Rozdział 50 - Synowie samotnych rodziców
Deszcz stopniowo przybierał na sile. Krople bombardowały szyby z coraz większą częstotliwością, zaś pioruny uderzały z taką mocą, że drżała ziemia.
Z każdym hukiem Levi czuł wokół serca lekki ścisk. Miał wrażenie, jakby burza wcale nie szalała na zewnątrz ale we wnętrzu jego ciała.
Był nagi, wystraszony, a zarazem zdeterminowany, by się nie wycofywać. W chwili, gdy pocałował Erwina, wkroczył na ścieżkę bez powrotu. Wargi przystojnego pułkownika smakowały jak narkotyk, który z każdym muśnięciem coraz bardziej uzależniał.
Mam nadzieje, że pragniesz tego tak samo jak ja – pomyślał zdesperowany Levi.
Jego oczy były zamknięte, a czoło zmarszczone z niepokoju.
W głębi siebie wiedział, że znacznie prościej byłoby porozmawiać z Erwinem – zapytać go, co czuje, zamiast bezwstydnie pakować mu się na kolana i ocierać się fiutem o jego jaja, niczym zwierzę w rui.
Jednak Levi zwyczajnie nie miał siły gadać. Był zbyt obolały i wygłodzony, żeby zajmować się poważnymi sprawami. Nawet jeżeli miałby później pożałować swoich czynów, w tej chwili pragnął tylko jednego – przylgnięcia do ciała najdroższego mężczyzny każdym cholernym fragmentem skóry!
Zatem całował Erwina coraz zuchwalej, aż odgłos mlaskania zlał się z szumem deszczu i hukiem błyskawic.
Gdzieś z tyłu głowy czuł lęk, że być może robi z siebie głupka – o ile w samym seksie posiadał minimalne doświadczenie, to nigdy w życiu nikogo nie całował. Cóż... nie licząc tamtej nieudolnej próby przywrócenia Erwinowi oddechu tuż po wyłowieniu z jeziora. I obrzydliwego pocałunku z Andrew, zainicjowanego z konieczności.
Wargi pułkownika reagowały na ruchy całujących je warg, jednak poruszały się z wielką ostrożnością, jakby coś je hamowało. A co jeśli Smith wolał bardziej doświadczonych partnerów? Albo wcale nie lubił mężczyzn? A co jeśli nieudolność Leviego wydawała mu się żałosna?
Walić to, co o mnie myśli! – zdecydował czarnowłosy mężczyzna, napierając na krocze towarzysza nieco mocniej niż wcześniej.
Nawet jeśli robił z siebie desperata, tak czy siak nie potrafił przestać. Godził się z myślą, że w każdej chwili może zostać odepchnięty, ale póki nie usłyszał zdecydowanego „nie", miał zamiar cieszyć się każdą sekundą.
Sfrustrowany umiarkowanymi reakcjami partnera, schwycił jego dolną wargę zębami i delikatnie za nią pociągnął.
Wówczas przekonał się, że chyba jednak nie jest Erwinowi obojętny.
Duże dłonie pułkownika, które do tej pory zwisały swobodnie wzdłuż ciała, spoczęły na smukłej talii drugiego mężczyzny. Usta Smitha pomknęły do przodu i schwytały odsuwające się wargi Leviego. Poruszały się równie powoli jak wcześniej, ale tym razem robiły to bardziej zdecydowanie, władczo. Pokaźna męskość Erwina stała się naprężona niczym cięciwa łuku, a z jej czubka wypłynęła ta sama lepka ciecz, która wylewała się z penisa Leviego. Przezroczysty nektar sprawił, że ich kutasy mogły ocierać się o siebie z większą swobodą.
Usta niższego z mężczyzn na moment oderwały się od warg partnera, by pełnym emocji głosem wypowiedzieć cichutkie „kurwa".
Erwin pogładził Leviego po plecach, a podczas kolejnego pocałunku wysunął język. To było tak niespodziewane, że czarnowłosy żołnierz wydał zszokowane sapnięcie. Przez wiele lat żył w przekonaniu, że wymiana śliny jest obrzydliwa, ale teraz...
Boże. Był tak zaabsorbowany odkrywaniem nowego uczucia, jakiego dostarczały mu splecione języki jego i Erwina, że ledwo docierało do niego, jak bardzo naginał swoje własne zasady.
„Nie odsłaniać się".
„Nie dotykać niczego, co brudne i śmierdzące, chyba że przez rękawiczki lub kondoma".
Higiena. Czystość. Rozwaga.
To, co obecnie robili, nie miało z tymi pojęciami nic wspólnego. Ich ciała przylegały do siebie w tak wielu miejscach, że Levi nie wiedział już nawet, czy pot, który czuje na skórze, pochodzi od niego czy od Erwina. Udo na udzie, kutas przy kutasie, naga pierś przy owłosionym mostku...kurwa mać, nawet te przeklęte włoski na klacie Smitha w magiczny sposób przestały stanowić problem!
Przytłoczony zbyt wieloma doznaniami naraz, Levi przerwał pocałunek, by oprzeć swoje czoło o czoło partnera. Jego smukła dłoń sięgnęła do złączonych członków i zaczęła energicznie pocierać lepką skórę, kołysząc biodrami do przodu i do tyłu. Paznokcie drugiej ręki zaciskały się na barku pułkownika, zostawiając po sobie czerwone smugi.
- Erwin... - zakwilił Levi. – Erwin!
Odchylił głowę do tyłu, sprawiając, że usta Smitha przylgnęły do jego szyi.
Dłonie jasnowłosego mężczyzny przesunęły się w dół i objęły tyłek podwładnego. Były na tyle duże, że mogły całkowicie przykryć każdy z okrągłych pośladków. Ten fakt niemiłosiernie podniecił Leviego, który zaczął poruszać biodrami jeszcze szybciej i westchnął z zadowoleniem, gdy Erwin dopasował się do jego ruchów, rytmicznie przyciągając do siebie jego pośladki.
- Cholera – jęknął Levi, zaciskając palce na złączonych męskościach.
Jego zmrużone oczy zafiksowały się na suficie, ale w rzeczywistości nie patrzyły w żadnym konkretnym kierunku. Czarnowłosy żołnierz ledwo zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Wiedział, jedynie, co robi. I z kim.
- Erwin – wyszeptał, wplatając dłoń w blond włosy tuż nad karkiem partnera.
Zacisnął zęby i uniósł nogę, by przejechać piętą po dolnej części pleców pułkownika. Czuł się cudownie, ale i tak było mu mało.
Pragnął poczuć penisa Erwina na całej długości swojego członka, włączając w to wrażliwe jądra. W tej pozycji było to niemożliwe, więc oparł obie stopy o zimną podłogę i stanął na czubkach palców, osiągając niemal pełny szpagat. Dopiero wtedy znalazł idealny kąt. Z każdym ruchem bioder, gruby i doskonały kutas Erwina uderzał go między jądra, a potem dociskał mu penisa do brzucha. To było niczym ocieranie się o pień drzewa, który zamiast kory był otoczony gładką i śliską powłoką.
Jednak utrzymanie równowagi stanowiło nie lada wezwanie, więc Levi niechętnie odsunął dłoń od nabrzmiałej męskości, by objąć szyję dowódcy obiema rękami.
- Erwin! - wyrzucił z siebie płaczliwym głosem.
Resztki jego rozsądku przyglądały się tej scenie i kpiły z niego, że onanizował się cudzym fiutem, jęcząc jak zawodowa prostytutka.
W życiu by nie pomyślał, że doczeka dnia, gdy tak bardzo upodobni się do swojej matki. Przerażało go, jak bardzo miał to gdzieś.
Z każdym wydanym przez siebie kwileniem, coraz bardziej uświadamiał sobie, że nie miałby nic przeciwko, by stać się prywatną dziwką Erwina – bez wahania padłby przed tym mężczyzną na kolana, ssałby mu kutasa i oddałby mu się w każdej pozycji, jakiej od niego zażądano. Świadomość tego sprawiała, że zaczął drżeć nie tylko z podniecenia, ale i z niepokoju.
Jak mocno nie pragnąłby Erwina, nie takim człowiekiem chciał się stać... Nie takiej przyszłości pragnął!
Być może poczułby się lepiej, gdyby nie był jedynym, który tak bardzo przeżywał ich zbliżenie.
- Erwin – zakwilił, pocierając swoim uchem o ucho drugiego mężczyzny.
Proszę, powiedz moje imię! Proszę, powiedz cokolwiek!
Smith milczał. Mimo to jego wargi przylgnęły do skroni Leviego i złożyły w tamtym miejscu kojący pocałunek. To nieco uspokoiło czarnowłosego mężczyznę, ale nie do tego stopnia, by przystał drżeć. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
- P-potrzebuję, żebyś coś powiedział! – wybełkotał Levi. – P-potrzebuję, żebyś mnie dotknął!
Gdy tylko skończył zdanie, zganił samego siebie za tchórzostwo. Zamiast mówić ogólnikowo, powinien być bardziej bezpośredni – dać do zrozumienia, że chce usłyszeć swoje imię. Że pragnie poczuć dłoń Erwina na ich złączonych męskościach.
Właściwie to, od kiedy mówienie rzeczy wprost było dla niego tak trudne?
Już miał popaść w rozpacz, ale wtedy usłyszał przy uchu słowo wypowiedziane cichym i czułym tonem:
- Levi.
Na moment zamarł w bezruchu. O ile to możliwe, jego zaróżowione od wysiłku policzki stały się jeszcze czerwieńsze.
- Levi – ponownie usłyszał przy uchu szept Erwina.
A chwilę później jedna z dużych dłoni zsunęła się z jego tyłka, by chwycić oba penisy i delikatnie je do siebie docisnąć. Sprawiło to, że po ciele Leviego przeszedł przyjemny dreszcz. Czarnowłosy żołnierz oparł podbródek o bark dowódcy i przejechał piętami po podłodze, by dać upust ekscytacji.
- Levi. – Tym razem Erwin nie tylko wypowiedział jego imię, ale i skubnął zębami płatek jego ucha. Zupełnie jakby usłyszał myśli partnera i chciał go za nie zganić. – Levi.
Cholera...
Ręce Leviego owinęły się wokół szyi dowódcy niczym szal. Niski mężczyzna już nie drżał z niepewności, lecz patrzył przed siebie w sposób właściwy dla zrelaksowanego człowieka. Mrużył oczy i tulił się do policzka Erwina, szepcząc jego imię jak mantrę.
Wiedział, że szczyt jest blisko i czuł w związku z tym lekką frustrację.
To za szybko – pomyślał, wbijając paznokcie w kark partnera. - O wiele za szybko!
Nie chciał, by to niezwykłe doświadczenie już się skończyło. Chciał, by on i Erwin wciąż dawali sobie rozkosz na tym podniszczonym taborecie, oświetleni jedynie przez płomień skwierczącego ognia.
Lecz nie mogli powstrzymywać się bez końca. A przynajmniej Levi nie mógł.
W każdej sekundzie był coraz bardziej świadom miejsc, w których ociekające potem ciała ocierały się o siebie. A także palców Erwina, które były długie, eleganckie i dotykały dwóch męskości w tak cudowny sposób. Samo rozmyślanie o tym wywoływało silniejsze zawroty głowy niż naszprycowana przez strażników herbatka!
Wiedząc, że dłużej nie wytrzyma, Levi miał tylko jedno pragnienie.
- Dojdź razem ze mną – poprosił Erwina łamiącym się głosem. – Teraz!
Jak na komendę, oba członki wyrzuciły z siebie pokłady rozkoszy, zostawiając na brzuchach dyszących mężczyzn białe plamy. Zupełnie jakby ich ciała zsynchronizowały się ze sobą, niczym dwa instrumenty grające w tej samej orkiestrze. Było to na swój sposób piękne.
W momencie szczytowania Levi tak bardzo stracił kontakt z rzeczywistością, że nawet nie pamiętał, kiedy splótł nogi za plecami dowódcy. Zrobiło mu się głupio, że obchodzi się w taki sposób z kimś, kto miał połamane żebra, więc ostrożnie opuścił na podłogę najpierw jedną stopę, potem drugą.
Nieznacznie odsunął się od Erwina i spuścił głowę, sprawiając, że kosmyki czarnych włosów zawisły mu nad czołem. Oczy miał zmrużone, a policzki zaczerwienione. Zaciskał palce na barkach dowódcy, stopniowo uspokajając oddech i przypatrując się efektom minionego spółkowania. Białe krople leniwie spływały po naprężonych mięśniach brzucha, okrążając pępek. Ten widok wydał się Leviemu w cholerę surrealistyczny!
Czarnowłosy żołnierz nareszcie zdobył się na odwagę, by spojrzeć partnerowi w oczy.
- Erwin... - zaczął.
Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego – miał zamiar powiedzieć. – Myślę, że cię kocham. Jeśli czujesz to samo, proszę, powiedz mi!
Ale kiedy nieśmiało musnął opuszkami palców policzek dowódcy, opuściła go chęć na wyznawanie czegokolwiek.
Coś było nie tak. Bardzo nie tak!
Erwin nieprzytomnie patrzył w przestrzeń i okropnie się pocił. Co więcej, jego skóra...
O Boże!
Dłonie Leviego wystrzeliły do góry, by chwycić policzki Smitha. Żeby dodatkowo się upewnić, czarnowłosy żołnierz oparł swoje czoło o czoło dowódcy. Gdy jego najgorsze przypuszczenia się potwierdziły, gwałtownie wciągnął powietrze i odsunął głowę do tyłu.
- E-Erwin... - wyjąkał. – T-ty... jesteś gorący!
- Naprawdę? – z narkotycznym uśmiechem odparł Smith. – Cieszę się, że tak uważasz.
- To nie miał być komplement! – przez zaciśnięte zęby wysyczał Levi. – Mówiłem w sensie dosłownym. Masz gorączkę!
Zeskoczył ze swojego dowódcy na podłogę. Gdy tylko to zrobił, górna część ciała Erwina poleciała do przodu, jak u kukiełki, której obcięto sznurki. Dobrze zbudowany pułkownik nie spadł z taboretu tylko dlatego, że oparł przedramiona o uda – ale nawet ta pozycja wydawała się kosztować go masę wysiłku. Siedział, nagi i zgarbiony, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt na podłodze.
Levi zaczął nerwowo dotykać jego pleców, ramion i klatki piersiowej, łudząc się, że może jednak doszedł do niewłaściwego wniosku. Biorąc pod uwagę, co robili przez ostatnie parę minut, podwyższona temperatura ciała wydawała się czymś zupełnie normalnym. Może Erwin wcale nie był w aż tak kiepskim stanie, tylko dochodził do siebie po orgazmie?
Szlag. A jednak był w złym stanie. No jasne, cholera jasna, że był!
Ognisko nie dawało jakoś bardzo dużo ciepła, więc po paru minutach od miłosnego spółkowania ciało Leviego zaczęło stopniowo się wychładzać, lecz skóra Smitha pozostawała gorąca niczym rozżarzony pręt.
- Kurwa mać! – czarnowłosy żołnierz wydał z siebie rozżalony okrzyk, a jego oczy rozszerzyły się w panice.
Zanurzył rękę w wiadrze z wodą i szybko obmył brzuchy jego i Erwina ze spermy. Przez cały ten czas Smith nie drgnął ani o centymetr.
- O-oprzyj się o mnie – wyjąkał Levi, zarzucając sobie rękę dowódcy na ramię. – M-musisz się położyć!
Uszli może z kilka kroków, gdy pod pułkownikiem ugięły się kolana. Zachwiał się, po czym upadł na bok, ciągnąc ze sobą podwładnego.
- Kazałeś mi się położyć – powiedział, gdy leżeli razem na zimnej podłodze. – No to leżę!
Zachichotał w sposób przywodzący na myśl ćpuna.
Do reszty go powaliło? On naprawdę myśli, że to odpowiedni moment na żarty?!
Erwin zauważył oburzone spojrzenie towarzysza i szybko się zreflektował.
- Przepraszam – wyszeptał, patrząc na podwładnego skruszonym wzrokiem. – Wygląda na to, że zużyłem resztki sił na...
Zamknął oczy i wydał rozmarzone westchnienie.
To, czego nie powiedział, sprawiło, że po ciele Leviego przeszedł zimny dreszcz.
To przeze mnie – uświadomił sobie dawny zbir, głośno przełykając ślinę. – To ja rzuciłem się na niego jak napalone zwierzę, zapominając, w jakim jest stanie!
Wyjaśniło się, dlaczego Erwin był tak... powściągliwy w trakcie ich miłosnego zbliżenia. Cokolwiek czuł do podwładnego, nie mógł w pełni tego okazać, bo zwyczajnie nie miał siły. Odkąd został skopany przez strażników, ciągnął na adrenalinie. W momencie, gdy się skończyła...
- Szlag! – syknął Levi.
Nie mając innego wyjścia, po prostu wziął wielgachnego mężczyznę na ręce i pomaszerował w stronę pomieszczenia, które wybrali sobie na tymczasową sypialnię. Drzwi były lekko uchylone, więc otworzył je kopniakiem.
Nieopodal palącego się kominka znajdowało się zaimprowizowane posłanie. Część koców została ułożona jeden na drugim, by stworzyć coś na kształt materaca. Pozostałe pełniły rolę poduszek i kołder.
Levi położył Erwina na plecach, dokładnie go przykrywając i kilkukrotnie wygładzając materiał. Smith cały czas miał zamknięte oczy. Niemal natychmiast zwinął się w kłębek i podciągnął kolana pod brodę. Choć spomiędzy koców wystawała tylko jego głowa, widać było, że trzęsie się na całym ciele.
- P-piłeś coś? – spytał Levi. – C-cokolwiek?
- Trochę wody – padła bełkotliwa odpowiedź.
- Trochę?
- Potem napiję się więcej. Teraz chce mi się spać...
- NIE!
Pod wpływem głośnego okrzyku, pułkownik zmarszczył nos. Levi odgarnął kilka lepiących się blond kosmyków z czoła drugiego mężczyzny.
- N-nie wolno ci teraz zasnąć! – wyszeptał, czując gromadzącą się w oczach wilgoć. – Nie możesz tego zrobić, rozumiesz mnie?!
- Levi... - Erwin mocniej wtulił policzek w koc, który miał pod głową. – Proszę, nie martw się o mnie. Nic mi nie jest.
- Gówno prawda!
Po karku czarnowłosego żołnierza przeszedł dreszcz – już nie tylko pod wpływem strachu, ale i zimna. Levi zrozumiał, że jeśli zaraz się nie okryje, prawdopodobnie skończy w tym samym stanie co dowódca. A zdecydowanie nie mógł sobie teraz na to pozwolić! Nie w sytuacji, gdy Erwin tak bardzo go potrzebował!
Wziął jeden z zapasowych koców, szczelnie się nim opatulił, po czym dorzucił drewna do kominka i pognał z powrotem do głównej sali, by przynieść garnek wody pitnej.
Kiedy wrócił, usiadł na posłaniu, położył sobie głowę dowódcy na kolanach i zaczął poić gorączkującego mężczyznę, równocześnie zastanawiając się, co powinien, u licha, zrobić.
Źródło gorączki było niemożliwe do ustalenia. Według najbardziej optymistycznego scenariusza, Erwin przechodził naturalny proces regeneracji. Jego ciało miało serdecznie dosyć zmuszania się do nadludzkiego wysiłku i zwyczajnie powiedziało „stop". Jeśli tak sprawy się miały, Smithowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Ale z drugiej strony...
Jeżeli któreś z żeber przebiło tkankę... Jeżeli doszło do krwawienia wewnętrznego, albo jakiś innych powikłań, to... T-to...
To Levi nie mógł zrobić absolutnie nic.
Przecież nie był lekarzem, na litość boską! Jeśli wpadnie na jakiś durnowaty pomysł i zacznie bawić się w chirurga, tylko zaszkodzi Erwinowi. No więc, co mu, kurwa, pozostawało? Modlitwa?!
- Szlag by to... - zakwilił.
Na policzek Erwina spadło parę kropel. Dopiero chwili Levi uświadomił sobie, że to jego własne łzy.
Coraz trudniej mu było zapanować nad emocjami, przez co ręka, którą trzymał garnek, zaczęła drżeć. Smith zakrztusił się. Część wody spłynęła z kącika jego ust aż do podbródka.
- P-przepraszam – wybełkotał Levi. – Przepraszam!
Wstydził się łez, które spływały mu po policzkach, ale pierwszy raz od lat nie był w stanie nic zrobić, żeby je powstrzymać.
Trochę to trwało, ale Erwin w końcu wypił całą zawartość naczynia.
Rozległ się stukot odkładanego na podłogę garnka, a powieki pułkownika uniosły się, ukazując pełne troski niebieskie oczy. Niewiarygodne, że nawet w takim stanie ten facet znajdował w sobie siłę, by martwić się o kogoś innego niż on sam.
- Levi... - wyszeptał.
Jedna z jego dłoni wysunęła się spod koca, z wielkim wysiłkiem uniosła się do góry i dotknęła policzka czarnowłosego mężczyzny. Kciuk pułkownika zaczął delikatnie ścierać spływające po skórze łzy.
- Nie pierwszy raz mam złamane żebra – szepnął Erwin. – Kiedy byłem kadetem, przytrafiło mi się dokładnie to samo. Wtedy też nie miałem na nic siły i dostałem wysokiej gorączki. Jeżeli dasz mi się przespać...
- Nie! – spanikowanym głosem zaprotestował Levi. – Żadnego spania!
Argumenty Smitha brzmiały rozsądnie, jednak nie potrafił zdobyć się na to, by ich posłuchać. Zacisnął dłonie w pięści i poszedł do wielkiej sali po więcej wody. Wracając do Erwina, zabrał też ze sobą szmatkę, którą znalazł w skrzyni obok drzwi wejściowych.
Pułkownik miał zamknięte oczy i wyglądał na pogrążonego we śnie. Na ten widok w głowie Leviego zaczęły pojawiać się sceny z przeszłości. Już wcześniej o nich myślał, ale teraz miał wrażenie, jakby rozgrywały się naprawdę - tu i teraz - a nie tylko w jego wyobraźni.
Tak gwałtownie odstawił garnek i rzucił się w stronę Erwina, że omal nie wylał całej wody, którą ze sobą przyniósł.
- Obudź się! – krzyknął, potrząsając dowódcę za ramiona. – OBUDŹ SIĘ!
- Nie śpię, Levi... - wybełkotał Smith, nieznacznie odchylając powieki.
Po policzkach czarnowłosego mężczyzny spłynęły kolejne łzy. Levi szybko otarł je grzbietem dłoni, przystawił garnek bliżej siebie i namoczył szmatę w wodzie. Gdy odpowiednio nasiąkła, wykręcił ją i ułożył na czole Erwina.
- Nie możesz pójść spać – mamrotał pod nosem. – N-nie możesz!
- Dlaczego?
Głos Smitha cały czas brzmiał tak samo – cicho i łagodnie. Słuchanie go sprawiało, że Levi coraz gorzej nad sobą panował. Jego dolna warga zaczęła drżeć.
- Jeżeli zaśniesz, umrzesz – wyszeptał, nie patrząc na Erwina. – N-nie możesz umrzeć! Nie w taki sposób... Nie tak jak ona!
- Jak kto, Levi?
Czarnowłosy żołnierz zamknął oczy. Kiedy ponownie je otworzył, były pełne rozpaczy.
- Moja mama – wyjaśnił cicho.
Gdyby był tym samym Levim co kilka miesięcy temu, zapewne nie powiedziałby nic więcej. Jednak teraz coś zmieniło. Biorąc pod uwagę, w jakiej sytuacji się znaleźli... A także fakt, że Erwin mógł wkrótce umrzeć... Wszystko to sprawiało, że dawny mieszkaniec Podziemi rozpaczliwie pragnął zmniejszyć dystans między nimi. Podzielić się ze Smithem najbardziej podatną na zranienie częścią siebie.
- Pracowała w burdelu. – wyznał, zaciskając dłonie na kocu, którym wcześniej owinął swoje ciało. – Po wizycie jednego z klientów zaczęła...
Słowa ugrzęzły mu w gardle. Wciąż nie patrzył w stronę Erwina.
Po chwili Smith przerwał milczenie.
- Więc... - zaczął niepewnie. - To, co mówiłeś, by oszukać jednego z naszych porywaczy...
- Nie, nie wszystko było prawdą, do diabła! – syknął Levi. - Sam się nie kurwiłem. Nie musiałem.
Wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Ślady, które łzy pozostawiły na jego policzkach, zdążyły już wyschnąć, lecz wokół oczu miał wyraźne czerwone obwódki.
- Ale nie kłamałem, gdy mówiłem, że moja mama była prostytutką – powiedział, zerkając na Erwina. Siedział bokiem do dowódcy, obejmując kolana dłońmi. - Ciężko pracowała, by nas utrzymać. Kiedy podrosłem i potrzebowałem nowych ubrań, zaczęła przyjmować klientów, których wcześniej nawet nie brałaby pod uwagę. Takich o dziwnych upodobaniach. Niektórzy mieli solidnie napieprzone w głowach. Godziła się na ich zapędy tylko po to, by kupić mi coś słodkiego. Słyszałem, jak koleżanki kpiły z niej z tego powodu.
Przysunął pięty bliżej siebie i oparł jedną stopę o drugą.
- Jeden z kolesi połamał jej parę kości – mówił dalej, bezbarwnym głosem. – Twierdził, że to „tylko zabawa". Podniecało go zadawanie bólu, a „dziwki są przyuczane do tego, by znosić absolutnie wszystko. Powtarzał, że za forsę, jaką nam zostawił, miał prawo zrobić, co mu się podobało". Wciąż pamiętam, jak okropnie śmierdział, gdy wychodził z naszego domu.
Jego palce mocniej zacisnęły się na kocu.
- Do dziś nie wiem, co było przyczyną – przyznał się Erwinowi, trzęsąc się na całym ciele. – Czy ten skurwiel ją czymś zaraził, czy też walnął ją tak mocno, że miała obrażenia wewnętrzne. Lekarz niczego nie znalazł. Wydaliśmy na gnoja całą kasę, jaką mieliśmy, a on powiedział tylko tyle, że moja mama powinna odpoczywać. Tydzień po jego wizycie umarła.
Nie panując na sobą, kopnął garnek z wodą. Naczynie poturlało się po podłodze, rozlewając wodę i robiąc straszny raban.
- Powiedziała mi, że czuje się lepiej – zakwilił, zakrywając sobie oczy dłonią. – „Już wszystko dobrze, skarbie. Wystarczy, że trochę się prześpię". Ale gdy zamknęła oczy, już nigdy ich nie otworzyła. Szturchałem ją, błagałem, a ona się nie budziła! – zawył z pretensją w głosie.
- Ze mną tak nie będzie, Levi – szepnął Erwin.
- Gówno prawda! – warknął Levi, odsuwając rękę od twarzy i patrząc na drugiego mężczyznę oczami szaleńca. – Nie masz bladego pojęcia, co będzie!
- Nie mogę umrzeć, bo wtedy spotkałbym się z twoją mamą – ze słabym uśmiechem wyjaśnił Smith. – A nie jestem jeszcze gotowy, by stanąć przed tak silną i niezwykłą kobietą.
Ramiona czarnowłosego żołnierza rozluźniły się, jakby zdjęto z nich wielki ciężar. Co prawda Levi już wcześniej podejrzewał, że Erwin nie będzie kpił z zawodu jego mamy, ale... Szlag. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak rozpaczliwie pragnął usłyszeć potwierdzenie.
- Więc... - zagaił, głośno pociągając nosem. – Uważasz, że...
- Pomimo trudnych warunków udało jej się wychować cię na troskliwego i pełnego współczucia człowieka – powiedział Erwin. – To oczywiste, że była kimś wyjątkowym.
Pod wpływem tych słów Levi poczuł się wzruszony. A jednocześnie przerażony, bo jeszcze bardziej upewnił się w przekonaniu, że za nic... za żadne skarby nie chce stracić Erwina!
Dlaczego Bóg chciał odebrać mu mężczyznę, który odnosił się do jego mamy z takim szacunkiem? To kurewsko niesprawiedliwe!
- Levi, połóż się przy mnie – cicho poprosił Smith.
Czarnowłosy żołnierz przecząco potrząsnął głową.
- Proszę, połóż się – z nieco większym naciskiem powiedział Erwin. – Przez większość dnia niosłeś mnie na plecach. Jesteś wyczerpany. Musisz się położyć.
- N-nie – wybełkotał Levi. – N-nie mogę! M-muszę czuwać, żebyś...
- Postaram się na razie nie zasypiać – obiecał Erwin. – Będziemy rozmawiać, aż przestaniesz odczuwać strach. Tylko proszę, połóż się.
Dawny mieszkaniec Podziemi jeszcze chwilę się wahał, ale ostatecznie dorzucił parę patyków do kominka i ostrożnie wpełzł pod koc. Leżał z policzkiem na piersi Erwina, zahaczając kolanem o jego udo. Byli kompletnie nadzy i w innych okolicznościach ta pozycja wywołałaby rumieńce, jednak Levi za bardzo martwił się o towarzysza, by odczuwać podniecenie.
- Chyba zaczynam się do nich przyzwyczajać – wymamrotał.
Erwin pytająco uniósł brwi.
- Do twoich kłaków – sprostował Levi, zahaczając małym palcem o pasek blond włosków na mostku dowódcy.
Smith cicho się zaśmiał. Szmata zsunęła się z czoła na jego nos. Levi wyciągnął rękę, by ją poprawić.
- Wciąż jesteś rozpalony – szepnął, wodząc zgiętymi palcami po rozgrzanym policzku Erwina. – A ja wylałem wodę. Powinienem pójść i przynieść nową.
- Nie. – Pułkownik chwycił dłoń, która dotykała jego twarzy i lekko ją ścisnął. – Proszę, zostań ze mną.
Levi zawahał się. Twarz Erwina miała intensywny odcień czerwieni i była bardzo, bardzo gorąca. Podobnie jak reszta ciała pułkownika. Rozsądniej byłoby poszukać więcej szmat, namoczyć je w wodzie i umieścić je na rozgrzanej skórze gorączkującego mężczyzny.
Jednak gdy Erwin patrzył na niego w taki sposób, Levi nie miał serca ruszyć się z miejsca.
- Opowiedz mi o swojej mamie – poprosił Smith. - Jak wyglądała?
Dawny mieszkaniec Podziemi spuścił wzrok i poszukał w pamięci twarzy Kuchel.
- Była podobna do mnie. Takie same oczy. Te same ciemne włosy. Chuda jak patyk.
Wyobraził ją sobie, stojącą przy kuchni. Pamiętał, że często przyrządzała mu naleśniki.
- Przez większość czasu była szczupła w atrakcyjny sposób, ale kiedy zaczęła chorować...
Choć nie chciał się dołować, dobre wspomnienia zaczęły stopniowo ustępować miejsca tym przykrym. Mimo to czuł się zadziwiająco spokojny. Bliskość Erwina sprawiała, że nie myślał o losie swojej mamy z tak wielkim smutkiem jak zwykle.
- Traciła wagę stopniowo, więc ledwo to zauważyłem – mówił miarowym tonem. - Sądziłem, że to tylko taka faza. Już wcześniej chudliśmy, gdy mieliśmy gorszy okres, ale potem mama znajdywała klientów i nam się poprawiało. Nie sądziłem, że tym razem...
Urwał i pokręcił głową.
- Ile miałeś lat, gdy ją straciłeś? – spytał Erwin.
- Nie jestem pewien. Chyba siedem.
- Siedem, tak? Ja byłem nieco starszy, gdy zginął mój ojciec. Miałem jedenaście lat.
- Powiedział ci kiedyś, co stało się z twoją matką?
Levi zadarł głowę do góry, by spojrzeć na towarzysza. Erwin wyglądał na nieco bardziej rozbudzonego niż wcześniej, jednak wciąż mrużył oczy w sposób właściwy dla wyczerpanego człowieka.
- Przez większość mojego życia tata twierdził, że zmarła przy porodzie – powiedział po dłuższej chwili namysłu. - Ale kiedyś podsłuchałem jego rozmowę z przyjacielem i poznałem prawdę. Najwyraźniej była młodą kobietą ze szlacheckiego rodu, uwięzioną w zaaranżowanym małżeństwie. Mój ojciec miał być dla niej odskocznią od nudnego, arystokratycznego życia. Kiedy przyszedłem na świat...
Zrobił krótką pauzę, po czym dokończył:
- Mąż mojej matki za wszelką cenę chciał uniknąć skandalu, więc kazał wszystkim powtarzać, że dziecko urodziło się martwe. Przez krótki moment rzeczywiście chciał mnie zabić. Nie jestem pewien, komu zawdzięczam życie, ale ostatecznie zostałem zaniesiony do mojego ojca. Dano mu wybór: albo sam się mną zajmie i nigdy nie powie słowa o moim pochodzeniu, albo zostanę porzucony na ulicy.
- Pomyśleć, że tak mało brakowało, a dorastalibyśmy w podobnych okolicznościach. – Levi cicho parsknął, ale w jego oczach nie było rozbawienia.
Patrzył na Erwina w taki sposób, jakby znali się od zawsze. Jakby od dawna byli połączeni, ale dopiero teraz zaczęli to dostrzegać.
Smith nieznacznie poprawił pozycję, by móc objąć podwładnego. Kciuk jego prawej dłoni kręcił na ramieniu Leviego niewielkie kółka.
- Więc... - po pewnym czasie odezwał się czarnowłosy żołnierz. - Jedna z tych wypindrzonych laluń, paradujących w sukienkach, które kosztują więcej niż miesięczny żołd, to twoja matka, tak?
- Prawdopodobnie.
- Szukałeś jej kiedyś? Wiem, że jeździsz z Shadisem na te wszystkie wystawne przyjęcia do stolicy, by żebrać o kasę dla Korpusu.
- No proszę. – Erwin zamknął oczy, a kąciki jego ust drgnęły w uśmiechu. - Nie wiedziałem, że aż tak interesujesz się tym, co robię.
- Ja i moi przyjaciele chcieliśmy cię okraść, a potem zabić. To oczywiste, że znaliśmy twój grafik na pamięć.
- Prawdziwi z was profesjonaliści.
Levi uświadomił sobie, że od jakiegoś czasu wodzi palcami po blond włoskach na piersi Erwina. Ta czynność w pewien sposób go uspokajała.
- W każdym razie, bywasz w towarzystwie – wymamrotał, przypatrując się ruchom swojej dłoni. - Nie zdarza ci się patrzeć na tłum tych wszystkich bogaczy i zastanawiać się, czy jest wśród nich twoja matka?
- Nieszczególnie. Kiedy byłem mały, powtarzałem sobie, że pewnego dnia stanę się na tyle ważny, by wejść do kręgów szlacheckich i ją odszukać. Jednak teraz mało mnie to obchodzi. Ta kobieta nie ma dla mnie znaczenia.
- Co byś zrobił, gdybyś wiedział, kim ona jest? Gdybyś stanął naprzeciwko niej twarzą w twarz, co byś jej powiedział?
- Jeśli przypadkiem dręczą panią wyrzuty sumienia, madame, to czy byłaby pani tak miła i wsparła Korpus Zwiadowczy hojną darowizną?
Levi parsknął śmiechem.
- Ja pierdolę... To tak bardzo w twoim stylu. Wykorzystać znalezienie matki, by wyłudzić kasę na ekspedycję. Czemu mnie to nie dziwi?
- A ty co byś powiedział swojemu ojcu, gdybyś go spotkał?
- Nie mam pojęcia, kim on jest.
- Ale gdybyś wiedział, to co byś mu...
- „Spierdalaj i nie pokazuj mi się na oczy".
Tym razem to Erwin się zaśmiał. Jednak biorąc pod uwagę, jak wysoką miał gorączkę, zrobił to kompletnie bezdźwięcznie, tylko nieznacznie rozchylając usta.
- Krótko i zwięźle – skwitował. - Bardzo w twoim stylu.
- Może jeszcze kopnąłbym go w jaja – po chwili dodał Levi. - W zależności od tego, jak bardzo byłby natarczywy.
- Rozsądny sposób upewnienia się, że nie spłodziłby więcej dzieci.
- I nie przekazał nikomu w genach swojego gównianego wzrostu. Tylko tyle wiem o nim na pewno. Musiał być cholernym kurduplem. Moja mama rzadko musiała odchylać głowę, by na kogoś popatrzeć. Była w diabły wysoka. Podobnie, zresztą, jak on. Dlatego przestałem brać go pod uwagę...
- „Go"?
Levi na krótki moment się zawahał, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że nie ma już żadnych oporów przed zdradzaniem Erwinowi szczegółów odnośnie swojej przeszłości.
- Po śmierci mamy przygarnął mnie taki jeden facet.
- Seryjny morderca, o którym kiedyś wspominałeś? – niepewnie spytał Smith.
- Miał na imię Kenny, ale ludzie nazywali go „Rozpruwaczem" – gorzkim tonem odparł Levi. – Chyba nie muszę wyjaśniać ci, dlaczego.
Pułkownik krótko skinął głową.
- Przez długi czas podejrzewałem, że to on jest moim ojcem – westchnął dawny wychowanek Rozpruwacza. - Ale potem zrozumiałem, że dziedziczenie tak nie działa i wykluczyłem tę opcję.
- Może zbyt pochopnie? – ostrożnie zasugerował Erwin. - Niektóre cechy są dziedziczone co drugie pokolenie.
- Znaczy...
- Po dziadkach.
Levi lekceważąco wzruszył ramionami.
- Kij to wie.
Jego powieki z chwili na chwilę stawały się cięższe. Uderzający w szyby deszcz wydawał dźwięki, których przyjemnie się słuchało. Nawet pioruny nie brzmiały już tak złowieszczo jak wcześniej – przywodziły na myśl pomruki udobruchanych bestii.
- Spodobałbyś się jej – wymamrotał Levi. - Mojej mamie.
- Jak miała na imię? – szepnął Erwin.
- Kuchel.
- A nazwisko?
- Nigdy mi go nie wyjawiła. Nie jestem pewien, czy go nie miała, czy nie chciała go mieć. – Levi zrobił krótką pauzę, po czym zapytał: - Jak miał na imię twój ojciec?
- Kasimir.
- Kasimir Smith?
- Właśnie tak. – zaśmiał się Erwin.
- Wspomniałeś, że był nauczycielem – przypomniał sobie Levi. – Masz po nim jakieś cechy?
- Jeśli pytasz o wygląd, to odziedziczyłem po nim wyraziste brwi i blond włosy.
- W tym te kłaczyska?
Tym razem dawny mieszkaniec Podziemi popatrzył na włoski porastające klatkę piersiową dowódcy nie z obrzydzeniem lecz z czułością.
- Owszem. – Erwin zaśmiał się pod nosem. – Lecz gdyby mój ojciec żył, miałby zupełnie inną budowę ciała niż ja – dodał nostalgicznym tonem. – Mało który nauczyciel spędza swoje dni machając mieczem i latając po drzewach.
- Sądzisz... że by mnie polubił?
Levi starał się nie pokazać, jak bardzo przejmuje się odpowiedzią na to pytanie, jednak czuł, że udawanie nonszalancji kompletnie mu nie wyszło.
- Mój ojciec miał spore doświadczenia w pracy z trudną młodzieżą – w głosie Erwina zabrzmiała nuta rozbawienia. – Przejrzałby cię na wylot. Podobnie jak ja, domyśliłby się, że za twoim kąśliwym językiem i zaciśniętymi pięściami kryje się cudowny człowiek.
- Ej. – Levi zadarł głowę do góry, by łypnąć na dowódcę. – Co ma znaczyć „z trudną młodzieżą"? Nie jestem smarkaczem!
- Dobrze o tym wiem.
Ich spojrzenia spotkały się i dawny zbir przypomniał sobie, że nie tak dawno temu robili ze sobą rzeczy zarezerwowane wyłącznie dla dorosłych.
Levi spuścił wzrok i spłonął rumieńcem. Kusiło go, by porozmawiać na Wiadomy Temat, ale z drugiej strony... nie chciał niszczyć tej chwili. Czy też wprowadzać niezręcznej atmosfery, gdy obaj byli tak bardzo wyczerpani, a Erwin miał wysoką gorączkę.
Dlatego zmusił swoje niepokorne ciało, by przestało dygotać jak u napalonego nastolatka i poprosił:
- Opowiedz mi coś więcej o swoim tacie. Powiedz mi o nim coś, czego nie mówiłeś nikomu innemu.
A zatem Erwin zaczął mówić.
Mówił i mówił, a jego zmęczony głos stopniowo zlewał się z dźwiękami deszczu i skwierczącego kominka.
Wspomniał o dysleksji swojego ojca, a gdy usłyszał zdumione „że co, do diabła", cierpliwie wyjaśnił Leviemu, że Kasimir potrafił myśleć nieszablonowo, ale przez to litery latały mu przed oczami i musiał pokonać bardzo wiele przeszkód, by zostać nauczycielem. Dla czarnowłosego żołnierza był to spory szok, bo zdążył już stworzyć sobie w głowie obraz Smithów jako rodziny geniuszy, w której zarówno syn jak i ojciec od małego odznaczali się ponadprzeciętną błyskotliwością.
Zresztą... nie była to jedyna zdumiewająca informacja, która zaskoczyła go tamtego dnia.
On i Erwin rozmawiali bardzo długo, aż nastała noc, a zgromadzona przy kominku sterta drewna prawie całkowicie się wyczerpała. Mówili o ojcach, którzy czasem zakładali różowe fartuchy, bo chcieli być matkami dla swoich synów... a także o matkach, które często przejmowały rolę ojców i rozmawiały ze swoimi synami o typowo męskich sprawach.
Dzielili się ze sobą sekretami, których nie zdradzali nikomu innemu, leżąc obok siebie pod stertą koców, wiele kilometrów od domu.
Levi nie pamiętał, który z nich zasnął jako pierwszy.
Pamiętał jedynie uczucie błogości, które ogarnęło go, gdy wreszcie zamknął oczy i wtulił się w nagie ciało najdroższego sobie mężczyzny.
Notka autorki
Już nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, jak wam się podobał najnowszy rozdział.
No wiem, wieeeem, wszyscy pragniemy gorącego seksu, unii dwóch ciał i tego, by panowie wreszcie "poszli na całość", ale na to będziecie musieli chwilę poczekać. Pamiętajmy, że panowie nie mają przy sobie ani kropli lubrykantu, a Erwin ma połamane żebra. Tak więc, dopóki sytuacja odrobinę się nie poprawi, będą zbliżenia - owszem - ale bardziej duchowe ;)
Na pewno ucieszycie się słysząc, że w przyszłości nie będzie już raczej żadnych POWAŻNIEJSZYCH kłótni między Erwinem i Levim. Znaczy... będą się sprzeczać, bo oni inaczej żyć nie umieją, ale nie będzie już żadnych grubszych nieporozumień takich jak to w gabinecie Erwina. A przynajmniej nie w tym opowiadaniu.
Za to będą kłopoty, bo zanim doczekamy happy endu, Levi i jego najdroższy dowódca będą musieli zmierzyć się ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem niż trójka nieudolnych strażników ^^. Ale nie będę wam spoilerować nic więcej!
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia za tydzień!
ps. Nie mogę uwierzyć, że właśnie publikuję pięćdziesiąty rozdział. PIĘĆDZIESIĄTY! To opowiadanie liczy obecnie ponad dwieście siedemdziesiąt tysięcy słów, a ja chyba zwariowałam ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top