Rozdział 49 - Daleko od domu

Levi nigdy nawet nie był w wannie, a co dopiero w rzece.

Najgłębiej zanurzył się na wysokość łydek, gdy Henning i reszta smarkaczy uparli się, by pójść nad jezioro. Namawiali go, by wykąpał się całkowicie, ale stanowczo odmówił. Został wtedy porównany do kota– burkliwego, humorzastego i odczuwającego głęboki wstręt do wody.

Tak czy siak, dryfowanie po rzece było dla niego przytłaczającym przeżyciem, z którego niewiele pamiętał.

Od momentu, gdy zacisnął palce na mokrym drewnie i upewnił się, że Erwin jest tuż obok, był w stanie skupić się na tylko jednej myśli:

Trzymać i nie puszczać! TRZYMAĆ I NIE PUSZCZAĆ!

Co stanowiło dla niego spore wyzwanie, bo rzeka przypominała rozwścieczonego byka, zdeterminowanego zniszczyć każdego intruza, który wkroczył na jego terytorium. Szarpała dwójką Zwiadowców, ciskając nimi o kamienie i brutalnie wciskając im głowy pod wodę, przez co musieli co chwilę łapać oddech.

W pewnym momencie uspokoiła się, ale Levi stracił do niej zaufanie, więc zamiast nieznacznie rozluźnić mięśnie, chwycił kłodę dwa razy mocniej.

Tym, co wyrwało go z transu, była piaszczysta ziemia, którą wyczuł czubkami butów. Wówczas gwałtownie otworzył oczy i zaparł się nogami, zatrzymując w miejscu siebie i towarzysza.

- Erwin? – zagaił niepewnie.

Wymacał przestrzeń obok siebie i przez jeden krótki moment przeraził się, że stracił najdroższego dowódcę podczas spływu. Ale potem rozejrzał się dookoła i odetchnął z ulgą.

Erwin wcale nie został z tyłu, a jedynie chwycił się skraju kłody, przez co odległość między nim i podwładnym stała się większa.

- N-nic mi nie jest – wystękał, posyłając Leviemu słaby uśmiech.

Był zanurzony od pasa w dół. Jedną rękę trzymał na brzuchu, a drugą opierał się o brzeg rzeki.

Czy raczej - strumienia. Po którego obu stronach w zasadzie nie były „brzegi" lecz... „ściany"?

- Gdzie my, do cholery, jesteśmy? – odezwał się zszokowany Levi. – Jakim cudem wylądowaliśmy w jaskini?! Czy raczej w tunelu...

Nie mógł się zdecydować, jak nazwać miejsce, w którym się znaleźli. Zarówno za sobą i przed sobą widzieli światło - zupełnie jak w tunelu wydrążonym w Murze, by rzeka mogła płynąć. Jednak w tym przypadku ściany były o wiele bardziej szorstkie. Wszędzie widać było odstające skały i stalaktyty.

Leviego naszła przerażająca myśl.

- Ej – odezwał się, z niepokojem przełykając ślinę. – Ale my chyba nie umarliśmy? Prawda?

- Po śmierci nie czułbym takiego bólu. – Erwin krzywo się uśmiechnął.

- Jesteś ranny? – zaniepokoił się czarnowłosy żołnierz. – Pomijając złamane żebra, znaczy się...

Pułkownik przecząco pokręcił głową.

- Na szczęście nie. A ty?

- Mam w pizdu siniaków, ale żadnej poważnej rany.

- To dobrze. Nawet drobne skaleczenie łatwo ulega zakażeniu. Mieliśmy niezłego farta. Biorąc pod uwagę, jak bardzo się poobijaliśmy, byłem pewien, że już po nas.

Przejechał dłonią po kamienistej ścianie, przypatrując jej się zafascynowanym wzrokiem.

- Wydaje mi się, że to biegnący pod górą przesmyk – wyszeptał. – Powstał dzięki procesowi zwanemu „erozją". Polega to na tym, że...

- Nie jestem w nastroju na słuchanie naukowego bełkotu! – syknął Levi.

Objął się ramionami i zadygotał z zimna.

Zza jego pleców dobiegł podejrzany odgłos. Coś łaziło w miejscu, z którego przypłynęli. Dłoń dawnego zbira odruchowo powędrowała do zatkniętego za pas noża. Miał szczęście, że nie stracił go podczas spływu.

- Tytan czy zwierzę? – zastanawiał się, łypiąc na wejście do tunelu nieufnym wzrokiem.

- Ciężko stwierdzić – wysapał Erwin.

Sądząc po tym, jak bardzo się trząsł, był tak samo zmarznięty jak Levi.

- Jeśli to niedźwiedź, powinniśmy zapolować na niego dla mięsa – ciągnął kontemplacyjnym tonem. – Ale jeśli trafimy na tytana, sprowadzimy na siebie kłopoty. Na razie lepiej nie kusić losu. Zanim zdecydujemy, co robić, sprawdźmy, co jest po drugiej stronie góry.

Wskazał palcem kierunek przeciwny do tego, z którego dobiegał dźwięk. Levi skinął głową i poczłapał w stronę źródła światła.

Zimno sprawiało, że poruszał się znacznie szybciej, niż zamierzał. Po paru krokach zatrzymał się i obejrzał się przez ramię.

- Nie martw się, jestem tuż za tobą. – Erwin uspokajająco uniósł dłoń. Drugą ręką opierał się o ścianę tunelu, by utrzymać równowagę. – Sprawdź, czy na zewnątrz jest bezpiecznie.

Levi zmierzył dowódcę zatroskanym spojrzeniem i po chwili wahania, skinął głową.

W kilku susach znalazł się na otwartej przestrzeni. Promienie słońca oślepiły go, więc uniósł przedramię, by zasłonić oczy. A gdy już przyzwyczaił się do światła i odsunął rękę...

- O cholera – wykrztusił, gwałtownie łapiąc powietrze. – Erwin. Musisz to zobaczyć!

Zaintrygowany pułkownik przyśpieszył tempa, by zrównać się z podwładnym. Kiedy już stanął obok Leviego, na jego twarzy odmalował się szok. Który po chwili przeszedł w niedowierzanie. A potem w dziką radość.

- Niewiarygodne... - szepnął Smith.

Wyglądał, jakby kompletnie zapomniał o zimnie i bolących żebrach. Oczy mu pojaśniały jak u podekscytowanego dzieciaka.

Wszystko z powodu zamku!

Obrośniętej bluszczem fortecy, która stała dumnie na środku łąki, zewsząd otoczona wysokimi górami. Była dość mała – co najmniej trzy razy mniejsza niż Kwatera Główna Korpusu Zwiadowczego. A także stara – najbrzydsze budynki w Podziemiu wyglądały przy niej na świeżo wyremontowane.

Mimo to na swój sposób emanowała solidnością. Mury wokół dwóch samotnych wieżyczek były dosyć wysokie, a ich kolor kojarzył się Leviemu z Marią, Różą i Shiną. Czyżby zostały zbudowane z tego samego materiału?

Zresztą... ich podobieństwo do trzech „obrończyń" ludzkości wcale nie było najbardziej szokującym elementem.

Największe zdumienie wywoływał fakt, że zamek wyglądał identycznie jak ten występujący w książce o Książulku i Pokojówce. Normalnie, jakby został żywcem wyjęty z ilustracji!

- Miałeś rację – wykrztusił Levi, nie patrząc na Erwina. – On naprawdę istnieje. Cały czas tu był!

- Tak – potwierdził uradowany Smith. – Tylko że był zasłonięty przez góry. Mogliśmy go szukać bez końca. Założę się, że tamten przesmyk to jedyny sposób, żeby się tutaj dostać!

Wyszczerzył zęby i pobiegł w stronę zamku. Jedna z jego rąk wciąż tkwiła przyciśnięta do boku, jednak zdawał się chwilowo o niej zapomnieć.

- Może trochę zwolnij, co? – skarcił dowódcę Levi. – Nadal masz połamane żebra!

Te słowa odbiły się od Erwina jak od ściany. Czarnowłosy żołnierz przewrócił oczami, zaklął pod nosem i ruszył śladem towarzysza.

- Tylko spójrz na tę wspaniałą konstrukcję. – Smith dopadł do muru i przesunął po nim czubkami palców. – Gładka niczym kartka papieru! Żaden ze znanych mi budowniczych nie byłby w stanie stworzyć czegoś takiego.

- Proponuję, byśmy poszukali wejścia i pozachwycali się pieprzonym zameczkiem od wewnątrz! – wycedził Levi. – Po naszej przygodzie w rzece moje jaja zamieniły się w sople lodu!

- Jeżeli mamy do czynienia z tą samą fortecą, którą opisano w książce, nie będzie żadnego wejścia. – Erwin przechadzał się wzdłuż budowli, wpatrując się w nią zafascynowanym wzrokiem.

- Lepiej żeby jednak jakieś było. Jesteśmy tutaj zbyt odsłonięci i...

Czarnowłosy żołnierz nie zdążył nawet skończyć zdania, gdy z tunelu dobiegł ten sam dźwięk, który słyszeli wcześniej. Jednak tym razem nie mieli wątpliwości – to zdecydowanie nie był niedźwiedź.

Erwin nareszcie stracił zainteresowanie fortecą i przypomniał sobie o warunkach, w jakich się znajdowali.

- N-niemożliwe – wykrztusił, patrząc na wejście do tunelu zaniepokojonym wzrokiem. – To zbyt wąski przesmyk. Tytan nie powinien się zmieścić! Raczej.

- Nie mamy czasu, by to sprawdzać! – syknął Levi, zginając kolana. – Ładuj mi się na plecy!

Smith wyglądał, jakby chciał zaprotestować, jednak nie dano mu dojść do słowa.

- Ostrzegam cię – mrocznym głosem zaczął dawny zbir. – Jeśli zmarnujesz choćby jedną minutę na przekonywaniu mnie, że mam cię zostawić, pierdolnę cię w łeb!

Ten argument zakończył wszelkie dyskusje. Pułkownik Zwiadowców umościł się na plecach podwładnego, a ten zerwał się do biegu.

Okrążyli cały zamek, ale nie znaleźli niczego, co przypominało wejście. Tymczasem odgłosy z tunelu stawały się coraz donośniejsze.

Levi rozpoczął kolejną rundkę wokół fortecy.

- Nie możesz tak biegać bez końca! – krzyknął Erwin. – Zostaw mnie tu i biegnij do tunelu. Jeśli wystarczająco szybko wdrapiesz się na skały, może uda ci się zasypać wejście i...

- Zostaniemy tutaj uwięzieni – wydyszał Levi, przekręcając głowę, by popatrzeć na mury.

- To jedyna opcja. Już ustaliliśmy, że do zamku nie ma żadnego wejścia.

- Nie. Ustaliliśmy, że nie ma bramy. Pobiegnę trochę wolniej i zobaczę, czy da się jakoś wspiąć po tej ścianie.

- Levi, ona jest zupełnie gładka! Równie dobrze mógłbyś próbować wdrapać się na Mur Marii!

- Sądzisz, że nie dam rady? Wystarczy, że znajdę jakieś... bingo!

Czarnowłosy żołnierz gwałtownie przyhamował i zafiksował wzrok na fragmencie muru, który był nieco ciemniejszy od reszty. Gdy uważniej się przyjrzeć, dawało się dostrzec maleńkie wypustki, w sam raz na ludzkie palce. Normalny człowiek nie dałby radę wspiąć się na górę po czymś takim... jednak Levi wychował się w Podziemiu, a tam łażenie po skałach było jak codzienna wyprawa po chleb.

- Ani się waż mnie puścić, Erwin – warknął, po czym wziął rozpęd i skoczył na ścianę.

Jeszcze nigdy w życiu nie uprawiał wspinaczki z prawie stu-kilowym facetem na plecach, jednak dostrzegał ukryte zalety tej sytuacji. Przynajmniej zrobiło mu się nieznacznie cieplej.

Do czasu aż z tunelu wyłoniła się wielgachna głowa tytana. Na widok znajomych wyłupiastych oczu, przez ciało Leviego przeszedł zimny dreszcz.

- To ten sam skurwiel co wcześniej! – sapnął niski żołnierz. – Szlag by to... nie wierzę, że lazł za nami aż tutaj!

- Kiedy byliśmy w rzece, przez pewien czas widziałem go kątem oka – wystękał Erwin. – Pędził za nami, odbijając się od brzegów. Jednak w pewnym momencie został w tyle, więc łudziłem się, że go zgubiliśmy...

Tytan nie tyle przechodził przez tunel co się przez niego przeciskał. Jego masywne ciało ledwo mieściło się w przesmyku, więc kiedy wyciągnął głowę, musiał jeszcze sporo się napocić, by wysunąć całą resztę. Był tak zdeterminowany, by dopaść dwóch Zwiadowców, że zaparł się rękami o skały i odepchnął się od nich z taką siłą, że oderwał sobie obie nogi. Ze zranionego miejsca zaczęła wydobywać się para.

- Musimy dostać się na mur, zanim się zregeneruje! – zarządził Levi, wznawiając wspinaczkę.

Zmierzał ku górze najszybciej, jak umiał, ale wcale nie było to łatwe. Za każdym razem, gdy wyciągał rękę, musiał najpierw upewnić się, że pozostałe kończyny przylegają do wypustków dostatecznie mocno. Rozpaczliwie pragnął znaleźć się w bezpiecznym miejscu, ale wiedział, że jeśli popełni choć jeden błąd, on i Erwin zapłacą za to życiem.

Wspinaczka dłużyła się w nieskończoność. Mur, z którym się mierzyli, był niższy od tych, które chroniły ludzkość, ale wciąż był w chuj wysoki! Liczył co najmniej trzydzieści metrów. Już nie wspominając o tym, że im bliżej celu, tym wyraźniej Levi odczuwał ciężar wiszącego mu na plecach Erwina.

Gdy tytan zregenerował jedną nogę, Smith zaczął się trząść.

- P-powinienem cię puścić – wyjąkał do podwładnego.

- Nie, powinieneś mi zaufać! – przez zęby wycedził Levi. – Już prawie się udało!

Wielgachny stwór wyleczył obie nogi i natychmiast pognał w stronę fortecy. Zwiadowcy wciąż mieli do pokonania cztery metry.

- Levi...

- ZAUFAJ MI, ERWIN! – wrzasnął czarnowłosy żołnierz.

Sekundę później tytan skoczył na mur. Wpadł na niego całym swoim cielskiem, sprawiając, że konstrukcja lekko się zatrzęsła, zaś prawa dłoń Leviego zsunęła z wypustka. Niski mężczyzna wisiał teraz na jednej jedynej ręce. Przedramiona Erwina ciągnęły go za szyję, odbierając mu oddech. Mimo to nie wpadł w panikę.

- Zaufaj mi – powtórzył na tyle głośno, na ile pozwalało mu ściśnięte gardło. – Zaufaj mi.

Nie ośmielił się spojrzeć w dół, jednak mógł z łatwością wyobrazić sobie, co działo się pod jego stopami. Sądząc po wstrząsach i wściekłych rykach, tytan podskakiwał w miejscu, ale nie był w stanie dosięgnąć zdobyczy.

Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że Erwin się nie podda. Że nie zrobi z siebie ofiary.

Levi wyczuł ruch na swoich plecach i przeraził się, że dowódca zaraz go puści, jednak okazało się, że Smith jedynie poprawiał pozycję. Masywne uda pułkownika zacisnęły się wokół brzucha podwładnego, by przylegające do szyi przedramiona mogły rozluźnić uścisk.

Niski mężczyzna poczuł nowy przypływ sił.

Raz... dwa... trzy! – pomyślał, biorąc kilka szybkich wdechów.

Jego prawa dłoń wystrzeliła do góry i chwyciła wypustek. Wspinaczka została wznowiona. Parę przerażających chwil później Zwiadowcy dotarli na szczyt Muru.

Kompletnie wyczerpany Levi padł na twardą powierzchnię brzuchem w dół. Erwin sturlał się z podwładnego i wylądował na plecach. Każdy z nich przekręcił głowę, by popatrzeć na ociekającą potem twarz towarzysza. Przez pewien czas po prostu przypatrywali się sobie nawzajem zmrużonymi oczami.

Aż wreszcie Smith pozwolił sobie na słaby uśmiech.

- Levi... Ty nie jesteś człowiekiem!

- Wal się!

Czarnowłosy żołnierz wyciągnął rękę, by zdzielić dowódcę w ramię. Jednak był kompletnie wyczerpany, więc skończyło się na lekkim szturchnięciu.

Szarża tytana nie ustawała, lecz Zwiadowcy postanowili mieć ją w poważaniu.

Jeśli ten skurwiel jest w stanie przebić się przez mur, to i tak nie mamy po co walczyć! – wywnioskował Levi.

Po pewnym czasie wstrząsy ustały. Kiedy czarnowłosy żołnierz nareszcie znalazł w sobie siłę, by się podnieść, spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że tytan siedzi na trawie z miną obrażonego dziecka. Ściana była tak samo gładka, jak wcześniej.

- Nawet żeś jej nie zadrapał, dupku! – zakpił Levi. – Oficjalnie jesteś na diecie.

Wraz z poczuciem bezpieczeństwa powróciły do niego najbardziej podstawowe potrzeby.

- Choć w sumie... - rzucił z kpiącym uśmieszkiem. – W ramach nagrody pocieszenia chyba mogę zaoferować ci zupkę z moją pogardą jako głównym składnikiem.

Rozpiął rozporek, wyjął kutasa i zaczął sikać prosto na łeb tytana.

- Ach... - westchnął, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. – Od razu mi lepiej!

Zza jego pleców dobiegł cichy syk bólu. Levi chwilowo zaprzestał sikania i spojrzał za siebie, by sprawdzić, czy przypadkiem nie trzeba pomóc Erwinowi.

Jednak Smith zdołał wstać o własnych siłach.

- Mogę się o ciebie oprzeć? – wydyszał, stając obok podwładnego.

Levi krótko skinął głową.

Pułkownik położył lewą rękę na barku towarzysza, a drugą rozpiął spodnie. Obaj Zwiadowcy zaczęli sikać. Kropelki moczu popłynęły łukiem, niczym woda z węża ogrodowego, spadając prosto do oczu tytana, który przecierał sobie powieki, mrucząc z niezadowoleniem.

- Powiedz, że to nie jest najbardziej satysfakcjonujący widok w twoim życiu – mruknął Levi.

- Racja – potwierdził Erwin. – Niezwykle... metaforyczny.

- Zawsze musisz spierdolić atmosferę tym twoim wymuskanym słownictwem!

- Zajebiście mi z tego powodu przykro.

Levi zamrugał ze zdziwieniem. On i Erwin spojrzeli na siebie i równocześnie zaśmiali się pod nosem.

- Chyba zaczynam dziczeć, Levi – westchnął Smith.

- Mnie to, kurwa, nie przeszkadza – z czułym uśmiechem odparł czarnowłosy żołnierz.

Niestety frajda nie mogła trwać wiecznie. Gdy już wysikali się i zapięli spodnie, Erwin zachwiał się na nogach. Spadłby prosto w dół, gdyby nie został przytrzymany przez Leviego.

- Chciałbym tak zrobić wszystkim tytanom – wyznał, nawiązując do wcześniejszego „odcedzania kartofelków".

- I zrobisz. – Dawny zbir zarzucił sobie rękę dowódcy na ramię. – Tylko najpierw musimy wrócić do domu. I zagrzać się, byśmy nie zamarzli na śmierć.

Do wewnętrznej części muru dobudowano schody, dzięki czemu dostanie się na dół było o wiele prostsze niż wspinaczka do góry.

Levi oraz asekurowany przez niego Erwin zeszli na dziedziniec, badawczo przypatrując się otoczeniu.

- Tylko spójrz na te zaostrzone pale wzdłuż murów! – Smith pokazał palce grube drewniane obiekty, które wysokością dorównywały człowiekowi. – Zupełnie jak w książce. To miejsce jest wręcz stworzone do odpierania ataku tytanów.

- Zanim znowu wejdziesz w tryb podjaranego bachora, przypominam ci, że jesteśmy zmarznięci i spragnieni!

- Każda dobra forteca ma własne źródło wody. W tym przypadku też powinno tak być.

Pułkownik rozmasował podbródek i po krótkim namyśle oznajmił:

- Na początku zrobimy rozpoznanie terenu. Sprawdzimy zamek i wszystko dookoła. Potem postanowimy, co dalej.

Levi skinął głową i rozpoczęło się zwiedzanie.

Forteca nie była zbyt duża, więc sprawdzenie jej nie zajęło jakoś dużo czasu. Zwłaszcza, że Erwin nie chciał zaglądać w każdy zakamarek i kazał Leviemu skupić się na szukaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Szczęśliwie dla nich, miejsce było całkiem dobrze zaopatrzone i dla kogoś wyszkolonego w sztuce przetrwania mogło nawet zostać uznane za „samowystarczalne".

Zgodnie z przewidywaniami Smitha, w lochach znajdowała się podziemna fosa, która wydawała się czerpać wodę z pobliskiego strumienia - tego samego, który płynął tunelem. To oznaczało dostęp do wody pitnej. A gdy Levi przeszedł się po dziedzińcu, odkrył tam wiele zapuszczonych ogródków. Na roślinach co prawda kompletnie się nie znał i nie miał pojęcia, które z nich można było bezpiecznie jeść, ale co do przemykających między liśćmi owadów i jaszczurek nie miał wątpliwości.

Minęło trochę czasu, odkąd rzucałem się na żuka, by nie umrzeć z głodu – pomyślał z rezygnacją.

Walka o przeżycie nie dawała luksusu wybrzydzania.

Mimo to dawny mieszkaniec Podziemi postanowił chwilowo wstrzymać się przed konsumpcją okolicznej „fauny". Odrobina głodu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a on i Erwin w pierwszej kolejności musieli napić się wody i zająć się rozgrzaniem wychłodzonych ciał.

Żeby oszczędzić dowódcy chodzenia po schodach, Levi zadeklarował, że sam sprawdzi wyższe partie zamku – a konkretniej trzy piętra, oraz dwie wieże, z czego jedna tylko nieznacznie górowała nad resztą budynku, a druga wydawała się równie wysoka jak Mur Maria.

Buszowanie w tamtych miejscach zdecydowanie mu się opłaciło. Po skończonych oględzinach, zaciągnął wszystkie „łupy" pod kamienny daszek przed wejściem do zamku. Erwin już tam na niego czekał, siedząc na podniszczonej ławce i trzymając się za bok.

- Siedem garnków i cztery wiadra. – Levi pokazał palcem pierwszą kupkę, po czym podszedł do kolejnej. – Dwanaście koców. Większość w opłakanym stanie, ale przynajmniej są suche i nie śmierdzą. Były pochowane w skrzyniach, w różnych miejscach w zamku.

- A zatem ktoś tu kiedyś żył – wywnioskował Erwin. – Albo stacjonował. Skoro te wszystkie rzeczy przetrwały, nie mogło to być jakoś dawno temu. A co z jedzeniem? Znalazłeś jakąś spiżarnię?

- Jest jedno miejsce, które może nią być. – Czarnowłosy żołnierz krótko skinął głową. – Prowadzące przez klapę w podłodze. Jednak ciemno tam jak w dupie i żadnej drabiny, więc póki co wolałem tam nie złazić.

- Słusznie – westchnął Smith. – Możliwe, że w zamku jest więcej skrytek, których jeszcze nie odkryliśmy. Ale na razie mamy poważniejsze zmartwienia.

- Więc... jaki jest plan?

- Po pierwsze... - krzywiąc się, Erwin podniósł się z ławki. – Musimy pozbierać jak najwięcej gałęzi i zabrać je do środka. W zamku jest niewiele mebli, a potrzebujemy drewna na rozpałkę. Zwłaszcza, że czeka nas rychła zmiana pogody.

Skinął głową w stronę nieba, na którym zaczęły gromadzić się czarne chmury.

No świetnie – pomyślał rozdrażniony Levi.

Tylko deszczu im teraz brakowało! Dobre chociaż to, że na dziedzińcu rosło sporo krzewów.

- Zetnę, ile się da – zarządził dawny zbir, wyciągając nóż.

- W między czasie ja zabiorę te rzeczy do środka – powiedział Erwin, patrząc na koce i garnki. – Gdy przyniesiesz pierwszą partię drewna, rozpalę ognisko. – Zrobił krótką pauzę, by posłać Leviemu przepraszające spojrzenie. – Wiem, że jesteś zmarznięty i wyczerpany, ale wytrzymaj jeszcze trochę.

- Zamiast o mnie, martw się o siebie! – prychnął Levi.

Kiedy był w połowie dziedzińca, obrócił się przez ramię i popatrzył na dowódcę. Erwin musiał cholernie cierpieć, bo był w stanie przenieść tylko dwa garnki za jednym zamachem. W przemoczonej pelerynie i poszarpanym mundurze stanowił obraz nędzy i rozpaczy.

Dokładnie tak wyglądał ktoś, kto przez ostatnie godziny walczył ze śmiercią i tylko cudem nie wypuścił z rąk życia.

A przecież ta walka jeszcze się nie skończyła...

XXX

Levi nie wiedział, jak długo zasuwał niczym koń pociągowy, znosząc gałęzie do zamku, ale czuł, że trwało to całą wieczność. Choć, jeśli wierzyć Erwinowi, minęła zaledwie godzina. W przybliżeniu, bo przecież żaden z nich nie miał zegarka.

Jedynym, co pomagało im określić czas, było położenie słońca – zaś ono zostało całkowicie zasłonięte przez chmury, z których lunął ulewny deszcz.

Gdy Levi stanął w drzwiach wejściowych i ujrzał przed sobą ścianę wody, zrozumiał, że na dziś koniec zbierania drewna. Jakaś część jego czuła z tego powodu ulgę. Nawet jeśli Matka Natura nie stanęłaby mu na drodze, nie był już w stanie znieść rozchodzącego się po ciele zimna. Otulił się ramionami i podreptał w głąb zamku, do miejsca, z którego dochodziło światło.

Erwin rozpalił dwa ogniska - w jedynej komnacie, która posiadała kominek, oraz w dużym holu wejściowym. To drugie było znacznie mniejsze i zostało użyte do zagotowania wody. Płonące patyki leżały w czarnej misie, która wyglądała, jakby została stworzona właśnie do tego celu. Po jej obu stronach stały dwie komody, połączone ze sobą długą deską, umiejscowioną parę metrów nad ogniem.

- Kto ci pozwolił przenosić meble bez pozwolenia? – Trzęsący się od stóp do głów Levi zmierzył Erwina i jego dziwną konstrukcję morderczym wzrokiem.

- Potrzebujemy miejsca do wysuszenia naszych ubrań – rzeczowym tonem odparł Smith. – Musimy rozebrać się do naga.

Czarnowłosy żołnierz zastygł w bezruchu. Jego wymęczony mózg nie od razu przetworzył usłyszaną informację.

- Co?

Erwin odwrócił wzrok. Próbował sprawiać wrażenie niewzruszonego, jednak czubki jego uszu były zaczerwienione.

- Nasze rzeczy są przemoczone – powiedział takim tonem, jakby udzielał wykładu w szkole. – Jeśli ich nie zdejmiemy, będą stopniowo wychładzać nasze ciała, aż dojdzie do wyziębienia organów. I w efekcie do choroby. Jedyne rozwiązanie to się rozebrać.

On i Levi stali naprzeciwko siebie, starając się nie patrzeć na siebie nawzajem.

- Wcześniej nie czuliśmy aż takiego zimna, bo byliśmy w ruchu – mamrotał Smith. – Ale teraz to... konieczne.

Po minucie niezręcznej ciszy, dawny zbir odchrząknął i powiedział:

- Wiesz... Najpierw napiłbym się wody.

Erwin skinął głową.

- Przegotowałem ją w garnkach. Powinna się już wychłodzić.

Levi dopadł do najbliższego naczynia, chwycił go obiema rękami i zaczął łapczywie pić.

- A w tym dużym wiadrze jest nasza woda do kąpieli – dodał Erwin.

Wprawił tym podwładnego w takie osłupienie, że ten się zakrztusił.

- Kąpiel? – wykrztusił Levi. – Jaka znowu kąpiel? Żaden z nas nie zmieści się w tym wiadrze!

- Nie, ale możemy użyć najmniejszego garnka, żeby się polać. – Smith nieznacznie oddalił się od ogniska i usiadł na jedynym z dwóch małych taboretów.

- Wiesz, że nikt nie kocha higieny tak bardzo jak ja, ale... Czy nie możemy po prostu zrzucić ciuchów i wskoczyć pod koce? Nie chcę polewać się zimną wodą!

- Nie jest zimna. Wymieszałem ją z wrzątkiem, dzięki czemu jest idealna. Gdy się polejesz, od razu zrobi ci się lepiej.

Levi doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gdy mieszkał w Podziemiu wielokrotnie mył się w taki sposób – ale tylko w towarzystwie mamy! Robienie czegoś takiego przy facecie, który mu się podobał, wydawało się w cholerę intymne i...

I jakie? – zakpił głosik w głowie Leviego. – Co ty jesteś, zaaferowana panienka? Sądzisz, że od rozmyślania nad tym zrobi ci się cieplej?!

Otóż nie. Każda minuta jaką marnował na rumieńce i spłoszone spojrzenia, była minutą spędzoną w zimnie. Dlatego czarnowłosy żołnierz postanowił wziąć się w garść i nie przejmować się pierdołami.

Zaniósł wiadro i garnek do Erwina, po czym w ekspresowym tempie zaczął się rozbierać. Mokre ubrania kleiły się do jego skóry jak ślimaki do gałęzi drzewa, a ściąganie ich przynosiło jednocześnie obrzydzenie i ulgę. Gdy Levi już zrzucił z siebie ostatnią warstwę, pobiegł do ogniska, by starannie rozwiesić rzeczy.

Chciał od razu zabrać się za polewanie wyziębionej skóry, ale gdy sięgał po garnek, uświadomił sobie, że Erwin ma spory problem z pozbyciem się odzieży. Przez cały ten czas Smith zdołał zrzucić z siebie jedynie zieloną pelerynę i paski do trójwymiarowego manewru. Gdy spróbował wysunąć dłoń z wojskowej kurtki, skrzywił się z bólu.

Levi poczuł, że ogarnia go troska.

- Pomóc ci? – spytał łagodnie.

W oczach pułkownika odmalowało się wahanie. Erwin patrzył w podłogę, przygryzając dolną wargę.

- Albo, wiesz co? – rzucił Levi. – Walić to! Nawet jeśli się nie zgadzasz, i tak ci pomogę.

Zupełnie nie przejmując się, że paraduje z kuśką na wierzchu, w paru krokach znalazł się przy dowódcy.

- Levi...

- Od głupiej dumy twoje rany nie zaczną szybciej się leczyć, więc morda w kubeł!

Smukłe palce dawnego mieszkańca Podziemi zaczęły sprawnie rozpinać guziki białej koszuli. Smith otworzył usta, by coś powiedzieć.

- I nie miej takiej przerażonej miny – mruknął Levi. – Będę bardzo uważać, by nie otrzeć się o ciebie moim kutasem.

- Chciałem jedynie powiedzieć „dziękuję".

Czarnowłosy żołnierz spłonął rumieńcem. Po chwili jednak potrząsnął głową i ponownie zabrał się za ubranie dowódcy.

- Wybacz, że robię to tak szybko – wymamrotał, ściągając białą koszulę z ramion drugiego mężczyzny. – Powinienem być bardziej delikatny, ale jest mi tak cholernie zimno, że nie mam na to siły!

Jak się okazało, wcale nie potrzebował ciepłej wody, by poczuć przypływ gorąca. Kiedy ujrzał fioletowe siniaki na brzuchu Erwina, zacisnął dłoń w pięść. Rządza mordu rozgrzewała go o wiele bardziej niż bijący od ogniska żar.

- Kiedy dopadnę tego całego Jacka, zabiję go w najbardziej brutalny sposób, jaki istnieje – wysyczał, rozpinając dowódcy spodnie.

- On się nazywa Jacques... - nieśmiało sprostował Erwin.

Levi przewrócił oczami. Zamierzał powiedzieć, że ma imię kolesia w poważaniu, ale gdy tak klęczał naprzeciwko towarzysza, zdał sobie sprawę z pewnego interesującego szczegółu.

- Co to jest? – zapytał, łypiąc na nagą pierś drugiego mężczyzny.

- Co czym jest? – spytał zdumiony Erwin.

- Jak to „co?" Te... - Levi skrzywił się i zdegustowanym tonem dokończył: - Kłaki.

- Chodzi ci o moje włosy na klacie? – Smith zamrugał.

- Skąd to się wzięło? Jakim cudem to wyhodowałeś?

Levi wpatrywał się w jasne włoski z takim wyrazem, jakby osobiście go znieważyły. Erwin zareagował na to cichym parsknięciem.

- Bawi cię to? – chłodno wycedził dawny mieszkaniec Podziemi.

- Levi, wybacz, ale... nie wierzę, że nigdy w życiu nie widziałeś włosów na klacie. Przecież wielokrotnie korzystałeś z pryszniców komunalnych. Nie ma tam ani osobnych kabin ani zasłon. W dodatku wszyscy chodzą bez...

- Nie przypatrywałem się innym kolesiom, jasne? – syknął Levi. – Bo niby po jaką cholerę? Z żadnym z nich nie byłem tak blisko jak z...

Urwał, bo uświadomił sobie, że między nim i Erwin było zaledwie parę centymetrów dystansu. W dodatku jeden z nich siedział z gołą klatą, a drugi był kompletnie nagi.

- Zresztą, nieważne! – prychnął zaczerwieniony Levi, nieznacznie odsuwając się do tyłu. – Chcesz powiedzieć, że inni faceci też to mają?

- Większość zdrowych dorosłych mężczyzn ma włosy na klacie. – Erwin potwierdził uprzejmym przytaknięcie.

- Ja ich nie mam. – Dawny zbir skrzyżował ramiona. – Chcesz powiedzieć, że nie jestem zdrowy? Albo dorosły?

- Powiedziałem „większość", nie „wszyscy". To zależy od wielu czynników. Na przykład od genów.

Levi pogrzebał w pamięci i uświadomił sobie, że Kenny również nie miał włosów na klacie. To pokrzepiające.

- Skoro mam się tobą opiekować, to masz zgolić to paskudztwo! – wymamrotał.

- Teraz?! – Erwin wytrzeszczył oczy.

- Nie, kurwa! – zniecierpliwionym tonem odparł Levi. – Chcesz, żebyśmy tutaj pomarli z zimna? Zrobisz to, gdy się rozgrzejemy i odzyskamy siły.

- Ale, przepraszam bardzo, czym?- Smith przemawiał tak oniemiałym tonem, jakby nie był pewien, czy ta rozmowa naprawdę ma miejsce. – Tym samym nożem, którym zaatakowałeś tytana?

- Żebyś wiedział! To bardzo dobry nóż.

W błękitnych oczach pułkownika zalśnił bunt.

- Odmawiam.

- Co ma znaczyć „odmawiasz"? – Levi groźnie zwęził oczy.

- To znaczy „nie chcę" – oznajmił kompletnie niewzruszony Erwin. – A poza tym, jest mi zimno i bolą mnie żebra. Czy możemy wrócić do tej... fascynującej rozmowy nieco później?

Levi nie znosił wywieszać białej flagi, jednak biorąc pod uwagę, jak bardzo było im obu zimno, sprzeczanie się na golasa było szczytem głupoty.

- Podnieś dupsko, żebym mógł zdjąć ci portki – poprosił Erwina zrezygnowanym tonem.

Smith powoli wstał z taboretu. Zdeterminowany, by jak najszybciej mieć proces rozbierania za sobą, Levi za jednym zamachem zsunął mu spodnie i bokserki.

Co poskutkowało spotkaniem z wielkim kutasem, który wyłonił się spod bielizny niczym tytan zza drzewa.

O, cho-le-ra! – Levi aż otworzył usta z wrażenia.

Dłonie, którymi ściągał Erwinowi portki, zatrzymały się na wysokości muskularnych łydek.

Jasne, widział już w życiu parę penisów, ale nigdy takiego jak TEN!

A może po prostu wydawało mu się, że jest duży, bo oglądał go z tak bliska?

Nie – uświadomił sobie Levi. – Kenny czasem wyłaził z kibla bez gaci i machał mi fiutem przed oczami. A jestem pewien, że nie miał AŻ TAK wielkiego!

Zachwycałby się nowoodkrytym penisem bez końca, gdyby nie dotarło do niego, że... O kurwa! Za cholerę nie wypadało po prostu klęczeć na podłodze i gapić się na cudzego chuja.

Zwłaszcza, gdy nigdy wcześniej nie spało się z właścicielem.

Levi zabrał się za ściąganie buta dowódcy, fiksując wzrok na swoich własnych dłoniach.

- Widzę, że jednak nie ściemniałeś! – burknął, by jakoś rozluźnić atmosferę. – Twoje... Przypomnij mi, jakiej to ugrzecznionej nazwy użyłeś, by opisać swojego chuja?

- „Przyrodzenie" – odparł Erwin.

Spokojnie i uprzejmie. Nie jak ktoś zbulwersowany faktem, że gapiono się na jego męskość.

- A, tak – skwitował Levi, ściągając drugiego buta razem ze spodniami. – No więc, zwracam honor, bo twoje przyrodzenie rzeczywiście nie jest małe.

- Musiałem ci zaimponować, skoro postanowiłeś wyrażać się o moim fiucie z takim szacunkiem.

Że co? „Fiucie"?

Właściwie to od kiedy gardło Erwina przepuszczało słowa takie jak „fiut"? A poza tym, czy Leviemu tylko się zdawało, czy usłyszał w głosie tego skurczybyka nutę rozbawienia?

Zadarł głowę do góry, by łypnąć na dowódcę podejrzliwym wzrokiem. Erwin miał minę, jakby coś knuł. Levi nie miał pewności, czy chce mu się ustalać, co to dokładnie było...

- Będę tak miły i rozwieszę dla ciebie twoje rzeczy – prychnął, zbierając z podłogi stertę ubrań.

- Mam nadzieję, że moje włosy łonowe nie znieważają cię tak bardzo, jak te tutaj – zaśmiał się Erwin, dotykając blond włosków na swojej nagiej piersi.

- Niby czemu miałyby mnie znieważać? – chłodno odparł Levi. – Też takie mam.

- Widzę.

Erwin spojrzał podwładnemu między nogi w niezwykle wymowny sposób. A najgorsze było to, że Levi nie mógł w żaden sposób go opierdolić, bo jeszcze chwilę temu robił dokładnie tak samo. Dlatego ograniczył się to oburzonego parsknięcia i odmaszerował w stronę ogniska.

Gdy już rozwiesił mokre rzeczy, usiadł na stołku naprzeciwko Erwina, tak że stykali się kostkami.

- Przyniosłem jeszcze jeden garnek, byśmy nie musieli się wymieniać – wymamrotał, zanurzając naczynie w wiadrze. – Zróbmy sobie nawzajem przysługę i postarajmy się traktować całą tę sytuację w miarę normalnie. – Po krótkim namyśle westchnął i dodał: - Choć na tym etapie już chyba sam nie wiem, czym jest „normalność".

- Gdy jestem z tobą, to pojęcie nie istnieje – cicho odparł Erwin. – Ale wcale mi to nie przeszkadza.

Z jakiegoś powodu to stwierdzenie napełniło serce Leviego ciepłem.

A już wkrótce rozgrzał się również za zewnątrz, gdy polał się po plecach i ramionach. Szlag, to było tak zarąbiste uczucie, że miał wrażenie, jakby nigdy nie przeżył czegoś równie przyjemnego. Odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy i wylał sobie wodę na twarz, wydając przy tym zadowolone westchnienie.

Właśnie tego było mu trzeba po kąpieli w lodowatej rzece i zderzenia z chuj wie iloma skałami. Mięśnie, które od wczoraj pozostawały w diabły napięte, nareszcie zaczęły się rozluźniać. Skóra nabierała kolorów, a ciało stopniowo przestawało dygotać.

Żaden prysznic po treningu nie mógł się równać z ulgą, którą Levi obecnie czuł.

I nie była to wyłącznie fizyczna ulga.

Dawny mieszkaniec Podziemi równie mocno przeżywał polewanie się ciepłą wodą jak i fakt, że zdołał utrzymać Erwina przy życiu. Starał się nie patrzeć na dowódcę, by nie prowokować kolejnych niezręcznych sytuacji, ale pokusa była ogromna, więc ostatecznie się złamał.

Odgarnął z twarzy mokre włosy i zlustrował wzrokiem drugiego mężczyznę.

Erwin Smith jeszcze nigdy nie wydawał mu się tak piękny, a jednocześnie bezbronny. Bez munduru wojskowego wyglądał jak kompletnie inna osoba. Choć miał nieprawdopodobnie umięśnione ręce, poruszał nimi niezwykle powoli, jakby każdy ruch wymagał od niego ogromnego wysiłku. Siniaki zdobiły nie tylko jego muskularny brzuch, ale też wszystkie miejsca, które podczas spływu rzeką obiły się o skały. W efekcie blada skóra pułkownika była naznaczona czerwonymi i fioletowymi plamami. Patrząc na nie, Levi fantazjował o skręceniu karku Żakowi-Czy-Jak-Mu-Tam, ale jednocześnie czuł coś zupełnie innego.

Coś, co rozpaczliwie pragnął z siebie wyrzucić. Teraz. Zaraz.

- Ej, Erwin? – zagaił.

Pułkownik zaprzestał wcierania wody w brudne pachy i popatrzył na podwładnego spomiędzy kosmyków jasnych włosów.

- Jak dziwnie by to nie brzmiało... - Levi zagryzł dolną wargę i cicho dokończył: – Nie chciałbym tu być z kimś innym niż ty.

Przestąpił z pośladka na pośladek, przez co jego prawa kostka niechcący otarła się o stopę Erwina. Speszony, Levi przysunął pięty bliżej siebie, by ich nogi się nie dotykały. Zafiksował wzrok na podłodze i wrócił do obmywania się wodą.

- Dla mnie to nie brzmi dziwnie, Levi – z naprzeciwka padła łagodna odpowiedź. – Czuję dokładnie to samo.

Levi na powrót spojrzał na dowódcę i ujrzał na jego twarzy lekki uśmiech.

Erwin wysunął stopę do przodu i delikatnie potarł nią o kostkę drugiego mężczyzny.

- Gdyby dano mi wybór, z kim mam tu wylądować, bez wahania wybrałbym ciebie – wyznał cicho.

Jego spojrzenie było lekko nieprzytomne, a zarazem pełne czułości.

Przez chwilę słychać było jedynie odgłos deszczu uderzającego o szyby. Dwaj Zwiadowcy siedzieli naprzeciwko siebie, kompletnie nadzy, daleko od domu, w zamku otoczonym przez wysokie góry.

A potem Levi wstał.

Z początku zrobił to z zamiarem, by udać się do pomieszczenia z kominkiem i opatulić się kocami. Ale gdy popatrzył na Erwina i przypomniał sobie ostatnią wymianę zdań, poczuł, że nie jest w stanie ruszyć się z miejsca.

Czy raczej – mógł pójść, ale tylko w jednym kierunku. Tam, gdzie ciągnęły go spragnione czułości ciało oraz stęsknione serce.

Patrzył Erwinowi w oczy przez dobrą minutę, aż wreszcie odważył się zrobić ruch. Usiadł na swoim dowódcy okrakiem i położył mu dłonie na ramionach. Twardniejące członki zetknęły się ze sobą, co wywołało ciche westchnienie obu mężczyzn.

Klatka piersiowa Leviego unosiła się i opadała coraz szybciej i szybciej, w rytm bijącego pod skórą serca.

Czarnowłosy żołnierz już nie pamiętał, co go wcześniej powstrzymywało i dlaczego miał jakiekolwiek wątpliwości co do swoich uczuć. Myślał jedynie o tym, że omal nie stracił mężczyzny, który prawdopodobnie był miłością jego życia. Mogli obaj umrzeć i nigdy nie dowiedzieć się, jak to jest być z najdroższą osobą w najintymniejszy możliwy sposób!

Dlatego Levi zrobił to, czego pragnął od bardzo dawna – przesunął prawą dłoń na kark Erwina i musnął jego wargi swoimi. 

Notka autorki

No i nareszcie nastał moment, na który tak czekaliście, czyli ten, gdy między naszymi chłopcami do czegoś DOJDZIE! Jednak miejcie na uwadze, że Erwin ma połamane żebra, więc nie nastawiajcie na jakieś nie wiadomo jakie seksy. A poza tym, wystąpią pewne... eghm... komplikacje ;)

Jak zawsze, bardzo dziękuję cudownym duszom, które wspierają mnie komentarzami i prywatnymi wiadomościami. Miałam tak intensywny tydzień, że nie wierzyłam, że uda mi się wrzucić rozdział – a tu proszę! Tak głośno mnie motywowaliście, że dałam radę ^^.

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top