oraz strzałów – na szczęście tylko kilku.

To musiało oznaczać, że mimo wszystko większość Żandarmów zdążyła się schować. Jednak Nile chyba nie myślał o tym w tych kategoriach. Wpatrywał się w miejsce, z którego dobiegł ostatni strzał.

- D-dostał w nogi – wybełkotał, robiąc niepewny krok w stronę wyjścia z alejki. – Jeśli szybko udzielę mu pomocy, to może...

- Nie! – Levi złapał go za ramię i pociągnął na poprzednie miejsce. – On już jest martwy! – podkreślił, z żalem patrząc Nile'owi w oczy. – Nic więcej dla niego nie zrobisz! Rozumiesz mnie?

Dok spuścił wzrok i zagryzł dolną wargę aż do krwi. Wyglądał na jeszcze bardziej zdołowanego niż Erwin po posłaniu żołnierzy na śmierć.

Jednak nie bardzo miał w tej chwili czas na użalanie się nad sobą. Z oddali dało się słyszeć, jak ktoś wygwizduje wesołą melodię.

Przez przesmyk między budynkami Nile i Levi zobaczyli czołgającego się po chodniku żołnierza. Jego twarz była skrzywiona z bólu. Za wygiętą w nienaturalny sposób nogą ciągnęła się smuga krwi.

Chwilę potem czyjś głos zaczął śpiewać:

- W poniedziałek rano... dostał Żandarm w kolano! A potem jeszcze w gardło... i mu się, kurwa, zmarło!

PAF!

Ranny żołnierz został postrzelony w szyję i zginął na miejscu.

Oparta o ścianę dłoń Leviego zacisnęła się w pięść.

Tych kiepskich rymów nie da się z niczym pomylić! – pomyślał dawny protegowany Rozpruwacza, gniewnie mrużąc oczy. – To ON!

Ktoś pociągnął go za nogawkę spodni. Levi błyskawicznie wyciągnąć nóż. Już miał poderżnąć intruzowi gardło, ale w ostatniej chwili się powtrzymał.

- Kurwa mać... nie podkradaj się do mnie! – syknął do żołnierza Żandarmerii.

To był jeden z pułkowników, którym Nile wcześniej wydawał polecenia. Tamten gruby i łysy.

Klęczał na chodniku, wyglądając na kompletnie przerażonego. Z oczy spływały mu łzy, a z nosa smarki. W dodatku zsikał się ze strachu (co Levi zaobserwował z obrzydzeniem). Ale poza tym, chyba nie doznał żadnych poważnych obrażeń.

- D-dowódco Dok! – zwrócił się do Nile'a drżącym głosem. – R-rozpruwacz właśnie opuścił kryjówkę i ma ze sobą zakładnika. W-wydaje mi się, że to pułkownik Erwin Smith.

Levi natychmiast zapomniał o Żandarmach, których chwilę wcześniej było mu szkoda. Mało brakowało, a zapomniałby jak się oddycha. Musiał dwa razy się spoliczkować, by wziąć się w garść.

- Masz jakieś lusterko? – spytał Nile'a.

Dok odpowiedział miną pod tytułem „a po co ci?". Jednak na widok rozjuszonego spojrzenia Leviego, zrezygnował z zadawania pytań i sięgnął do wewnętrznej kieszonki munduru.

Co za laluś! – pomyślał Levi, otwierając składane lusterko i przywiązując je do znalezionego na chodniku patyka. – Pewnie w przerwach między wydawaniem rozkazów poprawia sobie przedziałek.

Cóż... w sumie dobrze, że tak robił, bo dzięki temu dało się bezpiecznie wyjrzeć na plac.

Levi zakradł się do przesmyku między budynkami i ostrożnie wyciągnął przed siebie zmajstrowany na szybko sprzęt. To, co zobaczył w lusterku, sprawiło, że gwałtownie wciągnął powietrze.

Dom, w którym dawno temu mieszkał. A przed nim Kenny – bardziej pomarszczony niż kiedyś i z niechlujnym zarostem na podbródku, ale poza tym dokładnie taki sam, jak zapamiętał Levi. Wciąż miał ten swój durny kapelusz i wysokie buty.

W dodatku trzymał swój ulubiony rewolwer, a lufa była przyciśnięta do skroni wysokiego mężczyzny.

Zakładnik Rozpruwacza miał ręce związane za plecami i usta zakneblowane grubym białym materiałem. Spod narzuconego na głowę zielonego kaptura Zwiadowcy wystawały pasma blond włosów. No i...

PAF!

No i tyle Levi zdążył zobaczyć, zanim trafione pociskiem lusterko oderwało się od patyka i rozpadło się na kawałki.

Przynajmniej mam pewność, że ma Erwina – z mieszaniną ulgi i rozpaczy pomyślał niski mężczyzna.

- Ej, co to za podglądanie? – krzyknął Kenny. – Nie znoszę podglądaczy!

Dziwnie było usłyszeć jego głos po tak wielu latach. Jednak Levi nie miał czasu rozwodzić się nad swoimi uczuciami – tym zajmie się później.

W tej chwili miał poważniejsze zmartwienia. Na przykład ustalenie, co u licha musi zrobić, by wyprowadzić stąd Erwina w jednym kawałku.

Wziął głęboki oddech i zawołał:

- Nie znosisz podglądaczy? To dziwne, biorąc pod uwagę, że nie masz wstydu!

Krótka pauza, a po niej głośny rechot.

- No, kurwa, nie mogę! A kogóż to zawiało na Stare Śmieci? Jestem w takim szoku, że chyba się zesram!

- Jakbyś sam mnie tutaj nie zaprosił – wycedził Levi. – Powiedziałeś Mike'owi, że będziesz na mnie czekał, więc skończ te gierki i nie pierdol!

- Ej, ej, ej! – W głosie Kenny'ego zabrzmiała irytacja. – Urosło ci się chociaż trochę, że masz odwagę tak mi podskakiwać? Pewnie nie, co? Założę się, że nadal sięgasz mi do pasa. W dodatku wciąż jesteś cieniasem. Jeśli chciałeś pokazać, że masz jaja, było nie przyłazić do mnie w towarzystwie Żandarmów. Milion razy powtarzałem ci, że to dwulicowe pizdy!

- Te pizdy mają dla ciebie propozycję. – Levi przewrócił oczami. – Oddaj Erwina, a odpuszczą ci wszystkie twoje zbrodnie i pozwolą ci bezkarnie łazić, gdzie tylko zechcesz.

Po tych słowach wymownie zdzielił Nile'a łokciem w żebra. W odpowiedzi Dok wytrzeszczył na niego oczy. Był tak zbulwersowany, jakby zażądano od niego, by zatańczył nago przed Królem.

- Nie ma mowy, żebym...

- I tak ci nie uwierzy, więc równie dobrze możesz mu to obiecać. – Levi wszedł Dokowi w słowo lekceważącym tonem. – Zaufaj mi. To część planu.

Nile zamrugał. Jednak po chwili wziął głęboki oddech i krzyknął:

- Ja, Nile Dok, Dowódca Żandarmerii, obiecuję ci całkowitą amnestię, jeśli oddasz nam Erwina Smitha!

- Mógłbyś obiecać, że zrobisz mi loda, a i tak bym ci nie uwierzył! – padła chłodna odpowiedź.

Nile pochylił się nad uchem Leviego.

- Skoro mi nie wierzy, to po co ja to w ogóle mówiłem?

- Dzięki temu zrozumiał, że mnie słuchasz – odparł Levi. – Innymi słowy, to ty jesteś moim przydupasem, a nie ja twoim.

Dowódca Żandarmerii poczerwieniał od oburzenia i złości.

- Ty przeklęty...

Dłoń niskiego mężczyzny wystrzeliła do przodu, łapiąc Doka za policzki i skutecznie zamykając mu usta.

- Ty i twoi gamonie narobiliście już wystarczająco dużo szkód, więc stul mordę i mi nie przeszkadzaj! – syknął Levi, mierząc wystraszonego Nile'a groźnym wzrokiem. – Jeśli mam z nim negocjować, musi mnie darzyć przynajmniej minimalnym szacunkiem. Ten szacunek pójdzie w pizdu, jeśli okaże się, że wykonuję polecenia Żandarmerii. Teraz kapujesz?!

Przyjaciel Smitha energicznie pokiwał głową.

Chyba nareszcie do niego dotarło – wzdychając, pomyślał Levi.

Puścił Doka i ostatni raz ostrzegawczo wycelował w niego palec:

- Od teraz żadnego wpieprzania się! Ty i twoi kolesie macie siedzieć cicho i robić za ozdobę otoczenia.

Odczekał chwilę, by upewnić się, że Nile zrozumiał, po czym ponownie zwrócił się do Kenny'ego:

- Zarzucasz mi, że przylazłem tu z Żandarmami, a sam układasz się ze skurwielem, który cuchnie gorzej niż gówno w przeręblu! Wiesz, co ten gnój wymyślił? Poprzebierał swoich przydupasów za żołnierzy i kazał im zainstalować ładunki wybuchowe przy wszystkich wejściach do Podziemia. Przy wszystkich, kapujesz? Zdajesz sobie sprawę, jak niewiele brakowało, żebyś utknął tu na zawsze? Naprawdę chcesz pracować dla gnojka, który bez wahania uwięziłby cię pod ziemią? Ciebie i wszystkich ludzi, którzy tu żyją!

- Oj weź już nie dramatyzuj, Levi! – przesłodzonym głosem odparł Kenny. – Moi chłopcy wcale nie zamierzali niczego wysadzać. Chcieli cię tylko trochę nastraszyć, by sprawdzić, czy się przejmiesz.

Levi już zdążył sobie naszykować długą listę obelg pod adresem Lobova, więc zastygł z otwartymi ustami i bardzo głupią miną.

Gdy wreszcie przetworzył znaczenie usłyszanych słów, jego twarz poczerwieniała od oburzenia i złości.

- Twoi chłopcy? – wysyczał, trzęsąc się na całym ciele. – Ta cała akcja z ładunkami wybuchowymi to TWOJA robota?!

- Żadna akcja tylko gra aktorska! Przecie mówię, że to nie było na poważnie. Ech, kurwa... niby taki jesteś do mnie podobny, a za cholerę nie znasz się na żartach!

Levi czuł się jak rozgrzany do czerwoności piec, do którego ktoś wrzucił za dużo drewna. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje od nadmiaru emocji.

„Żart?" Poważnie?!

Prawie wyrywał sobie włosy z nerwów, przeżywając fakt, że ratując ukochanego narazi całe Podziemie, a tu się okazywało, że Kenny po prostu...

Nie, kurwa... to niepojęte!

Znaczy... z logicznego punktu widzenia to powinna być dobra wiadomość – Levi powinien się cieszyć, że tak naprawdę nikt nie zamierzał odciąć mieszkańcom Podziemi drogę na Powierzchnię, a jedynie Kenny robił sobie jaja z poważnych spraw.

Problem w tym, że ciężko mu było w to uwierzyć.

Owszem, on i Hanji brali pod uwagę możliwość, że ładunki wybuchowe są tylko na pokaz i zostały założone po to, by ich nastraszyć, ale... No... To po prostu nie trzymało się kupy. Było zbyt niewiarygodne!

Z drugiej strony, dlaczego Kenny miałby przypisywać sobie coś, czego nie zrobił? – Levi zmarszczył brwi. – Czemu brałby na siebie zbrodnie kogoś innego?

Niski mężczyzna potrząsnął głową.

Co on, u licha, wyprawia? Nie miał w tej chwili czasu na rozkminianie tego typu pierdół. Już któryś z kolei raz, wziął głęboki oddech, nakazując sobie spokój.

- Nie mam ochoty gadać o twoim spierdolonym poczuciu humoru – zawołał do Kenny'ego. – Przejdźmy do tego, po co przyszedłem. Negocjujmy!

- Oho? – Rozpruwacz głośno się zaśmiał. – Chcesz ze mną negocjować?

- Kiedyś powiedziałeś mi, że jesteś Człowiekiem Biznesu – chłodno odparł Levi. – Cokolwiek zaoferował ci tamten szmaciarz Lobov, na pewno istnieje jakaś oferta, która jest w stanie to przebić.

- Serio w to wierzysz? – parsknął Kenny. – Wiesz, ile ten spaślak ma kasy?

- Jego forsa jest zamrożona. Rządowe Psy napaliły się na jego głowę jeszcze bardziej niż na twoją. Cokolwiek ci obiecał, nie będzie w stanie się wypłacić.

- Levi, Levi... ile czasu już się znamy? Powinieneś wiedzieć, że to nie zapłata za robotę jest dla mnie najważniejsza. Najbardziej liczy się dla mnie to, JAK ktoś mnie o coś prosi!

Levi zagryzł dolną wargę.

Pomyślał o swoim dzieciństwie i przypomniał sobie, że rzeczywiście tak było – Kenny potrafił jednego dnia wysłać na drzewo bogatego kupca, który oferował mu trzy worki złota, by następnego spełnić prośbę lokalnej żebraczki, nie posiadającej grosza przy duszy. Wszystko zależało od tonu zleceniodawcy. I od aktualnego humoru Rozpruwacza.

Chociaż Levi znał swojego mentora całkiem nieźle, w głębi siebie musiał przyznać, że nigdy do końca go nie rozpracował. Niby Kenny był prosty jak budowa cepa, ale z drugiej strony – w diabły nieprzywidywalny. Niczym pieprzone gwiazdozbiory na niebie – niby ciągle takie same, ale zmieniające się z byle powodu.

Levi zastanowił się chwilę, po czym niepewnym tonem zawołał:

- A więc chcesz... bym grzecznie cię poprosił?

- Taa, ale najpierw wyjdź na plac! – zawołał uradowany Kenny. – Nie mam ochoty gadać do ściany.

- Masz mnie za idiotę? – wycedził Levi. – Jak tylko wychylę łeb z kryjówki, zastrzelisz mnie jak tamtych Żandarmów.

- Ciebie? – W głosie Rozpruwacza dało się słyszeć oburzenie. – Levi, Levi... za kogo ty mnie masz? Miałbym tak po prostu zastrzelić mojego kochaniutkiego protegowanego? Dzieciaka, którego wykarmiłem własną piersią?

Słysząc ostatnie zdanie, Levi skrzywił się z niesmakiem. Choć wspomniana sytuacja nigdy nie miała miejsca, samo wyobrażanie sobie jej wzbudzało niesmak.

- Znaczy się... - po chwili dodał Kenny. – Patrząc na towarzystwo, w jakim się teraz obracasz, pewnie masz rację i prędzej czy później będę musiał zacząć do ciebie strzelać. Tyle że wtedy będziesz tak zesrany ze strachu, że będziesz myślał tylko o spierdalaniu gdzie pieprz rośnie, nie zawracając sobie głowy pierdołami. Teraz postarałem się milutką atmosferę, byś wiedział, że nie mam złych intencji.

Milutka atmosfera, tak? – Levi zerknął na leżące na chodniku zakrwawione ciało żołnierza Żandarmerii. – No zajebiście milutka!

- A poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy – ciągnął Rozpruwacz. – Gdybym chciał cię wykończyć, zrobiłbym to wiele miesięcy temu. Na przykład wtedy, gdy latałeś po podwórku tej swojej śmiesznej Kwatery Głównej Zwiadowców i szukałeś porwanego kochasia. Mało brakowało, a jęzor by ci zwisał, tak się podnieciłeś.

- A więc miałeś rację? – Głos Leviego trząsł się od ledwo kontrolowanej złości. – To TY odpowiadasz za poprzednie porwanie Erwina?

- Ano ja.

Rozległ się dźwięk odbezpieczenia broni, pod wpływem którego niskiemu mężczyźnie włosy zjeżyły się na karku.

- Ale wtedy tylko robiłem sobie jaja – podkreślił Kenny. – Teraz naprawdę mam ochotę zrobić komuś krzywdę. Noo... chyba że ktoś przekona mnie do zmiany zdania. Więc lepiej się postaraj i pokaż, że ci zależy, krasnalu! Zacznij od wyjścia z kryjówki, plecami do mnie, trzymając łapska za głową. Pewnie, że to w chuj ryzykowne, ale jeśli tego nie zrobisz, wpakuję Panu Nadętemu kulkę w łeb, więc chyba nie masz wyboru, nie?

Nie, nie mam – z bólem uświadomił sobie Levi.

Bijące w jego piersi serce było niczym bęben zapowiadający egzekucję.

Istniało spore prawdopodobieństwo, że Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości przeżywał właśnie swoje ostatnie sekundy. Możliwe, że wyjdzie na plac i moment później poczuje jak twarda kula przebija mu mózg. Wszystkie instynkty, które wyrobił sobie mieszkając w Podziemiu, mówiły mu, że tak właśnie się stanie.

Jednak istniało coś, czego bał się bardziej – coś, co sprawiało, że był gotów zmierzyć z przerażającą niewiadomą, jaką była śmierć.

Kula przebijająca skroń Erwina – na zawsze unicestwiająca człowieka, który doprowadzał Leviego do szału, a zarazem nadał sens jego życiu.

Protegowany Rozpruwacza potrzebował zaledwie chwili, by uświadomić sobie, że bardziej boi się śmierci Smitha niż swojej własnej. Dlatego zrobił coś niewiarygodnego – ruszył w stronę prowadzącego na plac przesmyku.

Zanim opuścił kryjówkę, rzucił jeszcze okiem na Nile.

- Cokolwiek się stanie, macie się nie wtrącać – powiedział ochrypłym od emocji głosem. – To sprawa między mną i nim. Jeśli się do tego wtrącicie, wszystko pójdzie się pierdolić! Rozumiesz?

Nile wpatrywał się w niego jak w kogoś, kto postradał rozum, ale ostatecznie przytaknął.

Levi przycisnął sobie dłoń do piersi i wziął chyba najgłębszy oddech w całym swoim życiu. A potem wychylił się zza ściany...

PAF!

Levi ukrył się z powrotem w alejce. Jego trzęsąca się dłoń opierała się o ścianę, a klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. Wytrzeszczone oczy były zafiksowane na miejscu na chodniku, w które chwilę temu trafiła kula.

- Powiedziałem „plecami do mnie"! – warknął poirytowany Kenny. – Sądziłem, że dorosłeś już na tyle, by rozumieć, co się do ciebie mówi.

Levi zacisnął zęby. Wyczuwał, jak całe jego ciało buntuje się przeciwko temu, co miał zrobić. Mięśnie, które zazwyczaj działały bez namysłu i wykonywały wszelkie rozkazy właściciela, teraz pozostawały napięte i sparaliżowane. Dawny wychowanek Rozpruwacza musiał użyć całej swojej siły woli, by zmusić je do współpracy.

Ignorując natarczywy głosik z tyłu głowy wykrzykujący „nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego", splótł palce za głową i już drugi raz opuścił kryjówkę, tym razem idąc bokiem niczym cholerny krab z książek Erwina. W tej pozycji prezentował Kenny'emu swoje plecy, przez co dosłownie czuł na karku oddech śmierci.

Kiedy znalazł się mniej więcej w połowie placu, zastygł w bezruchu. Stał tak przez jakieś dziesięć sekund, nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony dawnego mentora. Zaczął już myśleć, że nic się nie wydarzy, ale wtedy...

PAF!

Poczuł przeszywający ból i w pierwszym odruchu pomyślał, że to już koniec.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że wcale nie oberwał – po prostu jego uszy ucierpiały pod wpływem hałasu, który narobiła kula przelatująca zaledwie parę centymetrów od głowy.

- Trup! – z tyłu dobiegł uradowany okrzyk Kenny'ego.

PAF! PAF! PAF!

- Trup! Trup! Trup!

Kule przelatywały niebezpiecznie blisko różnych części ciała Leviego – brzucha, nóg, krocza – ale za każdym razem omijały cel.

Za to perfekcyjnie trafiały w psychikę niskiego mężczyzny, który za każdym razem miał stan przedzawałowy. Kurwa mać... już by chyba wolał stanąć do walki z dziesięcioma tytanami naraz, niż stać tyłem do Kenny'ego, słyszeć te cholerne strzały i co chwilę zadawać sobie pytanie: „czy to po prostu kolejny straszak, czy tym razem naprawdę mnie zabije?"

Szlag! Nie ruszał ani jednym mięśniem, a jego ubrania tak kleiły się do ciała, jakby biegł przez rzekę na pełnej prędkości. Irytowały go kropelki potu, które czuł na karku – chętnie by je wytarł, ale nie ośmielił się oderwać rąk od tyłu głowy.

Choć nie do końca rozumiał, na czym polegała gierka, w którą grał z nim Kenny, niektórych rzeczy łatwo było się domyślić – jak choćby tego, że ta część zabawy nosiła nazwę „nie ruszaj się, albo zgiń!"

Levi nie miał pojęcia, skąd to wie, ale miał absolutną pewność, że jeśli nie wytrwa w tej pozycji – jeśli nie pokaże dawnemu mentorowi, że umie zachować zimną krew, nawet jeśli kule będą świszczeć mu przy uszach – to wtedy naprawdę będzie koniec. Nie tylko dla niego, ale i dla Erwina. Po prostu musiał wytrzymać!

PAF! PAF! PAF!

Kolejne pociski pomknęły przez plac, mijając jego ciało o marne centymetry. Kenny w dalszym ciągu podjudzał dawnego wychowanka:

- Trup! Trup! Trup! Jesteś trupem, Levi! Gdybyś pokazał plecy komuś mniej sympatycznemu ode mnie, krew już dawna ściekałaby ci z jajek! I z brzuszka. I z tej łepetyny, która nadal nie wystaje poza płotek w żłobku.

Jakiś czas jeszcze wykrzykiwał te swoje marne obelgi, w międzyczasie wystrzeliwując pociski.

Do głowy Leviego wkradła się optymistyczna myśl, że może Kenny będzie na tyle nieuważny, że niechcący „wypstryka się" ze wszystkich swoich nabojów. To byłoby tak zajebiście wspaniałe!

Choć niestety w żaden sposób nie poprawiłoby sytuacji Erwina – Levi doskonale zdawał sobie sprawę, że oprócz rewolwerów Kenny miał również noże. Jeśli nie będzie w stanie zastrzelić swojej ofiary, po prostu poderżnie jej gardło.

Dlatego należało jak najszybciej zacząć go urabiać.

- Skończyłeś? – chłodnym tonem spytał Levi, gdy przez dłuższy czas nie doczekał się kolejnego wystrzału.

- Ze strzelaniem tak – odparł Kenny. – Ale z tobą: nie. A teraz bądź grzecznym chłopcem i rozbieraj się!

Oczy Leviego omal nie wyszły z orbit.

Że CO, kurwa?!

- Zanim zaczniesz mnie obrażać, popukaj się w ten swój szczurzy łepek – burknął Rozpruwacz. – Nie żądam od ciebie striptizu. Potrzebuję, żebyś pozbył się broni, a to najpewniejsza metoda z możliwych. Twój nadęty kochaś podsunął mi ten pomysł, więc to do niego miej pretensje!

Kiedy Levi wychodził ze swojej kryjówki, nawet nie przyszło mu do głowy, że wydarzy się coś, co wygoni z jego serca strach i napełni go wściekłością. Jednak wychodzi na to, że się pomylił.

Ileż by dał, by móc po prostu odwrócić się, doskoczyć do Kenny'ego i zetrzeć mu z mordy zadowolony uśmieszek.

Cóż... właściwie to stał do dawnego mentora plecami, więc nie widział jego twarzy, ale założyłby się o wszystko, że drań szczerzy gębę.

- Co dokładnie mam zrzucić? – przez zęby wycedził Levi. – Chyba nie chcesz, bym paradował z gołą dupą?

- Nie, choć nie rozumiem, czego tu się wstydzić – odparł rozbawiony Kenny. – Kiedy byłeś mały, milion razy wycierałem ci dupę.

- Chyba ja tobie! Nawet nie zliczę, ile razy uchlałeś się, a potem sfajdałeś się w gacie.

- Słaba strategia na poprawienie mi humoru, gdy jestem o krok od wysłania twojego chłoptasia na drugą stronę... Ale kumam, że masz dzisiaj zły dzień, więc ci podaruję. Możesz zostać w bokserkach i podkoszulku, ale cała reszta ma zniknąć z pola widzenia. Łącznie ze skarpetkami! Jeszcze nie zapomniałem, jak ukryłeś w nich pilniczki do paznokci.

Levi wzdrygnął się. Miał nadzieję, że Kenny nie będzie tego pamiętał.

Zwłaszcza, że tym razem w skarpetkach nie było żadnej broni. Zaś poprzednio Levi ukrył w nich wspomniane przedmioty nie po to, by poderżnąć gardło, ale po to, by nie zostać przyłapanym na kradzieży. Cholerne pilniczki zostały zrobione ze srebra, a skarpetki były jedynym sensownym miejscem, gdzie dało się je ukryć.

Dobrze, że Levi nigdy nie wpadł na to, by schować coś w majtkach – wtedy to dopiero miałby przejebane!

Starając się nie myśleć o Doku i jego pochowanych po kątach żołnierzach, zaczął powoli zrzucać z siebie kolejne elementy wyposażenia i części garderoby. Najpierw butle z gazem i pasku do trójwymiarowego manewru, potem marynarkę, białą koszulę, buty, spodnie i skarpetki.

Ciskał to wszystko w błoto z wielkim żalem – nie tylko dlatego że słyszał przy tym szczęk drogocennych noży i innych niebezpiecznych narzędzi, które pochował po kieszeniach, by zmierzyć się z Kennym.

Było mu zwyczajnie przykro obchodzić się w taki sposób z ubraniami, które kupił ledwie wczoraj, gdy jeszcze wierzył, że czeka go cudowna randka z Erwinem. W swoim szaleńczym pędzie, by uratować ukochanego, nawet się nie przebrał – ruszył w pogoń za dawnym mentorem, mając na sobie dokładnie to samo, co założył w Gospodzie pod Sosnami.

Co za ironia, że wkładał tamte ubrania po to, by wkrótce je zrzucić i koniec końców to właśnie zrobił – tylko że w zupełnie innych okolicznościach, niż sobie wyobrażał.

Zamiast gorącego spojrzenia Erwina czuł na skórze chłodne powietrze Podziemia. Miał ochotę otulić się ramionami, ale podobny gest zostałby uznany za słabość, więc z niego zrezygnował. Ostatnią rzeczą, którą zdjął, była lewa skarpetka – z całej siły cisnął nią o ścianę najbliższego budynku, by dać upust wściekłości. Na szczęście krążąca w żyłach adrenalina pomagała mu zapomnieć o zimnie, które rozchodziło się po jego rękach, nogach i stojących na kamiennym chodniku bosych stopach.

Oby nie robił tego wszystkiego na darmo... Jeśli uratuje Erwina, jakoś przeżyje to okropne upokorzenie na oczach Żadnarmów i przypadkowych mieszkańcach Podziemia.

Oraz Kenny'ego.

O dziwo właśnie to najbardziej wytrącało go z równowagi – zupełnie jakby zrzucając ubranie odsłonił się przed dawnym mentorem. Choć przysiągł sobie, że nigdy tego nie zrobi! Nie po ich ostatnim spotkaniu. Nie po tym, jak został brutalnie porzucony.

Teraz trząsł się nie tylko z zimna, ale też z emocji, nad którymi coraz bardziej tracił kontrolę.

Pokazując, jak wiele jest w stanie zrobić dla Erwina, dał Kenny'emu niewyobrażalną władzę – świadomość tego roznosiła go od środka.

Spodziewał się, że lada moment usłyszy ze strony Rozpruwacza jakąś złośliwą uwagę, ale się jej nie doczekał. Z jakiegoś powodu diabelnie go to stresowało. Już by chyba wolał docinki dawnego mentora niż tą niezręczną ciszę.

- Coś jeszcze? – warknął. – Wystarczy ci, że stoję na środku ulicy pół-goły, czy może mam ci dostarczyć rozrywki w jakiś inny sposób?

Nie zdziwiłby się, gdyby Kenny poprosił o coś głupiego – na przykład napisanie sobie na czole czegoś głupiego i odtańczenia jakiegoś układu.

- Nie gadaj o „dostarczaniu mi rozrywki", bo wyjdę na porytego zboka! – odkrzyknął Kenny. – Mówiłem, że chodziło mi tylko o to, byś pozbył się broni! Skąd pomysł, że dobrze się przy tym bawię?

Bo to jest, kurwa, oczywiste!

Levi powstrzymał się przed powiedzeniem dawnemu mentorowi, co myśli o jego spierdolonej osobowości i zamiast tego zawołał:

- Zrobiłem, o co prosiłeś. Czy teraz wypuścisz Erwina?

- Że co? Ochujałeś? To byłoby za proste.

Taa, rzeczywiście – z goryczą pomyślał Levi. – Do przewidzenia. Mimo to, warto było spróbować.

- Więc czego ode mnie oczekujesz? – zapytał Levi, obawiając się odpowiedzi.

- No przecie już ci mówiłem: masz mnie ładnie poprosić! Przekonaj mnie, żebym wypuścił twojego kochasia.

- Niby jak?

Levi zaczerwienił się. Nie wierząc, że mówi coś takiego publicznie, przy hordzie Żandarmów, przy ich nadętym szefie Nile'u Doku, na oczach przynajmniej połowy mieszkańców Podziemia i – co najgorsze – przy Kennym, uciekł wzrokiem na bok i wyrzucił z siebie:

- Co konkretnie chciałbyś usłyszeć? Że go kocham? Że dzięki niemu mam po co żyć? Że mam ochotę go zabić za to, że znowu dał się porwać jak kretyn, ale wcześniej chcę, by wziął mnie w ramiona, bo potrzebuję tego jak powietrza? Że bez niego...

- Skończ to pedalskie wyznanie, bo się porzygam! – Rozpruwacz wszedł mu w słowo zniesmaczonym tonem. – Słowa gówno mnie obchodzą. To rzucane na wiatr ochłapy, które nic nie znaczą. Liczą się tylko czyny. Swoją matkę też kochałeś, choć nie paplałeś o tym na prawo i lewo.

„Swoją matkę".

Levi uczepił się tych słów jak tratwy na wzburzonym morzu.

- Skoro o tym mowa... - zaczął.

Wiedział, że wkracza na niebezpieczny grunt, ale postanowił się nie wycofywać.

- Ty też nigdy nie mówiłeś, że ją kochałeś – krzyknął. – Choć wszyscy wiedzieli, że tak było.

Żałował, że stoi tyłem do Kenny'ego i nie może zobaczyć jego twarzy. Może wtedy byłby w stanie ocenić, czy choć trochę zniszczył opanowanie dawnego mentora.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby moja mama była jedyną osobą, na której kiedykolwiek ci zależało. Nie wiem, co was ze sobą łączyło, ale...

PAF!

Kule przelatywały już bardzo blisko Leviego, ale jak dotąd żadna go nie musnęła. Aż do teraz.

Dawny wychowanek Rozpruwacza dotknął swojego obnażonego ramienia i przełknął ślinę, widząc kilka pojedynczych czarnych włosów. Kurwa mać! Parę milimetrów w prawo i autentycznie dostałby w ucho!

- Ej – odezwał się Kenny.

W jego głosie nie było już śladów wcześniejszego rozbawienia. Zwracał się do Leviego w taki sposób tylko wtedy, gdy chciał mu dać ostrą lekcję życia.

- Dla własnego dobra, lepiej nie próbuj ograć mnie za pomocą TEJ karty, szczeniaku – zagroził.

Levi mógł bez problemu wyobrazić sobie jego rozjuszoną gębę. I gdyby nadal był małym smrodek, być może zmieniłby taktykę. Jednak jako dorosły facet nie zamierzał dać się zastraszyć.

- Sam powiedziałeś, że mogę użyć tej karty! – wydarł się tak głośno, że jego głos rozniósł się echem po Podziemiu. – A konkretniej raz w życiu – dodał już znacznie ciszej. – Powiedziałeś, że raz w życiu pozwolisz mi użyć mojej matki jako karty przetargowej. To było w moje urodziny, pamiętasz?

Levi czekał na odpowiedź dawnego mentora z bijącym dziko sercem. Sporo ryzykował przywołując tamto zdarzenie – gdy miało miejsce, Kenny był uchlany w trzy dupy, więc istniała spora szansa, że o wszystkim zapomniał. Gdyby tak było, mógłby nieźle się wkurwić. Oskarżyć Leviego o wymyślanie sobie nieistniejących obietnic i to takich z udziałem nieżyjącej matki. Co z pewnością nie pomogłoby niskiemu mężczyźnie w negocjacjach.

Mimo to Kenny milczał, co musiało oznaczać, że mimo wszystko coś tam pamiętał. Albo wysilał mózgownicę, próbując sobie przypomnieć.

Szlag... Levi był tak cholernie wkurwiony faktem, że nie mogą pogadać twarzą w twarz! Gdyby chociaż na pobliskim budynku było jakieś okno albo inny szklany obiekt, w którym dałoby się dojrzeć odbicie Kenny'ego...

Ale nie. Wszystko wskazywało na to, że Rozpruwacz z premedytacją wybrał takie miejsce negocjacji, by stojący do niego tyłem Levi nie był w stanie go zobaczyć.

Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się to podejrzane. – Dawny wychowanek Kenny'ego zagryzł dolną wargę.

A jednocześnie rozumiał, że rozmyślanie nad tym w niczym mu nie pomoże. Zbyt daleko zabrnął, by teraz się wycofać. Mógł jedynie modlić się, by jego strategia przyniosła pożądane skutki.

- Zawsze zapominałeś o moich urodzinach – zwrócił się do Kenny'ego. – Rok w rok. I za każdym razem było ci głupio. Dlatego w ostatnie urodziny... tamte, które wspólnie świętowaliśmy, zanim...

Porzuciłeś mnie bez słowa wyjaśnień.

Levi potrząsnął głową i pewnym głosem dokończył:

- Powiedziałeś, że chcesz mi dać prezent. Jeden wielki prezent, za wszystkie zaległe urodziny, przez wzgląd na moją mamę, która tak wiele dla ciebie znaczyła. Pamiętasz, co to było?

- Taa. – Głos Kenny'ego był chłodny i nienaturalnie poważny. – Wyobraź sobie, że nie ze wszystkiego robię sobie jaja.

Levi odetchnął z ulgą. Wciąż nie czuł się dostatecznie pewnie, by dopuścić do siebie optymistyczne myśli, ale... zaczął dostrzegać realną szansę na uratowanie Erwina. Jeszcze tylko jedno delikatnie popchnięcie.

- Obiecałeś, że pozwolisz mi wybrać jedną osobę, której nigdy nie zabijesz – oznajmił. – Powiedziałeś, że to twój prezent dla mnie. I to taki, który nigdy się nie przeterminuje. Stwierdziłeś, że jak „trochę podrosnę" i będę gotowy, mogę przyjść do ciebie i wskazać osobę, której nigdy nie zaciukasz. Wiem, że honor zwisa ci kalafiorem, ale wiem też, że są sprawy, których nie masz kompletnie w dupie. Na przykład reputacja. Tylko cieniasy coś obiecują, a potem nie dotrzymują słowa. A skoro prowadzimy tę rozmowę na oczach połowy Podziemia, to lepiej, kurwa, żebyś nie wycofał się z tego, co mówiłeś! Oddaj mi, Erwina i udowodnij, że nie jesteś frajerem bez jaj!

Ostatnie słowa Leviego rozniosły się echem po placu.

Dawny wychowanek Rozpruwacza uchwycił wzrokiem Nile'a, który wciąż ukrywał się w alejce i wytrzeszczał oczy ze zdumienia. W sumie, to trudno mu się dziwić.

Dla postronnego obserwatora taktyka Leviego rzeczywiście mogła sprawiać wrażenie absurdalnej. No bo – na logikę – dlaczego Kenny miałby „tak po prostu" oddać zakładnika, którego z takim trudem zdobył? I to z powodu obietnicy sprzed kilkunastu lat? Nie mógł! Nie ma szans. Zabójczy psychole tacy jak on zwyczajnie tak nie postępowali.

Nie miał absolutnie żadnego powodu, by spełnić prośbę Leviego. Chyba że...

Chyba że od początku na nią liczył.

Levi nie był tak dobrym strategiem jak Erwin czy Hanji, ale całkiem nieźle znał Kenny'ego i po dokładnym przemyśleniu wszystkiego, czego się dowiedział, doszedł do następujących wniosków:

Istniała drobna – maciupeńka – szansa, że Rozpruwacz odwalił całą tę akcję z porwaniem, by sprawdzić, czy Levi wciąż pamiętał o „spóźnionym prezencie urodzinowym". I przy okazji ustalić, jak silne było uczucie, które połączyło jego dawnego wychowanka z Erwinem Smithem. Niby brzmiało to absurdalnie, ale... ale...

Ale było tak bardzo w stylu Kenny'ego.

Ten wnerwiający, wiecznie capiący wódą skurwiel od zawsze miał dziwne sposoby okazywania Leviemu „troski" – gdyby porwał mu ukochanego tylko i wyłącznie po to, by go przetestować, nie byłoby to wcale takie dziwne.

A przynajmniej tak powtarzał sobie Levi, by nie dać się pochłonąć panice i rozpaczy.

Bolesna prawda była taka, że jeśli pomylił się co do motywów Kenny'ego, to mógł już praktycznie kopać dołek pod nagrobek. Podwójny. Dla siebie i Erwina.

Z ciężkim sercem odliczał kolejne sekundy, wyczekując na odpowiedź dawnego mentora.

Aż wreszcie Rozpruwacz przerwał milczenie:

- Taa, rzeczywiście. Masz rację, że obiecałem ci oszczędzić życie dowolnego frajera, którego wybierzesz. Jest tylko jeden mały problem.       

Notka autorki

Uwaga, uwaga! Zapraszam również do przeczytania dwóch nowych one shotów, które lada moment pojawią się na moim profilu. Jeden jest z Haikyuu a drugi z Ataku Tytanów ;)

Okładki znajdziecie poniżej.

Życzę wam miłej lektury i widzimy się za tydzień.

Ps. Jak zawsze dziękuję wszystkim cudownym osobom, które zostawiły mi komentarze. Jesteście moimi bohaterami!

Ps2. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to zapraszam do mojego kanału na Discordzie:

Na tym kanale możecie ze mną pogadać oraz podpytać o to, na jakim etapie są najnowsze rozdziały różnych opowiadań (już nie wspomnę do motywowaniu mnie do szybszego pisania oraz kopania w d*pę, jeśli będzie taka potrzeba ^^)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top