Rozdział 36 - Bezcenny bluszcz
Erwin Smith miał problem.
Cóż, tak zupełnie szczerze, to ostatnimi czasy miał całą masę problemów. I to wcale niezwiązanych z tytanami. Choć oczywiście nie zamierzał się do nich przyznawać. W przeciwieństwie do histeryków pokroju Moblita Bernera, nie snuł się po placu treningowym z miną zbitego psa, głośno uskarżając się na wybryki „pewnych osób".
Erwin Smith był profesjonalistą, dlatego swoje problemy rozwiązywał dyskretnie. Po cichu.
Tak jak wtedy, gdy wszedł do swoich kwater i zastał w nich gołego od stóp do głów Leviego. Czy pociągnął się wtedy za włosy i zawył, że taki widok z samego rana powinien być zabroniony? Czy pogratulował swojemu burkliwemu podwładnemu posiadania najpiękniejszego ciała, jakie wyprodukowała matka natura? Czy podszedł do najatrakcyjniejszego mężczyzny na ziemi i przejechał dłonią po jego cudownej bladej skórze, przywodzącej na myśl porcelanę?
Nie. Zachował się jak profesjonalista.
Zebrał całą swoją silną wolę i powiedział generałowi w spodniach: „spocznij, żołnierzu, jeszcze nie teraz". A potem padł plackiem na łóżko, układając się w strategicznej pozycji brzuchem w dół, żeby jego biedny penis mógł sobie spokojnie stanąć na baczność.
Erwin nie miał skłonności narcystycznych, ale był z siebie tak cholernie dumny. Biorąc pod uwagę, jak bardzo padał z wycieńczenia, to prawdziwy cud, że zdołał powstrzymać się przed erekcją do momentu znalezienia się na materacu. Który nadal pachniał Levim. Cholera!
Zresztą, to wcale nie był koniec tortur, bo Pan Nagi i Bezwstydny nie ubrał się i nie opuścił kwater Erwina, dając dowódcy możliwość, by ten w spokoju zajął się nabrzmiałą męskością. Zamiast tego jak gdyby nigdy nic poszedł pod prysznic, fundując Smithowi dwadzieścia minut tortur, polegających na wsłuchiwaniu się w dobiegające z łazienki odgłosy i wyobrażaniu sobie kropel wody spływających po umięśnionych plecach, maleńkich sutkach, smukłym członku i tamtych ślicznych małych pośladkach, przypominających bułeczki.
Erwin próbował odwrócić swoją uwagę, tworząc listę rzeczy do zrobienia:
„Przejrzeć raporty, odpowiedzieć na listy ze stolicy, zrobić pranie..."
Przy ostatnim podpunkcie przekręcił głowę i zatrzymał wzrok na koszu, z którego wystawała jego własna tunika. Levi powiedział wcześniej, że w niej spał. Jasna cholera!
W tym momencie Erwin zrozumiał, że już nigdy nie spojrzy na swoje ubrania w taki sam sposób. Podobnie jak na łóżko. Na ręczniki i łazienkę, zresztą też.
Ech... dzięki Mike'owi nawet szampon zaczął mu się kojarzyć z Levim!
Kiedy Zacharias wszedł do pokoju, Smith miał ochotę go zamordować. Podobnie jak Leviego. Nie tylko ze względu na te wszystkie dwuznaczne uwagi, które rzucali w jego obecności, ale przede wszystkim za to, że obaj tkwili w pokoju przez wieczność, odmawiając dowódcy zasłużonego odpoczynku i zmuszając go do męczenia się ze zbyt ciasnymi bokserkami.
W pewnym momencie poczuł taką frustrację, że naciągnął sobie poduszkę na głowę, jak jakiś, za przeproszeniem, mały dzieciak! A potem jeszcze zrezygnował z apelu.
Pierwszy raz w życiu nie stawił się na wezwanie przełożonego, zasłaniając się kiepskim samopoczuciem. Nie-wia-ry-go-dne!
W swojej naiwności liczył na to, że masturbacja i kilka godzin porządnego snu pomogą mu pozbyć się nadmiaru stresu. Że obudzi się jako spokojny i wypoczęty człowiek, patrzący na wszystko z nowej perspektywy. Tak bardzo się pomylił...
Co prawda spędził z Levim i Hanji wspaniały wieczór, a potem usłyszał od czarnowłosego podwładnego słowa, na które czekał od bardzo dawna, ale kiedy już wrócił do siebie... uderzyły w niego wszystkie problemy, które przez cały dzień od siebie odpychał.
Wyrzuty sumienia wynikające z tego, co zrobił w dniu porwania.
Niepokój związany z zagadkami, których nadal nie rozwiązał.
Złe przeczucia powiązane z listem ze Stolicy, który przyszedł następnego ranka.
Już samo to wystarczyłoby, żeby człowiek znalazł się na skraju psychicznego wyczerpania. A do tego dochodziła jeszcze nowa sytuacja z Levim...
Zbliżyli się do siebie. Bardzo.
Już wcześniej widywali się dość często, ale teraz nie były to typowe spotkania dowódcy z podwładnym. Biegali razem, rozgrywali partyjki kart, opijali drobne sukcesy... albo po prostu przesiadywali w pokoju jednego z nich – Erwin z nosem w książce, Levi ze szmatą w dłoni – nie czując się ani trochę niezręcznie w swojej obecności. Czasem dopuszczali do swojego skromnego grona również Hanji, która na przemian irytowała ich i rozbawiała.
Żadne z nich nie powiedziało tego na głos, ale z każdym dniem coraz bardziej stawali się rodziną.
Co powinno przynieść Erwinowi samą radość, ponieważ tego właśnie chciał. Rzecz w tym, że nie przewidział związanych z tym komplikacji. Zupełnie nie przygotował się na wszystkie skomplikowane uczucia, które wypełniły jego serce, gdy nareszcie... nareszcie był z Levim tak blisko jak teraz!
Gdy nie ma się nic, oczekiwania się śmiesznie małe.
Ale gdy ma się coś – czy raczej: kogoś... Gdy ma się świadomość, że nareszcie zdobyło się czyjeś zaufanie, jakże łatwo jest chcieć więcej, fantazjować o jeszcze większej bliskości.
A także trząść się ze strachu, że pewnego dnia wszystko rozsypie się jak domek z kart.
Erwin mógł zgrywać pewnego siebie, ale w rzeczywistości nosił w sobie całą masę lęków. Z czego najsilniejszy był strach przed tym, że przyjdzie dzień, gdy Levi pozna wszystkie jego mroczne sekrety – gdy zda sobie sprawę, że służy człowiekowi, który przyczynił się do śmierci własnego ojca. Gdy uświadomi sobie, jak nikczemnych czynów dopuszczał się Erwin, by osiągnąć swoje cele.
Pułkownik Smith jeszcze nigdy nie czuł tak wielkiej presji, by nie zawieść czyjegoś zaufania. Podobnie jak nigdy nie miał w sobie tak rozpaczliwej potrzeby, by być blisko z drugą osobą. Sprawiało to, że codziennie budził się zlany potem i przeklinał samego siebie za brak opanowania.
Doszło do tego, że nawet masturbacja nie przynosiła mu takiej ulgi jak kiedyś. Po części dlatego, że Levi nabrał niebezpiecznego zwyczaju wbijania dowódcy do pokoju, bez pukania i uprzedzenia, by zrobić porządek albo pożyczyć jakąś książkę. W efekcie Erwin żył w ciągłym lęku, że pewnego pięknego dnia zostanie przyłapany z ręką w majtkach i miał mentalne opory przed robieniem sobie dobrze.
Kiedyś zamknął się na klucz i omal nie dostał zawału, gdy Levi zaczął walić w drzwi i grozić, że je wyważy, jeśli Smith zaraz nie otworzy i „nie udowodni mu, że nikt go nie porwał".
Innym razem Erwin zaspokajał się w wannie i usłyszał, jak Levi wbija mu do sypialni i zaczyna głośno uskarżać się na nadmiar kurzu. Wzięty z zaskoczenia pułkownik z wrażenia wylał na podłogę ogromne ilości wody, a potem przypomniał sobie, że nie zamknął drzwi do łazienki i zaczął rozpaczliwie przerzucać pianę, tak by zasłoniła jego „jakże entuzjastycznego" członka. Jednak to, czego najbardziej się obawiał, wcale się nie zdarzyło. Levi nie wparował do łazienki, a jedynie zastukał w drzwi i poirytowanym głosem poinformował Erwina, że „jak już skończy się lenić, ma natychmiast się wynosić, by można było umyć podłogę w całych jego kwaterach".
Sam już nie wiem, czy uwielbiam go czy nienawidzę... - myślał Smith, łapiąc się za głowę.
Doszło do tego, że jedynym miejscem, w którym mógł zaspokoić swoje fizyczne potrzeby, nie bojąc się, że zostanie przyłapany, była publiczna łazienka nieopodal zachodniej Wieży Strażniczej. A przynajmniej tak mu się zdawało.
Któregoś razu Erwin zaszył się w jednej z kabin i miał już „zabrać się do roboty", ale ze zniesmaczeniem uświadomił sobie, że nie ma papieru toaletowego. Było to dla niego tym bardziej uciążliwe, że zdążył już opuścić spodnie i przysiąść na sedesie. Akurat rozglądał się za zapasową rolką, gdy z góry dobiegł dziarski głos:
- W szafce pod umywalką!
Erwin omal nie zrypał się na podłogę. Czerwieniąc się jak nigdy wcześniej, pociągnął za skraj białej koszuli, by zakryć krocze.
- Na litość boską, Hanji! – jęknął, łypiąc na okularnicę, która jakimś dziwnym sposobem doskoczyła do ściany oddzielającej od siebie kabiny i teraz wisiała na drewnianych drzwiach, przytrzymując się belki.
- Luzik, luzik, niczego stąd nie widać! – zawołała, posyłając Erwinowi radosny uśmiech.
- Nawet jeśli... - burknął Smith, jeszcze mocniej naciągając koszulę na intymne rejony. – To jeszcze nie jest powód, by śledzić kogoś, a potem osaczać, go w miejscu, gdzie chciał...
Na spokojnie sobie zwalić.
- Załatwić prywatne sprawy – dokończył, masując skroń.
Hanji ani trochę nie przejęła się jego zażenowaniem.
- Muszę z tobą pogadać – oświadczyła rzeczowym tonem.
- Tutaj? – Erwin wytrzeszczył na nią oczy.
Odpowiedziała krótkim przytaknięciem.
- Teraz?! – Smith włożył w to jedno słowo całe zbulwersowanie, na jakie było go stać.
Okularnica wydała głębokie westchnienie.
- Chcę z tobą porozmawiać o Levim, a on wszędzie z tobą łazi! – wymamrotała z nutą pretensji w głosie. – Nawet do twojego pokoju, wyobrażasz sobie?
Nie muszę sobie tego wyobrażać, bo tak właśnie wygląda moje życie – pomyślał Erwin, masując przestrzeń między oczami. – Jest pełne Leviego. Nie żebym z tego powodu narzekał...
Pomijając, oczywiście, drobną „niedogodność", jaką był dla niego niedobór odpowiednich miejsc do niezakłóconej niczym masturbacji.
- Po prawdzie, to trochę się o niego martwię – wyjaśniła Hanji, patrząc na Erwina przepraszającym wzrokiem. – Ale nie chcę, by pomyślał, że obgaduję go za plecami, czy coś w ten deseń. Dlatego uznałam, że pogadam z tobą, gdy będziesz sam.
- Dobrze, rozumiem – zrezygnowanym głosem odparł Smith. – Możemy porozmawiać, ale najpierw chciałbym dokończyć to, co zacząłem.
- Ach, musisz postawić dwójkę? – Oczy zwariowanej kobiety zaświeciły się, jakby wspomniana czynność była dla niej niezwykle interesująca.
Erwin uniósł brew. Nie miał najmniejszego zamiaru mówić, że wcześniej zamierzał się onanizować, ale teraz chciał jedynie w spokoju schować męskość i zapiąć spodnie. W ogóle, to z jakiej racji siedzący na sedesie człowiek miałby się tłumaczyć przed podglądaczem? Przecież to absurdalne!
- No dobra, to załatwiaj się, żebyśmy mogli pogadać! – Hanji ponagliła jasnowłosego mężczyznę energicznym potakiwaniem.
W dalszym ciągu nie zaszczycił jej odpowiedzią, a jedynie zmierzył ją morderczym spojrzeniem.
- A! – zawołała, nerwowo się śmiejąc. – W sensie, że chcesz to zrobić na osobności?
- Tak – chłodno odparł Erwin. – Wyobraź sobie, że czynności fizjologiczne są akurat czymś, co ludzie wolą załatwiać na osobności.
Szalona kobieta nareszcie miała na tyle przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzoną. Lepiej późno niż wcale!
- Okej, okej, przepraszam! – powiedziała, powoli opuszczając się na rękach, tak że jej głowa zaczęła stopniowo znikać za drzwiami. – To ty sobie spokojnie dokończ, a ja zaczekam na ciebie koło umywalek.
Gdy upewnił się, że jest zupełnie sam, Erwin ukrył twarz w dłoniach i wydał głośny jęk frustracji.
XXX
Wychodząc z kabiny, przywołał na twarz najgroźniejszą minę, na jaką było go stać.
- Hanji – zagrzmiał, łypiąc stojącą obok umywalki kobietę. – Jesteśmy przyjaciółmi, ale jak jeszcze raz odwalisz mi taki numer, to przysięgam, że...
- Levi oddał mi swoje siki! – bez tchu wyrzuciła z siebie szalona pułkownik.
Erwin zamrugał.
- Słucham?
- I kupę! – fachowym tonem dodała Hanji, patrząc na rozmówcę z zupełnie do siebie niepasującą poważną miną.
Smith był tak zaskoczony, że kompletnie zapomniał o swoim postanowieniu zjechania przyjaciółki, za to że osaczyła go w toalecie. Podwinął rękawy koszuli i zabrał się za powolne przemywanie rąk, przy okazji przetrawiając znaczenie usłyszanej informacji.
- Ale że... z własnej woli? – zapytał, kątem oka zerkając na okularnicę.
Hanji miała tak wielką obsesję na punkcie Leviego i jego cudownych zdolności, że nie byłoby niczym dziwnym, gdyby zakradła się do prywatnej łazienki dawnego zbira i wykradła stamtąd jego... eghm... odchody.
- No właśnie to jest w tym wszystkim najdziwniejsze! – wysapała, wytrzeszczając na Erwina oczy. Stali tak blisko siebie, że musiał nieznacznie odchylić się do tyłu. – Dał mi te wszystkie skarby do badań. Razem ze swoją krwią. I puklem włosów. Tak po prostu! Sam z siebie!
Opowiadała o tym w taki sposób, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że przytrafiło jej się coś tak wspaniałego. Jej ton aż prosił się o podpis: „to zbyt piękne, by było prawdziwe".
Smith uświadomił sobie, że od dłuższego czasu tkwi w bezruchu, trzymając dłonie pod strumieniem wody. Odchrząknął i zakręcił kran.
- To... rzeczywiście dosyć dziwne. – Oparł plecy o ścianę, skrzyżował ramiona i posłał Hanji zatroskane spojrzenie. – Powiedział ci, po co to zrobił?
- Taa, ale dosyć ogólnikowo. – Okularnica przybrała tę samą pozę co Erwin i głęboko westchnęła. – To była gadka w stylu: „wiem, że lubisz takie rzeczy, więc masz i nie proś o więcej. Tylko daj mi potem znać, czy wszystko ze mną w porządku."
Smith nerwowo drgnął.
- „Czy wszystko z nim w porządku"? – powtórzył, marszcząc czoło. – Tak ci powiedział?
- Dziwne, no nie? Z początku uznałam, że to spóźniony prezent na moje urodziny, ale potem przypomniałam sobie, że dał mi coś innego i skreśliłam tę opcję. W każdym bądź razie nie wierzę, że zrobiłby coś takiego bez ukrytego motywu.
- Ja też w to nie wierzę. – Erwin rozmasował podbródek. – Przycisnęłaś go? – spytał z nadzieją.
- No pewnie, że go przycisnęłam! – Hanji obrażalsko wydęła policzki i posłała rozmówcy spojrzenie w stylu „za kogo ty mnie masz". – Co prawda urabianie go zajęło mi dobre dwie godziny, ale w końcu się wygadał.
Smith odetchnął z ulgą. Zazwyczaj uważał nagabywanie okularnicy za upierdliwe, ale w tej chwili cieszył się z faktu, że jego przyjaciółka nigdy nie odpuszczała. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziły problemy innych ludzi.
- No więc? Co powiedział?
- Że w dniu, gdy cię porwali, „trochę mu odpierdoliło" i chciał się dowiedzieć, czy to normalne. W sensie... zastanawiał się, czy to coś ze zdrowiem.
Policzki Erwina pokryły się rumieńcem. Zanim Hanji udzieliła odpowiedzi, Smith zdążył już stworzyć w głowie listę potencjalnych zmartwień Leviego, jednak czegoś takiego w ogóle nie brał pod uwagę.
- Tak ci powiedział? – zapytał, zmuszając się do zachowania kamiennej twarzy. – Że zmartwił się swoim... napadem szału?
- Ano, choć zupełnie tego nie rozumiem. – Okularnica pokiwała głową. – No wiesz... jak na to nie patrzeć, jednak porwali mu kogoś bliskiego. I to ledwo pół roku po tym, jak stracił swoją jedyną rodzinę. Nie rozumiem, czym on się tak przejmuje! Gdyby porwali Moblita albo Keitha, też nie zostawiłabym nikogo przy życiu! – podsumowała, wzruszając ramionami.
To był jeden z powodów, dla których Erwin czuł się w jej obecności tak swobodnie. Podobnie jak on, Hanji posiadała mroczną stronę i nie miała oporów przed brudzeniem sobie rąk. Natomiast Levi...
- Wbrew temu, co ludzie o nim mówią, on nie lubi brutalności – szepnął Erwin, patrząc na podłogę zamglonym wzrokiem. – Kiedy trzeba być agresywnym, nie waha się, ale nigdy nie krzywdzi dla samego krzywdzenia. Wydaje mi się, że tamta sytuacja trochę go przytłoczyła. Próbuje to przede mną ukryć, ale wiem, że wciąż jest rozczarowany tym, jak się zachował. Jest na siebie zły, bo nie potrafił się powstrzymać.
- Ale że do tego stopnia, by chcieć się zbadać? – głośno zastanawiała się Hanji.
Smith wrócił pamięcią do zdarzeń na moście.
- Gdy głębiej nad tym pomyśleć, był wtedy inny – stwierdził zamyślonym głosem.
- Inny?
- Jakby nie do końca był sobą. Wydawał się być... w transie. Ostatni raz widziałem go takim w dniu, gdy zginęli jego przyjaciele. Nigdy nie zapomnę jego wyrazu twarzy. Wyglądał jak...
Porównanie, którego chciał użyć, wydało mu się nietaktowne, więc ugryzł się w język.
Jednak prawda była taka, że Levi skojarzył mu się wtedy z psem, który stracił właściciela i zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Natomiast na moście...
Sprawiał wrażenie, jakby znowu miał pana i był gotów zrobić dla niego wszystko – pomyślał Erwin.
Wstydził się tego wniosku i za wszelką cenę nie chciał dzielić się nim z innymi. Nawet z Hanji. W końcu obiecał sobie, że będzie traktował Leviego jak wolnego człowieka, a nie jak zwierzę, które pragnął wytresować.
Co wydawało mu się niezłą ironią, bo w przypadku pozostałych podwładnych nie miał podobnych oporów. Jak okrutnie by to nie brzmiało, skoro zaciągnęli się z własnej woli, to mógł dysponować ich życiem, jak chciał. Powtarzał sobie, że nie ma innego wyjścia - pokonanie tytanów i udowodnienie teorii zmarłego ojca wymagało ofiar. O wiele łatwiej było poświęcać ludzi, gdy wmówiło się samemu sobie, że to tylko pionki na szachownicy, a nie bliskie sercu osoby. Jednak Levi...
Wybitnie sobą rozczarowany, Erwin szarpnął głową w bok. Nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim, co sobie postanowił, zachowywał się tak... dziecinnie, z braku lepszego słowa. Że niczym mały chłopiec chciał mieć tego jednego, jedynego człowieka, który zrozumiałby go i zaakceptował. Kogoś, kto chciałby za nim iść z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie jak pies, pionek, czy też potulny żołnierz związany protokołem wojskowym, lecz jak... ktoś bliski.
Co było absurdalne, bo już wieki temu doszedł do wniosku, że jeśli chce osiągnąć swój cel, musi wyzbyć się tego typu myśli.
Zrobi wszystko, by odpokutować za to, co stało się z jego ojcem. Był to winny tacie. Po prostu nie miał innego wyjścia!
- Erwin?
Uświadomił sobie, że Hanji od pewnego czasu coś do niego mówi i nerwowo drgnął. Gdy obrócił głowę, okularnica przypatrywała się mu z łagodnym uśmiechem. Sprawiała wrażenie pięć razy bardziej dojrzalszej niż normalnie. Erwin zaklął pod nosem. Gdy miała taką minę jak teraz, czuł, że potrafiła przejrzeć go na wylot.
- Wiesz... - zagaiła. – Skoro teraz jesteście ze sobą tak blisko i w ogóle... Tak sobie myślę, że powinieneś powiedzieć mu o sobie coś więcej. To dobrze by mu zrobiło.
- To znaczy, co dokładnie powinienem mu powiedzieć? – z rezygnacją spytał Erwin, udając głupka.
Hanji uniosła brew.
- Już ty dobrze wiesz, co.
Wzdrygnął się. Czasem zapominał, że podobnie jak Mike i Nile szalona okularnica zaliczała się do skromnego grona, z którym podzielił się swoją przeszłością.
Popatrzył na nią, stalowym wzrokiem dając do zrozumienia, że nie jest jeszcze gotowy, by zwierzać się z podobnych rzeczy Leviemu.
- No dobra, dobra, jak chcesz. – Wzdychając, Hanji uniosła ręce. – Jak tam nie mam nic przeciwko, by dalej badać różne rzeczy należące do Leviego i upewniać się, że jest normalnym człowiekiem, a nie wariatem z sadystycznymi skłonnościami. Kto wie? Może następnym razem odda mi swoją spermę, by sprawdzić, czy wszystko z nim porządku? – Z rozmarzonym wyrazem twarzy, rozmasowała podbródek.
Zdradliwy mózg Erwina wyprodukował obraz niskiego czarnowłosego mężczyzny, który leżał na łóżku i pocierał nabrzmiałego członka, by pozyskać wspomnianą... spermę.
Chciałbym wrócić do tamtej kabiny i na spokojnie się sobą zająć! – Smith przycisnął sobie dłoń do czoła.
- Tak czy siak, uznałam, że powinieneś wiedzieć o zmartwieniach naszego dzikuska. – Hanji odepchnęła się od ściany i rozmasowała plecy. – Mam nadzieję, że jeszcze przemyślisz swoją decyzję i jednak rozważysz dopuszczenie go do siebie troszeczkę bliżej.
- Dobrze, przemyślę to – pokonanym głosem wymamrotał Erwin.- Ale to nie zmienia faktu, że teraz jest najgorszy moment na tego typu zwierzenia.
- Ta, jasne... - pół-gębkiem mruknęła Hanji. – Jeśli chodzi o ciebie, żaden moment na zwierzenia nie jest dobry.
- Mówię poważnie. Nawet gdybym chciał rozmawiać o mojej przeszłości, nie mogę sobie w tej chwili pozwolić na pogorszenie relacji z Levim. Biorąc pod uwagę, co nas czeka, będę potrzebował jego siły bardziej niż kiedykolwiek. Podobnie jak twojego intelektu...
Smith sięgnął za pazuchę i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki kopertę z listem. Gdy podawał ją Hanji, posłała mu pytające spojrzenie.
- Keith i tak powie o wszystkim podczas dzisiejszego zebrania – zaczął Erwin – więc równie dobrze mogę ci to pokazać już teraz.
Z każdym kolejnym przeczytanym słowem oczy szalonej kobiety stawały się szersze.
- Że co?! – wysapała okularnica.
XXX
- Trzy dni? Ekspedycja odbędzie się za trzy dni?!
Na placu treningowym zapadła grobowa cisza. Levi i pozostali członkowie oddziału wpatrywali się w Erwina z minami wyrażającymi czysty szok. Spojrzenie Smitha było poważne i ponure.
Lynne wybuchła nerwowym śmiechem.
- Z pewnością źle pan usłyszał, Gelgar-san! – zwróciła się do starszego stażem kolegi. – Ekspedycja to coś, co wymaga dłuższych przygotowań. To zwyczajnie niemożliwe, byśmy zostali wysłani za mur już za trzy dni. Dowódcy Erwinowi z pewnością chodziło o trzy... eee...
- Tygodnie? – podpowiedział Henning, głośno przełykając ślinę.
- Miesiące? – pełnym nadziei głosem zasugerował Tomas.
Erwin wydał ciężkie westchnienie i pokręcił głową.
- Niestety dobrze usłyszeliście za pierwszym razem. W przeciągu trzech dni mamy udać się za Mur. Taki dostaliśmy rozkaz.
- „Rozkaz"? – Mike zmarszczył brwi.
- A nie chodziło ci przypadkiem o „pozwolenie"? – zapytała Nanaba, krzyżując ramiona.
- Jeszcze nigdy nie dostaliśmy rozkazu opuszczenia Murów! – Gelgar był tak przejęty, że wyciągnął piersiówkę i pociągnął z niej solidny łyk, zupełnie nie przejmując się obecnością Erwina. – Zazwyczaj musimy błagać na kolanach, by łaskawie pozwolili nam zorganizować ekspedycję.
Levi jako jedyny nie powiedział ani słowa. Stał w tej samej pozie co Erwin, z rękami splecionymi za plecami. Usłyszawszy szokujące wieści, ograniczył się do podejrzliwego zmrużenia oczu. Smith zapatrzył się na jego twarz, jakby szukał w niej oparcia.
Dał swoim podwładnym jeszcze trochę czasu na przetrawienie nowej informacji, po czym skinął dłonią, dając im znać, by się zbliżyli.
- Ta ekspedycja nie będzie taka jak wszystkie – powiedział, sięgając po skórzany worek, który wcześniej odłożył na bok. – Jej cel nie ma żadnego związku z tytanami.
- Wyprawa, która „nie ma związku z tytanami"? – Mike powtórzył takim tonem, jakby to stwierdzenie go bulwersowało.
Levi wyobraził sobie, że czterooka wariatka zareagowała w taki sam sposób.
Erwin zaczął wyciągać z worka kwiaty i rozdawać je swoim podwładnym. Dawny mieszkaniec Podziemi uniósł roślinę na wysokość twarzy i uważnie się jej przyjrzał. Jako że dorastał z daleka od promieni słonecznych, za cholerę nie znał się na ogrodnictwie, ale od razu mógł stwierdzić, że patrzy na coś, co nie rosło na pierwszej lepszej polanie. Kwiatek był wielkości paznokcia i przypominał maleńką fioletową trąbkę. Jego listki były nieco szorstkie i miały kształt serca.
- Zgaduję, że to nie jest nagroda za nasze wybitne osiągnięcia? – westchnęła Nanaba.
- To coś, co musimy przywieźć zza Murów – ponurym tonem potwierdził Erwin. – Bluszczyk kurdybanek.
- „Kurwa wianek"? – Levi nie był pewien, czy dobrze usłyszał.
- Kur-dy-ba-nek – uprzejmie poprawił go Smith. – Rzadkie zioło o niezwykłych właściwościach leczniczych. Tak się składa, że koniecznie musimy je zdobyć. – Skrzywił się, po czym cicho dokończył: - W ilościach hurtowych.
- „Hurtowych" to znaczy jakich? – spytał Gelgar.
- Co najmniej pięćset kilo...
- Pięćset kilo?! – Tomas złapał się za głowę. – Ja nawet nie wiem, ile to jest.
- Pięciu wielkich spasionych chłopów. – Levi przewrócił oczami. – Ewentualnie pół konia.
- P-pół konia to jeszcze nie tak źle! – Lynne zaśmiała się w ten sam nerwowy sposób co wcześniej. – P-przewoziliśmy już takie ciężary... C-co nie?
- To nie ciężar jest problemem, durna! – syknął Henning. – Wiesz, jak ciężko jest uzbierać pięćset kilo czegoś tak lekkiego? – Wymownie pomachał rośliną. – Herbata na czarną godzinę pana Leviego waży ponad kilogram, a jest taka duża! – Zademonstrował rozmiar rozkładając ręce.
- Wysuszone kwiaty będą sypkie – wyliczała Nanaba. – Jak nic powypadają nam z wozu!
- My w ogóle mamy sprzęt do przewiezienia czegoś takiego? – głośno zastanawiał się Gelgar. – Kto w ogóle będzie to wszystko zbierał? Moi rodzice mają winnicę, więc całe dzieciństwo musiałem babrać się z roślinami. Wiecie, jak ciężko wyrywa się bluszcz? To cholerstwo...
- Zaraz, zaraz, po kolei! – Mike przycisnął sobie dłoń do czoła i kilka razy potrząsnął głową. – Na początek chciałbym wiedzieć, dlaczego w ogóle potrzebujemy tego całego... kurwa wianka, czy jak to się nazywa. Zamiast zajmować się tym, po co się zaciągnęliśmy: to znaczy walczyć z tytanami i próbować odkryć ich prawdziwą naturę.
Erwin otworzył usta, by odpowiedzieć, jednak Levi go uprzedził.
- Tak bardzo skupiłeś się na swoim przerośniętym nochalu, że zapomniałeś, jak używać uszu? – Głos dawnego zbira był mieszaniną zmęczenia i zniecierpliwienia. – Erwin powiedział, że to fioletowe gówno ma lecznicze właściwości. Innymi słowy, potrzebujemy go dla kogoś, kto zachorował. – Zerknął na Erwina spomiędzy opadających na czoło czarnych włosów i cicho dokończył: - A ja założyłbym się o cały mój jebany żołd, że to ktoś cholernie bogaty.
- Nie tak bogaty, jak myślisz – westchnął Smith. – Ale masz rację: w jednym z miasteczek w obrębie Muru Shiny wybuchła epidemia. Póki co mieszkańcy zostali objęci kwarantanną, a sytuacja wydaje się być pod kontrolą... jednak choroba jest dość niebezpieczna i nikt nie wie, co się wydarzy.
- Z tego, co wiem, mieszkańcy wewnętrznych Murów nigdy nie byli zbyt dobrzy w wykonywaniu poleceń. – Nanaba zerknęła na Henninga i Tomasa. – Bez urazy, chłopaki.
- Niestety ma pani rację. – Henning spuścił wzrok. – Bogaci kupcy z moich stron zrobią bardzo wiele, byle tylko nie stracić zysków. W przeszłości często ignorowali polecenia Żandamerii... albo przekupywali żołnierzy, by zadbać o swoje interesy.
- Jeśli będę chcieli wyjechać z miasteczka, kwarantanna na pewno ich nie powstrzyma. – Tomas zawtórował przyjacielowi. – Jest duża szansa, że choroba przeniesie się dalej.
- Tak czy siak, leki szybko się wyczerpują – powiedział Erwin. – W najgorszym wypadku zaraza może objąć wszystkich mieszkańców Shiny. Rząd chce być przygotowany na tę ewentualność, dlatego zlecił produkcję antidotum na dużą skalę.
- Główny składnik to zapewne to paskudztwo? – zakpił Levi, unosząc roślinę.
- I koniecznie trzeba go szukać za Murami? – sceptycznym głosem spytał Mike. – Nie żebym wątpił w dobre intencje naszego drogiego Rządu, ale ciężko mi uwierzyć, by na terenie Marii, Róży i Shiny nie było wystarczającej ilości bluszczu.
- Ja też tego nie kupuję. – Dawny mieszkaniec Podziemi wyjątkowo zgodził się z Zachariasem.
- A dla mnie, niestety, ma to sens – wtrącił Gelgar. – Lecznicze właściwości bluszczu zostały odkryte całkiem niedawno. W przeszłości ta roślina była traktowana jako chwast. Za czasów młodości mojej matki wyrywano nawet najmniejszą sadzonkę, byle tylko nie rozpanoszyła się po ogrodzie. Natomiast kiedy ja byłem dzieckiem, mogłem przejść cały las i znaleźć może jedną kępkę. Słyszałem, że świry pokroju Pułkownik Hanji odkryły, że diabelstwo jednak jest pożyteczne i objęły je ochroną gatunkową, ale zrobiły to o wiele za późno.
Pociągnął kolejny łyk z piersiówki, przepraszająco rozłożył ręce i ponurym tonem podsumował:
- Tak więc... jak abstrakcyjnie by to nie brzmiało, obawiam się, że najdroższy rząd ma rację: jeśli chcemy mieć ten bluszcz w ilościach hurtowych, będziemy musieli poszukać Murami.
- A zatem... - Tomas wyciągnął przed siebie rękę i zaczął odginać kolejne palce. – Za trzy dni ruszamy na wyprawę, do której zazwyczaj szykujemy się przez długie miesiące. W dodatku mamy nazbierać pięćset kilo czegoś, co jest objęte ochroną. Nie wiemy, gdzie tego szukać. Nawet nie mamy gwarancji, czy to coś w ogóle jest za Murami! Jak my, u licha...
- Nie damy rady – bezbarwnym głosem oświadczył Levi, wchodząc młodzieńcowi w słowo.
Głowy wszystkich zgromadzonych obróciły się w jego stronę. Erwin zmarszczył brwi.
- Levi... - zaczął, patrząc na podwładnego surowym wzrokiem. – Obniżanie morałów to ostatnie, czego w tej chwili potrzebujemy! Musimy ustalić plan, który pomoże nam...
- To JEST plan, który proponuję!
Nie zważając na obecność pozostałych, dawny mieszkaniec Podziemi podszedł do dowódcy i zatrzymał się tak blisko niego, że prawie stykali się torsami.
- Erwin – odezwał się łagodnym, ale niezwykle poważnym głosem. – To się nie uda. Musimy się z tego wykręcić!
Notka autorki
Miałam tu zamieścić moją recenzję ostatniego odcinka Ataku Tytanów oraz... ogólnie całego Ataku Tytanów.
Aaaaaleeee zorientowałam się, że data premiery została podana z uwzględnieniem czasu amerykańskiego! Co oznacza, że gdy nasi przyjaciele zza oceanu będą oglądać finał czwartego listopada, u nas będzie już piąty... Ech!
Postanowiłam tak czy siak opublikować rozdział (w końcu obiecałam), a recenzję dodać nieco później.
Najprawdopodobniej zostanie ona opublikowana w notce końcowej do tego lub następnego rozdziału.
A tymczasem, jestem ciekawa, co sądzicie o przeżyciach Erwina ^^
Wiadomo już, że pragnie Leviego i ma coś na sumieniu, ale co tak właściwie zrobił? Jakieś pomysły? Teorie?
Jeśli chcielibyście podzielić się swoimi przemyśleniami, piszcie śmiało.
Finał sezonu sprawił, że mam obecnie Wenę życia, więc rozdziały powinny ukazywać się częściej niż normalnie. Co jednak nie znaczy, że nie czekam na wasze komentarze z wypiekami na policzkach. Tak więc, jeśli macie trochę czasu, zostawcie Jorze parę słów ^^
Ściskam was bardzo mocno i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top