Rozdział 61 - Proces (część 2)

Lloyd splótł palce na blacie biurka i ostrożnie oznajmił:

- Właściwie to, owszem, mamy sekretny plan. A nawet dwa. Jeden desperacki, a drugi... ostateczny.

Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Mimo to Keith pozwolił sobie na odrobinę nadziei.

- No dobra... - wymamrotał, z trudem przełykając ślinę. – Zacznij od tego bardziej optymistycznego.

Adwokat pochylił się i zniżył głos do szeptu.

- Z wiarygodnego źródła wiem, że po przesłuchaniu Doka Prokurator planuje zaprezentować przysięgłym ciała Erwina i Leviego.

- „Zaprezentować"? – Keith był pewien, że się przesłyszał. – W sensie, że... Zaraz, ale chyba nie każe przynieść ich tutaj?!

Lloyd odpowiedział ponurym spojrzeniem.

- To jakieś wariactwo! – jęknął Shadis. – Od znalezienia tych zwłok minęły prawie dwa tygodnie! Po tak długim czasie będą...

Zgniłe. Cuchnące. Ohydne!

On sam jakoś zniesie ich widok – przez te wszystkie lata w Korpusie Zwiadowczego obejrzał tyle trupów, że naprawdę mało co robiło na nim wrażenie. Ale „zwykli" ludzie przebywający na tej sali?! Na Marię i Shinę... przecież ci biedacy przeżyją szok!

Już nie wspominając o tym, że z pewnością nie zaczną patrzeć na Keitha przychylniejszym okiem...

Sam portret Erwina robił swoje. Co będzie, gdy pojawią się tutaj również jego zwłoki?

- Wiem, że to zabrzmi nieprawdopodobnie – szepnął Lloyd – ale dla nas to bardzo dobrze.

- Że co? „Dobrze"?!

Adwokat żarliwie przytaknął.

- Pułkownik Hanji... - urwał na chwilę i spojrzał raz w prawo raz w lewo, by upewnić się, że nikt nie przysłuchuje się rozmowie. – Zanim... eghm... „zniknęła" powiedziała mi, że jej zdaniem ciała znalezione za Murami nie należą do Erwina i Leviego.

- Mnie też to powiedziała. – Keith ponuro skinął głową, wracając pamięcią do ostatniej rozmowy z Hanji. – Ale co to zmienia? Ci dwaj zostali uznani za zaginionych! Biorąc pod uwagę, że nie mieli koni i w momencie rozdzielenia kończył im się gaz, nie mieli dużych szans na przeżycie. Skoro po dwóch tygodniach nie wrócili za Mury, należy założyć, że nie żyją. Każdy się z tym zgodzi!

- Może i tak. Ale... - Lloyd uśmiechnął się kącikiem ust i wycelował w klienta palec wskazujący. – Udowadnianie morderstwa tak nie działa, Keith.

- Co masz na myśli? – Shadis zmarszczył brwi.

- Wszystko, co zostało do tej pory pokazane, to jedynie domysły. Prokurator udowodnił, że miałeś solidny motyw, by pozbyć się Erwina. Tylko że to samo można by powiedzieć o przynajmniej połowie osób na tej sali.

Adwokat zerknął w stronę balkonu, na którym siedział Lobov i cicho dokończył:

- Nie można skazać kogoś na podstawie samych motywów.

- Założysz się? – gorzko odparł Keith. – Przypominam ci, że to nie jest cywilny proces. To w ogóle nie jest normalny proces! – podkreślił, wymownie potrząsając skutymi rękami. – Już kiedy przygotowywali akt oskarżenia złamali co najmniej dziesięć przepisów. Sam mi to powiedziałeś!

- Taaak... - ponuro zgodził się Lloyd. – Zgadzam się, że to nie jest uczciwy proces. Ale nawet podczas nieuczciwego procesu nie da się przeskoczyć pewnych rzeczy. Czy mu się to podoba czy nie, bez konkretnego dowodu Prokurator nie ma na ciebie nic. Tym dowodem jest dla niego ciało Erwina.

- I Leviego – odruchowo dodał Shadis.

- Levi nikogo nie interesuje. Jak wybitnym nie byłby żołnierzem, z punktu widzenia osób biorących udział w tym procesie to jedynie pachołek Erwina.

Keith spuścił wzrok. To okrutne, ale Lloyd miał rację.

- Tak czy siak – ciągnął Adwokat – głównym dowodem będzie ciało Erwina. Wiedzą o tym, dlatego do tej pory nam go nie pokazali. Błyskawicznie zabrali je z pola bitwy, powołali własnych biegłych... Gdybym miał zgadywać, prawdopodobnie sami nie wiedzą, czy zwłoki, które zgarnęli, należą do Erwina i Leviego.

- Więc dlaczego nagle postanowili przywlec je na Salę Sądową? – zdziwił się Shadis.

Lloyd poprawił krawatkę przy szyi i uśmiechnął się z satysfakcją.

- Ponieważ ja o to zadbałem. Przed procesem poszedłem do Zackleya i przekonałem go, że to konieczne. Nie był zachwycony, ale obiecał wydać odpowiednie polecenie. Prokurator nie ma pojęcia, że prośba wyszła ode mnie, więc zgodził się pokazać zwłoki. Ponoć udawał zadowolonego i stwierdził, że to doskonała okazja, by jeszcze bardziej cię pogrążyć...

- Jeszcze bardziej niż teraz?! – jęknął Keith.

- Nie znam szczegółów, ale ponoć pewne... cechy tych zwłok jednoznacznie wskazują na twoją winę. – Lloyd rozmasował podbródek.

- I mówisz mi o tym z taką nonszalancją? Niby z której strony ten obrót spraw będzie dla mnie korzystny?!

- Nadal nie rozumiesz, Keith? Zobaczysz zwłoki. Zobaczysz je na własne oczy!

- No jasne. – Shadis przewrócił oczami. – Zobaczę je, zacznę myśleć o Erwinie, przypomnę sobie, że straciłem najlepszego człowieka i przyszłość Korpusu Zwiadowczego, zrobi mi się przykro, a przysięgli uznają, że moja smutna mina wynika ze spóźnionych wyrzutów sumienia.

- A może tak... - Niezrażony pesymizmem klienta, Lloyd zaproponował: - Zobaczysz je i dostrzeżesz coś, co stanie się dla nas jednoznacznym dowodem na to, że zaprezentowane ciało NIE jest ciałem Erwina. To nam pozwoli wykazać, że biegli się pomylili. A ponieważ to niemożliwe, by aż tylu biegłych spartaczyło robotę, stanie się jasne, że celowo wprowadzili nas w błąd.

- Aż tylu? – powtórzył zdumiony Keith. – Znaczy się... ilu ich dokładnie jest?

- W sądzie stawi się tylko jeden, ale poza tym jest ich co najmniej pięciu. Wszyscy podpisali się pod sprawozdaniem, w którym praktycznie przysięgają, że znalezione ciało to ciało Erwina.

- A jeśli okaże się, że to nieprawda... - Shadis poczuł, że jego serce zaczyna przyśpieszać z ekscytacji. – Jeśli wyjdzie, że oszukiwali...!

- To nam pomoże oskarżyć tego, który ich powołał – triumfalnie dokończył Lloyd. – Prokuratora. Który, jak dobrze wiemy, zawdzięcza całą swoją karierę...pewnemu człowiekowi – pozwolił sobie na jeszcze jeden dyskretny rzut okiem w stronę Lobova. – W każdym razie znajdziemy się w doskonałej pozycji, by wykazać, że ten proces to nic innego jak spisek mający na celu pogrążenie twojej osoby.

- Czy to znaczy, że nie tylko uniknę stryczka, ale i zniszczę z Lobova? – wyrzucił z siebie Shadis.

Adwokat uniósł ręce, by nieco przygasić entuzjazm klienta.

- Nie, tak dobrze to nie ma – łagodnie oznajmił Lloyd. – Kiedy biegli zostaną uznani za skorumpowanych, Prokurator będzie chciał, byśmy natychmiast zamknęli sprawę. Wniesie o twoje natychmiastowe uniewinnienie, by zniechęcić nas do drążenia tematu. A my zgodzimy się na to, bo nie jesteśmy skończonymi idiotami i nie chcemy niepotrzebnie kusić losu! To cholernie przykre, że grzechy Lobova zostaną zamiecione pod dywan, ale tak jest po prostu bezpieczniej. Rozumiesz?

- Tak. – Wzdychając, zgodził się Keith. – Tak, naturalnie.

Po ostatnich dwóch godzinach sama perspektywa bycia uniewinnionym wydawała mu się Darem od Niebios. Zniszczenie Lobova i odpłacenie mu się za wszystko, co zrobił, było luksusem, o którym nawet nie śmiał marzyć.

Postąpi tak, jak radził mu Adwokat – zdemaskuje biegłych, z pocałowaniem ręki przyjmie propozycję Prokuratora i nie będzie kręcił nosem. Uratuje siebie i Korpus Zwiadowczy, po czym przez cały tydzień będzie chlał, by dojść do siebie po tym wszystkim.

Zaczął już nawet planować włam do tajemnej skrytki w pokoju Gelgara, gdy do głosu doszła pesymistyczna strona jego osobowości.

Ale zaraz, zaraz! - zdawała się mówić. – Skąd w ogóle pomysł, że zidentyfikowanie Erwina będzie ŁATWE? Ty naprawdę sądzisz, że Prokurator i jego pomocnicy są na tyle durni, by nie przewidzieć tak oczywistej strategii?

Keith spuścił wzrok i wydał sfrustrowane westchnienie. Miał wrażenie, jakby znajdował się w dłoni tytana, a palce, które przed chwilą rozluźniły uścisk, teraz zacisnęły się wokół jego żeber dwa razy mocniej.

- To nie będzie takie proste, prawda? – zwrócił się do Adwokata zbolałym głosem. – Zidentyfikowanie chłopaków, w sensie. Erwin ma tak wielkie brwi, że poznałbym je z drugiego końca placu treningowego... ale oni nie pozwolą mi ich zobaczyć, prawda? Nie pokażą nam twarzy trupów.

- Pokazać, pokażą – mruknął Lloyd. – Jeżeli ja albo Zackley poprosimy, będą mieli taki obowiązek. Jednak byli w posiadaniu zwłok wystarczająco długo, by uszkodzić twarze. Zapewne w jakiś sposób nam to wytłumaczą... nie wiem, że podczas transportu miał miejsce wypadek, albo głowy Erwina i Leviego zostały nadepnięte przez tytana i wyglądały tak od samego początku. W każdym razie, nie ma szans, by ułatwili nam identyfikację zmarłych. Tak więc, masz rację: to rzeczywiście nie będzie takie proste.

Keith zaczął nerwowo przesuwać palcami po blacie.

- Więc... jeśli nie dopatrzę się w ciele trupa jakiejś cechy, która wskazywałaby, że to nie Erwin...

- Ostatnia nadzieja na uniewinnienie przepadnie – ponurym tonem potwierdził Adwokat. – I właśnie dlatego mamy drugi plan. – Sięgnął do swojej aktówki po teczkę z dokumentami. – Podejrzewam, że wcale ci się nie spodoba... ale jeśli wszystkie inne opcje zawiodą, to będzie jedyny sposób na ocalenie Korpusu Zwiadowczego.

- Przerwa zaraz się skończy, więc mów! – ponaglił go Keith.

Lloyd wziął głęboki oddech. Z miną, jakby szykował się do brutalnego zdarcia plastra z rany, oznajmił:

- Możemy powiedzieć, że jesteś niepoczytalny.

- Co, do diabła? – wykrztusił Keith.

Jeszcze nie zdążył kompletnie przyswoić sobie tej absurdalnej propozycji, gdy Adwokat zasypał go wyjaśnieniami:

- Kilka ekspedycji temu uderzyłeś się w głowę. Od tamtej pory miałeś zaniki pamięci i nawracające bóle. Nie zgłosiłeś tego, ponieważ nie uważałeś tego za problem. Jesteś zapracowanym człowiekiem, więc zbagatelizowałeś to jak każdą inną kontuzję. W tygodniach przed ekspedycją objawy się nasiliły i...

- Jaja sobie robisz? – Oniemiały Keith wszedł Lloydowi w słowo. – Chcesz ze mnie zrobić wariata?!

- Keith, jestem twoim Obrońcą. – ze spokojem odparł Adwokat, patrząc drugiemu mężczyźnie w oczy. – To oczywiste, że nie chcę robić z ciebie kogoś, kim nie jesteś. Ale wiem też, jak bardzo kochasz Korpus Zwiadowczy. I jeśli nasz pierwszy plan zawiedzie, to będzie jedyna opcja, by choć trochę załagodzić sytuację.

Choć wszystko w Shadisie buntowało się przeciwko takiemu rozwiązaniu, Dowódca Zwiadowców powiedział sobie, że musi być gotowy na wszystko.

- Załagodzić w jaki sposób? – zapytał, najspokojniej jak potrafił.

- Jeśli wykażemy, że jesteś chory, będziemy mogli zmienić narrację. Korpus Zwiadowczy już nie będzie zepsutą instytucją, w której dowódcy knują jak pozbyć się obiecujących podwładnych. Przedstawimy wszystko jako nieszczęśliwy wypadek: nie wiesz, czy zabiłeś Erwina, ale nie masz też stuprocentowej pewności, że go NIE zabiłeś, bo od jakiegoś czasu nad sobą nie panujesz.

Keith otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zanim zdążył się odezwać, Adwokat położył mu dłoń na przedramieniu i prędko dokończył:

- Dzięki temu unikniesz stryczka. Podobnie jak twoi lojalni oficerowie, Hanji Zoe i Mike Zacharias. Ty wylądujesz w... odpowiedniej instytucji, a oni zostaną oczyszczeni z zarzutów i będą mogli wrócić do służby.

Shadis musiał użyć całej swojej siły woli, by skupić się na tej drugiej informacji.

- Czy... Hanji będzie mogła mnie zastąpić? – zapytał po chwili. – Ja i Erwin zdecydowaliśmy, że to ona powinna być kolejnym Dowódcą Korpusu. Po śmierci nas obu, znaczy się.

- To wykonalne. – Lloyd powoli przytaknął. – Ale musiałaby złożyć szczegółowe wyjaśnienia i potwierdzić twoją „chorobę psychiczną".

- Nie zrobi tego. Hanji jest naukowcem. Nie zezna czegoś, co...

- Zezna, jeśli ty ją o to poprosisz – podkreślił Adwokat. – Dla dobra Korpusu.

Keith spuścił wzrok.

„Dla dobra Korpusu".

Powtarzał sobie to zdanie kilka razy dziennie – towarzyszyło mu podczas podejmowania każdej trudnej decyzji. Choć unikał mówienia go na głos, bo jako żołnierz powinien myśleć o ludzkości a nie o swoim Korpusie.

Choć, tak zupełnie szczerze, miał w nosie ludzkość.

To Zwiadowcy się dla niego liczyli – nie jakieś przypadkowe osoby, którym wystarczało miłe i spokojne życie w klatce zwanej Murem. Jako Dowódca wyznaczony przez Rząd, Keith mówił o poświęcaniu serca ludzkości, ale w myślach zawsze cichutko dodawał:

„To dla Zwiadowców. Dla moich dzielnych podwładnych, by mogli dalej odkrywać nieznane tereny i zaspokajać swoją ciekawość."

Dla nich był skłonny zrobić wszystko.

Jednak zawsze sądził, że tym „wszystkim" będzie chwalebna śmierć z rąk tytanów – nie zrobienie z siebie świra, który wyrżnął łbem o kant i przestał kojarzyć.

Co w takiej sytuacji zrobiłby Erwin? – zastanowił się Keith. – Co zrobiłaby Hanji?

Poczuł się absolutnie podle, bo uświadomił sobie, że ci dwoje prawdopodobnie podeszliby do tej sytuacji znacznie lepiej od niego. Byli niesamowicie uzdolnionymi i kreatywnymi ludźmi – z pewnością znaleźliby rozwiązanie! Lepsze niż to, które zaproponowano Keithowi.

Erwin jak nic świetnie przygotowałby się do procesu i zmiażdżyłby Prokuratora błyskotliwymi argumentami.

Hanji... ech. Wystarczyłoby, że choć raz zostałaby dopuszczona do głosu, a zagadałaby przysięgłych na śmierć, przekonując ich, w jaki sposób brud pod paznokciami jest niezbytym dowodem na jej niewinność. Po piętnastu minutach wszyscy mieliby jej dość, a Zackley uniewinniłby ją dla świętego spokoju.

Natomiast Keith mógł jedynie siedzieć na tyłku i polegać na mądrości adwokata. Należało spojrzeć w oczy – przy obojgu swoich potencjalnych zastępcach wypadał dosyć marnie. Gdy tak o tym myślał, nie mógł uwierzyć, że siedemnaście lat temu uważał się za wybitną jednostkę.

Może już nie powinien być Dowódcą? Może nigdy nie powinien był nim zostać?

Może dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby jednak nie został uniewinniony i zamiast tego wylądował w psychiatryku?

Nawet jeśli, to wcale tego nie chcę! – odezwał się buntowniczy głos w jego głowie. - Nie chcę kończyć kariery jako świr!

- Prokurator nie pozwoli, bym uniknął szubienicy – nieśmiało zwrócił Lloydowi uwagę. – M-moja niepoczytalność... P-przecież nie uwierzą nam na słowo! Potrzebowalibyśmy do tego jakiegoś dowodu... profesjonalnej opinii...

- I mamy ją – ze spokojem wtrącił Adwokat.

- Co? – Keith zamrugał.

Lloyd wziął jedną ze swoich teczek i wyciągnął z niej formalnie wyglądający papier.

- Skontaktowałem się z tym twoim przyjacielem, doktorem Jaegerem. Z początku był zbulwersowany perspektywą wymyślenia nieistniejącej choroby, ale gdy dokładnie wyjaśniłem mu całą sytuację, zgodził się z nami współpracować. Wystawił ci profesjonalną opinię, w której opisał, z jakimi objawami do niego przychodziłeś. Jeśli wezwą go na świadka, będzie zeznawał na naszą korzyść.

Keith nawet nie mógł się zdecydować, która część tego, co usłyszał, była dla niego najbardziej upokarzająca.

To jasne, że Lloyd był świetny w swojej robocie i wymyślił dobry plan, ale... na Marię i Shinę, czy musiał iść akurat do Grishy Jaegera?! Do człowieka, który jednego dnia nazwał Keitha „wybrańcem", a drugiego bezwstydnie sprzątnął mu sprzed nosa ukochaną kobietę? O Boże... Carla!

- Powiedz, że przynajmniej był sam! – bez zastanowienia wyrzucił z siebie Shadis.

Lloyd popatrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem.

- K-kiedy do niego poszedłeś... - Keith nerwowo zwilżył wargi i bełkotliwym głosem dokończył: - Był wtedy sam, prawda? N-nie było z nim żony?

- Nie – zmieszanym tonem odparł Adwokat. – Nie wiem, dlaczego to ma dla ciebie aż takie znaczenie, ale owszem, był sam. Zależało mi, by informacje na twój temat nie wyciekły, więc zaaranżowałem rozmowę na osobności.

Chociaż tyle! – pomyślał Shadis, wydając głośne westchnienie ulgi.

Carla nie dowie się, że został uznany za psychola. Przynajmniej na razie.

Bo gdy proces się zakończy, cały kraj jak nic zostanie zalany artykułami o niepoczytalności Dowódcy Zwiadowców, która doprowadziła do śmierci Ulubieńca Tłumów, Erwina Smitha. Jak po tym wszystkim Keith spojrzy Carli w oczy? O ile w ogóle spojrzy – prawdopodobnie od razu zostanie zawieziony na Oddział Zamknięty, bez możliwości pożegnania się z kimkolwiek.

Ani trochę mu się to nie podobało.

Rozumiał, że powinien poświecić się dla Korpusu, ale po prostu nie potrafił. Nie w taki sposób!

Może jeśli będzie błagał dostatecznie żarliwie, wyrzucą go za bramę w Shinganshinie, żeby mógł przeżyć swoje ostatnie chwile tak, jak zawsze tego pragnął – wolny, z dala od Murów? Jak dziwnie by to nie brzmiało, naprawdę wolał śmierć w paszczy tytana zamiast szubienicy. Albo długich lat w zamknięciu.

- Pamiętaj, że to ostateczność. – Głos Adwokata wyrwał go z rozmyślań.

Lloyd schował dokument z powrotem do teczki i kojąco rozmasował ramię Keitha.

- Użyjemy tego tylko w sytuacji, gdy nie będzie już innego wyjścia – podkreślił. – Więc na razie się nie denerwuj, dobrze?

Łatwo powiedzieć!

Mimo to Shadis skinął głową.

Chwilę potem Zackley wrócił na salę i wznowił przesłuchanie. Nile Dok ponownie stanął w miejscu przeznaczonym dla świadka. Prokurator zadał mu jeszcze kilka pytań odnośnie Miednicy, po czym poprosił o przyniesienie kolejnego dowodu.

Keith spodziewał się, że będzie to ciało Erwina, więc na widok kajdanek wytrzeszczył oczy. Od razu je rozpoznał.

- O w mordę! – syknął, opierając łokcie o biurko, łapiąc się za głowę i zezując w przestrzeń.

- Co? – wyszeptał wyraźnie zaniepokojony Lloyd. – Jakie „o w mordę"? I co to za kajdanki? – dopytywał, pochylając się nad uchem klienta. – Nie było ich na liście dowodów. Do ciężkiej cholery, Keith... Tylko mi nie mów, że to kolejna arcyważna rzecz, o której „zapomniałeś" mi powiedzieć!

- Proszę Sąd o przywołanie Obrońcy do porządku! – głośno zaanonsował Prokurator.

- Przerwa się skończyła, więc siedźcie cicho i czekajcie na swoją kolej – mruknął Zackley, opierając policzek na dłoni.

Kajdanki zostały położone na stoliku obok Miednicy. Przywiązano do nich sznurkiem małą karteczkę z cyfrą pięć.

- Dowódco Dok, czy poznaje pan te kajdanki? – spytał Prokurator. – Proszę wziąć je do ręki i uważnie im się przyjrzeć – zachęcił przymilnym tonem.

Nile spełnił prośbę.

- To kajdanki mojego poprzednika, Dowódcy Otto – powiedział, pokazując fragment łańcucha. – Są na nich litery z jego inicjałami. Z tego, co mi wiadomo, zostały zrobione na specjalne zamówienie. Dowódca Otto dostał je w prezencie w dziesiątą rocznicę objęcia posady Dowódcy.

- Doskonały podarunek dla kogoś, kto poświęcił życie łapaniu przestępców – zaświergotał Prokurator, łącząc czubki palców. – Kiedy widział pan te kajdanki po raz ostatni?

Nile zerknął na Keitha i niepewnie zaanonsował:

- Dowódca Otto przegrał je w karty.

- Z kim?

- Z Dowódcą Shadisem...

- Czy to było dawno?

- Parę miesięcy temu. Krótko przed moim awansem na nowego Dowódcę.

- Rozumiem. – Prokurator uśmiechnął się kącikiem ust. – Proszę Sędziego i Przysięgłych, by dobrze zapamiętali sobie ten wątek, bo jeszcze będę do niego wracał. A tymczasem nie mam więcej pytań. Obrona na pewno ucieszy się możliwości zabrania głosu, biorąc pod uwagę, że od ponad godziny się do tego wyrywa...

Zapatrzony w kajdanki Keith dopiero po chwili uświadomił sobie, że Lloyd dźga go w ramię ołówkiem. Dowódca Zwiadowców przekręcił głowę i zobaczył na biurku karteczkę z wiadomością od Adwokata:

„Co się stało podczas tamtej gry w karty?"

Keith chwycił narzędzie pisania i szybko odpowiedział:

„Nie mam pojęcia. Byłem kompletnie pijany!"

Z tego, co pamiętał, nawet nie zdołał wrócić wtedy do gospody o własnych siłach, tylko został tam zaniesiony przez Erwina.

Lloyd zmierzył klienta zrezygnowanym wzrokiem.

- Czekamy! – rzucił zniecierpliwiony Zackley.

- Spróbuj coś sobie przypomnieć... - Adwokat szepnął do Keitha. – W międzyczasie ja wyprostują inne rzeczy.

Wstał, poprawił krawatkę i już zupełnie normalnym tonem zwrócił się do Doka:

- Dowódco Nile, chciałbym na chwilę wrócić do pańskiego pierwszego spotkania z moim klientem. Czy to prawda, że Keith Shadis straszył śmiercią nie tylko Erwina, ale też pana i wszystkich innych kadetów zgromadzonych wtedy na placu?

- Owszem. – Nile powoli skinął głową. – Większość z nas usłyszała, że zostanie posiłkiem tytanów.

- A czy zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że Dowódca Shadis chciał w ten sposób przetestować pańską grupę... Ocenić wasze indywidualne cechy i sprawdzić, na ile nadajecie się do walki z tytanami?

- Cóż... tak.

- A więc tak naprawdę nie planował nikogo zabić?

- Nie, nie sądzę.

Lloyd odwrócił się do Przysięgłych.

- Jak mój klient wcześniej zauważył, nikt nie jest na tyle głupi, by publicznie opowiadać o swoich morderczych zamiarach. Co prawda rzucił tę uwagę pod wpływem emocji, ale muszą państwo przyznać, że miał słuszność. – Zrobił krótką pauzę na wzięcie oddechu, po czym dokończył: - Prokuratora próbuje zrobić z Keitha Shadisa bezwzględnego zabójcę, jednak Instruktorzy Korpusu Kadetów potwierdzą, że to w rzeczywistości troskliwy człowiek preferujący nietypowe metody pracy.

- Ciekawe, że żaden z tych Instruktorów nie stawił się dzisiaj w roli świadka – mruknął Prokurator, przypatrując się swoim paznokciom.

- Tak – chłodno przyznał Adwokat. – Ja również chciałbym wiedzieć, dlaczego wszyscy świadkowie, z którymi się kontaktowałem, nie zdołali dotrzeć na proces. Ale o tym porozmawiamy później. Tymczasem, chciałbym jeszcze raz podkreślić...

Szczegółowo wyjaśnił, na czym polegały „nietypowe metody" Keitha, po czym zaniósł Głównowodzącemu zeznanie, pod którym podpisało się kilkunastu Zwiadowców.

- Nie wiem, po co mi to w ogóle pokazujesz – mruknął Zackley. – Każdy wie, że on drze mordę – stwierdził, zerkając na Shadisa.

- Nie, przysięgli tego nie wiedzą – uprzejmie zaprotestował Lloyd.

Zackley przewrócił oczami i zaniósł dokument przysięgłym.

Potem Adwokat zaczął pytać Nile'a o różne rozmowy z Erwinem, z których wynikało, że choć Smith miał ze swoim przełożonym spięcia, to jednak traktował go jak przyjaciela i mentora, a nie zazdrośnika o morderczych zapędach. To przywróciło Keithowi nadzieję i pomogło mu zapanować nad nerwami. Ale tylko na krótki moment.

Dok już miał się oddalić, gdy Prokurator niespodziewanie podniósł rękę i zaanonsował, że chce zadać jeszcze kilka uzupełniających pytań.

- Czy to naprawdę konieczne? – mruknął Zackley, masując policzek.

- Tak, sir – żarliwie odparł Oskarżyciel. – To tylko dwa krótkie pytania, ale są dla mnie niezwykle kluczowe.

Więc czemu nie zadał ich wcześniej? – zastanowił się Keith.

Głownodowodzący wykonał krótki ruch ręką mający oznaczać przyzwolenie.

- Dowódco Nile, proszę pamiętać, że jako świadek jest pan zobligowany, by niczego nie ukrywać i mówić wyłącznie prawdę – podkreślił Prokurator. – Każde kłamstwo, nawet najmniejsze, odbije się cieniem na pańskiej reputacji.

Dok zmarszczył brwi, ale posłusznie skinął głową.

- A zatem, proszę pozwolić, że zapytam... - ciągnął Oskarżyciel. – Podczas tamtego pamiętnego dnia na Placu Apelowym, gdy poznał pan Keitha Shadisa, jaka była pana pierwsza reakcja odnośnie jego osoby?

- Szczerze to... przerażał mnie – wymamrotał Nile, masując kark.

- I drugie pytanie: czy boi się go pan również teraz?

Oczy Shadisa rozszerzyły się. Skute kajdankami ręce zacisnęły się w pięści. Dowódca Zwiadowców wstrzymał oddech.

Wyraźnie zakłopotany Nile uciekł wzrokiem na bok. Jego obecny wyraz twarzy wskazywał na wewnętrzną walkę pomiędzy niechęcią do zaszkodzenia Keithowi i patologiczną uczciwością.

Aż wreszcie Dok rozmasował kark i bąknął:

- Trochę tak.

- Kurwa, poważnie?! – ryknął Keith, zrywając się na nogi. – Nie widzisz, co oni wyprawiają?! Rozumiem, że nawet najmniejsze kłamstwo przyprawia cię o ból dupy, ale nie mogłeś chociaż raz przełamać się i trochę mi pomóc?!

Uświadomił sobie, że powiedział to na głos, dopiero gdy usłyszał zbiorowe wciągnięcie powietrza. O cholera!

- Proszę zanotować w protokole, że świadek boi się oskarżonego – zawołał Prokurator, triumfalnie się uśmiechając. – I wziąć to pod uwagę, analizując jego wcześniejsze opowieści o relacjach Keitha Shadisa i Erwina Smitha.

- Jeśli mogę... - Nile nieśmiało podniósł rękę. – Nie boję się go aż tak bardzo, by kłamać odnośnie jego relacji z Erwinem.

Prokurator posłał Dokowi wyrozumiałe spojrzenie i pokrzepiająco poklepał go po ramieniu.

- Proszę się nie obawiać. Obecni tutaj strażnicy nie pozwolą, by ten niezrównoważony człowiek pana skrzywdził. Wiem już wszystko, co chciałem, więc może pan usiąść.

- Ale...

- Proszę wrócić na miejsce!

Nile niechętnie usiadł na krześle dwa rzędy za Prokuratorem. Pod wpływem morderczego spojrzenia Shadisa, przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Był cały spocony i zezował w przestrzeń, kręcąc kciukami nerwowe młynki. Jednak Keith ani trochę mu z tego powodu nie współczuł.

- Ty mały gnojku... - wymamrotał przez zaciśnięte zęby. – Jeśli jakimś cudem wyjdę z tego cało, to dopiero zobaczysz, jaki potrafię być straszny!

- Do ciężkiej cholery! – syknął Lloyd.

Już drugi raz tego dnia musiał złapać swojego klienta za ubranie i posadzić go z powrotem na krześle.

- Co to ma być? – jęknął Keithowi do ucha. – Realizujesz punkty z podręcznika pod tytułem „Jak w przeciągu paru minut zrazić do siebie Sędziego i przysięgłych"?!

- Już dawno wydali na mnie wyrok. – Dowódca Zwiadowców wpatrywał się w blat biurka buntowniczym wzrokiem. – Skoro tak czy siak mam przesrane, to po co się hamować? A poza tym, mam odgrywać furiata, nie? Dobrze by było, żebym wypadł wiarygodnie.

Spojrzenie Lloyda złagodniało.

- Jeszcze nie przegraliśmy, Keith.

- Jak ten Prokurator Od Siedmiu Boleśni znowu zachowa się jak chuj, wezmę tę jego teczkę i wepchnę mu ją w...

- NIE przegraliśmy! – nieco bardziej zdecydowanym tonem podkreślił Adwokat. – Jesteś Zwiadowcą, więc zrób coś dla mnie i walcz do końca, dobrze?

Shadis chciał butnie odpowiedzieć: „nie, mam to w dupie!"

Jednak po głębokim namyśle wziął głęboki oddech, pozwolił mięśniom szczeki się rozluźnić i rozprostował zaciśnięte palce dłoni.

Analiza zwłok – zdecydował. – Posłucham tej ich cholernej analizy zwłok, a potem zrobię, co zechcę!

Jak dziwnie by to nie brzmiało, był już zmęczony zatracaniem się w lęku. Skoro jego jedyne opcje to szubienica albo psychiatryk, to czemu by nie poprawić sobie humoru, dogryzając dupkom na tej sali? Ulubiony bandyta Erwina nigdy nie miał oporów przed obrażaniem przełożonych i zadziwiająco dobrze na tym wychodził. Czemu Keith nie miałby wziąć z niego przykładu?

„Jak już iść na dno to z przytupem!" – mawiała czasem Hanji.

Ech, gdyby tylko mogła tu być...

Shadis wiele by dał za możliwość poproszenia ją o radę – zwłaszcza, gdy na salę wjechały dwa stoły na kółkach. Oba były przykryte białymi narzutami, spod których dało się wyczuć potworny smród.

Zwłoki zostały odsłonięte i po sali rozniósł się zbiorowy jęk obrzydzenia. Część zgromadzonych zatkała nosy, a niektórzy wręcz pobiegli do łazienki, by móc w spokoju zwymiotować. Jeden z przysięgłych pobladł i wszystko wskazywało na to, że zaraz zemdleje, ale ostatecznie odwrócił wzrok i jakoś nad sobą zapanował.

Natomiast Keith pozostał niewzruszony. Wiedział, że ma mało czasu, więc zapatrzył się na zwłoki, szukając czegoś... czegokolwiek, co napełniłoby go przekonaniem, że jednak nie patrzy na Erwina i Leviego.

Nie było to łatwe, bo sprawdziło się przeczucie Lloyda i oba trupy miały pokiereszowane twarze.

- Według oficjalnego raportu zostali znalezieni właśnie w takim stanie – niewinnym tonem oznajmił Prokurator, gdy go o to zapytano. – Podejrzewamy, że to sprawka tytanów.

Ani Keith ani jego Adwokat nie kłócili się z tym stwierdzeniem. Mogliby to zrobić tylko w sytuacji, gdyby znaleźli jakiś dowód na nieuczciwość biegłych. A jak dotąd nie udało im się tego zrobić. Keith wytrzeszczał oczy na nieboszczyków, wciąż i wciąż dochodząc do tego samego wniosku:

To mogłyby być ciała kogokolwiek!

Zwłaszcza, że zostały starannie „przygotowane"...

- By okazać szacunek Pułkownikowi Erwinowi, tuż po sekcji ubraliśmy go w czysty mundur – powiedział siwy staruszek, który został powołany przez Prokuratora na świadka jako jeden z biegłych. – Tak samo postąpiliśmy z Szeregowym Levim.

Rzeczywiście – każdy z trupów był ubrany w pełny żołnierski zestaw. Nowiuteńki i wyprasowany. Zdecydowanie nie ten sam niż w chwili śmierci.

Rzekomy Erwin miał nawet na szyi swój charakterystyczny krawat bolo, a rzekomy Levi - krawatkę. Z kieszonki munduru tego drugiego wystawała idealnie złożona biała chusta, którą ulubiony bandyta Smitha zakładał na głowę, gdy zabierał się za sprzątanie.

Wszystko to było tak doskonale zainscenizowane, że nawet Keith mógłby się na to nabrać. Gdyby nie usłyszał wcześniej fachowej opinii Hanji, jak nic uwierzyłby, że ma przed sobą Erwina i Leviego.

- Wszyscy otrzymaliśmy pański raport o przyczynie śmierci – powiedział Prokurator.

- Nie, ja nie dostałem – chłodno wtrącił Lloyd.

- Och, naprawdę? – zdziwił się Biegły. - Przepraszam, oddałem go pańskiej asystentce.

- Nie mam asystentki...

- W tej chwili nie mamy czasu, by analizować tego typu szczegóły – stwierdził Oskarżyciel, lekceważąco wzruszając ramionami. – Proszę, może pan wziąć mój egzemplarz.

Podszedł do Adwokata i wysunął w jego stronę dokument. Lloyd praktycznie wyrwał papiery z rąk drugiego mężczyzny i zaczął je naprędce przeglądać.

- Zechce pan streścić raport? – poprosił Prokurator.

Biegły wyciągnął z kieszeni szarego płaszcza okulary, założył je i zbliżył się do zwłok.

- Twarze obu zmarłych zostały uszkodzone przez tytanów, najpewniej za sprawą ściśnięcia palcami bądź nadepnięcia. Jeśli zaś chodzi o przyczynę śmierci...

Odchylił kołnierz munduru jasnowłosego trupa i pokazał skórę w tamtym miejscu.

- To należy ją przypisać działaniom człowieka, nie tytana – podsumował. – Nie ulega wątpliwości, że napastnik zakończył żywot pułkownika Erwina bezlitośnie go dusząc. Natomiast w przypadku Szeregowego Leviego – ciągnął, podchodząc do drugich zwłok – zgon nastąpił po wielokrotnym uderzeniu głową o pień drzewa. Nadal możemy zobaczyć fragmenty kory wystające z czoła zmarłego.

Ten z przysięgłych, który wcześniej poczuł się słabo, tym razem nie wytrzymał i zemdlał. Jego sąsiedzi z ławy natychmiast pochylili się nad nim, żeby go ocucić.

Biegły kontynuował wywód, jakby nic się nie stało.

- Ponadto... - zaczął, podwijając rękawy najpierw jednego trupa potem drugiego. – Znaleźliśmy na nadgarstkach obu poległych ślady kajdanek. Przy czym te pozostawione na nadgarstkach pułkownika Erwina pasują do kajdanek, które Keith Shadis wygrał w karty od byłego Dowódcy Żandarmerii. .

- Właściwie to od kiedy kajdanki zostawiają różne ślady? – wtrącił Lloyd, nie bez nuty złośliwości w głosie.

Kompletnie niewzruszony staruszek poprawił okulary i lekkim tonem oznajmił:

- Te konkretne kajdanki zostały wykonane na specjalne zamówienie, więc w przeciwieństwie do zwykłych zostawiają lekko zygzakowaty ślad.

- Jak wygodnie...

- Dziękuję za tę niezwykle dokładną i profesjonalną opinię! – Prokurator podniósł głos, by zwrócić na siebie uwagę sali. – Pozwolę sobie uzupełnić ją o raport z wyprawy. – Wyjął z teczki dokument i zaczął czytać: - „Wiele koni uciekło podczas wybuchu. Kiedy zbieraliśmy się do ucieczki, okazało się, że nie jesteśmy w stanie zabrać wszystkich. Dowódca Shadis został zmuszony do podjęcia trudnej decyzji. By umożliwić większości powrót do domu, wyrzucił z wozu część kontuzjowanych żołnierzy. Ci ludzie uciekli do lasu. Pułkownik Erwin oraz Szeregowy Levi również uciekli..."

Zrobił krótką pauzę i oznajmił:

- Nie było mnie tak, więc nie wiem, co się zdarzyło... ale bez trudu jestem w stanie to sobie wyobrazić. Dowódca Shadis nie zdołał wyeliminować swojego zastępcy, uszkadzając jego sprzęt, wobec czego musiał zrealizować Plan B: pozostawił swoich najwierniejszych żołnierzy na polu bitwy, by dopadli Pułkownika Erwina i Szeregowego Leviego...

- Sprzeciw! – krzyknął Lloyd. – Mój klient miał uszkodzony wzrok. Zawiązali mu oczy! Nawet nie widział, kogo wyrzuca z tamtego wozu...

- Wywiązała się szarpanina. – Prokurator udał, że nie usłyszał protestu i kontynuował swoją bajeczkę. – Pułkownik Erwin i Szeregowy Levi zostali skuci kajdankami, ale nie zamierzali poddać się bez walki. Podwładni Dowódcy Shadisa postanowili nie czekać na tytanów, tylko dokonać morderstwa na własną rękę: poprzez uduszenie i rozbicie czaszki.

- Wysoki Sądzie, to absurd! – Adwokat gniewnie uderzył grzbietem dłoni w kartkę z raportem. – Erwin i Levi uciekli w przeciwnym kierunku niż reszta żołnierzy. W przeciwnym kierunku! Dlaczego tego tutaj nie ma?! Kiedy ostatnio przeglądałem zeznania żołnierzy...

- To jasne, że istnieją różne wersje raportu! – zawołał Oskarżyciel. - Pana klient ma wielu popleczników i wzbudza powszechny postrach. Wcale mnie nie dziwi, że niektórzy żołnierze postanowili spisać zeznania stawiające go w dobrych świetle.

- Mój klient cieszy się szacunkiem wszystkich swoich podwładnych!

- Pański klient...

Jeszcze przez pewien czas przekrzykiwali się, aż Zackley kazał im „zamknąć gęby i trochę ochłonąć".

Pierwszy raz od czasu rozpoczęcia procesu Lloyd wyglądał na bardziej wytrąconego z równowagi niż Keith.

- Gnojek z małym fiutem... - mruknął, gniewnym ruchem ręki sięgając po szklankę wody.

I wtedy Keith doznał olśnienia.

To, co przyszło mu do głowy brzmiało tak absurdalnie, jakby zostało żywcem wyjęte z jakiegoś kabaretu. Albo z dziennika powalonej osoby, takiej jak Hanji.

Niewiarygodny, oburzający, popierdolony pomysł.

A zarazem, na swój sposób, błyskotliwy.

Dwie godziny wcześniej Keith nawet nie wziąłby go pod uwagę, ale po wszystkim, co już usłyszał, nie wierzył, by istniało coś, co mogłoby jeszcze bardziej go pogrążyć. Nie miał dosłownie nic do stracenia – czas zagrać va bank!

Wziął czysty kawałek pergaminu i błyskawicznie naskrobał na nim swoją propozycję. Lloyd akurat brał łyk wody i z wrażenia zapluł kartkę.

- Oszalałeś?! – wykrztusił, wytrzeszczając na klienta oczy. – Wiesz, jak to będzie wyglądać?

- Na pewno nie gorzej to, co już zobaczyliśmy – grobowym głosem odparł Shadis.

- Keith, słuchaj... J-jeśli poprosimy o coś takiego, nie będzie odwrotu. Uznają nas za... - Adwokat ścisnął czubek nosa i zbolałym tonem dokończył. - Nawet nie wiem, jak to nazwać.

- No to ci podpowiem – warknął Keith. – Jeśli mam rację, uznają nas za niewinnych. Czy raczej: mnie. A jeśli się mylę, będę bardziej winny niż kiedykolwiek, co nie będzie jakimś znaczącym pogorszeniem mojej aktualnej sytuacji.

Lloyd wbił wzrok w sufit, jakby chciał poprosić Boga o wsparcie.

- No dobra – mruknął wreszcie. – Może i masz rację: rzeczywiście nie mamy nic do stracenia.

Podniósł się z krzesła i głośno oznajmił:

- Proszę Sądu, mój klient chciałby wydać oświadczenie.

- Oho? – Prokurator przestąpił z nogi na nogę, niczym dziecko przed dostaniem cukierka. – Nareszcie dojrzeliśmy do przyznania się do winy?

- Wszystko, byle to zakończyć... - mruknął Zackley, zakrywając sobie twarz dłonią.

- Mój klient chciałby przyznać się do czegoś, co powinno pozwolić nam sprawnie zakończyć ten proces. – Adwokat skinął głową. – Jednak przedtem ma ostatnią prośbę. Istnieją uzasadnione obawy, że biegli dopuścili się przestępstwa, prezentując nam zwłoki niebędące zwłokami Erwina Smitha. Wówczas całe dzisiejsze spotkanie byłoby pomyłką. Efektem spisku, uknutego, by wrobić mojego klienta w morderstwo i upokorzyć Korpus Zwiadowczy.

- Podobne oskarżenia... - groźnym tonem zaczął Prokurator.

Jednak Lloyd szybko wszedł mu w słowo:

- Istnieje szybki i prosty sposób na rozwianie wątpliwości. Przysięgam, że jeśli nasze domysły okażą się nietrafione, będziemy dążyć do natychmiastowego zakończenia procesu.

- „Szybki i prosty". – Zackley rozmasował podbródek i z aprobatą pokiwał głową. – Podobają mi się te dwa przymiotniki.

- Jeśli mogę... - wyniosłym tonem wtrącił Biegły. – W nauce nie ma „szybkich i prostych" sposobów na cokolwiek. Żeby jednoznacznie ustalić tożsamość zmarłego, potrzebne są dokładne badania. Ja i moi ludzie nie tylko pobraliśmy nieboszczykowi krew, ale też obejrzeliśmy jego włosy pod mikroskopem, więc nie mamy wątpliwości, że...

- Można to ustalić znacznie szybciej! – zadeklarował Lloyd.

Wziął głęboki oddech i z miną pod tytułem „nie wierzę, że naprawdę to mówię", wydukał:

- Uprzejmie proszę o zdjęcie nieboszczykowi bielizny.

Przynajmniej połowa osób na sali zakrztusiła się własną śliną.

- To jakiś żart? – wykrztusił oburzony Prokurator.

Zackley również wyglądał na zszokowanego. Jednak zanim zdążył wyrazić swoje zdanie, Lloyd błyskawicznie dodał:

- Proszę pozwolić mi wyjaśnić. Jak Sąd zapewne wie, żołnierze Korpusu Zwiadowczego często korzystają z prysznicy komunalnych, w których nie ma żadnych zasłon. Keith Shadis i Erwin Smith byli mentorem i protegowanym, przez co wielokrotnie razem trenowali, a co za tym idzie, myli się obok siebie. Oczywiście mój klient nie jest żadnym zboczeńcem...

- Naprawdę? – zakpił Prokurator.

- Lecz podczas prostych czynności takich jak podawanie sobie ręcznika czy mydła zauważył, że Pułkownik Smith jest... cóż... był... wyjątkowo hojnie obdarzony przez naturę", że się tak wyrażę.

Ludzie na widowni zaczęli rozmawiać ze sobą z takim ożywieniem, że Zackley musiał ich uciszyć waleniem w biurko.

- Żebyśmy się dobrze zrozumieli – zaczął, dokładnie podkreślając każde słowo – pana klient wierzy, że zdoła zidentyfikować Erwina... na podstawie rozmiaru penisa?

- Proszę Sądu, to absurdalne! – Prokurator przewrócił oczami. – O wielu mężczyznach można powiedzieć, że zostali „hojnie obdarzeni przez naturę".

- Owszem – zgodził się Lloyd. – Jednak zdaniem mojego klienta Pułkownik Erwin otrzymał od Boga na tyle duży prezent, że po jednym spojrzeniu będziemy w stanie określić, czy przypadkiem ktoś nie podrzucił nam przypadkowego żołnierza o zbliżonym wzroście.

Jedna z dłoni zwisających wzdłuż ciała Prokuratora zaczęła drżeć.

Denerwuje się! – uświadomił sobie Keith. – A więc mogę mieć rację!

- Jaką mamy pewność, że pana klient nie okłamie nas w żywe oczy? – dopytywał Oskarżyciel. - Nikt inny nie widział Pułkownika Erwina nago...

- Nieprawda, ON widział! – ryknął Keith, kładąc się na biurku i triumfalnie celując w Nile'a palcem, na co tamten omal nie spadł z krzesła.

- To było dawno temu, gdy obaj byli jeszcze młodzieńcami! – krzyknął Prokurator.

Czy Shadisowi tylko się zdawało, czy słyszał w jego głosie desperację.

- O-od tamtego czasu wiele się mogło zmienić... - drżącym głosem dokończył Oskarżyciel.

A-ha! Więc jednak!

- Ostatnio też się widzieli, bo byli razem w łaźni! – krzyknął Keith, patrząc na Nile'a z taką intensywnością, że tamten pobladł ze strachu. – No dalej, przyznaj się, ty zafiksowana na punkcie prawdomówności łajzo! Kiedy zostałeś awansowany na Dowódcę, Erwin zaprosił cię do jakiejś wypasionej sauny, żeby ci się podlizać! Wiem, bo sam mi o tym powiedział!

- Wnioskuję, by natychmiast przerwać tę mało śmieszną dyskusję! – warknął Prokurator. – Nie przyszliśmy tutaj, by oglądać czyjeś genitalia. To obraza pamięci zmarłego!

- Erwin nie miał żadnej rodziny – lekceważącym tonem wtrącił Zackley. – Myślę, że nikt w jego imieniu się na nas nie obrazi. Z tą sauną to prawda, Dok? Byliście tam?

- Cóż... - zaczął wyraźnie speszony Nile. – Tak, ale...

- No to rusz tyłek i zrób, co trzeba! – zniecierpliwionym tonem nakazał Głównodowodzący. – Wszystko, byleby jak najszybciej to zakończyć.

- Zaraz. – W oczach Doka błysnęły szok i oburzenie. – W sensie, że to ja mam ściągnąć mu majtki?!

- Wyznaczyłem cię do tego, więc tak. I od razu powiedz nam, czy ma dość dużego czy nie.

- A-ale, Proszę Sądu... - zaprotestował Nile. – Ja mam żonę!

- Przecież nie oskarży cię o schadzki z trupem. – Zackley przewrócił oczami. – Zamiast tracić czas na marudzenie, bierz się do roboty! Miejmy to już za sobą...

Warto było wykonać tak zuchwałe posunięcie choćby tylko po to, by zobaczyć głupią minę, z jaką Nile ruszył w stronę nieboszczyka. Po drodze minął dwóch dziennikarzy w kaszkietach – jeden był chudzielcem w okularach, a drugi starszym panem z wąsami.

- To będzie hit! – Okularnik szepnął do kolegi.

- Ludzie rzucą się na te gazety jak na wyprzedaż w burdelu – zgodził się Wąsacz. – Ej, Hubert! Dokładnie naszkicuj tą scenę, dobra? – powiedział do ciemnowłosego mężczyzny, który rysował coś w notatniku. – Tylko ocenzuruj wacka jakimś ładnym znaczkiem.

- Może skrzydłami wolności?

- O, o! Dobre!

Nile już prawie chwycił spodnie nieboszczyka, gdy prokurator rzucił:

- Cokolwiek się teraz wydarzy, przypominam, że świadek boi się Oskarżonego.

- Przebrzydła gnida musiała to wtrącić... - syknął Keith.

- Spokojnie. – Lloyd położył mu dłoń na ramieniu. – Tego, co widać na własne oczy, nie da się obalić. Jeżeli penis okaże się zbyt mały, nie będą mieli jak podważyć zeznań!

Niby tak. Tylko że teraz, gdy lada moment miało dojść do „uroczystego ściągnięcia gaci", Shadis zaczął tracić pewność siebie.

Wcześniej jakoś o tym nie pomyślał, ale ciało człowieka wyglądało zupełnie inaczej za życia i po śmierci. Choć rzekome zwłoki Erwina dość szybko zostały zabezpieczone i trafiły do chłodni, to jednak dwa dni leżały za Murami, przez co zdążyły się trochę... zniekształcić.

Jak wygląda penis po śmierci? – W głowie Keitha pojawiło się nieoczekiwane pytanie. – Jest większy czy mniejszy niż normalnie?

Jasna cholera... nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał! Choć mógłby przysiąc, że Hanji próbowała mu o tym powiedzieć przynajmniej trzy razy. Czemu jej nie posłuchał? Czemu uciekł, zasłaniając się jakąś głupią wymówką?!

Po chwili, która wydawała się trwać wieczność, Nile nareszcie przełamał się i jednym płynnym ruchem zdjął trupowi spodnie razem z bielizną. Gdy tylko to zrobił, odskoczył do tyłu jak oparzony.

- No i? – dopytywał Zackley. – Jaki werdykt?

Nile spojrzał z powrotem na zwłoki z taką miną, jakby obrócenie głowy wymagało od niego niebotycznego wysiłku.

- Ja... sam nie wiem – bąknął wreszcie. – Jest... eee... inny niż zapamiętałem. Ale... no... możliwe, że zmienił się po śmierci?

- Poważnie, Nile? – z tyłu sali dobiegł donośny głos. – Naprawdę myślisz, że aż tak by mi się skurczył?

Tym razem WSZYSCY bez wyjątków zakrztusili się własną śliną. Włączając w to Keitha, Lloyda, Prokuratora, Nile'a, Sędziego i Radę Przysięgłych.

Pierwsi otrząsnęli się dziennikarze. Wyciągnęli dodatkowe kartki papieru i zaczęli notować z taką prędkością, że chyba tylko cudem nie połamali sobie ołówków. Siedzący obok nich rysownik właśnie skończył szkic trupa bez gaci i zabrał się za zupełnie nowy obraz.

Przedstawiający człowieka, który właśnie stanął w drzwiach.

Erwin Smith był nieogolony, nieuczesany, ubrany w podarty mundur i upierdolony czymś, co z daleka wyglądało na mieszankę krwi, igieł i piachu. Mimo to jeszcze nigdy nie wydawał się Keithowi aż tak onieśmielający i potężny.

Jego błyszczące determinacją błękitne oczy wysyłały siedzącemu na balkonie Lobovowi jasny przekaz:

„Teraz, to dopiero zobaczysz, dupku!" 

Notka autorki

No i mamy to – Erwin i Levi nareszcie wrócili, a wraz z nimi my powracamy do wątku Eruri.

Początek kolejnego rozdziału będzie chyba jednym z najprzyjemniejszych w historii całego fika, więc czekajcie cierpliwie ;) Jeśli macie jakieś przewidywania, dzielcie się nimi śmiało!

Z góry przepraszam was, jeżeli w tekście znalazły się jakieś drobne błędy i literówki. Ostatnio jestem tak zapracowana, że umykają mi takie rzeczy – pomimo iż za każdym razem robię dokładną korektę i staram się niczego nie przegapić.

Przepraszam, jeśli jeszcze komuś nie odpisałam na komentarz albo wiadomość – uwierzcie, ale po prostu nie miałam kiedy : ( Dopiero dzisiaj mam pierwszą porządniejszą chwilę na wzięcie oddechu, więc będę mogła to nadrobić.

Niestety kolejny tydzień wydaje się równie zwariowany co poprzedni, więc nie wykluczam możliwości, że będę musiała zrobić sobie kolejną przerwę. W razie czego napiszę o tym na tablicy.

A-le póki co rozdział jest na bardzo dobrej drodze i wszystko wskazuje na to, że jednak powstanie na czas. Tak czy siak, dziękuję, że tu jesteście i wspieracie mnie cudownymi komentarzami.

Trzymajcie się cieplutko i do następnego razu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top