Rozdział 37 - Dziwny rozkaz

Erwin i Levi przez pewien czas po prostu stali i wpatrywali się w siebie w milczeniu.

- W-wykręcić się? – niepewnym głosem odezwał się Tomas. – Ale... przecież jesteśmy Zwiadowcami. Jeszcze nigdy nie przepuściliśmy okazji, żeby...

- Ile osób mieszka w tamtym miasteczku? – Levi kompletnie zignorował młodzieńca i zwrócił się do przełożonego.

Smith nerwowo drgnął.

- Miasteczko, w który rzekomo wybuchła zaraza – dawny zbir sprostował opanowanym tonem. – Ilu ma mieszkańców?

Erwin wydał ponure westchnienie. Zdawał się doskonale wiedzieć, do czego zmierzał jego podwładny.

- Oficjalnie dwustu.

- A nieoficjalnie?

- Levi...

- Znam cię. – Czarnowłosy żołnierz cały czas patrzył dowódcy w oczy. – Na pewno zbadałeś tę sprawę jeszcze dokładniej, niż wariatka w brylach bada cudze smarki. Dobrze wiem, że masz własne źródła informacji. No więc? Ilu ludzi tak naprawdę żyje w tamtym miasteczku?

- Dwudziestu – pokonanym głosem wymamrotał Erwin.

- O? – Levi przekrzywił głowę i wydał kpiące prychnięcie. – Czyli to bardziej „wieś" aniżeli „miasto". A może czyjś dwór, co? Ilu żołnierzy zazwyczaj ginie podczas ekspedycji?

Smith nie odpowiedział.

- Ostatnia wyprawa była wybitnie udana, więc straciliśmy zaledwie kilka osób – ostrożnym tonem powiedziała Nanaba. – Ale przeciętna liczba ofiar to piętnaście.

Erwin zmierzył krótkowłosą kobietę ostrzegawczym spojrzeniem, na co przepraszająco wzruszyła ramionami.

- Sam rozdałeś nam kartki ze statystykami – wytknęła mu.

- Innymi słowy, piętnaście osób ma stracić życie, by ocalić dwudziestkę ludzi – bezbarwnym głosem skwitował Levi. – Nie chcę brzmieć jak wyrachowany skurwiel, ale coś tu jest nie halo.

- To jeszcze nie oznacza, że nie powinniśmy... – zaczął Mike.

- Coś tu śmierdzi, Zacharias!

Dawny mieszkaniec Podziemi odwrócił się do kolesia z wielkim nochalem. Ich relacje bywały lepsze i gorsze, jednak w tej sytuacji Levi postanowił chrzanić przeszłość. Należało skupić się na przyszłości. Na życiach, które mogły zostać utracone za sprawą jednej lekkomyślnej decyzji.

- Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że ty też tego nie czujesz – szepnął Levi. – Epidemia? Rzadkie zioło, którego nie można znaleźć w obrębie Murów? Tylko trzy dni na przygotowanie? Cała ta sprawa na kilometr cuchnie ściemą! Nie mam bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale wiem jedno: jeśli damy się wpakować w to gówno, możemy stracić znacznie więcej niż piętnastu towarzyszy.

Wszyscy członkowie oddziału poza Erwinem i Mikiem skrzywili się z niesmakiem.

Zacharias przez pewien czas wpatrywał się we własne buty, nie mówiąc ani słowa. Kiedy wreszcie podniósł wzrok, jego spojrzenie było zrezygnowane i ponure.

- Nie wierzę, że to mówię, ale kurdupel ma rację – oznajmił, patrząc bezpośrednio na Erwina. – To po prostu zbyt niebezpieczne. Oczywiście szkoda mi mieszkańców tamtego miasteczka... czy też dworu. Kimkolwiek by nie byli, zasługują na to, by przyjść im z pomocą. A jednocześnie uważam, że branie udział w takim przedsięwzięciu jest nieuczciwe wobec żołnierzy, którzy oddali serca za sprawę. Zawsze wyjeżdżaliśmy za Mury z założeniem, że chcemy ocalić wszystkich ludzi. Musimy myśleć przyszłościowo! Jeśli stracimy wielu żołnierzy tylko i wyłącznie po to, by zdobyć leki dla dwudziestu osób...

- Wcale nie jest powiedziane, że epidemia nie rozniesie się na cały kraj – wtrąciła Nanaba. – Jeśli ludzie nie będą przestrzegać kwarantanny, możliwe że zachorują wszyscy mieszkańcy Shiny. A potem Róży. I Marii. W tej sytuacji wiele osób...

- Umrze? – Levi uniósł brew. – Nie przypominam sobie, by Erwin chociaż raz wspomniał, że choroba jest śmiertelna. – Spojrzał na Smitha i zapytał: - Jest czy nie jest?

- Nie mam takich informacji – odparł Erwin, spuszczając wzrok.

- No to, o czym my, tak właściwie, dyskutujemy? – Gelgar załamał ręce.

- Wyganiają nas za Mury, by zdobyć coś, czego nawet nie chce im się poszukać na terenach, które już posiadamy... - wymamrotała Lynne, krzyżując ramiona. – Dla osób, które wcale nie muszą umrzeć.

- Wiecie, co ja myślę? – rzucił Henning. – To nawet nie jest problem Zwiadowców tylko Straży Murów i Żandamerii! Ten cały bluszcz jakiś-tam może sobie być rzadkim gatunkiem, ale gdyby leserzy z innych frakcji wojskowych zostaliby zagonieni do roboty, na bank nazbieraliby pięćset kilo. I wcale nie musieliby wyjeżdżać za Mury!

- Pierwszy raz gadasz z sensem... - mruknął Levi.

Nanaba i Gelgar zgodnie pokiwali głowami. Mike zrobił krok do przodu i stanął obok Leviego, przez co obaj zaczęli wyglądać na nieoficjalnych reprezentantów grupy.

- Zamiast szykować się do ekspedycji, poszukajmy alternatywy, Erwin. – Zacharias zwrócił się do przełożonego łagodnym głosem. – Negocjujmy z Rządem. Zaproponujmy, że w pierwszej kolejności poszukamy bluszczu w obrębie murów i dopiero potem rozważymy wyprawę na terytorium tytanów.

- Załóżmy, że tak właśnie zrobimy – powoli odparł Smith. – Zastanawialiście się, jak na to zareaguje opinia publiczna?

- Naprawdę obchodzi cię, co myślą jacyś anonimowi frajerzy? – spytał Levi. – Ich gadanie jest dla ciebie ważniejsze od życia naszych ludzi?

Słysząc określenie „naszych", Smith zmarszczył brwi, a jego spojrzenie straciło swój zwykły bezosobowy wyraz. Pułkownik był ewidentnie poruszony faktem, że jego najbardziej zdziczały podwładny zaczął traktować towarzyszy broni jako „swoich" ludzi.

Zawstydzony, Levi odwrócił wzrok i wydał sfrustrowane „tsk!".

- Gdybym myślał wyłącznie o sobie, nie musiałbym przejmować się opinią mas – powiedział Erwin. – Jednak w tej sytuacji zachodzi ciąg przyczynowo-skutkowy, którego nie mogę zignorować. Jak Mike słusznie zauważył, trzeba myśleć przyszłościowo.

Splótł dłonie za plecami i popatrzył na swoich podwładnych poważniej niż kiedykolwiek.

- Jak sądzicie... dlaczego pozyskiwanie funduszy dla Korpusu Zwiadowczego jest tak niesamowicie trudne?

- Bo ludzie uważają nas za darmozjadów. – Gelgar pociągnął łyk z piersiówki i skrzywił się z niesmakiem. – W ich oczach jesteśmy świrami, którzy nie potrafią usiedzieć na dupie, dlatego wyjeżdżają za Mur, by szukać śmierci. Po drodze wywalając podatki w błoto.

- Właśnie. – Smith wydał zrezygnowane westchnienie i pokręcił głową. – I jeśli niczego nie zrobimy, tak już zostanie na zawsze. Stawka nadchodzącej wyprawy jest znacznie wyższa, niż wam się wydaje.

Zrobił krótką pauzę, po czym mówił dalej:

- Jeśli nie wykonamy polecenia Rządu, ludzie powiedzą, że chociaż raz mieliśmy szansę zrobić coś pożytecznego, ale zostawiliśmy współobywateli na śmierć, bo jesteśmy tchórzliwymi zjadaczami podatków. Spotkamy się z większym linczem niż kiedykolwiek wcześniej. Możliwe, że nie zobaczymy funduszy na kolejną wyprawę przez bardzo długi czas. Jeśli w ogóle!

Levi wzdrygnął się, jakby połknął gorzkie lekarstwo. Jego towarzysze broni zareagowali w podobny sposób.

- A co jeśli zorganizujemy ekspedycję, ale nie uda nam się przywieźć tyle lekarstw, ile zamówił Rząd? – spytała Nanaba, marszcząc brwi. – Co wtedy?

- Zostaniemy uznani za niekompetentnych – bez owijania w bawełnę oświadczył Erwin. – Co może okazać się dla nas jeszcze gorsze niż zyskanie łatki „tchórzy".

- Wspaniale! – prychnął Gelgar. Odchylił głowę do tyłu, by opróżnić swoją piersiówkę do cna. – A zatem podsumujmy: mamy trzy dni, by przygotować się do najtrudniejszej wyprawy w życiu. Nie możemy się z niej wykręcić, bo odetną nas od kasy. Co więcej... jeśli coś pójdzie nie tak i przywieziemy chociaż kilogram za mało tego przeklętego bluszczu, wszyscy uznają, że jesteśmy do niczego. Coś pominąłem?

- Owszem – chłodno odparł Smith. – Jest i druga strona medalu. Z pesymistycznego punktu widzenia, który wszyscy naraz przedstawiliście... – podkreślił, patrząc na swoich ludzi w taki sposób, jakby go rozczarowali. - Może się wydawać, że mamy sporo do stracenia i nic do zyskania. Ale to nieprawda. Na pierwszy rzut oka sytuacja jest rozpaczliwa... jednak uważam, że powinniśmy potraktować ją jako szansę.

- Szansę? – niepewnie powtórzyła Lynne.

Jasnowłosy pułkownik skinął głową.

- Jeśli zawiedziemy, stracimy szacunek ludzi. ALE... jeśli ekspedycja okaże się sukcesem, po raz pierwszy w historii Korpusu doczekamy się wdzięczności. Nikt już nie będzie mógł powiedzieć, że jesteśmy wyłącznie od marnowania podatków i nigdy nie zrobiliśmy niczego pożytecznego.

- Bo uratowaliśmy dwudziestkę ludzi? – z niedowierzaniem spytał Henning.

- Jak mówiłem, oficjalnie miasteczko liczy sobie dwustu mieszkańców. – Kącik ust Erwina uniósł się do góry. – Nawet jeśli ktoś manipulował informacjami, by usprawiedliwić posłanie nas za Mury, to sytuacja może szybko obrócić się na naszą korzyść. Nie ma żadnego znaczenia, czy zaraza stanowi realne zagrożenie... ludzie uwierzyli, że może być dla nich niebezpieczna! Jak na ironię, boją się jej o wiele bardziej niż tytanów, których nigdy nie widzieli na oczy. Zaś osoba... lub, w tym przypadku, instytucja, która zabierze od nich ten strach i sprawi, że będą mogli znowu cieszyć się spokojnym życiem wewnątrz Murów...

- Zostanie bohaterem – dokończył Levi, zaciskając dłonie w pięści.

Powoli zaczynał rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. I ani trochę mu się to nie podobało.

- Bohaterstwo jest znacznie lepiej płatne niż zwykła ciekawość świata. – Erwin potwierdził jego przypuszczenia. – Zaś Rząd musi do pewnego stopnia liczyć się z opinią obywateli. Jeśli pokażemy ludziom, że za Murami są rzeczy warte zdobycia, dostaniemy najwyższe fundusze w historii. Dzięki temu będziemy mogli zbudować nie jedną, a kilka baz. A także zaoferować żołnierzom wyższy żołd, co przyczyni się do zwerbowania większej ilości ludzi. Wyprawy staną się bardziej wydajne, a my będziemy wracać za Mury z coraz mniejszym odsetkiem zabitych.

- Brzmi jak jebane marzenie – westchnął Levi. – Zakładając oczywiście, że nam się uda. W każdym razie rozumiem, czemu jesteś gotowy na to pójść. To tak bardzo w twoim stylu, pieprzony hazardzisto! Ilekroć gramy w karty, kręcisz nosem na długie rozgrywki. Już wolisz postawić wszystko, co masz i w efekcie odnieść totalne zwycięstwo. ALBO spektakularnie przegrać!

Erwin zrobił krok w stronę czarnowłosego podwładnego.

- Co myślisz o takim podejściu?

Przez pewien czas patrzyli sobie w oczy. W końcu Levi opuścił wzrok i zaśmiał się pod nosem.

- Myślę...

Odwrócił się do pozostałych i zdecydowanym głosem oznajmił:

- Że powinniśmy zaufać najmądrzejszemu kolesiowi w całym tym jebanym Korpusie! Skoro stawką są nasze przyszłe wyprawy, to przestańmy trząść portkami i weźmy się do roboty. I nawet nie myślcie sobie, że skoro zadanie jest trudniejsze niż zwykle, będziecie sobie mogli bezkarnie ginąć! A niech tylko któreś z was skończy w paszczy tytana, a spuszczę mu wpierdol choćby w Zaświatach!

Henning, Lynne i Tomas zaczerwienili się, zasalutowali i wyrzucili z siebie głośne „tak, sir!" (No i znowu mi, kurwa, salutują! – z rezygnacją pomyślał Levi).

Bardziej doświadczeni członkowie oddziału zaśmiali się pod nosem.

- Ma koleś gadane... – Gelgar szepnął do Nanaby.

- Najlepsza przemowa motywacyjna, jaką słyszałam – potwierdziła krótkowłosa kobieta. – Dowódca Shadis mógłby się od niego uczyć.

- Nieźle się wyrobił, ten nasz kryminalista. – Mike skrzyżował ramiona i popatrzył na Leviego w taki sposób, jakby byli cholernymi przyjaciółmi z dzieciństwa.

Reakcja towarzyszy sprawiła, że dawny mieszkaniec Podziemi czuł się trochę nieswojo. Zza jego pleców dobiegło ciche parsknięcie. Levi obrócił się i ze wstydem zdał sobie sprawę, że spojrzenie Erwina jest pełne czułości i dumy.

- Cóż... - Smith odchrząknął. – To bardzo miłe, że nazwałeś mnie „najmądrzejszym człowiekiem w Korpusie Zwiadowczym", jednak nie mogę przyjąć tego zaszczytnego tytułu. Jest ktoś, kto zasługuje na niego bardziej.

Sięgnął do torby po tablicę korkową, powiesił ją na gałęzi drzewa, po czym skinął na Gelgara, by ten pomógł mu poprzypinać różne rzeczy. Miłośnik whisky był już trochę podchmielony, przez co regularnie kłuł się w palec pinezką i klął pod nosem. Jednak Erwin wyjątkowo nie powiedział na ten temat ani słowa. „Przemowa motywacyjna" Leviego musiała go wprawić w niezwykle dobry nastrój... albo po prostu czuł, że przy tak małej ilości czasu na przygotowania nie warto tracić cennych minut na sztorcowanie pijaka.

- Dzięki Pułkownik Hanji, na którą wszyscy tak często narzekacie... - urwał na chwilę, by posłać zgromadzonym znaczące spojrzenie. – Wyprawa nie będzie tak trudna, jak z początku się zdawało.

Postukał w przypiętą do tablicy mapę.

- Nasze dane odnośnie terenów za Murami wciąż są dalekie do dokładnych. Ale ponieważ Pułkownik Hanji dokumentuje absolutnie wszystko – pozwolił sobie na lekki uśmiech – jesteśmy w stanie ustalić przybliżoną lokalizację polany pełnej bluszczu.

- No tak – przypomniał sobie Levi. – Gdy o tym pomyśleć, to świruska w brylach rzeczywiście przywozi z wypraw mnóstwo zielska. Kiedyś nażarła się jednego z tych gówien i cały dzień przesiedziała na kiblu.

- Już nigdy więcej nie nazwę jej badań „bezwartościowymi" – wymamrotał Gelgar, chuchając na ukłuty palec. – Nigdy!

- Miejsce, do którego pojedziemy, znajduje się całkiem blisko Murów. – Erwin wyciągnął ołówek i narysował na mapie znak „X". – Zaledwie siedem kilometrów od Shinganshiny.

- Tak mało? – ucieszyła się Lynne. – Nie mógł pan tego powiedzieć na samym początku, dowódco?

- Siedem kilometrów to niedużo? – Tomas podrapał się po głowie.

- Jak stąd do Ehrfurtu – cierpliwie wyjaśniła mu koleżanka.

Levi spróbował zwizualizować sobie mapę okolicy. Ehrfurt nie był miasteczkiem, w którym on, Hanji i Erwin spędzili dzień wolny, tylko następną miejscowością, położoną nieco dalej.

- Na piechotę szło by się tam całą wieczność, ale na koniach dotrzemy na miejsce raz dwa! – Henning uderzył pięścią w otwartą dłoń. Jego mina miała w sobie znacznie więcej optymizmu niż wcześniej.

- Jeśli konie z wozami biegną z prędkością trzydzieści pięć kilometrów na godzinę... - Tomas gapił się na swoją rękę, jakby miał na niej ściągę, która mogłaby mu pomóc w liczeniu. – To powinniśmy dotrzeć na miejsce w przeciągu... Eee...

- Tak czy siak, mówimy o raczej niewielkiej odległości – powiedział Erwin. – Będziemy na tyle blisko, że powinniśmy cały czas widzieć zarys Muru. Niestety, ma to też swoje minusy.

- Bo przy Murach kręci się więcej tytanów niż gdziekolwiek indziej – zgadł Levi, ponuro kręcąc głową. – Gdy zorientują się, że w pobliżu jest duże skupisko ludzi, zaczną do nas ściągać niczym podjarane bachory na imprezę urodzinową.

- Tak. – Smith przepraszająco się uśmiechnął. – Dlatego zbieranie bluszczu będzie walką z czasem. Na szczęście pułkownik Hanji...

- Chyba powinienem oddać jej mój zapas whisky? – głośno zastanawiał się Gelgar.

Erwin posłał mu spojrzenie pod tytułem „nie przerywaj mi".

- Pułkownik Hanji wymyśliła urządzenie, które pomoże nam zbierać bluszcz trzy razy szybciej – dokończył, pokazując przypięty do tablicy rysunek.

Szkic był dosyć niechlujny, ale wynikało z niego, że wynalazek wykorzystywał siłę koni. Na obrazku wierzchowiec ciągnął podłużny przedmiot, który wyrywał rośliny z ziemi razem z korzeniami.

- Nie mam pojęcia, co to jest – zaczął Levi – ale skoro to wymysł czterookiej wariatki, to zapewne będzie działać.

- Hanji myślała nad tym całą noc, więc chyba rzeczywiście powinniśmy dać jej jakiś prezent – stwierdził Erwin, masując skroń. – Byle nie alkohol – dodał zrezygnowanym głosem.

Zapewne wciąż pamiętał, co działo się podczas przyjęcia urodzinowego szalonej okularnicy.

- Ale wcześniej...

Nikogo nie zdziwiło, że Erwin rozdał swoim podwładnym kartki z notatkami. Zawierały mniej więcej te same informacje, które zostały przyczepione to tablicy – tyle że były jeszcze dokładniejsze.

- To nasza pozycja w formacji – powiedział Smith. – A także opis obowiązków naszego oddziału przez cały czas trwania wyprawy. Mike... Mogę liczyć na to, że zapoznasz się z tym i dobierzesz odpowiedni trening? Chcę też, żebyście zrobili naradę i porozmawiali o wszystkim, na co trzeba będzie uważać.

- Chwila moment... - Oczy Mike'a rozszerzyły się. – Znaczy się... zamierzasz stąd pójść?

- Niestety czekają na mnie inne obowiązki. – Erwin głęboko westchnął. – Jak niektórzy z was zdążyli zauważyć – kątem oka zerknął na Leviego. – cieszę się reputacją kogoś o ponadprzeciętnej inteligencji. Dlatego Keith zdecydował, że na czas tej wyprawy zostanę tymczasowo awansowany na Specjalnego Doradcę.

- Przecież nie mamy takiej rangi? – zdziwiła się Nanaba.

- Podobnie jak nie organizujemy wypraw w przeciągu trzech dni – łagodnie przypomniał Smith. – Jak mówiłem, to nie będzie ekspedycja taka jak wszystkie. W przeciągu zaledwie siedemdziesięciu dwóch godzin będziemy musieli zdecydować o rzeczach, które zazwyczaj ustalamy w przeciągu siedemdziesięciu dwóch dni. Co najmniej! Żeby lepiej się przygotować, nasz dowódca stworzył specjalną radę złożoną z ludzi o wybitnych umiejętnościach strategicznych. Zaprosił do niej między innymi mnie i Pułkownik Hanji. Specjalni Doradcy będą nadzorować wyprawę przez cały czas jej trwania.

- Czy to znaczy, że – Lynne przełknęła ślinę – podczas ekspedycji nie będzie pan jechał z naszym oddziałem?

Jasnowłosy pułkownik potwierdził krótkim przytaknięciem.

- Dopóki nie wrócimy za Mur, liderem tego oddziału zostanie Podpułkownik Mike Zacharias. Proszę was, byście pod moją nieobecność wykonywali jego rozkazy bez szemrania. Kiedy on coś powie, to tak, jakby ja powiedział. Rozumiemy się?

Wszyscy zasalutowali i skinęli głowami. W tym i Levi, choć uczynił to nieco później niż reszta.

- Przygotowywałeś się do tego już od bardzo dawna. – Erwin zwrócił się do swojego zastępcy. Spojrzenie miał poważne, a ton surowy. – Nie zawiedź mnie, Mike!

- Nie zawiodę – przysiągł Zacharias.

- Levi. – Uwaga pułkownika skupiła się na najniższym członku oddziału. – Zanim odejdę, chciałbym z tobą porozmawiać.

Mike położył dłoń na ramieniu Leviego.

- Przygotujemy plac do treningu, ale nie zaczniemy bez ciebie – obiecał.

Dawny mieszkaniec Podziemi krótko przytaknął.

On i Erwin zaszyli się w leśnym zagajniku, w którym czasami spędzali czas po porannych przebieżkach. Na skraju polany znajdowała się ławka, lecz tym razem na niej nie usiedli. Stali naprzeciwko siebie z ramionami luźno opuszczonymi wzdłuż ciała.

Chociaż byli zupełnie sami, Levi uświadomił sobie, że nie czuje się ani trochę niezręcznie. Wciąż ciężko mu było uwierzyć, że w tak krótkim czasie zbudował z kimś tak bliską relację.

- Dziękuję, że mnie poparłeś – powiedział Erwin, z wdzięcznością patrząc na podwładnego.

Czarnowłosy żołnierz pokręcił głową.

- Przynajmniej tyle mogłem zrobić, po tym jak paplałem, że powinniśmy wycofać się z wyprawy – mruknął, ze wstydem masując kark. – Przepraszam, tak swoją drogą. Powinienem wysłuchać cię do końca, zamiast niepotrzebnie siać panikę.

- Nie zrobiłeś nic złego. – Erwin położył drugiemu mężczyźnie dłonie na ramionach. – Uważam, że dobrze postąpiłeś, szczerze wyrażając swoją opinię. Przynajmniej wszyscy zrozumieli, że sprawa jest poważna.

- Byle tylko nie narobili w gacie... - westchnął dawny zbir.

- Levi... Wiem, że to coś oczywistego, ale mimo wszystko muszę cię o to poprosić: miej oko na młodych żołnierzy. Przy tak małej ilości czasu będzie nam ciężko wyrobić się z zamówieniem sprzętu, a co tu dopiero mówić o przygotowaniu psychicznym. Mike, Nanaba i Gelgar są profesjonalistami. Na pewno nie ugną się pod wpływem stresu. Natomiast Henning i reszta...

- Możesz się nie martwić. – Czarnowłosy żołnierz wszedł dowódcy w słowo. – Tak bardzo dam im w dupę, że nie będą mieli czasu myśleć o tym, jak kurewsko trudna będzie ta wyprawa. A gdy już znajdziemy się na terytorium tytanów, dam z siebie wszystko, by ochronić nasz oddział.

Dłonie Erwina, które wcześniej wpijały się w ramiona Leviego dość mocno, teraz rozluźniły uścisk.

- Na to właśnie liczyłem. – Smith uśmiechnął się. – Cieszę się, że w sytuacji takiej jak ta mogę na tobie polegać.

Zdjął ręce z barków podwładnego i nie powiedział nic więcej. Z boku mogło to wyglądać tak, jakby chciał po prostu nacieszyć się obecnością drugiego mężczyzny.

Z jednej strony Levi nie miał nic przeciwko, ale z drugiej strony... było mu trochę głupio, że tkwi w bezruchu jak kołek, podczas gdy Mike i reszta uwijają się na placu treningowym jak pszczoły w ulu.

- Czy to już wszystko? Bo jeśli tak, to chciałbym wrócić do oddziału.

Erwin spuścił wzrok i zmarszczył brwi. Zdaniem Leviego wyglądał na zaniepokojonego. Co było w cholerę dziwne, bo zazwyczaj nie miał problemów z zachowaniem kamiennego wyrazu twarzy – nawet gdy przekazywał złe wieści. Sytuacja sprzed paru minut była tego najlepszym przykładem.

- Właściwie to... - Smith uciekł wzrokiem na bok, jakby wciąż miał wątpliwości, czy aby rzeczywiście powinien to powiedzieć. – Jest jeszcze coś, o co chciałem cię poprosić. Dopóki nie wrócimy z ekspedycji, postaraj się trzymać z dala od miasta.

Brwi dawnego mieszkańca Podziemi uniosły się do góry. Biorąc pod uwagę minę przełożonego, Levi spodziewał się czegoś znacznie poważniejszego. Prośba Erwina wydała mu się w cholerę dziwna. Zwłaszcza, że...

- Od czasu naszego wypadu z Hanji, nie byłem tam ani razu – powiedział, krzyżując ramiona i patrząc na Smitha z miną mówiącą: „o co ci, tak naprawdę, chodzi?" – Czemu nagle miałbym zacząć tam łazić? Przecież nie mam ku temu żadnego specjalnego powodu.

No chyba, że o czymś nie wiem? – pomyślał, uważnie przypatrując się drugiemu mężczyźnie.

- Nie wiedziałem, że trzeba mieć „specjalny powód", by pójść do miasta – łagodnie odparł Erwin. – Wydawało mi się, że poczułeś się tutaj na tyle pewnie, by od czasu do czasu urządzać sobie krótkie wypady. Ja albo Keith z radością wystawilibyśmy ci odpowiedni papier, byś nie musiał martwić się brakiem dokumentów.

- Tak się składa, że nie tak dawno temu dostałem w prezencie pokój – wycedził Levi. – I byłem diabelnie zajęty doprowadzaniem go do porządku.

Z jakiegoś powodu wszyscy członkowie tego cholernego Korpusu uparli się, by dawać mu meble, filiżanki i inne klamoty, co oznaczało całe mnóstwo przesuwania i upychania. No i, oczywiście, sprzątania!

- O czym doskonale wiesz, bo w ostatnim czasie spędzamy ze sobą w chuj dużo czasu – podsumował Levi, wymownie patrząc na Erwina.

- No tak – westchnął Smith. – Tak czy siak, gdybyś jednak zechciał pójść do miasta, proszę cię, byś zaczekał z tym do powrotu z wyprawy. Zaraza mogła jakimś magicznym sposobem przenieść się w nasze okolice. Nie chcę, żebyś ryzykował.

Levi wytrzeszczył oczy.

- W nasze okolice? – powtórzył z niedowierzaniem. – Sądziłem, że zachorowało tylko dwudziestu ludzi. I to za Murem Shiny.

Jeśli zaraza dotarłaby aż tutaj, to chyba rzeczywiście, kurwa, za sprawą magii!

- Nie ufam informacjom, które dostajemy – powiedział Erwin. – A skoro do wyprawy zostały tylko trzy dni, lepiej dmuchać na zimne. Zwłaszcza, że masz obniżoną odporność.

- Że co? Niby jak doszedłeś do takiego wniosku?

- Poprosiłeś Hanji, by zbadała ci to i owo. Skoro posunąłeś się tak daleko, to musisz mieć ważny powód. Jeśli czujesz się gorzej niż zwykle, to chcę, żebyś na siebie uważał.

Przeklęta czterooka papla! – pomyślał Levi.

- Wcale nie czuję się gorzej – zaczął. – Ja tylko...

- Właściwie to – Erwin nieznacznie podniósł głos – przekaż Henningowi, Tomasowi i Lynne, że oni też mają nie zbliżać się do miasta. Powinienem troszczyć się o wszystkich członków oddziału, a nie tylko o ciebie. Stres sprzyja obniżaniu odporności. Nie chcę, by którykolwiek z naszych najmłodszych żołnierzy szedł do miejsca, gdzie może coś złapać.

Przecież jesteśmy w wojsku! – cisnęło się Leviemu na usta. – Większość z nas śpi w śmierdzących barakach, mając za towarzystwo niechlujów, którzy szlajają się nie wiadomo gdzie. Jeśli któryś z nas miałby zarazić się jakimś gównem, to wcale nie musiałby opuszczać terenu Korpusu.

Przed chwilą Erwin mówił, że tylko Levi ma nie iść do miasta, a teraz nagle rozszerzył zakaz na trójkę smarkaczy? Wydawał się jakiś taki... podejrzanie zdeterminowany, by podwładny spełnił jego prośbę bez zadawania żadnych kłopotliwych pytań.

Powinienem go przycisnąć i ustalić, o co mu tak naprawdę chodzi! – pomyślał Levi, zaciskając dłonie w pięści.

Jednak za nim zdążył się odezwać, usłyszał w głowie ostrzegawczy głos:

Wręcz przeciwnie: powinieneś ten jeden raz zrobić co każe bez głębszego wnikania w temat. A co jeśli to jedna z rzeczy, których NIE chcesz wiedzieć?

Levi rozprostował palce zaciśniętych dłoni i wydał pokonane westchnienie. W sumie... to nie tak, że Erwin zabronił mu sprzątać albo pić herbatę. Po co robić aferę z powodu czegoś, czego i tak nie zamierzało się robić?

- No dobra – mruknął. – Skoro uważasz, że tak będzie lepiej, zostanę na terenie Korpusu. I przekażę smarkaczom, by oni też trzymali się z dala od miasta.

Może to tylko jego wyobraźnia, ale mógłby przysiąc, że dostrzegł w spojrzeniu Erwina przebłysk ulgi.

- Dziękuję ci zaufanie, Levi.

„Zaufanie". Słysząc to jedno słowo, czarnowłosy żołnierz poczuł wstyd, że podejrzewał drugiego mężczyznę o Bóg wie co.

- Kiedy już wrócimy z wyprawy, pójdziemy do miasta razem – obiecał Smith. – Zabiorę cię na obiad.

- Jeśli masz na myśli ten obiad, który obiecywałeś mi za każdy przegrany wyścig podczas porannej przebieżki, to wisisz mi ich aż trzy! – prychnął Levi.

- Zatem trzy obiady. – Erwin zaśmiał się pod nosem. – Bardzo dobra motywacja, by przetrwać nadchodzącą wyprawę, nie uważasz?

- Taa, zdecydowanie – dawny zbir skinął głową. – Postaram się, by do pozostałych też to dotarło.

Jasnowłosy pułkownik położył dłoń na ramieniu podwładnego, lekko je ścisnął, po czym opuścił polanę.

Czarnowłosy żołnierz dotknął miejsca, gdzie przed chwilą spoczywały palce Erwina i zaczerwienił się. Gdy ten zarozumialec z wielkimi brwiami zachowywał się w taki sposób, Levi czuł, że mógłby zrobić dla niego absolutnie wszystko. Jakaś część jego była tym faktem przerażona, ale uparcie nie dopuszczał jej do głosu.

Podjąłeś decyzję, by mu zaufać – powiedział sobie Levi. – Nie wycofuj się z niej przy pierwszej lepszej okazji.

XXX

Być może miało to związek z nieobecnością Erwina, jednak młodzi żołnierze byli trzy razy bardziej marudni niż zwykle.

- Nie czuję ramion! - zajęczała Lynne.

- Co tam mięśnie... – Tomas dramatycznie westchnął. – Mnie zaraz głowa pęknie od tych wszystkich formacji, które dzisiaj przerobiliśmy.

- Niewiarygodne, że Pan Mike połapał się w notatkach, chociaż dostał je od Dowódcy Erwina dopiero dzisiaj. – Henning oparł policzek na dłoni. – Chciałbym być tak bystry jak on!

- Panie Levi, możemy sobie dzisiaj odpuścić czyszczenie sprzętu? – Dziewczyna skierowała pełne nadziei spojrzenie na starszego stażem kolegę. – Wszyscy już poszli, a my...

- Nie! ­

Levi nawet nie podniósł głosu, lecz jego stalowe spojrzenie sprawiło, że młodzi żołnierze skulili się jak szczenięta, które ktoś przywołał do porządku za pomocą gazety.

Wszyscy czworo siedzieli na ławkach w pobliżu baraków i polerowali sprzęt do trójwymiarowego manewru. A w zasadzie tylko Henning, Lynne i Tomas polerowali, bo Levi już dawno skończył i teraz przypatrywał się towarzystwu z grobową miną.

- Kiedy wreszcie to do was dotrze? – zwrócił się do nich zrezygnowanym tonem. – Nie chodzi tylko o to, by wasz sprzęt był czysty i ładnie się prezentował.

Zerknęli na niego z minami pod tytułem: „Akurat nie o to chodzi, ty maniaku szorowania!"

- Mówię poważnie. – Westchnął i cierpliwie wyjaśnił: - Kiedy czyścicie sprzęt macie dodatkową okazję, by sprawdzić, czy nic się nie spieprzyło. Pamiętacie, co zawsze mówi Erwin?

- „Śmierć z powodu usterki wyposażenia to najgłupsza śmierć z możliwych!" – posłusznie wyrecytował Tomas.

- Przynajmniej jedno z was słucha – wycedził Levi. – Dostaniesz plusa do dzienniczka.

- Wolałbym kufel piwa – mruknął chłopak. – Jak już skończymy, to chyba pójdę do miasta i się narąbię!

- Nie ma mowy. Erwin powiedział, że do czasu powrotu z wyprawy macie nie zbliżać się do miasta.

- Że co? Dlaczego?

Levi otworzył usta i niemal natychmiast je zamknął.

Co prawda on sam zaakceptował tłumaczenie o „unikaniu zarazków", ale coś mu się zdawało, że trzej smarkacze, którzy właśnie wytrzeszczali na niego oczy, będą mieć znacznie więcej wątpliwości. To tylko upewniło go w przekonaniu, jak kiepska była wymówka Erwina.

Czemu od razu wymówka? – pomyślał. – Może naprawdę martwi się, że coś złapiesz?

Zirytowany, Levi potrząsnął głową.

- Macie skupić się na przygotowaniach do wyprawy – rzucił do trójki gówniarzy. – Wałęsanie się po mieście tylko by was zdekoncentrowało.

Technicznie rzecz biorąc nie skłamał. W końcu nie powiedział, że to słowa Erwina.

- Myślałam, że przed ekspedycją trzeba korzystać z życia – wymamrotała Lynne. – Dobrze by było przynajmniej raz napić się przed śmiercią...

- Po pierwsze. – Levi zwęził oczy i poczęstował dziewczynę tak mrocznym spojrzeniem, że wydała cichy kwik. – To nie jest normalna ekspedycja. A po drugie, jak któreś z was jeszcze raz ośmieli się zasugerować, że umrze, to przysięgam...

- Ale ja tylko cytowałam Pana Gelgara! – pisnęła młódka.

Henning skrzywił się, jakby coś sprawiło mu ból.

- Skoro tak bardzo zależy ci, by władować w siebie procenty, to sam dam ci wódki! – prychnął Levi. – Jesteś jeszcze gówniarzem, więc nie pozwolę ci wypić nie wiadomo ile, ale mały łyczek nie powinien...

- Nie o to chodzi – zbolałym głosem młodzieniec wszedł dawnemu zbirowi w słowo. – Chciałem pogadać z moimi rodzicami. Kiedy ostatnio się z nimi widziałem, dość ostro się posprzeczaliśmy.

Oblicze Leviego złagodniało.

- Więc posłuchałeś mojej rady?

Henning skinął głową.

- Taa. I pierwsze dwa spotkania to w sumie poszły całkiem dobrze. Za wyjątkiem... no... tego wczorajszego. Zeszliśmy na... eee... niewygodny temat i prawie rzucaliśmy w siebie talerzami.

Biorąc pod uwagę, jak najpierw spojrzał na Leviego, a potem nagle odwrócił wzrok, nietrudno było zgadnąć, czego dotyczył „niewygodny temat".

Pewnie jego rodzicom nie podoba się, że pobiera nauki od kogoś takiego jak ja – wywnioskował Levi. – Właściwie to ich za to nie winię...

- Twoi rodzice znowu są w Birchen? – zainteresowała się Lynne.

Tak brzmiała nazwa miasteczka, w którym Levi i Hanji wybrali się na Wystawę Tortur.

Henning przytaknął.

- Jestem w szoku, że tak często tutaj przyjeżdżają. – Tomas zwrócił się do przyjaciela. – W końcu to nie tak, że są na emeryturze. Mają pracę i w ogóle... Słyszałem, że dostali niezłą burę od Dowódcy Doka. Ponoć zagroził, że ich zdegraduje, jak jeszcze raz zrobią sobie wycieczkę przez dwa Mury tylko po to, by dać jedynemu synowi po głowie.

- Akurat dałby radę ich powstrzymać! – prychnął Henning. Przesuwał szmatką po kotwiczce do trójwymiarowego manewru tak mocno, że metal zaczął piszczeć. – Już to widzę. Nawet jakby posadził ich za biurkiem, na pewno znaleźliby jakiś sposób, by przyjeżdżać tutaj i dawać mi wykłady. Teraz są ochroniarzami Lobova, więc jeszcze długo zostaną w Birchen! Jeśli jakimś cudem przeżyję ekspedycję, to pierwszą rzeczą jaką zobaczę po przekroczeniu Murów na pewno będą ich oceniające twarze i...

- Zaraz, zaraz! – Levi wytrzeszczył na młodzieńca oczy.

Nowa informacja tak nim wstrząsnęła, że o mało nie pacnął tyłkiem o ziemię. Musiał przytrzymać się krawędzi ławki, by nie stracić równowagi.

– Lobov... w sensie Nicholas Lobov? On jest w mieście? 

Moja recenzja finałowego odcinka "Ataku Tytanów" poniżej, pod pierwszym obrazkiem. 

Moje oczekiwania co do przyszłości serii (oraz plotki o różnych działaniach Hollywoodu oraz Isayamy) pod drugim obrazkiem.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy dzielą się ze mną swoimi przemyśleniami (odnośnie nowego rozdziału albo ogólnie "Ataku Tytanów"). Chcę, żebyście wiedzieli, że obcowanie z wami to jedna z największych przyjemności bycia częścią fandomu Shingeki no Kyoji. Jesteście najlepsi!

A tymczasem, nie przedłużając dłużej, zapraszam do lektury Recenzji i Oczekiwań ;)

Atak Tytanów – recenzja (spoilerowa!)

Minęło dobrych kilka lat, odkąd pierwszy raz zetknęłam się z „Atakiem Tytanów" i wciąż twierdzę, że to jedno z najlepszych anime w historii.

Tak, nawet pomimo posiadania najbardziej wnerwiającej trójki głównych bohaterów.

Nawet pomimo finału, który okazał się dokładnie taki sam jak ostatni chapter mangi – przykry, mądry, nafaszerowany głębokimi metaforami , a zarazem kompletnie niesatysfakcjonujący dla mnie jako fanki serii. Ale do tego jeszcze wrócę. Najpierw chciałabym wspomnieć o wszystkich elementach, które złożyły się na moją miłość do „Ataku Tytanów".

Ścieżka dźwiękowa, która doczekała się równie wielu przeróbek na Youtubie co nagrodzone Oscarem „Gwiezdne Wojny". Bohaterowie, z których absolutnie żaden nie jest jednoznacznie czarny albo biały. Postacie poboczne, które przeżywają prawdziwe ludzkie emocje i reagują w realistyczny sposób – okazują strach, wpadają w panikę, płaczą, uciekają... Przepiękna kreska i zapierające dech w piersiach krajobrazy. Cudowne shipy. Genialne parodie („Gimnazjum Tytanów" i teatrzyk „Chimi Chara").

Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale wtedy siedziałabym przed komputerem przez wiele godzin i kompletnie zapomniałabym, co chciałam powiedzieć.

A zamierzałam wspomnieć o finale i wytłumaczyć, dlaczego jest on (moim skromnym zdaniem) ucieleśnieniem wszystkich najgorszych cech „Ataku Tytanów" . Właśnie tych cech, które sprawiają, że anime, które mogłoby być genialne, jest „co najwyżej" bardzo dobre.

Umówmy się – to nie tak, że podczas seansu przeżyłam jakiś wielki szok. Przeczytałam mangę wieki temu, więc doskonale wiedziałam, kto zginie, kto urodzi dziecko i kto pocałuje uciętą głowę. Mimo to wciąż miałam nadzieję, że wszystkie te wydarzenia będą nieco łatwiejsze do strawienia, jeśli zostaną pokazane w formie animowanej. W końcu taka jest przewaga adaptacji nad materiałem źródłowym – można skorygować to i owo, usunąć jakieś sceny, dodać różne smaczki i nieco podkręcić atmosferę muzyką.

W pierwszej z dwóch części finału udało się to doskonale! Pokazanie ludzi uciekających przed dudnieniem było po prostu epickie. Z każdą sceną zaciskałam palce na oparciu fotela i nawet na moment nie mogłam oderwać wzroku od ekranu. Gdy umierała Hanji, płakałam jak bóbr. Natomiast podczas oglądania drugiej części...

Na przemian wydawałam jęki frustracji i zerkałam na zegarek, by sprawdzić, ile jeszcze do końca.

To nie tak, że wszystkie sceny były złe i nie dopatrzyłam się żadnych fajnych momentów. Podobała mi się nierówna walka z „tytanami z przeszłości" – przypomniała mi o starych dobrych czasach, gdy Zwiadowcy opuszczali Mury, dostawali solidne manto, ale wciąż zwalczali strach i robili swoje. To był „Atak Tytanów", w którym się zakochałam. W ostatniej części widziałam jego przebłyski – na przykład wtedy, gdy Levi ratował Conniego. Gdy Reiner i Jean przekomarzali się w trakcie walki jak starzy dobrzy przyjaciele (którymi, de facto, są, pomimo wszystkiego, co się wydarzyło). Gdy Pieck transformowała się raz za razem. Gdy Annie znowu stała się badass woman z pierwszego sezonu. Wszystkie wymienione osoby zrobiły ogromny progres i w moim odczuciu zasługiwały na to, by dożyć ostatniego odcinka.

Za wyjątkiem trójki głównych bohaterów.

Z góry proszę o wyrozumiałość wszystkich, którzy lubią Erena, Armina i Mikasę. Macie pełne prawo, by uwielbiać którąkolwiek z tych postaci – w moim odczuciu nie jesteście przez to gorsi, głupsi albo w ogóle mniej fajni. Jednak wybaczcie, ale będę do bólu szczera. Podkreślam, że to jest moja prywatna opinia i nie obrażę się, jeśli ktoś się z nią nie zgodzi.

Mam tak serdecznie dosyć tych trojga! Każda scena z ich udziałem wywoływała u mnie tylko jedno uczucie – zażenowanie.

Cóż... Eren, Mikasa i Armin od samego początku byli najsłabszymi ogniwami tego anime, z tym że w poprzednich sezonach byli otoczeni przez gromadę innych (interesujących) postaci, przez co nie razili aż tak bardzo. A poza tym, można było mieć nadzieję, że jeszcze się rozwiną, że przejdą character development.

W ostatniej części ta nadzieja poszła do piachu razem z Erwinem i Hanji.

Mamy finałowy odcinek Ataku Tytanów, a Armin ryczy. Cholera, trwa decydująca walka, a ten użala się nad sobą i wyje! Dokładnie tak jak w pierwszym, k**** mać, sezonie! Gdzie jest jego rozwój, ja się pytam? Że niby tamta długa filozoficzna rozmowa z Dzikiem, a potem jeszcze nudniejsza pogawędka z Erenem na sam koniec to miały być przykłady rozwoju postaci?! Jeśli komuś pasuje taki progres, to serdecznie mu gratuluję, ale ja tego, cholera, nie kupuję!

Ani tego ani gadki Leviego, jak to on „wcale a wcale nie żałuje, że wybrał Armina zamiast Erwina, bo oni mają, k****, takie same oczy". Z całym szacunkiem dla Isayamy, ale ja nie wiem, czym on się najarał, gdy tworzył tę linijkę dialogu... Uwielbiam tego człowieka za to, że wymyślił dla nas „Atak Tytanów", lecz tutaj mam do niego wielki żal. Co on, kurde... zapomniał, jak narysował Erwina, że postanowił walnąć takie porównanie? Już sama decyzja ożywienia Armina pod koniec trzeciego sezonu była dla mnie baaaardzooo trudna do przełknięcia, bo moim zdaniem kłóciła się ze wszystkim, co wiedzieliśmy o Levim jako postaci... ale no dobra, Erwin sam wyszarpnął rękę spod zastrzyku, więc jakoś można było w to uwierzyć. Natomiast niespodziewany podziw dla Armina ze strony Leviego jest dla mnie po prostu głupi.

Zgadzam się, że Armin jest inteligentny, ale co z tego, skoro przez większość odcinka na przemian użala się nad sobą, wali filozoficzne teksty i zabiera czas ekranowy ciekawszym postaciom. Jak już zostawili go przy życiu, to w ostatnim akcie mogli z niego zrobić dojrzałego i charyzmatycznego faceta, którego chciałoby się oglądać.

Już nawet Eren nie irytował mnie aż tak bardzo... Choć oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wnerwiłby mnie ten jeden ostatni raz, waląc tekst, jak to nie chce, by Mikasa znalazła sobie innego faceta. Iście jak Sasuke z „Naruto". Po prostu nie ma to jak facet, który przed dziewięćdziesiąt procent serii uważa swoją wielbicielkę za wrzód na tyłku, ale gdy już dokonał swojej spektakularnej zemsty, to co mu tam, chętnie się z nią ożeni! Przeklęty pies ogrodnika. Ech...

O Mikasie wspominam na koniec, bo jest ona nie tylko problemem „Ataku Tytanów". Jej postać to przykład wnerwiającego schematu, który powtarza się w wielu obiecujących seriach anime. Ile to już utalentowanych bohaterek straciło szacunek widowni, bo zamiast przeżywać swój własny rozwój latało za facetem i odmawiało zerwania choćby włoska z jego słodkiej główki, nawet gdy postanowił, że jego nowa filozofia życiowa to mordowanie niewinnych ludzi?

Naprawdę szkoda mi Mikasy, bo na samym początku serii była silną postacią kobiecą z niesamowitym potencjałem. Uśmiecham się, przypominając sobie fantastyczną scenę podczas obrony Trostu, gdy miała miejsce rzekoma „śmierć" Erena, a Mikasa jakoś to przetrawiła i znalazła w sobie siłę, by walczyć dalej. Albo tamten moment, gdy Mikasa naciskała na Erena, by ogarnął się i zaakceptował fakt, że Annie jest tytanem. Jasne, czasem zdarzało mi się przewrócić oczami, gdy Mikasa łapała się za swój czerwony szalik i obsesyjnie broniła... eghm... eghm... przybranego członka rodziny, ale to było dla mnie akceptowalne, bo miało racjonalne podłoże psychologiczne. Eren uratował jej życie za dzieciaka – nie zakochała się w nim tak zupełnie bez powodu. Jednak to jeszcze nie powód, by od czwartego sezonu robić z niej drugą Sakurę.

Wiem, że główny cel anime to przede wszystkim rozrywka a nie edukowanie, ale... czy ktoś w ogóle zastanowił się, jaki to fatalny przykład dla młodych kobiet? No dobra, jak już nie ma innego wyjścia, to utnijmy łeb toksycznemu ukochanemu, ale wciąż można mieć obsesję na jego punkcie, nosić jego szalik, przesiadywać pod jego grobem i w ogóle odmawiać sobie zamknięcia pewnego emocjonalnego etapu.

W moim odczuciu Mikasa zasługiwała na to, by nareszcie i definitywnie odciąć się od Erena. Może nie tak całkowicie, ale w taki sposób, by było widać, że stała się wolna. Że może być pełnoprawną i niezależną postacią bez kolesia, który ocalił jej życie i owinął ją tamtym cholernym szalikiem. Być może ma to związek z tym, że po tych wszystkich „Zmierzchach" i „Greyach", które zdarzyło mi się oglądnąć, jestem przeczulona na punkcie obsesyjnej, toksycznej miłości, ale naprawdę nie podobało mi się zakończenie wątku Mikasy. Podobnie jak konkluzja, że „cała ta tragedia z tytanami trwała tylko dlatego że Ymir kochała króla, który był skończonym dupkiem". Nie rozumiem, jak „Atak Tytanów" może być tak mądrym anime, a jednocześnie podawać widzowi tak głupie wyjaśnienia poważnych spraw.

No bo, nie da się ukryć, że w tych ostatnich odcinkach dostaliśmy w twarz niesamowicie poważnymi tematami, o których spokojnie można by dyskutować na lekcjach polskiego. Albo historii. I wnerwia mnie, że właśnie TE wątki – wątki ideologiczno-psychologiczne, które zawsze stanowiły najmocniejszą stronę „Ataku Tytanów – zostały w finale potraktowane po macoszemu. Pokazane skrótowo. Niedopowiedziane.

Przewrót Jaegerystów? Wypisz wymaluj rozkwit nazizmu w Trzeciej Rzeszy. Ludzkość próbująca się zjednoczyć w obliczu nadchodzącej zagłady? Wszak to najbardziej gorący temat dzisiejszych czasów, bo przecież zmiany klimatyczne postępują i coraz więcej krajów ma „guzik atomowy". Dlaczego ostatni odcinek „Ataku Tytanów" nie mógł poświęcić więcej czasu przemianom, które zaszły po wojnie z Eldią? I dlaczego koniecznie musiał być tak bardzo przygnębiający? Ja rozumiem, że to jest realistyczne i w ogóle, ale czy ja naprawdę oglądam anime po to, by patrzeć na ten sam syf co w realu? Jasne, edukowanie ludzi jest ważne, ale przydałoby się też trochę nadziei i optymizmu. Nie jakoś dużo – TROCHĘ!

Wiecie, co byłoby dla mnie idealnym zakończeniem „Ataku Tytanów"? Niechby po tych wszystkich smętnych scenach minęło kilkaset lat, a Eren i spółka przeżyli reinkarnację w realiach podobnych do XXI wieku. Levi powinien pić herbatę z Erwinem i Hanji, warcząc na nich za robienie syfu na stole. Nawet nie musiałby pamiętać swojego „poprzedniego życia" - wystarczyłoby żeby w głębi siebie czuł wdzięczność za to, że ktoś kiedyś wywalczył wolność dla ludzkości i teraz można żyć w pięknych pokojowych czasach. Sasza zapewne wyszłaby za Niccolo, zaś Eren, Armin i Mikasa podróżowaliby po całym świecie, oglądając lodowce, lawę i kij wie, co jeszcze. Czy tego typu Happy End naprawdę byłby taki zły?

Moim zdaniem byłby o wiele lepszy od drzewa, wokół którego rozwijało się miasto i po latach zostało zmiecione z powierzchni ziemi, by cała historia mogła zacząć się od początku...

Nawet nie dostałam nagrody pocieszenia w postaci ujrzenia z bliska męża Mikasy. Odkąd wyszedł ostatni chapter mangi, ludzie ciągle spekulowali, czy to Jean czy jakiś random, a ja do samego końca liczyłam, że finał anime pomoże rozwiać wątpliwości. Nie pomógł. Nawet nie pokazali kolesia z bliska. Szlag!

Ale żeby nie było, że ja tylko siedzę i narzekam, powiem jeszcze kilka miłych słów, by zakończyć pozytywnym akcentem.

Jestem wdzięczna „Atakowi Tytanów" za ludzi, których poznałam dzięki tej serii. Nie tylko tych, którzy tak jak ja shipują Eruri, ale ogólnie wszystkich, z którymi mogłam podyskutować na różne fajne tematy ;) Mam nadzieję, że fandom będzie się rozrastał, dzięki czemu doczekamy się jakichś spin-offów albo wersji live action.

Po tym, jak wspaniały okazał się „One Piece" od Netflixa, odzyskałam nadzieję, że pewnego dnia zobaczymy świetnych aktorów latających po ekranie w sprzęcie do trójwymiarowego manewru. Trzymajmy za to kciuki!

Oczekiwania co do przyszłości

Emocje po finale jeszcze dobrze nie zdążyły ostygnąć, a już zdążyliśmy dostać TYLE wspaniałych niusów, którymi możemy się jarać. Gdy myślę o dzisiejszym dniu, przychodzi mi na myśl jedno stwierdzenie:

„To bardzo dobry dzień, by być fanem Ataku Tytanów".

Podkreślam, że jeszcze nie zdążyłam dokładnie zbadać informacji, o których zamiast wspomnę – przez korektę rozdziału nie miałam dość czasu, by zrobić ZWIAD w necie i sprawdzić, czy moje powody do radości to tylko plotki, czy może rzeczy w pełni potwierdzone. Aczkolwiek tej dotyczącej „Bad Boya" jestem pewna w jakichś dziewięćdziesięciu procentach, bo widziałam skecze.

„Bad Boy" to rzekomy tytuł nowej mangi Isayamy, która ma być o Levim i jego dzieciństwie w Podziemiu, a konkretnie etapie, gdy mieszkał najpierw z mamą potem z Kennym. O-MÓJ-BOŻE! Nawet jakby ten twój miał się okazać marnym one shotem byłabym podjarana na maksa – choć mam cichą nadzieję, że mimo wszystko dostaniemy więcej kontentu, bo Levi to nie jest postać, którą powinno się traktować po macoszemu.

Właściwie to trochę mnie ulżyło, że Isayama zauważył potencjał niskiego kapitana, więc postanowił zrobić mangę o nim, a nie o jednym ze swoich trójki ulubieńców, to znaczy o Erenie, Arminie czy Mikasie (to był scenariusz, którego w cholerę się obawiałam – przepraszam wszystkich fanów wspomnianych postaci, ale ja nimi już po prostu RZYGAM, a zwłaszcza po finale).

W dodatku cieszę się, że NARESZCIE lepiej poznamy Kenny'ego i Kuchel, bo to postacie, które doczekały się głębszej historii jedynie w fanfikach – których i tak jest ZA MAŁO, a przynajmniej w moim skromnym mniemaniu. Oprócz tego, że to najbliższe osoby z otoczenia Leviego, to zrobienie z nich głównych bohaterów daje okazję, by dowiedzieć się czegoś więcej o Ackermannach. Chociaż AoT zostało zakończone, mam wrażenie, że ten temat nie został przeanalizowany tak, jak powinien.

(SPOILERY Bad Boya do napisu „koniec spoilerów")

Sądząc po wstępnych szkicach, mam dreszcze na myśl o tym, jak MOCNA będzie historia, którą dostaniemy. Co prawda już od jakiegoś czasu podejrzewałam, że w Podziemiu może funkcjonować dziecięca prostytucja (w tym przypadku próba zmuszenia do dziecięcej prostytucji) ale spodziewałam się jej raczej w fanfikach aniżeli w kanonicznej mandze autorstwa Isayamy. Potraktuję to jako plus – pod warunkiem oczywiście, że Leviemu nie stanie się krzywda i Kenny skopie tyłek, komu trzeba, zanim dojdzie do strasznych rzeczy. W moim mniemaniu AoT już samo w sobie jest wystarczająco straszne i zdecydowanie NIE potrzebuje gwałtów. Ale na razie się nie martwię, bo w spoilerach są tylko groźby zrobienia Złych Rzeczy i do niczego okropnego nie doszło.

(KONIEC SPOILERÓW)

Tak czy siak, jestem podjarana i cieszę się na myśl, że „Atak Tytanów" tak szybko nie zniknie ze sceny mangi i anime.

Mam nadzieję, że potwierdzą się też plotki, o których przeczytałam dzisiaj na tablicy pewnej fajnej osoby.

To znaczy, że Hollywood zabrało się za „Atak tytanów" w wersji Live Action i Emma Watson zagra Petrę. Tutaj już jaram się z większą ostrożnością, bo nie ma ten temat zbyt wielu informacji i nie wiadomo, na ile to jest pewne.

Jednak uważam, że można powolutku otwierać szampana, bo filmowcy z oceanu byliby durni, gdyby nie skorzystali z hype'u na AoT, by napełnić sobie kieszenie kasą. Zwłaszcza, że pod pewnymi względami seria jest cholernie łatwa do nakręcenia, a przynajmniej gdy spojrzeć na sam scenariusz – wystarczy „w miarę" trzymać się fabuły Isayamy, a wszystko będzie dobrze. Tak trochę łudzę się, że skoro udało się z o wiele „trudniejszym" anime takim jak One Piece, to Atak Tytanów aż prosi się o sukces.

Pod warunkiem oczywiście, że nie pożałują forsy na efekty specjalne i sięgną po sprawdzone utwory (ewentualnie przeróbki) Hiroyukiego Sawano.

To nie tak, że nie widzę potencjału w tworzeniu nowej muzyki, ale... no... Na dzień dzisiejszy ja po prostu nie wyobrażam sobie Ataku Tytanów bez „Reluctant Heroes", „Calling your name" czy też „You see big girl". Po prostu... no... bez TEJ ścieżki dźwiękowej to się nie uda.

Trzymać się fabuły (z wyjątkiem zakończenia – tu sobie mogą zmieniać) i zostawić muzykę – to są moje wymagania, że się tak wyrażę „podstawowe", by seria się udała. Pozostałe życzenia traktuję już jako „bonusy". A brzmią one następująco:

Akwafina byłaby najlepszą Hanji na świecie. Ciul, że jest azjatką – jakoś by to wytłumaczyli w fabule. Ale ludzie, ten głos... TEN GŁOS! Obejrzyjcie nową Małą Syrenkę z oryginalnym angielskim dubbingiem i powiedzcie mi, że Akwafina nie byłaby genialną Hanji.

No i fabuła mogłaby jednak... trochę się rozciągnąć. Tak wiem, zazwyczaj w anime narzeka się na nadmierne przeciąganie odcinków (kaszl... kaszl... One Piece), ale w Ataku Tytanów (zwłaszcza w pierwszych dwóch sezonach) zawsze czułam straszny niedosyt. Bo dostaliśmy mnóstwo cudownych postaci (nie tylko głównych takich jak Jean, Connie i Sasha, ale też pobocznych takich jak Petra, Oluo, Gunter, Eld) i tak naprawdę mieliśmy mało czasu, by porządnie ich poznać. Oczywiście nie winię za to Isayamy, bo wiem, jak wygląda praca mangaków w Japonii i jakie wytyczne twórca AoT dostawał od swojej gazety. Jednak ponieważ serial byłby odrębnym tworem, nie widzę powodów, dlaczego nie mielibyśmy dokładnie zgłębić tych albo innych wątków.

Ucieszę się, widząc znajome sceny, lecz nie będę miała nic przeciwko, jeśli historia trochę się zmieni, by niektóre postacie dostały więcej czasu antenowego. Nie będę też narzekać, jeśli zrezygnują z zabijania niektórych postaci (kaszl... kaszl... Erwin) – jednak tu nie robię sobie nadziei, bo adaptacje (choćby Gra o Tron) nie mają w zwyczaju oszczędzania bohaterów, którzy giną w oryginalnych seriach.

Czasem jednak pojawia się zwyczaj zmieniania kategorii wiekowej na wyższą, co cholernie mi się podoba.

Czy tylko ja myślę, że Levi zasługuje na kanoniczny związek? Z Erwinem. No, ewentualnie z Petrą, bo to drugi (w moim mniemaniu) ship, który lubię i którego dowody da się znaleźć w kanonie. Fajnie by było zobaczyć, jak nasz kochany kapitan zaznaje odrobiny szczęścia na ekranie.

Chociaż, po namyśle... nie wiem, czy tego chcę, bo z kim by go nie sparowali, ta osoba ZGINIE, a my będziemy ryczeć jeszcze głośniej niż w przypadku anime. No chyba że miałby miejsce Cud w Hollywood i Levi związałby się z kimś, kto PRZEŻYŁ! Ale na to nawet nie liczę, bo liczba cudów jest ograniczona, a ja potrzebuję przynajmniej jednego cudu, by aktorska wersja AoT okazała się przyjemna do oglądana - w końcu już my dobrze wiemy, jak wyglądają ekranizacje anime. Jeden udany One Piece nie gwarantuje sukcesu całej reszty!

Niemniej jednak wyznaję podejście optymistyczne aniżeli pesymistyczne, więc będę patrzyła w przyszłość z uśmiechem i trzymała kciuki za wszystkie projekty związane z Atakiem Tytanów.

Co by się nie działo, jednego mogę być pewna – przynajmniej ludzie tworzący fandom są cudowni i z nimi zawsze można się świetnie bawić ^^.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top