Rozdział 64 - Ostatnia przynęta

- Levi, rozluźnij się!

- Do kurwy nędzy, Erwin... jak mam się rozluźnić, gdy jestem w takiej pozycji? Czemu muszę leżeć na plecach? Nie mogę być na brzuchu?

- Będzie ci łatwiej, jeśli uniesiesz biodra...

- Sam sobie unoś biodra!

- Levi... - W głosie Erwina zabrzmiała nuta rezygnacji. – Jeśli co chwilę będziesz się ze mną kłócił, nigdy nie nauczysz się pływać!

Chociaż zima zbliżała się wielkimi krokami, wciąż zdarzały się ciepłe dni. Takie jak ten. Słońce świeciło na pozbawionym chmur niebie, zachęcając do spędzania czasu na świeżym powietrzu.

Dwa konie pasły się na brzegu jeziora, nieopodal poskładanych w równą kosteczkę mundurów. Zanurzeni w wodzie Zwiadowcy paradowali w samej bieliźnie, o czym Levi nie potrafił nawet na chwilę zapomnieć. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności miał dzisiaj na sobie swoją najstarszą parę gaci – co prawda dbał o nią jak mógł, jednak czarny materiał pamiętał jeszcze czasy Podziemia, przez co był nieźle... cóż... wysłużony. I odrobinę prześwitujący.

Levi nie miał ochoty pokazywać go Erwinowi, dlatego uparcie odmawiał uniesienia bioder.

Jego zadek już któryś z kolei raz zanurkował w wodzie, ciągnąc za sobą resztę ciała.

- Kurwa mać! – wymamrotał sfrustrowany Levi, gdy jego stopy wylądowały na piaszczystym dnie.

- Nie zniechęcaj się – pocieszał go Erwin. – W przeciwieństwie do ludzi z Powierzchni, nie miałeś zbyt wielu okazji, by oswoić się z wodą. To normalne, że idzie ci opornie.

- Może mógłbym tym razem spróbować sam? – ostrożnie zasugerował czarnowłosy żołnierz. – A w międzyczasie ty pójdziesz sprawdzić, co z końmi?

Erwin skrzyżował ramiona.

Levi starał się nie patrzeć na kropelki wody spływające po splątanych blond włoskach na szerokim torsie dowódcy. Nigdy głośno by tego nie przyznał, ale zaczynał mieć coraz większą słabość do tych kłaków.

- Piorun i Obsydianka świetnie sobie radzą – stwierdził Smith, unosząc brew. – Czemu nie chcesz, bym na ciebie patrzył? Martwisz się, że zawiedziesz moje oczekiwania? – Uśmiechnął się w taki sposób, jakby chciał powiedzieć „to urocze".

Levi przewrócił oczami. Może jednak lepiej powiedzieć wprost, zamiast pozwolić Erwinowi dochodzić do jakichś dziwnych wniosków?

- Powiem ci, tylko się nie śmiej! Jestem „nieodpowiednio ubrany", jasne? – podkreślił, rozkładając ręce i wymownie patrząc w dół.

Smith przycisnął sobie dłoń do ust i przekręcił głowę.

- Miałeś się nie śmiać! – Levi gniewnie uderzył ręką o taflę wody, celowo ochlapując drugiego mężczyznę.

- Wybacz, to był odruch. – Erwin przepraszająco uniósł dłonie. – Po prostu nie sądziłem, że masz jakiekolwiek kompleksy w związku z ubiorem. Tamtą brązową kamizelkę i resztę stroju z Podziemia zawsze nosiłeś z dumą. Nie rozumiem, dlaczego postanowiłeś w tak okrutny sposób dyskryminować te biedne bokserki – dokończył z wesołymi ognikami w oczach.

Jego dobry humor był zaraźliwy. Napięte ramiona Leviego stopniowo zaczęły się rozluźniać.

- No dobra... - Czarnowłosy żołnierz rozmasował kark. – Spróbuję unieść te cholerne biodra. Tylko nie gap się na mojego fiuta! To mnie rozprasza, jasne?

- Obiecuję, że przez cały czas będę patrzył ci w oczy. – Erwin popatrzył na towarzysza z poważną miną i przycisnął sobie dłoń do piersi.

A zaraz potem rozmasował podbródek i zamyślonym głosem dodał:

- W sumie... może rzeczywiście powinieneś spróbować sam? Wcześniej trzymałem ci rękę pod głową, żeby cię asekurować... ale skoro jesteśmy na płyciźnie, to możemy sobie pozwolić na pominięcie etapu raczkowania.

Podjąwszy decyzję, aprobująco pokiwał głową.

- Dobrze. Teraz popływasz bez mojej asysty. Ale masz pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze: machaj nogami najmocniej, jak umiesz. Jakbyś chciał mnie ochlapać. A po drugie...

- Unieś biodra! – Levi wszedł przełożonemu w słowo. – Tak... wiem!

- Połóż sobie ręce pod głową. O tak! – Erwin zademonstrował drugiemu mężczyźnie właściwą pozycję. – Nie rozglądaj się na boki i cały czas patrz na niebo.

- A jeśli na coś wpadnę?

- Nie wpadniesz, bo na to nie pozwolę.

Uspokojony, Levi kilka razy wciągnął i wypuścił powietrze, lekko podskakując w miejscu, by rozluźnić ciało. Zanim położył się na wodzie, kątem oka zerknął na Erwina. Dopiero kiedy zobaczył zachęcające przytaknięcie, ośmielił się oderwać stopy od dna.

Instynkt podpowiadał, by z powrotem sięgnąć nimi w dół i poszukać stałego podłoża, jednak Levi nakazał sobie spokój i jakoś zapanował nad naturalnym odruchem. Zgodnie z instrukcjami, uniósł biodra i zaczął mocno wymachiwać nogami, ochlapując otoczenie. Spodziewał się, że głowa wpadnie mu do wody, ale wcale tak się nie stało.

Po chwili dokonał zaskakującego odkrycia.

- Erwin... pływam! – wydyszał podekscytowanym głosem. – O kurwa, ja płynę!

- Nie przestawaj! – usłyszał radosną odpowiedź Erwina. – Jestem tuż obok!

To było dziwne, ale na swój sposób przyjemne uczucie. Choć nie w stu procentach komfortowe. Woda co chwilę wpadała do oczu, przez co nie można było podziwiać sunących na niebie chmur. A poza tym, Levi nie miał bladego pojęcia, w którą stronę płynie, co niezmiernie go denerwowało. W głębi siebie wiedział, że Erwin nie pozwoliłby mu wypłynąć z płycizny, jednak cały czas miał wrażenie, że zmierza na sam środek jeziora.

Kusiło go, by zatrzymać się i sprawdzić swoją lokalizację, ale postanowił tego nie robić. Jego ciało dopiero uczyło się tej dziwnej czynności nazywanej „pływaniem" – chciał wyciągnąć ze swojej pierwszej udanej próby najwięcej, jak się dało.

A poza tym dochodziła jeszcze chęć popisania się przed Erwinem...

Nie żeby się do niej przyznał!

Koniec końców jednak kiedyś musiał się zatrzymać, a gdy wreszcie to zrobił, dokonał strasznego odkrycia.

Nie, wcale nie znalazł się na środku jeziora – cały czas miał wodę do pasa. Jednak pod jego stopami nie było już piasku, lecz jakieś...

- Co to, do diabła, jest?! – wydarł się Levi, przestępując ze stopy na stopy, jakby stąpał po rozżarzonych węglach.

- Levi, spokojnie, to tylko...

Gdy tylko Erwin znalazł się przy czarnowłosym podwładnym, tamten wskoczył mu na klatę i uwiesił się na nim jak małpa.

- ... muł i wodorosty.

Że CO?!

Cholerny muł i jebane wodorosty właśnie zostały najbardziej obrzydliwymi rzeczami, jakich Levi kiedykolwiek dotknął (a warto zauważyć, że wcześniej dotykał niemytych przez miesiąc włosów Hanji!). To lepiące się gówno właziło mu między palce u nóg i za nic nie chciało się odczepić! Podobnie zresztą, jak te okropne rośliny, przypominające robale.

Zniesmaczony, Levi zaczął ocierać jedną ze stóp o muskularną łydkę Erwina, by pozbyć się paskudztwa. Drugą nogę trzymał nad biodrami Smitha, by nie musieć dotykać dna.

- Świat Powierzchni się ze mnie śmieje – burknął, łypiąc ciemne podłoże. – Woda powinna zmywać błoto! Jak błoto może wylądować w wodzie i stać się jeszcze gorszym błotem?!

- W zbiornikach wodnych można natrafić na wiele fascynujących zjawisk. – Erwin po prostu wzruszył ramionami. – I tak mamy szczęście, że w tym okolicach nie występują pijawki.

- Że co, kurwa? Pijawki?!

Levi był świetnie zaznajomiony z tymi wysysającymi krew skurwysynami. Ludzie z Podziemia czasem handlowali nimi, bo były tańsze od leków i pomagały na różne rzeczy. Rzekomo. Sam Levi nigdy się do nich nie zbliżał...

- To pijawki pochodzą z wody?! – jęknął, wytrzeszczając na Erwina oczy.

Dopiero wtedy uświadomił sobie, jak blisko były ich twarze. I że w całym tym zamieszaniu zarzucił swojemu dowódcy ręce na szyję i przylgnął do niego połową ciała.

Cholera! – pomyślał, czerwieniąc się.

Było mnóstwo miejsc, w których chętnie odnowiłby intymną relację z Erwinem, ale jezioro nie znalazło się na tej liście. Zbyt niebezpieczne. Zbyt nieznane.

Levi chciał zejść z drugiego mężczyzny, by powstrzymać ewentualną wymianę czułości... jednak perspektywa dotknięcia mulistego dnia była dla niego zbyt obrzydliwa.

Najwyraźniej Erwin domyślił się jego dylematu – a przynajmniej na to wskazywał jego uśmieszek, wyrażający coś na pograniczu czułości i rozbawienia.

- Jeśli chcesz, poczytam ci potem o jeziorach i pijawkach – zaoferował. – Na przykład przed snem.

„Przed snem".

- Nie mógłbyś być bardziej dwuznaczny – burknął Levi, zerkając na dowódcę zza mokrych kosmyków włosów.

- Oczywiście, że jestem dwuznaczny – lekkim tonem przyznał Smith. – To celowe działanie. Ale wszystko w swoim czasie. - Pokazał palcem plażę, nieopodal której pasły się konie. - Dopłynąłeś aż tutaj. Sądzisz, że jesteś w stanie popłynąć z powrotem?

- Chyba tak.

- No to ruszajmy!

Sprawnie dotarli do punktu, z którego wcześniej wystartowali.

Erwin kazał Leviemu pokonać kilka odcinków na plecach (cały czas pilnując, by unikać mułu i wodorostów), po czym zaproponował pływanie na brzuchu.

- Przygotowałem dla ciebie tę deskę – powiedział, biorąc z brzegu krótki kawałek drewna. – Wyszlifowałem ją, więc nie musisz obawiać się drzazg.

Levi zwęził oczy.

- Czemu na mnie łypiesz? – zdziwił się Erwin.

- Bo skoro to przyniosłeś, to znaczy, że od razu mogłem się uczyć pływać na brzuchu! – Czarnowłosy żołnierz poczłapał do dowódcy i oskarżycielsko dźgnął go palcem w pierś.

- Chciałem, byś zrozumiał, na czym polega unoszenie się na wodzie. – Smith przepraszająco się uśmiechnął. – Teraz, gdy już opanowałeś grzbiet, pływanie na brzuchu będzie dla ciebie znacznie łatwiejsze. Po prostu pchaj deskę i mocno machaj nogami. W ten sposób opanujesz podstawy stylu dowolnego!

Brzmiało całkiem łatwo. Levi był tak podekscytowany perspektywą pływania na brzuchu, że postanowił darować sobie opierdzielanie nauczyciela i od razu zabrać się do rzeczy.

Tak jak przypuszczał, ta nowa technika okazała się dla niego znacznie przyjemniejsza. Nie tylko doskonale wszystko widział, ale też czuł się znacznie pewniej. A poza tym, podobało mu się, że przez cały czas może zerkać na Erwina.

Żeby móc płynąć obok podwładnego i utrzymywać w miarę spokojne tempo, Smith zdecydował się na styl, który określił mianem „klasycznego", ale z punktu widzenia Leviego po prostu ruszał się jak żaba.

Bardzo atrakcyjna żaba!

To, jak brał zamach tymi swoim umięśnionymi nogami... To, jak jego pięknie zbudowane ręce zbierały wodę...

Levi parę razy omal nie wrypał się na brzeg, bo się zagapił. Erwin postanowił być taktowny i zwalił to na „tremę początkującego".

Wspólnie okrążyli jezioro, cały czas trzymając się brzegu, po czym Levi zebrał się za odwagę i zaproponował, by przepłynęli przez środek. O dziwo, nie było to dla niego tak straszne, jak się spodziewał. Nienawidził momentów, gdy nie potrafił dostrzec dna, jednak obecność Erwina dodawała mu otuchy.

Coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że przy tym mężczyźnie jest w stanie zrobić wszystko.

XXX

Chociaż spędzili pół dnia na pływaniu, podczas powrotu do zamku wciąż byli pełni energii. Dlatego gdy dotarli na łąkę, poddali się jednej ze swoich ulubionych rozrywek, jaką był wyścig do lasu.

I mimo iż Erwin znowu zachował się jak dziecinny kutas, uderzając w boki Pioruna kompletnie bez ostrzeżenia i krzycząc „nie dogonisz mnie!", Levi nie poczuł nawet cienia irytacji. Zamiast tego kpiąco się uśmiechnął i popędził za dowódcą.

Ogier Smitha był znacznie większy i masywniejszy, lecz Obsydianka miała w sobie znacznie więcej zawziętości i nienawidziła przegrywać. Podobnie zresztą jak właściciel. Na dziesięć stoczonych wyścigów, wygrali aż osiem – wszystko wskazywało na to, że teraz również tak będzie.

Jednak po przebiegnięciu zaledwie dwustu metrów, klacz niespodziewanie zwolniła i zwiesiła łeb.

- Ej – odezwał się Levi, patrząc na stworzenie zatroskanym wzrokiem. – Co jest, mała?

Erwin natychmiast przyhamował.

- Coś nie tak? – zagaił, zawracając Pioruna.

- Sam nie wiem. – Levi zaskoczył na ziemię i stanął naprzeciwko Obsydianki. – Zawsze ścigała się z tym twoim wielkoludem jak wariatka, ale dzisiaj brak jej motywacji. Wydaje się zmęczona... Dziwne, bo byliśmy tylko na krótkiej przejażdżce.

Smith zszedł z wierzchowca i zbliżył się do klaczy.

- Mogę? – zapytał.

Levi nie miał pewności, na co właściwie się zgadza, a mimo to przytaknął.

Erwin pogłaskał Obsydiankę po szyi, po czym bardzo powoli przesunął dłoń w stronę nóg. Kiedy delikatnie dotknął brzucha, klacz wydała niespokojne prychnięcie i machnęła kopytem.

- Ćśśś... - uspokoił ją Smith. – No już, spokojnie...

Obsydianka wyraziła dezaprobatę jeszcze kilkoma niezadowolonymi dźwiękami, ale ostatecznie się uspokoiła.

- Może powinienem ją zabrać do specjalisty? – zapytał Levi, przełykając ślinę.

Przez dwa tygodnie była w obcych ręka – a co jeśli „tymczasowy" właściciel w jakiś sposób jej zaszkodził? Na przykład źle karmił, albo...

- Jeśli chcesz, możesz poradzić się weterynarza, Levi – pogodny głos Erwina wyrwał czarnowłosego żołnierza z rozmyślań. – Ale nie nastawiałbym się na żadne straszne wieści. Moi zdaniem jest źrebna.

- Że co? – Levi wybałuszył oczy.

- Zostaniesz tatą! – radośnie zaanonsował Erwin.

To było tak absurdalne stwierdzenie, że niski mężczyzna od razu zapomniał o szoku związanego z faktem, że jego klacz była w ciąży.

- Czy wyglądam ci na kogoś, kto potajemnie rucha konia?! – syknął, pokazując na siebie palcem.

Erwin świetnie się bawił jego kosztem i nawet nie próbował tego ukryć.

- Cóż... z technicznego punktu widzenia Piorun będzie ojcem – oznajmił, śmiejąc się pod nosem. – Ale to ty spędzasz z Obsydianką najwięcej czasu, więc możesz się uważać za honorowego tatę!

- Aha. W takim razie ty zostaniesz honorową matką, Smith! – odgryzł się Levi.

Erwin jedynie wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „jak chcesz!"

Po chwili czarnowłosy żołnierz spoważniał. Zapatrzył się na dłoń, którą głaskał klacz po chrapach.

- Nie powinienem zmuszać jej do takiego wysiłku – wymamrotał, marszcząc brwi. – Mam nadzieję, że nie zrobiłem jej krzywdy.

- Konie są w stanie znieść bardzo wiele. – Erwin położył podwładnemu dłoń na ramieniu. – Również wtedy, gdy są w ciąży. A Obsydianka jest na tyle mądra, że potrafi sama zasygnalizować ci swoje ograniczenia. Nic jej nie będzie, Levi. Naprawdę.

Znał się na koniach, więc raczej wiedział, co mówi. Jednak Levi wciąż czuł się zaniepokojony.

- Tak w ogóle... - zagaił Smith. – Ani trochę się tego nie spodziewałeś? – zapytał z lekkim uśmiechem. – Po tak intensywnym spółkowaniu...

- Pierdoleniu! – Levi odwrócił się do dowódcy i zgromił go wzrokiem. – Nazywaj tę czynność pierdoleniem!

- Racja. – Erwin przepraszająco uniósł dłonie, jednak spojrzenie miał rozbawione. – Wybacz.

Czarnowłosy żołnierz poczuł, że zaczyna mięknąć. Zanim zorientował się, co się dzieje, popatrzył na drugiego mężczyznę z czułością.

Za plecami jasnowłosego pułkownika Piorun potrząsnął łbem i cicho parsknął.

- Ty się lepiej nie odzywaj! – Levi ostrzegawczo wycelował w niego palec. – To wszystko przez ciebie, napalony zboczeńcu!

- Nie wyżywaj się na nim tylko dlatego że przez miesiąc żyłeś w celibacie. – W oczach Erwina pojawił się trudny do zinterpretowania błysk.

Dokładnie w tym momencie Levi uświadomił sobie, że między ich torsami było zaledwie parę centymetrów różnicy. Nawet nie pamiętał, kiedy znaleźli się tak blisko siebie.

Wyraźnie czuł zapach Erwina. Po kąpieli w jeziorze Smith pachniał jeszcze przyjemniej niż zwykle. Tak... czysto i rześko. Zwłaszcza w połączeniu z wonią rosnących na łące kwiatów, lekko kołyszących się na wietrze.

- Nie chcę brzmieć jak marudzące dziecko – wyszeptał Erwin – ale znalazłem się na granicy. Uwielbiam Mike'a i Hanji, ale nie wytrzymam już ani jednego dnia w ich obecności! A zwłaszcza Hanji. Kiedy pełni nocną wartę, podkrada się do mnie i wyrywa mi włosy z nosa – pożalił się, krzywiąc się z niesmakiem.

- Masz włosy w nosie? – zdziwił się Levi. – Od kiedy...

Stanął na palcach, by uważniej przyjrzeć się twarzy drugiego mężczyzny i ledwo sekundę później został złapany za tył głowy i mocno pocałowany w usta.

Wydał pomruk zadowolenia i czym zarzucił Erwinowi ręce na szyję. Kurwa... tęsknił za tymi wargami przez cały miesiąc! Zdecydowanie nie był przygotowany na to, jak cudownie dotykały jego własnych. Były takie miękkie, wilgotne, a zarazem władcze i nieznoszące sprzeciwu. Uzależniające!

Kiedy wreszcie usta wreszcie oderwały się od siebie, obaj mężczyźni dyszeli jak po przebiegnięciu maratonu. Levi opierał dłonie o barki dowódcy.

- Powinieneś... mnie najpierw... zapytać! – wysapał.

Erwin dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu i ze słabym uśmiechem oznajmił:

- Przez pierwsze lata swojego dorosłego życia utrzymywałeś się z kradzieży. Nie możesz mieć do mnie pretensji o to, że skradłem jednego całusa. Chyba nie chcesz wyjść na hipokrytę... prawda, Levi?

- Masz rację. Nie chcę.

Levi złapał dowódcę za włosy na karku i wciągnął go w kolejny pocałunek, równie intensywny jak poprzedni.

Palce niskiego żołnierza przeczesywały blond kosmyki na głowie Erwina. Zdążyły już trochę wyschnąć, ale wciąż były nieco wilgotne.

Smith zrobił taki ruch, jakby chciał przesunąć wargi na szyję drugiego mężczyzny. Jednak wtedy na jego ramieniu pojawiła się dłoń, która delikatnie, lecz stanowczo go odepchnęła.

- Byłeś u lekarza? – spytał Levi.

Erwin wzniósł oczy ku niebu, niczym zbuntowany nastolatek, uparcie odmawiający tłumaczenia się przed dorosłymi.

- Pytam się, czy byłeś, kurwa, u lekarza. – Levi powtórzył pytanie nieco bardziej natarczywym tonem.

- Levi, przed chwilą cwałowałem z tobą przez łąkę. – Erwin uniósł brew. – Chyba nie potrzebujesz zaświadczenia od lekarza, by się ze mną całować?

- Potrzebuję wiedzieć, czy na pewno wyzdrowiałeś, bo jesteś idiotą, który ma tendencje do lekceważenia kontuzji! – prychnął czarnowłosy żołnierz. – Wystarczy mi, że jedno ruchańsko skończyło się dla ciebie gorączką! – Skrzyżował ramiona i gniewnie szarpnął głową w bok. – Nie potrzebuję przeżywać tego po raz drugi...

Smith ujął podbródek Leviego i delikatnie obrócił twarz drugiego mężczyzny ku sobie.

- No dobrze – oznajmił. – Zanim przejdziemy do... ruchańska – wypowiedział to słowo z wyraźnym zażenowaniem - jestem w stanie wygospodarować chwilę wolnego, by pójść na wizytę kontrolną. Ale do tego czasu... - Przejechał kciukiem po dolnej wardze Leviego, na co ten rozchylił usta. – Drobne pieszczoty chyba nie powinni nikomu zaszkodzić. Prawda?

- No dobra – zgodził się Levi. – Jedno czy dwa cmoknięcie chyba ci nie zaszkodzą...

Już mieli pocałować się po raz trzeci, gdy z drugiego końca łąki dobiegło poirytowane:

- Kurwa, poważnie?!

Levi i Erwin odskoczyli od siebie i spomiędzy drzew wyszedł poirytowany Keith Shadis. Sądząc po stroju, właśnie wracał z joggingu.

- Czy jest choć jedno cholerne miejsce, w którym tego NIE robicie?! – przeszedł obok dwójki podwładnych, patrząc wszędzie, byle nie na nich. – Człowiek wychodzi na świeże powietrze, by oczyścić umysł, a tu takie sceny... Ja pierdolę!

- Proszę o wybaczenie, sir! – donośnym głosem odparł Smith.

- A tak w ogóle, to przyszedł list ze stolicy – mruknął Shadis. – Ponoć chcą zatwierdzić kolejną ekspedycję. Jak tylko wrócę do kwatery, przebieram się i jadę do Mitras.

- Już dziś? – wykrztusił zdumiony Erwin.

- Jeśli chcesz, możesz się przyłączyć – padła burkliwa odpowiedź. – Ale jeśli będziesz się guzdrał, nie zamierzam na ciebie czekać. I, do ciężkiej cholery... na przyszłość znajdźcie sobie jakieś lepsze miejsce do migdalenia się! Niewyżyci zboczeńcy...

Levi zacisnął zęby.

- Jaja sobie robisz, staruchu?! – syknął za odchodzącym dowódcą. – Od miesiąca żyję jak jebany mnich, a nie wolno mi nawet...

- Levi, zostaw go! – Erwin położył partnerowi dłoń na ramieniu.

Popatrzył na znikającego między drzewami Shadisa i ponuro dodał:

- Wiesz, że jest w kiepskim stanie.

Spojrzenie Leviego złagodniało.

- Nadal? – zapytał czarnowłosy żołnierz.

A gdy otrzymał potwierdzenie w postaci przytaknięcia, skrzyżował ramiona i z cichym westchnieniem podsumował:

- W sumie to wcale mu się nie dziwię. Cholerne pismaki go nie oszczędzają. W dzisiejszej gazecie znowu obsmarowali go z góry do dołu. Wiesz, że opublikowali Top Listę najgorszych decyzji, które podjął jako dowódca?

- Może zgoda na wyprawę poprawi mu humor? – mruknął Erwin, kierując zamyślony wzrok na czubki drzew. – Pomoże wrócić na właściwe tory. Skupić się na tym, co ważne.

Dłoń Smitha zacisnęła się w pięść i zaraz potem się rozluźniła. Ktoś inny mógłby to przegapić, ale Levi był tak bardzo zsynchronizowany z dowódcą, że zauważał wszystkie jego gesty.

- Byłoby dobrze, gdyby tym razem pojechał do stolicy sam – powiedział Erwin. – Znowu poczułby, że jest najważniejszy. Że wciąż jest głównym dowódcą. Zamiast stać w moim cieniu i...

- Wcale nie chcesz, by pojechał tam sam – bezbarwnym tonem zadeklarował Levi. – Powiem więcej: w głębi siebie wcale nie chcesz, by odzyskał pewność siebie.

Smith zaczerwienił się jak przyłapany na gorącym uczynku dzieciak.

- Levi, ja...

- Przy mnie nie musisz tego ukrywać – łagodnie zadeklarował czarnowłosy żołnierz.

Dotknął policzka Erwina i obrócił twarz drugiego mężczyznę ku sobie.

- Po prostu to powiedz – poprosił.

Smith wydał pokonane westchnienie i niechętnie oznajmił:

- Chcę, żeby przeszedł na emeryturę.

Levi nie odpowiedział, tylko cierpliwie czekał na ciąg dalszy. Delikatnie pogładził kciukiem policzek Erwina, by go zachęcić.

- To, co zdarzyło się na sali sądowej... - Smith gniewnie zmarszczył brwi. – Tamten proces... To wszystko było niedopuszczalne. Obrzydliwe! Kiedy miało miejsce, czułem wobec Keitha jedynie współczucie.

Powoli wypuścił powietrze z ust i zrezygnowanym głosem dokończył:

- Ale minął miesiąc, a on się nie podnosi. To oznaka słabości. Zwiadowcy nie mogą sobie pozwolić na to, by mieć słabego dowódcę. Zwłaszcza teraz.

Levi w dalszym ciągu milczał.

- Czy myślenie o tym w takich kategoriach robi ze mnie zimnego sukinsyna? – spytał Erwin.

- Trochę tak. – Czarnowłosy żołnierz wzruszył ramionami.

- Ale mimo to mnie kochasz? – W głosie Smitha zabrzmiał niepokój.

Levi kpiąco parsknął.

- Tak, kurwa. Sądziłem, że dawno to ustaliliśmy.

Erwin odpowiedział słabym uśmiechem. Przykrył rękę na swoim policzku swoją własną, po czym przekręcił usta, by złożyć we wnętrzu dłoni Leviego pełen wdzięczności pocałunek.

- Jeśli chcesz uchodzić za twardziela, to może nie pytaj mnie o tego typu rzeczy jak jakiś spragniony czułości bachor! – wzdychając, podsumował Levi.

Po chwili jednak spoważniał i dodał:

- Pojadę z tobą.

- Nie – odparł Erwin. – Lepiej, żebyś został tutaj. Nie chciałbym, żeby cały miesiąc trzymania cię na dystans poszedł na marne.

Levi wydał niezadowolone mlaśnięcie. Smith zareagował na to zdumionym uniesieniem brwi.

- To był twój pomysł – przypomniał niepewnie. – Sam zaproponowałeś, byśmy przez pewien czas unikali siebie nawzajem, by zastawić na Lobova pułapkę.

- Taa, tylko że minął cały miesiąc i ten skurwiel nic nie zrobił! – zrezygnowanym głosem burknął Levi. Obrócił się, by stać naprzeciwko Erwin i skrzyżował ramiona. - Nie jestem pewien, czy jest sens, by dalej to ciągnąć.

- Ciągnięcie tego nie ma żadnego sensu – zgodził się Erwin. – A przynajmniej nie w takiej formie jak dotychczas. Jednak moja samodzielna wyprawa do stolicy może okazać się dla Lobova wystarczająco kusząca, by wreszcie wypełzł ze swojej kryjówki.

Levi wzdrygnął się. Choć nie potrafił odmówić partnerowi rozsądku, z jakiegoś powodu perspektywa puszczenia Erwina do Mitras przyprawiała go o dreszcze.

- Jeśli jest jeszcze jakaś szansa, że chwyci przynętę, to tylko teraz – stwierdził Smith, kręcąc głową. – Potem nie będziemy już mieli po co próbować.

- Niby racja, ale...

- Ale?

Levi zawahał się. Nie chciał brzmieć jak nadopiekuńczy histeryk, lecz miał w związku z tym wszystkim same niedobre przeczucia.

- Po prostu cała ta cholerna wycieczka jest zbyt nagła! – burknął. – Mieliśmy plany! – dodał ze śladami różu na policzkach.

Oczy Erwina zaszły mgłą.

- Pamiętam. Ale jeśli jakoś cię to pocieszy, nie zdążyłem posprzątać pokoju.

- Mój jest perfekcyjnie wysprzątany – odparł Levi. – A dzięki Staremu Dziadowi mam duże łóżko. – Po krótkiej chwili wahania dodał: - Łóżka w Mitras też pewnie są niczego sobie. Nigdy nie nocowałem w stolicy. Chociaż mieszkałem tuż pod nią.

Erwin objął go w pasie.

- Levi... wiesz, że ufam twojemu osądowi. – Jego łagodny ton sprawił, że czarnowłosy mężczyzna poczuł się miękki jak galareta. – Jeśli chcesz ze mną pojechać, to po prostu pojedź. Dopadnięcie Lobova nie musi być najważniejsze.

Nie, nie musi – w myślach zgodził się Levi. – Tylko że jest najważniejsze. Niestety.

Wydał cichy jęk frustracji. Choć każda komórka jego ciała pragnęła pojechać do stolicy razem z Erwinem... rozsądek podpowiadał coś zupełnie innego.

- Jeśli go teraz nie złapiemy... – zaczął Levi.

Jego palce wpiły się w materiał opinający klatkę piersiową Erwina.

- To ciągle będziemy musieli oglądać się za siebie. Codziennie będziemy wyrywać sobie włosy z głowy, zastanawiając się, czy ten gnój nie knuje czegoś na boku.

- To prawda – ponuro zgodził się Smith.

- Wkurwia mnie, że jak dotąd nic nie zrobił! – wyrzucił z siebie rozjuszony Levi. – Wiem, że to zabrzmi dziwnie... ale naprawdę miałem nadzieję, że do tej pory wykona jakiś ruch. Jakikolwiek! Ma zajebistą sieć kontaktów... Na pewno usłyszał, że miałeś złamane żebra. Nie wierzę, że nie zaatakował cię, gdy byłeś osłabiony i miałeś ograniczone możliwości obrony!

- Nie lubię mówić czegoś takiego o moim wrogu, ale Lobov jest inteligentny – zrezygnowanym głosem odparł Erwin. – Mógł przewidzieć, że liczymy na jego atak. A poza tym, umówmy się, Levi... Może i nie widywaliśmy się zbyt często, ale przez cały miniony miesiąc nie oddaliłeś się od Kwatery Głównej nawet o kilometr! No, chyba że ja w danym czasie się oddaliłem. Nietrudno zgadnąć, że trzymałeś się blisko, by w razie czego przyjść mi z pomocą.

Levi rzucił pod nosem przekleństwo.

Szczerze? Tak, właśnie na to liczył. Że Lobov się nie zorientuje.

Mimo iż cały Korpus się zorientował. Łącznie z tymi, którzy nie byli wtajemniczeni w plan.

- Kogo ja oszukuję? – jęknął Levi. – Nie byłem ani trochę subtelny!

Choć wymagało to od niego niebotycznego wysiłku, jakoś przemógł się i dodał:

- Żeby rzeczywiście zwabić Lobova, musielibyśmy oddalić się od siebie o dobre kilkaset kilometrów. I wszyscy musieliby wiedzieć, że zostaję. Tak, by informacja dotarła do szpiegów tego gnoja.

- Zgadzam się. – Erwin krótko przytaknął. – To może zadziałać.

Wyglądał na odrobinę rozczarowanego, ale nie protestował.

- Mike i Hanji mają pojechać z wami – nieznoszącym sprzeciwu tonem zadeklarował Levi.

- Oboje? – Krzywiąc się, Smith ścisnął nasadę nosa. – Nawet zabierane samego Mike'a byłoby przesadą. Keith ma wybitne zdolności walki. Jeśli z nim pojadę...

- To szpiedzy Lobova usłyszą, że jedziesz właśnie z nim i przy pierwszej okazji was rozdzielą! – chłodno podsumował czarnowłosy żołnierz. – Dlatego Hanji i Mike pojadą z wami. Czy raczej: ZA wami. Dyskretnie. Powiemy, że nabawili się jakiejś okropnej jelitówki i siedzą w pokojach. Tymczasem oni przebiorą się za jakieś łazęgi i pojadą za waszą dorożką, mając na sobie sprzęt do trójwymiarowego manewru. Jeśli Lobov czegoś spróbuje, przyjdą ci z pomocą. Załatwią zbirów, których ten kutas mógłby za tobą wysłać i wyciągną z nich kryjówkę naszego spasionego kumpla. A jak wrócisz, opijemy to wszystko w twoim łóżku. Albo w moim.

Erwin zamrugał. Przez chwilę gapił się na Leviego szeroko otwartymi oczami... a potem odchylił głowę do tyłu i wybuchł śmiechem.

- Twoje knowania stają się bardziej złożone od moich.

- Taa, i mam przez to podwyższony poziom stresu. Nienawidzę knuć! Sto razy bardziej wolę stać naprzeciwko wroga i walczyć z nim na śmierć i życie.

Levi złapał za krawat bolo na szyi dowódcy i pociągnął za niego, zmuszając Erwina, by się pochylił.

- Dlatego po powrocie zrobisz wszystko, bym się zrelaksował! – wyszeptał tuż przy ustach drugiego mężczyzny. – Możesz to zrobić tak samo jak dzisiaj. Tylko nie chcę, by kolejna randka zakończyła się na cholernej łące... zrozumiałeś?

- Tak, Levi – ochrypłym głosem odparł Erwin. – Wrócę najszybciej, jak będę mógł i przywiozę ze sobą coś specjalnego. Nadal nie dałem ci kwiatów, by przeprosić za tamto ohydne kłamstwo przed ostatnią wyprawą. Czyż nie?

- No właśnie, fiucie. – Levi leniwie się uśmiechnął. – Gdzie moje kwiaty?

- Dostaniesz je, gdy ponownie się spotkamy.

Przylgnęli do siebie i utonęli w głębokim pocałunku.

Parę sekund później z oddali dobiegł odgłos grzmotu. Dwaj mężczyźni oderwali się od siebie i obrócili głowy, by spojrzeć na niebo.

Nad łąką wciąż było dosyć jasno, lecz od strony lasu nadchodziły złowrogo wyglądające czarne chmury. W oddali dało się dostrzec błyski, którym towarzyszyły ciche pomruki zbliżającej się burzy.

- A mieliśmy taki ładny dzień... - westchnął Erwin.

Wiatr zdmuchnął włosy z czoła Leviego. Niski mężczyzna zapatrzył się na ciemne obłoki i cicho oznajmił:

- Te dźwięki... brzmią jak ostrzeżenie. 

Notka autorki

Motyw przewodni nadchodzącego tygodnia to „Zajeżdżanie Jory na śmierć", więc prawdopodobnie będziecie musieli zaczekać na kolejny rozdział aż do 31 maja.

Nooo... ale po drodze będą jeszcze wychodziły dialogi z serii „Co mógłby powiedzieć Isayama", więc to nie tak, że w ogóle nie będę aktywna.

Dzisiejszy rozdział miał z początku nazywać się „Cisza przed burzą", ale... uświadomiłam sobie, że już taki mam i musiałam zmienić tytuł (*śmieje się sama z siebie*).

Erwin uczący Leviego pływać to scena, którą chciałam napisać już od baaaaardzo dawna.

Mam nadzieję, że pobraliście odpowiednią dawkę witaminy FF (jak FluFF), co ułatwi wam przetrwanie następnego tygodnia. Dla mnie będzie on diabelnie trudny...

Dlatego z góry dziękuję wszystkim cudownym osobom, które zostawią dla mnie komentarze. Czasem, gdy jestem absolutnie wykończona, wasze słowa to jedyna bateryjka, która pomaga mi odzyskać utraconą energię <3

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top