Rozdział 52 - Noc zwierzeń (część 1)

Na ścianie było dziesięć białych kresek. Levi wziął kredę i dorysował jeszcze jedną. Dobrze, że on i Erwin nareszcie mieli coś, co mogli wykorzystać do pisania po kamieniach – była to jedna z najpożyteczniejszych rzeczy, jaką znaleźli w ciągu ostatnich jedenastu dni.

Jedenaście dni...

Wciąż nie mógł uwierzyć, że siedzieli tutaj taki szmat czasu! Od momentu ich przybycia zamek zmienił się nie do poznania – nie przypominał już opuszczonej twierdzy lecz pełnoprawną ludzką rezydencję.

Z komina non stop unosił się dym. Podobnie jak z potężnego ogniska, które dwaj Zwiadowcy rozpalali na dziedzińcu każdego ranka. Levi był przekonany, że zrobią to również i dzisiaj, ale gdy tylko podniósł się posłania, usłyszał o nagłej zmianie planów.

- Jesteś pewien? – zapytał, mierząc przełożonego uważnym wzrokiem.

Jeszcze nie rozpoczęli dnia, więc mieli na sobie jedynie białe spodnie Zwiadowców. Levi opierał rękę o ścianę i zakładał buty. Natomiast Erwin siedział na posłaniu, splatając przed sobą palce dłoni. Siniaki na jego nagiej piersi zdążyły niemal całkowicie wyblaknąć, lecz wciąż miał problem z wykonywaniem różnych codziennych czynności.

- Nasze zapasy drewna są niebezpiecznie blisko wyczerpania – powiedział bezbarwnym głosem. – Jeżeli dalej będziemy zużywać takie ilości, nie będziemy mieli czym ogrzać się w nocy. Koniec z sygnałami dymnymi.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

„Dawaliśmy znaki przez cały tydzień. Gdyby mieli nas znaleźć, już by to zrobili."

Żaden z nich nie powiedział tego na głos, ale obaj świetnie zdawali sobie z tego sprawę. Rezygnacja z palenia ognisk oznaczała, że oficjalnie przestają czekać na ratunek.

Levi dziwił się samemu sobie, jak bardzo go to nie ruszyło.

- Jak rozkażesz – powiedział.

Podszedł do okna, przy którym stała miska z wodą, i zaczął energicznie myć pachy oraz twarz. Od paru dni to był jego rytuał. Choć przebywał na Powierzchni, ponownie funkcjonował według zasad Podziemia: wstać, przeżyć i pójść spać. Z jednej strony cholernie go to przygnębiało, ale z drugiej strony cieszył się, że przynajmniej utknął w tym bagnie mając miłe towarzystwo.

Kiedy skończył się myć, uchwycił swoje odbicie w szybie okna i mlasnął z niezadowoleniem. Jeszcze nigdy w życiu nie miał takiego zarostu!

- Wyglądam jak Kenny po tygodniu nieustannego chlania! – skomentował zniesmaczonym tonem.

Co było w cholerę ironiczne, jako że od dawna nie miał w ustach alkoholu. Tak czy siak, obecny wygląd był dla niego nie-do-przy-ję-cia. Nie miał pojęcia, kiedy przyjdzie mu zdechnąć, ale chciał wtedy sprawiać wrażenie człowieka z klasą.

Dlatego chwycił swój zaufany nóż i zaczął nim jeździć po policzku.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zaniepokoił się Erwin. – To coś jest w stanie przeciąć skórę tytana.

W ostatnim czasie prowadzili żywe dyskusje na temat tego noża. Zdaniem Smitha, ostrze miało podejrzanie podobną konsystencję do powierzchni Murów, które od lat chroniły ludzkość. Levi zwykle reagował na te spostrzeżenia przewracaniem oczami.

- To zwykły nóż – mruknął, naciągając skórę policzka, by łatwiej zgolić rząd włosków. – Jak każda tego typu broń, ma wiele zastosowań.

Uwinął się z robotą w kilka minut. Nie użył pianki do golenia, więc wiedział, że gęba będzie go potem swędzieć, ale miał to w poważaniu.

- Gładkie jak dupa tytana! – podsumował, dziarsko klepiąc się po policzku.

- Mnie też oporządzisz? – nieśmiało zapytał Erwin.

Biorąc pod uwagę wszystko, co już razem robili, podobna prośba nie powinna wywoływać rumieńców. Mimo to policzki Leviego pokryły się warstwą różu.

- Jasne. – Czarnowłosy żołnierz rozmasował kark i skinął w stronę krzesła. – Chodź tutaj!

Z wielkim trudem Erwin dowlekł się do mebla. Levi klęknął naprzeciwko przełożonego, by założyć mu skarpetki i buty.

- Posłuchaj... - zaczął speszony Smith.

- Podłoga jest w diabły zimna. – Levi wszedł mu w słowo, z dezaprobatą kręcąc głową. – Nawet bez przeziębienia mamy od cholery problemów, więc nie marudź!

- Chodziło mi o to, że mogłem zrobić to sam – wymamrotał Erwin.

- Połamane żebra zrastają się minimum cztery tygodnie. Sześć, jeżeli kontuzjowana osoba non stop schyla się i podnosi różne przedmioty...

Albo ociera się swoim kutasem o penisa drugiego faceta, siedząc nago na taborecie!

Wspomnienie sprawiło, że Levi poczuł jednocześnie wyrzuty sumienia i nieprawdopodobną tęsknotę. Choć minęło wiele dni, nadal nie porozmawiali o tym, co między nimi zaszło. Co w sumie miało swoje plusy, bo dzięki temu łatwiej było dotrzymać obietnicy złożonej Stwórcy...

Niezależnie od tego, czy skurwiel w niebiosach naprawdę istniał, umowa to umowa. Erwinowi zeszła gorączka i komuś trzeba było za to podziękować. Levi przysiągł, że nie zrobi niczego zboczonego, dopóki nie wrócą do domu i był zdeterminowany się z tego wywiązać.

Nawet jeśli było to tak cholernie trudne.

Zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta, gdy klęczał naprzeciwko Erwina i żaden z nich nie miał na sobie koszuli. Oczywiście Levi nie był na tyle głupi, by zainicjować kolejną serię intymnych pieszczot, gdy jego dowódca nadal miał złamane żebra, ale... ech, jakże łatwo byłoby teraz pocałować Erwina.

To takie wnerwiające, że byli tutaj sami przez tyle dni, a ich usta nie spotkały się od czasu Zdarzenia na Taborecie.

Z drugiej strony... brak czułości oznaczał też brak upokorzeń.

Levi miał z Bogiem umowę, jednak Erwin niczego nie obiecywał. Gdyby chciał, mógłby zainicjować pocałunek. Podwładny powiedziałby mu wtedy: „wybacz, ale obiecałem coś w zamian za twoje życie, więc musimy zaczekać, aż znajdziemy się w bezpiecznym miejscu". Jednak wcale nie musiał tego mówić, bo Erwin niczego nie inicjował.

Co prowadziło do wniosku, że być może Smith nic do niego nie czuł...

Przestań! – Zaciskając zęby, Levi zatrzymał napływ negatywnych myśli. – Żadnego gdybania! Jak chcesz wiedzieć, co mu siedzi we łbie, to po prostu go spytaj!

I zrobi to.

Jutro.

Zabawne, że wczoraj też to sobie obiecywał. I przez wszystkie pozostałe dni, odkąd Erwinowi zeszła gorączka. Ciekawe, czy któregoś razu nareszcie się odważy, czy może już zawsze będzie trząsł dupą niczym zawstydzona panienka?

Tak czy siak, nie miał ochoty poruszać trudnego tematu z samego rana. Zwłaszcza takiego, który zaczął się od bardzo poważnej zmiany.

- Skoro plan „czekania na pomoc" poszedł się pierdolić, trzeba będzie wymyśleć nowy – mruknął Levi, myjąc nóż.

- Pracuję nad tym. – Erwin krótko skinął głową.

- Nie zapomnij porobić notatek! – z kpiącym uśmieszkiem rzucił Levi.

Mówiąc to zerknął w stronę ściany, która była wypełniona różnego rodzaju rysunkami i napisami. Erwin uśmiechnął się i przepraszająco wzruszył ramionami.

Odkąd znaleźli nieszczęsną kredę, bazgrał po kamieniach, kiedy tylko mógł. Czasem zostawiał na nich wiadomości „dla ludzi, którzy mogli trafić do tego zamku po nich" („czyli, kurwa, do kogo?!" – dziwił się Levi), ale najczęściej po prostu sporządzał notatki dotyczące bieżących spraw. Tego, ile mieli wody, co znaleźli w różnych zakamarkach twierdzy, co zaobserwowali danego dnia, jak wiele drewna udało im się nazbierać...

Jak to, kurwa, możliwe, że nawet walcząc o przetrwanie na terytorium tytanów, wciąż znalazł sposób, by być jebanym pracoholikiem?! Levi już sam nie wiedział, czy ma się z tego śmiać czy załamywać ręce.

- Musisz przyznać, że moje zapiski są dla nas pożyteczne – stwierdził Erwin.

- Taa, jasne. – Levi przewrócił oczami. – A teraz postaraj się przez chwilę nie ruszać tą swoją zarozumiałą gębą.

Klęknął przed przełożonym i przyłożył mu nóż do twarzy. Pod wpływem skupienia jego oczy stały się zmrużone. Ostrze zabójczej broni przesuwało się po naprężonej skórze policzka z zaskakującą delikatnością. Drobne włoski spadały na biały materiał spodni zasłaniający uda pułkownika.

Erwin wytrwał w kompletnym bezruchu może z minutę. Potem kąciki jego ust uniosły się do góry.

- Prosiłem, żebyś się nie ruszał – zrezygnowanym głosem mruknął Levi. – Chcesz skończyć ze szramą na policzku?

- Wybacz. Po prostu...

- No co?

Korzystając z tego, że ostrze noża chwilowo odsunęło się od jego policzka, Erwin pokręcił głową.

- Myślałem o dniu, gdy się poznaliśmy – powiedział, zerkając na Leviego spod kosmyków blond włosów opadających na czoło. – Jeszcze pół roku temu przykładałbyś mi nóż do gardła z zupełnie innych powodów.

- Nie zaprzeczę – odparł Levi.

Miał wrócić do golenia, lecz w ostatniej chwili zawahał się.

- Czy teraz mi ufasz, Erwin? – spytał cicho.

- Bez mrugnięcia okiem pozwalam ci jeździć nożem po mojej twarzy. – Smith zmarszczył brwi. – Naprawdę mnie o to pytasz?

- Może potrzebuję to usłyszeć? – z nutą pretensji w głosie mruknął Levi.

Odwrócił wzrok i rozmasował ramię ręki, w której trzymał broń.

- Zresztą... - dodał, głęboko wzdychając. – Wcześniej też nie reagowałeś, gdy przykładałem ci różne rzeczy do gęby – stwierdził, nawiązując do ich spięcia sprzed paru miesięcy, gdy dowiedział się o śmierci Jana i groził Erwinowi za pomocą fragmentu stłuczonego naczynia. – Nigdy się mnie nie bałeś. Nawet gdy byłem zdziczałym bandytą, którego wyciągnąłeś z rynsztoka.

- To dlatego że nie byłeś zdziczałym bandytą – podkreślił Erwin.

Levi obrócił głowę, by na niego spojrzeć.

- Jedynie nieoswojonym kotem, który nie potrafił schować pazurów – z rozbawieniem w oczach dokończył Smith.

- Nadal mogę zmienić zdanie i poderżnąć ci gardło! – lodowatym tonem odparł Levi. – Czemu wszyscy upierają się, by porównywać mnie do kota?

- Bo masz obsesję na punkcie czystości – łagodnie odparł Erwin. – Myślę, że jednak mnie nie skrzywdzisz. Godziny poświęcone na wytarcie krwi z podłogi nie są warte krótkiej satysfakcji płynącej w poderżnięcia mi gardła.

- Nie wyobrażaj sobie, że miłość do higieny powstrzyma mnie przed...

- Ufam ci, Levi. Bezgranicznie.

Nie powiedział tego tym samym beztroskim tonem co wcześniej. Patrzył na Leviego z powagą i... czymś jeszcze.

Czymś, co sprawiało, że jego twarz pochylała się do przodu, stopniowo zmniejszając odległość między ich wargami. A gdy znaleźli się na tyle blisko siebie, że każdy z nich poczuł na skórze oddech tego drugiego... Levi odskoczył do tyłu jak oparzony.

- Chciałbym skończyć robotę – wybełkotał bez namysłu.

W oczach Erwina dało się dostrzec żal. Jednak Smith szybko zastąpił go swoim zwykłym spokojnym spojrzeniem.

- Naturalnie. Od teraz będę siedział nieruchomo.

Reszta golenia upłynęła w niezręcznej atmosferze. Levi chciał wyjaśnić, że zapobiegł pocałunkowi tylko i wyłącznie ze względu na umowę, którą zawarł z Bogiem, ale jak zwykle zabrakło mu odwagi.

Jak to, cholera, możliwe, że bez mrugnięcia okiem stawiał czoło hordzie tytanów, a nie umiał zdobyć się na szczerą rozmowę z facetem, którego pragnął? W chwilach takich jak ta był tak niemiłosiernie rozczarowany samym sobą...

- Mogę ubrać się sam – wybełkotał zaczerwieniony Erwin, gdy Levi zaczął mu zakładać koszulę.

- To, że „możesz" coś zrobić nie znaczy, że „powinieneś" – burknął Levi, poprawiając przełożonemu kołnierz. – Naprawdę musimy wałkować to każdego ranka? Wyręczanie się mną nie oznacza słabości. Przyjmując pomoc pokazujesz, że nie jesteś dzieckiem a dorosłym facetem, który rozumie, czego nie powinno się robić z połamanymi żebrami.

- Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że w przypadku odwrotnej sytuacji dałbyś się sobą zaopiekować.

Levi spłonął rumieńcem. Jeśli miał być ze sobą szczery, to prawdopodobnie nie pozwoliłby nawet zawiązać sobie sznurówek, a na wszelkie propozycje pomocy reagowałby jeszcze gorszy zrzędzeniem niż Erwin. Ale przecież, kurwa, nie powie tego na głos, bo to oznaczałoby zwycięstwo skurczybyka z wielkimi brwiami.

- Jeśli to sprawi, że przestaniesz kręcić nosem, mogę obiecać, że w przyszłości pozwolę sobie pomóc – wymamrotał po namyśle.

- Dostanę to na piśmie? – zapytał uradowany Erwin.

- Niby, kurwa, na jakim? Nie mamy papieru!

- Ale mamy ścianę. I kredę.

- Ty tak, kurwa, na poważnie?

Levi miał już tylko pozapinać górne guziki koszuli dowódcy, ale gdy spróbował to zrobić, Erwin przykrył jego dłoń swoją własną. Oczy pułkownika były śmiertelnie poważne, ale i na swój sposób rozbawione. Erwin wymownie uniósł brew.

- Ja pitolę! – prychnął Levi, przewracając oczami.

Podszedł do ściany i chwycił leżącą na podłodze kredę.

- „Ja, Levi, uroczyście przyrzekam, że w razie jakiejkolwiek kontuzji pozwolę, by pułkownik Erwin Smith otoczył mnie troskliwą opieką". Właśnie tak masz to napisać! – radośnie oznajmił Erwin.

- Napiszę „ten zarozumialec, Erwin Smith" i ciesz się, że w ogóle chce mi się cokolwiek bazgrać na tej ścianie – prychnął Levi.

Napisał przeklętą deklarację najbardziej niechlujnym charakterem pisma, na jaki było go stać.

- „Kontuzja" przez „u" zwykłe. – Erwin zwrócił podwładnemu uwagę.

Rozjuszony Levi rzucił w niego kredą. Gdy trafił prosto w oko, wpadł w panikę.

- Jasna cholera, przepraszam! – jęknął, podbiegając do przełożonego. – Wszystko dobrze?

Przesuwał palcami po twarzy Erwina, gładząc zaczerwienioną przestrzeń wokół oka. Gdy to robił, z ust pułkownika zaczął wydobywać się cichy chichot.

- Chyba jednak tak, biorąc pod uwagę, że się śmiejesz – sucho podsumował Levi.

- Wybacz. – Erwin popatrzył na niego z czułością w oczach. – Za bardzo lubię cię prowokować.

Dopiero teraz Levi zdał sobie sprawę, jak blisko są ich twarze. I że on sam dotyka policzków Erwina w taki sposób, jakby miał zamiar go pocałować. W pewnym momencie niemal to zrobił, ale gdy już prawie musnął wargi dowódcy swoimi, przypomniał sobie o obietnicy i z żalem wycofał się do tyłu.

- Wczoraj znaleźliśmy linę – wymamrotał, desperacko pragnąc zmienić temat. – Może nareszcie uda nam się sprawdzić, co znajduje się pod przeklętą klapą w podłodze?

Jeżeli Erwin był rozczarowany tym, że nie doszło do pocałunku, to tego po sobie nie pokazał.

- Dobry pomysł. – Krótko skinął głową. – Jeśli zahaczymy sznur o kolumnę, będę mógł cię asekurować bez nadwyrężania żeber.

XXX

Już na samym początku pobytu wysnuli teorię, że klapa w podłodze prowadziła do spiżarni. I mieli rację.

Nie przewidzieli jednak, że po zejściu na dół znajdą taką żyłę złota!

Cóż... nie w sensie dosłownym, ale mimo wszystko. Patrząc na warunki, w jakich się znaleźli, Levi szczerze wątpił, by góra złota mogła ich ucieszyć bardziej niż to, na co rzeczywiście natrafił.

Słoiki z olejem. Puszki z zakonserwowanym żarciem!

A do tego alkohol. Całe mnóstwo alkoholu!

Wystarczyłoby, żeby wyprawić huczne przyjęcie dla całego Korpusu Zwiadowczego, a co dopiero wyżywić dwóch facetów.

- Jest jeszcze drabina! – zawołał ucieszony Levi, przystawiając znaleziony przedmiot do klapy.

Erwin ostrożnie zszedł na dół. Jedyne światło pochodziło z góry, więc musiał mrużyć oczy, by przyzwyczaić się do ciemności.

- Jak myślisz, na ile nam to wystarczy? – zastanowił się, wodząc wzrokiem po rzędach puszek i butelek.

- Na długie miesiące! – odparł wyszczerzony od ucha do ucha Levi. – Co najmniej.

- Zakładając, że cokolwiek jest zdatne do spożycia – westchnął Smith. – Mogło tu leżeć przez długie lata.

- Taa, i zapewne leżało.

Levi wzruszył ramionami. Nie mógł w to uwierzyć, że pierwszy raz w życiu czuł potrzebę bycia optymistą.

Użył swojego noża, by otworzyć najbliższą z puszek, powąchał zawartość i z aprobatą pokiwał głową.

- Czterooka świruska mówi, że tego typu jedzenie można żreć nawet długie lata po upłynięciu daty ważności. A tutaj jest w pizdu zimno! Myślę, że zakonserwowało się całkiem nieźle.

- Uważam, że powinniśmy próbować tylko tych, w których są warzywa – stwierdził Erwin. – W mięsie może być zbyt dużo niebezpiecznych bakterii.

Levi udał, że tego nie słyszy.

- Nie wierzę, że przez ten cały czas żarliśmy zwierzaki z podwórka – powiedział, pakując do wora kolejne puszki. – Od teraz nie przełknę już ani jednego ślimaka!

- Jaszczurka, którą przyrządziłeś na grillu, była całkiem niezła – z łagodnym uśmiechem przypomniał mu Erwin. – Sądzę, że to nie koniec polowań na drobne płazy i skorupiaki. Potrzebujemy białka.

- Taaa, tyle że teraz mamy czym się znieczulić...

Levi zarzucił sobie worek na ramię, po czym chwycił najbliższą butelkę i czule ją cmoknął.

- Nie obchodzi mnie, co powiesz, więc nawet nie próbuj protestować – powiedział, szczerząc zęby. – Ty i ja dzisiaj chlejemy, Erwin!

XXX

Pomimo szczerych chęci, udało im się zasiąść do picia dopiero wieczorem.

Jak przystało na świetnie zorganizowanego człowieka, Erwin uparł się, by zrobić inwentaryzację wszystkich znalezionych produktów, co oczywiście zajęło im pół dnia. Potem podniecił się, gdy odkrył, że napisy na puszkach i butelkach były w obcym języku, i zmusił Leviego, by ten pomógł mu odszyfrować niektóre słowa. W efekcie na ścianie ich zaimprowizowanej sypialni pojawił się mini-słowniczek, zawierający wyrazy takie jak „pomidor", „wino" czy „olej". Stworzenie go zajęło kolejne pół dnia.

Jednak Levi nie narzekał, bo cały czas miał z tyłu głowy perspektywę nagrodzenia się za wysiłek dobrym trunkiem. Albo słabym. Właściwie to jakimkolwiek.

Po dziesięciu dniach na samej wodzie każdy alkohol, nawet gówniany, smakowałby jak dar od niebios.

Choć mimo wszystko znalezione wino okazało się być dobrej jakości.

- Całkiem niezłe. – Po wzięciu pierwszego łyku Levi aprobująco pokiwał głową.

Gdy zrobiło się ciemno, on i Erwin udali się do sali wejściowej i rozpalili tam ognisko. Poskładane koce posłużyły im za karimaty. Siedzieli na tyle daleko od siebie, że każdy z nich miał sporo przestrzeni, ale też na tyle blisko, by można było swobodnie podawać sobie jedzenie i picie. Erwin siedział ze skrzyżowanymi nogami, opierając przedramiona o uda, zaś Levi wyciągnął jedną nogę przed siebie, a drugą zgiął w kolanie.

Spożywali w ten sposób posiłki praktycznie co wieczór, jednak dzisiaj atmosfera wydawała się o wiele bardziej uroczysta. Dwaj Zwiadowcy w rekordowym tempie opróżnili miski pełne czegoś, co Levi określił „najlepszym dotychczasowym posiłkiem w tym parszywym miejscu", po czym zabrali się za powolne sączenie wina. Zapasów było dość, więc każdy z nich pił z własnej butelki.

- Wydaje mi się, że to produkt lokalny – w pewnym momencie stwierdził Erwin.

Levi posłał mu pytające spojrzenie.

- W kącie spiżarni widziałem gąsiory – wyjaśnił Smith. – Dawni mieszkańcy zamku mogli je wykorzystywać do produkcji wina. Założę się, że jeśli wyjdziemy poza teren twierdzy, znajdziemy też krzaki winorośli.

- Jesteśmy tu ledwie tydzień, a ty już chcesz otwierać własną winiarnię? – parsknął Levi, uśmiechając się kącikiem ust.

- Aż tak ambitny nie jestem. Jednak nie miałbym nic przeciwko, byśmy wyszli na zewnątrz i nazbierali trochę owoców.

- Musielibyśmy minąć Juniora – przypomniał Levi.

Tym imieniem ochrzcili tytana, który śledził ich podczas spływu rzeką i przez cały czas warował pod murami zamku. Czasem lubili nawet żartować, że go „adoptowali" – głównie po to, by po powrocie do domu wnerwiać Hanji opowieściami o ich własnym „wyrośniętym dziecku".

Jednak we własnej głowie Levi nazywał wielkiego skurwiela o wiele mniej pieszczotliwymi określeniami. Często myślał o nim jak o „dozorcy więziennym". Ilekroć na niego patrzył, przypominał sobie, że on i Erwin wcale nie są na wakacjach, tylko tkwią w sytuacji bez wyjścia.

Choć z drugiej strony... to nie tak, że ta sytuacja jakoś drastycznie różniła się od ich zwykłej codzienności. Nawet gdyby jakimś magicznym sposobem znaleźli się w domu, też byliby uwięzieni za murami. Tylko że większymi.

Czy zatem planowanie ucieczki w ogóle miało sens?

Zapewne tak, jednak Leviemu coraz częściej brakowało motywacji, by go poszukać. A zwłaszcza w chwilach takich jak ta, gdy tymczasowo zapominał o zagrożeniu i odpoczywał po dobrze spożytkowanym dniu.

Nie bez znaczenia był też fakt, że wino smakowało o wiele lepiej, niż się spodziewał.

- Levi... już od bardzo dawna chciałem cię o coś spytać – nieśmiałym głosem odezwał się Erwin.

Levi rzucił lekceważące „wal!", po czym zbliżył butelkę do ust, by wziąć kolejny łyk.

- Powiedz... masz życie erotyczne? – padło pytanie.

Oczy czarnowłosego mężczyzny stały się okrągłe niczym piłki do golfa. Levi zakrztusił się winem, przy okazji zapluwając sobie przód koszuli.

- Że co, kurwa? – syknął, wycierając poplamione miejsce ścierką.

- Pytam, czy zdarza ci się uprawiać seks – ostrożnie sprostował Erwin.

- Wiem, czym jest życie erotyczne!

Levi wciąż był absorbowany wycieraniem plam po winie, jednak kątem oka podejrzliwie zerkał na dowódcę.

- Po prostu zastanawiam się, czemu nagle cię to interesuje – dodał po chwili. - Masz jakiś szczególny powód, by o to pytać?

Na przykład przypomniałeś sobie nasze gorące chwile na taborecie i próbujesz wybadać, czy naprawdę miały miejsce?

- Nie, ja tylko... zawsze byłem ciekawy. – Erwin spuścił wzrok. - Chodzi o to, że sprawiasz wrażenie kogoś, kto miałby opory przed seksem.

- Bo moja mama była prostytutką? – Levi uniósł brew.

- Też. – Smith krótko skinął głową. - Ale bardziej myślałem o twojej fiksacji na punkcie czystości.

Popatrzył Leviemu w oczy i zaczął wyliczać:

- Przyleganie do kogoś spoconym ciałem. Dotykanie czyiś intymnych rejonów. Całowanie. Pod pewnymi względami te czynności mogą wydawać się... niehigieniczne.

- Jakie „wydawać się"? – Levi wydał rozbawione parsknięcie i pociągnął solidny łyk wina z butelki. – SĄ w diabły niehigieniczne!

- Właśnie o tym mówię.

Czarnowłosy żołnierz upił jeszcze trochę wina, by dać sobie czas na odpowiedź. Przez ten cały czas czuł, że Erwin uważnie go obserwuje.

Miałem rację. On rzeczywiście próbuje mnie wybadać – uświadomił sobie Levi.

To było tak bardzo w stylu Smitha – nie pytać wprost, lecz krążyć wokół tematu i stopniowo wyciągać z rozmówcy wszelkie niezbędne informacje.

Zazwyczaj Levi czuł się zirytowany podobnym podejściem, ale dzisiaj... było mu to na rękę.

Może takie coś wyjdzie im na dobre? W końcu nigdy otwarcie nie rozmawiali o swoich preferencjach. Choć w zasadzie to chyba powinni, nie? Normalni ludzie tak właśnie robili - najpierw wymieniali się opiniami na temat seksu i dopiero potem kopulowali na taboretach... prawda?

Nie żeby Levi wiedział cokolwiek o funkcjonowaniu tak zwanych „normalnych" ludzi. Zarówno jego życie, jak i podejście do spraw erotycznych były dalekie od normalności.

Erwin musiał zdać sobie sprawę z dyskomfortu podwładnego, bo zaczerwienił się i szybko oznajmił:

- Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to oczywiście zrozumiem i...

- Nie, w porządku. – Levi uniósł dłoń i głęboko westchnął. – Raczej nie gadam o tym z ludźmi, ale ty...

Jesteś dla mnie wyjątkowy.

- Siedzisz ze mną w tej zakurzonej dziurze, więc chyba mogę zrobić wyjątek – dokończył, masując kark.

- Ale tylko, jeśli naprawdę tego chcesz – łagodnie oznajmił Erwin.

O dziwo chcę – pomyślał Levi. - Choć sam do końca nie rozumiem, dlaczego.

Upił kolejny łyk wina i zapatrzył się na butelkę. Była do połowy pusta, co wydało się Leviemu adekwatne do sytuacji. Wypił akurat tyle, by się rozluźnić, ale jeszcze nie dość dużo, by bredzić od rzeczy.

Zachęcony przez krążące w żyłach procenty, zaczął opowiadać Erwinowi o tej części siebie, której nigdy nikomu nie pokazał. Nawet Farlanowi i Isabel.

- Gdy nadal mieszkałem w Podziemiu, owszem, miałem życie erotyczne – powiedział najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać. - W diabły nędzne, ale zawsze.

Zapatrzył się na tańczące w misie płomienie i cicho dokończył:

- Prawda jest taka, że przez długi czas bałem się seksu. I nie tylko dlatego że pewien zapchlony koleś wpędził moją mamę do grobu swoim niechlujstwem. Kwestie higieniczne to jedno, ale najbardziej ze wszystkiego przerażało mnie, że... To, czego najbardziej na świecie nie mogłem znieść, to myśl, że kiedyś...

Szlag. Nie miał pojęcia, jak odpowiednio ująć to w słowa.

Czując nagły przypływ melancholii, odłożył butelkę na bok i podciągnął kolana pod brodę.

- Moja mama miała takiego jednego klienta, którego wybitnie nie znosiłem.

- Był agresywny? – spytał Erwin.

- Nie. – Levi pokręcił głową. - Wręcz przeciwnie. Był miły. Czyściutki i elegancki paniczyk z Powierzchni w drogim garniturku i wypolerowanych bucikach!

Pozwolił sobie na jeden kpiący uśmieszek, ale potem jego twarz stała się niesamowicie poważna.

- Mama przyjmowała go w domu. Nigdy w burdelu. Takie coś jest w cholerę ryzykowne, wiesz?

Obrócił głowę, by spojrzeć na Erwina. Smith słuchał go z cierpliwą miną, niewyrażającą żadnych emocji.

- Szefowie burdeli to mściwe chuje – ciągnął Levi. - Zawsze muszą dostać swoją działkę. Więc jeśli usłyszą, że któraś przyjęła klienta na boku, zabraniają jej pracować u siebie przez cały miesiąc. By dać przykład pozostałym dziewczynom, rozumiesz?

- Miesiąc – wymamrotał Erwin, wpatrując się w swoje dłonie. - Jeśli ktoś żyje wyłącznie z tego, to musi być ogromny cios.

Levi czuł ulgę, że nie musi mu tłumaczyć oczywistych rzeczy. Nie z każdym można było rozmawiać o prostytucji w taki sposób, jakby to był zwykły zawód, nieprzynoszący hańby osobie, która go wykonywała.

- Owszem. – Potwierdził wcześniejszy wniosek przełożonego skinieniem głowy. - Dlatego moja mama rzadko podejmowała to ryzyko. Jednak dla tamtego kolesia zrobiła wyjątek. Przyjmowała go cholernie często.

- Czy... jej szef się o tym dowiedział? – cicho spytał Erwin.

- Sam z siebie nie. Ale moja mama miała dosyć ciągłego oglądania się za siebie, więc w końcu mu powiedziała. Zaproponowała, że będzie oddawała część kasy, którą zarobi od tamtego faceta, by móc dalej przyjmować go w domu. Nakłamała, że koleś jest moim ojcem i woli spotykać się z nim poza burdelem.

- A był nim? Znaczy... sądzisz, że mógł nim być?

- Bez szans. Był za wysoki i w ogóle nie przypominał mnie z gęby. Papo też to widział, dlatego nie uwierzył mojej mamie.

- Papo? – Erwin zmarszczył brwi.

- Tak się nazywał szef burdelu. Nie mam pojęcia, czy to jego prawdziwe imię czy tylko pseudonim. W każdym razie, nie był zadowolony, że moja mama przez tyle czasu miała sekretnego klienta. Powiedział, że nie obejmie jej zakazem pracy, ale ona musi mu za to zapłacić. Zażądał zadośćuczynienia za wszystkie dotychczasowe spotkania z tamtym facetem.

Smith wydał zniesmaczone mlaśnięcie. Jego dłoń sięgnęła po butelkę wina w tak agresywny sposób, jakby chciała kogoś spoliczkować.

- Słyszałem, że szefowie tego typu przybytków są bezlitośni, ale...

Pokręcił głową i pociągnął kilka solidnych łyków wina. Kiedy już odsunął butelkę od twarzy, wyglądał na znacznie spokojniejszego, ale jego spojrzenie wciąż było ponure.

- Dobre chociaż to, że twoja mama wyszła na plus – skwitował, cicho wzdychając.

- Otóż nie – z krzywym uśmiechem odparł Levi. - I właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze.

Erwin zareagował na to skołowanym wyrazem twarzy. Zabawnie było patrzeć, jak wysila ten swój przemądrzały łeb, analizując sytuację mamy Leviego i tłumacząc ją sobie na różne skomplikowane sposoby. Uparcie odrzucając prawdę, która powinna być oczywista.

No cóż, Levi odkrył ją już dawno temu. I wciąż cholernie go bolała.

Przypomniał sobie rozmarzoną twarz swojej mamy i skrzywił się z niesmakiem.

- Oddała szefowi tyle kasy, że równie dobrze mogłaby bzykać się z tamtym kolesiem za darmo. Mało tego... Papo powiedział, że jeśli zamierza to ciągnąć, ma mu płacić opłatę miesięczną.

- Miesięczną? Nie od każdego „razu"?

- Jak szefuniu roztropnie zauważył, „za cholerę nie ma jak sprawdzić, ile tych razy było, więc woli wziąć z góry za cały miesiąc".

- Twoja mama nie mogła wyjść na tym dobrze – rozumował Erwin.

- I nie wyszła – potwierdził Levi, zaciskając zęby. - Ale i tak się zgodziła

- Dlaczego?

- A jak myślisz, Erwin?

Zadał to pytanie jadowitym tonem, jednocześnie kopiąc pustą puszkę po pomidorach. Poturlała się po podłodze, wydając nieprzyjemny klekot.

Gdy Levi uświadomił sobie, co zrobił, jego twarz pokryła się rumieńcem.

- Wybacz – mruknął, sięgając po butelkę z winem. - Poniosło mnie.

- Nie przepraszaj – łagodnie odparł Erwin. - Masz prawo być zły o to, że twoja mama zakochała się w kliencie.

Pod wpływem tych słów Levi skrzywił się z niesmakiem.

- Koleś był dla niej czuły. Delikatny. Zupełnie nie jak klient! Pamiętam, że głaskał moją mamę po policzku, a ona uśmiechała się w taki dziwny sposób. No i kupował mi zabawki, co pewnie też swoje robiło. Potem opychaliśmy je, by stać nas było na żarcie, ale mniejsza o to.

Opróżnił swoją butelkę do cna, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Gorzkie wspomnienia sprawiały, że nawet alkohol nie smakował tak dobrze jak wcześniej.

- Zaproponował kiedyś, byście zostawili Podziemie i z nim zamieszkali? – spytał Erwin.

- Nie, nigdy. – Levi cicho parsknął. - Zresztą, moja mama nawet na to nie liczyła. Nie przeszkadzało jej, że koleś nie chce nas w swoim śliczniusim, poukładanym życiu na Powierzchni. Nigdy nie zapomnę, co powiedziała do swojej koleżanki...

Pokręcił głową i bezbarwnym głosem zacytował:

- „Od czasu do czasu mogę leżeć w jego ramionach i to w zupełności mi wystarczy".

Przycisnął sobie dłoń do twarzy i zaśmiał się suchym, pozbawionym radości śmiechem.

- Ja pierdolę. Szalała za kolesiem, a mimo to niczego od niego nie chciała. Uważał ją za „swoją ulubioną dziwkę" i to było szczytem jej marzeń. Do dziś nie umiem tego znieść! Nigdy nie oceniałem mojej mamy za to, że się prostytuowała, ale to... T-to, jak podchodziła do tamtego faceta i to tylko i wyłącznie dlatego że był milszy niż reszta i czasem poczochrał jej dzieciakowi włosy...

Wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić i bezbarwnym głosem dokończył:

- Nie umiem się z tym pogodzić. Zwłaszcza, że to nie zdarzyło się tylko raz.

- Był inny mężczyzna, w którym twoja mama się zakochała?

- Taa, mój ojciec. A przynajmniej tak mi się wydaje. To tylko moje przypuszczenia, ale sądzę, że zabujała się w nim po uszy. To jedyny sensowny powód, jaki przychodzi mi do głowy, gdy zastanawiam się, dlaczego nie usunęła mnie, gdy byłem jeszcze w jej brzuchu.

Przez pewien czas żaden z nich nic nie mówił. Słychać było jedynie skwierczenie dopalających się gałązek. Levi wpatrywał się w ogień, uświadamiając sobie, jak bardzo otworzył się przed Erwinem. Czuł się przez to nagi i bezbronny, jak żołnierz, który zrzucił całą swoją twardą zbroję.

Z boku dało się słyszeć szmer i szczęk szkła. Erwin usiadł na kocu obok Leviego, trzymając w dłoniach dnie nowe butelki. Odkorkował je i bez słowa podał jedną podwładnemu.

Popatrzyli na siebie i to w magiczny sposób sprawiło, że Levi się rozluźnił. Nie umiał tego wyjaśnić, ale poczuł się dobrze. Może po prostu zrozumiał, że cokolwiek powie, nadal będą dla siebie Levim i Erwinem – dwoma upartymi facetami, którzy lubili ze sobą przebywać, non stop sprzeczali się o kulturę języka i byli gotowi ryzykować dla siebie życiem.

Jakie słowa by nie padły, Levi wciąż będzie dla Erwina tym samym Levim – a nie nieszczęśliwym chłopaczkiem z Podziemia, którego należało żałować. Uświadomienie sobie tego dało mu poczucie lekkości, której nigdy w sobie nie miał. Wówczas zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze – zbroja, za którą zawsze się krył, dawała mu bezpieczeństwo, ale jednocześnie była w diabły ciężka. Zrzucenie jej wcale nie sprawiło, że stał się słabszy. Wręcz przeciwnie – mając obok siebie kogoś, kto w pełni go akceptował, czuł się silniejszy niż kiedykolwiek.

Co oczywiście nie oznaczało, że wszystkie jego obawy zniknęły.

Dwaj mężczyźni wyciągnęli przed siebie nogi, tak że lewy but jednego z nich stykał się z prawym butem drugiego.

- Masz żal do mamy? – po chwili spytał Erwin. – Za to, że tak nisko się ceniła.

- To była jedna jedyna cecha, której u niej nie znosiłem – potwierdził Levi. - I przez całe życie bałem się, że ją odziedziczę.

Zakochać się w kimś i zadowolić się myślą, że jest się dla niego tylko ciałem, którego może użyć, gdy najdzie go ochota. Że się tego bał, to za mało powiedziane. To go absolutnie przerażało!

- Nie sądzę, byś miał się czym martwić, Levi – z łagodnym uśmiechem wyszeptał Erwin.

Założysz się? – z rezygnacją pomyślał czarnowłosy żołnierz. - Wciąż mało o mnie wiesz, mądralo.

Przed oczami przeleciał mu moment, gdy zaspokajali się na tamtym taborecie. Pamiętał, że miał wtedy krótką chwilę, gdy był skłonny zrobić dla Erwina wszystko. Włączając w to bycie dla niego tym, kim jego mama była dla swojego ulubionego klienta.

I choć serce podpowiadało, że Erwin nigdy nie potraktowałby go jak męskiej dziwki, Levi nie potrafił całkowicie wyzbyć się obaw.

- Gdyby ktoś spróbował cię wykorzystać, z pewnością byś go zabił – lekkim tonem stwierdził Smith. – I to w wyjątkowo brutalny sposób.

Całe to wyobrażanie sobie Leviego powielającego zachowanie swojej matki, wydało się niewyobrażalnie go bawić. Ech... Nie powinien dochodzić do żadnych durnych wniosków, nie mając pełnego obrazu sytuacji.

- Nieważne, co o tym myślisz, Erwin – mruknął Levi. - Faktem jest, że członkowie mojej rodziny mają niebezpieczną tendencję do całkowitego poświęcania się innym. Nie tylko mama. Również Kenny. Jeśli rzeczywiście był ze mną spokrewniony, znaczy się.

Uniósł butelkę, by wznieść za Rozpruwacza cichy toast. W sumie... nie miałby nic przeciwko, by znowu spotkać tego morderczego skurwiela. Choćby tylko po to, by jeszcze raz porozmawiać o cholernym diable i tajemniczej umowie, którą się z nim zawierało. Może teraz, gdy Levi mógł legalnie pić, jego dyskusje z Kennym przebiegałyby w znacznie przyjaźniejszej atmosferze?

Gdy tak o tym rozmyślał, coś mu się przypomniało.

- Stary skurwiel dobrze wiedział, że zbliżenie się do drugiego człowieka może się dla mnie źle skończyć – powiedział, uśmiechając się pod nosem. - Co jednak nie powstrzymało go przed zaciągnięciem mnie do burdelu.

Tym razem to Erwin zapluł sobie koszulę winem.

- Ej. – Levi walnął go w plecy. - Nie miej takiej spanikowanej miny. Nie zrobił tego w tym celu, co myślisz. Po prostu uznał, że jestem już dość duży, by „zamoczyć".

- Dość duży, to znaczy... ile miałeś lat? – wydyszał Smith, wycierając sobie twarz.

Levi skrzywił się z niesmakiem.

- Za mało – podsumował ponurym tonem.

- Czyli...

- Lepiej, byś nie wiedział. W każdym razie, Kenny wpadł na pomysł z burdelem podczas śniadania. Nie pamiętam, o czym gadaliśmy, ale w pewnym momencie stwierdziłem, że seks to obrzydliwość i nigdy nie będę z nikim się bzykał. Zaczął się wtedy dziwnie zachowywać. Gadał do mnie, jakby był normalnym i odpowiedzialnym dorosłym, a nie morderczym psycholem. Przeszło mi nawet przez myśl, że go podmienili!

Roześmiał się na to wspomnienie. Erwin przypatrywał mu się z taką miną, jakby próbował rozgryźć niezwykle skomplikowany problem matematyczny. Bo w sumie takie właśnie były relacje Leviego z Kennym – w diabły skomplikowane!

Jeśli chcesz je rozkminić, to życzę powodzenia! – kpiąco pomyślał Levi, biorąc solidny łyk wina.

Nawet on za chuja ich nie rozumiał, choć dotyczyły go osobiście.

Ponownie przystawił sobie butelkę do ust, a kiedy już się napił, podjął temat Rozpruwacza.

- Chciał wiedzieć, czemu mam aż taki problem z seksem. Pytał, czy to przez moją mamę. Coś mu odpyskowałem i zaczęliśmy się sprzeczać. W końcu wkurzył się i zaciągnął mnie do burdelu. Wcisnął mi do ręki więcej forsy, niż kiedykolwiek widziałem i kazał mi zrobić sobie dobrze. Nieważne w jaki sposób. Powiedział, że mogę zwalić sobie do striptizu albo dojść po paru klapsach, ale nie wrócimy do domu, dopóki „nie zajmę się małym".

Zaśmiał się, jednak po chwili jego twarz spoważniała.

- Wtedy byłem na niego wściekły, ale teraz wiem, po co to zrobił – wyszeptał z nutą łagodności w głosie. - Nie chciał, żebym bał się seksu. I miał rację, bo to jedna z niewielu przyjemności, na którą można liczyć w tak parszywym miejscu jak Podziemie.

- Więc... zrobiłeś to, co kazał? – zapytał zaintrygowany Erwin.

- Z początku chciałem go wziąć na przetrzymanie. Tyle że Burdel Mama była jego starą znajomą i jak zobaczyłem, że poleźli razem na kielicha, wiedziałem, że szybko nie pójdzie. Tak czy siak, postanowiłem, że będę po prostu stał na środku burdelu, aż Kenny oświadczy, że wracamy na chatę. No więc stałem i czekałem. Do czasu, aż go zobaczyłem.

- „Go"?

- Nie wiem, jak miał na imię, ale był w moim wieku. Pfft! Rozumiesz to? Smarkacz taki jak ja, a już w burdelu.

Erwin miał taką samą minę jak wtedy, gdy znalazł konającego konia na polu bitwy. Jego twarz na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie obojętnej, ale oczy zdradzały, że był głęboko poruszony. Levi lubił go takim widzieć.

Po krótkiej pauzie wznowił opowieść:

- Widziałem, że paru mięśniaków się na niego zasadza, więc zaproponowałem, by poszedł ze mną. Liczyłem, że potraktuje mnie jak rycerza w lśniącej zbroi, ale wcale się nie ucieszył. Wkurzył się, że przeze mnie nie zarobi. Chciałem po prostu wcisnąć mu kasę, ale jej nie przyjął. W sumie to mu się nie dziwię.

Gorzko się uśmiechnął i wyjaśnił:

- Moja mama też nie chciałaby jałmużny. Coś o tym wiem.

Zamknął oczy, by zagłębić się we wspomnieniu.

- Koniec końców poprosiłem o striptiz. W sumie to trochę od niechcenia. Cholernie zależało mi na tym, by dać tamtemu chłopakowi zarobić. Ale kiedy już zaczął zrzucać ciuchy... zacząłem myśleć o czymś zupełnie innym.

Pamiętał, jakby to było wczoraj. Czarną tunikę zsuwającą się ze szczupłego ciała i kryjącą się pod spodem bladą skórę z dwoma beżowymi sutkami. Łobuzerski uśmiech ciemnowłosego chłopaka.

- Był ładny – szepnął Levi. - Zupełnie nie w moim typie, ale całkiem słodki. I kumaty. Widział, że robi mi się ciasno w portkach i zapytał, czy chcę go przelecieć. Zamiast tego zaproponowałem, aby to on przeleciał mnie.

- Wolisz być na dole? – ochrypłym głosem spytał Erwin.

Levi otworzył oczy, by na niego spojrzeć. I ku swojemu zdziwieniu odkrył, że jego dowódca w dość nieudolny sposób próbuje ukryć ekscytację.

Rozmawiali na diabelnie poważny temat, a Erwin potrafił skupić się tylko i wyłącznie na najbardziej intymnej części zdobytych informacji. I widać było, że jest mu za siebie cholernie wstyd. Bawił się palcami splecionych dłoni, patrząc na podwładnego z zakłopotaną miną.

Jednak Levi nie miał zamiaru go potępiać. Wręcz przeciwnie – nareszcie zyskał dowód na to, że Erwin interesuje się jego preferencjami i to napełniło go dziką satysfakcją.

Pochylił się, tak że ich twarze dzieliły centymetry, uśmiechnął się kącikami ust i bardzo powoli powiedział:

- Kiedy myślę o wchodzeniu w kogoś, przypominają mi się wszystkie typki, którzy kręcili się wokół mojej mamy. Takie coś nieszczególnie mnie podnieca. Nie w sytuacji, gdybym to ja miał coś takiego zrobić. No ale... ta druga rola...

Celowo urwał w pół zdania, by zobaczyć jak zareaguje Erwin. Policzki pułkownika z każdą sekundą stawały się coraz czerwieńsze. Levi miał cichą nadzieję, że działo się tak, ponieważ Erwin wyobraził sobie swojego kutasa znikającego między bardzo konkretną parą pośladków.

Czarnowłosy żołnierz pochylił się nad uchem dowódcy i wyszeptał:

- Powiedzmy, że lubię czasem skupić się na sobie i na własnej przyjemności, zamiast non stop o wszystkich się troszczyć. Jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Tak sądzę – słabym głosem odparł Erwin.

Gula na jego gardle przesunęła się do góry, po czym opadła na dół. Levi miał ochotę pocałować skórę pod uchem drugiego mężczyzny i sprawdzić, czy w ten sposób wywoła u niego jeszcze intensywniejszy rumieniec.

Jednak nie był na tyle głupi, by inicjować coś z Erwinem w sytuacji, gdy obaj byli lekko wstawieni. Tego tylko brakowało, by ten pacan z wielkimi brwiami znowu o wszystkim zapomniał...

A poza tym, należało też uwzględnić połamane żebra pułkownika. Oraz tamtą nieszczęsną umowę z Bogiem, której Levi był zdeterminowany dotrzymać.

Dlatego niechętnie odsunął się od Erwina i sięgnął po butelkę. Pijąc wino, od niechcenia zastanowił się, czy zdoła wytrwać w swoim postanowieniu. Hamowanie fizycznych żądz przez parę dni to nie problem. Ale co, jeśli on i Erwin będą tu tkwić przez kilka tygodni? Albo i miesięcy? Biorąc pod uwagę, że mieli spiżarnię pełną zapasów, ta opcja wyglądała coraz bardziej realnie.

Może niepotrzebnie upieram się przy tej przeklętej obietnicy? – pomyślał Levi, przypatrując się butelce, którą obracał w dłoni. – Erwin ma ciężkie obrażenia, więc na razie nie możemy za bardzo szaleć, ale... skoro i tak tu tkwimy, moglibyśmy przynajmniej się całować. Dać sobie nawzajem odrobinę czułości.

To byłoby miłe. Zakładając, że obaj by tego chcieli. I z tych samym powodów.

Choć Levi zdobył wiele sygnałów, że podoba się Erwinowi, była pewna kwestia, która nie dawała mu spokoju – a co jeśli Smith pragnął go tylko dlatego, bo byli jedynymi ludźmi w promieniu wielu kilometrów?

Wówczas każda wymiana pieszczot, byłaby jak wino, które obecnie pili – nieważne, czy dobre. Grunt, że jakiekolwiek.

I może to było z jego strony zbyt zachłanne, ale Levi nie chciał już zadowalać się czymkolwiek. Samo pójście z Erwinem do łóżka mu nie wystarczy.

Chciał pójść z Erwinem do łóżka, wiedząc, że jest przez niego kochany. I nie zamierzał iść w tej sprawie na żadne kompromisy.

To napełniło go optymizmem.

Może mimo wszystko miał rację? – pomyślał zerkając na Erwina. – Może wcale nie jestem takim frajerem jak mama i Kenny? 

Notka autorki

No i mamy kolejną sytuację w stylu „rozdział rozrósł się do monstrualnych rozmiarów", więc Jora musiała podzielić go na pół ^^

Kolejny rozdział będzie kontynuacją rozmowy Leviego i Erwina, dlatego w przyszły piątek gorąco zachęcam do przypomnienia sobie tej części przed przeczytaniem następnej. Poznacie jeszcze więcej szczegółów na temat życia erotycznego naszych chłopców, co – mam nadzieję – będzie dla was bardzo ekscytujące.

A skoro już o życiu erotycznym mowa, kilka słów sprostowania...

Patrząc po waszych komentarzach, wiem, że wielu z was lubuje się w myśli, że obaj panowie byli „niedoświadczeni", gdy zaczęli ze sobą sypiać. Oczywiście macie do tego prawo ;) Osobiście bardzo lubię fanfiki, gdy Levi i Erwin odkrywają swoją intymność razem. Zresztą, pewnie pamiętacie, że w moim innym opowiadaniu, „Nieplanowane marzenie" Levi był prawiczkiem.

Jednak tutaj chciałam zrobić coś innego. Przedstawić Erwina i Leviego jako dwóch dorosłych mężczyzn, którzy już trochę w życiu poeksperymentowali i przez to zdają sobie sprawę, dlaczego ich wspólne przeżycia są takie wyjątkowe.

Ogólnie to bardzo lubię motyw z otwartą rozmową na temat seksu i czyiś preferencji erotycznych – bez oceniania, krytykowania i zazdrości. Znaczy, no... odrobina zazdrości nie zaszkodzi, ale wiecie, co mam na myśli. Uważam, że zarówno w polskich szkołach jak i literaturze jest tego za mało. Mówi się, że „praktyka czyni mistrza", ale seks jest ściśle powiązany ze sferą emocjonalną (tak, nawet ten „niezobowiązujący" – bo żeby cieszyć się z one night standów trzeba najpierw ustalić ze sobą, że się ich chce), więc uważam, że rozmawianie na ten temat jest bardzo potrzebne. Tak więc, tego... no...

Żem sobie trochę pobiadoliła, ale uważam, że tym razem to było potrzebne ;)

Jak zawsze dziękuję wam za przecudowne komentarze i prywatne wiadomości.

Miałam nadzieję, że uda mi się wstawić dzisiaj dwa rozdziały za jednym zamachem, ale chyba jednak będziecie musieli poczekać do piątku ;) Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top