Rozdział 62 - Proces (część 3)

- Przepraszam za moją fatalną aparycję. – Głos Erwina rozniósł się echem po sali. – Wiem, że nie wypada stawać przed sądem będąc brudnym i nieogolonym, jednak nie miałem innego wyjścia. Ostatnie dwa tygodnie spędziłem na terytorium tytanów, zaciekle walcząc o życie.

Na terytorium tytanów?! Dwa tygodnie?!

Keith jeszcze nawet nie zdążył oswoić się z myślą, że rzekoma ofiara morderstwa wstała z martwych i osobiście zjawiła się na procesie. Wyobrażanie sobie Erwina na terytorium tytanów przez dwa tygodnie... to było zwyczajnie nieprawdopodobne!

Jak on, u licha, przeżył? Jakim cudem wrócił za Mury?!

- E-Erwin! – wykrztusił poruszony Nile, wyciągając w stronę Smitha drżącą dłoń. – M-myślałem, że ty...

Erwin uśmiechnął się do Doka, po czym spoważniał i skupił uwagę na Głównodowodzącym.

- Przyznaję, że wielokrotnie otarłem się o śmierć – oznajmił, dotykając swojego brzucha. – Jednak pragnienie wymierzenia sprawiedliwości pomogło mi znaleźć w sobie determinację, by wrócić za Mury. Przybyłem tu najszybciej jak mogłem, by zeznawać przeciwko człowiekowi, który omal nie pozbawił mnie życia! Rzecz jasna nie mam tu na myśli niesłusznie oskarżonego Keitha Shadisa, który przez lata był dla mnie przyjacielem i mentorem – mówiąc to, krótko skinął Keithowi głową. – Chodzi mi o obrzydliwego zdrajcę, który udawał przyjaciela ludzkości, a w rzeczywistości uknuł spisek, by zniszczyć Korpus Zwiadowczy! Przywiozłem ze sobą świadków, którzy poświadczą o jego winie.

- Ruszaj się, ty kupa gówna! – zza drzwi dobiegło poirytowane burknięcie.

Erwin w porę się odsunął, by zrobić miejsce Leviemu, który wkroczył do sali wlokąc ze sobą... Na Marię i Shinę, czy to był Strażnik Murów?!

Keith dopiero po chwili rozpoznał Jacquesa Dubois – byłego Zwiadowcę, który po swojej niefortunnej pierwszej wyprawie postanowił zmienić Korpus. Nieszczęśnik zjawił się na Sali Sądowej w tak żałosnym stanie, że wyglądał tylko nieznacznie lepiej od dwóch trupów ze zmasakrowanymi twarzami. Wybito mu prawie wszystkie zęby, a na czole i policzkach pozostawiono tak wiele siniaków, że nie dawało się ich zliczyć. Oprócz tego wydawał się mieć połamane żebra. A także inne obrażenia – zasłonięte przez mundur, przez co ciężko było ocenić ich skalę.

Szedł, słaniając się na nogach, tuż za Levim, który „pomagał mu", ciągnąc go za włosy. Zgromadzeni obserwowali to z szeroko otwartymi ustami.

Podobnie jak Erwin, Levi miał brudny mundur, nieogoloną gębę i mściwą determinację w oczach. Gdy dotarł na miejsce świadka, pociągnął „Jacquesa" jeszcze mocniej niż wcześniej, zmuszając go, by padł na kolana przed katedrą Zackleya.

- A teraz powiedz Jego Zasranej Sprawiedliwości, kto cię tak urządził! – rozkazał lodowatym tonem.

- Levi, nie wypada zwracać się do sędziego w taki sposób – wtrącił Erwin, stając obok czarnowłosego podwładnego.

- To ma być sąd? – prychnął Levi. – Tam leży trup bez gaci! – podkreślił, pokazując palcem jasnowłosego nieboszczyka. – Dla mnie to wygląda jak Spęd Zboczeńców!

Z tyłu dobiegł podekscytowany szept dziennikarza:

- Fantastyczny nagłówek!

Klęczący na podłodze Jacques przez pewien czas wodził po otoczeniu nieprzytomnym wzrokiem. Aż wreszcie uniósł głowę, by spojrzeć na Zackleya. Miał do dyspozycji zaledwie parę zębów, więc trzeba było uważnie się wsłuchać, by zrozumieć jego bełkotliwą wypowiedź.

- Ploszę, sządu... to był... Lobov! J-jego żbiry dopadły mnie... szeby mnie uciszyć... ale ocalili mnie... dziełni chłopcy z Kłorpusu Zwiadowczego!

- W-Wysoki Sądzie, to jakiś absurd! – Prokurator nareszcie przypomniał sobie, jak się mówi. – A ty zważaj na słowa, głupcze! – zwrócił się do Jacquesa groźnym tonem. – Za krzywoprzysięstwo możesz trafić do więzienia i...

- Do więzienia?! – Oczy pobitego strażnika zalśniły nadzieją. – O tak, płoszę!

Nieszczęśnik podczołgał się do zszokowanego Oskarżyciela, pociągnął go za przód spodni i płaczliwym tonem zaskomlał:

- Błagam, żamknijcie mnie w więzieniu! Tłam przynajmniej błędę bezpieczny! Tłam nie dopadną mnie ci... - rzucił Leviemu niespokojne spojrzenie i dokończył: - C-ci źli ludzie płacujący dla Nicholasa Lobova!

Z tyłu dobiegł nerwowy szmer. Chyba nie było na tej sali człowieka, który nie domyślił się, kto tak naprawdę odpowiadał za sponiewieranie Jacquesa. A jednocześnie nikt nie kwapił się, by powiedzieć o tym na głos. Nawet Prokurator. Być może obawiał się – zdaniem Keitha całkiem słusznie - że nie warto podpadać bezwzględnemu bandycie z Podziemia dla paru worków złota od Lobova.

Erwin natychmiast wykorzystał wahanie Oskarżenia.

- Mam przeczucie, że wrobienie mojego dowódcy nie wystarczy Panu Prokuratorowi i za moment będzie próbował zszargać dobre imię mojego podwładnego – odezwał się miękkim tonem. – Oszczędzę wszystkim długiej i męczącej dyskusji, udowadniając, że to fałszywy trop. Levi, zechcesz pokazać sędziemu swoje kłykcie?

- Tylko nie patrz na moje brudne paznokcie! – burknął Levi, podsuwając Zackley'owi ręce pod nos. – Nie miałem kiedy się umyć. Nie moja wina, jasne?

Głównodowodzący uważnie obejrzał dłonie niskiego żołnierza.

- Rzeczywiście – wzdychając, przyznał Zackley. – Nie wydaje mi się, by w ostatnim czasie kogoś pobił.

Potrafi jeszcze kopać! – cisnęło się Keithowi na usta.

Choć oczywiście nie był na tyle durny, by powiedzieć o tym na głos.

Jacques oderwał się od Prokuratora i zaczął opowiadać sędziemu o wszystkim, co wydarzyło się przed i po ekspedycji. O tym, jak poklepał Erwina po plecach, umieszczając w jego sprzęcie do trójwymiarowego manewru maleńką igłę, która zablokowała cały mechanizm. O tym, jak on i jego kumple zaczaili się w strategicznym miejscu na Murze, by rozprawić się ze Smithem, w razie gdyby jednak przeżył. Wreszcie o tym, jak pozbawili dwójkę Zwiadowców przytomności i zostawili ich skutych w miejscu masakry.

W tym momencie Erwin zabrał głos:

- Jacques obawiał się wschodu słońca i przebudzenia tytanów, więc odjechał jako pierwszy. Przestawione państwu ciała – podkreślił, pokazując dwa trupy na stołach – to w rzeczywistości jego towarzysze, Andrew Tucson i Christoper Doakes. Zostali, by nas podręczyć. Ja i Levi zabiliśmy ich w samoobronie, a potem uciekliśmy. Nie żeby dla biegłych miało to jakieś znaczenie...

Zmierzył starucha w okularach chłodnym spojrzeniem i dokończył:

- Nie mieli najmniejszego zamiaru przeprowadzać dokładnej sekcji. Powiedzieliby absolutnie wszystko, by przekonać sąd, że to my zginęliśmy w tamtym lesie. Sporządzili fałszywą ekspertyzę, czym dopuścili się ciężkiego przestępstwa.

- F-f-fałszywą ekspertyzę?! – wykrzyknął zaaferowany biegły. – Wypraszam sobie podobne oskarżenia! Nauka jest niezwykle złożoną dziedziną. T-to normalne, że czasem zdarzają się błędy! P-poddaliśmy oba ciała dokładnym badaniom i...

- Dokładnym, kurwa, badaniom? – zakpił Levi.

Podszedł do czarnowłosego trupa, złapał go szyję i bezceremonialnie podniósł go ze stołu.

- To mam być ja?! To truchło jest wyższe ode mnie o głowę!

Różnica we wzroście była tak oczywista, że biegłemu zabrakło argumentów. Starzec nerwowo oblizał usta i po krótkim namyśle zdecydował się na radykalną zmianę taktyki.

- NIE chciałem tego robić, przysięgam! – wydarł się, padając na kolana i składając dłonie jak do modlitwy. – B-błagam, niech pan sędzia się zlituje! Lobov i jego ludzie mnie do tego zmusili! J-jeśli obiecacie mi nietykalność, dam wam dokumenty, które potwierdzą, że...

PAF!

Wystrzał był tak niespodziewany, że wszyscy zgromadzeni podskoczyli w miejscu.

Na zmarszczonym czole Biegłego pojawiła się dziura po kuli. Starszy mężczyzna na ułamek sekundy zastygł w bezruchu, a potem padł twarzą na podłogę. W miejscu, gdzie upadła jego głowa, zaczęła się tworzyć kałuża krwi.

Na sali zapanował chaos.

- Strzelanie! – zewsząd dochodziły spanikowane okrzyki. – Ktoś strzela do ludzi!

Głowy zgromadzonych obracały się na wszystkie strony, poszukując napastnika.

Levi złapał Erwina za ramiona, popchnął go po ścianę, po czym zasłonił go własnym ciałem, ustawiając się w bojowej pozycji.

- Kurwa mać! - syknął, wyciągając nóż ze skrytki w bucie.

- Panie Prokuratorze! – znad ramienia podwładnego krzyknął Smith. – Niech pan natychmiast...

PAF!

Za późno. Oskarżyciel zdążył zrobić tylko jeden krok, gdy kula trafiła go w skroń, przebijając mu czaszkę na wylot. Upadając, zahaczył ramieniem o biurko, zwalając papiery na podłogę.

Jacques najwyraźniej uznał, że on będzie następny, bo wczołgał się pod najbliższą ławkę. Zresztą, nie był w tym odosobniony.

Połowa ludzi na sali rzuciła się w stronę wyjścia, a druga połowa pochowała się pod meblami. Keith i Lloyd złapali za biurko i postawili je na pion, tworząc zaimprowizowaną tarczę. Nawet Zackley nie wytrzymał napięcia i schował się za katedrą.

- Co tak stoisz? – warknął na Nile'a, wyglądając zza blatu. – Masz tutaj z dziesięciu ludzi! Ruszcie się, do diabła!

Dok drgnął, niczym wyrwany z transu.

- A-ale w sensie... Znaczy się, co my...

- Ustalcie, skąd padły strzały i zneutralizujcie zagrożenie! – zza katedry dobiegł wściekły ryk.

Dowódca Żandarmerii wciąż tkwił na środku pomieszczenia z miną zagubionego dziecka. Najwidoczniej nikt nie przerobił z nim scenariusza, w którym proces o morderstwo w ułamku sekundy zamieniał się w krwawą jatkę.

Tego typu niespodziewane sytuacje były specjalnością Korpusu Zwiadowczego.

Nic więc dziwnego, że to Zwiadowcy jako pierwsi zaczęli odzyskiwać zdolność jasnego myślenia. Keith nieznacznie wychylił się ze swojej kryjówki i donośnym głosem oznajmił:

- Balkon! Jestem pewien, że strzały padły z balkonu!

- S-słyszeliście Dowódcę Shadisa! – Nile krzyknął do swoich ludzi. – Morderca jest na balkonie!

Żołnierze Żandarmerii ustawili się w równą linię, podnieśli strzelby... i zaraz potem je opuścili.

- Ale... właściwie kogo powinniśmy wziąć na cel? – zapytał pierwszy z brzegu żołnierz, drapiąc się po karku.

Levi, który wciąż zasłaniał Erwina własnym ciałem, popatrzył na Keitha.

- Czy na balkonie był Lobov? – krzyknął.

- Tak! – potwierdził Shadis. – Przyszedł na proces ze swoim lokajem.

- A więc wszystko jasne, obiboki! – prychnął Levi. – Celujcie w Lobova!

- Tak po prostu mamy zastrzelić szlachcica? – z oburzeniem odparł jeden z żołnierzy Żandarmerii.

- Na balkonie jest mnóstwo ludzi i wszyscy uciekają w stronę wyjścia! Skąd wiemy, który to...

- Ja pierdolę! – Levi przewrócił oczami.

Złapał pokaźnych rozmiarów szafę i jednym płynnym ruchem przeciągnął ją, by zasłoniła Erwina.

- Co...?! – wykrztusił zdumiony Smith.

- Jest dość solidna – burknął Levi, maszerując w stronę Żandarmów. – W razie czego obroni cię przed strzałem.

Podszedł do najbliższego żołnierza i wyrwał mu strzelbę.

- Dawaj to!

Wymierzył w jedną z osób, która była na balkonie i biegła w stronę drzwi wyjściowych. Ze swojej kryjówki Keith nie widział zbyt dobrze, ale mógł się założyć, że to Lobov.

- NIE!

W momencie wystrzału Nile złapał za lufę strzelby i wymierzył ją w sufit. Gruz posypał się na głowy zaskoczonych żołnierzy.

- Do reszty cię pojebało?! – wydarł się czerwony ze złości Levi.

Wyglądał, jakby chciał rozerwać Doka na strzępy. Keith wcale by go za to nie winił.

- Nie możesz zabijać ludzi, bo tak ci się podoba! - ryknął Nile.

- Kurwa mać... myślisz, że życzę mu szybkiej śmierci?! – Levi cały się najeżył. – Celowałem w biodro!

- Z takiej odległości byś nie trafił!

- JA bym nie trafił?!

- Levi, czy możesz zabrać tę szafę? – z drugiej strony pomieszczenia dobiegł rozżalony głos Erwina. – Praktycznie docisnąłeś mnie do ściany i nie mogę oddychać.

W całym tym zamieszaniu wszyscy ludzie z balkonu zdążyli uciec na klatkę schodową.

- Kurwa jego mać! – Levi zacisnął zęby. – Jeśli spierdoli, to będzie na ciebie! – warknął do Doka, po czym pognał w stronę drzwi.

Niestety nie bardzo mógł w tej chwili przez nie przejść. Ani nawet się do nich zbliżyć. Musiałby wyminąć co najmniej dwadzieścia osób, które przepychały się w stronę wyjścia, ściśnięte jak sardynki w puszce.

Z początku Levi po prostu łapał kolejnych facetów za fraki i odrzucał ich do tyłu, ale szybko zdał sobie sprawę z bezcelowości swoich działań. Czego by nie robił, wydostanie się z sali zajmie mu za dużo czasu.

- Są inne drzwi?! – wyrzucił z siebie sfrustrowanym głosem.

- Tak, boczne. – Zza katedry wysunęła się ręką Zackley'a i wskazała na wyjście, którym właśnie wybiegli przysięgli.

Levi pognał w tamtym kierunku.

- Po cholerę zdjąłem sprzęt do trójwymiarowego manewru... - mruknął. – Jak mogłem być aż tak głupi?!

- Żołnierze, za nim! – zarządził Nile.

- Lepiej nie – chłodno oznajmił czarnowłosy Zwiadowca, obracając się przez ramię. – Będziecie mi tylko przeszkadzać.

- Jak śmiesz, ty...

Reszta wypowiedzi Nile'a padła już za drzwiami, więc Keith jej nie usłyszał.

Ludzie jeszcze przez chwilę przepychali się i przekrzykiwali, a potem nastała kompletna cisza.

W sali pozostali jedynie Keith, jego adwokat i Zackley. Oraz kulący się pod ławką Jacques. A, i jeszcze uwięziony za szafą Erwin.

Gdy Keith nareszcie odważył się wyjść zza biurka, uświadomił sobie, że pomieszczenie wygląda jak po przejściu huraganu. Wszędzie poprzewracane ławki i rozrzucone papiery. Kałuża krwi wokół głowy Biegłego osiągnęła rozmiar koła od dorożki. Ten sam Prokurator, który na początku procesu obiecywał Keithowi śmierć na szubienicy, teraz leżał martwy na podłodze, z policzkiem opartym o nogę biurka. Do tego dochodziły dwa zgniłe trupy, z czego jeden miał opuszczone gacie...

I pomyśleć, że zaledwie piętnaście minut wcześniej ławki były pełne ludzi, którzy siedzieli w bezruchu i oglądali nie do końca uczciwy proces o morderstwo.

- Nawet nie wiem, jak to skomentować. – Zackley podniósł się z kucek i wyciągnął z kieszonki munduru chusteczkę, by wytrzeć spocone czoło.

Dosłownie sekundę później do sali wpadła zaaferowana Hanji.

- Wysoki Sądzie, mam dodatkowe dowody w sprawie! Udało mi się ustalić, że Nicholas Lobov celowo zatrzymał świadków przy Murze, by nie mogli... Hę? Gdzie są wszyscy?

Powiodła zdezorientowanym wzrokiem po otoczeniu i podrapała się po karku. Wydawała się kontemplować, czy aby na pewno trafiła do właściwej sali.

- Hanji? To ty? – Zza szafy dobiegł pełen nadziei głos Erwina. – Możesz mnie wyciągnąć?

- Jasne, już biegnę!

Okularnica podbiegła do szafy i otworzyła ją na oścież. W środku znajdowały się środki do sprzątania: miotły, mopy, wiadra...

- Och, to jakaś ciekawa sztuczna iluzjonistyczna, którą wymyśliliście z Levim? – Wyraźnie zachwycona, Hanji uderzyła pięścią w otwartą dłoń. – Nic nie mów! Sama wpadnę, jak to działa.

- Po prostu przesuń przeklętą szafę! – zniecierpliwionym głosem burknął Erwin.

Szalona kobieta już miała spełnić prośbę, ale wtedy uchwyciła wzrokiem dwóch pozieleniałych truposzy, których Prokurator próbował przedstawić jako Erwina i Leviego.

- Och, jakie piękne zwłoki! – zapiszczała, zacierając ręce. – Mogę je skonfiskować? Erwin napisał w testamencie, że jeśli umrze przede mną, to będę mogła pobrać do badań jego mózg i penisa. Wiem, że to tak naprawdę nie jego ciało, ale zastanawiam się, czy mimo wszystko...

- KEITH, UNIEWINNIAM CIĘ! – rozdarł się Zackley, histerycznie waląc sędziowskim młotkiem o blat biurka. – Ściągaj kajdanki i wracaj do domu!

- A-ale... ale co z Lobovem?! – krzyknął oburzony Lloyd.

Zanim skończył zadawać pytanie, Głównodowodzący był już przy drzwiach.

- Wrócimy do tematu, kiedy go złapią! – na odchodnym burknął Zackley.

XXX

Niestety, nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Pomimo połączonych wysiłków Żandarmerii i Korpusu Zwiadowczego, Lobov nie został złapany.

Levi i Mike ubrali sprzęt do trójwymiarowego manewru i z pomocą dwudziestu najlepszych ludzi Nile'a w parę minut przetrząsnęli całe miasto, lecz nie znaleźli podstępnego szlachcica. Ani lokaja, który towarzyszył mu na procesie.

Obaj byli widziani przez przechodniów w różnych miejscach, ale odkąd opuścili granice Mitras, słuch po nich zaginął. Najwidoczniej tę parę minut chaosu po zastrzeleniu Biegłego i Prokuratora w zupełności wystarczyło, by zyskać czas na ucieczkę. Mnóstwo osób nie mogło tego przeboleć, jednak Erwin miał zaskakująco dobry humor.

- Kompletnie cię nie rozumiem – westchnął Nile.

On i Smith stali obok dorożki, która lada moment miała zawieźć Zwiadowców do domu. Część osób zdążyła już do niej wsiąść, jednak niektórzy zostali na zewnątrz, by porozmawiać.

Parę metrów dalej Hanji prowadziła z Lloydem żywą dyskusję na temat możliwości przejęcia zwłok zdradliwych Strażników Murów. Adwokat wyglądał na zrozpaczonego.

W pobliżu był również Levi, który niewiele się odzywał, a jedynie stał nieopodal Erwina, robiąc za jego cień. Miał skrzyżowane ramiona i naburmuszoną minę. Nile co jakiś czas zerkał na niego niespokojnym wzrokiem.

- Jak możesz być taki zadowolony? – ponownie zwrócił się do Erwina. – Co prawda Dowódca Shadis został uniewinniony, ale Lobov uciekł. Człowiek, który omal nie doprowadził do zniszczenia Korpusu Zwiadowczego, rozpłynął się bez śladu!

- Ciekawe przez kogo? – zakpił Levi.

Nile zacisnął zęby. Otworzył usta, by się odgryźć, ale zanim doszło do kolejnej słownej przepychanki (od opuszczenia Sali Sądowej mieli ich aż siedem!), Erwin szybko oznajmił:

- Ten obrót spraw tylko pozornie jest dla nas niekorzystny.

Nile i Levi zrezygnowali z łypania na siebie nawzajem i obrócili głowy, by popatrzeć na Smitha z minami pod tytułem: „co ty pierdolisz?"

- Gdyby Lobov nie zrobił tego, co zrobił, osadzenie go w więzieniu kosztowałoby nas sporo wysiłku – sprostował Erwin. – Samo zbieranie świadków i dowodów zajęłoby długie tygodnie. A potem musielibyśmy jeszcze przebrnąć przez proces, który prawdopodobnie byłby dla nas równie „łatwy" do wygrania jak ten przed chwilą. Swoją histeryczną ucieczką Lobov wszystko przypieczętował. Czego by nie zrobił, nie zdoła się wywinąć.

- Jesteś pewien? – sceptycznym tonem mruknął Levi. – Ostatnim razem też tak mówiłeś, a nic z tego nie wyszło. Lobov ma nieźle usytuowanych kumpli. Może znowu poprosić ich o pomoc...

- Co najmniej dziesięciu świadków siedzących na balkonie widziało, jak zastrzelił dwóch ludzi. – Erwin pokręcił głową. W oczach miał triumf. – Nawet gdyby jakimś cudem znalazł ich wszystkich i „uciszył", na sali była prasa. Parę minut temu tekst poszedł do druku. Jutro rano twarz Lobova będzie na wszystkich gazetach w kraju. Król i arystokracja mogą gardzić prostym ludem, ale nie zaryzykują zrobienia czegoś, co nastawi przeciwko nim większość obywateli. Bunt to ostatnie, czego chcą. Czy im się to podoba czy nie, muszą potępić Lobova.

- Gnój zawsze może przyjąć taktykę Starego Dziada i powiedzieć, że był niepoczytalny! – prychnął Levi.

- Jeśli tego właśnie chce, to droga wolna. – Smith po prostu wzruszył ramionami. – Tak czy siak, jest skończony. Teraz musimy go tylko złapać.

- „Tylko"? – kpiąco powtórzył Levi. – Zdajesz sobie sprawę, że skurwiel może być absolutnie wszędzie?

- Zmobilizuję wszystkich moich ludzi – przysiągł Nile, kładąc Erwinowi dłoń na ramieniu. Choć udawał, że nie ma sobie nic do zarzucenia, chyba jednak trochę obwiniał się za ucieczkę Lobova. – Dopadniemy go najszybciej, jak się da!

- Zacznijcie od sprawdzenia rezydencji bogatych arystokratów i innych wysoko postawionych ludzi – zasugerował Smith. – Obszar poszukiwań wydaje się potężny, ale w rzeczywistości Lobov ma bardzo niewiele miejsc, w których mógłby się ukryć. Nie jest człowiekiem ulicy. Przywykł do wygód. W pierwszej kolejności pójdzie do ludzi, którzy mogliby mu pomóc... a zarazem zapewnić mu dostęp do miejsca, w którym będzie miał wszystkie możliwe luksusy.

- Rozumiem. – Nile ponuro przytaknął. – Wkroczenie do domów ważnych osób będzie wymagało mnóstwa papierkowej roboty, jednak zrobię wszystko, by to umożliwić.

- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.

- Jesteś pewien, że chcesz dzisiaj wracać do domu?

Dowódca Żandarmerii zatkał nos i bardzo powoli objął przyjaciela wzrokiem: poczynając od jego podartych spodni i kończąc na nieogolonej twarzy.

- Nie obraź się, ale śmierdzisz – stwierdził, mając w oczach mieszaninę obrzydzenia i troski. – Nie wolałbyś spędzić w stolicy chociaż jednej nocy? Mam mieszkanie służbowe, w którym mógłbyś spokojnie wziąć kąpiel i przespać się w pokoju gościnnym. A poza tym, chętnie postawiłbym ci kielicha...

Uciekł wzrokiem na bok i poruszonym tonem dokończył:

- Jeszcze parę godzin temu uważałem cię za martwego. Nie chcę, żebyśmy żegnali się tak szybko.

Erwin nie spojrzał w stronę Leviego, jednak czuł na sobie jego intensywny wzrok. Wyobraził sobie gniewną bruzdę na czole drobnego mężczyzny, co sprawiło, że zmrużył oczy i uśmiechnął się pod nosem.

- Obawiam się, że będziemy musieli przełożyć nadrabianie zaległości. Większość moich towarzyszy z Korpusu Zwiadowczego nadal nie ma pojęcia, że ich dowódca został uniewinniony, a ja i Levi jednak żyjemy. Zasługują na to, byśmy jak najszybciej wrócili do domu i zapewnili ich, że wszystko jest w porządku. A poza tym, chcę usiąść przy moim biurku i spisać wszystkie spostrzeżenia, póki jeszcze jestem na świeżo.

- Ledwo zdążyłeś wstać z martwych, a już pracujesz. – Nile przewrócił oczami. – Czemu mnie to nie dziwi?

- Nie martw się, on w najbliższym czasie nawet nie zbliży się do gabinetu – wycedził Levi. – Jeśli choćby spojrzy w stronę biurka, potnę je siekierą. I jego przy okazji też, by nareszcie nabrał rozumu.

Dok wybałuszył na niskiego mężczyznę oczy. Miał wyraźny problem z ocenieniem, czy Levi powiedział to w ramach żartu czy na poważnie.

- Jak widzisz, przez cały czas pod czułą opieką mojego lojalnego podwładnego. – Erwin zaśmiał się pod nosem. – Nie musisz się o mnie martwić.

- Skoro tak... - Nile rozmasował skroń. – Ale gdy tylko znajdziesz wolną chwilę, zajedź do mnie do domu. Nie tylko ja chciałbym z tobą porozmawiać. Marie również. Gdy usłyszała o twojej śmierci, była wstrząśnięta.

Levi wydał dźwięk będący czymś na pograniczu westchnienia i prychnięcia. Erwin zerknął na niego kątem oka.

- Możemy spotkać się jeszcze w tym tygodniu... pod warunkiem, że coś dla mnie załatwisz – powoli oznajmił Smith.

- Kiedy używasz tego przymilnego tonu, od razu podejrzewam cię o najgorsze. – Dok skrzyżował ramiona i uniósł brew.

- To nic wielkiego. Pamiętasz list, który wysłałem ci jakiś czas temu? Ten, w którym prosiłem, byś pociągnął za sznurki i przyśpieszył przyznanie Leviemu obywatelstwa?

- Chodzi ci o ten list, który zakończyłeś niestosownym podpisem?

Erwin zamrugał.

- „Niestosownym?"

Policzki Nile'a pokryły się rumieńcem. Emanując oburzeniem, Dowódca Żandarmerii sięgnął za pazuchę, wyciągnął wspomniany list i pomachał nim Smithowi przed nosem.

- „Całusy, Erwin". Cholera... ty tak na poważnie?! List był napisany twoim charakterem pisma, więc uznałem, że nie jest fałszywy, ale... t-ta końcówka to jakiś kiepski żart! Ja tam specjalnie się nie przejąłem, ale masz pojęcie, co ktoś inny mógłby sobie pomyśleć, gdyby to zobaczył? Na przykład moja żona?!

Erwin ujrzał w wyobraźni moment, gdy pisał wiadomość do przyjaciela. To było wtedy, w tamtej knajpie... tuż po konfrontacji z pułkownikiem Timothym i jego niezbyt przyjaznymi podwładnymi. O ile pamięć Erwina nie myliła, Levi zaczął tracić cierpliwość, więc przejął list i... Och, panie!

Smith zbliżył pięść do ust, by stłumić rozbawione parsknięcie.

Niski żołnierz najwyraźniej też przypomniał sobie o tym, co zrobił, bo poczerwieniał i zakrył sobie twarz dłońmi. Stojąca kilka metrów dalej Hanji przestała rozmawiać z Lloydem, popatrzyła na czarnowłosego kolegę i zachichotała.

- To wszystko przez nią! – syknął czerwony po same uszy Levi, pokazując okularnicę palcem. – Powiedziała mi, że WSZYSCY tak się podpisują!

- Zaraz... pozwalasz temu furiatowi podpisywać swoje listy?! – jęknął Nile, wytrzeszczając na Erwina przepełnione oburzeniem oczy.

- Pozwalam mu na wiele rzeczy. – Smith użył takiego tonu, by uczynić to stwierdzenie tak dwuznacznym, jak tylko się dało.

W normalnych okolicznościach unikał droczenia się z Dokiem, ale w tej chwili był tak zmęczony, że nie potrafił znaleźć w sobie motywacji, by się pohamować.

- Jednak coś mi mówi, że nie chciałbyś znać szczegółów – dodał po chwili, poklepując zbulwersowanego Nile'a po ramieniu. – Odezwę się do ciebie, gdy porządnie odpocznę po podróży.

Po tych słowach skinął na Leviego i Hanji, dają im do zrozumienia, że czas wracać do domu.

Przed odejściem Dok mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak: "tyle czasu spędził na terytorium tytanów, że kompletnie zdziczał".

Erwin otworzył drzwi do dorożki i zastał w środku Mike'a oraz Keitha. Ten drugi zajął dla siebie całą ławę. Leżał na plecach, chrapiąc w najlepsze. Jego czoło i oczy były zasłonięte bawełnianą czarną chustą. Jedną rękę opierał o pierś, a drugiej pozwolił zwisać luźno ku podłodze.

- Gdy tylko wsiedliśmy, natychmiast zasnął – ponurym tonem wyjaśnił Mike'a.

W przeciwieństwie do dowódcy siedział prosto, z nogą założoną na nogę, krzyżując ramiona.

- Wydaje mi się, że to wszystko go... przytłoczyło – dodał po chwili.

- Lepiej go nie budźmy – zdecydował Erwin. - Jakoś zmieścimy się na drugim siedzeniu.

- Ja mogę siedzieć na podłodze! – zaoferowała Hanji. – Będę pilnowała, by główka Keitha nie nie zsunęła się z siedziska!

- Shino uchowaj... - Levi wzniósł oczy ku niebu.

Jak się wkrótce okazało, wszyscy byli tak wycieńczeni, że zasnęli równie szybko jak Shadis. Nie przeszkadzały im ani kamienie na drodze, przez które pojazd co chwilę podskakiwał, ani ograniczona ilość miejsca.

Zanim Erwin zamknął oczy i odpłynął w krainę snów, zdążył jeszcze poczuć, jak dłoń siedzącego obok Leviego wsuwa się pomiędzy palce jego ręki.

XXX

Kiedy dotarli do Kwatery Głównej, była już noc. Wokół panowała absolutna cisza, a jedyne światło pochodziło od księżyca, który górował nad zamczyskiem.

- No i gdzie są te oklaski i okrzyki zachwytu? – głośno zastanowiła się Hanji, rozglądając się dookoła. – To miał być triumfalny powrót!

- Może i dobrze, że nas nie witają – mruknął Levi. – Erwin znów dostał cholernej gorączki!

Jak na zawołanie, Smith wytoczył się z wnętrza dorożki. Prawdopodobnie zaliczyłby bliskie spotkanie z glebą, gdyby nie zostałby w ostatniej chwili złapany przez czarnowłosego podwładnego.

- Nic mi nie jest – zapewnił Leviego ze słabym uśmiechem.

Niski żołnierz zareagował na to chłodnym uniesieniem brwi.

- Mówię poważnie – przekonywał Erwin, masując skroń. – Jestem po prostu zmęczony. Zapewniam cię, że nie będzie powtórki z tego, co stało się w zamku.

- W zamku? – zainteresowała się Hanji. – W jakim zamku? I co takiego tam robiliście?

Smith spojrzał na nią zakłopotanym wzrokiem. Chociaż przespał trwającą wiele godzin podróż z Mitras, nie czuł się ani trochę wypoczęty. Zresztą, nawet gdyby był w pełni sił, nie paliłby się do rozpowiadania o zmianach, które zaszły w relacji jego i Leviego. A przynajmniej jeszcze nie teraz.

Zaczął się zastanawiać, jak w taktowny lecz stanowczy sposób spławić okularnicę, ale zanim zdążył na cokolwiek wpaść, rozwiązanie samo do niego przyszło. Czy raczej: przybiegło.

Ze strony baraków dobiegł odgłos dudnienia, któremu towarzyszyły okrzyki zachwytu. Erwin jeszcze nie widział zbliżającego się tłumu, ale jeśli miał zgadywać, to spodziewał się nadejścia co najmniej trzydziestu żołnierzy.

- Ja pierdolę! – Levi ścisnął czubek nosa. – Mike powiedział, że tylko idzie do kibla. Nie mówcie mi, że „niechcący" obudził cały Korpus!

A jednak.

Moment później zza zakrętu wyłoniła się chmara ludzi. Kroczył za nimi Mike Zacharias, przepraszająco wzruszając ramionami w geście, który można było interpretować jako:

„Przepraszam, nie chciałem!"

Akurat w tej chwili pół-przytomny Shadis wyczołgał się z dorożki.

- Tylko spójrz, jak wiele osób zerwało się z łóżek, żeby cię przywitać! – Hanji zwróciła się do niego radosnym tonem.

Jednak tłum wydawał się nie zauważać Keitha. Oczy biegnących były zafiksowane na miejscu, gdzie stali dwaj ubrudzeni żołnierze, od dwóch tygodni uznani za zaginionych.

- Nie rób biedakowi nadziei – mruknął Levi. – Tym gamoniom pewnie chodzi o Erwina. To jego ludzie traktują jak bóstwo, więc nic dziwnego, że...

- LEVIIII! – po okolicy rozniósł się zbiorowy okrzyk.

Dawny zbir zdążył jedynie wytrzeszczyć oczy, gdy został otoczony przez towarzyszy broni. Stworzyli wokół okrąg, kompletnie ignorując Erwina i Shadisa.

- Jak mogłeś nam to zrobić?! – zaskomlał Henning, padając przed Levim na kolana i dociskając mu do brzucha swoją zaryczaną gębę.

- Już nigdy więcej nie umieraj! – zawyła Lynne, szarpiąc czarnowłosego mentora za rękaw. – Nigdy!

- Masz pojęcie, jaką mamy przez ciebie traumę?! – zajęczał Thomas.

- Jaką WY macie traumę?! – Levi miał taką minę, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien być wzruszony czy zbulwersowany. – Wy w ogóle zdajecie sobie sprawę, w jakim jestem stanie?! Przez ostatnie dwa tygodnie żywiłem się trawą i ślimakami!

- Skoro przeżyłeś, to dlaczego wrócenie do nas zajęło ci tyle czasu?! – z tłumu dobiegł czyjś rozżalony głos. – Nie mogłeś się pośpieszyć, czy coś?

- Nie, do diabła! Wyobraźcie sobie, że kurwa NIE mogłem!

Levi powiedział to wściekłym tonem, ale wyjątkowo nikogo nie przestraszył. Jego dawni współlokatorzy z baraku popłakali się ze wzruszenia.

- Nie sądziłem, że będę tak bardzo tęsknił za jego bluzgami... - Żołnierz stojący najbliżej Henninga zakrył sobie twarz przedramieniem.

- Proszę, obraź nas! – poprosił mężczyzna z brodą. – Żebyśmy mieli pewność, że naprawdę tu jesteś!

- O, albo zagoń nas do sprzątania! – zawołał ktoś inny. – Wiesz, jak bardzo zapuściliśmy to miejsce?

- Gdy zobaczysz, w jakim stanie są toalety, jak nic będziesz chciał nas zabić! – zza pleców Lynne dobiegł czyjś uradowany głos.

Szczęka Leviego poleciała w dół, a jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Trochę to trwało, ale mężczyzna uznawany niegdyś za najgroźniejszą osobę w Podziemiu nareszcie uświadomił sobie, że wrócił nie tylko do domu, ale przede wszystkim do ludzi, którzy go uwielbiali i uważali go za integralną część swojego życia.

Obserwujący tę scenę Erwin nie czuł się ani trochę zazdrosny o swojego podwładnego. Wręcz przeciwnie – był absolutnie oczarowany. Gdy obserwował reakcję Leviego, jego usta same z siebie uformowały się w uśmiech. To było takie cudowne i satysfakcjonujące – patrzeć, jak ukochany mężczyzna odnajduje swoje miejsce w świecie. Jak powoli dociera do niego, że nie jest już wyrzutkiem, ale kimś, kto ma rodzinę. Dużą rodzinę.

Levi mógł udawać, że nie znosi niektórych jej członków, ale wystarczyło uważnie się przyjrzeć, by dostrzec jego prawdziwe uczucia. Dezorientację pomieszaną ze wzruszeniem. I ten uroczy rumieniec, nad którym niski mężczyzna próbował zapanować, ale z miernym skutkiem.

- No dobra, zrozumiałem. – Levi wodził zakłopotanym wzrokiem po otoczeniu, a jego ton stawał się coraz mniej agresywny. – Zajarzyłem, że się stęskniliście, więc możecie przestać!

W odpowiedzi Zwiadowcy zamknęli go w ciaśniejszym kręgu i zaczęli okazywać mu uwielbienie w jeszcze bardziej natarczywy sposób niż wcześniej. Z miejsca, w którym przed chwilą widać było głowę Leviego, dobiegła seria siarczystych przekleństw.

W całym tym zamieszaniu żaden z nowoprzybyłych żołnierzy nie zauważył, jak Keith Shadis opuścił głowę i powlókł się w stronę zamku.

Erwin i Hanji wymienili zaniepokojone spojrzenia i ruszyli śladem dowódcy. Po drodze minęli się z Moblitem, który rozdzielił się z grupą po uwięzieniu Jacquesa. Odprawili go, obiecując, że opowiedzą mu o wszystkim później.

Keith szedł przed siebie, nie odzywając się ani słowem. Kiedy dotarł do swojego gabinetu, otworzył szafkę, odkorkował znalezione w niej wino i zaczął pić z gwinta. Po opróżnieniu całej butelki, od razu zabrał się za następną. Erwin i Hanji stali zaledwie kilka metrów przed nim, ale w żaden sposób nie dał im do zrozumienia, że zauważył ich obecność.

Okularnica parę razy otwierała usta i je zamykała, jakby szukała odpowiednich słów. Ostatecznie jednak to Smith odważył się przerwać milczenie.

- Może trochę późno, by o to pytać, ale... jak się czujesz? – zagaił.

- Ostatnie dni spędziłem w areszcie i o mały włos uniknąłem kary śmierci za zabicie kogoś, kto nadal żyje – wymamrotał Keith, wpatrując się w opróżnioną butelkę. – To chyba jasne, że czuję się zajebiście! – wycedził tak sarkastycznym tonem, że bardziej już się nie dało.

Przez pewien czas grzebał w szafce, a gdy zdał sobie sprawę, że nie znajdzie tam trzeciej butelki wina, wydał pokonane westchnienie i usiadł na podłodze. Z wyciągniętymi przed siebie nogami i zwieszoną głową stanowił nieprawdopodobnie przykry widok.

- Choć prawdopodobnie nie powinienem się uskarżać – dodał po chwili, z jeszcze bardziej smętną miną niż wcześniej. – Biorąc pod uwagę, że ty walczyłeś o życie na terytorium tytanów – stwierdził, zerkając na Smitha. – Zamiast o mnie lepiej martw się o siebie, Erwin. O tej porze raczej nie dasz rady wybrać się do lekarza, ale powinieneś przynajmniej o siebie zadbać. Prześpij się, żeby zbić gorączkę.

- Obrażenia fizyczne to nic. – Erwin spuścił wzrok i dotknął brzucha. – Wcześniej byliśmy skoncentrowani na Lobovie i nie pomyśleliśmy, że twoja psychika...

- Nie chcę teraz o tym rozmawiać! – syknął Shadis.

Zrobił to ostrym tonem, ale z miną wyrażającą zmęczenie i coś jeszcze. Tak wyglądały oczy kogoś, kto kompletnie stracił motywację do walki. Dowódcy Korpusu Zwiadowczego nigdy nie powinni patrzeć w taki sposób. I o ile w inny dzień Erwin potępiłby podobną postawę – potrząsnąłby starszym mężczyzną i kazałby mu się ogarnąć – teraz czuł w sercu jedynie współczucie.

Nienawidził tego przyznawać – zwłaszcza przed samym sobą – ale dawniej jakaś część jego cieszyła się z przejawów słabości Keitha. Dostrzegał w nich szansę - jak na to nie patrzeć, mogły oznaczać dla niego potencjalny awans. Były sygnałami, że może ten niezwykle szanowany, a zarazem zbyt staroświecki dowódca, Keith Shadis nareszcie zrozumiał, że jego metody już nie działają, więc czas odejść na emeryturę i zrobić miejsce dla kogoś nowego. Erwin skłamałby twierdząc, że nigdy sobie czegoś takiego nie życzył – że nie fantazjował o podobnym momencie.

Ale nie w takich okolicznościach.

Gdy Keith walczył z tytanami, podejmował głupie decyzje i miał w związku z tym jakiś kryzys, można było kiwać głową i powtarzać: świetnie, może teraz się czegoś nauczy?

Jednak z upokorzenia kogoś na Sali Sądowej nie płynęła żadna nauka. To było po prostu obrzydliwe zdarzenie, które nie powinno się nigdy wydarzyć! Wspaniale, że dzięki temu Lobov pokazał swoje prawdziwe oblicze i całkowicie się pogrążył, ale... jakim kosztem?

- Może weźmiesz sobie kilka dni wolnego? – zasugerowała Hanji. – Ja i Erwin ze wszystkim sobie poradzimy, więc...

Smith położył okularnicy dłoń na ramieniu i popatrzył jej w oczy taki sposób, że natychmiast zamilkła. Chciała dobrze, jednak w obecnej sytuacji jej słowa mogły zostać zinterpretowane w opaczny sposób.

„Ze wszystkim sobie poradzimy."

„Bo już nie jesteś nam potrzebny."

„W zasadzie to nigdy nie byłeś..."

Sądząc po pustce w oczach Keitha, właśnie coś takiego sobie pomyślał.

- Albooo, możesz rzucić się w wir pracy, by jak najszybciej wyprzeć z pamięci ten okropny proces! – błyskawicznie zreflektowała się Hanji. – Siadaj do biureczka, a ja będę robić za twoją sekretarkę.

- Odkryłem za Murami coś, co może całkowicie zmienić przyszłość naszego Korpusu – zawtórował przyjaciółce Erwin. – Kiedy o tym posłuchasz, na pewno...

- Wiem, że próbujecie mi pomóc, ale teraz chcę po prostu zostać sam – ponurym tonem uciął Shadis.

- Ale... - Nie ustępowała Hanji.

- Proszę. – Keith wszedł jej w słowo trochę bardziej stanowczo niż przedtem. – Po prostu wyjdźcie.

Wyglądał jakby był o włos od popadnięcia w rozpacz. Co dawało kolejny powód, by mimo wszystko nie zostawiać go samego.

Z drugiej strony, gdyby to Erwin miał się załamać, nie chciałby robić tego na oczach swoich podwładnych. A zwłaszcza tych, którzy pewnego dnia mogli go zastąpić.

Mając to na uwadze, Smith skinął głową i niechętnie skierował się w stronę drzwi. Hanji jeszcze przez pewien czas wpatrywała się w Keitha zatroskanym głosem, ale ostatecznie ona również opuściła gabinet.

- Wpadnij do niego za jakiś czas – poprosił Erwin, gdy znaleźli się na korytarzu. – Pod dowolnym pretekstem. Choćby przyniesienie herbaty.

- Bez obaw, jestem mistrzynią pretekstów – westchnęła okularnica.

Humor Shadisa musiał częściowo jej się udzielić, bo patrzyła na podłogę markotnym wzrokiem.

- A ty idź do siebie, weź kąpiel i się połóż – zwróciła się do Erwina. – Przyniosę ci potem coś na gorączkę.

Smith przytaknął i każde z nich odeszło w inną stronę.

Teraz, kiedy nareszcie został sam, dopadło go okropne zmęczenie. Wcześniej łatwiej mu było ignorować sygnały, które wysyłał mu organizm, bo miał do wykonania różne zadania.

„Wróć za Mury. Znajdź Jacquesa. Wproś się na proces. Uratuj Keitha. Dopadnij Lobova. Wróć do Kwatery Głównej, by uspokoić żołnierzy. Spróbuj pocieszyć Keitha..."

Jednak teraz, gdy już nie miał nic do roboty, zaczęło do niego docierać, że jest na nogach – szybko policzył – już ponad dwie doby! Jeśli nie dłużej. Był tak wykończony, że matematyka nie przychodziła mu z taką łatwością niż zwykle, więc nie mógł mieć całkowitej pewności. Teoretycznie miał okazję odpocząć, gdy uciął sobie drzemkę w dorożce, ale to nie wystarczyło.

Nawet gdyby był w pełni zdrowy, ciężko by mu było to wszystko znieść. Biorąc pod uwagę jego połamane żebra, to cud, że gorączka dopadła go dopiero teraz. I że nie była tak silna jak ostatnim razu.

Co nie zmienia faktu, że Levi nie da mi żyć – wywnioskował Erwin, wkraczając do swoich kwater. – Kiedy już uwolni się od wielbicieli, na pewno przyjdzie tutaj i...

Otworzył drzwi do łazienki i zamarł w bezruchu, szeroko otwierając oczy. Musiał kilka razy zamrugać, by upewnić się, czy aby na pewno dobrze widzi. Kiedy pozbył się wątpliwości, chwilowo stracił zdolność myślenia. Jego mózg przeżył zwarcie, a cała krew wydawała się spłynąć między nogi.

- Niecałe czterdzieści godzin temu tkwiliśmy na terytorium tytanów i wymyśliłeś „genialny" plan powrotu do domu – po pomieszczeniu rozniósł się leniwy pomruk. – Plan, który omal nie zakończył się twoją śmiercią. Pamiętasz, jak mówiłem, że znajdę sposób, byś tego pożałował? No wiesz...tego, że nie wysiliłeś mózgownicy odrobinę bardziej, by wymyśleć strategię, która choć trochę zwiększyłaby twoje szanse na przetrwanie?

Jakiś czas temu Erwin naiwnie wierzył, że nie przeżyje już większego szoku jak ten, który poczuł, gdy pewnego razu wrócił do swoich kwater i zastał w nich nagiego od stóp do głów Leviego. Pomylił się.

Okazywało się, że jednak istniał widok, który mógł zrobić z jego mózgu jeszcze większą papkę. Widok Leviego wylegującego się w wannie i zerkającego na dowódcę zza kosmyków mokrych włosów.

O Boże... - pomyślał Erwin.

O kurwa! – sekundę później pomyślał jego penis, nie zawracając sobie głowy cenzurą.

Nieszczęsny organ nawet nie próbował udawać niewzruszonego. Ani pytać właściciela o zgodę. Od razu stanął na baczność i zaczął się uskarżać za niedostateczną ilość miejsce w spodniach.

Erwin zajął strategiczną pozycję za koszem na pranie, łudząc się, że zdoła ukryć swój stan przed podwładnym. Podjął rozpaczliwą próbę odzyskania kontroli nad niesforną męskością, ale szybko zrozumiał, że to daremny wysiłek. Nawet gdyby zamknął oczy, nie zdoła wymazać z pamięci tego, co zobaczył.

Różowych sutków wyglądających zza przezroczystej tafli wody. Drobnych stóp Leviego, opierających się o krawędź wanny, krzyżując się na wysokości kostek. Klejących się do bladego czoła czarnych kosmyków włosów.

Levi zdążył się już ogolić i wyglądał absolutnie zjawiskowo. Poza tym, był tak samo bezpośredni jak zawsze.

- Ej? – zwrócił się do Erwina poirytowanym tonem. – Spytałem cię o coś. Masz tak rozgrzany łeb, że ogłuchłeś?

Erwin drgnął, niczym wyrwany z transu.

- Tak, pamiętam, o czym rozmawialiśmy przed powrotem do domu. – Zbliżył pięść do ust i odchrząknął. – Mimo to nie sądziłem, że postanowisz wyegzekwować swoją obietnicę... właśnie w taki sposób.

Wciąż wpatrywał się w stopy Leviego. Były bardzo małe, jak u nastolatka... mimo to Erwin wiedział, że drzemała w nich wielka siła.

O Boże. Czyżby miał fetysz stóp? A skoro tak, czy nie powinien odkryć tego wcześniej? Jak to możliwe, że dowiadywał się o tym grubo po trzydziestce?!

Levi popatrzył na kosz na pranie, za którym schował się Erwin. Miał w oczach satysfakcję i politowanie.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, złapał za krawędzie wanny i jednym płynnym ruchem stanął na nogi. Kropelki wody spływały po jego smukłym ciele, włączając w to penisa, który miał piękny kremowo-różowy kolor i piękny kształt.

Erwin gwałtownie wciągnął powietrze. Nie mógł uwierzyć, że po latach ćwiczenia samodyscypliny, reagował na nagość obiektu westchnień tak samo nieudolnie jak pierwszy lepszy nastolatek.

Mały palec – pomyślał, cicho wzdychając. – Levi ma na czubku małego palca cienki sznureczek, a ty sobie na nim dyndasz.

Nie wiedział, skąd w jego głowie wzięło się to porównanie, ale właśnie tak się teraz czuł – jak drobny, nic nie znaczący człowieczek, znajdujący się na łasce swojego podwładnego. Co było niezłą ironią, jako że był od Leviego znacznie wyższy i miał o wiele „solidniejszą" budowę ciała.

Czarnowłosy mężczyzna wyszedł z wanny i sięgnął po ręcznik. Ale nie po to, by się zakryć. Wytarł każdą partię swojego ciała tak wolno, jakby płacono mu za każdą minutę. Choć prawdopodobnie chciał jedynie podręczyć Erwina...

Jeśli tak, to odniósł spektakularny sukces.

Na domiar wszystkiego, gdy był już suchy, odwiesił ręcznik na wieszak, oparł stopę o kosz na pranie i przesunął go, odsłaniając pokaźne wybrzuszenie w spodniach Erwina. Zareagował na nie kpiącym uniesieniem kącika ust.

Smith wydał pokonane westchnienie i oznajmił:

- Oddałbym wszystko, żebyś mnie teraz pocałował. Albo dotknął.

- Możesz sobie pomarzyć – sucho oznajmił Levi.

On i Erwin stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy.

- A więc taki jest twój plan? – Smith krzywo się uśmiechnął. – Będziesz codziennie odwiedzał mnie w pokoju i paradował przede mną na golasa, kusząc mnie swoimi wdziękami, ale uparcie odmawiając czułości?

- Nie udawaj, że na to nie zasłużyłeś – mruknął Levi. – Nie wiem, jakie myśli masz w tej swojej przemądrzałej łepetynie... ale ja od wielu godzin widzę jedno i to samo: tamten moment, gdy ukryliśmy się w drzewie, a ty omal nie umarłeś.

- My omal nie umarliśmy – podkreślił Erwin.

- Moje życie jest dla mnie tyle warte co zeszłoroczna gazeta – z prostotą odparł Levi. – Kiedy wyruszyliśmy w drogę, byłem gotowy na śmierć. A przynajmniej moją. Na twoją chyba nigdy nie będę przygotowany.

- Moja śmierć jest nieunikniona – odparł Smith. – I nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy nastąpi. A skoro tak... - Wziął głęboki oddech i pełnym nadziei tonem zaproponował: - Skoro ustaliliśmy, że się kochamy i w ogóle, to może darujemy sobie etap obrażania się albo niedorzecznego odwetu i od razu przejdziemy do...

- Do reszty cię pogrzało? – Levi złapał za krawat bolo dowódcy i mocno za niego pociągnął, tak że ich twarze znalazły się na tym samym poziomie.

Erwin cicho jęknął. Cieszył się z odzyskania bezcennej pamiątki po ojcu, ale w tej chwili żałował, że nie włożył jej nieco później. I bez szarpania za szyję czuł ból na całym ciele.

Oblicze Leviego złagodniało.

- Masz gorączkę, głąbie – skwitował czarnowłosy żołnierz. – Znowu. Właśnie dlatego nie będziemy robić nic zboczonego. A przynajmniej dopóki nie wyleczysz tych cholernych żeber.

Spuścił wzrok i z rumieńcem na policzkach dokończył:

- Owszem, chciałem dać ci nauczkę, ale to już przeszłość. Myślę, że powitanie cię w taki sposób w zupełności wystarczy. Zrozumiałeś, że powinieneś na siebie uważać, więc teraz kuruj się, żebyśmy mogli... zrobić to, co sobie obiecaliśmy.

- Wyleczyłbym się szybciej, gdybyś dał mi przedsmak tego, co mnie czeka. – Erwin pochylił się w stronę ukochanego.

Ich usta już prawie się zetknęły, jednak Levi w ostatniej chwili zrobił unik.

- Nie będę ryzykować, że dostaniesz jeszcze większej gorączki – burknął.

Wyminął Smitha, by włożyć wiszący na wieszaku biały szlafrok. Był do niego sporo za niski, więc wyglądał przezabawnie – materiał ciągnął się po ziemi jak królewska szata.

- Nie gap się, tylko ściągaj gacie! – fuknął Levi.

„Ściągaj gacie?"

- Sądziłem, że odroczyłeś wszelkie zboczone czynności do czasu, aż wyleczę złamane żebra? – Erwin uniósł brwi.

- Ja pierdolę... - Czarnowłosy żołnierz przewrócił oczami. – Masz ściągnąć portki, żeby się wykąpać! Zanim wlazłem do wanny, wziąłem szybki prysznic, więc możesz skorzystać z tej samej wody. Nadal jest ciepła.

Myśl o kąpaniu się w tej samej wodzie, w której dopiero co moczył się Levi, nie powinna działać na Erwina w taki sposób.

Ile ja mam lat? Piętnaście? – pomyślał poirytowany Smith, masując skroń.

- A w ogóle to...- po krótkiej chwili namysłu dodał Levi. – Jeśli nie chcesz świecić oczami przed kolegą, na twoim miejscu zrobiłbym coś ze sterczącym kutasem.

- Kolegą? – zdziwił się Erwin.- Sądziłem, że jesteśmy dla siebie kimś więcej niż... O, Mike, co ty tu robisz?

Ostatnie zdanie wypowiedział wysokim głosem, po raz kolejny zasłaniając krocze koszem na pranie.

Zacharias udał, że nic nie zauważył. Jak gdyby nigdy nic zamknął za sobą drzwi do łazienki i skrzyżował ramiona. Zresztą, wydawał się bardziej rozbawiony wdziankiem Leviego aniżeli erekcją Erwina, którą mógł widzieć przez ułamek sekundy.

- Przyszedłem pomóc ci się ogarnąć – wyjaśnił. – I przypilnować cię, gdy pójdziesz spać.

- Przypilnować mnie? – Smith zmarszczył brwi. – Dlaczego?

- Ponieważ ja i on tak ustaliliśmy. – Mike pokazał Leviego kciukiem. – Od dzisiaj masz całodobową ochronę.

W innych okolicznościach Erwin uznałby za zabawne, że kiedyś jego przyjaciel chodził za nim jak cień z powodu Leviego, a teraz zamierzał robić to samo na prośbę Leviego. Jednak w tej chwili potrafił myśleć tylko o tym, że ciągła obecność drugiej osoby uniemożliwi mu masturbację.

Jeszcze gdyby tą osobą był Levi... Ale Mike?

- Wybaczcie, ale nie nadążam – mruknął, masując przestrzeń między oczami. – Właściwie to, od kiedy potrzebuję ochrony?

- Przeklęta gorączka spaliła ci mózg? – syknął zniecierpliwiony Levi. – Zrobiłeś z Lobova przestępcę, a ten spierdolił! Jak myślisz, jaka będzie jego pierwsza myśl, gdy umości się w swojej nowej kryjówce? To oczywiste, że pośle za tobą zabójców! A ponieważ ustaliliśmy, że twoja ulubiona strategia radzenia sobie z napaścią to „dać się porwać i zobaczyć, co będzie", nie zamierzam zostawiać cię bez ochrony.

- Jak długo jeszcze będziesz mi to wypominał? – zmęczonym głosem spytał Erwin. – Mogę nie być tak sprawny jak wy, ale umiem o siebie zadbać.

- Owszem, umiesz – ponurym tonem zgodził się Mike. – Gdy jesteś zdrowy. Teraz masz połamane żebra, jesteś wycieńczony po przejściach...

- I zbyt pewny siebie po tym, jak zagoniłeś największego wroga w kozi róg – dobitnie podsumował Levi. – Kiedy już porządnie się wyśpisz i zaczniesz normalnie myśleć, na pewno przyznasz nam rację. Lobov przegrał, ale przez to stał się bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek. Jest jak osaczone zwierzę. Skoro nie zdoła oczyścić się z zarzutów, zrobi wszystko, by w ostatnim akcie zemsty zadać nam cios. Dopadając tego, który go zniszczył.

- Dlatego ja i Hanji będziemy cię na zmianę pilnować – zaanonsował Zacharias. – Ustaliłem to z nią, zanim tutaj przyszedłem. Potrzebujemy jeszcze zgody Dowódcy Shadisa, ale jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko. Dopóki Lobov nie zostanie schwytany, będziemy twoimi cieniami.

Dlaczego wy, a nie Levi? – cisnęło się Erwinowi na usta.

Pytanie musiało być widoczne na jego twarzy, bo czarnowłosy żołnierz zmierzył go łagodnym spojrzeniem i oznajmił:

- Lobov wie, ile potrafię. Przemyślałem to sobie i doszedłem do wniosku, że nikt nie ośmieli się do ciebie zbliżyć, jeśli będę blisko ciebie.

- Ale jeśli cię nie będzie, napastnik może zechcieć zaryzykować. – Erwina nareszcie zrozumiał.

- A wtedy będziemy mogli go schwytać i zmusić go, by zdradził nam kryjówkę Lobova – dokończył Mike. – Co prawda nie mamy pewności, czy przynęta chwyci, ale warto spróbować.

- Przyznaję, że to...bardzo sprytne – mruknął Smith, masując podbródek.

I częściowo wyjaśniało, dlaczego Levi nie chciał na razie się z nim całować. Z Mikiem i Hanji cały czas kręcącymi się w pobliżu, ciężko będzie otwarcie okazywać sobie czułość.

Erwin był rozsądnym człowiekiem i rozumiał, że gra jest warta świeczki, ale mimo wszystko było mu trochę przykro. Nawet on miewał czasem samolubne momenty, gdy chciał skupić się na sobie swoich uczuciach, a nie na likwidowaniu wrogów i bronieniu ludzkości. Kiedy wsiadł wcześniej do dorożki i poczuł na swojej ręce dłoń Leviego, zaczął mieć konkretne oczekiwania. Naprawdę liczył na to, że on i jego nowoodkryta miłość życia poświęcą najbliższe tygodnie na tuleniu się do siebie i wymienianiu się czułymi słówkami.

- Już nie miej takiej nadąsanej miny. – Mike porozumiewawczo do niego mrugnął. – Będziesz musiał mnie znosić tylko przez pewien czas. Jeśli wyleczysz żebra i nic się nie wydarzy, odzyskasz swoją Pannę Młodą.

Ewidentnie nawiązywał do zbyt dużego szlafroka, w którym paradował Levi. Z pewnego punktu widzenia wdzianko mogło przypominać suknię ślubną.

- Jak nie chcesz być znany ze spłaszczonego nochala, to lepiej mnie nie prowokuj – wycedził czarnowłosy żołnierz.

Po tych słowach złapał za poły szlafroka, by nie ciągnęły się po podłodze i wyszedł z łazienki. Erwin już za nim tęsknił.

Nie wiem, jak długo wytrzymam, nie mogąc wziąć go do łóżka – pomyślał, wydając ciche westchnienie frustracji. – Cokolwiek planuje Lobov, mam nadzieję, że zrobi to szybko!

XXX

Ciemne chmury zgromadziły się na niebie, zasłaniając księżyc. Dwie zakapturzone postacie stały przed kamienną rezydencją, czekając aż ktoś otworzy im drzwi.

Po chwili zaczęło padać. Niższy z mężczyzn mocniej otulił się płaszczem, mamrocząc pod nosem przekleństwa.

Aż wreszcie wrota rezydencji otworzyły się i stanęła w nich pokojówka, niosąca kandelabr ze świecą.

- Lordzie Lobov, Panie Albercie. - Uprzejmie skinęła przybyłym głową. – Proszę, wejdźcie do środka. Lord Reiss was oczekuje...   

Notka autorki:

Dziękuję wszystkim, którzy wyczekiwali najnowszego rozdziału "Pustych pokoi". Jest dosyć długi, więc powinniście być zadowoleni. Oficjalnie kończymy Arc Powrotu za Mury i rozpoczynamy Arc finałowy, w którym zadzieje się... dużo rzeczy. Między innymi wróci taki jeden typ w kapeluszu, na którego wszyscy z utęsknieniem czekacie. No i oczywiście sceny R-18, których Erwin i Levi odmawiali sobie zdecydowanie ZBYT długo!

Zrobiłam coś, czego zwykle nie robię i dla zabawy przetłumaczyłam na język polski "Bad Boya" - specjalną mangę o przeszłości Leviego, która zadebiutowała 30 kwietnia wraz z Artbookiem "Fly". Jeśli jesteście ciekawi mojego tłumaczenia, napiszcie mi prywatną wiadomość, a udostępnię wam link ;)

(Część z was już zapewne wie, że prywatne wiadomości znikają 6 maja – ale zawsze będzie można odezwać się do mnie na Facebooku albo Tumblerze, gdzie figuruję jako Jora Calltrise).

Niestety mam dzisiaj napięty harmonogram, więc nie zdążyłam napisać recenzji „Bad Boya". Gdy tylko to zrobię, dam wam znać na tablicy i wrzucę teks pod obrazek przedstawiający kadr z mangi. Tak więc, bądźcie czujni i czekajcie cierpliwie.

Jeżeli chcecie podzielić się spostrzeżeniami, piszcie śmiało!

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia za tydzień!

A zatem, przyszedł ten wielki dzień. Po pół roku czekania dostaliśmy wreszcie upragniony rozdział o Levim. I choć od trzydziestego kwietnia do trzeciego maja praktycznie ŻYŁAM tematem, rzucając się na każdą nową opublikowaną stronę jak tytany na ludzkie mięso, to gdy całość nareszcie wyciekła, została przetłumaczona i przyszedł czas na podzielenie się wrażeniami...

Byłam w kropce.

No bo, z jednej strony nie chciałam wyjść na marudę, która tylko narzeka zamiast DOCENIĆ, że dostaliśmy COKOLWIEK, gdy mogliśmy dostać NIC.

Ale z drugiej strony... jednak troszeczkę się zawiodłam.

Ale po kolei. Najpierw seria pochwał, potem żalenie się.

Zaczynając od tego, co widać na pierwszy rzut oka – kreska. Jest fantastyczna! Przyznaję, że tęskniłam za stylem Isayamy. Autor AoT od zawsze miał talent do pokazywania zarówno brutalnych scen, jak i tych bardziej „statycznych", emocjonalnych – jak chwytające za serduszko parzenie herbaty, pojawiające się w ostatnich stronach „Bad Boya". Jedno spojrzenie w oczy młodziutkiego Leviego i byłam kupiona! Podobało mi się, że żałoba po mamie z początku była pokazywana w sposób umiarkowany, a przerodziła się w prawdziwą rozpacz dopiero wtedy, gdy osierocony chłopiec niechcący stłukł filiżankę.

Świetnie się też bawiłam w złowieszczo-zabawnym momencie historii, gdy Levi zbliżył się do faceta w okularach z fragmentem czyjejś szczęki, a pierwszy etap szoku został wyrażony poprzez upuszczenie papierosa. No, cudo! Podobnie jak późniejsza scena, gdzie gościu wyjeżdża do Leviego z tekstem na zasadzie: „widzę, że z ciebie mały zabijaka i jestem absolutnie zesrany ze strachu, ale podejmę jeszcze jedną żałosną próbę przekonania cię, żebyś mnie jednak nie masakrował". A Levi reaguje na to wszystko zwięzłymi odpowiedziami, aż wreszcie traci cierpliwość i daje dupkowi do zrozumienia: „tak ze mną pogrywasz, frajerze? Walić to, ciebie też zapierd*lę!" Cudo, cudo, jeszcze raz cudo!

Jestem oczarowana tą króciutką historią i już się nie mogę doczekać się adaptacji w formie anime - mam cichą nadzieję, że możemy na to liczyć. A jednocześnie staram się nie mieć żadnych oczekiwań, bo ostatnio przekonałam się, że to może odbić się czkawką.

No właśnie. Skoro już o tym mowa...

Trzeba w tym momencie wspomnieć, że nietypowy sposób chwytania przez Leviego filiżanki to coś, czym fandom interesuje się już od bardzo, baaaaardzo dawna i zdążył „przemielić" to przez sporą ilość fanartów, fanfików i amatorskich komiksów. Nie szukając daleko, podobny wątek pojawia się zarówno u mnie jak i u bardzo utalentowanej Susumemy – co więcej, u nas obu występują różne podobieństwa z oficjalną wersją Isayamy, co jest jednocześnie cudowne i ciut przerażające. I gdy o tym myślę, nasuwa mi się wniosek, że autor AoT bardzo dużo zyskał, wybierając sobie taki a nie inny temat...

Ale też sporo stracił, no bo umówmy się – gdy coś już było analizowane i przedstawiane, i to przez tak długi czas, to niestety staje się... No właśnie. Nie chcę używać słowa „nudne", bo to OSTATNI przymiotnik, jakim opisałabym zarąbiste wydarzenia z „Bad Boya". Ale problem w tym, że gdy zapomnimy o szczegółach i skupimy się na samym temacie, to okaże się, że nie dostaliśmy praktycznie NIC nowego!

„Levi próbował odzyskać filiżanki po mamie, nie chcieli mu oddać po dobroci, no to sprał ich, a potem złamało mu się uszko".

To tyle. To cała fabuła tych osiemnastu stron. Przy czym, jest to fantastyczna fabuła, osobiście nie miałabym do niej ŻADNYCH zastrzeżeń...

Gdyby nie fakt, że jednak obiecywano mi coś innego.

W tej chwili już sama nie wiem, czy to wina fałszywych przecieków, nieprawdziwych informacji, czy też jakichś internetowych ploteczek... ale mogłabym przysiąc, że gdy te pół roku wcześniej dowiedzieliśmy się o „Bad Boyu", to oficjalna zapowiedź mówiła o „zagłębieniu się w relacje Leviego z mamą oraz z Kennym".

To NA TO czekałam przez ten cały czas, na to miałam największą chrapkę, bo nie można tego nigdzie znaleźć! Nawet na angielskim Ao3, gdzie powinno być absolutnie wszystko, naprawdę ciężko jest wyłowić coś dobrego i solidnego, co kręciłoby się wokół Leviego i Kuchel albo Leviego i Kenny'ego, bez shipu z kimkolwiek (wiecie, że uwielbiam Eruri, ale czasem chciałoby się poczytać o czymś innym). To jest ta luka w fabule, której Isayama nigdy nie zapełnił – nigdy nie powiedział nam, dlaczego mama Leviego wylądowała w Podziemiu i dlaczego zdecydowała się zostać prostytutką. Nie zostało wytłumaczone, dlaczego ona i ojciec Mikasy byli akurat tymi Ackermanami, którzy nie przebudzili swoich mocy i nie wzbudzali szacunku „na dzielni" (można sobie gdybać, że nie mieli Hostów, ale to tylko gdybanie). Nie dowiedzieliśmy się, co porabiali Levi i Kenny, gdy akurat nie utrzymywali „przyjaznych stosunków" z sąsiadami. Który z nich gotował? Jak Levi radził sobie z niechlujstwem Kenny'ego i jak często wybuchały z tego powodu kłótnie?

Właśnie na takie sceny liczyłam w „Bad Boyu". Albo ogólnie na jakiekolwiek sceny z udziałem Kenny'ego i Kuchel.

Tymczasem Isayama postanowił pójść po najmniejszych linii oporu i po prostu uczynił z headcanonu... kanon. Choć w sumie już sama nie wiem, czy przypadkiem nie wspomniał o uszku od filiżanki w jakimś wywiadzie i nie uczynił tej sytuacji kanonem znacznie wcześniej. Mam w głowie taki natłok informacji, że nie mam pewności.

W ogóle to, dlaczego ten nowy rozdział został zatytułowany „Bad Boyem"? W sensie, że Levi był „niegrzecznym chłopcem", bo wolał zamordować paru kolesi zamiast grzecznie z nimi pójść i zostać dziecięcą prostytutką? Rozmyślam nad tą kwestią do dziś i nie znajduję odpowiedzi.

Podobnie jak nie potrafię zrozumieć czegoś, co uważam za kolejny wielki zarzut do nowego rozdziału – a mianowicie tego, jak został wypuszczony na rynek.

Staram się nie robić z siebie Wielkiej Świętej i nie krzyczeć, że każdy, kto czyta mangę w Internecie, powinien wylądować w żołądku tytana – zdaję sobie sprawę, że niektóre portfele mają „ograniczoną zawartość" i całkowicie rozumiem, że ktoś może chcieć najpierw coś obczaić, a dopiero potem wydać na to pieniądze. Już nie wspominając o tym, że gdyby nie pewne Grupy Internetowych Tłumaczy, to pewne treści z zagranicy byłyby dla nas niedostępne – albo przez długi czas, albo w ogóle. Tak czy siak, staram się nikogo nie oceniać. Przynajmniej nie jakoś bardzo surowo.

A jednocześnie bardzo mocno namawiam – i siebie i ludzi – do tego, by jednak kupować różne rzeczy na legalu, jeśli nas na to stać. Zwłaszcza jeśli uwielbiamy autora i chcemy, by miał motywację do tworzenia dla nas większej ilości treści.

I właśnie dlatego tak cholernie wkurzają mnie okoliczności, w jakich „Bad Boy" zadebiutował na Rynku.

Wierzcie lub nie, ale bardzo chciałam go kupić. Tego typu manga, napisana prostym językiem, wręcz idealnie nadaje się dla mnie jako narzędzie do szlifowania japońskiego, którego intensywnie uczę się od kilku lat. A poza tym, po prostu chciałam ją mieć. Jednak to marzenie rozpadło się jak ideały Erena, gdy okazało się, że manga dostępna jest tylko i wyłącznie w zestawie, który wystawiono za zaporową cenę PIĘCIUSET ZŁOTYCH! (cena w przybliżeniu, bo nie znam aktualnego kursu).

Pięćset. Rozumiecie to? Nie sto, nie dwieście. Pięć-set!

Kiedyś przebolałam sto dwadzieścia złotych za Artbook Yuri on Ice – portfel ucierpiał, ale cena była adekwatna do jakości. Zresztą, po dwóch latach przeszła mi faza na Jurków i odsprzedałam Artbooka, więc wyszłam prawie na zero. I ja zadowolona i nowy właściciel zadowolony.

I ja wiem, że w przypadku „Bad Boya" też za jakiś czas tak będzie. Ludzie będą to odsprzedawać tak jak „Bez żalu" i nie trzeba będzie brać kredytu, by mieć to na półce.

Tylko że wtedy nastroje będą zupełnie inne niż na początku maja, gdy Internet praktycznie tym żył i na każdym tumblerowym fanpejdżu AoT można było wymienić się wrażeniami.

Mimo to, zamiast wypuścić „Bad Boya" jako osobny twór i zapowiedzieć anglojęzyczną premierę (choćby z późniejszą datą, ale oficjalnie), ktoś wpadł na genialny pomysł, by sprzedawać to w zestawie z trzema innymi fantami. I o ile Artbook jeszcze brzmi całkiem kusząco, to na czarnym szaliku Mikasy (dlaczego czarnym?) mogłabym chyba tylko się powiesić, a klucz Erena wsadzić sobie w d*pę! Właśnie te dwa ostatnie bonusy sprawiają, że cena jest taka a nie inna. Właśnie dlatego legalne zdobycie „Bad Boya" było możliwe tylko dla ultrafanów z bardzo grubymi portfelami, a zwykli śmiertelnicy musieli szukać po internetach.

Co jest diabelnie przykre, bo nie wróży dobrze legalnej sprzedaży. Ani Isayamie.

Naprawdę zależy mi, by zarabiał jak najwięcej, bo to się może przełożyć na jego chęć stworzenia dla nas większej ilości kontentu – tylko jak, u licha, mam dać mu zarobić, jeżeli stawia się dla mnie MUR o wielkości pięciuset k**wa złotych?

Mając to wszystko na uwadze, moja ocena „Bad Boya" jest następująca:

Kreska – 9/10

Fabuła – 8/10

Temat – 7/10

Tytuł – 6/10 (bo nie wiem, z czego on wynika)

Humor – 9/10

Spełnienie moich oczekiwań – 6/10

Ewentualna możliwość zdobycia kopii mangi – 0/10 plus kopniak między jaja od Leviego dla osoby, która postanowiła zrobić to w taki, a nie inny sposób.

Was też zapraszam do podzielenia się wrażeniami, zwłaszcza jeśli są różne od moich, bo wtedy będzie weselej ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top