Rozdział 67 - Kwiaty i listy (część 2)

W jednym sprzedawca miał rację – Gospoda pod Sosnami rzeczywiście znajdowała się na oddalonym od cywilizacji zadupiu. Na szczęście przy głównej drodze ustawiono kierunkowskaz dla słabo zorientowanych podróżnych, takich jak Levi.

Kiedy czarnowłosy żołnierz nareszcie dotarł na miejsce, było już po zachodzie słońca, ale wciąż na tyle jasno, by przemieszczać się po okolicy bez pomocy pochodni.

Ukryty między gęstymi drzewami drewniany budynek sprawiał wrażenie całkiem przytulnego. Z pewnością dawał więcej prywatności niż Kwatera Główna Zwiadowców, gdzie niemal na każdym kroku można było natrafić na wałęsających się po korytarzach żołnierzy.

Levi zwolnił do stepa i zdjął kaptur. Zmęczona długim biegiem Obsydianka zwiesiła łeb i wydała kilka cichy prychnięć. Levi kojąco poklepał ją po szyi i skierował się do stajni, która mieściła się tuż obok gospody.

Gdy płacił za siano, dowiedział się, że jego wierzchowiec nie był jedynym, który został niedawno umieszczony w boksie.

- Tamte konie przywiozły dorożkę – powiedział dyżurujący w stajni ciemnowłosy chłopak. – Jakąś godzinę temu.

Ciekawe, czy tą, którą podróżował Erwin?

- Wykąp ją i wyczesz. – Levi dał młodziakowi jeszcze kilka monet. – Jest źrebna. Zasługuje na dobrą opiekę.

- Naturalnie, proszę pana!

Czarnowłosy żołnierz skinął głową i z zarzuconą na ramię torbą pomaszerował do gospody.

W recepcji pracowała dziewczyna, która była bardzo podobna do chłopaka ze stajni. Jej warkocze były tego samego koloru co jego włosy. Hmm... czyżby rodzinny biznes?

- Dzień dobry! – recepcjonistka powitała gościa, szeroko się uśmiechając. – Czym mogę służyć?

- Czy Erwin Smith już przyjechał? – Bez ogródek spytał Levi.

- Erwin...

- Pułkownik Erwin Smith.

Może jeśli dziewczyna dowie się, że rozmawiali o wojskowym, szybciej skojarzy, o kogo chodzi?

Niestety jej twarz wciąż wyrażała dezorientację.

- Nie widziałam dzisiaj nikogo w mundurze – poinformowała Leviego z przepraszającym uśmiechem.

- Może był w cywilu?

Bo chciał wyglądać elegancko, tak jak ja? – z rumieńcem na policzkach pomyślał Levi.

- Proszę dać mi chwilę! Sprawdzę...

Dziewczyna otworzyła księgę meldunkową. Położyła ją na blacie, więc Levi mógł wszystko zobaczyć. Sprawdzanie nie trwało długo, gdyż w dniu dzisiejszym do gospody przybyły tylko dwie osoby. I niestety nie było wśród nich Erwina.

- Z tego co widzę, nie przyjęliśmy dzisiaj nikogo o nazwisku Smith – oznajmiła młoda recepcjonistka.

Kiedy wchodziłem, widziałem korytarz prowadzący do Sali Bankietowej – przypomniał sobie Levi. – Może najpierw poszedł coś zjeść?

Tak czy siak, potrzebowali miejsca do spania.

- Chciałbym wynająć pokój. – Levi wyciągnął portfel. – Dla dwóch osób. Z podwójnym łóżkiem.

Dziewczyna zbliżyła dłoń do ust i zachichotała.

Do kurwy nędzy... aż tak widać, PO CO tu jestem? – Niski mężczyzna poczuł, że pieką go policzki.

Poczęstował recepcjonistkę morderczym spojrzeniem, ale pozostała niewzruszona.

- Oczywiście! – zaświergotała. – Chce pan pokój z prywatną łazienką?

Levi w mig zapomniał o złości.

- A są takie? – zapytał, nie będąc w stanie ukryć ekscytacji.

- Naturalnie! Najbardziej popularne są te z wanną i prysznicem.

Ta gospoda zaczynała wyglądać coraz bardziej obiecująco. Nic dziwnego, że Erwin wybrał ją na miejsce uroczystego... eghm... skonsumowania związku.

- Wezmę ją – wymamrotał Levi. – Tą łazienkę. Łazienkę z pokojem, znaczy się.

- Na ile nocy? – Dziewczyna zbliżyła pióro do kartki.

- Na razie na jedną. Czy w razie czego mogę przedłużyć?

Aprobujące przytaknięcie.

- Zazwyczaj pokoje są trudno dostępne, ale burza zniechęciła ludzi do podróżowania. Prawie wszystko mamy wolne. Jeśli pan chce, może pan zaczekać z decyzją do jutra.

- Świetnie.

Levi spojrzał na tabliczkę z cenami i wyciągnął pieniądze. O dziwo, wcale nie było tak drogo. Erwin naprawdę wiedział, co robi, gdy wybierał tę gospodę.

- Kogo mam wpisać? – niespodziewanie spytała dziewczyna.

Czarnowłosy żołnierz posłał jej zdezorientowane spojrzenie.

- W księdze meldunkowej – sprostowała z uśmiechem. – Muszę wiedzieć, jak się pan nazywa.

- Levi.

- A nazwisko?

No... to się nazywa pytanie za sto punktów! Levi bez zastanowienia wypalił:

- Smith.

Gdy uświadomił sobie, co powiedział, zaklął pod nosem.

- Levi Smith? – upewniła się recepcjonistka.

- Co, kurwa? – tym razem zaklął na głos. – N-nie! Przecież nie jest moim jebanym mężem! Kurwa jego mać...

Levi miał nieodpartą ochotę walnąć się czymś ciężkim w głowę. Nie ma to jak rozpocząć pobyt w gospodzie od zrobienia z siebie błazna. Wszystko z powodu głupiego nazwiska! Noż kurwa mać!

- Doooobrze! – Dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha, jak podczas czytania durnowatego romansidła. – W takim razie wpiszę samo nazwisko. Może być?

Bojąc się, że palnie kolejną głupotę, Levi postanowił trzymać gębę na kłódkę i ograniczył się do przytaknięcia.

- Ja pierdolę... - wymamrotał do siebie, gdy kilka chwil później szedł po schodach na górę. – Ile ja mam lat? Piętnaście?!

Zbliżył nos do pachy i wzdrygnął się z niesmakiem. Przez całą tą powaloną sytuację spocił się jak szczur! Właściwie to od kiedy pocił się pod wpływem nerwów?

Cóż... może po prostu cuchnął po podróży, a robienie z siebie durnia nie miało tu nic do rzeczy? Tak czy siak potrzebował prysznica. Natychmiast!

Levi otworzył drzwi do wynajętego pokoju i zacmokał z aprobatą. Znajomy zapach środka do czyszczenia od razu poprawił mu humor! Pomieszczenie było co prawda dosyć skromne, ale zostało tak dobrze wysprzątanie, że zasługiwało na pięć gwiazdek!

Korzystając z faktu, że Erwin jeszcze nie przyjechał, Levi dokonał szybkiej inspekcji sypialni oraz łazienki. Ktokolwiek tym zarządzał, zdecydowanie znał się na rzeczy, bo nigdzie nie było ani grama kurzu – nawet w tak nieoczywistych miejscach jak przestrzeń pod łóżkiem, parapet oraz rama obrazu! No, i to się nazywa wysoki standard!

Również łazienka trzymała poziom, bo na kafelkach nie było żadnych włosów ani smug. Levi cholernie się z tego ucieszył, bo mógł od razu wziąć prysznic, nie martwiąc się zarazkami.

W jaki sposób Erwin odkrył to zajebiste miejsce? – pomyślał, stojąc pod strumieniem wody. – Ciekawe, czy był tu wcześniej?

A jeśli tak... to z kim?

Wyobrażanie sobie byłych kochanków Smitha sprawiło, że na czole myjącego się żołnierza pojawiła się bruzda. Levi namydlił dłonie i zaczął pocierać pachy nieco agresywniej niż wcześniej.

Nie bądź głupi – powiedział sobie, kręcąc głową. – Ten łajzol w wielgachnymi brwiami nie zaprosiłby cię do miejsca, gdzie bzykał się z kimś innym! Dobrze wie, że za coś takiego dostałby w pysk!

Zamiast na przeszłości należało skupić się na teraźniejszości. Czy raczej – na przyszłości, która mogła nastąpić za kilkadziesiąt minut. Bądź za kilka godzin, w zależności od tego jak szybko Erwin raczy się pojawić.

Czerwieniąc się, Levi umieścił mokrą dłoń w przestrzeni między pośladkami. Umył tamto miejsce najdokładniej, jak potrafił i zaczął kontemplować, czy nie zrobić... czegoś więcej.

Żeby on i Erwin mogli pójść na całość, będzie potrzebował „luźnego" tyłka. Powinien naoliwić się teraz, czy może lepiej z tym poczekać?

Nie. Chyba jednak odłoży to na później. Nie miał bladego pojęcia, ile czasu będzie musiał czekać na Erwina, a nie uśmiechało mu się latanie po okolicy ze śliskim dupskiem.

Smith, ty pieprzony draniu! – w myślach zwrócił się do spóźnialskiego pułkownika. – Nie mogłeś zjawić się wcześniej?!

Z drugiej strony, obecna sytuacja miała też swoje plusy. Jak choćby wystarczająca ilość czasu na przygotowania.

Levi starannie się powycierał, po czym zabrał się za zakładanie niedawno zakupionych ubrań. W przeciwieństwie do zestawu, w którym przybył do gospody, były suche i pachniały nowością. Miło było je na siebie włożyć.

Po zapięciu ostatniego z guzików koszuli, Levi zawiązał sobie na szyi krawatkę, uczesał włosy grzebieniem i stanął przed lustrem, by ocenić swój wygląd.

Wszystkie ubrania, które kupił od czasu przeprowadzki na Powierzchnię, wyglądały niemal identycznie, zaś te nie były wyjątkiem. Ot, kolejne czarne spodnie i kolejna biała koszula. Ktoś uznałby to za zbyt prosty zestaw na randkę, ale Levi był zadowolony, bo właśnie o taki efekt mu chodziło – chciał wyglądać zwyczajnie, ale schludnie!

Jego dłonie przesunęły się po powierzchni koszuli i spodniach, wygładzając materiał. Potem dotknęły opadających na czoło czarnych kosmyków, odgarnęły kilka z nich i... Levi uchwycił w lustrze swoje poczynania, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Zniesmaczony, wydał gniewny pomruk i poczochrał sobie włosy.

Do ciężkiej cholery... schludność schludnością, ale to jeszcze nie powód, by pindrzyć się jak baba!

Bojąc się, że zaraz zacznie robić coś jeszcze głupszego jak ćwiczenie uwodzicielskich tekstów przed lustrem, Levi opuścił pokój. Chciał zweryfikować swoją wcześniejszą teorię, według której Erwin postanowił najpierw coś zjeść, a potem zająć się zameldowaniem.

Nie musiał długo się rozglądać, bo w pokaźnej Sali Biesiadnej stołowały się tylko cztery osoby – i żaden z nich nie był Smithem. Dziwne.

Kiedy Erwin wysłał posłańca z listem, był już w drodze, co musiało oznaczać, że znajdzie się w gospodzie przed Levim. Prawda?

Wzdychając, czarnowłosy żołnierz oparł plecy o ścianę nieopodal recepcji i wyciągnął mapę. Wcześniej tego nie zauważył, ale Gospoda pod Sosnami znalazła się w pewnym oddaleniu od traktu prowadzącego do stolicy. Zakładając, że list został wysłany zaraz po przekroczeniu Muru Róży, Smith miał do pokonania dwukrotnie większą odległość niż Levi. ALE, skoro wyruszył jako pierwszy, powinien zjawić się na miejscu równo z podwładnym. Albo przynajmniej krótko po nim. A skoro tak, to dlaczego nadal go tu nie było?

Czyżby Levi źle zrozumiał wiadomość? A może wcale nie otrzymał jej od Erwina?!

Spanikowany, wyciągnął list i jeszcze raz uważnie go przeczytał.

Nie... z której strony na to nie spojrzeć, to NA PEWNO było pismo Smitha. Gdy wymieniali się książkami, Levi dostał od dowódcy zbyt wiele liścików, by dać się oszukać w tej kwestii. Każda cholerna literka kreślona przez tego wielkobrwistego gamonia wyglądała jak jebane dzieło sztuki!

(Hanji i Levi mieli nawet teorię, że Erwin skróciłby czas pracy o dobre kilka godzin, gdyby dał sobie spokój z przeklętą kaligrafią, ale uparty pułkownik był głuchy na te sugestie).

No i był jeszcze ten charakterystyczny podpis... Levi sam kiedyś wpisał imię i nazwisko Smitha pod listem do Nile'a, więc wiedział, że było niełatwe do skopiowania.

Tak czy siak, wiedział, że wiadomość NIE została podrobiona. Czemu nie potrafił pozbyć się złych przeczuć?

- Nadal pan czeka? – padło pytanie.

Levi obrócił głowę i zobaczył pulchną kobietę. Zajmowała miejsce dziewczyny, którą Levi wcześniej widział w recepcji i była bardzo do niej podobna.

- Córka powiedziała, że czeka pan na kogoś ważnego – powiedział uprzejmym tonem.

A więc przypuszczenia się potwierdziły – to rzeczywiście był rodzinny biznes.

- Tak, na Erwina Smitha – potwierdził Levi, odsuwając się od ściany.

- Och, na pułkownika Zwiadowców? – Kobieta wbiła wzrok w sufit i rozmasowała podbródek. – Jest bardzo wysoki, prawda? Przystojny blondyn z dużymi brwiami?

Levi gwałtownie wciągnął powietrze.

- A więc był tutaj? – zapytał, czując jednocześnie ulgę i ekscytację. – Widziała go pani?

- Cóż... tak.

Ach, co za szczęście! A Levi już zaczął się bać, że padł ofiarą spisku! I po co mu były te wszystkie głupie teorie i podejrzenia.

- Kilka lat temu – po chwili dodała kobieta.

Levi miał nadzieję, że się przesłyszał.

- Słucham? – powtórzył głupio.

- Pułkownik Smith – z uśmiechem przypomniała mu kobieta, krzyżując ramiona i kiwając głową. – Był tutaj jakieś kilka lat temu. Zapamiętałam go, bo zorganizował wielkie przyjęcie dla... Hmm... Zaraz, jak mu tam było? Ten koleś, o którym wciąż piszą gazety? Jeśli dobrze pamiętam, nazywał się...

- To jakiś, kurwa, żart?! – dobiegło od strony wejścia.

Levi gwałtownie obrócił głowę. Na widok stojącego w drzwiach Keitha Shadisa jego oczy omal nie wyszły z orbit.

- O, właśnie on! – Kobieta klasnęła dłońmi.

Dawny zbir i Dowódca Zwiadowców przez chwilę po prostu stali i gapili się na siebie wytrzeszczonymi oczami. Levi otrząsnął się jako pierwszy.

- Co ty tu, kurwa, robisz? – wydukał.

- Co JA tu robię? – powtórzył wyraźnie zbulwersowany Shadis. – Co TY tu robisz?! Ja pierdolę... specjalnie wziąłem urlop i przyjechałem tutaj, by nie musieć wracać do Kwatery Głównej i patrzeć, jak ty i Erwin... - Wzdrygnął się i rozmasował skroń. – A mimo to, pierwszą osobą, którą spotykam w tej gospodzie jesteś TY?! Co to ma, do licha, znaczyć?

Levi nie miał bladego pojęcia, jak powinien na to zareagować. Zresztą, zanim zdążył przetrawić to, co usłyszał, Shadis powiedział coś, co zszokowało go jeszcze bardziej.

- W ogóle to, dlaczego masz mój list? – padło pytanie.

Że co?!

Czarnowłosy żołnierz dopiero po chwili przypomniał sobie o kartce, którą wciąż trzymał w dłoni.

- Twój list? – powtórzył oniemiałym tonem.

- Może mi się tylko wydaje, ale... - Shadis podszedł do Leviego i bezceremonialnie wyrwał mu skrawek papieru. – Nie no, to na pewno mój list! A wydawało mi się, że go zgubiłem.

Dawny zbir nie chciał wyjść na jakiegoś bezczelnego złodzieja listów, więc powiedział pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy.

- N-nie! To wiadomość, którą dostałem dzisiaj od posłańca! Nie jest od ciebie, tylko od Erwina!

- Oczywiście, że jest od Erwina! – Shadis przewrócił oczami.

Levi zamrugał. Coraz mniej z tego rozumiał.

- Ale przecież nie została zaadresowana do ciebie, tylko do...

Urwał, bo coś sobie uświadomił. Coś, co powinno mu się rzucić w oczy od razu, ale jakimś cudem to przeoczył.

Treść listu nie została rozpoczęta w odpowiedni sposób.

Nie było żadnej daty, ani wstępu w stylu „Szanowny Levi", „Drogi Levi" albo „Mój Najukochańszy Levi". Nic!

Właściwie to od kiedy Erwin Smith zapominał o tego typu szczegółach?

Nie przeoczyłby tego – z coraz szybciej pijącym sercem, uświadomił sobie Levi. – Nie on!

- To list, który dostałem od Erwina kilka lat temu – powiedział Shadis, przypatrując się kartce zaintrygowanym wzrokiem. – Uparł się, że pojedzie do stolicy zupełnie sam. Zdziwiło mnie to, bo jak dotąd zawsze jeździliśmy do Mitras razem. A kiedy wracał, wysłał mi tę wiadomość. Nie rozumiałem, o co mu chodzi, ale przyjechałem bez wahania. Okazało się, że on i pozostali Zwiadowcy zorganizowali przyjęcie-niespodziankę z okazji mojej urodzin.

- O, o, właśnie tak! – Kobieta w recepcji triumfalnie pstryknęła palcami. – Dlatego zapamiętałam pułkownika Smitha! Z powodu wielkiej fety, którą przygotował razem z tamtą kobietą w okularach i resztą Zwiadowców!

Nagle wszystko nabrało sensu.

„Spotkaj się ze mną w Gospodzie pod Sosnami, na północ od Hilldorf. Wiem, że to dosyć niespodziewane, ale gwarantuję, że nie będziesz żałował."

Dlatego Erwin ujął to w taki, a nie inny sposób. Dlatego nie napisał wprost, o co mu chodzi – szykował niespodziankę dla Shadisa!

„Z wyrazami szacunku, Erwin Smith."

Zakończył list w tak formalny sposób, ponieważ nie pisał do kochanka tylko do swojego dowódcy!

- Ktoś przeciął kartkę na pół, usuwając początek wiadomości – powiedział Shadis. – Dlatego... CO, DO DIABŁA?!

Levi bez ostrzeżenia złapał Starego Dziada za kołnierz i zawlókł go za biurko w recepcji. Potem zmusił jego i zszokowaną kobietę, by padli na kolana i schowali się pod blatem.

- Masz jakąś spluwę? – wyrzucił z siebie, nieznacznie wychylając się z kryjówki i wypatrując zagrożenia. – Niech to szlag, ja mam tylko noże! – mruknął, dobywając ukrytego w bucie ostrza.

- Po cholerę miałbym brać broń, gdy pojechałem na formalne spotkanie w stolicy i to z obstawą dwójki żołnierzy, którym kazałeś śledzić każdy mój krok?! – burknął Shadis, nawiązując do Hanji i Mike'a, którzy ruszyli do Mitras za nim i Erwinem. – A poza tym, co my właściwie... kurwa mać! – zaklął, uderzywszy głową o blat biurka.

- Jeszcze nie zrozumiałeś?! – syknął Levi. – Ktoś zarąbał twój pieprzony list, by zwabić mnie tutaj i zastawić pułapkę! Wróg może być wszędzie i...

Urwał, bo uświadomił sobie błąd w swoim rozumowaniu.

Przebywał w tej gospodzie od co najmniej godziny – jeśli ktoś chciałby go dopaść, już dawno przepuściłby atak. Było tyle okazji! Gdy stał pod prysznicem, gdy pindrzył się przed lustrem, albo gdy snuł się po budynku, mając w głowie jedynie seks...

Skoro nie został zaatakowany, to znaczy, że nie on był celem. To nie była pułapka na niego!

Nie chodziło to, by sprowadzić mnie tutaj – uświadomił sobie Levi, czując, że coraz ciężej mu się oddycha. – Chodziło o to, by wywabić mnie z Kwatery Głównej, do której zmierza Erwin. O ile JUŻ nie dotarł na miejsce! Jak mogłem być tak ślepy?

- KURWA! – Zacisnął zęby i uderzył pięściami o podłogę.

Szybko wyczołgał się spod biurka. Recepcjonistka i Shadis zawahali się, ale po chwili oni również opuścili kryjówkę.

- Jeśli to ma być wstęp do kolejnego przyjęcia-niespodzianki, to radzę panu przemyśleć strategię! – wydyszała kobieta, przyciskając sobie dłoń do piersi. – Cokolwiek pan planuje, trzeba było najpierw mnie poinformować, a dopiero potem... zaraz, gdzie pan biegnie?!

Zanim skończyła zadawać pytanie, Levi był już przy drzwiach.

- Czy możesz mi, kurwa, wyjaśnić... - zaczał Shadis.

- Nie mam na to czasu!

Levi nie pamiętał, kiedy ostatnio biegł tak szybko. Albo kiedy ostatnio czuł tak wielki strach.

Chyba wtedy, gdy Erwin miał usterkę wyposażenia i leżał nieprzytomny między wygłodniałymi tytanami... tylko że wtedy dzieliło ich kilkanaście metrów. Teraz były to kilometry, a atak mógł mieć miejsce już w tej chwili!

Być może ktoś właśnie przykładał nóż do gardła Smitha, a Levi nie mógł zrobić absolutnie nic! Co najwyżej popędzić do Kwatery Głównej najszybciej jak umiał.

Wpadł do stajni jak huragan, omal nie przyprawiając pracującego tam chłopaka o atak serca.

- Zbieraj się, mała! – wysapał, otwierając boks Obsydianki. – Musimy natychmiast...

Zamarł w bezruchu, gdy uświadomił sobie, że jego klacz leży w sianie i przypatruje mu się przepraszającym wzrokiem. Miniona podróż musiała ją wyczerpać. Powoli wypuściła powietrze nosem i oparła łeb o najbliższy snop siana, dając właścicielowi do zrozumienia, że nie zamierza ruszyć się w miejsca.

Levi zamknął oczy i zmarszczył czoło. Jego dłoń zacisnęła się w pięść i zaczęła się trząść. Po chwili otworzył oczy i gwałtownie się odwrócił, ustawiając się na wprost ciemnowłosego chłopaka, który z wrażenia wypuścił wiadro i wydał zaskoczony kwik.

- Potrzebny mi koń! – zaanonsował Levi, wyciągając z portfela wszystkie posiadane banknoty i wciskając je w dłonie zaskoczonego młodzieńca. – Szybki i wypoczęty. Natychmiast!

- N-nie mamy takich koni, proszę pana – wyjąkał chłopak. – Wszystkie mają za sobą długą podróż.

- W takim razie...

- Mój powinien wciąż mieć siłę – od strony wejścia dobiegł głos.

To Shadis wkroczył do stajni. Musiał wydedukować, co się stało, bo nie miał już na twarzy dezorientacji lecz niepokój.

- Wynająłem go od leśniczego, kilka kilometrów stąd, gdy mój poprzedni koń się zmęczył – zaanonsował. – Nie jest tak wytrzymały jak konie Zwiadowców, ale powinien dotrzeć do Kwatery Głównej w miarę szybko. Pasie się na pastwisku na tyłach gospody. Przyprowadź go i osiodłaj! - rozkazał chłopakowi.

- Ja to zrobię – zadeklarował Levi.

- Nie, on się tym zajmie! – twardo oznajmił Shadis.

- Każda minuta się liczy! Dlatego...

- Właśnie! Każda minuta się liczy, więc nie marnuj czasu na czynności, które mógłby zrobić ktoś inny! Wykorzystajmy te kilka chwil przed twoim odjazdem, by obmyślić strategię.

Brzmiał jak Erwin. Dzięki całej tej popapranej sytuacji zaczął troszeczkę przypominać dawnego siebie – tego sprzed procesu. Jednak Levi nie potrafił się z tego cieszyć.

Świadomość, że nie mógł natychmiast wsiąść na konia, doprowadzała go do szału.

- Po cholerę zaciągnąłeś go na cholerne pastwisko?! – warknął do Shadisa.

- Jakbyś nie zauważył, nie ma już wolnych boksów. – Stary Dziad wymownie uniósł brew. – Na pastwisku jest zadaszona przestrzeń, pod którą konie mogą odpoczywać. Dodatkowa stajnia jest w remoncie.

- Jak można nie mieć dość boksów dla koni?! – Levi wyładował frustrację, kopiąc wiadro, które wcześniej upuścił chłopak. – To najgorsza gospoda, jaką widziałem!

- Uspokój się, do diabła, i przestań zajmować się sprawami, na które nie masz wpływu! – Shadis zmierzył go karcącym wzrokiem. – Lepiej powiedz mi, co zamierzasz.

- Myślałem, że to, kurwa, oczywiste? Pojadę do Kwatery Głównej, by ocalić Erwina!

- Jeśli dobrze zrozumiałem, ktoś użył tego, by cię przechytrzyć. – Dowódca Zwiadowców wyciągnął list i pomachał nim Leviemu sprzed nosem. – Pamiętasz, kiedy to dostałeś?

- Nie pamiętam dokładnie. Jakoś wczesnym rankiem.

Shadis zamknął oczy i pokręcił głową.

- Rozdzieliłem się z Erwinem o piątej rano – poinformował Leviego. – Byliśmy wtedy zaledwie parę godzin drogi od Kwatery Głównej. Rozumiesz, co to oznacza, prawda?

Levi poczuł się tak, jakby wylano mu na głowę wiadro lodowatej wody. Oczywiście, że rozumiał! Ale nie zamierzał mówić tego na głos. Ani nawet w myślach!

- Zaszło słońce. – Shadis pokazał otwarte drzwi do stajni, przez które widać było jedynie ciemność. – Erwin dotarł do domu wieki temu. Jeśli zabójca tam na niego czekał, już dawno jest po wszystkim.

„Po wszystkim".

Te dwa niewinne słowa sprawiły, że Leviemu zakręciło się w głowie. Musiał oprzeć się o ścianę, by nie stracić równowagi.

Potrzebował promyka nadziei... Jakiejś optymistycznej myśli, która wypędziłaby z jego serca rozpacz i zastąpiła ją determinacją.

- M-może nie pojechał do Kwatery Głównej od razu? – drżącym głosem kontemplował Levi. – Może wcześniej zatrzymał się w paru miejscach, bo chciał się dobrze... przygotować?

Kupić sobie ładne ciuchy. Albo prezerwatywy.

Jeśli zachorował na ten sam Syndrom Zakochanego Debila co Levi, było to możliwe.

Shadis musiał pomyśleć o tym samym, bo wzdrygnął się i ścisnął czubek nosa.

- Nawet jeśli nie śpieszyło mu się do domu, tak czy siak powinien być już na miejscu – wymamrotał. – Żeby wybrać odpowiedni sposób działania, musimy założyć, że wpadł w pułapkę. A to oznacza dwie opcje: albo został zabity albo go porwano. Jeśli nie żyje, nic już z tym nie zrobimy.

- Trzymajmy się opcji z porwaniem – wycedził Levi.

- Skoro tak, to nie powinniśmy jechać do Kwatery Głównej, tylko do najbliższego Posterunku Żandarmerii – zdecydował Shadis. – Ewentualnie Straży Murów, w zależności od tego, który jest bliżej. Rozkażę żołnierzom obstawić wszystkie główne drogi i przejścia między Murami, by odciąć porywaczowi drogę. Wyślę też kurierów do Nile'a Doka i Dota Pixisa, by zmobilizowali swoich ludzi. Obaj wysoko cenią Erwina. Jestem pewien, że pomogą.

- Zajebiście – chłodno odparł Levi. – W takim razie znajdź sobie konia i zajmij się tym. Ja jadę do Kwatery Głównej!

- Nie słyszałeś, co mówiłem?! – Staremu Dziadowi brew zadrżała z irytacji. – Powrót do Kwatery Głównej nie ma żadnego sensu! Cokolwiek miało się tam wydarzyć, już dawno się wydarzyło! Albo stanie się lada moment... – Shadis skierował ponury wzrok na podłogę i gorzkim tonem dokończył: - Już samo branie pod uwagę porwania jest szczytem optymizmu. Przychodzi mi tylko jeden powód, dla którego ktoś chciałby zastawić pułapkę akurat w Kwaterze Głównej Zwiadców: pewnie spróbuje wrobić w zabójstwo Erwina jednego z nas. Zupełnie tak jak wcześniej mnie...

- Naprawdę myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi, by drugi raz próbować tego samego? – kpiąco spytał Levi. – A poza tym, Erwin nie jest sam. Zacharias przysiągł mi, że nie zejdzie z posterunku, dopóki go nie zastąpię! Zresztą, Kwatera Główna Zwiadowców nie jest jakąś samotną chatą w szczerym polu. Podczas gdy ty i Erwin siedzieliście w stolicy, zadbałem o to, by zabezpieczyć zamek.

Ramiona starszego mężczyzny nieznacznie się rozluźniły.

- Może to i racja – wymamrotał Shadis, masując kark. – Od czasu incydentu z kradzieżą sprzętu wszyscy są przewrażliwieni na punkcie bezpieczeństwa. Tym razem wartownicy na pewno...

Urwał, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Ten widok nie wróżył niczego dobrego.

- Co? – zapytał Levi, czując nagłą suchość w gardle.

- Gdy o tym pomyśleć... to właśnie wtedy ostatni raz widziałem ten list. – Shadis uniósł kartkę z wiadomością na wysokość twarzy i zapatrzył się na nią kontemplacyjnym tonem. – Przed tamtym incydentem.

Zastanowił się chwilę, po czym dodał:

- Lubiłem wracać do tego listu, gdy czasem piłem w samotności. By przypomnieć sobie, że jestem ważny dla moich ludzi.

- Gdzie go trzymałeś?

- W biurku albo w szafce na wino. Czasem po prostu zostawiałem go na biurku. Kiedy zaginął, nie poświęciłem temu uwagi. Założyłem, że cisnąłem go gdzieś bez namysłu i za jakiś czas go znajdę. Nie jest to jakiś ważny dokument, więc nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby chcieć go zabrać.

- A jednak ktoś to zrobił! – przez zaciśnięte zęby wysyczał Levi. - Zapewne wtedy, gdy byliśmy zajęci lataniem po lesie i ściganiem złodziei.

Innymi słowy, człowiek, który zorganizował tamto porwanie i skurwiel, który wymyślił dzisiejszy numer z listem, to jedna i ta sama osoba.

A jeśli była to TA osoba, którą od pewnego czasu podejrzewał Levi, to... kurwa mać!

Dobra strona tego jest taka, że być może nie ma złych intencji i zwyczajnie sobie ze mną pogrywa – pomyślał dawny wychowanek Rozpruwacza.

Nie byłoby to niczym dziwnym. Kenny czasem robił absurdalne rzeczy tylko i wyłącznie po to, by podnieść protegowanemu ciśnienie.

Ale jeśli nie robi tego dla picu... Jeśli wykonuje polecenia Lobova albo innej szlacheckiej pizdy...

To na skrzywdzeniu Erwina może się nie skończyć.

Kenny zabije każdego, kto stanie między nim a wykonaniem zlecenia.

- Koń gotowy, proszę pana! – Młodzieniec wbiegł do stajni, prowadząc rudo-brązowego konia z białymi skarpetkami.

Levi bez słowa wyrwał chłopakowi wodze, wziął zawieszoną przy wejściu pochodnię, po czym wskoczył na siodło. Nie zważając na protesty Shadisa poderwał zwierzę do cwału.

Pędził najszybciej jak się dało, jednak miał przeczucie, że zjawi się za późno, więc zaczął się modlić. Ale nie do Boga. Tym, któremu Levi chciał przekazać swoje myśli, był Mike Zacharias.

Błagam, nie bądź głupi! Nie chcę, żebyś zginął, gdy dopiero co się zakumplowaliśmy. Jeśli wpadniesz na Kenny'ego, rusz łepetyną i nie walcz z nim!

Mimo to w głębi siebie przeczuwał, że jego modlitwy na nic się zdadzą. Zacharias prędzej zginie niż cofnie się przed wyzwaniem...

XXX

- Nie mogę uwierzyć, że przeszliśmy cały zamek i go nie znaleźliśmy – westchnął Mike.

- Może czeka na mnie w moim gabinecie? – z nadzieją w głosie odezwał się Erwin.

On i jego zastępca szli korytarzem Kwatery Głównej Korpusu Zwiadowczego. Od zachodu słońca minęło kilka godzin, więc jedyne światło pochodziło do przyczepionych do ścian pochodni.

Smith niósł w dłoni bukiet kwiatów - obwiązał je sznurkiem, do którego przyczepiona była karteczka z napisem:

„Kiedy się poznaliśmy, chciałeś przebić mi serce, ale zamiast tego uczyniłeś je swoją własnością".

Erwin wyobraził sobie reakcję Leviego podczas czytania liściku i uśmiechnął się pod nosem.

- Być może siedzi na moim biurku? – zastanowił się, masując podbródek. – I jest zupełnie nagi...

- Jeśli tak, to nie chcę sobie tego wyobrażać! – mruknął zawstydzony Mike. – Czy możesz nie mówić przy mnie takich rzeczy?

- To delikatna aluzja, byś wreszcie sobie poszedł. – Erwin wymownie uniósł brew.

Zacharias pokręcił głową.

- Kurdupel postawił sprawę jasno. Wolno mi spuścić cię z oczu dopiero wtedy, gdy on przejmie wartę.

- Jeszcze go nie awansowałem, a już zachowujesz się tak, jakby był wyższy stopniem... - westchnął Smith.

- No cóż. – Mike kpiąco się uśmiechnął i wzruszył ramionami. – Trzeba przyznać, że potrafi wzbudzać respekt. O dziwo nawet bez uciekania się do przemocy. – Po krótkiej pauzie dodał: - Może wkurzył się, że nie przyjechałeś i poszedł do knajpy, żeby się napić?

- Niemożliwe – bez zastanowienia odparł Erwin. – Wysłałem mu posłańca z wiadomością. Wiedział, że wrócę właśnie dzisiaj!

­- Taa, tylko że z twojego dzisiaj zrobiło się wczoraj. Zdajesz sobie sprawę, że jest po północy?

- Nie miałem wyjścia. Musiałem zrobić zakupy...

- Jasne. – Mike skrzywił się z niesmakiem. – Nie ma to jak budzić zaprzyjaźnionego handlarza i zmuszać go, by otworzył sklep po godzinach, żebyś mógł kupić prezerwatywy i lubrykant.

Erwin zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Było mu trochę głupio, ale zupełnie szczerze to nie ośmieliłby się wrócić do domu bez tych dwóch... jakże ważnych rzeczy. Levi mógłby go za to zabić.

Ewentualnie obrazić się i zatrzasnąć ukochanemu dowódcy drzwi przed nosem, rzucając na odchodnym, że Erwin może wrócić dopiero wtedy, gdy będzie należycie przygotowany.

- Tak czy siak, nie sądzę, by poszedł do miasta. – Smith zbliżył pięść do ust i odchrząknął.

- Więc dlaczego powiedziałeś Hanji, żeby to sprawdziła?

- Ponieważ chciałem pozbyć się Hanji!

- Po tamtej akcji na łące wcale ci się nie dziwię.

Dotarli do gabinetu. Erwin wyciągnął klucz, by otworzyć drzwi.

- A swoją drogą... - zagaił Mike. – Czemu trzymasz wacka lewą ręką?

Smith poczęstował zastępcę spojrzeniem, które zazwyczaj rezerwował dla Henninga i Tomasa, gdy zapomnieli zrobić to, co im kazał.

- No co? – Zacharias wzruszył ramionami. – Jestem ciekawy. Znam cię ze dwadzieścia lat i zawsze trzymałeś go w prawej ręce!

Z miną pod tytułem „nie wierzę, że o tym rozmawiamy", Erwin nacisnął klamkę. Drzwi do gabinetu stanęły otworem.

- Przejąłem ten zwyczaj od Leviego, gdy utknęliśmy za Murem – zrezygnowanym tonem wyjaśnił Smith. – Powiedział, że dominująca ręka zawsze powinna być wolna na wypadek ataku.

- Święte, kurwa, słowa. – Z wnętrza gabinetu dobiegł czyjś znudzony głos.

Dwaj Zwiadowcy zamarli w bezruchu. Byli tak zaabsorbowani rozmową, że dopiero teraz zauważyli szczupłego mężczyznę, siedzącego na krześle, które zwykle było zajmowane przez Erwina.

Wpadające przez okno światło księżyca oświetlało kapelusz na głowie nieznajomego. Tajemniczy jegomość przyjął dość lekceważącą pozycję, opierając skrzyżowane nogi o blat biurka.

- Ja pierdolę... ile można czekać? – poskarżył się tonem, który wydał się Erwinowi dziwnie znajomy. – Co zajęło ci aż tyle czasu? Tylko mi nie mów, że snułeś się po łące i wymyślałeś cholerny poemat, w którym wyznawałeś kurduplowi miłość? Jakby samo zbieranie kwiatów nie było wystarczająco babskie...

Zabawne, ale pierwszym odruchem Smitha był wniosek, że: „coś takiego mógłby powiedzieć Levi".

Natomiast jego drugim odruchem było zadanie ważnego pytania.

- Skąd wiesz, że sam je nazbierałem? – oniemiałym głosem wydukał Erwin, mocniej zaciskając palce na bukiecie. – Śledziłeś mnie?

Mike nie czekał na odpowiedź tajemniczego mężczyzny.

- Nie czas na pogaduszki, Erwin!– syknął, zakrywając dowódcę własnym ciałem. – Uciekaj stąd! Będę tuż za...

Rozległ się odgłos przedmiotu przelatującego przez pomieszczenie, a Erwin poczuł ból na wysokości uda. Odruchowo wypuścił bukiet z kwiatami. Potrzebował chwili, by zrozumieć, co się stało.

Gruby nóż tkwił wbity w futrynę drzwi, przyszpilając do niej spodnie pułkownika. Ostrze tylko nieznacznie otarło się o skórę, zostawiając na niej płytką ranę. Gdyby znalazło się choćby o centymetr bardziej na prawo, mogłoby przeciąć tętnice udową i tym samym zafundować Erwinowi powolną śmierć przez wykrwawienie.

Rzut był tak precyzyjny, że wydawało się to wręcz niewiarygodne. Nieludzkie! Podobnie jak siła, z jaką nóż uderzył w cel – ostrze utkwiło w futrynie aż do połowy!

Smith chwycił za rękojeść, ale nie był w stanie wyciągnąć broni. Gdyby przyszpilono jego żakiet albo koszulę, mógłby je po prostu zdjąć, zapewniając sobie wolność. Ze spodniami też mógł tak zrobić, ale będzie to o wiele bardziej skomplikowane i zajmie znacznie więcej czasu.

Tajemniczy mężczyzna też zdawał sobie z tego sprawę, bo bez pośpiechu zdjął nogi z blatu. W pomieszczeniu było dość ciemno, przez co jego twarz pozostała niewidoczna.

- Żadnego uciekania, chłoptasiu. – Karcąco pokiwał palcem wskazującym w stronę Erwina i cicho zacmokał. – Nie po to tkwiłem tutaj tyle godzin, by bawić się z tobą w berka. Gdzie twoje maniery, co? Okaż trochę szacunku człowiekowi, którzy siedział tutaj cicho jak myszka i grzecznie na ciebie czekał. I to na tak chujowym krześle – dokończył, przyciskając obie dłonie do krzyża i wyginając się w łuk.

- Kim jesteś? – Mike wyciągnął długi miecz Zwiadowcy i wycelował go w nieznajomego. – To Lobov cię przysłał?!

- Ech, nawet nie mogłem zabić czasu czytając coś ciekawego.

Mężczyzna w kapeluszu wziął leżącą na biurku książkę i ze zniesmaczoną miną rzucił ją za plecy.

- Liczyłem, że masz tu jakieś pornole, ale sprawdziłem wszystkie półki i nic nie znalazłem – mówił dalej, okrążając biurko. – Jak można być tak zakurwiście nudnym? Musisz mieć wielkiego fiuta, skoro owinąłeś sobie kurdupla wokół palca. Nie widzę innego powodu, dla którego poleciałby na takiego nudziarza jak ty.

- Skoro nie chcesz odpowiadać na pytania, to nie ma sensu trzymać cię przy życiu – wycedził Mike.

Po tych słowach przepuścił szarżę na intruza. Zrobił to tak szybko, że Erwin nawet nie zdążył go ostrzec, że to może nie być najlepsze posunięcie – człowiek, który tak świetnie posługiwał się nożem, musiał być groźny!

Jak się wkrótce okazało, potrafił nie tylko celnie rzucać, ale i celnie kopać.

Od niechcenia machnął nogą, trafiając bokiem buta w wycelowany w swoją osobę miecz i tym samym wytrącając Mike'owi broń z ręki. Kilka chwil później Zacharias leżał brzuchem na podłodze ze spływającą z nosa krwią i butem tajemniczego mężczyzny wbijającym mu się między łopatki. Erwin nie potrafił stwierdzić, jak to się stało!

Za to zdołał ustalić coś innego – widział już podobne ruchy! Dawno temu, gdy stał w pewnym oddaleniu od placu treningowego i patrzył, jak Levi pokonuje Mike'a. Pamiętał słowa, które wtedy padły...

Mężczyzna w kapeluszu pochylił się nad uchem Zachariasa i ze złośliwym uśmieszkiem wyszeptał:

- Taki duży facet, a taki niezdarny!

Mike zamarł w bezruchu. Po jego wytrzeszczonych oczach Erwin poznał, że doszli do takiego samego wniosku:

To nie był pierwszy lepszy zabójca. Człowiek, który się tutaj przyczaił, był jak Levi, tylko starszy, wyższy i bardziej złośliwy. I, co najważniejsze, dorównywał „ulubionemu bandycie" Erwina siłą i umiejętnościami.

Smith nareszcie zrozumiał, z kim ma do czynienia. Świadomość tego wypełniła go strachem, którego nie czuł od czasu swojego pierwszego spotkania z tytanami.

Kenny zwany Rozpruwaczem sięgnął za pas.

- A w ogóle to, kolego z krzywym nochalem... - Zaświergotał, przyciskając do głowy Mike'a lufę pistoletu. - Nikt cię nie ostrzegł, że na strzelaninę nie przychodzi się z mieczami?

W całym tym zamieszaniu Erwin zdążył wyciągnąć swój nóż i przeciąć materiał spodni, zapewniając sobie wolność. Zdążył też dojść do pewnego kluczowego wniosku:

Człowiek, który tu na niego czekał, mógł rzucić nożem w szyję albo w serce, ale wybrał przyszpilenie ofiary do framugi. Zatem nie przybył tu, by zabić Erwina. To dawało pułkownikowi pewną przewagę.

A zarazem jedyną szansę na ocalenie Mike'a.

Rozpruwacz poruszył kciukiem, odbezpieczając broń.

- Oszczędź go, a pójdę po dobroci! – krzyknął Erwin.

Kenny powoli obrócił głowę, by na niego spojrzeć. Drżąc na całym ciele, Smith wziął głęboki oddech i powtórzył:

- Oszczędź go... a pójdę z tobą po dobroci.  

Notka autorki

A zatem doczekaliśmy się spotkania Kenny'ego z Erwinem ;) Na razie co prawda tylko się ze sobą „przywitali", ale obiecuję, że jeszcze będą mieli okazję, by „poważnie" porozmawiać.

Następne rozdziały będą niezwykle ekscytujące – czeka nas kilka ciekawych zwrotów akcji, które zakończą się...

Cóż, nie powiem wam, jak się zakończą, ale mogę zdradzić tyle, że będę musiała nieco „naruszyć" kanon Aot ;) Nie jakoś bardzo, ale do tego dojdzie. Biorąc pod uwagę, że zaplanowałam dla Erwina i Leviego Happy End, jest to konieczne. Zwłaszcza nieżyjąca żona Lobova nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i zapewniam, że bardzo was zaskoczy.

Jeśli macie jakieś teorie na temat czegokolwiek, piszcie śmiało!

Dziękuję wam za wszystkie komentarze, zwłaszcza te, w których wyrażaliście radość z powodu pojawienia się nowego rozdziału. Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się z powrotu do regularnego publikowania!

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top