Rozdział 39 - Kłamca

Dwaj żołnierze Żandamerii zostali brutalnie schwyceni za mundury i dociśnięci do ściany.

- Powtórz to – lodowatym szeptem rozkazał Levi, groźnie zwężając oczy.

- A-ale niby co mam powtórzyć? – wyjąkał Carlson. – P-przecież tym razem nie obraziłem twojej matki! A-ani Rozpruwacza...

- W ogóle to, czemu rzucasz się też do mnie? – Gerard chwycił palce, które trzymały go za mundur i spróbował na siłę je rozprostować. Bez skutku. – Nic ci nie zrobiłem! – dodał, cicho stękając.

- Gdy się wyrzuca z siebie głupoty, trzeba wziąć za to odpowiedzialność – wycedził Levi. – Erwin miałby wziąć łapówkę? I to od Lobova? Dobre sobie!

Wypuścił Żandarmów z uścisku. Czy raczej: nieznacznie odsunął ich od ściany, po czym brutalnie cisnął nimi o podłogę, mając przy tym minę, jakby odrzucał od siebie cuchnące śmieci. Stękając, obolali mężczyźni przekręcili się do pozycji siedzącej.

- Jeśli chcecie, bym wam uwierzył, musicie postarać się bardziej – warknął dawny mieszkaniec Podziemi. – Dajcie mi więcej szczegółów!

Choć wyglądał na solidnie sponiewieranego, Gerard zdobył się na słaby uśmiech.

- Niczego ci nie powiemy – oświadczył, masując plecy i zerkając na Leviego kątem oka. – Na pewno nie za darmo! Powiem więcej: za te kręgi, które mi przez ciebie wyskoczyły, cena za nasze usługi trzykrotnie wzrosła!

- Dokładnie tak! – Carlson zawtórował koledze, wymachując pięścią. – Wyczerpałeś limit gratisowych informacji, więc wyskakuj z kasy!

Nienaturalnie napięte dłonie Leviego zaczęły się trząść.

- Nie zamierzam dawać forsy perfidnym kłamcom. – Dawny zbir wbił wzrok w ziemię i zacisnął zęby. – O wiele lepiej na tym wyjdę, jeśli poszukam sobie nowych informatorów. „Koleżeństwo" z wami kompletnie mi zbrzydło!

Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.

- Sądzisz, że taki z niego świętoszek? – zza jego pleców dobiegł głos Gerarda.

Chociaż rozsądniej byłoby iść przed siebie i się nie zatrzymywać, Levi przystanął, by jeszcze jeden raz zerknąć na dwójkę Żandarmów.

Carlson oparł dłonie o podłogę i na czworakach zbliżył się do kolegi.

- Przecież umówiliśmy się, że już nic mu nie powiemy! – wyrzucił z siebie konspiracyjnym tonem.

Gerard zbył go machnięciem ręki. Chociaż z nosa zaczęła mu lecieć stróżka krwi, miał na twarzy złośliwy uśmieszek.

- Możesz wyzywać nas od kłamców, ale do kogo byś nie poszedł, usłyszysz dokładnie to samo – powiedział, triumfalnie patrząc na Leviego. – Naprawdę myślałeś, że twój pan jest idealnym żołnierzem, którego nie da się przekupić? Erwin Smith to najbardziej popieprzony koleś z wojsku! Nawet jego najdroższy kumpel, Nile Dok nazywa go „psycholem, który nie zawahałby się sprzedać serca, jeśli dzięki temu osiągnąłby swoje cele." Jeszcze tego nie zauważyłeś, bo za krótko jesteś jego psem.

Zanim Levi zorientował się, co się dzieje, szedł z powrotem w stronę dwójki Żandarmów i brał zamach pięścią. Ocaliło go tylko jedno.

- No dalej, zrób to! – Gerard zachęcał z szerokim uśmiechem. – Przywal mi, a wtedy nawet tamten głupi świstek od Shadisa cię nie uratuje.

Pięść zatrzymała się kilka centymetrów od celu. Już nie tylko dłoń Leviego się trzęsła – czarnowłosy żołnierz dygotał od stóp do głów, ledwo będąc w stanie zapanować nad szalejącym w sercu gniewem.

- Och, jednak tego nie zrobisz? – z fałszywym żalem zaśpiewał Gerard. – No tak, zapomniałem, że potrzebujesz do tego zgody swojego pana.

- Przestań nazywać go moim „panem" – wycedził Levi.

- Będę go nazywał, jak mi się podoba!

- Wiesz, co? – Carlson oparł się o ramię kolegi i zaśmiał się pod nosem. – Nawet jeśli nie zapłacił nam tyle, ile byśmy chcieli, to jego żałosna mina wszystko mi zrekompensowała.

Z każdą chwilą Leviemu coraz bardziej kręciło się w głowie. Musiał, jak najszybciej stąd wyjść! Jeśli zaraz nie opuści tego pomieszczenia, z pewnością zrobi coś głupiego.

Wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie naraz.

- Już wychodzisz? – zza jego pleców dobiegło echo głosu Gerarda.

- Chyba coś słyszałem! – zawołał Carlson. – Zapewne gwizdanie Smitha, dobiegające z Kwatery Głównej Zwiadowców...

Zanim dotarł do szczytu schodów, Levi zdążył jeszcze usłyszeć głośny wybuch śmiechu. Gwałtownie otworzył drzwi i wypadł na ulicę, biorąc przy tym solidny łyk powietrza, jakby wynurzył się z wody po niedoszłym utonięciu. Był środek dnia, więc w miasteczku panował spory tłok. Levi zderzył się barkiem z kilkoma przechodniami, słysząc przy tym wnerwione burknięcia na zasadzie „patrz, gdzie idziesz" albo „z drogi, kurduplu".

Kuląc się niczym bezpański pies, ukrył się w przestrzeni pomiędzy budynkami i oparł dłoń o kamienną ścianę. Nareszcie trochę ciszy i spokoju ...

A przynajmniej na zewnątrz. Bo w jego głowie nadal panował chaos - dziesiątki głosów próbowały się nawzajem przekrzyczeć i sprawiały, że z frustracji pragnął rozbić sobie czaszkę.

- Uspokój się – powiedział sobie przez zaciśnięte zęby. – Uspokój się, do cholery!

Słowa tamtych dwóch kretynów nic nie znaczą. Mogli kłamać. Albo mieć niekompletne informacje.

Z drugiej strony... twierdzili, że ich gadanie i tak nic by nie zmieniło, bo o łapówkarstwie Erwina „plotkowało całe miasto".

Levi powoli wypuścił powietrze i niepewnie zrobił krok w stronę zatłoczonej ulicy, by znaleźć się bliżej ludzi i posłuchać, o czym rozmawiali. Stał w tym samym miejscu dobre dziesięć minut, ale ani razu nie wychwycił słowa „Smith" czy też „łapówka". Co jakiś czas ktoś wspominał o zarazie i o Zwiadowcach, ale były to raczej nudne codzienne dyskusje.

„Ciekawe, czy te oszołomy nareszcie komuś pomogą, czy może znowu zmarnują nasze podatki?"

Klasyk. Nic odbiegającego od normy.

Ciekawe, czy w barze byłoby tak samo? Grubas i jego wredny kumpel twierdzili, że Levi dowiedziałby się wszystkiego, gdyby udał się do pierwszej lepszej knajpy. Ale to jeszcze nie znaczy, że rzeczywiście powinien tak zrobić...

To brzmiało tak cholernie absurdalnie – biegać po barach i sprawdzać, czy ktoś przypadkiem nie plotkował o Erwinie... Pfft! Czyste szaleństwo!

Jednak udawanie, że niczego nie usłyszał, też nie wchodziło w rachubę. Jeśli nie ustali, o co tu, do diabła chodziło, to ta pierdolona sprawa będzie zżerała go od środka niczym jebany pasożyt! Zdekoncentruje go, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nie przed tak niebezpieczną ekspedycją!

Musi to najszybciej wyjaśnić – tylko jak? To oczywiste, że powinien porozmawiać z Erwinem, ale nie chciał iść do niego od razu.

Gdyby Smith wcześniej go nie okłamał, sprawa wyglądałaby inaczej... Ale ponieważ ten skurczybyk z wielkimi brwiami sam pozbawił się wiarygodności, racząc przyjaciela głupią bajeczką, Levi czuł potrzebę, by przeprowadzić dodatkowe śledztwo.

Musiał znaleźć kogoś godnego zaufania. Nie leniwych i łasych na kasę Żandarmów, ale kogoś solidnego. Kogoś, kogo nie dawało się przekupić i kto na pewno nie został zbajerowany ani przez Erwina ani przez Lobova. A zarazem posiadającego dostęp do jakichś istotnych informacji powiązanych ze sprawą rzekomej „łapówki"...

Tylko czy ktoś taki w ogóle istniał?

XXX

Kobieta i mężczyzna siedzieli naprzeciwko siebie i mieli niezwykle ponure miny. Oboje byli ubrani w mundury Żandamerii. Zajmowali stolik w knajpie znajdującej się na obrzeżach miasteczka. Właśnie skończyli jeść obiad i pić piwo. Mężczyzna rzucił okiem na pustą szklankę, jakby kontemplował, czy chce zamówić sobie więcej.

Dokładnie w tym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiła się kelnerka. Niosła na tacy dwie wysokie szklanki z piwem. Bez słowa postawiła je na stoliku małżeństwa.

- To chyba nie dla nas – mężczyzna uprzejmie zwrócił jej uwagę. - Nie zamawialiśmy nic więcej.

- Ten pan zapłacił za państwa piwa – powiedziała kelnerka.

Odeszła, odsłaniając niskiego mężczyznę, który wcześniej stał za jej plecami.

Nie pytając o pozwolenie, Levi chwycił krzesło z pustego stolika i dosiadł się do małżeństwa.

- Jesteście rodzicami Henninga, prawda? – zagaił, splatając palce na blacie. – Zastanawiałem się, czy...

- Spierdalaj! – lekceważącym tonem rzuciła kobieta.

Była dokładnie taka, jak zapamiętał – niska, obcięta po męsku i bezpośrednia na granicy bezczelności. Kącik ust Leviego kpiąco uniósł się do góry.

- Widzę, że mówimy podobnym językiem. To świetnie, bo nie cierpię jebanej cenzury.

Zgodnie z opowieściami, ojciec Henninga okazał się znacznie uprzejmiejszy.

- Artur Richter – przedstawił się, wyciągając do Leviego rękę. – A to moja żona, Gina.

Był wyższy od swojej kobiety o co najmniej głowę. Blond włosów nie związał w kucyk, tak jak ostatnim razem, lecz zostawił je rozpuszczone. Mimo to zadbał, by były dokładnie uczesane, a przedziałek na czubku głowy równy jak cholerna linijka. Całym swoim jestestwem emanował elokwencją!

Levi niepewnie uścisnął wyciągniętą dłoń. Starał się nie myśleć o tym, jak bardzo ten facet kojarzy mu się z Erwinem.

- Proszę wybaczyć żonie – powiedział Artur, kątem oka zerkając na partnerkę. – Odkąd dowiedziała się o waszej najnowszej ekspedycji, jest w koszmarnym nastroju.

- Mam prawdo do cholernej drażliwości, gdy mój syn ryzykuje życie, by pomóc ogarnąć zarazę, której nie ma! – prychnęła Gina.

Levi poruszył się niespokojnie.

- „Której... nie ma"? – powtórzył cicho.

- Proszę cię! – Kobieta przewróciła oczami. – Chyba nie uwierzyłeś w całą tę bajeczkę o biednych i schorowanych ludziach w obrębie Shiny? I pomyśleć, że Henning tak cię ceni...

- Zapewne już o tym słyszałeś – zaczął Artur – ale próbowaliśmy przekonać syna, by zrezygnował z opuszczenia Murów.

- Życzę powodzenia! – parsknął Levi. – Ja próbowałem go do tego namówić przez pierwsze dwa miesiące od jego dołączenia do Zwiadowców.

- Coś mało skutecznie! – Gina kpiąco się uśmiechnęła. – Niemniej jednak...

Wzięła szklankę z piwem, pociągnęła z niej łyk i obróciła się na krześle, tak by popatrzeć prosto na Leviego.

- Jeśli przyszedłeś, by zaproponować połączenie sił, aby wbić mojemu bezczelnemu synowi trochę rozumu do głowy, to jednak możesz siedzieć przy tym stoliku – oznajmiła. – Gardzę kryminalistami, ale ze względu na Henninga jakoś przełknę twoją obecność.

- Jeśli „wbicie mu rozumu do głowy" oznacza zniechęcenie go do Zwiadowców, to obawiam się, że nie po to tu jestem – bezbarwnym głosem odparł Levi. – Wasz syn to porywczy smarkacz, ale jednak wolny człowiek. Jak gównianych nie miałby predyspozycji do tego pojebanego zawodu, jego serce jest we właściwym miejscu. Czy wam się to podoba czy nie, stał się Zwiadowcą do szpiku kości.

- W takim razie nie zawracaj nam gitary i wypierdalaj! – Gina z powrotem obróciła się do swojego talerza i pociągnęła kolejny łyk piwa.

Nawet nie spojrzała Leviego, by sprawdzić, czy zrobił, co kazała. Rzecz jasna, nie wykonał polecenia.

Ojciec Henninga był o wiele mniej skłonny do przekreślania nadarzających się okazji.

- Zanim odejdziesz, chciałbym się dowiedzieć się, czego od nas chcesz – powiedział, przypatrując się Leviemu uważnym wzrokiem.

Ugh... wypisz wymaluj Erwin!

- Chcę was spytać o coś, co dotyczy Lobova – oświadczył Levi.

- A czy my ci wyglądamy na jebanych kapusi? – Gina obdarzyła go tak lodowatym spojrzeniem, jakby zamordował całą jej rodzinę. – Nie wszyscy żołnierze są łasi na forsę! Sądzisz, że wystarczy sypnąć groszem i powiemy ci, co tylko zechcesz? Jeśli szukasz informacji, spróbuj w więzieniu!

- Już tam byłem. – Zniecierpliwiony, Levi przewrócił oczami. – Kolesiom, którzy tam rezydują, nie można ufać. Dlatego przyszedłem do was. Jak złe nie byłyby wasze relacje z synem, Henning chełpi się przed wszystkimi, że jesteście uczciwi do bólu. I nieprzekupni. Odwdzięczę się wam za informację, ale nie za pomocą pieniędzy.

- To brzmi... intrygująco. – Artur wyprostował się na krześle. – Mów dalej.

Dawny mieszkaniec Podziemi wziął głęboki oddech.

- Chcę, żebyście wiedzieli, że niezależnie od wyniku tej rozmowy, będę troszczył się o Henninga. On i pozostałe dzieciaki z mojego oddziału to jeszcze niedoświadczone żółtodzioby, ale mają duży potencjał, więc będę robił co w mojej mocy, by wrócili z ekspedycji w jednym kawałku. Będę dwoił się i troił, byle tylko ich ochronić.

- „Niezależnie od wyniku tej rozmowy?" – upewnił się ojciec Henninga, marszcząc brwi.

- Tak.

Również Gina obróciła głowę, by spojrzeć na Leviego. W jej oczach dało się dostrzec przebłyski szacunku, którego wcześniej nie było.

Dawny mieszkaniec Podziemi zapatrzył się na splecione palce swoich dłoni i przełknął ślinę. Nie lubił zrzucać maski pokerzysty, jednak w tej sytuacji uznał, że najlepiej będzie postawić na szczerość i nie ukrywać emocji.

- Rzecz w tym... - zaczął, z nienaturalnie ściśniętym gardłem. – Że jest jedna sprawa, o której ciągle myślę. I jeśli nic z tym nie zrobię, będzie mnie rozpraszała, odciągając moją uwagę od Henninga i innych bachorów, których trzeba prowadzić za rączkę.

Małżonkowie nie odpowiedzieli, co uznał za dobry znak. Skoro nie zareagowali na jego deklarację kpiącym prychnięciem, musieli ją uznać za prawdziwą.

- Nie żądam od was jakichś ściśle tajnych informacji, przez które dowództwo mogłoby dobrać się wam do tyłków – podkreślił, patrząc na rozmówców błagalnym wzrokiem. – Jeśli uznacie, że nie możecie odpowiedzieć na moje pytania, w porządku. Ale chcę, byście przynajmniej wysłuchali tego, co powiem. I... udzielili szczerej odpowiedzi, jeśli postanowicie, że wolno wam odpowiedzieć.

Gina skrzyżowała ramiona. Ponownie przekręciła się na krześle, by siedzieć twarzą do Leviego.

- No dobra – mruknęła. – Skoro tak stawiasz sprawę, to wal.

- Czy Lobov spotkał się niedawno z Erwinem?

Małżonkowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Więc o to chodzi... - ponurym tonem skwitował Artur.

- Zaczynam dostrzegać sens w jego zachowaniu. – Gina zerknęła na Leviego. – Na jego miejscu, też chciałabym wiedzieć taką rzecz o moim dowódcy, zanim pojechałabym z nim na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę.

Palce Leviego nie były już splecione. Obie dłonie leżały na blacie stołu, a jedna z nich zacisnęła się w pięść.

„Taka rzecz".

Nie był pewien, czy chce wiedzieć, co kryło się pod tym stwierdzeniem.

- Tak, spotkali się – bez owijania w bawełnę oznajmiła matka Henninga. – Wczoraj.

- A czy wiecie...

- Niestety nie słyszeliśmy, o czym rozmawiali.

- Lobov ustawił wszystkich swoich ochroniarzy pod ścianą – opanowanym tonem wyjaśnił Artur. – Na tyle blisko, by w razie czego mogli przyjść mu z pomocą, ale na tyle daleko, by nie słyszeli rozmowy.

- Niezły cyrk! – Gina wzięła swoje piwo i wydała kpiące parskniecie. – Zwykła knajpa, taka jak ta... Ludzie piją po robocie, a ten ustawia Żandamerię pod ścianą, jakby był pieprzoną królewną, potrzebującą obstawy w każdym możliwym miejscu! Wszyscy gapili się na nas jak na jakichś klaunów. W takich chwilach człowiek żałuje, że w ogóle się zaciągnął...

Opróżniła swoją szklankę do cna.

- Nawet jeśli nie słyszeliście rozmowy, to z pewnością widzieliście jej przebieg – ostrożnie zasugerował Levi. – Jak odnosili się do siebie Lobov i Erwin? Czy wydarzyło się coś...

- Jeśli pytasz, czy Smith wziął łapówkę, to odpowiedź brzmi „tak" – kobieta weszła mu w słowo.

- Nie wiemy, czy to była łapówka – podkreślił Artur.

- A co innego mogło się znajdować w dużej grubej kopercie? – Gina popatrzyła na swojego męża jak na skończonego idiotę.

- Nie znam Smitha jakoś bardzo dobrze, ale wiem, że jest diabelnie inteligentny. – Ojciec Henninga rozmasował podbródek. – Moim zdaniem nie wziąłby łapówki w miejscu publicznym, na oczach tylu ludzi...

- Lobov nie dał mu wyboru – upierała się kobieta. – Sama słyszałam, jak mówił, że spotka się ze Smithem tylko w obecności świadków.

- Obawiał się ataku ze strony Erwina? – Levi zmarszczył brwi.

- Jeśli tak, to teraz już chyba nie ma powodów do niepokoju... – wymamrotał Artur.

Dawny mieszkaniec Podziemi poruszył się niespokojnie.

- Co to znaczy? – wyszeptał.

Ojciec Henninga zawahał się. Miał minę, jakby nie był pewien, czy powinien o tym czymś wspomnieć, czy może lepiej trzymać język za zębami. Gina nie miała podobnych oporów.

- Po spotkaniu był wyraźnie zadowolony – stwierdziła, przypatrując się pustej szklance. – Dokładnie pamiętam, co powiedział po odejściu Smitha. „Jaka to ulga, że nareszcie przeciągnąłem go na moją stronę. Miałem już serdecznie dosyć oglądania się za siebie."

To nie tak, że Levi podjął jakąkolwiek decyzję - jego ciało samo zaczęło się poruszać. Jednym płynnym ruchem podniósł się z krzesła i bez słowa wyjaśnień ruszył w stronę drzwi. Słowa rodziców Henninga wydawały się dobiegać z oddali.

- Już wychodzisz? – zakpiła Gina. – Szybko poszło...

- Może powinieneś na spokojnie to wszystko przemyśleć? – zawołał Artur, podnosząc się z krzesła. – W takich chwilach lepiej najpierw ochłonąć i...

- Zostaw go. – Kobieta złapała męża za rękaw i stanowczo pociągnęła go na poprzednie miejsce. – Etap analizowania już dawno minął. Zanim ten koleś do nas przyszedł, miał mnóstwo czasu, by „ochłonąć" i wziąć sytuację na rozsądek. Teraz pozostało mu jedynie pójść do winowajcy i wyciągnąć konsekwencje z tego, czego się dowiedział.

Święte słowa, kobieto – pomyślał Levi, zaciskając zęby. – Święte słowa!

XXX

Nie pamiętał drogi powrotnej do Kwatery Głównej. Był w takim transie, że nawet nie zwrócił uwagi na deszcz, który najpierw padał z umiarem, ale wkrótce przeobraził się w solidną ulewę.

Ba, po raz pierwszy w życiu Levi nie zatrzymał się w zamkowym przedsionku, by dokładnie wytrzeć buty. Pomaszerował prosto do gabinetu Erwina, ignorując brązowe ślady, które zostawiały po sobie jego zabłocone podeszwy. W każdy inny dzień podobny widok przyprawiłby go o palpitacje serca. W każdy – tylko nie dzisiejszy.

Levi nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł tak wielką złość, by kompletnie zapomnieć o swojej manii na punkcie czystości.

Jak zawsze wkroczył do gabinetu dowódcy bez pytania, z impetem otwierając drzwi.

Erwin nawet nie podniósł wzroku znad papierów.

- Cokolwiek to jest, będzie musiało zaczekać – wymamrotał, nie przerywając pisania. - W tej chwili nie mogę...

- Ty pieprzony skurwielu!

Smith został schwycony za przód munduru i dociśnięty plecami do biurka. Pojemnik z atramentem roztrzaskał się na podłodze, pozostawiając po sobie dużą czarną plamę. Kilka papierów wylądowało w tej kałuży, kompletnie tracąc użyteczność. Padający za oknem deszcz przybierał na sile, coraz intensywniej bombardując szybę.

A najbardziej wkurwiające w tym wszystkim było to, że Erwin wyglądał na tylko odrobinę zaniepokojonego. Levi jeszcze nigdy nie cierpiał jego opanowania tak bardzo jak teraz.

- Kiedy tu szedłem, zastanawiałem się, czy w ogóle chce mi się z tobą gadać – wykrztusił drżącym głosem.

- Levi...

- Może po prostu powinienem cię zabić? Albo wyrwać ci ten kłamliwy jęzor, byś już nigdy nie mamił mnie ładnymi słówkami!

- Dowiem się przynajmniej, co zrobiłem? – Erwin głośno westchnął i popatrzył na rozmówcę z rezygnacją.

Rezygnacja? Naprawdę?

Ktoś wpada mu do gabinetu i dociska go do biurka, a ten odczuwa rezygnację?! Jak jakiś, za przeproszeniem mężuś próbujący rozkminić, o który z upierdliwych obowiązków domowych żona ma pretensje tym razem – zapomniał wynieść śmieci czy może nie pozmywał naczyń?

Podobne skojarzenia sprawiły, że furia Leviego dwukrotnie wzrosła.

- Nie mogę uwierzyć, że opuściłem przy tobie gardę. Nie mogę uwierzyć, że widziałem w tobie kogoś wyjątkowego!

- Powiedz, co, twoim zdaniem, zrobiłem! – W błękitnych oczach Erwina pojawiły się pierwsze przebłyski zniecierpliwienia i złości. - Jak mogę się bronić, gdy nawet nie wiem, o co mnie oskarżasz?!

- Jesteś taki sam jak reszta skurwieli z Powierzchni... Obietnice złożone szczurowi z Podziemia nic dla ciebie nie znaczą!

Smith zamknął oczy, a jego twarz wykrzywiła się w grymas bólu.

- Poszedłeś do miasta, prawda?

Równie dobrze mógł powiedzieć: „Tak, masz rację. Zrobiłem wszystko, o co mnie oskarżasz."

Zaciskające się na koszuli Smitha dłonie Leviego zaczęły się trząść.

- O? A więc potwierdzasz, że próbowałeś mnie zmanipulować? Wymyśliłeś tamtą śmieszną bajeczkę o chorobie, bym trzymał się z daleka od ludzi, którzy wiedzieli, co zrobiłeś?

Kiedy Erwin otworzył oczy, jego spojrzenie było chłodne. Nie skruszone – chłodne!

- Nie zamierzałem niczego przed tobą ukrywać – Smith oświadczył tonem, który był równie lodowaty co jego spojrzenie. - Powiedziałbym ci wszystko po ekspedycji. Nie przyszłoby mi do głowy, że zignorujesz moje polecenie. Kiedy wprowadziłeś się do swoich nowych kwater, obiecałeś, że mi zaufasz! – dokończył z pretensją w głosie.

Jak on śmie?!

- A ty obiecałeś, że nie będziesz mnie oszukiwał! – przez zaciśnięte zęby wycedził Levi. - Ty gnoju... Niewiarygodne, że nawet w takiej sytuacji masz czelność wyglądać na urażonego!

- A jak mam NIE być urażony, gdy powiedziałem, że masz czegoś nie robić, a ty postąpiłeś dokładnie na odwrót?! Twoje zachowanie tylko upewnia mnie w przekonaniu, że miałem rację ukrywając przed tobą niektóre fakty. Wiedziałem, że zareagujesz emocjonalnie! Przeczuwałem, że zrobisz mi dziką awanturę, zamiast skupić się na ważnych rzeczach takich jak przygotowania do ekspedycji. Gdybyś nie poszedł do miasta...

- Zignorowałbym rozkaz Shadisa.

Erwin zamrugał. Ta nowa informacja wydawała się zbić go z tropu. Nareszcie przestał wyglądać tak, jakby to on był w tym wszystkim pokrzywdzonym!

Levi pochylił się, by zmniejszyć odległość między ich twarzami i zbolałym głosem wytłumaczył:

- Myślisz, że zrobiłem sobie wycieczkę, bo miałem taki kaprys? Jak idiotycznie by to nie brzmiało, chciałem posłuchać tego twojego durnego rozkazu. Nawet jeśli nie wierzyłem w bajeczkę o panoszącej się po okolicy zarazie, byłem gotowy siedzieć na dupie i nie wychylać nosa poza teren Korpusu. To nie tak, że specjalnie węszyłem, by sprawdzić, czy próbujesz mnie wykiwać.

- Nie próbowałem cię wykiwać, Levi – wyszeptał Erwin.

- Stary Dziad dał mi zadanie, które wymagało pójścia do miasta.

- I tam spotkałeś kogoś, kto powiedział ci, że wziąłem od Lobova pieniądze?

Powieki Leviego rozszerzyły się. Erwin musiał uznać to za potwierdzenie swojego przypuszczenia, bo odwrócił wzrok i wymamrotał coś, co brzmiało podejrzanie jak przekleństwo. Jego mina aż prosiła się o podpis „ja i moje pieprzone szczęście".

Cóż... dobre chociaż to, że nie musieli bawić się w podchody i od razu przeszli do rzeczy. Levi pochylił się nad uchem dowódcy i wycedził:

- Wiem, jak bardzo lubisz być dokładny, więc nazywaj rzeczy po imieniu. Odpowiednie słowo dla tego, co wziąłeś, to „łapówka".

- Nie wziąłem żadnej łapówki! – Erwin obrócił głowę tak gwałtownie, że zderzyli się czołami. - Do kurwy nędzy, Levi...

- Ha! – Dawny zbir rozmasował siniaka i triumfalnie spojrzał w rozjuszone oczy dowódcy. - A jednak potrafisz przeklinać?

- Jak mam tego nie robić, gdy osoba, która zdążyła już całkiem nieźle mnie poznać, oskarża mnie o chciwość? Zrób mi przysługę i pomyśl! Po co miałbym brać pieniądze od kogoś, kogo nienawidzę? Na co miałbym je wydać, gdy ledwo wydaję własny żołd?

„Zrób mi przysługę i pomyśl"? A to bezczelny skurwiel!

On naprawdę sądzi, że się nad tym nie zastanawiałem?- pomyślał rozwścieczony Levi.

To nie tak, że z miejsca uwierzył w całą tą akcję z łapówką. Żeby zyskać pewność, porozmawiał ze świadkami wspomnianego zajścia. Czyżby mimo wszystko go okłamali? A może coś źle zrozumieli?

- Zatem twierdzisz, że nie wziąłeś żadnych pieniędzy? – zapytał, uważnie przypatrując się Erwinowi.

Na twarzy Smitha odmalował się wyraz dyskomfortu. To mogło oznaczać tylko jedno...

- Ja pierdolę... - wykrztusił Levi. - Nawet nie umiesz zaprzeczyć!

- Nie każde pieniądze, które się od kogoś bierze, to łapówka – z chłodnym spokojem odparł Erwin. - Jak mi nie wierzysz, spytaj Keitha.

- Starego Dziada? A co on ma z tym wszystkim wspólnego?

- Pieniądze, które dostałem od Lobova, nie były dla mnie lecz dla Głównego Dowódcy. A konkretniej dla Korpusu Zwiadowczego. Ja jedynie miałem je odebrać. Właśnie taka jest prawda.

Palce, którymi Levi ściskał mundur dowódcy, nieznacznie rozluźniły uścisk.

Co? Co? Co?!

Wyjaśnienie Erwina miało sporo sensu, a zarazem wydawało się... kompletnie bezsensowne. Powinno przynieść ulgę, lecz zamiast tego sprawiło, że w głowie dawnego zbira zaczęły zapalać się ostrzegawcze lampki.

- Lobov gardzi Zwiadowcami – powoli powiedział Levi, podejrzliwie mrużąc oczy. - Dlaczego, u licha, miałby dawać nam pieniądze?

- Zapewniam cię, że nie z dobrego serca. – Erwin skrzywił się, jakby coś sprawiło mu ból. – To on sponsoruje nadchodzącą ekspedycję.

- Że co?!

Dawny mieszkaniec Podziemi potrzebował chwili, by w pełni pojąć sens tego, co usłyszał. By połączyć to z innymi faktami i wywnioskować, jakie to będzie miało konsekwencje. Dla niego i dla innych.

- Całe to poryte przedsięwzięcie... - wyszeptał. - To całe zbieranie ziół dla schorowanych ludzi... Lobov od samego początku maczał w tym palce? A ty o tym wiedziałeś?

Puścił Erwina, cofnął się kilka kroków do tyłu i zacisnął dłonie w pięści. Kiedy tu szedł, miał w sercu złość, rozczarowanie i ból. Teraz nadal czuł to wszystko, ale w zupełnie inny sposób.

Oddałby wszystko, by cofnąć się w czasie do momentu, gdy postanowił przyjść tutaj i skonfrontować się ze Smithem. Albo i jeszcze wcześniej – gdy zgodził się wykonać polecenie Shadisa i polazł do cholernego miasta!

„Czasem lepiej jest nie znać prawdy."

Ktokolwiek to powiedział, miał świętą rację!

Erwin musiał wyczuć roztrzęsienie drugiego mężczyzny, bo gdy podniósł się z biurka, miał w oczach troskę.

- Levi, posłuchaj...

- Zamknij się! – Dawny zbir ostrzegawczo wysunął w stronę rozmówcy palec wskazujący.

Czując nagły spadek sił, oparł plecy o regał z książkami i opuścił głowę. Jego dłonie zwisały smętnie wzdłuż ciała.

- Już bym chyba wolał, żebyś wziął łapówkę – wymamrotał zbolałym głosem.

Erwin wytrzeszczył na niego oczy.

- Nie mówisz poważnie.

- Sto razy bardziej wolałbym dowiedzieć się, że wziąłeś łapówkę, by dokupić sobie pięć regałów do swojej cholernej biblioteczki! Nawet wtedy nie byłbym na ciebie tak zły jak teraz.

- Levi...

- Każda intryga, którą Lobov tka tymi swoimi szlacheckimi łapskami, kończy się czyjąś śmiercią! – Tym razem Levi popatrzył na dowódcę nie ze złością lecz z błaganiem. - Zapomniałeś już, co stało się z Farlanem i Isabel? Jak możesz wiedzieć o tym i zgadzać się na tę pieprzoną ekspedycję?

- Nie mam innego wyboru, Levi. Zresztą... nawet gdybym zaprotestował, ostateczna decyzja nie zależy ode mnie. Nie jestem Głównym Dowódcą, więc nie mogę...

- Przestań pierdolić, Smith! – wydarł się Levi.

Podszedł do biurka Erwina i bezceremonialnie zrzucił wszystkie przedmioty na podłogę.

- Nie waż się...

Zrobił krótką pauzę, by kopnąć krzesło. Przyfasolił w nie tak mocno, że rozleciało się na kawałki.

- Ani mi się waż zgrywać bezradnego pułkownika, który nie ma w tej jebanej instytucji żadnej władzy! – dokończył zdesperowanym, pełnym pretensji głosem.

Nie jesteś facetem, któremu ofiarowałem swoje posłuszeństwo i zaufanie! – pomyślał, stojąc naprzeciwko Erwina i dysząc od emocji. – Facet, którego OMAL nie pocałowałem, nie podkulał ogona przed spasionym arystokratą!

Erwin NIE mógł zgodzić się na tę ekspedycję! To NIE mogło się wydarzyć, bo wtedy wszystkie obelgi Gerarda i Carlsona bolałyby dwa razy bardziej...

To, jak nazywali Leviego wiernym kundlem Smitha... Jak otwarcie kpili z jego bezwarunkowej lojalności i sugerowali, że cokolwiek by się nie działo, Levi nigdy nie zbuntuje się przeciwko swojemu „Panu".

Otóż, mylili się.

Może to z jego strony dziecinne, ale Levi czuł silną potrzebę, by coś im udowodnić. Im, a także sobie samemu. Czuł, że jeśli teraz nie postawi się Erwinowi, to spełni się jego najgorszy koszmar i stanie się niewolnikiem.

Już dobrze... tylko spokojnie! Wcale nie był dla Smitha jedynie marionetką, którą należało manipulować. W ostatnim czasie stali się dla siebie partnerami. Przyjaciółmi! Może nawet takimi, którzy mieli w perspektywie „coś więcej".

A skoro tak, to Levi miał pełne prawo, by zjawić się tutaj i powiedzieć o swoich zranionych uczuciach. A także o całkiem rozsądnych obawach w związku z Lobovem.

- Dobrze wiem, że jesteś mózgiem każdej pieprzonej wyprawy, a Stary Dziad boi się choćby głośno pierdnąć bez twojej aprobaty! – wytknął Erwinowi. - Gdybyś naprawdę chciał powstrzymać ekspedycję...

- Spędziłem cholerne pół dnia na tłumaczeniu tobie i pozostałym, dlaczego NIE MOGĘ tego zrobić! – wyrzucił z siebie Smith.

Wplatanie drobnych przekleństw do rozmowy było zupełnie nie w jego stylu. Levi nie był pewien, czy lubi go w tej nowej odsłonie...

Coś mu mówiło, że lepiej odłożyć tę dyskusję na kiedy indziej – zaczekać, aż Erwin będzie bardziej „sobą". Z drugiej strony... dlaczego ten wielkobrwisty zarozumialec miałby dostawać taryfę ulgową, tylko dlatego że nagle przestał być elokwentnym książątkiem i tu i ówdzie rzucał mięsem?

Przez pewien czas po prostu patrzyli na siebie, cicho dysząc. Obaj emanowali frustracją. W końcu Smith przerwał milczenie.

- Korpus Zwiadowczy musi udowodnić swoją wartość i przywieźć zioła zza Muru – mruknął, odgarniając włosy z czoła w geście zmęczonego życiem człowieka. - To jedyne rozwiązanie tej beznadziejnej sytuacji! A Lobov doskonale o tym wie. Myślisz, że czemu dał nam pieniądze? Zdaje sobie sprawę, że normalne metody blokowania naszych wypraw nie działają, więc postanowił załatwić nas w inny sposób. Chce, żebyśmy pojechali tam, stracili masę ludzi i odnieśli spektakularną porażkę. Właśnie O TO mu chodzi! Żebyśmy zbłaźnili się przed wszystkimi i na zawsze zostali odcięci od funduszy. Dlatego nie miał oporów, by udawać naszego przyjaciela i wyłożyć pieniądze na tę jedną wyprawę. Jedyny sposób, by go przechytrzyć to...

Rozmasował skroń i cicho dokończył:

- Zrobić to, czego się nie od nas oczekuje. Udać się za Mur i przywieźć zioła. Nawet gdybym ci powiedział o Lobovie, nic by to nie zmieniło. Priorytety pozostałyby niezmienne. Zamiast wpadać do mojego gabinetu i robić mi awanturę o coś, na co nie mam wpływu, powinieneś teraz być na placu treningowym i przygotowywać młodych żołnierzy do...

- Wpadnięcia w pułapkę.

Erwin odsunął dłoń, by popatrzeć na podwładnego. Czoło miał zmarszczone.

- Twierdzisz, że gdybyś powiedział mi o Lobovie, to nic by nie zmieniło – bezbarwnym głosem zaczął Levi. - Gówno prawda! Wcześniej sądziłem, że przygotowuję Henninga i pozostałych do cholernie trudnej ekspedycji. Nikt mnie nie ostrzegł, że powinienem ich szykować do wdepnięcia w pułapkę, którą zastawił na nas pewien gnój z wyższych sfer.

Smith spuścił wzrok. Wstyd w jego oczach oznaczał, że w jakimś stopniu przyznawał Leviemu rację. Zachęcony tym widokiem czarnowłosy żołnierz przemówił znowu, tym razem znacznie łagodniejszym tonem.

- Kolesie, którym wydajesz rozkazy zasługują na prawdę, Erwin. Mają prawo wiedzieć, że nie będą walczyć wyłącznie z tytanami ale też z ewentualnymi niespodziankami, które naszykował dla nas Lobov. Pomyślałeś o tym, że może uszkodzić nasz sprzęt? Albo umieścić w naszych szeregach swojego człowieka?

Erwin odpowiedział ponurym spojrzeniem. Znali się już na tyle długo, że Levi bez trudu zrozumiał, co to oznacza.

- Oczywiście, że o tym pomyślałeś! – prychnął, nawet nie starając się ukryć rozczarowania. - Niemożliwe, by wielki Erwin Smith nie przewidział takiego scenariusza. Ale to nie ma znaczenia, bo i tak się nie wycofasz. Poślesz swoich towarzyszy za Mur, nie mówiąc im słowa o prawdziwym zagrożeniu. I wiesz, co? Myślę, że Lobov doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Na pewno skacze z radości na myśl o tych wszystkich naiwnych Zwiadowcach, którzy...

- Wiesz, co sprawiłoby mu PRAWDZIWĄ frajdę?! – Erwin tak bardzo podniósł głos, że Levi podskoczył w miejscu. - Gdyby nas teraz zobaczył i uświadomił sobie, że najważniejsza część jego planu okazała się spektakularnym sukcesem!

Dawny mieszkaniec Podziemi napiął się jak struna. Jeszcze nigdy nie widział Smitha w takim stanie!

Erwin wyglądał, jakby był na skraju szaleństwa. Drżącą ręką sięgnął do komody i wziął stamtąd plik formalnie wyglądających papierów.

- Nawet najmniejszy szczegół tej pieprzonej ekspedycji może zadecydować o życiu albo śmierci. Jednak czy poświęcam czas tym szczegółom, by zwiększyć szanse naszych towarzyszy na przetrwanie? NIE!

Gniewnie cisnął papierami o podłogę, sprawiając że wymieszały się z dokumentami, które Levi wcześniej zwalił z biurka.

- Zamiast tego stoję z tobą w zdemolowany gabinecie i kłócimy się ze sobą jak dwójka zaaferowanych gówniarzy! – wydarł się, wytrzeszczając na podwładnego pełne gniewu oczy. - Wszystko przez to, że zachowałeś się dokładnie tak, jak przewidział Lobov! Poszedłeś do miasta i pozwoliłeś, by namieszano ci w głowie!

Levi przypomniał sobie, jak kiedyś marzył o tym, by doprowadzić Erwina do takiego stanu – by zmusić go do zrzucenia maski i utraty opanowania. W tej chwili za cholerę nie miał pojęcia, czemu czegoś takiego chciał, jednak był pewien, że długo nie zapomni tego widoku.

- Powiedz... – wycedził Erwin. - Kto powiedział ci, że wziąłem pieniądze? Niech zgadnę: to raczej nie był ktoś, kogo uważasz za przyjaciela?

Strzał w dziesiątkę! Levi spłonął rumieńcem.

- Zastanowiłeś się, chociaż przez chwilę, PO CO ta osoba powiedziała ci o funduszach, które Lobov ofiarował Korpusowi? – jadowitym tonem spytał Smith.

- To nie tak, że chciał mi powiedzieć – podkreślił Levi, masując kark. – Tu mu się wymsknęło i...

- Spytam inaczej: jak sądzisz, dlaczego Lobov postanowił przekazać pieniądze Korpusowi akurat przeze mnie i to w publicznym miejscu, tak by każdy mógł to zobaczyć? A zarazem w pewnym oddaleniu od ludzi, by nikt nie usłyszał, o czym rozmawiamy. Dobrze wiedział, co pomyślą sobie widzowie tego spektaklu! Co TY sobie pomyślisz, gdy cała sprawa wreszcie dotrze do twoich uszu!

Kurwa. Gdy spojrzeć na to z tej strony, to rzeczywiście wyglądało na świetnie wyreżyserowany teatr pomyłek.

- Nie pomyślałeś, że chodziło o to, by odwrócić twoją... naszą uwagę od tego, co ważne? – ciągnął Erwin, już nieco spokojniejszym tonem niż wcześniej. - By nas skłócić, żebyśmy skakali sobie do gardeł, zamiast kombinować, jak wyjść cało z pułapki, którą na nas zastawiono?

Levi spuścił wzrok i zagryzł dolną wargę.

No dobrze, zgoda... całym sercem kupował wyjaśnienie, które mu zaoferowano. Przyznawał, że to częściowo jego wina i dał się zrobić w balona. Jednak odmawiał wzięcia pełnej odpowiedzialności za obecną sytuację.

Nawet jeśli Lobov chciał ich nastawić przeciwko sobie, to już na samym początku istniał sposób na uniknięcie konfliktu – wystarczyłoby, żeby Erwin powiedział prawdę! Mógł zwyczajnie powiedzieć Leviemu o wszystkim, zamiast wymyślać idiotyczną bajkę o zarazie. Dlaczego tego nie zrobił?

- Czy gdyby zależało od tego życie Farlana i Isabel... wszedłbyś w pułapkę, Levi? – głos Erwina wyrwał dawnego zbira z rozmyślań.

Levi zamrugał.

- Co?

Na moment kompletnie stracił wątek.

- Zarzucasz mi, że prowadzę nas w pułapkę – Erwin zwrócił mu uwagę. - Dlatego pytam: nigdy dobrowolnie nie wszedłeś w żadną pułapkę?

Głos miał cierpliwy i łagodny. W niczym nie przypominał furiata sprzed paru chwil.

Wziął kilka głębszych oddechów i mówił dalej:

- Nie pomyślałeś sobie: „jeśli nie wejdę w TĘ pułapkę, to ten gnój z pewnością zastawi INNĄ, więc równie dobrze mogę udawać bezbronną ofiarę i pokonać go w jego własnej grze?"

Owszem, miałem kilka takich sytuacji – pomyślał Levi.

Co prawda nie przyznał tego na głos, ale zaczynał dostrzegać sens w działaniach Erwina.

Smith popatrzył na podwładnego przepraszającym wzrokiem i z mocą oznajmił:

- Oczywiście, że spodziewam się jakiegoś nikczemnego posunięcia ze strony Lobova. Oczywiście, że biorę pod uwagę możliwość, że mamy kreta w szeregach. Ale czy opowiadanie o tym ludziom w czymkolwiek pomoże? Sam pomyśl, Levi! Jeśli powiem żołnierzom, że być może mamy wśród nas zdrajcę, wybuchnie panika. Ludzie już i tak są wystarczająco podenerwowani... Jeśli zaczną się obawiać ataku ze strony towarzyszy, będą co chwilę oglądać się za siebie i popełniać głupie błędy. Dzięki temu ewentualny kret będzie miał lepsze warunki do działania. Jeśli zdradzimy, że o nim wiemy, odpowiednio dostosuje swoją strategię, by wziąć nas z zaskoczenia.

Ciężko się z tym nie zgodzić. Kiedy Levi mieszkał jeszcze w Podziemiu, słyszał to i owo o zdrajcach, którzy szli na potajemne układy z Żadnamerią i kablowali na towarzyszy. Kenny uczył go, by nigdy otwarcie nie mówić o takich kolesiach, bo to dałoby im przewagę. Już nie wspominając o tym, że grupa źle funkcjonowała, gdy każdy patrzył każdemu na ręce. Jeśli podejrzewało się kogoś o bycie kretem, to należało wypłoszyć go z dziury dyskretnie i po cichu.

Skoro o tym wiem, to dlaczego rzucałem się do Erwina? – pomyślał Levi, marszcząc brwi. – Czemu dokładniej tego nie przemyślałem?

Może dlatego że nie wiedział, że ma to sobie przemyśleć? A nie wiedział tego, ponieważ...

- Podzieliłem się moimi wnioskami tylko z garstką osób, którą darzę bezwzględnym zaufaniem – zmęczonym głosem oznajmił Erwin. - Keith, oczywiście, od początku wiedział o udziale Lobova: w końcu sam zaakceptował przyjęcie funduszy. We dwóch zdecydowaliśmy, z kim podzielimy się naszymi obawami. Wśród wtajemniczonych osób znaleźli się między innymi Hanji i Mike.

- Ale nie ja – gorzko zauważył Levi.

Pewnym pocieszeniem był dla niego fakt, że zaczął dostrzegać w niebieskich oczach Erwina wyrzuty sumienia. Acz było to niewielkie pocieszenie...

- Jestem najbardziej podejrzliwą osobą w tej pieprzonej instytucji – zwrócił dowódcy uwagę. - Z której strony by na to nie spojrzeć, najlepiej nadaję się na kandydata do rozpracowania tego typu spisku.

W dodatku sądziłem, że uważasz mnie za przyjaciela!

- Gdybym wiedział o wszystkim, mógłbym uważać na ewentualnego zdrajcę i chronić tyłki naiwnym dzieciakom – ciągnął, zaciskając dłonie na materiale spodni i gniewnie łypiąc na podłogę. - Mimo to postanowiłeś mi nie powiedzieć. Zamiast tego mnie oszukałeś! Manipulowałeś mną, chociaż obiecałeś, że więcej tego nie zrobisz!

Gdy wypluł ostatnie słowa jak truciznę, spojrzał drugiemu mężczyźnie prosto w oczy. Zazwyczaj chował się za maską – wstydził się pokazać, jak bardzo go zraniono – jednak teraz zdecydował się na coś wprost przeciwnego. Chciał, by Erwin spojrzał na jego twarz i dostrzegł na niej wszystkie uczucia, za które był odpowiedzialny.

I chyba się udało, bo Smith wyglądał na kompletnie załamanego.

- Dobrze – wyszeptał, unosząc przed siebie drżące dłonie. - W porządku, Levi, masz rację... Popełniłem błąd i bardzo cię za to przepraszam.

Myślisz, że przeprosiny wystarczą? – Levi miał ochotę powiedzieć.

Erwin oparł się jedną dłonią o blat biurka, jakby samo utrzymanie równowagi było dla niego wyzwaniem.

- Wiem, że to zabrzmi żałośnie, ale spanikowałem – wymamrotał, zakrywając sobie twarz. - Musiałem zaplanować bardzo dużo rzeczy w krótkim odstępie czasu, a gdy uwzględniałem w tym wszystkim ciebie, poszedłem po najmniejszej linii oporu. Pomyślałem sobie: uspokajanie wściekłego Leviego i kłócenie się z nim to ostatnia rzecz, na jaką mam w tej chwili ochotę. Wtedy jeszcze wydawało mi, że wykluczenie cię z kręgu zaufania to najlepsza możliwa decyzja. Teraz jednak widzę, że się pomyliłem. Powinienem zaryzykować i powiedzieć ci o wszystkim, zamiast trząść się na myśl o twojej reakcji. Oczywiście nie oczekuję, że wybaczysz mi od razu, ale...

- To nie jest kwestia wybaczenia.

Smith odsunął dłoń od twarzy, by spojrzeć na podwładnego. Levi czuł się w diabły zraniony i wiedział, że było to po nim widać.

Gorzkim głosem wytłumaczył drugiemu mężczyźnie, co ma na myśli:

- Nie rozmawiamy o pierwszym lepszym potknięciu, za które boczysz się na kogoś przez ileś dni, a potem mu wybaczasz. Tu nie chodzi o wybaczenie lecz o zaufanie. Jak po czymś takim mam ci zaufać, Erwin?

Wrócił pamięcią do tych wszystkich dobrych dni po przeprowadzce do nowego pokoju. Tamtych dni, gdy spał spokojnie, nie zadręczając się słowami, które usłyszał na moście. Teraz jednak znowu je sobie przypominał, co było jak powrót dawno wyleczonego bólu głowy!

Dlaczego mi to robisz, Smith? – myślał Levi, przyciskając sobie palce do czoła tak mocno, jakby chciał przebić sobie czaszkę. – Dlaczego zmuszasz mnie, bym znowu analizował każde pieprzone słowo, które powiedział do mnie Ollson?

„Jesteś ukochanym projekcikiem Erwina Smitha. Zwierzątkiem, które wyciągnął z Podziemi, a potem wytresował."

„Założył się sam ze sobą, że zrobisz dla niego absolutnie wszystko i miał rację."

„Jeśli marzy ci się zemsta na Lobovie, to lepiej od razu rzuć się do paszczy tytana. Osoba, której winy nie chcesz uznać, niedawno się z nim dogadała. Każdego można kupić. Choć nie zawsze za pomocą pieniędzy."

Szlag!

Jak bardzo Levi nie pragnąłby uwierzyć Erwinowi... Jak mocno nie przekonywałby samego siebie, że ufa swojemu dowódcy i przyjacielowi, a nie byle frajerowi z głupimi kolczykami... fakty mówiły same za siebie.

Z której strony by na to nie spojrzeć, w świetle najnowszych informacji to Ollson wyglądał na prawdomównego a Erwin na manipulanta.

A wszystko z powodu jednej popieprzonej bajeczki i zakazu pójścia do miasta. Czemu Smith musiał rozegrać to w taki sposób? Dlaczego?!

- Skoro okłamanie mnie przyszło ci tak łatwo... – zrozpaczonym głosem wyrzucił z siebie Levi. - To jaką, u licha, mam gwarancję, że byłeś ze mną szczery także w innych sprawach? Gdy zapytałem cię, czy kiedyś mną manipulowałeś... Skąd mam wiedzieć, czy odpowiedziałeś zgodnie z prawdą? Jak mam zaufać temu, co mówisz? Albo robisz?

Erwin przez długi czas milczał. Aż wreszcie popatrzył na rozmówcę i z determinacją w oczach oznajmił:

- Udowodnię ci, że możesz mi ufać.

- Niby jak? – zakpił Levi.

- Nie mam pojęcia – zbolałym głosem odparł Smith. - Ale zależy mi na tobie i jestem skłonny zrobić wszystko, byś znowu mi zaufał. Jeśli wymyślisz coś takiego, powiedz mi, a natychmiast to zrobię.

„Nie mam pojęcia". Cóż za rozbrajająca szczerość!

Ale paradoksalnie to właśnie ona zmiękczyła serce Leviego i sprawiła, że dawny zbir nie odskoczył od dowódcy, gdy ten położył mu dłonie na ramionach.

- Ale wcześniej mam jedną prośbę – zaczął Erwin. - Levi, proszę... Błagam... – podkreślił z desperacją w głosie. - Niech to będzie PO ekspedycji! Wiem, że to wygląda tak, jakbym wymigiwał się od odpowiedzialności, ale przysięgam, że nie o to chodzi. Po prostu chcę, byśmy wszyscy skupili się na tym, co nas czeka i zwiększyli nasze szanse na przeżycie. Dlatego proszę... Odłożymy tę rozmowę na później!

Czarnowłosy żołnierz bardzo powoli wciągnął i wypuścił powietrze.

Rozpaczliwie przeszukiwał własny umysł, szukając w nim Rozsądnego Leviego. Takiego, który podchodził do życia na zimno, nie pozwalając, by uczucia odwracały jego uwagę. Jakimś cudem odnalazł tamtego Leviego i jeszcze większym cudem oddał mu dowodzenie.

- No dobra – wymamrotał, nerwowo oblizując usta. - Dobra, okej. Wrócimy do tematu po ekspedycji.

Erwin miał na twarzy taką ulgę, jakby usłyszał odroczenie wyroku śmierci. Posłał podwładnemu pełne wdzięczności spojrzenie, skinął mu głową i zdjął dłonie z jego ramion.

Odwrócili się do siebie plecami i ruszyli w dwóch przeciwnych kierunkach. Erwin kucnął obok biurka i zaczął zbierać porozrzucane papiery. Natomiast Levi udał się w stronę drzwi. Już prawie je otworzył, gdy ogarnęło go to samo uczucie co wtedy, gdy PRAWIE wyszedł z gabinetu Shadisa po wykręceniu się z powierzonego zadania.

O nie, nie rób tego – ostrzegał głosik w jego głowie. – Raz już mogłeś po prostu wyjść z jakiegoś pomieszczenia, ale postanowiłeś drążyć temat i wpakowałeś się w niezłe gówno! Nie popełniaj znowu tego samego błędu! Nie masz pojęcia, jakie słowa padną, jeśli tu zostaniesz!

Naprawdę powinien słuchać swojego własnego Zdrowego Rozsądku...

Ale z jakiegoś powodu przypomniał sobie słowa, które usłyszał wcześniej od Giny:

Dokładnie pamiętam, co powiedział Lobov po odejściu Smitha. „Jaka to ulga, że nareszcie przeciągnąłem go na moją stronę."

Levi odwrócił się przodem do dowódcy. Potrzebował jeszcze tylko jednego zapewnienia... Usłyszy je i będzie mógł stąd wyjść, nie martwiąc się o przyszłość.

- Tak dla jasności... - zagaił, przełykając ślinę. - Lobov nadal jest naszym wrogiem, tak? Gdy już nazbieramy pieprzonego zielska i wrócimy do domu, zrobisz wszystko, by go przyskrzynić?

Erwin akurat układał na biurku część pozbieranych papierów. Słysząc słowa podwładnego, niechcący wypuścił je z rąk, przez co ponownie spadły na podłogę. Na jego czole pojawiła się bruzda.

- Levi...

Brzmiał jak ktoś na granicy utraty cierpliwości. Dłonie, które opierał o biurko, zaczęły się trząść.

- Zgodziliśmy się, że wrócimy do tematu po ekspedycji.

- Odpowiedz na pytanie! – Levi nie podniósł głosu, jednak jego żądanie mogło sprawiać wrażenie napastliwego. - Zrobisz wszystko, by go podkopać, tak?

Erwin nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał na rozmówcę. Uparcie gapił się na okno, jakby dostał od kogoś oficjalny zakaz patrzenia w innym kierunku.

Levi zacisnął zęby.

- Obiecałeś!

- Levi. – W głosie Smitha zabrzmiały pierwsze nuty ostrzeżenia.

- Przestań powtarzać moje imię, jakbym był jakimś pierdolonym zwierzakiem, które możesz zmusić do posłuszeństwa za pomocą jednej komendy!

- Levi, proszę... - Erwin zamknął oczy. Na jego czole było coraz więcej bruzd. - Nie. Teraz.

- Przynajmniej miej dość przyzwoitości, by spojrzeć mi prosto w oczy i powiedzieć, że od początku kłamałeś. Że nigdy nie zamierzałeś dotrzymać słowa. Chodziło ci wyłącznie o to, by mnie wytresować, żebym...

- Skończysz wreszcie z tymi niedorzecznymi porównaniami do zwierząt i tresury?! – Erwin wydarł się, spełniając prośbę Leviego i patrząc mu w oczy. - OCZYWIŚCIE, że zamierzam dotrzymać słowa! Jednak to, czego ode mnie zażądałeś, to nie jest jakaś drobna przysługa, którą da się załatwić w jeden wieczór. Setki razy tłumaczyłem ci, że podkopanie Lobova to poważne przedsięwzięcie, w którym błędy sporo kosztują. Dlatego po ekspedycji będę musiał na jakiś czas zrezygnować ze śledztwa.

Levi miał wielką ochotę przypierdolić kolesiowi.

Odkładanie, przeciąganie... ile razy już to słyszał? Miał jebane deja vu i ani trochę mu się to nie podobało.

- Na „jakiś czas" to znaczy na ile? – wycedził.

Erwin przewrócił oczami.

- Mógłbyś chociaż raz dojść do czegoś samodzielnie, zamiast prosić mnie, bym ci to wytłumaczył, jak małemu dziecku...

Levi poczuł się tak, jakby go spoliczkowano. Smith musiał to wyczuć, bo szybko się zreflektował.

- Przepraszam – powiedział, odwracając się przodem do rozmówcy i podnosząc ręce w uspokajającym geście. – Nie powinienem tak mówić. Przepraszam!

Miło, że się pokajał, ale to wcale nie wymazało tego, co powiedział.

Ostrzegawcze alarmy w głowie Leviego wyły teraz bez przerwy. Dawny mieszkaniec Podziemi doskonale zdawał sobie sprawę, że zarówno on jak i rozmówca z każdą chwilą stają się coraz bardziej rozdrażnieni. Jeśli wkrótce nie przerwą rozmowy, mogą powiedzieć sobie coś znacznie gorszego niż niegroźne porównanie do małego dziecka...

- Proszę, zrozum... - wymamrotał Erwin, masując skroń. - Lobov sponsoruje najbliższą ekspedycję. Jeśli uda nam się wykonać zadanie, nie tylko my będziemy bohaterami, ale on także! Wszyscy powiedzą, że jest niezwykle hojny i wyłożył pieniądze, by pomóc uratować ludzkie życie.

- A co to ma wspólnego z zostawieniem go w spokoju? – Levi zapytał o wiele agresywniej niż zamierzał.

- Jeśli po czymś takim ktoś wysoko postawiony zorientuje się, że próbuję mu zaszkodzić... Że szukam przeciwko niemu dowodów, że wciąż robię wszystko, by postawić go przed sądem... W oczach opinii publicznej będę skończony. My wszyscy będziemy! Wyjdziemy na niewdzięczników, którzy gnębią swojego sponsora i zbawcę chorych ludzi.

- Więc... niezależnie od tego, czy zdechniemy na tej ekspedycji jak psy czy też odniesiemy sukces, on będzie triumfował, tak?

- Tak – zmęczonym głosem przyznał Erwin. - Obawiam się, że tak właśnie to wygląda.

- A ty na to pozwolisz?

- Na nic nie pozwolę, tylko dostosuję moją strategię do nowych okoliczności. Jeszcze nie wiem, co dokładnie zrobię, ale faktem jest, że po ekspedycji będę musiał zawiesić śledztwo, by na spokojnie przemyśleć, jak podejść do...

- Nie wierzę ci!

Tym razem to Smith miał minę, jakby dostał w twarz.

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – lodowatym tonem zaanonsował Levi. – Wiesz, jak ja to widzę? Jesteś tchórzem! Pieprzonym cieniasem, który ma kontakty jak stąd do Muru Shiny, a wciąż brakuje mu odwagi, by raz a dobrze uciąć wężowi głowę. Ilu haków byś na niego nie miał, nie zaryzykujesz ataku. Raz już wyszedł z więzienia, więc boisz się znowu go dźgnąć, by przypadkiem ci się nie odgryzł.

Nie powinien czuć takiej satysfakcji na widok coraz to nowych żyłek na czole rozmówcy. Nie powinien cieszyć się, wiedząc, że opanowanie niewzruszonego Erwina Smitha z każdą chwilą coraz bardziej się rozpada, niczym domek z piasku. A jednak, kurwa, się z tego cieszył! Przynajmniej nie był tutaj jedynym, który wystawił emocje na światło dzienne.

- Odpuściłeś mu, prawda? – zwrócił się do dowódcy kpiącym głosem. - A teraz stopniowo mnie urabiasz, bym ja też o nim zapomniał. To dlatego coraz bardziej przeciągasz moment spełnienia swojej obietnicy. Pewnie wkurza cię, że nie chcę się ugiąć, co?

- Żebyś wiedział! – ryknął Erwin. - Mam dość!

Energicznym krokiem podszedł do Leviego i zatrzymał się metr przed nim.

- Mam dość słuchania o tej całej pierdolonej „obietnicy"! – wydarł mu się w twarz. - Od samego początku nic dla mnie nie znaczyła!

Czarnowłosy żołnierz nie zdążył nawet poczuć się zdruzgotany w związku z tym, co usłyszał, gdy dostał kolejną informację, która kazała mu zakwestionować wszystko, co wiedział o Erwinie.

- Nawet gdybym niczego ci nie obiecał, tak czy siak robiłbym wszystko, by dopaść Lobova! – warknął Smith. - Traktujesz mnie tak, jakbym podchodził do tego nonszalancko... Jakbym nie miał żadnej cholernej motywacji, by rzucić skurwiela na kolana! Jakby cała ta sprawa nie była dla mnie ani trochę osobista!

Levi tak wyraźnie słyszał bicie swojego serca, że huczało mu w uszach.

- A niby z której strony jest dla ciebie osobista?! – krzyknął, zanim zdążył się powstrzymać. - Co on ci niby zrobił? Dokuczał twojemu ukochanemu Korpusowi? To nie to samo, co przyłożenie ręki do śmierci czyiś przyjaciół! Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy...

- To TY nie masz o niczym pojęcia! Obchodzi cię tylko to, co Lobov zrobił tobie! Nie masz pojęcia, co zrobił mnie... Mnie osobiście!

- No to mi powiedz, Erwin!

Klatka piersiowa Leviego energicznie unosiła się i opadała. Czarnowłosy żołnierz przeżył olśnienie – nareszcie zrozumiał, czego chce! Wiedział, czego potrzebuje, by uciszyć te wnerwiające głosy w swojej głowie i raz na zawsze odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ufa Erwinowi czy nie.

Chciał dostać od tego mężczyzny coś osobistego. Potrzebował dowodu, że ma do czynienia z żywą, cierpiącą istotą ludzką, a nie wyzutym z emocji manipulantem. Pragnął poczuć się jak ktoś taki jak Hanji i Mike – ktoś, kogo Smith dopuszczał do kręgu najbliższych ludzi, z kim dzielił się najmroczniejszymi sekretami.

Bo przecież był kimś takim... prawda? Prawie się pocałowali. Dlaczego Levi miałby nie dostać wglądu do serca tego mężczyzny?

- Jak ma mnie obchodzić coś, czego nie wiem? – zadeklarował drżącym głosem. - Powiedz: co takiego on ci zrobił Erwin?

- Nie chcę teraz o tym rozmawiać... - Smith szarpnął głową w bok i zacisnął zęby.

- A może tak naprawdę nie ma o czym rozmawiać? – Zraniony przez odmowę, Levi podniósł głos. - Może to kolejne kłamstwo, które wymyśliłeś, żeby mnie zbyć? Jeśli chcesz, żebym ci uwierzył, musisz mi powiedzieć!

- N-nie jestem gotowy!

- Gówno mnie obchodzi, czy jesteś gotowy! Przestań robić uniki i gadaj! No dalej, Erwin, co on ci zrobił? Zatłukł twoje zwierzątko domowe? A może ojczulka, który dawał ci książki o...

- Nie mam ŻADNEGO obowiązku dzielić się szczegółami życia osobistego z moim podwładnym! – Jasnowłosy pułkownik ryknął tak głośno, jakby znajdowali się na poligonie. - Czas najwyższy, byś wbił sobie do głowy, gdzie jest twoje miejsce! Moja cierpliwość się skończyła, żołnierzu, więc nie będziemy więcej ze sobą dyskutować, tylko ZAMKNIESZ SIĘ i zrobisz, co każę!

Jedna sekunda. Tyle wystarczyło, by Erwin zrozumiał, że posunął się za daleko. Ale i tak była to jedna sekunda za późno.

- Levi, ja... - wyszeptał drżącym głosem.

Wyciągnął rękę, by położyć ją na ramieniu drugiego mężczyzny, jednak Levi odskoczył do tyłu jak oparzony.

Głowa dawnego mieszkańca Podziemi była pochylona. Czarne włosy opadały na twarz, zasłaniając oczy.

„Podwładny."

Nie „przyjaciel z perspektywami na coś więcej". Podwładny.

A zatem tak to wyglądało...

- Levi, przepraszam... - Głos Erwina wydawał się dochodzić z oddali. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło... N-nie chciałem powiedzieć tego w taki sposób, ja...

- Tak, sir.

Smith wytrzeszczył oczy i gwałtownie wciągnął powietrze. Monotonna odpowiedź podwładnego zdawała się wywrzeć na mnie jeszcze większe wrażenie niż te wszystkie momenty, gdy Levi na niego krzyczał.

Dawny mieszkaniec Podziemi powoli podniósł wzrok i chłodno spojrzał dowódcy w oczy.

- Będzie, jak sobie życzysz – zaanonsował tym samym bezbarwnym tonem co wcześniej. – Wyjdę stąd i zajmę się tym, co do mnie należy. Będę trenował młodych żołnierzy i przygotuję ich do nadchodzącej wyprawy.

- Levi, proszę, pozwól mi wytłumaczyć, co...

- Ta ekspedycja – Levi tylko nieznacznie podniósł głos, by wejść dowódcy w słowo – będzie moją ostatnią!

Sądząc po jego przerażonej minie, Erwin bez trudu wychwycił ukryty przekaz.

- Levi...

- W przeciwieństwie do ciebie, ja dotrzymuję obietnic. – Dawny zbir ponuro się uśmiechnął. – Uprzedziłem cię, że jeśli nie dasz rady ogarnąć Lobova, to zajmę się nim na własną rękę. I właśnie to zamierzam zrobić. Jeszcze ten jeden jedyny raz pojadę za Mur, uratuję kogo będę mógł, pomogę wam wszystkim zostać jebanymi bohaterami, a potem wybiorę się do rezydencji Lobova, by poderżnąć mu jego spasione gardło. I guzik mnie obchodzi, czy potem wyląduje na stryczku!

- Levi, nie! – W oczach Erwina rozbłysła panika. – Nie odrzucaj wszystkiego, co tutaj odnalazłeś, tylko i wyłącznie dla...

- Dzięki mnie będziesz miał z głowy swojego największego wroga i nie będziesz musiał nic robić. Powinieneś mi podziękować, dowódco!

- Nie nazywaj mnie tak – wyszeptał Erwin. – Nigdy mnie tak nie nazywałeś...

- Może najwyższy czas zacząć? – zakpił Levi.

- Jesteś dla mnie kimś więcej, niż tylko...

- A, byłbym zapomniał!

Dawny zbir zbliżył się do przełożonego, tak że prawie stykali się torsami. W tej pozycji musiał zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć prosto w trupiobladą twarz Erwina.

- Pamiętasz, co ci powiedziałem podczas naszej drugiej wspólnej ekspedycji? – zagaił, złośliwie się uśmiechając. – Stwierdziłeś, że jesteś doświadczonym żołnierzem i nie potrzebujesz, by ktokolwiek cię ratował... a wtedy ja obiecałem, że nie kiwnę palcem, żeby ci pomóc. Uznałem, że powinienem ci o tym przypomnieć.

Chwycił koszulę na piersiach Erwina i mocno wbił w nią paznokcie, aż wyczuł ciepłą skórę pod spodem. Chciał, żeby tego gnoja bolało! Im mocniej, tym lepiej.

- Gdy następnym razem znajdziemy się za Murem, będę walczył o innych do ostatniego tchu – wysyczał. – Choćbym miał oddać życie, będę zaciekle walczył o każdego z naszych towarzyszy. O każdego, z wyjątkiem ciebie! Mam nadzieję, że Lobov zastawił na ciebie jakąś paskudną pułapkę, przez którą skończysz w paszczy tytana! Wiedz, że kiedy te wyrośnięte gnoje będą rozrywać cię na strzępy, nie kiwnę palcem, żeby ci pomóc.

- Wiem, że wcale tak nie myślisz – szepnął Erwin.

- GÓWNO wiesz! – krzyknął Levi, ciągnąc za mundur drugiego mężczyzny i przyciągając do siebie jego twarz. – Pierdol się!

Odepchnął od siebie Erwina z taką mocą, że tamten poślizgnął się na rozrzuconych papierach i wylądował plecami na podłodze. Levi spojrzał na niego jeszcze jeden raz, po czym pomaszerował w stronę drzwi.

- Levi... - usłyszał zza pleców. – Levi, poczekaj! Przepraszam za to, co powiedziałem! Nie chciałem rozmawiać o mojej przeszłości, ponieważ... p-ponieważ...

Nawet teraz nie stać go było na to, by to powiedzieć? Niech go szlag!

Wargi Leviemu drżały, gdy stał z dłonią na klamce i ledwo słyszalnym głosem wydukał:

- Pierdol się, Erwin.

Po tych słowach wreszcie wyszedł.

Gdyby był dobrym żołnierzem, odłożyłby uczucia na bok i poszedłby prosto na plac treningowy, by zagonić Henninga i pozostałych do roboty. Mimo to pobiegł do swojego pokoju i zamknął się tam na cztery spusty.

Chciał rzucić się na łóżko, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, więc osunął się na podłogę tam, gdzie stał. Przez długi czas siedział z plecami opartymi o ścianę, obejmując kolana rękami.

Nawet nie umiał się zdecydować, co sprawiło mu większy ból – to, co usłyszał od Erwina, czy też to, co sam powiedział.

Gówno mnie obchodzi, czy jesteś gotowy!"

„Nie mam ŻADNEGO obowiązku dzielić się szczegółami życia osobistego z moim podwładnym!"

Kurwa. Czy to możliwe, by Levi poczuł się jeszcze bardziej żałośnie?

Wkrótce przekonał się, że owszem – mogło być gorzej.

Bo gdy minęła godzina uświadomił sobie, że wypowiedziane słowa już nie są źródłem największego bólu. Najgorsza była świadomość, że Erwin za nim nie poszedł!

Gdyby to zrobił, z miejsca bym mu wybaczył! – pomyślał Levi, chowając głowę między kolanami. – Nawet jeśli wyszedłbym przez to na cieniasa, wybaczyłbym mu wszystko! Wystarczyłoby, żeby za mną poszedł...

Nawet nie musiałby wchodzić do pokoju. Mogliby porozmawiać przez drzwi i to w zupełności by wystarczyło!

A właściwie to... najlepiej byłoby, gdyby Erwin wdarł się do środka siłą, a potem wziął Leviego w ramiona i go pocałował.

Właśnie to Levi najbardziej w nim cenił – tę jego... zuchwałość i odwagę.

Jednak wychodziło na to, że gdy przychodziło co do czego, Erwin Smith był przede wszystkim Zwiadowcą. Nie poszedł za Levim, ponieważ musiał zająć się przygotowaniami do ekspedycji. Pewnie wręcz ulżyło mu, że nareszcie pozbył się uciążliwego podwładnego i mógł w spokoju oddać się pracy.

Dlaczego w ogóle o tym myślisz? – wyrzucał sobie Levi. – Zachowujesz się jak dziecko! Jak głupi... żałosny... spragniony czułości bachor!

Może i dobrze, że Erwin za nim nie poszedł? Przynajmniej nie zobaczył go w takim stanie.

Levi dobrze wiedział, że kiedy wreszcie się uspokoi, przyzna Smithowi rację – to nie był czas na rozwodzenie się nad swoimi uczuciami i wyrzucanie sobie różnych decyzji. Mieli przed sobą trudną ekspedycję i to na niej powinni się skupić.

Jaka to ulga, że przynajmniej Erwin z nich dwóch to rozumiał...

XXX

Wszystkie papiery zostały już starannie posegregowane i ułożone na biurku, a mimo to pułkownik Smith nie potrafił się uspokoić.

Od kilku minut stał, zgarbiony, opierając dłonie o regał z książkami i raz za razem odtwarzając w głowie słowa Leviego. Oczy miał zaciśnięte, a czoło zmarszczone od intensywnego myślenia.

Aż wreszcie powieki rozchyliły się, ukazując błękitne tęczówki, które lśniły determinacją. Erwin wyprostował się, zacisnął dłoń w pięść i głosem człowieka znajdującego się na granicy utraty zmysłów wycedził:

- Jebać to! 

Notka autorki

*Jora chowa się od schronu, by nie oberwać granatami od rozjuszonych czytelników, i przy okazji głośno dyszy, wachlując się ręką.*

Uch! Za mną chyba jeden z najmocniejszych rozdziałów w całym opowiadaniu – na pewno rozumiecie, dlaczego.

Jak widzicie, Levi i Erwin nieźle się „poprzytkali" i nawet padło między nimi wiele ostrych słów. Jednak uważam, że było im to potrzebne. Kiedy miałam w głowie koncepcję tego fanfika, od początku wiedziałam, że będę chciała umieścić w nim taką scenę. Zwłaszcza zależało mi na pokazaniu sceny, w której Erwin – ten sam Erwin, który w kontraście do Leviego NIGDY nie przeklina i jest wzorem elokwencji – nagle traci grunt pod nogami i zaczyna wplatać „kawałki mięsa" tu i ówdzie. Zupełnie szczerze sądzę, że tylko Levi jest w stanie doprowadzić go do takiego stanu ^^. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

Oczywiście to nie znaczy, że Erwin będzie taki już ZAWSZE! Po prostu miał w ostatnim czasie sporo powodów do stresu (i nie, nie chodzi tylko o to, że nie mógł sobie spokojnie zwalić), więc końcu nie wytrzymał i pękł.

A swoją drogą – macie jakieś pomysły, jaką decyzję podjął, gdy na sam koniec rozdziału rzucił do siebie bardzo dosadne stwierdzenie „jebać to"? Jak sądzicie – o co mu chodziło?

Co do Leviego, nie martwcie się, bo nie będzie w swoim dołku zbyt długo. Już w kolejnym rozdziale zaczyna się ekspedycja, więc zwyczajnie nie będzie miał na to czasu ;) Zwłaszcza, gdy w trakcie wyprawy zaczną wychodzić różne... eghm... rzeczy ;)

Tak czy siak, lubię opisywać kłótnie, bo w ostateczności zbliżają do siebie dwójkę postaci i oznaczają milusie „pogodzenie się" w przyszłości. Mam nadzieję, że sprzeczka Leviego i Erwina wyszła mi realistycznie. Jak mówiłam, wydaje im się, że było im to potrzebne. Pamiętajmy, że Levi zaczął „karierę" w Korpusie od próby zabicie Erwina i utraty przyjaciół, więc nie chciałam, by jego asymilacja przebiegła tak zupełnie gładko i bez przeszkód!

Dziękuję wam za wszystkie komentarze i prywatne wiadomości!

Jeśli ktoś będzie na konwencie Xmass w Krakowie i będzie chciał mnie tam spotkać, niechaj się odezwie!

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top