Rozdział 73 - Sytuacja bez wyjścia

Jeśli miał być ze sobą szczery, to Kenny wcale nie spodziewał się, że Smith podpali barek. Albo że wróci do Kwatery Głównej, zamiast zostać z wybawcami i pomóc im przetransportować skradziony sprzęt. Wystarczyłoby, żeby poszarpał się z Ollsonem i kazał mu odszczekać wszystkie perfidne kłamstwa pod adresem Leviego. Rozpruwacz uznałby to za wystarczający dowód miłości wobec kurdupla. Serio.

I wcale nie chodziło o to, że miał wobec Smitha zaniżone oczekiwania. Po prostu dopił wódkę Shadisa, zaczął trzeźwieć, a tym samym uświadamiać sobie, jak wielu rzeczy sobie nie przemyślał, gdy układał dzisiejszą operację.

Na cycki Mari, Róży i Shiny... przecież to nie miało prawo się udać!

Już pomińmy strój Mikołaja i rysunki kutasów... – Kenny siedział na dachu i z grymasem na twarzy masował skroń. – Wszystko opiera się na nieudolnych łgarstwach, których koleś z wielkimi brwiami na pewno NIE kupi! Ja pierdolę... co ja miałem w głowie, gdy wymyśliłem tak durny plan?!

Procenty – podsunął ostatni neuron w jego mózgu, który jeszcze jako tako kontaktował.

Ech, Caven jak zwykle miała rację. Trzeba było najpierw wytrzeźwieć a dopiero potem zająć się knuciem.

Kenny zupełnie niepotrzebnie ukrył się za zamkową wieżą i czekał na kolesia, który miał nigdy się nie pojawić. Bo niby dlaczego miałby...

Hę?

Między drzewami zamajaczyła jakaś postać. Rozpruwacz zamrugał, by upewnić się, czy aby na pewno nie ma halucynacji. Gdy już pozbył się złudzeń, wyszczerzył zęby i wyciągnął zza pazuchy butelkę wódki. W swojej ekscytacji zapomniał, że od dawna była pusta...

- Biegnij, Lola, biegnij! – zaśpiewał, gdy rozległy się dzwony i spanikowany Smith pognał walić w drzwi baraku Leviego.

Niech to szlag. Gdy Kenny pytał swoich podwładnych o tego kolesia, otrzymywał opis nudnego do porzygu Pułkownika Zwiadowców, który nigdy nie tracił głowy.

„Zimny". „Opanowany". „Stojący twardo na ziemi niczym jebana skała".

Taa, o ile pamięć Rozpruwacza nie myliła, słyszał pod adresem Smitha właśnie te słowa. A mimo to...

- No nieee... - podekscytowanym szeptem wyrzucił z siebie Kenny, gdy jasnowłosy Pan Idealny sięgnął po zapałki. – Nieee... bez żartów!

Budynek stanął w ogniu, a Rozpruwacz zaczął się wiercić w miejscu, niczym bobas na widok grzechotki.

- No, mamuniu, nie mogę! – zapiszczał. – Chłop wziął i to zrobił!

- Możesz mówić ciszej, szefie? – zza jego pleców dobiegł zrezygnowany głos. – Usłyszą cię.

To Caven właśnie wylądowała na dachu i kucnęła obok szefa.

- Zabezpieczyliśmy Ollsona – oznajmiła. – Levi i Shadis wciąż kręcą się przy jeziorze. Nasi ludzie zatrzymali ich tam pod pretekstem załatwienia paru formalności.

- Dobra robota. – Kenny aprobująco pokiwał głowę.

- Miałam nadzieję, że ukryłeś się gdzieś jak normalny człowiek... ale potem popukałam się w głowę i zadałam sobie pytanie, kiedy ostatnio zachowałeś się normalnie. – mruknęła Caven. – Jakoś mnie nie dziwi, że siedzisz sobie tutaj, gdzie każdy może cię zobaczyć, i tak po prostu podziwiasz przedstawienie.

- Przestań przynudzać! – Rozpruwacz niedbale machnął ręką. – Wszyscy są tak zesrani, że za cholerę nie wpadną, by popatrzeć w górę! – skinął na biegających między budynkami Zwiadowców.

- Powiedz, że przynajmniej przeniosłeś naszych ludzi w bezpieczne miejsce – jego podwładna powiedziała takim tonem, jakby mogła bez problemu odgadnąć odpowiedź.

- Masz na myśli tych, których Levi sponiewierał a potem przywiązał do drzewa? – Kenny podrapał się po uchu i wzruszył ramionami. – Zamknąłem ich w gabinecie Shadisa.

- Bo „tam też nikt nie wpadnie, by zajrzeć?" – parsknęła Caven. – Zajmę się nimi, zanim dojdzie do katastrofy. A ty lepiej znajdź sobie jakąś lepszą kryjówkę! To, że twój głupi plan jakimś cudem się udał, jeszcze nie znaczy, że powinieneś tracić czujność.

Po tych słowach odpaliła kotwiczki do trójwymiarowego manewru i zniknęła w ciemnościach.

- „Cudem", mówisz? – mruknął do siebie Kenny.

Oparł policzek na dłoni i popatrzył na Erwina Smitha. Z tak dużej odległości nie widział jego wyrazu twarzy, ale i tak był w stanie stwierdzić, że pułkownik jest w diabły zestresowany.

Jako oficer Korpusu Zwiadowczego powinien pomagać innym w ogarnianiu pożaru, ale zamiast tego tkwił w miejscu i miał wyraźny problem w opanowaniu emocji. Jakby to, co zrobił, zaskoczyło nawet jego.

- Żaden cud – podsumował Rozpruwacz, uśmiechając się kącikiem ust. – To mi wygląda na miłość. Mocną, durną, wypalającą mózg miłość!

Jeszcze przez pewien czas obserwował Zwiadowców, po czym aktywował sprzęt do trójwymiarowego manewru i odleciał w tym samym kierunku, w którym wcześniej zniknęła Caven.

Nie wiedział, czy to przez trzeźwość, zabawną minę Smitha, czy też fakt, że pierwszy raz od dawna miał okazję zobaczyć Leviego... ale ogarnęło go uczucie spokoju. Takie, jakiego nie zaznał, odkąd stracił Uriego.

Jasne, rzeczywistość wciąż wyglądała chujowa, ale przynajmniej jakiemuś Ackermannowi dobrze się powodziło.

Levi może i wiódł życie pełne niebezpieczeństw, ale przynajmniej miał Pana. Dobrego Pana.

Nie poszedł śladami matki i nie przysiągł lojalności żadnemu szmaciarzowi, tylko porządnemu facetowi. I to wszystko dzięki cudownym metodom wychowawczym zatroskanego wujaszka!

Znaczy... no dobra, może i nie tylko dzięki nim, ale na pewno odegrały sporą rolę w ukształtowaniu charakteru kurdupla.

A skoro tak, to misja, której Kenny podjął się po śmierci Kuchel, nareszcie dobiegła końca. Mógł na spokojnie zająć się własnymi sprawami i pozwolić siostrzeńcowi żyć własnym życiem.

Poprzysiągł sobie, że od teraz już nie będzie się wtrącał w sprawy Leviego.

XXX

Jak mówią, zamiary zamiarami, a życie życiem.

Erwin Smith może i dbał o Leviego, jednak wciąż miał jedną poważną wadę – jego życiowym celem było najwyraźniej zostanie wrzodem na dupie wszystkich ważnych ludzi w kraju! Tak bardzo zalazł rządzącym za skórę, że Kenny nawet nie musiał szukać pretekstu, by złamać swoje postanowienie sprzed paru miesięcy. Skoro dostał oficjalny rozkaz od Roda, to musiał go wykonać. I tyle.

To nie tak, że znowu się nudził i uznał, że wkurwienie siostrzeńca poprzez uprowadzenie mu faceta to przezajebisty sposób na spędzenie wolnego czasu. Wcale nie o to mu chodziło. W ogóle. Ani trochę!

A że miał zarąbisty humor i podczas ubierania sprzętu do trójwymiarowego manewru podśpiewywał sobie pod nosem? Zachowywał się tak, ponieważ... no... tego... dobrze spał! Właśnie tak: miał za sobą bardzo dobrą noc i pierwszy raz od dawna obudził się bez kaca. To było powodem jego radości. Wcale nie jarał się swoją misją ani perspektywą ucięcia sobie pogawędki z Erwinem Smithem.

No, może troszeczkę...

- Nie planujesz go zabijać, prawda? – zza jego pleców dobiegł głos.

Kenny przewrócił oczami. Upewnił się, że dobrze pozapinał paski przy na udach, podniósł się z ławki i obrócił się, by spojrzeć na Caven. Stała obok wejścia do szatni, opierając się plecami o ścianę. Ramiona miała skrzyżowane, a minę nienaturalnie poważną.

- No jasne, że go nie zabiję – mruknął Rozpruwacz.

Minął podwładną i pchnął drzwi, wchodząc do składu broni. Caven odepchnęła się od ściany i ruszyła jego śladem.

Na półce leżało w równym rzędzie kilkanaście lśniących pistoletów z długimi lufami. Kenny wziął jeden z nich i czule go pocałował.

- Co najwyżej trochę go nastraszę – stwierdził ze złośliwym uśmieszkiem. – Wypytam o intencje wobec Leviego. Przy okazji nieźle się zabawię, używając listu, który zwinąłem z gabinetu Shadisa. – Wyciągnął zza pazuchy kopertę i wymownie nią pomachał. – Z początku wziąłem to za dowód na to, że Smith romansował z szefem, ale popytałem naszych kolesi i powiedzieli, że chodzili o jakąś głupią imprezkę urodzinową – stwierdził z żalem.

- Zdajesz sobie sprawę, że to pułapka? – padło stwierdzenie.

- Kurwa, to właśnie powiedziałem! – zniecierpliwionym tonem rzucił Rozpruwacz, chowając list z powrotem do kieszeni. – Chcę wywabić Leviego z Kwatery Głównej używając listu Smitha.

- Nie – podkreśliła Caven. – Nie chodziło mi o to, co ty planujesz. Miałam na myśli pułapkę na ciebie.

Kenny akurat przypinał broń do pasa. Gdy usłyszał słowa podwładnej, jego dłonie zamarły w bezruchu.

Obrócił się i zmierzył Caven uważnym wzrokiem.

- Podpierdoliłaś wódkę z mojej tajnej skrytki?

- Powiedziałeś, że mogę brać co chcę. – Jasnowłosa kobieta wzruszyła ramionami. – Ale nie skorzystałam z okazji. I nie, nie podpuszczam cię ani nic z tych rzeczy. Z nas dwojga, to ty lubisz robić sobie z ludzi jaja. Nie ja.

Mówiła o tym takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. Mimo to w jej oczach czaiło się ciche ostrzeżenie. Kenny poczuł, że mięśnie w jego ciele zaczynają się napinać – a to zdarzało mu się cholernie rzadko!

Jego instynkt przed czymś go ostrzegał. Ale przed czym?

Rozpruwacz zrobił krok w stronę Caven.

- Pułapka, tak? – zapytał kpiąco. – I niby kto ją zastawił? Ten spasiony przegryw, Lobov?

- Nie – ze spokojem odparła kobieta. – Lord Reiss.

Kenny zwęził oczy. Caven dzielnie wytrzymała jego groźne spojrzenie i nie spuściła wzroku.

- Z formalnego punktu widzenia nie powinnam nic mówić – powiedziała powoli. – On jest Władcą Murów, a ty jedynie jego podwładnym. Mimo to...

- Gdy powiedziałem was o moim marzeniu, ty i reszta frajerów z naszego oddziału przysięgliście mi wierność. – Kenny oparł dłoń o ścianę tuż obok głowy Caven i pochylił się, tak że ich czoła dzieliły centymetry. – To takie urocze, że gdy trzeba dokonać wyboru, żołnierze zawsze staną za swoim dowódcą, a nie byle frajerem w koronie – stwierdził, szczerząc zęby jak maniak. – Dlatego będziesz teraz grzeczną dziewczynką i wszystko mi powiesz. Mylę się?

Na twarzy kobiety pojawił się wyraz zniesmaczenia.

- Nie naruszaj mojej przestrzeni osobistej. – Caven położyła dłonie na barkach Kenny'ego i lekko go odepchnęła. – Capisz wódą!

Miała odwagę, by tak mu podskakiwać. Zresztą... między innymi dlatego Rozpruwacz ją szanował.

Cofnął się o krok i uniósł dłonie w geście przeprosin. Caven głęboko westchnęła.

- Jego Wysokość mógł po prostu wydać ci rozkaz – powiedziała. – A mimo to pozwolił ci wybrać. Powiedział, że masz sam zdecydować, co zrobić. Czy raczej: kogo zabić. Nie uważasz to za dziwne?

- Uri często dawał mi wybór – odruchowo odparł Kenny.

- Rod to nie Uri – ze szczyptą irytacji w głosie podkreśliła Caven.

Ech, ciężko się z tym nie zgodzić. Rozpruwacz skrzywił się z niesmakiem. Co my przyszło do głowy, by porównywać zmarłego kochanka z jego spasionym bratem.

- Jest tylko jeden powód, dla którego Lord Reiss pozwoliłby ci wybrać – oznajmiła Caven. – Chce cię sprawdzić.

- Nie za późno na to? – prychnął Kenny. – Gdybym chciał go zdradzić, zrobiłbym to po śmierci Uriego.

Nie było to do końca prawdą, bo planował pewnego dnia zdradzić Roda – po prostu nie chciał robić tego za życia Fridy. Uri zawsze miał słabość do tej dziewczyny. Kenny mógł mu oddać tę drobną przysługę i zaczekać z realizacją swojego planu, aż moc tytanów zostanie przekazana dalej.

Ale Rod nie mógł tego wiedzieć. Co mu, u licha, przyszło do głowy, by przeprowadzać jakieś dziwne testy?

- Domyślił się, że nie jesteś jedynym Ackermannem, który przebudził swoją moc – rzuciła Caven.

To jedno zdanie uderzyło w Kenny'ego niczym pięść tytana. Odebrało mu oddech i sprawiło, że był w stanie usłyszeć bicie własnego serca.

- Co ty, kurwa, powiedziałaś? – wyszeptał, zaciskając zęby.

Caven posłała mu znaczące spojrzenie.

- Levi – powiedziała, unosząc brew. – Przeżył na terytorium tytanów, wlokąc ze sobą rannego dowódcę. Jest w Zwiadowcach niecały rok, a gazety zdążyły obwołać go Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Nie sądziłeś chyba, że nikt się nie zorientuje. Że ON się nie zorientuje?

- Rod nie ma pojęcia, że Levi jest Ackermannem – wycedził Kenny, wyciągając przed siebie drżący palec. – Nawet sam Levi tego nie wie. Kuchel nigdy nie podała mu naszego rodowego nazwiska, czym oddała mu najlepszą możliwą przysługę. Zresztą, właśnie dlatego go porzuciłem... By pokazać, że nic dla mnie nie znaczy! By nikomu nawet nie przyszło do głowy, że jest członkiem mojej rodziny! Chcesz mi, kurwa, powiedzieć, że to nie wystarczy?!

- Po tym, co odwalili Levi i jego najdroższy dowódca? – Caven pokręciła głową. – Obawiam się, że nie.

Rozpruwacz zakrył sobie twarz dłonią.

- Jakby nie mogli po prostu zająć się tymi swoimi wyprawami... - wymamrotał zza rozpostartych palców. – Co im odpierdoliło, że postanowili wpieprzać się w sprawy Lobova? Nie wiedzą, że ten kutas jest jedną z najpotężniejszych osób w Rządzie? Milion razy powtarzałem krasnalowi, by uważał, komu podskakuje, bo może niechcący sprowokować grubą rybę. No i kurwa sprowokował... pieprzonego Lorda Tytanów!

Odgarnął włosy z czoła, zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu. Od samego rozmyślania o tej popieprzonej sytuacji rypało go we łbie.

Niech to wszystko szlag trafi... Wprost nie mógł uwierzyć! Po tym wszystkim, co zrobił, by ukryć przed Rodem prawdę o swojej rodzinie... Po tych wszystkich środkach ostrożności, które podjął, by brat Uriego nie dowiedział się o Kuchel. I o Levim.

Cały wysiłek poszedł w pizdu, bo wścibski koleś z wielkimi brwiami uparł się, by fikać nie temu arystokracie co trzeba.

Może należało po prostu zajebać Smitha i dać Leviemu okazję, by znalazł sobie kogoś innego? Kenny był tak wściekły, że poważnie to rozważał.

Jednak najpierw musiał wiedzieć, na czym stoi.

- Co dokładnie planuje Rod? – zwrócił się do Caven.

- Chce wykorzystać całe to zamieszanie z Lobovem, by potwierdzić kilka swoich teorii – odparła spokojnie. – Przede wszystkim, pragnie ustalić, czy Levi rzeczywiście jest Ackermannem i czy związał się ze Smithem więziami posłuszeństwa. Gdyby tak było...

- Kurdupel dostałby wyrok śmierci – zniesmaczonym tonem podsumował Kenny, masując skroń. – Ackermann z przebudzoną mocą to jedyne, co może zaszkodzić Rodowi i jego szajce. Nie mogą pozwolić, by ktoś taki biegał sobie po okolicy poza ich kontrolą. Z drugiej strony... nie będą próbowali zlikwidować go na własną rękę. Za duże ryzyko, że ich sekrety wypłyną na powierzchnię jak gówno z zatkanego kibla. Innymi słowy...

- Potrzebują ciebie. – Caven potwierdziła jego przypuszczenie skinieniem głowy. – To kolejna rzecz, którą Lord Reiss chce ustalić. Dał ci wybór, by zobaczyć, jak się zachowasz. Jeśli oszczędzisz Erwina Smitha, to będzie równoznaczne z zadeklarowaniem, że stoisz po stronie Leviego.

- Nie stoję po jego stronie! – wysyczał Rozpruwacz. – Nie stoję po niczyjej stronie. Dbam tylko o własny interes, jasne?!

- Skoro tak, to zabicie Smitha nie powinno być dla ciebie problemem.

- Kurwa mać... nie mogę go zaciukać, bo będę musiał tłuc się z Levim!

A nie da się ukryć, że wcale się do tego nie palił. I to nie tylko dlatego, że miał jakieś opory przed zamordowaniem dziecka ukochanej siostry.

Był realistą, więc brał pod uwagę możliwość, że pewnego dnia on i Levi mogli znaleźć się po przeciwnych stronach. Problem w tym, że na razie nie byli wrogami. Jeszcze.

Levi i jego najdroższy dowódca trochę namieszali, ale póki co nie robili niczego, co godziłoby bezpośrednio w interesy Kenny'ego, czy też w jego plan przejęcia mocy tytanów po śmierci Fridy. Nie miał ochoty iść z nimi na noże, gdy nie było takiej potrzeby. A poza tym...

Ugh! Cholernie godziło to w jego dumę, ale jeśli miał być ze sobą szczery, to nie wcale nie był pewien, czy wygrałby pojedynek z siostrzeńcem.

Levi był od niego młodszy. A poza tym miał Pana, co pozwalało mu w pełni korzystać ze wszystkich starożytnych mocy, którymi obdarowano Ackermannów. Z mocy, które Kenny bezpowrotnie stracił po śmierci Uriego. Nienawidził tego przyznawać, ale odkąd oficjalnie nikomu nie służył, stał się słabszy. O wiele słabszy.

Ostatni raz czuł w sobie przypływ mocy, gdy zobaczył wychodzącą z kaplicy Fridę, zaraz po tym, gdy pożarła Uriego.

Kenny poszedł wtedy do lasu i gołymi rękami wyrwał wszystkie młode drzewa na polanie. W ten sposób jego Wewnętrzny Ackermann dał upust rozpaczy po utracie Pana. Jeśli Levi zazna czegoś podobnego po zobaczeniu zwłok Smitha...

- To będzie dla mnie wyrok śmierci – wykrztusił Kenny.

I niemal natychmiast uświadomił sobie coś jeszcze. Coś, co sprawiło, że zaczął trząść się na całym ciele. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł tak wielką złość.

- Rod musi o tym wiedzieć – wysyczał przez zęby. – Skoro podejrzewa, że Levi jest Ackermannem, a Smith jego Panem... Ja pierdolę! Spasiony gnój chce się mnie pozbyć! Dobrze mówię? Przestał mi ufać, dlatego chce na mnie napuścić oszalałego ze złości siostrzeńca?! Nadmiar tłuszczu wywołał u niego spierdolenie mózgowe, czy jak? On w ogóle pomyślał, co to dla niego będzie oznaczać? Kto, kurwa, ochroni go przed Levim, jeśli ja kopnę w kalendarz?

- Nikt – bezbarwnym głosem odparła Caven. – I dlatego zamknie twojego siostrzeńca w Podziemiu.

- No, kurwa, co ty nie powiesz? – Kanny przycisnął sobie dłoń do czoła i wybuchł histerycznym śmiechem. – „Zamknie Leviego w Podziemiu"? Dobre sobie! Już to, kurwa, widzę! Może ustawić na straży całą hordę napakowanych byczków, a Levi i tak ich wszystkich...

- Nie potrzebuje strażników. Wystarczy, że wysadzi wyjścia.

Rozpruwaczowi natychmiast odechciało się rechotów. W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Słychać było jedynie tykanie wiszącego na ścianie zegara.

Minęło pełne dwadzieścia sekund, zanim Kenny wreszcie odzyskał głos.

- Ej – nerwowo oblizał usta i popatrzył na Caven wzrokiem żądającym wyjaśnień. – Ej, ej, ej! Co to w ogóle znaczy „wysadzi wyjścia"? Ale chyba nie wszystkie, co? No weź, kobieto... Nie pierdol mi tutaj w żywe oczy! Chyba mi nie powiesz, że Jego Zajebista Wysokość skaże na śmierć wszystkich kolesi z Podziemia, tylko i wyłącznie po to, by dopaść kurdupla, który mógłby być Ackermannem.

- Skoro byłeś w stanie ukryć jednego członka rodziny w takiej norze, istnieje szansa, że pod Stolicą czai się więcej twoich krewnych. – Caven wzruszyła ramionami.

Rozpruwacz złapał ją za przód munduru i brutalnie nią potrząsnął.

- Jaja sobie, kurwa, robisz?!

- Mówiłam, byś nie naruszał mojej przestrzeni osobistej – syknęła, gniewnie patrząc mu w oczy. – To słowa Roda, nie moje. Zresztą, od kiedy obchodzi cię los mieszkańców Podziemi?

- Nie obchodzi mnie – warknął Kenny. – Mam gdzieś tych wszystkich frajerów. Ale on...

Uri nie miał ich gdzieś.

Gdyby żył, nie pozwoliłby popieprzonemu braciszkowi odwalać takich akcji.

Kazałby Kenny'emu powstrzymać Roda. Nie wahałby się nawet przez chwilę.

I jeśli Kenny dopuści do czegoś takiego... jak, u licha, spojrzy Uriemu w oczy, gdy spotkają się w Zaświatach?

Wypuścił mundur Caven i dał upust wściekłości, kopiąc stół, na którym leżała broń.

- KURWA MAĆ!

Kilkanaście pistoletów z głośnym łoskotem uderzyło o podłogę. Aż cud, że żaden z nich przypadkowo nie odpalił.

Zresztą... nawet gdyby tak się stało, Kenny miałby to gdzieś. Potrafił myśleć tylko o tym, jak bardzo pragnie obić Rodowi tą jego spasioną mordę.

Szlag. Gdy sobie przypomniał minę Reissa podczas ostatniego posiedzenia Rady...Nonszalancja, z jaką ten gnój rozmawiał z doradcami, jak wysłuchiwał ich argumentów, udając, że się waha, że nie potrafi podjąć decyzji...

Gdy, tak naprawdę, od samego początku miał plan.

Ha! Pewnie ta cała sprawa z Lobovem zwisała mu i powiewała, bo zależało mu tylko i wyłącznie na przetestowaniu Kenny'ego. Tym razem się doigrał, skurwiel jeden!

Rozpruwacz zrobił krok w stronę drzwi, jednak Caven zagrodziła mu drogę.

- Lepiej się odsuń – zwrócił się niej lodowatym tonem. – Idę wpakować Jego Zasranej Wysokości kulkę w dupę!

- Jeśli spróbujesz go załatwić, już nigdy nie będziesz wolny – ze spokojem odparła Caven. – Rząd zmobilizuje wszystkie swoje siły, by cię wytropić i wykończyć. Nie zrealizujesz marzenia. Zaprzepaścisz wszystko, na co pracowałeś przez te wszystkie lata.

- A jaki mam, kurwa, wybór?

Kenny odwrócił się tyłem do podwładnej i kopnął kolejny stół. A potem szafkę. I stojak na butle z gazem. Z każdą chwilą skład broni coraz bardziej przypominał pobojowisko.

- Jeśli nie zabiję Smitha, Rod uzna, że jestem jego wrogiem – warknął, brutalnie wyciągając szufladę z komody. – Jeśli go zabiję, Levi uzna, że jestem jego wrogiem. Tak czy siak, mam przejebane. Tak czy siak, dojdzie do jatki. Skoro wszystko się spierdoliło, to równie dobrze mogę pójść do grubasa i poprawić sobie humor, robiąc mu kuku.

- ALBO – Caven podniosła głos. – Możesz spytać mnie o radę i dowiedzieć się, że istnieje wyjście z tej sytuacji.

Kenny zamarł w połowie kopnięcia. Zamrugał i popatrzył na podwładną pełnym niedowierzania wzrokiem.

- Zaraz, zaraz... chcesz mi powiedzieć, że wpadłaś na coś, na co JA nie wpadłem?

Caven skrzyżowała ramiona.

- Zdziwiłbyś się, jak wiele pomysłów przychodzi człowiekowi do głowy na trzeźwo.

- Taa, no dobra. – Rozpruwacz przewrócił oczami. – Kazania możesz mi prawić kiedy indziej. Jak masz jakiś plan, to gadaj! Tylko się streszczaj, jasne? Jak zaczniesz mnie zanudzać, wrócę do mojego pierwotnego pomysłu powieszenia Roda za jaja na suficie. – Spojrzał w bok, ułożył usta w dzióbek i tonem nadąsanego dziecka dokończył: - Już od dawna chciałem coś takiego zrobić.

Jasnowłosa kobieta wydała ciężkie westchnienie. Jej mina wyrażała coś w stylu: „ z kim ja muszę pracować".

- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziesz miał okazję zrobić to, co zechcesz. Ale wszystko w swoim czasie.

Kenny od razu poczuł przypływ ekscytacji. Podniósł jeden z przewróconych stolików i usiadł na jego skraju.

- Najpierw musisz przekonać Roda, że Levi nie jest Ackermannem – ciągnęła Caven. – Rzecz w tym, że aby to się udało, Smith nie może ci przeszkadzać. Wiele będzie zależało od tego, czy dobrze go oceniłeś. Czy dobrze oceniłeś ich obu. Jeśli choć jedna rzecz nie pójdzie tak, jak zakładam, wszyscy możecie zostać uwięzieni w Podziemiu. – Spojrzała przełożonemu w oczy i poważnym tonem dokończyła: - Na zawsze.

Po plecach Rozpruwacza przeszedł dreszcz.

Kenny wydał niezadowolone mlaśnięcie i wyciągnął z kieszeni piersiówkę wypełnioną whisky. Po tym, jak dowiedział się o istnieniu tytanów, mało co było w stanie go przerazić. Jednak myśl o utknięciu w miejscu, które tak bardzo wyniszczyło jego siostrę i ostatecznie stało się jej grobem...

Kurwa. Już by chyba wolał kulkę w łeb. Albo szubienicę. Żołądek tytana. Cokolwiek!

Wszystko, tylko nie tamta cuchnąca jaskinia, pełna uzbrojonych po zęby desperatów. Jako kryjówka sprawdzała się idealnie, ale była ostatnim miejscem, które Kenny „Rozpruwacz" Ackermann chciałby uczynić swoją trumną.

Może to z jego strony egoistyczne, ale wolałby zakończyć żywot na otwartej przestrzeni: na pięknej zielonej polanie, w chłodnym cieniu drzewa. Uri uwielbiał takie miejsca.

Kenny wyobraził sobie twarz zmarłego kochanka i kpiąco się uśmiechnął.

- Pieprzony pacyfisto... - Pociągnął łyk z piersiówki i gorzkim tonem dokończył: - Gdzie jesteś, gdy potrzebuję twojej rady?

XXX

- Ty cholerny wielkobrwisty zarozumialcu... - wykrztusił Levi. – Gdzie ty się, kurwa, podziewasz, gdy potrzebuję twojej rady?!

Siedział na dachu jednego z domów w stolicy i ukrywał się za kominem, dyskretnie obserwując wejście do Podziemnego Miasta. Czwarte, które zdążył sprawdzić, w przeciągu ostatnich kilku minut.

Kiedy do niego dotarł, potwierdziły się jego najgorsze obawy.

Oczywiście wiedział, że nie będzie mógł tak po prostu „wejść sobie do Podziemia". Był absolutnie pewien, że gdy spróbuje ruszyć Erwinowi na pomoc, napotka jakąś przeszkodę. To jasne, że spodziewał się problemów.

Ale, kurwa, nie takich problemów!

W życiu by nie wpadł, że przy każdym cholernym wejściu do Podziemnego Miasta będą czatowały Żandarmy z cholernymi materiałami wybuchowymi.  

Notka autorki:

Witam po przerwie!

Strasznie mi głupio, że tyle czasu mnie nie było :/

Nienawidzę robić sobie tak długich przerw od pisania i od moich kochanych czytelników. Jednak pocieszam się myślą, że tym razem miałam dobrą wymówkę.

Ostatnie tygodnie zupełnie nie sprzyjały pisaniu – najpierw miałam wypadek na rowerze (nie jakiś mega poważny, jednak nieźle się poobijałam), potem w stanie kontuzjowanym byłam na wakacjach i wróciłam do domu... akurat wtedy, gdy mój ukochany Dolny Śląsk zaczął tonąć. Dosłownie!

To takie abstrakcyjne – w jednej chwili siedzieć sobie na słonecznej wyspie, a zaraz potem znaleźć się w świecie powodzi i deszczu. Co prawda żadna część mojego dobytku nie zatonęła, ale ile się nanosiłam worków z piaskiem to moje. Mam nadzieję, że najgorsze już minęło.

Tak czy siak, to wszystko skutecznie bojkotowało mi Wenę i choć wciąż brakowało mi „ledwie kilka linijek", nie mogłam skończyć rozdziału. Liczę, że przebaczycie.

Dziękuję, że czekaliście na mnie tyle czasu i wspieraliście mnie przecudnymi komentarzami.

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top