Rozdział 72 - Przyjemne z pożytecznym
Śmierć Uriego Reissa była kurewsko przykra.
Ale nie dlatego że facet był dobrym człowiekiem i ludzie go uwielbiali. Chuj z ludźmi! Oni się nie liczą.
Nie chodziło też wcale o to, że Uri miał nieszablonowy sposób myślenia i jak nikt inny wierzył w pokój na świecie. Jebać pokój! Nie było go, nie będzie i chuj!
Nie w tym rzecz.
Prawdziwą tragedią wynikającą ze śmierci Uriego Reissa był fakt, że Kenny Ackermann zaczął się nudzić.
Ech, kurwa...
Jego życie już wcześniej było puste i bezsensowne, ale po odejściu najdroższego władcy to już w ogóle zrobiło się chujowe.
No bo, jak Uri żył, to przynajmniej zlecał różne zadania, głaskał po głowie, chwalił za dobre sprawowanie, okazjonalnie wyruchał...
A gdy kopnął w kalendarz, zabrał ze sobą cały sens życia. Lista rzeczy sprawiających Kenny'emu przyjemność ograniczyła się do zaledwie paru podpunktów, w dodatku musiał porządnie się wysilić, żeby je wszystkie wymienić.
Wkurwianie siostrzeńca, zabijanie Żandarmów, wkurwianie siostrzeńca, potajemne wyzywanie Roda od spasionych kutafonów, wkurwianie siostrzeńca, a okazjonalnie jeszcze wkurwianie siostrzeńca.
O, tak! Właśnie w ten sposób lubił spędzać wolny czas i ani trochę się tego nie wstydził. Żadnego poczucia winy. Zero!
Jego hobby w żaden sposób nie odbiegało od normalności, a jeżeli ktoś twierdził inaczej, to był zacofanym chujem, który miał ograniczoną wyobraźnię i patrzył na wszystko ze złej strony.
Kenny nie mordował Żandarmów, ponieważ miał powaloną osobowość. Te pizdusiowate dupki w mundurach były szkodnikami na jego podwórku, więc się z nimi rozprawiał. I tyle! Do ogrodników tępiących mszyce i myśliwych, którzy odstrzeliwali zające, jakoś nikt się nie dopierdalał, więc dlaczego Kenny miałby mieć wyrzuty sumienia z powodu paru kretynów?
Czy też parunastu.
Nie żeby ich liczył.
Jeśli chodziło o Roda, też nie mógł sobie nic zarzucić. Oficjalnie raczył grubasa miłymi słówkami, jak przystało na dobrego poddanego, więc chyba zasługiwał na to, by przynajmniej potajemnie nazywać go po imieniu? Czyli „spasiony kutafon". Uri zapewne pogniewałby się o tak dosadny dobór słów, ale skoro umarł, bezpowrotnie stracił prawo głosu.
Podobnie jak Kuchel.
Ech, ona z pewnością miałaby wiele do powiedzenia na temat metod wychowawczych, jakie „najdroższy brat" stosował wobec jej syna. Kenny czasem nawet przyłapywał się na wyrzutach sumienia i wstawał z łóżka obiecując sobie, że „od dzisiaj będzie lepszym wujkiem"... lecz zapominał o tym postanowieniu jeszcze przed śniadaniem, bo Levi miał tak cudownie drażliwą osobowość, że wkurwianie go to była czysta przyjemność!
W zasadzie to jedyna sensowna przyjemność, jaka została Rozpruwaczowi po śmierci Uriego.
A poza tym dochodziły do tego jeszcze kwestie czysto praktyczne, bo gdy mały szczur dostawał szału, łatwiej było wpoić mu różne przydatne umiejętności, takie jak łamanie kości i wybijanie zębów.
- Grunt to umieć połączyć przyjemne z pożytecznym! – Kenny podśpiewywał sobie czasem przy kuflu piwa.
Ludzie mogli o nim gadać, co chcieli, ale wszystko, co robił Leviemu, czynił „dla jego dobra".
Zawsze! Absolutnie w każdej sytuacji!
No... może poza paroma wyjątkami, gdy mówił sobie, że robi coś dla dobra Leviego, bo szukał pretekstu, żeby go wkurwić.
Na przykład wtedy, gdy siedział u siebie w salonie, rozmyślał nad zbliżającymi się urodzinami Uriego i zastanawiał się, jakby tu najlepiej uczcić zmarłego przyjaciela. Ale tak porządnie i z przytupem!
- Coś nie mam weny – mruknął po pierwszej butelce whisky. – Jak niczego lepszego nie wymyślę, po prostu wkurwię Leviego!
Dwie godziny i kilkanaście butelek później porządnie to sobie przemyślał i zdecydował:
- Okej, no to... wkurwię Leviego.
Był tylko jeden problem: nie widział tego kurdupla już dobrych parę lat, więc nie miał pojęcia, jak porządnie zaleźć mu za skórę.
Kiedyś ustalenie tego wymagałoby całego dnia biegania po Podziemiu i grożenia wielu osobom, jednak teraz Kenny był świetnie ustawionym psem rządowym i miał do dyspozycji podwładnych, którzy mogli odwalić za niego brudną robotę. Wystarczyło, że wydał rozkaz i czterdzieści osiem godzin później miał na biurku raport na temat obecnych poczynań Leviego.
- Kurwa... nie dawało się tego skrócić? – poskarżył się, stukając w plik kartek grzbietem dłoni.
Caven jedynie wzruszyła ramionami.
- Kazałeś nam się przyłożyć, szefie.
Była wysoką i szczupłą blondynką z wiecznie znudzonym wyrazem twarzy. Czegokolwiek by jej nie rozkazano, robiła swoje bez zadawania głupich pytań.
(A warto podkreślić, że od momentu przejęcia sterów Kenny zdążył zażądać mnóstwa pojebanych rzeczy, łącznie z dostarczeniem mu pornoli o trzeciej w nocy.)
Uwielbiał tę kobietę. Była najlepszym, co mu się przytrafiło, od czasu Uriego Reissa.
A najbardziej podobało mu się to, że mógł się przy niej zachowywać jak rozwydrzony bachor i nie musiał słuchać żadnych durnych kazań, tak jak na przykład od Roda, który za chuj nie znał się na żartach.
- Powyżej piętnastu linijek moja znajomość czytania się wyłącza. – Kenny odchylił się na krześle, oparł nogi o blat biurka i niedbale machnął ręką. – Streść mi, co tam jest.
- Levi jest teraz Zwiadowcą – oznajmiła Caven.
- To wiem. – Rozpruwacz przewrócił oczami. – Kiedy łajzom w zielonych płaszczach nagle zwiększyła się przeżywalność, zainteresowałem się tematem i ustaliłem to i owo.
„Zainteresował się tematem" – czyli postanowił być przytomny podczas kilku posiedzeń Rady zamiast przespać je, tak jak zwykle.
- Kumam, że krasnal lata po polach i zabija tytany. – Kenny sięgnął po leżącą na blacie butelkę whisky i pociągnął łyk z gwinta. – Fajnie, że znalazł sobie hobby, ale ta informacja nic mi nie daje. Potrzebuję wiedzieć o nim coś pikantnego. I to szybko, bo urodziny Uriego już niedługo, a nie chcę znowu siedzieć przed jego grobem i chlać do upadłego.
- Jego Wysokość Uri Reiss nie ma oficjalnego grobu. – Caven uniosła brew. – Został zjedzony przez Lady Fridę.
- Że co, kurwa? – Rozpruwacz omal nie udławił się trunkiem. – Jak to nie ma grobu? To przed czym ja ostatnio chlałem?
- Przed wychodkiem, szefie.
- Co ty pierdolisz? Czemu na wychodku miałyby być inicjały Uriego?
- Wyryłeś je nożem, gdy ostatnio waliłeś konia.
Ktoś powinien wręczyć tej kobiecie Nagrodę Specjalną za powiedzenie tego tak obojętnym tonem. Kenny dał sobie chwilę, by rozkminić to, co usłyszał.
- A, to dlatego tam były też moje inicjały, a wokół serduszko! – wykrzyknął z wyrazem olśnienia na twarzy.
- Tak, szefie. – Caven wbiła wzrok w sufit. – Dlatego.
Rozpruwacz cicho zacmokał i z aprobatą pokiwał głową. Już miał pociągnąć kolejny łyk z butelki, gdy coś przyszło mu do głowy.
- Skoro pomyliłem wychodek z nagrobkiem, to musiałem patrzeć na niego z zewnątrz – stwierdził, drapiąc się po łepetynie. – Czemu zwalałem sobie na zewnątrz?
- Bo w wychodku już ktoś był. Gdy usłyszał, że sobie zwalasz, bał się wyjść.
- Dobra, to ma sens. – Kenny dopił butelkę i zdjął nogi z biurka. – Ale mniejsza o to. Co teraz robi Levi? Tylko masz mi powiedzieć coś konkretnego! Żadnych nudnych szczegółów w stylu biegania za tytanami i narażania życia, jasne?
Caven zapatrzyła się na plik kartek, który chwilę wcześniej otrzymał jej przełożony.
- Z tego co się orientuję, to jest zabujany w pułkowniku Zwiadowców, Erwinie Smisie – oznajmiła po dłuższej chwili namysłu. – Ale ostatnio się na niego obraził za pukanie fryzjerki. Tyle że...
Kenny omal nie zrypał się z krzesła. Musiał przytrzymać się blatu biurka, by nie stracić równowagi.
- Naćpał się zbyt czystym powietrzem i stracił rozum?! – burknął, przyciskając sobie palce do czoła i kręcąc głową. – Ile razy mu, kurwa, powtarzałem, by nie startować do facetów hetero? No, chyba że się umie dobrze robić loda – mruknął po chwili. – Na tyle dobrze, by nawrócić kolesia na gejozę.
- Dasz mi skończyć, szefie? – Po raz pierwszy w głosie Caven dało się słyszeć nutę irytacji. – Z tą fryzjerką to pomyłka. Smith wcale jej nie puka. Po prostu siedział przy niej pół-goły podczas strzyżenia i twój siostrzeniec coś sobie ubzdurał.
- Mój siostrzeniec? – Kenny nerwowo się zaśmiał. – J-jaki, kurwa, siostrzeniec! To nie jest żaden mój siostrzeniec! Kiedy niby ci to mówiłem?
Caven wydała głębokie westchnienie, po czym ostrożnie oznajmiła:
- Oficjalnie mi nie mówiłeś.
- Oficjalnie?
- Mogę ignorować twoje zboczenia, szefie, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mam mózgu. – Kobieta posłała Rozpruwaczowi wymowne spojrzenie. – Nie musiałeś nic mówić. Ale bez obaw: jeśli Jego Wysokość zapyta, powiem, że nie masz żadnych krewnych.
- I dobrze, bo w innym wypadku musiałbym cię zapierdolić. – Kenny kucnął przy biurku, a gdy nie znalazł w szafce dodatkowej butelki whisky, wydał niezadowolone mlaśnięcie. – A wcale się do tego nie wyrywam. Przez te wszystkie wspólne lata stałaś się cholernie pożyteczna.
Sprawdził jeszcze kilka innych szafek, ale zrobił to w zasadzie tylko po to, by mieć czymś zająć ręce. Jego myśli krążyły wokół Erwina Smitha – tajemniczego faceta, który na tyle mocno namieszał Leviemu w głowie, że tamten zaczął być zazdrosny.
- Levi... zazdrosny! – mruknął Kenny, przeszukując dziesiątą z kolei szafkę. – Ha! Bo mi jaja odpadną z wrażenia...
Powiedział to nonszalanckim tonem, lecz spojrzenie miał poważne.
Wiedział, że ten dzień nadejdzie. Próbował przygotować Leviego, opowiadając bajki o diable, ale nie wyjaśniając niczego wprost. Udawał przy tym kompletnego luzaka, ale prawda była taka, że obgryzał paznokcie ze strachu, niczym zaaferowany ojczulek, wyczekujący pierwszego okresu córki.
To była jedna jedyna rzecz, która go przerażała - mistyczna więź Ackermannów z ich panami. Za dzieciaka Kenny ją lekceważył, ale gdy zaznał jej na własnej skórze, odkrył, że nie ma się z czego śmiać.
Jasne, koniec końców wyszedł na swojej więzi całkiem nieźle – zyskując pracę marzeń i nieziemski seks – ale tylko i wyłącznie dlatego że trafił na Uriego. Jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
Kuchel go nie miała.
Jej „pan" nakłonił ją do ucieczki z domu i sypiania z różnymi facetami. Poprzez jej kochanków zdobywał informacje i umacniał swoją pozycję. A potem sam szedł z Kuchel do łóżka i głaskał ją po głowie za dobrze wykonaną robotę, mrucząc przy tym różne bzdury w stylu „kocham cię" albo „to wszystko dla nas, dla naszej przyszłości". Wyrachowany kutas!
Po jego śmierci Kuchel ukryła się w Podziemiu i zaczęła pracować w burdelu. Gdy Kenny wreszcie ją odnalazł i spytał o powód, jedynie wzruszyła ramionami i stwierdziła, że „to jedyne, na czym się zna". Brzmiało to strasznie, ale w sumie... miało sens. Zwiała ze swoim kochasiem, gdy miała piętnaście lat – nie miała wykształcenia, ani fachu, który pozwoliłby jej się utrzymać. Jedyne, w czym miała doświadczenie, to dogadzanie mężczyznom.
A poza tym, to nie tak, że mogła tak po prostu zostać sprzedawczynią w sklepie – kiedy twój facet ginie w tajemniczych okolicznościach i Żandameria podejrzliwie na ciebie patrzy, nie możesz zatrudnić się gdziekolwiek. Musisz zniknąć. Schować się. Burdel w Podziemiu to wprost wymarzone miejsce na kryjówkę. Dziwkom mało kto patrzy na ręce – jedno czy dwa bzykanka po znajomości i żołnierze są w stanie zapomnieć, że cokolwiek do ciebie mieli.
Kenny doskonale to wszystko rozumiał.
Nigdy krzywo nie patrzył na zawód swojej siostry. Sam był mordercą, a miałby prawić kazania prostytutce? Dobre sobie! Guzik go obchodziło, komu obciągała i za ile.
Jednak okoliczności, które popchnęły Kuchel na tą ścieżkę... One autentycznie go przerażały. Nienawidził myśli, że on albo ktoś z jego rodziny mógłby znaleźć się na łasce jakiegoś dupka i nie być w stanie się wyrwać. Ach, gdyby tylko tamten koleś od Kuchel nadal żył... Rozpruwacz mógłby go skrzywdzić na tyle różnych sposobów! To był jego największy ból dupy – że nie dane mu było osobiście wykończyć pana swojej siostry.
Dlatego, gdy przygarnął Leviego, coś sobie obiecał.
Uczyni tego gówniarza tak samowystarczalnym i niezależnym, jak tylko się dało. Nauczy go tego, co najważniejsze, a potem zniknie. Pozwoli konusowi żyć po swojemu i nie kiwnie palcem, by pomóc mu z jakimkolwiek problemem.
Za wyjątkiem jednego jedynego problemu, z którym Levi nie był w stanie sam sobie poradzić.
Aktualnie ten „problem" miał blond włosy, niebieskie oczy...
- I pewnie wielkiego kutasa – mruknął Kenny, przypatrując się portretowi, który znalazł w raporcie.
Całkiem udany obrazek.
Czemu pisma, które do mnie trafiają, nie mogą się składać z samych obrazków? – pomyślał Rozpruwacz, głęboko wzdychając.
- Nie wiemy, jakiego ma penisa – obojętnym tonem rzuciła Caven. – Nie zaglądaliśmy mu do majtek.
- A szkoda. – Kenny odłożył obrazek na biurko, ale w dalszym ciągu mu się przypatrywał.
Być może była to zasługa artysty, który sporządził portret, ale temu całemu Erwinowi dobrze z oczu patrzyło. Może mimo wszystko to porządny facet?
Albo totalny psychopata, a Kenny chciał, by dobrze mu z oczu patrzyło, bo niepokoił się losem siostrzeńca?
Tak czy siak, właśnie znalazł doskonały pretekst, by podnieść Leviemu ciśnienie. Na samą myśl o wkurzonej minie kurdupla, wyszczerzył zęby.
- Potrzebny mi ktoś, kto umie trzymać gębę na kłódkę – zwrócił się do podwładnej. – Może Ollson? Kiedyś widział, jak wyrywam komuś język i od tamtej pory nie ma odwagi nawet pisnąć bez mojej zgody.
- Dowiemy się, w której norze się zaszył i go do ciebie przyprowadzimy. – Caven skinęła głową.
Po krótkiej chwili namysłu, głęboko westchnęła i zwróciła się do Kenny'ego:
- Ja cię tylko proszę, szefie...
- No co?
Rozpruwacz właśnie przypomniał sobie o jeszcze jednej skrytce, której nie sprawdził. Otworzył ukrytą pod dywanem klapę i wydał cichy okrzyk triumfu, gdy znalazł aż cztery butelki whisky.
- Co mówiłaś? – Zębami zdjął nakrętkę i od razu opróżnił połowę butelki.
- Tym razem najpierw wytrzeźwiej, a dopiero potem układaj plan – powiedziała Caven. – Kiedy jesteś naprany, twoje pomysły wyglądają jak żywcem wyjęte z jakiejś fantazji erotycznej.
- Przestań pierdolić. – Kenny przewrócił oczami i dopił resztę whisky z butelki. – Kiedy się schleję, mam najlepsze pomysły z możliwych!
XXX
Święto Narodowe z okazji urodzin zmarłego króla powoli dobiegało końca. Grupka Zwiadowców wracała do baraków, prowadząc ożywioną dyskusję.
- Ech... jutro kolejny dzień zapierdolu! – pożalił się idący z przodu brodacz. – Żałuję, że nie skorzystałem z okazji i się nie napiłem.
- Zdurniałeś? – syknął do niego ogolony na łyso kolega. – Gdybyś się napił, na pewno byś nabrudził!
- A Levi za nic by ci tego nie podarował – podsumował rudy mężczyzna z wąsami. – Odkąd posprzeczał się z pułkownikiem Erwinem, chodzi zły jak osa. Dobrze, że przynajmniej trenuje smarkaczy. Jak skoczy mu ciśnienie, to wyżywa się na nich, a nie na nas.
- Ale bajzlu w baraku na pewno by nam nie podarował!
- Za nic! Nie ma szans!
- Może wcale nie byłby aż taki zły? – nieśmiało zasugerował blondyn, wyglądający na najmłodszego z całej grupy. – Widziałem wcześniej, jak pułkownik Erwin szedł do miasta, cały w skowronkach. Gdy go zapytałem, czemu jest taki zadowolony, powiedział, że dostał „fałszywy list z pogróżkami" i liczy na to, że dzisiaj nareszcie pogodzi się z Levim.
- Że co?! – Brodacz wytrzeszczył oczy.
- I mówisz nam o tym dopiero teraz?! – jęknął łysol. – Gdybym wiedział, że nie ma zagrożenia, skorzystałbym z okazji i się napił.
- No właśnie! – Rudzielec głośno pociągnął nosem. – I na co nam była ta cała abstynencja? Nawet nie wiemy, czy Levi wróci dzisiaj na noc do baraku! No wiecie skoro ma... eghm... pogodzić się z pułkownikiem Erwinem...
- Ja tam nie żałuję, że się nie napiłem – wtrącił ostrzyżony na jeża facet, który wcześniej się nie odzywał. – Po moim ostatnim wolnym dniu jestem kompletnie spłukany. – Wywrócił kieszenie na lewą stronę, by pokazać kolegom, że niczego w nich nie ma.
- Wiecie, co ja myślę? – rzucił brodacz. – Minęły całe wieki, odkąd dostaliśmy premię! Jeździmy za Mury i narażamy życie, a dowództwo nie robi nic, byśmy poczuli się docenieni. Mogliby od czasu do czasu nagrodzić nas za lojalną służbę! Na przykład postawić nam wódkę z okazji Święta Narodowego. Albo...
- Hoł, hoł, hoł!
Żołnierze otworzyli drzwi do baraku i omal nie dostali zawału, bo z kominka dobiegł czyjś dziarski głos.
Zaraz potem rozległ się dźwięk stękania i szmer, jakby ktoś przeciskał się przez wąski przesmyk. Na podłodze zaroiło się od sadzy i z kominka wyczołgał się... koleś w czerwonym szlafroku?!
- No siema, chłopcy Zwiadowcy! – zawołał, puszczając do nich oczko. – Byliście grzeczni?
Postawił na podłodze wielki brązowy worek, który okazał się po brzegi wypełniony butelkami wódki.
- A teraz brać darmowe procenty, bo jak nie to strzelę każdemu rózgą po dupie! – zawołał, szczerząc zęby jak maniak.
Współlokatorzy Leviego zaczęli przecierać oczy ze zdumienia.
Mężczyzna, który przed nimi stanął, nie miał co prawda białej brody ani dobrodusznego wyrazu twarzy, ale nie ulegało wątpliwości, za kogo próbował się przebrać. Czerwona czapka z puszystym białym pomponem nie pozostawiała cienia złudzeń.
Nie doczekawszy się reakcji, tajemniczy przybysz położył dłonie na biodrach i z grymasem na twarzy burknął:
- I co was tak zamurowało? Świętego Mikołaja żeście nie widzieli?!
Żołnierze zaczerwienili się. Żaden z nich nie powiedział tego na głos, ale wszyscy pomyśleli dokładnie to samo:
„Bardziej przypominasz striptizera, a nie Mikołaja!"
Bo przecież facet od rozdawania prezentów, o którym opowiadano wszystkim dzieciom, nie obnosił się z na-wpół obnażoną klatą. I nie latał przed ludźmi bez spodni!
Stojący przed Zwiadowcami mężczyzna miał na sobie szlafrok, który sięgał połowy ud i prawdę powiedziawszy bardziej pasowałby na Panią Mikołaj. Wystające z wysokich czarnych butów gołe nogi były szczupłe i ładnie wyrzeźbione. Żołnierze nie mogli przestać się na nie gapić. A poza tym, z jakiegoś powodu nie potrafili pozbyć się przeczucia, że nieznajomy nie miał pod szlafrokiem żadnej bielizny.
Chcieli zwrócić mu uwagę na nieprzyzwoity strój i zażądać wyjaśnień, ale gdy ujrzeli jego wyraz twarzy, zrezygnowali. Pomimo absurdalnego wyglądu, roztaczał wokół siebie morderczą aurę.
Miał w oczach taki sam błysk jak Levi, gdy sprzątanie trwało za długo.
W końcu brodaty Zwiadowca odważył się przerwać milczenie. Przełknął ślinę i wypalił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy:
- A-ale... Święty Mikołaj przychodzi w grudniu!
Grymas na twarzy tajemniczego mężczyzny został zastąpiony konsternacją.
- W grudniu? – Przebieraniec podrapał się po uchu. – Ale jak to w grudniu? A co jest teraz?
- Sierpień.
- Kurwa... poważnie?!
Kenny kucnął i złapał się za głowę.
- Zjebałem! – podsumował zbolałym głosem.
Caven jednak miała rację – nie powinien był obmyślać planu, będąc napranym. I jak on teraz przekona tych łosi z baraku Leviego, by wypili wódkę, którą naszprycował środkiem odurzającym? Nie ma szans, by mu zaufali! Nie po tym, jak spierdolił swoje wielkie wejście!
Po chuj w ogóle wkładał ten głupi strój? Może dlatego, że kupił go z okazji urodzin Uriego, gdy ukochany władca jeszcze żył? Jeśli go pamięć nie myliła, to... aaaach, cholera!
Nareszcie sobie przypomniał.
Znalazł ten przeklęty szlafrok razem z czapką w jakimś sklepie erotycznym, by zrobić kochankowi przyjemność, a Uri popatrzył na niego z tym swoim wyrozumiałym uśmiechem i stwierdził:
„Kochanie, to urocze, że się postarałeś, ale Święty Mikołaj przychodzi w grudniu."
Jakim cudem Rozpruwacz zapomniał o tej rozmowie? Ech, zapewne wyleciało mu to z głowy przez zarąbisty seks, który miał miejsce zaraz potem.
Tak czy siak, teraz był w czarnej dupie. Musiał szybko coś wymyślić, bo inaczej cały plan się rypnie!
Akurat kontemplował, na ile opłaca mu się udawać uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego, gdy łysy Zwiadowca niespodziewanie klasnął w dłonie.
- A-ha! Już wiem! To pomysł pułkownik Hanji, prawda? – zapytał, triumfalnie celując w Kenny'ego palcem.
Hę?
- No tak! – Rudzielec popukał się w głowę. – Powinniśmy już wcześniej się domyślić. Pewnie wysłała tutaj tego gościa, by przeprowadzić na nas jakiś dziki eksperyment.
Pozostali zaczęli zgodnie przytakiwać. Kenny błyskawicznie podchwycił temat.
- Dokładnie! – krzyknął. – Macie mnie! To pomysł Hanji.
Nie wiem, kto to, kurwa, jest...
- Hanji zorganizowała to wszystko... na prośbę Leviego – dodał po krótkiej chwili namysłu.
- Leviego? – zdziwił się brodacz.
Kenny wyszczerzył zęby, wyciągnął z worka flaszkę i zachęcająco nią pomachał.
- Było mu głupio, że w ostatnim czasie zachowywał się jak chuj, więc nakupił wódy, by was przeprosić. Nie chciał, byście wiedzieli, że to on, więc wmieszał we wszystko mnie i Hanji. A, i nie musicie się martwić, że narobicie syfu. Levi postanowił spać dzisiaj ze swoim wielkobrwistym kochasiem, by was nie stresować. Tylko nie przyznawajcie się, że coś wiecie, bo skończycie pięć metrów pod ziemią, jasne?
Zapadła głucha cisza. Żołnierze stali przed Rozpruwaczem nieruchomi jak posągi. Ich twarze wyrażały czysty szok.
Niech to! – żachnął się Kenny. – Mogłem bardziej się postarać! Nie ma szans, by tak po prostu mi uwierzyli. Ci kolesie walczą z tytanami! Muszą być inteligentni, nie?
Tak właśnie myślał... dopóki nie zobaczył, że po policzkach Zwiadowców spływają strumienie łez.
- Ten Levi... - Brodaczowi wargi drżały ze wzruszenia.
- Udaje zimnego drania, ale naprawdę o nas dba! – zaskomlał łysol, głośno pociągając nosem.
Sekundę później w worku zaroiło się od rąk. Rozległ się dźwięk odkręcania butelek, a potem głośny odgłos żłopania.
Zanim Kenny zdążył zajarzyć, że jego bajeczka się przyjęła, żołnierze pili w najlepsze i głośno wychwalali Leviego.
- Jest najlepszym, co przytrafiło się Korpusowi Zwiadowczemu! – skomlał rudzielec.
- Taki mały, a takie wielkie ma serce! – zawołał ktoś inny.
Popijawa nie trwała zbyt długo. Po paru minutach środek odurzający zaczął działać i wszyscy Zwiadowcy osunęli się na podłogę. Nawet po utracie przytomności wciąż mieli na ustach tępe uśmiechy. Kenny trącił najbliższego kolesia czubkiem buta.
- No debile – skwitował, cmokając z dezaprobatą. – A ja dziwiłem się, jakim cudem Rod i jego rodzinka przez dziesięciolecia robili im pranie mózgu.
Nawet pospolite zbiry z Podziemia miały w sobie więcej rozsądku niż ci tutaj. Z takimi durniami u boku Kenny nie wróżył Leviemu świetlanej przyszłości w tym przezajebistym Korpusie.
Ale nie do tego stopnia, by wtrącać się w życie kurdupla.
- A niech sobie robi, co chce – wymamrotał Kenny, przenosząc żołnierzy na łóżka.
Jeśli plan miał się udać, musieli wyglądać, jakby po prostu wrócili do domu i od razu odpłynęli z przepicia. Kiedy cisnął ostatniego z nich na wyrko, otrzepał ręce i wymamrotał:
- Sprawdzę, czy ten jego blond kochaś jest coś wart, a potem dam mu spokój.
A przynajmniej tymczasowo.
Przecież nie mógł wykluczyć, że w przyszłości nie będzie się nudził. Nie jego wina, że wkurwianie Leviego było jedyną rzeczą, która skutecznie poprawiała mu humor.
A poza tym, wypadałoby przetestować tego całego Smitha więcej niż raz, by upewnić się, czy aby na pewno był odpowiednią partią dla ukochanego synalka Kuchel. O, o, właśnie to! Kenny chciał jedynie być dobrym wujkiem. Dbał o interesy Leviego, a wkurwiał go tylko przy okazji!
- Grunt to połączyć przyjemne z pożytecznym – zaśpiewał Kenny, sięgając za pazuchę po plik kartek i flaszkę wypełnioną brązowym płynem.
Choć musiał przyznać, że nie wszystkie etapy jego planu były przyjemne.
Na przykład ta część, w której miał wyrzygać się na łóżko, w którym schował rysunki fiutów... ugh! To zdecydowanie NIE sprawiło mu przyjemności.
I już pal sześć samo wymiotowanie, bo w tym miał sporą wprawę. Kiedy był młodszy, często zdarzało mu się rzygać po paru flaszkach.
Po prostu szkoda mu było doskonałego whisky, które wypił na krótko przed realizacją planu. Zwłaszcza, że dostał je od Uriego!
Z początku miał nadzieję, że wystarczy rzygnąć raz, ale okazało się, że nie miał już takiej wprawy jak za dzieciaka i trafił we właściwe wyrko dopiero za piątym razem.
- Zmarnować tyle dobrego trunku – zaskomlał, wycierając sobie usta chusteczką. – Mały szczur powinien docenić, że tak się dla niego poświęcam!
Cóż, oficjalnego podziękowania się nie doczekał, ale reakcja Leviego na wnętrze baraku, zrekompensowała mu absolutnie wszystko!
To lepsze niż porno! – wywnioskował Kenny, obserwując kurdupla ze swojej kryjówki na dachu.
Ach, to nigdy mu się nie znudzi! Zarumieniona ze złości morda jego siostrzeńca, przywodząca na myśl wściekłego kotka.
Gdybym bym Smisem, waliłbym do niej konia – pomyślał Rozpruwacz, kiwając głową.
Oparł plecy o komin, wyciągnął przed siebie nogi i wyjął z kieszeni kolejną flaszkę. Tym razem zawierającą wódkę, a nie środek przeczyszczający.
No dobrze... nadeszła chwila prawdy!
O ile wszystko do tej pory zostało dokładnie zaplanowane, tak dalsza część operacji zależała w głównej mierze od szczęścia. A konkretniej od tego, na ile szybko Levi zorientuje się, że jego najdroższy dowódca w czarodziejski sposób zniknął z pokoju, zostawiając po sobie plamy krwi.
Po prawdzie, Kenny nie miał bladego pojęcia, co zrobi, jeśli kurdupel nie zachowa się tak, jak przewidywano. Właściwie to nawet specjalnie się tym nie przejmował. Jasne, poczułby się cholernie rozczarowany, ale przynajmniej dowiedziałby się czegoś nowego.
Jeśli Levi nie leciał na Smitha na tyle mocno, by pognać do niego w chwili takiej tak ta, to cała akcja traciła sens.
Kenny chciał podkurwić siostrzeńca, porywając kogoś, na kim kurduplowi autentycznie zależało, a nie kogoś, kogo Levi tylko troszeczkę „lubił".
No dalej, młody! – telepatycznie zachęcał protegowanego, gdy ten stał w drzwiach od baraku i wydawał się walczyć sam ze sobą. – Nie ma co za dużo nad tym myśleć! Idź poskarżyć się swojemu chłoptasiowi!
Levi jeszcze chwilę deliberował... ale koniec końców odwrócił się na pięcie i pomaszerował z powrotem do zamku. Kenny pozwolił sobie na nostalgiczne westchnienie.
Ech... gdy się nad tym zastanowić, on też pierwszy raz wlazł Uriemu pod kołdrę, bo zarzygali mu łóżko i nie miał gdzie spać.
(W zasadzie to sam zarzygał sobie to łóżko, ale mniejsza o szczegóły).
Kenny przemieścił się w inne miejsce, by podejrzeć, jak jego siostrzeniec spuszcza manto złodziejom i zostaje wybawiony z trudnej sytuacji przez dowódcę Korpusu. Po walce mężczyźni przebrani za Zwiadowców zostali przywiązani do drzewa. Żywi.
Rozpruwacz nie mógł się zdecydować, co na ten temat sądzić.
Kuchel zapewne by się cieszyła, że jej synalek ma skrupuły – westchnął, biorąc łyk wódki. – Ale mnie nie podoba się, że cacka się z wrogami!
Odczekał, aż Levi i Shadis znikną z pola widzenia, po czym użył sprzętu do trójwymiarowego manewru, by zsunąć się na ziemię. Przeciął więzy, zarzucił sobie nieprzytomnych zbirów na ramiona i... zaczął się zastanawiać, co z nimi zrobić.
Prawdę mówiąc nie sądził, że przeżyją konfrontację z Levim, więc sobie tego nie przemyślał.
Ostatecznie postanowił zawlec ich do gabinetu Shadisa. Co na pierwszy rzut oka wydawało się pojebanym pomysłem, ale Kenny miał dzisiaj dobrą passę i po cichu liczył, że durne osły zwane Zwiadowcami nie wpadną na to, by szukać w takim miejscu. A poza tym, ten cały Shadis raczej szybko nie wróci do gabinetu – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie zbyt zajęty ratowaniem podwładnych i gaszeniem pożarów, by choćby podrapać się po tyłku. Tak czy siak, Caven i reszta powinni mieć dość czasu, by przejęć nieprzytomnych kolesi i zrobić z nimi... chuj wie, co.
Ich los niespecjalnie obchodził Kenny'ego.
Nawet jeśli nie zostaną uratowani i trafią do paki, nie będzie się tym przejmował. Zostali zwerbowani za pośrednictwem Ollsona, więc to nie tak, że mogli wypaplać coś istotnego. A niech sobie idą do pierdla, albo uciekają!
Liczyło się to, że Rozpruwaczowi skończyła się wódka i potrzebował jak najszybciej skombinować więcej. Przecież nie może się cieszyć przedstawieniem o suchym pysku, nie?
W gabinecie kolesia, który rządził Zwiadowcami, na pewno będzie kilka mocnych trunków. Gdyby to Kenny walczył z tytanami, nie wytrzymałby ani jednego dnia na trzeźwo! A gdy dodać do tego jeszcze użeranie się z maniakiem czystości takim jak Levi... Albo z jego zarozumiałym kochasiem, Smithem...
Taa. Shadis ewidentnie miał spore zapasy wódki. I nawet nie trzeba było specjalnie się wysilać, żeby je znaleźć.
Kenny wydał okrzyk triumfu już przy pierwszej otwartej szafce.
Nooo... i TO są porządne procenty! Nie to co tamto gówno, które Rod podarował mi w ramach... Hę? Zaraz, a co to?
Pomiędzy butelki wciśnięty był jakiś list. Rozpruwacz wyciągnął go i przeczytał:
Szanowny Dowódco,
Właśnie wracam z Mitras. Spotkaj się ze mną w Gospodzie pod Sosnami, na północ od Hilldorf. Wiem, że nie to dosyć niespodziewane, ale gwarantuję, że nie będziesz żałował.
Z wyrazami szacunku,
Erwin Smith
Kenny podrapał się po uchu.
Co, u diabła...? Laluś z wielkimi brwiami startował do Leviego, a na boku kręcił z Shadisem? Ale że... z takim Starym Dziadem?!
Jasne, gdy chce się awansować, warto raz na jakiś czas zrobić przełożonemu loda, ale bez przesady! Nawet Kenny nie zniżył się do czegoś takiego. Znaczy, no... od czasu do czasu robił to i owo Uriemu, ale Uri był słodki i seksowny, więc to co innego.
No i nie bez znaczenia był też fakt, że się nawzajem nie zdradzali!
Czyżby Kenny mimo wszystko źle ocenił Smitha? Czyżby popełnił błąd, powierzając najważniejszą część operacji Ollsonowi? Może należało przesłuchać tego całego Erwina osobiście i dokładnie wybadać jego intencje wobec Leviego nieco brutalniejszymi metodami?
Z drugiej strony... czy rozkminianie tego miało w ogóle sens? Operacja z kradzieżą i porwaniem nie była w fazie przygotowań, tylko trwała w najlepsze.
- Przesłuchaniem w cztery oczy zajmę się kiedy indziej – mruknął Kenny, pijąc skradzioną butelkę z gwinta. – Na razie sprawdzę, czy ten cały Smith jest skłonny wywołać pożar, by utatować kurduplowi dupę.
Już miał odłożyć list na miejsce, ale w ostatniej chwili zawahał się.
Dokładnie to sobie przemyślał i w głowie zakiełkowała mu szatańska myśl.
- Nie zaszkodzi zwinąć coś, na czym jest podpis Smitha. – Złośliwie szczerząc zęby, schował list za pazuchę. – Jeszcze mi się przydasz, maluszku!
Skradł z kredensu jeszcze dwie butelki i pomaszerował w stronę okna.
- Czas na wielki finał! – zaśpiewał.
Notka autorki
Uff, wróciłam!
Patrzę na datę ostatnich publikacji i wprost nie mogę uwierzyć, że w sierpniu udało mi się wrzucić tylko dwa rozdziały.
Kiedy rozpoczynał się sezon letni, byłam pewna, że uda mi się wrzucać coś nowego raz w tygodniu, ale w praktyce okazało się, że ciągle ktoś coś ode mnie chciał, co chwilę coś się psuło, remonty w domu, awarię sprzętu, i ogólnie – jak powiedziałby Levi – brakowało tylko tytanów spadających z nieba.
Nawet nie wiecie, jak było mi głupio, gdy obiecywałam wam rozdział i nie udało mi się go wrzucić.
Aleee, liczę na to, że tęskniliście na tyle mocno, że mi wybaczycie.
Przyznam się, że nie mogłam się doczekać tego rozdziału z Kennym. O-czy-wi-ście nie udało mi się zamknąć jego punktu widzenia w jednym rozdziale, no bo DLACZEGO miałoby mi się coś takiego udać... i znowu nastąpiła sytuacja, że trzeba było rozdział podzielić, bo robił się cholernie długi.
Jednakże dzięki temu jest pewna szansa, że uda mi się wrzucić kolejną część przed kolejnym wyjazdem za granicę – czyli w środę. Trzymajcie kciuki, żeby się udało! Bo jeśli nie wyjdzie, to kolejny rozdział będzie dopiero za dwa tygodnie. I wtedy już NA PEWNO pojawi się Levi.
Tak, WIEM, że tęskniliście za kurduplem, ja też za nim tęskniłam, bo przecież to Eruri, ale proszę, żebyście okazali jeszcze troszeczkę cierpliwości – gwarantuję, że nie pożałujecie ;)
Jak zawsze dziękuję wam za cudowne komentarze i wyrozumiałość dla już-nie-takiej-regularnej Cioci Jory.
Jutro nareszcie mam trochę wolnego czasu i zamierzam poświęcić go, by na spokojnie odpisać na wszystkie zaległe wiadomości, jakie mi pozostawialiście.
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top