Rozdział 55 - Wypełniona pustka

Levi w życiu by nie wpadł na to, że można mieć kaca, a zarazem czuć się tak zajebiście dobrze.

Siedział na dziedzińcu obnażony do pasa i próbował wyprać ubabrane winem koszule. To był najzimniejszy dzień od czasu ich przybycia do zamku, więc jego przedramiona pokryły się gęsią skórką. Obnażone sutki stwardniały pod wpływem chłodnego powietrza. Mimo to Levi nie zwracał na to wszystko uwagi. Przez cały czas odtwarzał w pamięci słowa, które usłyszał poprzedniego wieczoru.

„Wybacz, Levi. Próbowałem cię nie kochać."

„Ale kocham."

Wbił rozmarzony wzrok w swoje dłonie i uśmiechnął się jak głupek.

Czerwone plamy, które szorował od ponad godziny, za cholerę nie chciały zejść - w inny dzień zapewne zacząłby zgrzytać zębami ze złości, ale dzisiaj po prostu wzruszył ramionami.

Na co ja w ogóle liczyłem? – pomyślał, gdy wieszał koszule na sznurku nieopodal wejścia do zamku.

Wyglądały niemal tak samo jak przed praniem: wciąż miały z przodu liczne czerwonawe smugi. Tylko tyle, że nieco bledsze niż wcześniej. Bo tylko tyle można było osiągnąć, gdy nie miało się pod ręką mydła ani jakiegokolwiek innego środka do czyszczenia tkanin.

No, ale przynajmniej Levi spełnił swój najważniejszy cel – czyli znalezienie sobie zajęcia, by Erwin miał czas na spokojnie wstać z łóżka i otrząsnąć się po swoich pijackich wybrykach.

Oraz licznych wyznaniach.

Ehgm. A zwłaszcza po jednej ważnej rzeczy, którą wyznał Leviemu.

Gdyby zobaczył mnie tuż po przebudzeniu, byłoby w diabły niezręcznie – wywnioskował czarnowłosy żołnierz, wygładzając materiał koszuli. – Dam mu czas, by wszystko sobie poukładał. Na pewno prędzej czy później do mnie przyjdzie.

- Levi?

Oho? O wilki mowa!

Korzystając z okazji, że stoi tyłem do dowódcy, Levi pozwolił sobie na rozmarzony uśmiech. Jednak po chwili odchrząknął i przywołał na twarz swój zwykły wyraz twarzy. Pierwszy raz w życiu czuł się kochany i zajebiście się z tego cieszył, ale to jeszcze nie powód, by zamieniać się w zawstydzoną panienkę.

- A więc Śpiący Królewicz nareszcie podniósł się z wyra? – zagaił uszczypliwym tonem, odwracając się do Erwina.

Ich koszule wisiały na sznurku, więc Smith narzucił na nagą pierś jedynie brązową kurtkę Korpusu Zwiadowczego. Materiał sięgał mu do połowy brzucha, co było całkiem zabawne. I seksowne.

Levi musiał użyć całej swojej siły woli, by się nie zarumienić.

W przeciwieństwie do niego, Erwin nie zdołał zapanować nad reakcją swojego ciała. Objął wzrokiem obnażony tors podwładnego, a jego policzki pokryły się warstwą różu.

- Nie jest ci zimno? – Zbliżył pięść do ust i odchrząknął.

Nie. Ogrzewa mnie myśl, że pewien przystojny facet z Powierzchni wyznał mi miłość.

Jednak podobne zdanie zabrzmiałoby w chuj poetycko, więc Levi zachował je dla siebie.

- Mam grubą skórę – oznajmił, wkładając dłonie do kieszeni spodni i idąc w stronę dowódcy.

- Tak czy siak, nie powinieneś paradować po dziedzińcu pół-goły. – Wzdychając, Erwin pokręcił głową. – W takich warunkach to jak proszenie się o chorobę.

Trudno się z tym nie zgodzić. Levi miał na tyle dobry humor, że rzucił zgodne: „racja, wybacz".

Przez pewien czas po prostu stali naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy.

- Narzuć coś na ramiona i chodź ze mną – poprosił Smith. – Chcę z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym.

Levi zmarszczył brwi, jednak bez słowa protestów ruszył za dowódcą w głąb zamku. Gdy przechodzili przez hol, zgarnął z taboretu brązową kurtkę i podobnie jak Erwin ubrał ją na gołą klatę. Dziwnie się z tym czuł. Niby nie był jakoś bardzo „odsłonięty", a mimo to miał wrażenie, że pokazuje znacznie więcej, niż powinien.

I nie chodziło wyłącznie o jego ciało. Również o uczucia.

Odkąd wstał z łóżka, nie mógł się doczekać konfrontacji z Erwinem, ale teraz zaczął mieć wątpliwości.

„Chcę z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym".

To mogło oznaczać absolutnie wszystko... jednak prawdopodobnie miało jakiś związek ze słowami, które wczoraj padły.

„Próbowałem cię nie kochać. Ale kocham."

Erwin raczej się z tego nie wycofa... prawda?

Gdy chodzi o okazywanie uczuć, jest tak samo cholernie ostrożny jak ja – pomyślał Levi, idąc za dowódcą po schodach. – Ale z pewnością nie jest tchórzem!

Skoro już się do czegoś przyznał, to raczej tego nie odwoła. Prędzej walnie jakiś durny tekst o tym, że owszem – kocha Leviego – ale nie może z nim być, bo ma zobowiązania wobec Korpusu Zwiadowczego.

A skoro tak, to... może lepiej byłoby w ogóle nie przeprowadzać tej rozmowy? Udawać, że nic się nie stało i żyć tak samo jak wcześniej? Nadal być dla siebie przyjaciółmi, którzy szaleńczo się nawzajem pożądali, ale nie mogli nic z tym zrobić...

Do reszty cię pogrzało?! – Levi zrugał samego siebie za rozważanie takiego pomysłu. – Zapomniałeś już, co było powodem dwóch ostatnich kłótni? Gdy unikasz rozmowy, ZAWSZE są z tego problemy! Nawet nie wiesz, czy Erwin rzeczywiście planuje cię odtrącić.

Z drugiej strony... gdyby Smith miał do przekazania coś pozytywnego, to czy nazwałby temat rozmowy „bardzo ważnym"? I czy wspinałby się na wieżę z tą swoją trudną do rozszyfrowania miną?

Zapewne nie. Gdyby chciał potwierdzić swoje wczorajsze wyznanie, zaproponowałby rozmowę w zupełnie inny sposób.

A właściwie to... w ogóle nie proponowałby rozmowy.

Levi nie wiedział, skąd mu się to wzięło, ale gdy wstał rano z łóżka, miał przeczucie, że Erwin podejdzie do zmiany w ich relacji na spokojnie, bez robienia niepotrzebnych dramatów. Co najwyżej rzuci jakiś pojedynczy tekst podczas śniadania. Na przykład:

„Ale wiesz, że wczoraj mówiłem poważnie?".

Potem byłoby parę rumieńców, kilka czułych słówek i koniec tematu. Żadnych „poważnych rozmów" ani „wyniosłych wyznań". Krótko, konkretnie i po męsku!

Rozwodzenie się nad uczuciami jest kompletnie nie w naszym stylu – pomyślał Levi, marszcząc brwi. –Przecież nigdy nie patrzyliśmy sobie w oczy, trzepocząc rzęsami.

Znaczy, no dobra... w oczy to sobie może patrzyli, ale bez cholernych rzęs! I bez rysunków.

Zaraz... rysunków?

Dotarli do najwyższego piętra zamkowej wieży i Levi uświadomił sobie, że na ścianie jest pełno bazgrołów.

- Wybacz, że ciągnąłem cię aż tutaj – Erwin przepraszająco potarł kark. – Z tego miejsca mam najlepszy widok na okolicę, więc uznałem, że widoki na zewnątrz ułatwią mi stworzenie mapy.

Mapy? Ach, no tak!

Gdy Levi uważniej się przyjrzał, uświadomił sobie, że największy z rysunków nie przedstawia kota ale mapę. Zaś trójkątne kształty to nie uszy a góry. Biorąc pod uwagę, że Erwin narysował między nimi gwiazdkę, zapewne chodziło o szczyty, który otaczały ich obecną kryjówkę.

- Bazgrałeś to przez cały ranek? – Czarnowłosy żołnierz jeszcze raz objął wzrokiem otoczenie i cicho zacmokał. – Sądziłem, że będziesz snuł się po okolicy i rozpaczał nad pulsującym łbem. A to co? Oczy strzelające włóczniami?

Pokazał rysunek znajdujący się na prawo od mapy.

- Właściwie to... - Smith odchrząknął i zrezygnowanym tonem dokończył. – To dwa pośladki, w które wbite są łańcuchy.

- Poważnie? – Levi parsknął śmiechem. – To była moja pierwsza myśl, ale uznałem, że i tak nie przyznasz się do narysowania dupy.

- To nie jest pierwsza lepsza dupa – zawstydzonym głosem wyjaśnił Erwin. – Tylko ta należąca do Juniora.

Levi już miał nabijać się z faktu, że jego dowódca dobrowolnie wypowiedział słowo „dupa". Jednak zanim zdążył się odezwać, zrozumiał do czego to wszystko zmierza i jego mina stała się poważna.

- Planujesz go unieruchomić? – Skrzyżował ramiona i zmarszczył brwi. – „Naszego" tytana, znaczy się?

Erwin skinął głową i postukał palcem w rysunek.

- Użyjemy twojego noża, by zrobić dziury w jego pośladkach. Następnie przewleczemy przez nie łańcuch, który znaleźliśmy parę dni temu.

- Brzmi obrzydliwie. – Levi skrzywił się z niesmakiem.

- Ale skutecznie – nie ustępował Erwin. Pokazał palcem obrazek przedstawiający pętlę. – Zauważyłem, że niektóre metalowe „kółka: są większe od pozostałych. Zapewne po to, by można było przewlec przez nie łańcuch i zrobić pętlę. Właśnie w ten sposób zahaczymy o pośladki Juniora. Potem przewiesimy łańcuch przez mur i przyczepimy go do jednego z pali po naszej stronie.

- Żeby to się udało, cholerstwo musiałoby być w diabły długie! – sceptycznym tonem stwierdził czarnowłosy żołnierz.

- Godzinę temu je zmierzyłem. Bez problemu przewleczemy je przez mur i jeszcze będziemy mieli zapas.

- Sądzisz, że ten wyrośnięty skurwiel tak po prostu pozwoli, byśmy przyczepili mu łańcuch do dupska?

- Tak, jeśli zrobimy to w nocy. Hmm... co prawda mamy bardzo mało informacji odnośnie tego, jak zachowują się tytany, gdy są odcięte od światła słonecznego, ale uważam, że ryzyko jest niższe niż zazwyczaj. W najlepszym wypadku Junior będzie siedział nieruchomo. W najgorszym zaatakuje w reakcji na ból. Ale powinien być wtedy bardziej powolny niż zwykle, więc warto spróbować.

Levi dał sobie chwilę, by przemyśleć ten pomysł.

Rany na dupie szybko się zregenerują i stworzą naturalny zacisk wokół łańcuchów – dumał, masując podbródek. – Do pośladków nie tak łatwo sięgnąć, więc skurwiel się nie uwolni. Gdybyśmy złapali go za plecy, mógłby użyć siły nóg, by zerwać łańcuch... ale jeśli zahaczymy o stawy biodrowe, nie będzie miał tak łatwo.

- No dobra... - mruknął wreszcie. – Zgadzam się, że to wykonalne. A przynajmniej dla mnie, bo ty w tej chwili nie za bardzo nadajesz się do walki. – Posłał odsłoniętym żebrom Erwina wymowne spojrzenie. – Kiedy chcesz to zrobić?

- Dzisiaj w nocy.

Levi nerwowo drgnął.

- Już dzisiaj? – zdziwił się, mierząc Erwina podejrzliwym wzrokiem. – Dlaczego tak szybko?

- Łańcuch posłuży nam nie tylko do unieruchomienia tytana. Kiedy będzie przewieszony przez mur, wyjście poza teren twierdzy stanie się o wiele łatwiejsze. I bezpieczniejsze.

Rzeczywiście. Kiedy się tutaj dostali, Levi niósł Erwina na plecach i o mały włos nie wylądował w szczękach tytana. Zejście na dół z balastem w postaci dowódcy może okazać się znacznie większym wyzwaniem. Chyba, że pojawi się ułatwienie w postaci łańcucha.

Z drugiej strony, to wciąż nie wyjaśniało, dlaczego Erwin chciał zabrać się do roboty już dzisiaj. Po co mieliby opuszczać twierdzę? Czyżby ich zapasy zaczęły się wyczerpywać? Znalezisko w spiżarni napełniło Leviego przekonaniem, że przez długi czas nie będą musieli martwić się jedzeniem, ale przecież potrzebowali także innych rzeczy.

Choćby drewna. Zwłaszcza drewna!

Bez niego nie rozpalą ogniska, a tym samym nie zapewnią sobie ciepła i nie przegotują wody pitnej. A nie da się ukryć, że zarówno na dziedzińcu jak i wewnątrz zamku wykorzystali już niemal wszystko, co mogli. Zostało im jedynie tamto nieszczęsne drzewo, z którym Erwin kłócił się po pijaku. No i może parę mebli. Tak czy siak, należało spojrzeć prawdzie w oczy...

- Chyba nie mamy wyjścia... - mruknął Levi, kręcąc głową. – Od samego początku wiedzieliśmy, że prędzej czy później będziemy musieli wyjść poza mur. Może i masz rację, że nie ma sensu tego odwlekać. Jak już znajdziemy się na zewnątrz, możemy przy okazji poszukać tamtych winogron, o których wczoraj gadałeś.

- Nie opuścimy tego miejsca w celu zebrania zapasów – ostrożnym tonem odparł Erwin.

Patrzył podwładnemu w oczy z napiętą miną. Zupełnie jakby spodziewał się kłótni.

Po karku Leviego przeszedł dreszcz. Czarnowłosy żołnierz zaczął mieć bardzo złe przeczucia.

- W takim razie, po co to wszystko? – wydukał ściśniętym od nerwów głosem.

W głębi siebie znał odpowiedź, ale wciąż łudził się, że może doszedł do niewłaściwych wniosków. Przecież... Chyba nie chodziło o to, by...?!

Erwin wziął głęboki oddech i oznajmił:

- Musimy wrócić do domu. Wyruszymy jutro w nocy.

Levi miał nadzieję, że się przesłyszał.

- Jutro w nocy? – wykrztusił. – Jutro?!

Erwin skinął głową.

- Poświęcimy dzisiejszy dzień na przygotowania – zaczął wyliczać tym swoim wkurwiająco opanowanym tonem. Jakby rozmawiali o zwykłej wyprawie, takiej samej jak wszystkie inne. – Zorganizujemy sprzęt i prowiant. A gdy zapadnie zmrok, spróbujemy przykuć tytana do murów. Jeśli plan z łańcuchem się powiedzie, przez cały jutrzejszy dzień będziemy tylko spać i jeść, by zebrać siły na długi marsz. O ile nie spadnie deszcz, tuż po zachodzie słońca ruszymy do...

- Nie.

Levi chłodno wszedł drugiemu mężczyźnie w słowo. Nawet nie podniósł przy tym głosu, ale i tak udało mu się onieśmielić dowódcę. Po skroni Erwina spłynęła kropla potu.

Smith cofnął się o krok, jednak po chwili nerwowość w jego oczach została zastąpiona zawziętością. Wyprostował się i wypiął pierś, swoją postawą dając podwładnemu do zrozumienia, że nie zamierza się ugiąć.

- Wymyśliłem dobry plan – zadeklarował, ruchem dłoni wskazując rysunki na ścianie. – Gdy spojrzysz na mapę...

- Nie, Erwin!

Levi zmniejszył dzielący ich dystans i szturchnął dowódcę pięścią w brzuch. Nie mocno, ale z wystarczającą siłą, by Smith wydał cichy syk bólu. Jasnowłosy pułkownik popatrzył na swój brzuch z ponurą miną.

- Żeby złamane żebra mogły się zrosnąć, potrzeba minimum sześciu tygodni – bezbarwnym głosem zadeklarował Levi. – Od naszego przybycia tutaj minęły dwa. Niecałe!

Erwin otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie został dopuszczony do słowa.

- Cokolwiek zaplanowałeś, będzie musiało zaczekać, aż wyzdrowiejesz. Możemy unieruchomić tytana, bo to nam nie zaszkodzi... ale próba powrotu do domu, gdy jesteś w tym stanie, to czyste szaleństwo. Wrócimy do tematu, gdy wyleczysz pieprzone żebra.

- Nie mamy tyle czasu – wymamrotał Smith.

- A co, kurwa? Gdzieś nam się śpieszy?

Stali tak blisko siebie, że prawie stykali się torsami. Dłonie czarnowłosego żołnierza były zaciśnięte w pięści i lekko się trzęsły. Levi przeszywał drugiego mężczyznę wzrokiem, mając nadzieję, że Erwin wychwyci ukryty przekaz:

Nie namawiaj mnie do tego... Nawet, kurwa, nie próbuj!

Smith zamknął oczy. Gdy ponownie je otworzył, jego spojrzenie było pełne rezygnacji.

- Chodź ze mną – poprosił, idąc w stronę schodów. – Chcę ci coś pokazać.

Levi zwęził oczy. Spodziewał się agresywnej wymiany zdań, więc taktyka dowódcy zbiła go z tropu.

- Dopiero co się tutaj wdrapaliśmy – wycedził, gdy niechętnie ruszył śladem Erwina. – Nie podoba mi się ciągłe bieganie po schodach. Dla ciebie to wręcz niewskazane! – dokończył, patrząc na blond czuprynę z mieszaniną gniewu i troski.

Smith nie odpowiedział. Szedł w dół, nawet na moment nie zatrzymując się, by sprawdzić, czy towarzysz za nim idzie.

Levi miał ochotę mu przywalić. Albo ogólnie przywalić w cokolwiek!

Nie mógł uwierzyć, że jeszcze piętnaście minut temu jak gdyby nigdy nic robił pranie, rozmyślając nad tym, jak wiele znaczy dla Erwina. A potem usłyszał o „poważnej rozmowie" i zestresował się jak zadurzony bachor!

Ze wszystkich czarnych scenariuszy, które snuł, w życiu by nie wpadł, że zostanie zaprowadzony na wieżę nie po to, by porozmawiać o uczuciach, ale po to, by posłuchać o zajebistym planie powrotu do domu. I to takim, który miał być zrealizowany w ciągu dwóch dni! Chyba kogoś solidnie popierdoliło!

A konkretniej takiego jednego kretyna z wielkimi brwiami. Zresztą, już zupełnie pomijając debilizm, jakim było przedzieranie się przez terytorium tytanów z połamanymi żebrami...

Niewiarygodne, że po wszystkim, co zostało wczoraj powiedziane pierwsza myśl Erwina po wstaniu z łóżka to pragnienie ucieczki!

Im niżej schodzili, tym bardziej Levi napełniał się złością, a jednocześnie czuł coraz większą determinację, by tego nie pokazać.

Postanowił sobie, że będzie niczym góra lodowa, o którą rozbiją się „genialne" plany Erwina. Zimna, niewzruszona i nie do przebicia!

Zabawne, że wymyślił akurat takie porównanie, bo po w lochach też znalazł coś zimnego i pokrytego lodem. Fosa, z której czerpali wodę, całkowicie zamarzła.

- Nie wiedziałeś o tym, prawda? – ponurym tonem spytał Erwin.

Levi spuścił wzrok. Owszem, nie wiedział. Kiedy robił pranie, użył do tego wody z wczoraj.

Chwilę się zastanowił, po czym wziął leżący przy murze kamień, od niechcenia podrzucił go w dłoni, po czym z całej siły cisnął nim o powierzchnię fosy. Lód roztrzaskał się niczym szkło.

- I po problemie! – skwitował Levi, otrzepując dłonie. – Lód wcale nie był jakoś specjalnie gruby.

- Będzie grubszy – odparł Erwin.

- Nie wiesz tego.

- Może nie na pewno, ale szanse są spore.

Wyraz twarzy Leviego pozostał niewzruszony.

- To tylko chwilowy przypływ zimna – lekceważącym tonem stwierdził czarnowłosy żołnierz. – Jutro będzie lepiej.

- Nie sądzę...

- Do ciężkiej cholery! – Levi przewrócił oczami. – To początek października. Niby czemu wszystko miałoby zacząć zamarzać?

- Jesteśmy otoczeni przez góry – cierpliwie tłumaczył Smith. – Wysokie szczyty blokują wiatr, a tym samym dopływ ciepłego powietrza. Możliwe, że to miejsce ma swój własny klimat, a zima przyjdzie znacznie prędzej, niż się spodziewamy. Jeżeli stracimy dostęp do wody pitnej...

- Przestań pierdolić, do diabła!

Warknięcie Leviego ani trochę nie wytrąciło pułkownika z równowagi.

- Wiem, że trudno ci to zaakceptować, ale sytuacja uległa zmianie. – Erwin pokazał palcem szczątki lodu. – To poważny problem, który...

- Nie – chłodno uciął Levi. – To nie żaden problem tylko pretekst!

Ruszył w stronę Erwina i zatrzymał się tuż przed nim.

- Już ja cię znam, podstępny dupku – wycedził, zadzierając głowę do góry i patrząc na przełożonego wyzywającym wzrokiem. – Potrafię poznać, kiedy coś kręcisz. Gdyby to woda była problemem, najpierw byś ze mną porozmawiał, a dopiero potem myślał nad powrotem do domu. Jeszcze zanim mnie wezwałeś, zdążyłeś rozrysować cały jebany plan, więc twoje zamiary są równie jasne jak dupa tytana w świetle księżyca!

- Levi...

- Powiedz mi prawdę! – wysyczał Levi. – Dlaczego chcesz to zrobić? Chodzi o to, że próbujesz kogoś dopaść? A może przed czymś uciec?

Na przykład przed tym, co zaczęło się tworzyć między tobą i mną.

Erwin spojrzał na podwładnego w taki sposób, jakby domyślił się, co nie zostało dopowiedziane.

- Przed niczym nie uciekam, Levi – powiedział łagodnym, błagającym o zrozumienie tonem. – Ale masz rację, że chcę kogoś dopaść.

- Niech zgadnę? Pewnie Lobova, co?

Zrezygnowany wyraz twarzy pułkownika był odpowiedzią samą w sobie.

- Kurwa mać! – Levi zakrył sobie twarz dłońmi. – Czemu mnie to nie dziwi?

- Myślałem nad tym już od jakiegoś czasu – wymamrotał Erwin.

- Ach tak? – Ręce Leviego trzęsły się, gdy odsuwał je od twarzy. – „Myślałeś nad tym", mówisz? To może mnie oświecisz, w jaki sposób nasze priorytety zmieniły się z prostego „przeżyć na zadupiu" w „zaryzykować absolutnie wszystkim, by dorwać kolesia, który próbował nas zabić"?

- Nie chodzi wyłącznie o nas. A ryzyko jest znacznie mniejsze, niż myślisz. Gdybyś posłuchał, jaki mam plan...

- Żaden plan nie będzie dobry, jeżeli zabierzemy się za niego, gdy nadal masz rozpieprzone żebra! – podkreślił Levi.

Na tym etapie już kompletnie zrezygnował ze swojej strategii udawania „niewzruszonej góry lodowej". Perspektywa utraty Erwina sprawiała, że dygotał na całym ciele.

A najgorsze było to, że Smith to widział. Dostrzegał stan drugiego mężczyzny i wyglądał na bardzo tym faktem poruszonego... jednak wciąż nie do tego stopnia, by odpuścić.

- Wysłuchaj, co zaplanowałem i dopiero potem zdecyduj, co o tym myślisz – poprosił ostrożnym tonem. – Nie możesz przekreślać moich pomysłów, gdy nawet nie wiesz, co...

- Mówiłeś wtedy poważnie?

Zapadła między nimi niezręczna cisza. Levi zacisnął dłonie w pięści i zadarł głowę do góry, by popatrzeć na dowódcę. W oczach miał gniew i rozpacz.

- Wczoraj wieczorem – sprostował z drżącą od emocji dolną wargą. – Gdy mówiłeś, że mnie... - Zacisnął zęby. Nie potrafił zdobyć się na to, by to powtórzyć. – Mówiłeś poważnie, czy po prostu bredziłeś po pijaku?

- Oczywiście, że mówiłem poważnie – wyszeptał Erwin. – I nigdy tego nie odwołam. Nie wstydzę się tego, co do ciebie czuję.

Powiedział to bez żadnego zawahania, łagodnym tonem i ze szczerością w oczach.

Nie zrobił żadnej z rzeczy, których bał się Levi – nie bawił się w gierki, takie jak udawanie, że nie wie, o co chodzi albo odwlekanie odpowiedzi. Po prostu potwierdził swoje wcześniejsze wyznanie. Levi dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo tego pragnął.

Jednak to wcale nie sprawiło, że stał się spokojniejszy.

Wręcz przeciwnie – poczuł się absolutnie parszywie! Przez głowę przeszła mu nawet gorzka myśl, że gdyby Erwin nic do niego nie czuł, łatwiej byłoby się pogodzić z obecnym stanem rzeczy.

Z faktem, że Smith wymyślił samobójczy plan, z którego najprawdopodobniej nie zamierzał się wycofywać. Niezależnie od protestów podwładnego.

- Skoro mówiłeś szczerze... - wydyszał Levi. – Skoro naprawdę to do mnie czujesz, to dlaczego mi to robisz? DLACZEGO?!

Nie panując nad sobą, kopnął stojącą nieopodal beczkę. Była pusta, więc po prostu się przewróciła.

- Levi... - Erwin wyciągnął rękę, jakby uspokajał zranione zwierzę. – Wiem, że...

- Nieprawda! GÓWNO WIESZ!

Levi kopnął beczkę ponownie, tym razem z taką siłą, że przeleciała nad fosą i wylądowała w skruszonym lodzie.

- Wiesz, jak to jest mieć w sercu pustkę? – warknął, krążąc po lochu i szarpiąc się za włosy. – Dotykać swojej klaty i nie czuć w niej niczego poza pierdoloną próżnią?! Nie mieć nikogo, na kim ci naprawdę zależy? Nikogo i niczego?! A potem obudzić się ze świadomością, że pustka wypełniła się takim jednym wkurwiającym...

Zaryzykował szybki rzut oka na Erwina. Pułkownik stał z rękami bezwładnie zwisającymi wzdłuż ciała, wyglądając na bardziej wzruszonego niż kiedykolwiek.

- Obudziłeś to we mnie... – wyrzucił z siebie Levi, wpijając palce w nagą skórę swojej piersi i patrząc na drugiego mężczyznę wzrokiem pełnym żalu i pretensji. – To głupie uczucie! A jakby tego było mało, dałeś mi do zrozumienia, że masz w sercu dokładnie to samo. – Wymownie popatrzył na mostek Erwina, na co Smith spłonął rumieńcem. – Całe życie byłem bezwartościowym gównem, ale nagle się okazuje, że już nie jestem, bo mam swój własny pokój w czyimś sercu. Wypełniam czyjąś pustkę. Jestem komuś potrzebny!

Pułkownik dostrzegł coś na twarzy podwładnego i nerwowo drgnął, wydając ciche westchnienie.

Levi uświadomił sobie, że „tym czymś" była pojedyncza łza, która spłynęła po jego policzku. Rozdrażniony, szybko wytarł ją grzbietem dłoni.

- Sprawiłeś, że moje życie nabrało sensu, a teraz tak po prostu umrzesz? – syknął. – Jak śmiesz?!

Z wypisaną na twarzy determinacją, Erwin podszedł do podwładnego i wziął go w ramiona.

- Nie! – Levi popchnął dowódcę w pierś, ale to nic nie dało, bo Smith trzymał go bardzo mocno. – Zostaw mnie! Odpierdol się!

- Levi, porozmawiajmy – szepnął Erwin.

- Powiedziałem: odpierdol się!

Erwin oparł swoje czoło o czoło drugiego mężczyzny. Levi nieznacznie się uspokoił, ale wciąż dygotał na całym ciele.

- Nie zatracaj się w strachu i gniewie – poprosił Smith. - Porozmawiaj ze mną.

- Po co? – rozżalonym głosem wycedził Levi. – Przecież już zdecydowałeś!

- To nieprawda – ze spokojem zaprzeczył pułkownik. – Niczego nie postanowiłem. I nie postanowię, dopóki ty też się nie zgodzisz. Przyrzekam ci to! Masz moje słowo, Levi.

Te słowa pomogły czarnowłosemu mężczyźnie odzyskać część nadziei. Levi odsunął swoje czoło od czoła dowódcy, jednak pozwolił, by masywne ramiona wciąż obejmowały go w pasie.

- Chcę cię jedynie prosić, byś mnie wysłuchał – ostrożnie oznajmił Erwin, kładąc dłoń na policzku podwładnego. – Tylko tyle. Jeśli po wszystkim, co powiem, będziesz chciał tu zostać, to zostaniemy. Obiecuję!

Levi uciekł wzrokiem na bok, a po jego karku przeszedł dreszcz. Obietnica najdroższego mężczyzny powinna go uspokoić, ale zamiast tego wypełniła go podejrzliwością.

To nie tak, że nie wierzył w zapewnienia dowódcy. Erwin dotrzyma słowa... ale z pewnością wytoczy ciężkie działa, by przekonać podwładnego do swoich racji. Choć jeszcze nie padły żadne argumenty, Levi nie miał wątpliwości, że trudno będzie je odeprzeć. Pierwszy raz w życiu towarzyszyło mu przeczucie, że staje do walki, którą już przegrał.

Mimo to milczał, cierpliwie czekając na następne słowa dowódcy.

Erwin wziął głęboki oddech. Przesunął obie dłonie, by położyć je na ramionach Leviego.

- Wiesz, że nie jestem jedyną osobą, która ma pokój w twoim sercu – powiedział cicho. – Zdajesz sobie z tego sprawę. Prawda, Levi?

Czarnowłosy żołnierz milczał. Zaprzeczanie nie miało sensu, ale nie chciał mówić o swoich uczuciach na głos. Już i tak powiedział zbyt wiele.

- Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że nie obchodzi cię los Hanji, Mike'a, Moblita i pozostałych – ciągnął Erwin. – Powiedz, że chciałbyś zostać tu ze mną do końca życia i nie obchodzi cię, że więcej ich nie zobaczysz.

Wzrok Leviego, który dotychczas był zafiksowany na bliżej nieokreślonym punkcie na ścianie, przestał być zawzięty i stał się zrezygnowany. Levi zamknął oczy, wydał pokonane westchnienie i niechętnie spojrzał na dowódcę.

- Wiesz, że tego nie powiem – mruknął.

- Tak, wiem – szepnął Erwin.

Patrzył na podwładnego z taką czułością, że Levi nie mógł się zdecydować, czy chce go pocałować czy uderzyć.

- Kocham to w tobie, Levi – przyznał się Smith. – To, że masz w swoim sercu tyle miejsca dla tak wielu ludzi. I że jesteś gotów o nich walczyć, jeszcze zanim w pełni ich zaakceptujesz.

Nie powinien używać słowa „kocham". To chwyt poniżej pasa!

- Znowu będziesz robił ze mnie pierdolonego Anioła Stróża? – mruknął Levi, kręcąc głową.

Chciał powiedzieć Erwinowi coś złośliwego, ale jakoś nie miał do tego siły. Ani weny.

- Sam robisz z siebie Anioła Stróża. – Z twarzy pułkownika nie schodził łagodny uśmiech. – I wcale nie jest to jedyna rzecz, która mi w tobie imponuje.

- No tak – parsknął Levi. – Jest jeszcze mój naturalny talent do podrzynania gardeł. I obcinania karków!

- Nie przeczę, że to się przydaje. – Erwin krótko skinął głową. – Ale to wcale nie jest twój największy atut. Masz jeszcze coś. Coś, czego nie potrafiłem zignorować, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy. Wczoraj powiedziałem, że chcesz dawać ludziom skrzydła... ale nie wspomniałem, dlaczego pragniesz to robić. Nie chodzi wyłącznie o głęboką troskę o innych.

Levi chwilowo zapomniał o swoich wcześniejszych rozterkach i wbił w dowódcę zaintrygowany wzrok.

- Nie jest to coś, co potrafiłbym nazwać jednym słowem – westchnął Smith. – Mógłbym określić to mianem „buntu" lub „zadziorności", ale to wciąż nie byłoby to, co mam na myśli. – Wbił wzrok w podłogę i po krótkiej chwili namysłu, dokończył: - Chodzi mi o to, że ludzie dzielą się na dwie kategorie. Jedni po prostu akceptują rzeczywistość. Zakładają, że światem rządzi pewna grupa, która jest silniejsza, bogatsza lub bardziej wpływowa od reszty, a jedyny sposób na przetrwanie to życie według JEJ zasad. Z drugiej strony są ci, którzy nigdy się z tym nie pogodzą. Codziennie słyszą w głowie głos, który każe im ustalać własne zasady, choćby to oznaczało ryzykowanie własnym życia.

Leviemu zabrakło tchu. Wprost nie mógł uwierzyć...

Zdążyli się poznać już całkiem nieźle, ale... Jakim cudem Erwin był w stanie tak precyzyjnie nazwać coś, czego nawet sam Levi nie potrafił nazwać? Choć miał to od zawsze!

- Wiesz, o czym mówię, prawda? – Smith ponuro się uśmiechnął. – Byłeś najsilniejszym człowiekiem w Podziemiu. Gdybyś chciał, mógłbyś podporządkować sobie całą okolicę. Ustawić się w taki sposób, żeby żyć dostatnie. Wystarczyłoby dogadać się z paroma osobami i od czasu do czasu podkulić ogon. Ale tego nie zrobiłeś, bo nie chciałeś mieć namiastki szczęścia i wolności! Pod tym względem jesteś jak ja: interesuje cię pełna stawka albo nic.

- No dobra... - Levi rozmasował czoło. – Powiedzmy, że masz rację. Ale jak to się ma do Lobova i powrotu do domu?

- Możemy tutaj zostać i po prostu przeżyć. Zająć się wyłącznie naszym przetrwaniem i kompletnie nie interesować się tym, co dzieje się z naszymi przyjaciółmi. Bo niby co moglibyśmy zrobić, gdy znaleźliśmy się w takiej sytuacji?

Czarnowłosy żołnierz wzdrygnął się. Nagle zrobiło mu się niedobrze – tylko że tym razem nie miało to żadnego związku ze strachem o życie Erwina.

- Rzeczy w tym... - Erwin westchnął i ponurym tonem oznajmił: - Że od początku naszego pobytu tutaj mam bardzo złe przeczucia. Nie umiem tego wyjaśnić, ale czuję, że z Hanji i pozostałymi dzieje się coś złego. – Zrobił krótką pauzę i zapytał: - Pamiętasz, co nasi porywacze zrobili z moim krawatem bolo?

- Jeden z nich ci go zapierdolił, ale Jack-cośtam kazał mu go zostawić – przypomniał sobie Levi. – Choć nie mamy pojęcia, po jaką cholerę...

- Dokładnie! – Palce pułkownika mocniej zacisnęły się na ramionach podwładnego. – Nie wiemy, czemu to wszystko miało służyć... i właśnie to nie daje mi spokoju!

Erwin puścił Leviego i odsunął się od niego o kilka kroków.

- Czuję, że to wszystko jest częścią jakiegoś wielkiego planu – mamrotał, masując podbródek. – Tu nie chodzi o mnie czy o ciebie. Gdyby chcieliby nas zabić, po prostu by nas zastrzelili. Byliśmy nieprzytomni przez długi czas... mieli ku temu mnóstwo okazji!

- Taa, już to ustaliliśmy – westchnął Levi, przewracając oczami.

- Jednak wciąż umyka nam sens tego wszystkiego.

- I sądzisz, że powrót do domu pomoże nam go znaleźć?

- Sądzę, że kluczowym elementem planu Lobova miała być moja śmierć za murami – podkreślił Erwin. – Więc żeby powstrzymać to... cokolwiek on próbuje osiągnąć, muszę za wszelką cenę wrócić do domu. Żywy!

Levi poczuł, że ulatuje z niego część napięcia.

Dobre przynajmniej to, że cała ta akcja z powrotem nie jest dla niego tylko pretekstem, by zginąć chwalebną śmiercią! – pomyślał, masując kark. – Mimo to...

- Od naszego zniknięcia minęły prawie dwa tygodnie – podkreślił. – Lobov zapewne już zdążył dostać to, czego chciał.

- Nie sądzę. – Erwin pokręcił głową. – Jeśli opiera swój plan na mojej śmierci, to jest uzależniony od mechanizmów administracyjnych.

- Od czego, kurwa?

- Jestem oficerem Korpusu Zwiadowczego i nikt nie był faktycznym świadkiem mojej śmierci. Żeby oficjalnie uznać mnie za zmarłego, papiery będą musiały przejść przez określoną liczbę osób. Urzędników, lekarzy, biegłych...

- Dobra, kurwa, nieważne! – Levi wzdrygnął się z niesmakiem. – Od samego słuchania o tym robi mi się nie dobrze. Walę, jak to działa. Wystarczy mi świadomość, że to coś opóźni Lobova.

- Tak, ale nie na długo - ponuro odparł Erwin, krzyżując ramiona. – Jeżeli wkrótce wrócimy do domu... - Zawahał się i ze ściśniętym gardłem dokończył: - Boję się, że może już nie być Korpusu Zwiadowczego.

Powiedział to takim tonem, jakby autentycznie w to wierzył. To nie tak, że próbował zachęcić podwładego do swojego planu wszelkimi możliwymi sposobami – on naprawdę w to wierzył.

A Levi ze zdumieniem uświadomił sobie, że on też to czuje. Wcześniej był zbyt zajęty codziennymi sprawami i zbyt zafiksowany na punkcie „przygody na taborecie", więc to od siebie odpychał, ale teraz... Nie potrafił pozbyć się dziwnego swędzenia z tyłu głowy. Dokładnie takiego, jakie miał człowiek, gdy miał wrażenie, że koniecznie, absolutnie powinien być gdzie indziej, ale nie potrafił sobie przypomnieć, z jakiego powodu.

Daj spokój – powiedział sobie Levi. – To absurd.

A przynajmniej – to powinien być absurd!

Hanji i pozostali przywieźli zioła. Wypełnili misję! Nawet jeśli po drodze „stracili" Erwina i Leviego, to niby co mogło im grozić? Levi za cholerę tego nie wiedział.

No właśnie – uświadomił sobie, przełykając ślinę. – Nie wiem tego i to zżera mnie od środka. Erwina zapewne też. Ech... a więc to dlatego tak się upiera przy swoim!

A jeśli Smith miał rację i za parę miesięcy wrócą do domu tylko po to, by uświadomić sobie, że nie ma już Korpusu Zwiadowczego?

Jak to jest: wracać do czegoś, czego już nie ma? Do domu, który przestał istnieć?

To mogło się okazać jeszcze gorsze niż oglądanie śmierci przyjaciół na polu bitwy. Levi nie wyobrażał sobie, że mógłby kiedyś wrócić do swojego domu w Podziemiu i nie zastać tam Farlana i Isabel.

Albo wrócić na teren Korpusu Zwiadowczego i dowiedzieć się, że Hanji i reszta nie mają już po co walczyć.

Dlatego skrzywił się i głosem ociekającym niechęcią oznajmił:

- Dobrze. Zgadzam się.

Erwin powoli wypuścił powietrze z ust. W oczach miał ulgę.

- Nie na twój plan – sprostował Levi, ostrzegawczo celując w przełożonego palcem. – Zgadzam się na to, byś powiedział mi, jak zamierzasz doprowadzić nas bezpiecznie do domu. Powiesz, co zaplanowałeś i dopiero wtedy zdecyduję, czy to popieram. Choć na twoim miejscu nie robiłbym sobie wielkich nadziei.

Smith skinął głową i ruszyli z powrotem na wieżę. Po tych samych cholernych schodach, po których już raz wchodzili na górę i schodzili na dół.

Ech, kurwa... - Przy czterdziestym stopniu Levi przycisnął sobie dłoń do czoła. – Już teraz czuję, że będę tego żałował! 

Notka autorki

Dzisiejszy rozdział dedykuję wszystkim paniom, które czytują to opowiadanie. Mam nadzieję, że miałyście udany dzień ;)

Jako kobieta życzę sobie tego, by czytelnicy mieli frajdę z obcowania z moją twórczością.

A tak z czystej ciekawości... czy czytając mojego fika da się poznać, że jest pisany przez kobietę? Zawsze mnie to ciekawiło.

Jestem z siebie dumna, że udało mi się dzisiaj opublikować rozdział, bo działo się naprawdę bardzo wiele i kilka razy zwątpiłam, czy dam radę.

Jakieś pomysły, co planuje Lobov?

Albo – w jaki sposób Erwin zamierza bezpiecznie wrócić do domu?

Jak zawsze bardzo wam dziękuję za cudowne komentarze i słowa wsparcia.

Tym, którzy jeszcze nie wiedzą, polecam angielskie tłumaczenie „Pustych pokoi" na Ao3 – jest naprawdę dobre i powstaje w zaskakująco szybkim tempie (na dzień dzisiejszy są już dostępne cztery rozdziały!).

Ściskam was bardzo mocno i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top