Rozdział 35 - Własny kąt
Kiedy Levi wreszcie wrócił z przejażdżki, słońce chowało się za horyzontem, a większość żołnierzy kręciła się w okolicach spalonego baraku. Drewno na nowy budynek zostało już przywiezione, więc prace konstrukcyjne trwały w najlepsze. Levi chciał podejść do grupy i nie zapytać, czy z czymś nie pomóc, lecz usłyszał swoje imię dobiegające z przeciwnego kierunku.
- A ty gdzie? – radosnym głosem zawołała Hanji. – Tutaj, tutaj!
Ona i Erwin stali obok wejścia do zamku. W przeciwieństwie do żołnierzy budujących barak, byli ubrani jak cywile. Okularnica paradowała w brązowych spodniach i białej koszuli. Smith miał na sobie podobny zestaw, z tą różnicą, że jego portki były ciemne.
- Śpiący królewicz nareszcie podniósł się łóżka? – zażartował Levi.
Widząc łagodny uśmiech Erwina, zaczerwienił się, jednak szybko potrząsnął głową i zmusił się do zachowania spokoju. Dokładnie sobie wszystko przemyślał i podjął decyzję. Nie miał pewności, czy był właściwa, jednak nie zamierzał się z niej wycofywać.
Dojście do ładu z samym sobą sprawiło, że czuł się znacznie lepiej niż rano. Był zdecydowanie bardziej spokojny i... lekki.
- Nie dokuczaj Erwinowi z powodu porannej drzemki – powiedziała Hanji. – Bardzo szybko wstał i pomógł przygotować twoją nagrodę.
- Poszło nam tak sprawnie, że skończyliśmy kilka godzin temu. – Erwin wskazał kciukiem żołnierzy pracujących przy baraku. – Keith postanowił wykorzystać fakt, że ludzie byli tak pełni energii i dał im nowe zadanie.
- A wyście się sprytnie wymigali?
- Nieee. – Hanji oparła dłonie o biodra i dumnie uniosła podbródek. – Zostaliśmy oddelegowani do arcyważnego zadania, jakim jest wręczenie ci twojej nagrody. Czy raczej: zaprowadzenie cię do niej. A poza tym, jesteśmy oficerami i nie musimy pracować od świtu do nocy.
- On zrezygnował z roboty na rzecz innego zajęcia? – Levi zmierzył Erwina sceptycznym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że ktoś uwiecznił tę wiekopomną chwilę.
- Chciałabym, żeby ktoś uwiecznił twoją minę, gdy już zobaczysz, co przygotowaliśmy. – Okularnica wyciągnęła z kieszeni płócienną chustę. – A teraz zawiążemy ci oczy i...
- Słono za to zapłacimy. – Wzdychając, Erwin rozmasował czoło. – Wiesz, Hanji... nie wydaje mi się, by Levi czuł się komfortowo mając zawiązane oczy.
- Ale dlaczego? – zakpił dawny mieszkaniec Podziemi. – Levi czułby się z tym zakurwiście komfortowo! Na tyle komfortowo, by połamać komuś okulary. I przy okazji kilka kości...
- Właśnie o tym mówię – mruknął Smith.
- Ugh, no dobra! – Obrażalsko nadymając policzki, szalona kobieta gniewnie wpakowała chustę do kieszeni spodni. – Ale zanim dotrzemy na miejsce, masz nie myśleć! – zaanonsowała, celując w Leviego palcem.
- Że co? – sapnął w odpowiedzi. – Ale jak to, kurwa, mam „nie myśleć"?
- Jej chyba chodzi o to, że masz zignorować różne elementy otoczenia, które mogłyby ci pomóc w odgadnięciu, czym jest nagroda – uprzejmie sprostował Erwin.
Dobry nastrój, który Levi uzyskał podczas przejażdżki, zaczął powoli wyparowywać.
- Ja pierdolę... - Dawny zbir gniewnie odgarnął włosy z czoła. – Im dłużej trwa ta cała akcja konspiracja, tym bardziej mam ochotę stąd pójść. Jesteście jeszcze bardziej upierdliwi niż Farlan, gdy skombinował dla nas chatę, odpicował ją od podłogi po sufit, a potem przez cały dzień robił z siebie idiotę, próbując to przede mną ukryć.
Zapadła głucha cisza. Levi, który przed chwilą masował powieki zamkniętych oczu, zamarł w bezruchu. Odsunął palce od twarzy, zamrugał i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że jego towarzysze mają miny osób przyłapanych na gorącym uczynku.
- No nieeee! – Hanji padła na kolana i zaczęła szarpać się za włosy. – Jak on mógł tak szybko się domyślić?! Tak nie wolnoooo! Buhuuu!
Podczas gdy okularnica wyrażała frustrację tłukąc pięściami o ziemię, Erwin odwrócił się do Leviego z zakłopotanym uśmiechem.
- Wygląda na to, że jednak nie byliśmy tak subtelni, jak nam się zdawało.
Zrozumienie pełnego znaczenia tych słów zajęło drobnemu mężczyźnie dobrych kilkanaście sekund.
- Zaraz. – Levi wytrzeszczył na dowódcę oczy. Wprost nie mógł uwierzyć. – W sensie, że wy...
- Przygotowaliśmy dla ciebie prywatną kwaterę w zamku – potwierdził Smith. – Chcesz ją zobaczyć?
XXX
Zanim dotarli na miejsce Hanji zdążyła pozbyć się dołka i ponownie weszła w tryb „uszczęśliwionego naukowca, który za wszelką cenę chciał się podzielić efektami udanego eksperymentu".
- Tylko zobacz, Levi – zaśpiewała, teatralnie otwierając drzwi. – Twoje własne łóżeczko...
Wskoczyła na materac i z błogim wyrazem twarzy potarła policzkiem białą poduszkę.
- Twój własny puchaty dywanik...
Zeskoczyła na ziemię i kilka razy przeturlała się po kwadratowym obiekcie, na którym wyhaftowane były miotły.
- Twój własny zestaw filiżanek i kolekcja rzadkich herbat!
Otworzyła kredens i zaprezentowała rząd porcelanowych naczyń. Filiżanki były kompletnie do siebie niepodobne, przez co Leviego naszło przeczucie, że każda z nich była prezentem od innego członka Korpus Zwiadowczego.
- Twoja własna szafa!
Na wieszakach wisiały niemal wyłącznie mundury. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się, Levi dostrzegł swój stary zestaw ubrań z Podziemia. A także ciuchy, które zostawił dzisiaj rano w kwaterach Erwina. Gdy zatrzymał na nich wzrok, jego policzki pokryły się rumieńcem.
- I wreszcie, wisieńka na torcie... czy raczej gwoździk programu...
Hanji zbliżyła się do tajemniczych białych drzwi, bardzo powoli stawiając kroki, jakby chciała zbudować napięcie.
- Twoja własna prywatna łazienka! – wydarła się, otwierając wspomniane pomieszczenie z takim impetem, że usłyszał to chyba cały zamek.
Jednak Levi wyjątkowo nie zrobił awantury o zbyt głośne zachowanie. Był zbyt zszokowany, żeby odczuwać agresję.
- To...
To naprawdę wszystko dla mnie? – pragnął powiedzieć.
Jednak uznał, że zabrzmiałoby to zbyt dziecinnie, więc w ostatniej chwili się powstrzymał. Zamiast tego odchrząknął i siląc się na obojętny ton, wymamrotał:
- Sądziłem, że w zamku nie ma wolnych kwater. Żeby to było możliwe, ktoś musiałby kipnąć.
A nawet w takiej sytuacji, pomieszczenie było natychmiast przejmowane przez bezpośredniego podwładnego zmarłego. Kiedy Flagon i Xavier kopnęli w kalendarz, ich kwatery stały się własnością dwóch podpułkowników, którzy przy okazji zostali awansowani. Właśnie tak miały się sprawy w Korpusie Zwiadowczym. Ale żeby ktoś dostał własne lokum, nie będąc nawet oficerem...?!
Levi usłyszał za plecami uprzejme chrząknięcie. Kiedy obrócił głowę, ujrzał Erwina, który stał z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i sprawiał wrażenie niezmiernie z siebie zadowolonego.
- Mieliśmy dodatkową graciarnię, z której prawie nigdy nie korzystaliśmy – wyjaśnił, porozumiewawczo mrugając do podwładnego. – Postanowiliśmy, że przerobimy ją na kwatery dla ciebie.
- W zaledwie pół dnia?! – Oczy Leviego stały się jeszcze szersze.
Smith uśmiechnął się pod nosem.
- Kiedy cały Korpus się zaangażuje, tego typu sprawy idą szybko.
Cały Korpus.
Cały cholerny Korpus zakasał rękawy i wziął się do roboty, by przerobić starą graciarnię na pokój. Dla Leviego. Dla szczura z Podziemia, który ledwie pół roku wcześniej miał w dupie tytanów i był złodziejem na pełen etat.
To brzmiał tak cholernie abstrakcyjnie, że w pierwszym odruchu Levi zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Po prostu stał jak sparaliżowany, gapiąc się na Erwina oniemiałym wzrokiem.
- N-nawet jeśli mieliście wolne pomieszczenie... - wykrztusił, gdy wreszcie odzyskał głos. – To wciąż nie wyjaśnia, skąd wzięła się tutaj prywatna łazienka. Nawet Moblit nie ma własnego kibla, chociaż jest jebanym oficerem! Więc jakim cudem...
- Ach! – Z toalety wychyliła się rozczochrana głowa Hanji. – Cieszę się, że o to zapytałeś, przyjacielu.
Podbiegła do Leviego, złapała go za ramię i pociągnęła go w stronę kibla. Erwin podreptał za nimi, śmiejąc się pod nosem.
- Rzecz w tym... - Okularnica odchrząknęła i wskazała białą ścianę, która wciąż capiła farbą. – Że mieliśmy w zamku pewną łazienkę komunalną, której od dawna nikt nie używał, bo... tego...
- Kiedyś to była jedyna łazienka Korpusu, więc rury pozatykały się od nadmiernego użytkowania. – Erwin szepnął Leviemu do ucha.
- Właśnie! – Hanji uderzyła pięścią w otwartą dłoń, szczerząc się od ucha do ucha. – Jednak pewna genialna osoba wynalazła substancję, która sprawiła, że rury oczyściły się jak tytan po wyrzyganiu ludzkich zwłok!
- A! – Levi przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę szalonej kobiety z Moblitem. – Więc o to chodziło z rozpuszczaniem ludzkiej skóry?
- Dokładnie o to! Prawda, że jestem zajebista? Awww, tak się cieszę, że mój talent nareszcie został zauważony.
- Tak czy siak – wtrącił Erwin – łazienka została przywrócona do użytku. W dodatku zbudowaliśmy tę ścianę, by odgrodzić dla ciebie jeden sedes i jedną kabinę prysznicową. W ten sposób będziesz mógł cieszyć się z przywileju posiadania własnej łazienki. Co prawda starałeś się to ukryć, ale... wiem, że czułeś się bardzo dobrze, gdy mogłeś skorzystać z mojej łazienki zamiast z publicznej.
Ostatnie zdanie wypowiedział ze śladami różu na policzkach, patrząc na Leviego z łagodnym uśmiechem. Dawny zbir poczuł, że jego twarz również robi się czerwona i zaklął pod nosem. Jeśli miał być ze sobą całkowicie szczery, to prawdziwy powód, dla którego czuł się swobodnie w łazience dowódcy, miał więcej wspólnego z samym Erwinem aniżeli z prywatnością. Nie żeby zamierzał się do tego przyznawać...
- Chcieliśmy załatwić ci również wannę, ale nie było dość miejsca. – wymamrotał Smith, drapiąc się palcem wskazującym po policzku. – Wybacz.
- Że co, u licha? – Levi zmarszczył brwi. – Nie musisz przepraszać za coś takiego! Już i tak zrobiliście więcej, niż...
- Mur jest na tyle gruby, że nie będziesz słyszał osób kąpiących się po drugiej stronie! – Hanji poklepała ścianę, szczerząc się jak wariatka. – Oni też nie będą słyszeli ciebie. Możesz pierdzieć, ile dusza zapragnie, a i tak nikt się nie dowie. Kanalizacja jest tak wytrzymała, że nie pokona jej żadna bieguna. Och, chcesz posłuchać, jak pięknie pracuje spłuczka?
- Tak, kurwa, marzę o tym – wycedził czarnowłosy żołnierz.
Okularnica zaczęła energicznie szarpać za sznurek do spuszczania wody. Miała minę dziecka, które pierwszy raz w życiu dostąpiło zaszczytu, by zadzwonić dzwonem w kościele.
- Nikt jej nie nauczył, na czym polega sarkazm? – jęknął Levi, przyciskając sobie dłoń do czoła.
- Sądzę, że osiągnęła perfekcję w ignorowaniu sarkazmu – fachowym tonem stwierdził Erwin.
- Czy jest coś, co jeszcze możemy dla ciebie zrobić, mój drogi? – zaświergotała okularnica. – To dla nas bardzo ważne, żebyś poczuł się tutaj jak w domu. Tak więc, jeśli chciałbyś wprowadzić w tym pomieszczeniu jakieś poprawki, to mów śmiało! Ja i Erwin zrobimy, co tylko zechcesz!
Levi rozmasował podbródek.
- Właściwie to...
Wyraz twarzy Smitha stał się zaalarmowany.
- Ej, Hanji... - jasnowłosy pułkownik wyszeptał do ucha okularnicy. Po skroni spłynęła mu kropelka potu. – Myślę, że nie powinnaś proponować czegoś takiego. Mam pewne... złe przeczucia.
Spróbował dyskretnie wyprowadzić szaloną kobietę z łazienki, jednak Levi zagrodził im obojgu drogę.
- Właściwie to, owszem – powiedział z mrocznym uśmieszkiem. – Jest coś, co możecie dla mnie zrobić.
XXX
Drewniane okiennice otworzyły się, ukazując drobnego mężczyznę z czarnymi włosami. Zarówno usta jak i głowę miał zasłonięte białą chustą. Rękawy szarej koszuli zostały podwinięte aż do łokci. Brązowe paski do trójwymiarowego manewru ciasno opinały drobną klatkę piersiową.
- Nie wytrzyyymaaaam! – z głębi pomieszczenia dobiegł histeryczny damski głos.
Levi zanurzył szarą szmatę w wiadrze i zaczął przecierać parapet okna.
- Ej, czterooka, weź się tak nie drzyj – burknął, obracając się przez ramię. – Zaszło słońce. Większość kolesi pewnie już dawno poszła spać.
Hanji klęczała z policzkiem przyklejonym go podłogi i z wypiętym do góry tyłkiem.
- Najpierw cały dzień robiłam w budowlance, a teraz jeszcze toooo?! – zajęczała.
- Sama zaproponowałaś Leviemu, że „zrobimy, co zechce" – westchnął wycierający półki Erwin. – Od początku czułem, że tak to się skończy...
- Do tego kazał nam przebrać się w mundury... - pociągając nosem, Hanji poderwała głowę podłogi i pociągnęła się za materiał jasno-szarej koszuli. – I sprzęt do trójwymiarowego manewru! Jest mi w tym tak niewygodnie.
Levi odwrócił się do towarzyszy, zsunął chustę z ust i gniewnie wycelował w okularnicę palcem.
- Do sprzątania nie zakłada się ładnych ubrań, flejtuchu! – wycedził. – A poza tym, potrzebowaliśmy sprzętu do trójwymiarowego manewru, by umyć okna od zewnątrz.
- Ale dlaczego wszystkie okna? – zaskomlała Hanji. Jej szkliste oczy spoglądały żałośnie zza szkieł okularów. – Dlaczego nie mogliśmy umyć tylko twoich?
- Bo szyba to najczęstsze źródło zarazków! – padła chłodna odpowiedź. – Wiecie, ile parszywych gołębi panoszy się po zamku? Te opierzone duposraje zostawiają na oknach bakterie z całej pieprzonej okolicy. Nie zamierzam zarazić się jakimś gównem już w pierwszą noc w nowym miejscu!
- Słyszałaś go, Hanji. – Erwin ukrył twarz w łokciu, by dyskretnie się zaśmiać. – Bóg Czystości przemówił.
- A ty przestań rechotać i chodź tutaj! – warknął Levi. – Potrzebuję cię do wytarcia górnych partii, wielkoludzie.
- Niezwłocznie, dowódco. – Kącik ust Smitha uniósł się do góry.
Jego figlarne spojrzenie sprawiło, że drobny mężczyzna poczuł napływ gorąca. A zrobiło mu się jeszcze bardziej duszno, gdy Erwin stanął obok niego i wykorzystał swój imponujący wzrost, by powycierać górną część okna. Levi ledwo sięgał mu do pachy. Stali tak blisko siebie, że wyraźnie czuł zapach jasnowłosego pułkownika.
Zazwyczaj podobne rzeczy go obrzydzały – już za dzieciaka nie znosił przebywać w towarzystwie przepoconych facetów. Jednak o dziwo Erwin wcale nie wzbudzał w nim obrzydzenia. Bijąca od niego woń była śmierdząca, a zarazem... na swój sposób przyjemna.
Nie bez znaczenia był też fakt, że Smith miał na sobie mundur i zestaw pasków do trójwymiarowego manewru, lecz podobnie jak towarzysze nie założył brązowej kurtki. W dodatku podwinął rękawy aż do łokci, prezentując pięknie wyrzeźbione przedramiona. Levi nie mógł przestać się na niego gapić. Dotychczas widział tego faceta w zupełnie innych sytuacjach...
Przy biurku: zawsze schludnego i niewzruszonego, pracującego nad swoimi papierami, z przyklejonym do gęby skupieniem. W knajpie: ubranego inaczej niż zwykle, nieco bardziej wyluzowanego, ale wciąż zadbanego i eleganckiego.
Spocony Erwin ze śladami brudu na białych spodniach, z podwiniętymi rękawami, podejmujący się pracy fizycznej... to była odsłona, jakiej Levi jeszcze nie widział. Czuł w sobie nieodpartą potrzebę, by przejechać palcami po naprężonym bicepsie ukrytym pod koszulą.
Gdy uświadomił sobie, w jakim kierunku zmierzają jego myśli, zacisnął zęby i potrząsnął głową.
- Czy tyle wystarczy? – Erwin nieznacznie się odsunął, by zaprezentować Leviemu umyty fragment okna.
Dawny mieszkaniec Podziemi otworzył usta, by odpowiedzieć, ale zanim zdążył się odezwać, Hanji rozdarła się na cały pokój:
- Taaak! – zawyła, leżąc na plecach i wierzgając nogami. - Tak, wystarczy! Wystarczy tego dobrego! Jestem tak spocona, że nawet tytan brzydziłby się wziąć mnie do ust.
- Wstyd przyznać, ale mnie też opuszczają już siły. – Erwin posłał podwładnemu przepraszający uśmiech. – Levi, masz coś przeciwko, żebyśmy wypróbowali twój nowy prysznic? Możesz iść pierwszy, a potem...
- Bitwa pod prysznicem? – Okularnica poderwała się do pozycji siedzącej. Policzki miała zaróżowione z ekscytacji. – Super pomysł! Nie robiłam tego od Korpusu Kadetów.
- Jemu chodziło o to, byśmy wykąpali się PO KOLEI, głupia! – syknął Levi, ściskając czubek nosa.
Jego zdradziecki umysł wyprodukował niebezpieczną wizję jego i Erwina uprawiających zapasy pod strumieniem wody. Dawny mieszkaniec Podziemi musiał wziąć kilka głębokich oddechów, by przegnać z głowy ten wstydliwy obraz.
- Właściwie to, TY pójdziesz pierwsza – zdecydował, gdy wreszcie się uspokoił. – Potem Erwin, a ja na końcu. Chcę jeszcze raz sprawdzić, czy gdzieś nie ostało się trochę kurzu – mruknął, wodząc palcami po parapecie.
- Po tym, jak długo tutaj sprzątaliśmy, mógłbyś patrzeć nawet przez mikroskop, a i tak nic byś nie znalazł. – Hanji wzięła ubrania pod pachę i skierowała się do łazienki. – Dzięki, że puściłeś mnie pierwszą, Levi!
Kiedy zniknęła za drzwiami, dawny zbir pacnął pośladkami na swoje nowe łóżko. Nie chciał tego przyznać, ale on też czuł się w diabły zmęczony. Miał wrażenie, że dopiero teraz w pełni zrzuca z siebie stres z ostatnich kilku dni. A wraz z nim pot. Powąchał swoją pachę i skrzywił się z niesmakiem.
- Nie jest aż tak źle – rzucił Erwin.
Levi podniósł wzrok, by spojrzeć na dowódcę. Smith pozbierał akcesoria do sprzątania i zabrał je do stojącej przy drzwiach skrzyni.
- Masz zaskakująco miły zapach potu – stwierdził, kucając tyłem do podwładnego. – Zapewne dlatego że zdrowo się odżywiasz.
- Wyczytałeś to z jednej ze swoich mądrych książek? – spytał Levi.
Żałował, że nie widzi wyrazu twarzy Erwina. Kto, u licha, mówi drugiemu facetowi, że ma „miły zapach potu"?!
Ty byś mu to powiedział – szepnął głosik w głowie Leviego. – Gdybyś miał więcej odwagi.
- Tak, wydaje mi się, że gdzieś o tym czytałem – potwierdził Smith, z nutą rozbawienia w głosie.
- A swoją drogą, jest tu moja książka? – zakłopotanym tonem spytał dawny zbir. Potrzebował jak najszybciej zmienić temat. – Kolesie z mojego dawnego baraku uratowali ją z pożaru, ale chyba zostawiłem ją u ciebie...
- Jest w szufladzie obok twojego nowego łóżka.
Szafka nocna znajdowała się po drugiej stronie mebla, a materac był w cholerę wielki. Levi musiał praktycznie się przeczołgać, by sięgnąć do szuflady.
- Co za łajza wpadła na pomysł, że potrzebuję tak gigantycznego łóżka? – wysapał, gdy już upewnił się, że książka jest na swoim miejscu. - Zapomnieli jakiego jestem wzrostu, czy jak?
- To Keith się przy tym upierał. – Erwin cały czas kucał tyłem do podwładnego, wkładając do skrzyni kolejne przedmioty. – Stwierdził, że na większym łóżku będzie ci wygodniej. Kiedy to mówił, dość wymownie popatrzył na... Zresztą, nieważne.
„Dość wymownie popatrzył NA MNIE."
Levi czuł, że doskonale wie, co chodziło Shadisowi po głowie. Zwłaszcza, że czubki uszu Erwina stały się czerwone.
- Przeklęty stary pierdziel... - wymamrotał Levi, siadając na skraju łóżka i splatając przed sobą palce dłoni.
W nagłym przypływie śmiałości chciał zapytać Smitha, co myśli o tych wszystkich plotkach krążących o ich rzekomym „romansie", ale nie zdążył, bo Hanji wyszła z łazienki i jasnowłosy pułkownik czmychnął za drzwi, by również się umyć. Dawny zbir poczuł w związku z tym pewną ulgę.
Może i dobrze, że nie poruszyłem z nim tego tematu - pomyślał, przypatrując się swoim palcom, które nerwowo się o siebie ocierały.
To nie tak, że był jakimś pieprzonym cykorem, czy coś w ten deseń. Jednak biorąc pod uwagę, jak bardzo relacje jego i Erwina się skomplikowały, lepiej nie brać się za wyjaśnianie wszystkiego naraz za jednym zamachem.
Już samo to, o czym postanowił porozmawiać ze Smithem, będzie wystarczająco trudne. A co tu dopiero mówić o czymś, czego nie zaplanował...
Zwłaszcza, gdy w pobliżu kręciła się Najmniej Subtelna Osoba we Wszechświecie.
Kiedy już wszyscy wykąpali się i wskoczyli w czyste ubrania, Hanji była tak pełna energii, jakby wcale nie spędziła całego dnia zajmując się „budowlanką i sprzątaniem".
- No więc – zaświergotała, wyczekująco patrząc na Leviego. – Teraz, gdy już spełniliśmy wszystkie twoje życzenia, czy jest coś, co chciałbyś nam powiedzieć?
- „Dziękuję i wynocha"? – Dawny zbir przekrzywił głowę.
- Nie, nie, nie! – Okularnica gniewnie zamachała rękami. – Teraz, kiedy już umyliśmy podłogi i przetestowaliśmy łazienkę, przyszedł czas, byśmy ochrzcili również twój nowy pokój...
Teatralnym ruchem wyciągnęła z kieszeni małe prostokątne pudełko.
- Ekscytującą rozgrywką karcianą!
Zanim padło ostatnie zdanie, Levi miał zamiar oznajmić, że nie pisze się na żadne popieprzone imprezy po godzinie dwudziestej drugiej. Jednak widząc znajome symbole pika, kiera, kara i trefla, zmienił zamiar.
- Właściwie to... lubię karty – przyznał się, odwracając wzrok i nieudolnie starając się ukryć ekscytację.
- Właściwie to ja też – z cichym chrząknięciem dodał lekko zaczerwieniony Erwin.
- A zatem postanowione! – ucieszyła się Hanji.
Usiadła na dywanie i poklepała miejsca obok siebie. Jej okrągłe okulary zalśniły niebezpiecznym blaskiem. Dłonie szalonej kobiety wyciągnęły karty z pudełka i zaczęły je przetasowywać.
- Wyzywam was na mecz o wszystko w pokera rozbieranego – zaanonsowała czterooka wariatka, uśmiechając się jak demon z piekielnych czeluści. – Ale lepiej się przygotujcie, bo totalnie was zniszczę! Jak już zrzucicie pierwszą warstwę, możecie przykryć się kocykami. Żebyście tylko się nie przeziębili, chłopcy...
XXX
- APSIK!
- Do kurwy nędzy, czterooka... – Brew w pełni ubranego Leviego zadrgała z irytacją. – Nie rozrzucaj zarazków w moim świeżo wysprzątanym pokoju!
- Przynajmniej zakryj usta, gdy kichasz – dodał Erwin.
On również nie zrzucił z siebie ani jednej sztuki odzieży.
Hanji, natomiast, paradowała w samych gaciach i staniku. Od samego patrzenia na nią, Leviego bolały oczy.
- Ja pierdolę... - Dawny zbir zakrył sobie twarz dłonią.
Erwin w pełni podzielał załamanie podwładnego.
- Ktoś pomyślałby, że człowiek wygrywający w karty powinien cieszyć się z sukcesu... – mruknął, masując czoło.
- Zamiast wkurwiać się, bo zobaczył gołą dupę, której wcale nie miał zamiaru oglądać – dokończył za niego Levi, zgrzytając zębami ze złości. – Znowu!
- Ej, już nie przesadzajcie! – obruszyła się Hanji. - Przecież mam na sobie bieliznę, nie? A po za tym... zaraz! Co znaczy "znowu"?
- Do ciężkiej cholery... - Czarnowłosy żołnierz skrzywił się z niesmakiem.
- Kiedy się upije, zwykle nic nie pamięta – ponurym tonem wyjaśnił Erwin.
- O rany, więc znowu przesadziłam z alkoholem? – Okularnica nerwowo przestąpiła z pośladka na pośladek. - Robiłam coś ciekawego? – Zapytała, pochylając się do przodu ze zdecydowanie zbyt podekscytowaną miną.
- Nie, kurwa, zupełnie nic! – wycedził Levi, starając się wyrzucić z pamięci rozczochraną postać biegającą po okolicy i deklarującą gorącą miłość do Keitha Shadisa.
- Ale z was wredoty! – Hanji głęboko westchnęła i oparła policzek na dłoni. - Moglibyście mi powiedzieć.
Przez chwilę po prostu siedziała w ciszy, intensywnie nad czymś myśląc.
- W sumie to trochę mi ulżyło, że już widzieliście mnie nago – stwierdziła wreszcie. - Dzięki temu nie przeżyjecie szoku, gdy w kolejnej rundzie zrzucę z siebie te gustowne...
Zdążyła jedynie wyszczerzyć zęby i chwycić za skraj czarnych gaci, gdy dwaj mężczyźni równocześnie ryknęli:
- Ani się waż!
Okularnica popatrzyła na nich w taki sposób, jakby byli małymi dziećmi histeryzującymi z byle powodu. W odpowiedzi Levi zmierzył ją morderczym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że podchodzi do wspomnianej kwestii śmiertelnie poważnie.
- Chyba wyraziłem się jasno, gdy mówiłem, że nie zamierzam oglądać twojej dupy.
- Zawsze możecie z Erwinem specjalnie przegrać! – z chytrym uśmiechem oznajmiła Hanji. - W sumie to nie kumam, czemu non stop wygrywacie – dodała zamyślonym głosem. - Przecież jestem taka dobra z matmy! W dodatku oszukuję...
- Na twoje nieszczęście nieudolnie – kpiąco odparł Levi. - Zresztą, wcale nie jesteś jedyna.
- Cooo? To wy też oszukujecie?
Dwaj mężczyźni nie odpowiedzieli. Każdy z nich siedział z kartami w dłoni, patrząc na szaloną kobietę wzrokiem pełnym politowania.
- I przyznajecie się do tego z takim spokojem? – zawołała Hanji, wytrzeszczając oczy.
Erwin pokręcił głową.
- On jest z Podziemia, a ja jestem zapalonym hazardzistą – podsumował zrezygnowanym tonem. - Fakt, że oszukujemy, nie powinien nikogo dziwić.
Jak na osobę, która wylądowała w samej bieliźnie za sprawą oszustwa, okularnica w ogóle nie sprawiała wrażenie zbulwersowanej. Przeciwnie – podnieciła się, jakby właśnie odkryła nowy gatunek tytana.
- O ja cię, to takie fascynujące! – zawołała, uderzając dłońmi o nagie uda. - A jakich metod używacie? Chowacie karty w rękawach? Och, a może wykorzystujecie jakieś tajne triki podczas tasowania? Czy też...
Jej pytania zdawały się nie mieć końca. W pewnym momencie dorwała się do Erwina i podjęła próbę przeszukania jego ciuchów, na co zareagował głośnymi protestami.
Przypatrujący się temu Levi na moment zapomniał, jak się oddycha. Kiedyś już obserwował podobną scenę. Dawno temu. Jakby w innym życiu.
Patrzył na Hanji i Erwina, ale równocześnie widział kogoś zupełnie innego. Pół-przezroczyste sylwetki chłopaka i dziewczyny zmaterializowały się w jego głowie, pokrywając się z solidnymi postaciami dwójki Zwiadowców.
Levi pamiętał to tak wyraźnie, jakby działo się wczoraj.
On i Farlan zaprowadzili Isabel do pomieszczenia, które kiedyś było częścią salonu. Specjalnie dobudowali dodatkową ścianę, by zapewnić młodej dziewczynie odrobinę prywatności. Choć wolała spać z nimi w jednym pokoju, czasem miewała swoje humory i potrzebowała miejsca, w którym mogłaby chwilę pobyć sama. Na przykład podczas swoich „kobiecych dni", które zawsze dawały całej ich trójce w kość. No i musiała gdzieś składować te wszystkie bezużyteczne graty, które przynosiła kij wie skąd.
Tak czy siak, Farlan i Levi postanowili przygotować dla towarzyszki osobny pokój. Ruda nastolatka nie posiadała się ze szczęścia. Jednak zanim zdążyła rzucić się przybranym braciom na szyję, Levi zarządził natychmiastowe sprzątanie. Oczywiście wywołało to serię głośnym jęków. Ruda dziewczyna użalała się nad sobą w podobny sposób co Hanji, lecz Farlan posłusznie stawiał się na wyzwanie i wycierał wszystkie powierzchnie, które znajdowały się poza zasięgiem niskiego przywódcy grupy.
A kiedy wszystko zostało już wytarte i wypucowane, cała trójka zasiadła do gry w karty. W Podziemiu oszukiwał absolutnie każdy, lecz Isabel zawsze była w tym kiepska. Po iluś z kolei przegranych zwykle rzucała się na Farlana i grzebała mu w ciuchach, domagając się, by oddał wszystkie karty, które pochował w różnych dziwnych miejscach.
Dokładnie w taki sam sposób, w jaki Hanji próbowała przeszukać Erwina.
Ta scena... A także to, co działo się wcześniej... Fakt, że dosłownie wszyscy Zwiadowcy przygotowali ten pokój... Że wykorzystali na to prawie cały dzień. Że dali Leviemu coś, czego naprawdę potrzebował, a nie jakąś wyjętą z dupy szaloną niespodziankę, tak jak się spodziewał. To, a także świadomość, że Hanji i Erwin zgodzili się pomóc w sprzątaniu... Że jak gdyby nigdy nic spełnili zachciankę Leviego, chociaż musieli padać ze zmęczenia... A potem jeszcze postanowili spędzić z nim czas, grając z nim w karty – robiąc coś, co autentycznie sprawiało mu przyjemność.
Wszystko to sprawiło, że w sercu Leviego zrodziło się coś, czego nie czuł już od bardzo dawna. A konkretniej od sześciu miesięcy. Od śmierci Farlana i Isabel. Sam już nie wiedział, czy to szczęście czy ból.
Właściwie to, od kiedy znowu miał rodzinę? Jak to się stało, że kolejny raz w życiu zaczął gdzieś przynależeć, chociaż bronił się przed tym rękami i nogami?
Jakaś część jego wciąż próbowała wmawiać sobie, że to nie to... Że za bardzo się pośpieszył... Że jest o wiele za wcześnie, by nadać Hanji i Erwinowi taki sam status jak Farlanowi i Isabel! By móc zdecydowanie powiedzieć, że to są ludzie, za których gotów jest oddać życie.
Jednak druga część jego – z każdym dniem coraz bardziej dominująca – chciała po prostu zaakceptować nowy stan rzeczy. Pozwolić tej dwójce zająć puste pokoje w swoim biednym, samotnym sercu.
Czuł, że jest coraz bardziej gotowy, by to zrobić. Ale nie uda mu się, jeśli będzie wątpił w jedną z bliskich osób, które właśnie siedziały z nim na podłodze.
Musi poukładać sprawy z Erwinem, raz a dobrze. Dopiero wtedy będzie mógł zrobić kolejny krok...
- No dobra, jestem gotowa! – zaanonsowała Hanji, kładąc dłonie na biodrach i wypinając pierś. - W następnej rundzie rozpracuję wszystkie wasze sztuczki!
- Nie będzie kolejnej rundy. – Wzdychając, Levi podniósł się z podłogi i sięgnął po leżące nieopodal rzeczy okularnicy. - Zamiast tego grzecznie założysz portki i pójdziesz do siebie, bym mógł nacieszyć się prywatnością w moim nowym pokoju.
Niemal siłą naciągnął szalonej babie koszulę i spodnie, wepchnął jej do rąk buty i skarpetki, po czym zaczął popychać ją w stronę korytarza.
- I gdy następnym razem rzucisz mi wyzwanie w karty, lepiej przynieś ze ze sobą piwo – mruknął zrezygnowanym tonem. - Już nigdy więcej nie zagramy w rozbieranego! Będziemy obstawiać alkohol i pieniądze, jak normalni ludzie.
- Ułoooo!
Hanji zareagowała tak radosnym okrzykiem, jakby Levi co najmniej zaproponował, że zostanie królikiem doświadczalnym w jej najnowszym eksperymencie.
- Erwin, słyszałeś? – zwróciła się do jasnowłosego kolegi z wargami drżącymi ze wzruszenia. - Powiedział, że będzie następny raz! Już nie jest taki dziki. Oswoiliśmy go!
- Lepiej nie mów tego przy nim – wymamrotał Erwin, masując kark. - Spokojnej nocy, Levi.
Podjął próbę wyjścia z pokoju, jednak Levi położył mu dłoń na ramieniu.
- Poczekaj. Chcę z tobą o czymś porozmawiać.
- Aha, czyli jednak będziecie się rozbierać! – Hanji triumfalnie wycelowała palec w dwójkę mężczyzn.
W odpowiedzi obaj zamarli w bezruchu i pobledli. Erwin wyglądał na zakłopotanego, zaś Levi miał minę, jakby chciał kogoś zabić.
- No dobra, już dobra, przecież tylko żartowałam! – Okularnica uniosła dłonie w pokonanym geście. - Raju, co za sztywniaki – wymamrotała, idąc przez korytarz, po drodze zakładając buty i skarpetki, co poskutkowało kilkukrotnym wypierdoleniem się.
Levi cierpliwie zaczekał, aż szalona kobieta znajdzie się za zakrętem, a potem jeszcze przez pewien wyglądał za drzwi, by upewnić się, że na pewno nie wróci. Dopiero wtedy wrócił do pokoju.
Erwin stał na środku pomieszczenia z trudną do zinterpretowania miną.
- Chcesz usiąść? – zapytał łagodnie.
W pomieszczeniu nie było krzeseł ani stolika. Tylko łóżko. Gdyby siedzieli na nim obok siebie, byłoby w chuj niezręcznie.
Levi zaklął pod nosem i zanotował w myślach, by następnego dnia poprosić Starego Dziada o dodatkowe meble.
- Postójmy – mruknął, masując przedramię. - To nie potrwa długo.
Ledwie parę minut temu skończyli grę w karty, ale już tęsknił za zachowaniem Erwina z tamtego okresu. Za tym, jak ten koleś się uśmiechał. Za tym, jak posyłał drugiemu mężczyźnie porozumiewawcze spojrzenie, gdy udało mu się podmienić złą kartę na dobrą. Za tym, jak bardzo był zrelaksowany i nie ukrywał żadnych uczuć.
Teraz znowu zamienił się Pana Nie Do Rozszyfrowania, co sprawiło, że Levi odczuwał lekką tremę.
Weź się w garść, do diabła! – powiedział sobie, robiąc krok w stronę dowódcy. – Już podjąłeś decyzję, tak?
- Więc... - zagaił. - Chciałem ci podziękować. Słyszałem, że ta cała akcja z pokojem dla mnie to był twój pomysł.
- Ja jedynie rzuciłem luźną sugestię – odparł Erwin, badawczo przypatrując się podwładnemu. - To Hanji pokierowała całą akcją.
- Tak czy siak, dziękuję. Miło będzie kłaść się spać w swoim własnym pokoju, z dala od bandy śmierdzących kolesi.
- Sądzę, że mimo wszystko ich polubiłeś.
- Mniejsza o to, co o nich myślę. To miejsce... to wszystko...
Levi zrobił ruch dłonią, wodząc wzrokiem po nowych meblach i świeżo pomalowanych ścianach. Zapach farby był trochę upierdliwy, ale nie aż tak bardzo, by mu przeszkadzać.
- To jest dokładnie to, czego potrzebowałem – powiedział, patrząc Erwinowi w oczy. - A zwłaszcza teraz.
Gdy zaczynam czuć do ciebie te wszystkie skomplikowane rzeczy. Coś mi mówi, że jeszcze nie raz będę się tutaj zamykać, by przeanalizować to i owo.
- Tak więc... dziękuję, że to zaaranżowałeś – dokończył cicho.
Stali nieco bliżej siebie niż zwykle. Gdyby każdy z nich zrobił krok do tyłu, ich torsy przylgnęłyby do siebie. Przez otwarte okno widać było księżyc. Leviemu przypomniało się, jak on i Erwin tkwili przed pokojem Hanji i omal się nie pocałowali. Wiedział, że to nie czas, by myśleć o tego typu rzeczach, ale... nie potrafił się powstrzymać.
Zaczął się mimowolnie zastanawiać, czy Erwin też przypomniał sobie tamten moment.
- Levi, jeśli ktoś tutaj powinien komuś podziękować, to ja tobie – po chwili szepnął Smith. - Wiem, że już to mówiłem, ale chciałem jeszcze raz wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczny za to, że ruszyłeś mi z pomocą. I przeprosić za to, że lekkomyślnie...
- Nie przepraszaj – wypalił Levi.
Kiedy uświadomił sobie, że powiedział to znacznie ostrzej, niż zamierzał, zasłonił sobie dłonią usta i odwrócił wzrok.
- Jakoś przetrawiłem to, co zrobiłeś i nie potrzebuję twoich przeprosin. Nie chcę, żebyś błagał o przebaczenie i przypominał mi o... tamtej sytuacji.
- W takim razie, o czym chciałeś porozmawiać?
Erwin zmarszczył brwi.
- Jestem pewien, że nie zatrzymałeś mnie tylko po to, byśmy mogli sobie nawzajem podziękować – powiedział ostrożnym tonem.
- Nie. – Levi krótko skinął głową. - Nie tylko dlatego cię zatrzymałem.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Wiedział, jak chce do tego podejść i był na to gotowy. Kiedy wreszcie otworzył oczy, jego spojrzenie było twarde i zdecydowane.
- Chcę odpowiedzieć na pytanie, które zadałeś mi wczoraj.
Erwin nie odpowiedział. Cierpliwie czekał na ciąg dalszy.
- Spytałeś, czy jestem na ciebie zły – ciągnął Levi. - Powiedziałem, że nie, ale to nie była prawda. Ale też... nie kłamstwo. Nie do końca.
Zrobił krótką pauzę, by przemyśleć swoje następne słowa. Ostatecznie jednak postanowił powiedzieć wprost.
- Tak zupełnie szczerze, to mam mętlik w głowie – wyznał, wydając ciche westchnienie frustracji. - Jest coś, o co powinienem być na ciebie zły, ale nie mam pewności, czy rzeczywiście to zrobiłeś. Dlatego postanowiłem, że zadam ci pytanie.
Popatrzył na Erwina w taki sposób, że Smith się zarumienił.
- Chcę, żebyś wiedział, że twoja odpowiedź nie ma żadnego znaczenia - zadeklarował Levi. - Już podjąłem decyzję. Cokolwiek zdarzyło się wcześniej... cokolwiek zrobiłeś, wiedz, że od teraz będę ci ufał. Nawet jeśli zrobiłeś to, o co cię podejrzewam, wszystko ci wybaczam.
- Levi...
Łamiący się głos dowódcy sprawił, że dawny zbir poczuł się zakłopotany jak diabli. Żeby zdusić te emocje, złapał jasnowłosego pułkownika za koszulę i nieznacznie go do siebie przyciągnął.
- Nie wyobrażaj sobie, że to decyzja podjęta lekką ręką! – wyrzucił z siebie, groźnie mrużąc oczy. - Myślałem nad tym, gdy Stary Dziad wysłał mnie na przymusową przejażdżkę. Postanowiłem, że zwyczajnie mam dość, rozumiesz? Jestem zmęczony ciągłym podejrzewaniem cię o różne rzeczy... Wkurwia mnie, że nawet we własnej głowie nie mogę mieć świętego spokoju i tracę czas na snucie różnych pojebanych teorii, gdy powinienem zająć się innymi, ważniejszymi rzeczami. Dlatego podjąłem męską decyzję: całkowite zaufanie albo nic.
Jeszcze nigdy nie widział u Erwina takiej miny. Smith wyglądał na tak poruszonego, jakby Levi wręczył mu swoje serce podane na złotej tacy. Poniekąd, rzeczywiście tak było.
- Ale stawiam jeden warunek – po chwili dodał Levi.
Odczekał chwilę, by powaga w jego głosie mogła wybrzmieć, po czym dokończył:
- Kiedy zadam pytanie, masz odpowiedzieć szczerze. Nawet jeśli prawda mi się nie spodoba. Spójrz mi prosto w oczy i szczerze odpowiedz na moje pytanie, a przestanę wątpić w twoje dobre intencje.
Wypuścił koszulę dowódcy z uścisku, po czym wycelował w Erwina palec i wysyczał:
- Ale ostrzegam cię: jeśli dzisiaj mnie okłamiesz, już nigdy ci nie zaufam. Trafisz na moją czarną listę i będziesz miał szczęście jeśli skończy się na moim odejściu ze Zwiadowców. Dlatego radzę ci, dobrze przemyśl swoją odpowiedź.
Mina Erwina nie była tak niewzruszona jak zwykle. W niebieskich oczach dało się dostrzec poczucie winy. Pytanie: czy było ono związane z tym, co podejrzewał Levi?
Tak czy siak, czarnowłosy żołnierz czuł mieszaninę rozczarowania i ulgi. Rozczarowania – bo Erwin ewidentnie miał coś na sumieniu. A także ulgi – bo przynajmniej dało się coś w wyrazu twarzy Smitha. Czego by nie powiedzieć o tym jasnowłosym skurczybyku, przynajmniej nie był genialnym aktorem, który potrafiłby wmówić lojalnemu podwładnemu absolutnie wszystko.
Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, Erwin ostrożnie skinął głową.
- Dobrze. O co chciałbyś zapytać?
Levi wziął głęboki oddech.
- Czy kiedykolwiek mną manipulowałeś?
W niebieskich oczach pojawiło się zdumienie. Nie ulegało wątpliwości, że Erwin spodziewał się zupełnie innego pytania.
Odwrócił wzrok i przez pewien czas stał w kompletnym milczeniu. Kiedy ponownie spojrzał na Leviego, w jego spojrzeniu były ślady wstydu.
- Tamtego dnia, gdy aresztowałem cię w Podziemiu... - powiedział zawstydzonym tonem. - Chociaż głęboko mnie fascynowałeś i miałem co do ciebie dobre przeczucia, uważałem, że manipulacja to jedyny sposób, by mieć nad tobą jako taką kontrolę. A kiedy dowiedziałem się, że zostałeś zwerbowany przez Lobova, tylko upewniłem się w tym przeświadczeniu. Byłeś dla mnie częścią układanki. Śrubką, którą próbowałem dopasować do większego mechanizmu, jakim jest Korpus Zwiadowczy.
Podobne słowa powinny zranić Leviego, jednak dawny zbir czuł się zadziwiająco spokojny. Dominującym uczuciem w jego piersi był podziw. Jasne, zażądał szczerości, jednak tak naprawdę nie spodziewał się, że drugi mężczyzna zechce być z nim... aż tak szczery. Smith musiał być w diabły odważny, skoro przyznawał się do czegoś takiego przed kimś, z kogo chciał zrobić lojalnego żołnierza. Manipulator nie przemawiałby w taki sposób.
- Byliśmy dla siebie obcymi ludźmi i nic o sobie nie wiedzieliśmy. – ciągnął Erwin, patrząc na drugiego mężczyznę przepraszającym wzrokiem. - Jednak po wyprawie, podczas której zginęli twoi przyjaciele, moje podejście zaczęło się zmieniać. Zrozumiałem, jak bardzo zależy ci na innych. A poza tym poczułem się podle, gdy usłyszałem, że współpracowałeś z Lobovem nie tylko ze względu na obietnicę lepszego życia, ale też z uwagi na przyjaciela, który stał się zakładnikiem. Od tamtej pory stopniowo przestałem tobą manipulować.
Levi zmarszczył brwi.
- „Stopniowo?" – powtórzył cicho.
Erwin wydał ciche westchnienie frustracji.
- Na pewno zdążyłeś zauważyć, że jestem niezwykle skrytym człowiekiem, Levi – powiedział takim tonem, jakby to było dla niego coś wstydliwego. - Choć mam reputację kogoś, kto posiada wielu przyjaciół i cieszy się popularnością wśród towarzyszy broni, w rzeczywistości dopuszczam do siebie tylko garstkę ludzi. A nawet wtedy muszę intensywnie nad sobą pracować, by traktować ich tak, jak na to zasługują. To znaczy, jako przyjaciół a nie jako pionki. Bo prawda jest taka, że mam problem.
„Mam problem".
Levi w życiu by nie zgadł, że usłyszy takie wyznanie z ust Erwina Smitha. Opanowani i silni faceci, tacy jak on, nie mieli w zwyczaju mówić o swoich... problemach. A przynajmniej nie wprost. Nie w taki sposób.
Dawny mieszkaniec Podziemi poczuł łomotanie w klatce piersiowej. Zaczynało do niego docierać, że dowie się znacznie więcej, niż oczekiwał.
Po dłuższej chwili milczenia Erwin rozwinął myśl:
- Pewne wydarzenia z mojej przeszłości sprawiły, że jestem... niezwykle ostrożny w kontach z innymi. Mogę sprawiać wrażenie otwartego i przyjacielskiego, ale w rzeczywistości potrzebuję dużo czasu, by komuś zaufać. Dlatego gdy się do kogoś zbliżam... Nie tylko do ciebie, ale też do Hanji, Mike'a, czy też moich bezpośrednich podwładnych... na pierwszym etapie znajomości często manipuluję drugą osobą, by poczuć się bezpiecznie. Nie wydaje mi się, by było to z mojej strony świadome działanie. Często dostrzegam prawdę o moim zachowaniu dopiero po fakcie. To mój system obronny, jeśli wiesz, co mam na myśli...
- Chyba tak.
Levi zagryzł dolną wargę. Jak dziwnie by to nie brzmiało, jeszcze nigdy nie czuł się bliżej Erwina niż w tej chwili.
„System obronny", nad którym ciężko zapanować? Coś o tym wiedział. W jego przypadku było to reagowanie na życzliwość agresją. Testowanie granic wszystkich ludzi, którzy próbowali się do niego zbliżyć. Pokazywanie się innym z najgorszej możliwej strony, by zrozumieli, z kim mają do czynienia. Musiał sprawdzić, czy aby na pewno akceptowali jego zepsutą osobowość, zanim odważyłby się otworzyć dla nich serce. W życiu by nie przypuszczał, że ktoś pokroju Erwina zmagał się z podobnym problemem.
Poczuł, że dowódca kładzie mu dłonie na ramionach. Zadarł głowę do góry, by spojrzeć na drugiego mężczyznę. Błękitne oczy wydawały się błagać go o zrozumienie.
- Jednak chcę, żebyś wiedział, że już od dłuższego czasu nie próbuję tobą manipulować – powiedział Erwin. - Cóż... pomijając drobne spiski, takie jak podpuszczenie cię do sprzątnięcia mojego gabinetu poprzez opieranie nóg o biurko.
Levi cicho parsknął.
- Taaa, to była dość oczywista manipulacja z twojej strony. Ale nie miałem nic przeciwko. Tego typu pierdoły nie stanowią dla mnie problemu.
Dotychczas napięte do granic możliwości barki Smitha nieznacznie się rozluźniły.
- Wiem, że nie podoba ci się perspektywa bycia czyimś narzędziem, Levi – powiedział Erwin, zataczając na ramionach podwładnego delikatne kółka. - Dlatego od śmierci twoich przyjaciół staram się zasłużyć na twoją lojalność. Zależy mi, by każdy twój czyn wynikał z decyzji, którą podjąłeś jako wolny człowiek, nieprzymuszony przez nikogo.
- Więc... w ostatnim czasie nie zrobiłeś niczego, co można by uznać za manipulowanie moją osobą? – dopytywał Levi, intensywnie patrząc rozmówcy w oczy. - Nie zaplanowałeś żadnego podstępu, by upewnić się, że już zawsze będę ci wierny?
Spojrzenie jasnowłosego pułkownika stało się śmiertelnie poważne.
- Wierność drugiego człowieka... A już zwłaszcza kogoś takiego jak ty jest nic nie warta, jeśli zostaje uzyskana w wyniku podstępu.
- „Kogoś takiego jak ja"?
- Jesteś nieustraszony, silny i gotowy do poświęceń. Każdy chciałby cię mieć w roli podwładnego. Ale tylko słabeusz pokroju Lobova zwerbowałby cię w swoje szeregi, korzystając z szantażu czy też innych tanich sztuczek. A ja nie jestem słabeuszem, Levi.
Powiedział to z taką mocą, że Levi zadrżał na całym ciele, a jego policzki pokryły się rumieńcem. Odskoczył od dowódcy, zrzucając ze swoich ramion jego dłonie.
- Pewnie dlatego tak bardzo cię lubię – wymamrotał, odwracając się tyłem do Erwina.
- Słucham?
- Nieważne.
Levi dał sobie chwilę, by się uspokoić, po czym odwrócił się przez ramię.
- W każdym razie wierzę ci – poinformował dowódcę spokojnym tonem. - Nie dopatrzyłem się w tych twoich niebieskich gałach śladów nieszczerości, więc raczej nie musisz obawiać się nagłych ataków na swoje życie.
- To pokrzepiające. – Smith zaśmiał się pod nosem.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym zostać sam. A potem wypróbować to zajebiście wielkie łóżko, które dla mnie zmajstrowaliście.
- Mam nadzieję, że będzie ci w nim wygodnie. Cieszę się, że porozmawialiśmy. Spokojnej nocy, Levi.
- Taaa... Dobranoc.
Erwin wyszedł na korytarz i już prawie zamknął za sobą drzwi, jednak w ostatniej chwili spojrzał za siebie.
- Co powiesz na wspólny trening jutro rano? – zapytał, nieznacznie się uśmiechając. – Planuję pobiec do jeziora i z powrotem.
- O ile nie sfajdasz się w gacie z wysiłku, przyjmuję zaproszenie. – Kącik ust Leviego uniósł się do góry. – Jesteśmy umówieni, Smith.
- Siódma rano, przed wejściem do zamku. Nie spóźnij się.
- Chyba ty!
Znowu to samo. W niebieskich oczach Erwina pojawiło się coś, co ciężko było określić inaczej niż „czułość". Jasnowłosy pułkownik miał minę, jakby wcale nie chciał wychodzić z tego pokoju. Mimo to obdarzył drugiego mężczyznę jeszcze jednym łagodnym uśmiechem, po czym ostrożnie zamknął za sobą drzwi.
Levi długi czas wsłuchiwał się w dźwięk jego kroków. Gdy nastała kompletna cisza, padł plecami na łóżko i splótł palce na brzuchu.
Już po wszystkim – powiedział sobie, wpatrując się w sufit tak różny od tego, do którego przywykł przez ostatnie pół roku. – Porozmawiałem z nim i... jestem gotowy.
Wcześniej zawzięcie blokował napływ wspomnień, ale teraz nareszcie mógł stawić czoło temu, co usłyszał wtedy, nad brzegiem jeziora.
Zamknął oczy i pozwolił myślom swobodnie płynąć.
Niecałe dwa dni wcześniej
- Powód tego wszystkiego jest tak absurdalny, że nie odgadłbyś go, nawet gdybyś myślał nad nim przez cały rok! – Koleś z kolczykami zrobił krótką pauzę, by obdarzyć rozmówcę słabym uśmiechem. – Smarkacze, których zwerbowaliśmy, też nie miały o niczym pojęcia... Rzuciły się na tę robotę jak kruki na padlinę i nawet przez myśl im nie przeszło, że są jedynie jagniątkami do zerżnięcia. Ach, gdyby tylko wiedziały, kto jest ich prawdziwym pracodawcą... Wtedy może dwa razy by się zastanowiły, zanim zapisałyby się na tak niebezpieczną zabawę?
- Chcesz powiedzieć... że nie wiedzieli, dla kogo pracują? – wykrztusił Levi.
- Sądzili, że to ja jestem szefem. I że celem jest wyłącznie forsa. Jednak ten, który to wszystko wymyślił, przez cały czas pozostawał w cieniu. Siedział cicho i obserwował, licząc, że sprawy potoczą się po jego myśli. I wiesz, co? Nie pomylił się. Zrobiłeś dokładnie to, czego się po tobie spodziewał, Levi. Bo widzisz... Cała ta akcja była tylko i wyłącznie po to, by ustalić...
Bandzior zrobił krótką pauzę, po czym dokończył:
- Jak daleko posuniesz się, by uratować Erwina Smitha.
- Że co?
- Powinieneś widzieć swoją minę! Jeśli ostatecznie mnie zabijesz, przynajmniej doczekałem się jednego interesującego widoku przed śmiercią. Masz oczy jak...
- Przestań sobie ze mną pogrywać, skurwielu! - Levi złapał rozmówcę za włosy i mocno za nie pociągnął. - Sądzisz, że możesz rzucić mi w twarz wyssaną z palca bujdą i tak po prostu ci uwierzę? Niemożliwe, żeby chodziło o coś takiego!
- Owszem, możliwe.
- Jesteś kłamliwą świnią, która próbuje zyskać na czasie, by uniknąć śmierci.
- Jasne. – Kącik ust zbira uniósł się do góry. - Jeśli chcesz, możesz tak sobie powtarzać. Ale myślę, że w głębi serca wiesz, jak jest naprawdę. Wróć pamięcią do wszystkiego, co dzisiaj zrobiłeś i odpowiedz sobie zupełnie szczerze: czy moje wyjaśnienie naprawdę nie ma sensu?
- N-nie ma... T-to, co mówisz nie ma najmniejszego sensu! A wiesz, dlaczego? Ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie odwaliłby czegoś takiego z tak powalonego powodu!
- Czemu zakładasz, że facet, który mnie wynajął, jest zdrowy na umyśle? W twarz nigdy bym mu tego nie powiedział, ale to największy pojeb, jakiego w życiu spotkałem! Powiedzieć ci, kto to jest? Twój ukochany Erwin Smith we własnej osobie.
Leviemu zakręciło się w głowie. Nie poczułby się bardziej zszokowany, nawet gdyby powiedziano mu, że całą akcją kierował tytan, który przechadzał się wewnątrz murów udając człowieka.
Osobą odpowiedzialną za cały ten syf... miałby być Erwin?!
Przystojny pułkownik, którego obsesja na punkcie walki z tytanami wzbudzała podziw młodych rekrutów? Duma Korpusu Zwiadowczego i nieoficjalny następca Keitha Shadisa? Ten facet miałby... zaaranżować własne porwanie i kradzież wartego kupę kasy sprzętu?!
- Nie. – Levi wypowiedział na głos pierwszy wniosek, który przyszedł mu do głowy. - N-nie wierzę ci. To kłamstwo!
Bandyta z kolczykami wzruszył ramionami.
- Jak mówiłem: możesz sobie powtarzać, co tylko zechcesz – stwierdził lekceważącym tonem. - Ale spójrz na fakty. Na wszystkie drobne sytuacje, które wydają się nie mieć sensu, ale stają się logiczne, gdy dostrzegasz szerszy kontekst. Dlaczego żołnierze, których przyłapałeś na pakowaniu ładunków wybuchowych, proponowali ci współpracę? Dlaczego woźnica miał krawat bolo twojego ukochanego dowódcy? Dlaczego Erwin Smith sam nie wypłynął na powierzchnię jeziora, chociaż nie miał związanych rąk i jest świetnym pływakiem? Dlaczego w ogóle pozwolił się porwać?
Każde słowo było jak mocny cios w brzuch. Albo wepchnięcie głowy pod wodę.
Chociaż koleś z kolczykami nie stosował fizycznej przemocy, nagle to on był tym, który torturował swojego oprawcę. Poprzez zasianie w jego sercu ziarna niepewności.
Protegowany Kenny'ego Rozpruwacza robił co mógł, by reagować na słowa drugiego kolesia obojętnością, ale wiedział, że wcale mu to nie wychodzi. Szok musiał być głęboko wpisany na jego twarzy, bo złodziej złośliwie się uśmiechnął i oznajmił:
- Tak, Levi. Wszystko, co się dzisiaj zdarzyło, było efektem dokładnego planowania. Każdy szczegół tej nocy został odpowiednio wyreżyserowany, żeby cię zmanipulować. Musiałeś udowodnić swoją lojalność, odrzucając propozycję złodziei i wybierając Korpus Zwiadowczy. Musiałeś zrozumieć, że darzysz swojego dowódcę głębokim uczuciem, widząc jego bezcenną własność na szyi kogoś innego. I wreszcie... musiałeś zaznać szczerego i głębokiego strachu o życie tego, któremu postanowiłeś służyć. Tylko to mogło całkowicie ugruntować twoją lojalność i dopełnić twoją przemianę w wiernego psa Erwina Smitha.
Nie! – odruchowo pomyślał Levi. – To nie ma żadnego sensu! Erwin nie zrobiłby czegoś tak popierzonego!
Bo nie zrobiłby... prawda?
Podwładny Smitha starał się po prostu wyprzeć usłyszane słowa z pamięci – udać, że nigdy ich nie usłyszał – jednak wracały do niego niczym bumerang.
Najgorsze było uczucie rozdarcia. Dowodów na niewinność Erwina było równie wiele, co argumentów świadczących o jego winie.
„Nie, on nie zrobiłby czegoś takiego. Na pewno nie tuż po tym, gdy miło spędził czas z Levim i Hanji, a na sam koniec omal nie pocałował podwładnego."
„Z drugiej strony... Kiedy zaczynał dzień, wcale nie wiedział, że wkrótce pogodzi się z Levim. Nie miał pojęcia, że dostanie list i zostanie wyciągnięty na miasto. Mógł zaplanować całą tę akcję z wyprzedzeniem..."
„Ale czy na pewno posunąłby się AŻ tak daleko?! Zrobiłby coś tak pochrzanionego, tylko i wyłącznie po to, by raz na zawsze zapewnić sobie lojalność Leviego?!"
- Choć oczywiście – po krótkim namyśle dodał zbir z kolczykami - nie chodziło wyłącznie o przekonanie ciebie. Powiedz: nie wydaje ci się dziwne, że ze wszystkich osób, które mogły ci pomóc odbić Smitha z rąk porywaczy, padło akurat na Dowódcę Korpusu Zwiadowczego? Keitha Shadisa we własnej osobie?
Levi zamrugał, niczym wyrwany z transu.
Po prawdzie, to nie – wcześniej jakoś nie zawracał sobie głowy faktem, że ze wszystkich osób, które mógł spotkać w noc taką jak ta, padło akurat na Shadisa. Stary Dziad słynął z bycia niemal takim pracoholikiem co Erwin. W sumie to nie takie dziwne, że okazał się jedyną osobą, która w wolny dzień zachowała pełną trzeźwość i nie znalazła sobie żadnego sensownego zajęcia.
Ale, gdy głębiej na tym pomyśleć... jakie były szanse, że zjawiłby się w okolicy, akurat wtedy, gdy Levi odmówił pójścia na współpracę ze złodziejami i znalazł się w sytuacji bez wyjścia? Z której strony by na to nie spojrzeć, prawdopodobieństwo było w diabły niskie!
- Jesteś ukochanym projekcikiem Erwina Smitha – ciągnął koleś z kolczykami. - Zwierzątkiem, które wyciągnął z Podziemi, a potem wytresował. Rzecz w tym, że dotychczas nie mogłeś mu służyć tak dobrze, jak tego oczekiwał. Po pierwsze, wciąż nie miał niezbitego dowodu twojej lojalności. A po drugie... jak dobrze by o tobie nie mówił, dla reszty świata zawsze byłbyś dzikim kundlem z Podziemia. Chyba że... dokonałbyś wielkiego i pożytecznego czynu. Na przykład odzyskałbyś drogi sprzęt z rąk bezczelnych złodziejaszków i to takich, którzy pochodzą z twoich własnych stron.
W głowie Leviego zaczęły pojawiać się sceny z przeszłości.
To, jak Erwin zachowywał się podczas ekspedycji. To, jak postawił się własnemu dowódcy, by bronić honoru szczura z Podziemia. I te wszystkie momenty, gdy patrzył na Leviego i obiecywał mu, że pewnego dnia Shadis i reszta się do niego przekonają. Gdy powtarzał, że Levi jest wyjątkowy, dlatego awans i obywatelstwo są tylko kwestią czasu.
A co jeśli to nie było tylko gadanie na pokaz? A co jeśli od początku istniał plan, który miał zagwarantować... którego celem było, żeby Levi...
- Teraz rozumiesz? – triumfalnym głosem zapytał złodziej. - Erwin Smith zorganizował to wszystko, by umocnić twoją pozycję w Korpusie Zwiadowczym. A zarazem swoją własną pozycję... w twoim sercu.
- Nie – wydyszał Levi. - To nie może być prawda.
- Założył się sam ze sobą, że zrobisz dla niego absolutnie wszystko i miał rację. Po masakrze, jaką tutaj odwaliłeś... Po tym, jak potraktowałeś swoich rodaków, nikt już nie będzie miał wątpliwości. Ani Keith Shadis... Ani nawet dowódca Żandamerii, Nile Dok. Erwin Smith dopilnuje, by wszyscy dowiedzieli się, że jesteś bohaterem, który uratował Korpus Zwiadowczy. A kiedy już zrobi ci odpowiednią reklamę, będzie mógł załatwić ci, co tylko zechcesz, żebyś jeszcze chętniej jadł mu z ręki. Awans, obywatelstwo...
- Stul mordę, pierdolony łgarzu!
Obecnie
Levi gwałtownie otworzył oczy i poderwał się do pozycji siedzącej.
Już dobrze – powiedział sobie, stopniowo uspokajając oddech. – Spytałeś go, a on ci odpowiedział.
Powiedziałeś, że wybaczysz mu, pod warunkiem, że się przyzna.
Godzinami analizowałeś, jak to rozegrać i przeprowadziłeś waszą rozmowę po mistrzowsku.
Podszedłeś do niego w taki sposób, że nie miał powodu, by cię okłamać. Żadnego!
A skoro się nie przyznał... to znaczy, że to jednak nie on.
Nie zrobił tego. Wszystko, co powiedział ci gnój z kolczykami, było kłamstwem! Dokładnie tak, jak od początku założyłeś.
Levi objął się za brzuch, przekręcił się na bok i podciągnął kolana pod brodę. Chociaż powtarzał sobie, że czuje się świetnie, w jego oczach czaił się strach, a czoło było zmarszczone z niepokoju. Niemiłosiernie na siebie zły, zamknął oczy.
Pod pewnymi względami życie przypominało grę w karty – jak długo by się nie zwlekało z podjęciem decyzji, prędzej czy później przychodził moment, gdy trzeba było postawić na jedno albo na drugie. Inaczej nie można było iść naprzód.
Dlatego Levi nabrał powietrza w usta i postawił na swoje zaufanie do Erwina. Na to... a także na swoją własną zdolność do ocenienia, czy ten przystojny skurczybyk był wobec niego szczery, czy może kłamał jak z nut. Nie było innego wyjścia!
Za bardzo lubił drania z wielkimi brwiami, by postąpić inaczej. Chociaż ostrzeżenia Kenny'ego i słowa kolesia z kolczykami wciąż go prześladowały, musiał zaryzykować. Zresztą... czy w ogóle miał wybór?
Jak mógłby uwierzyć, że pierwsza osoba, do której czuł coś tak niewytłumaczalnego i głębokiego, mogłaby zagrać na jego uczuciach w tak podły sposób?
Nie umiał w to uwierzyć. Nie potrafił.
Notka autorki
BUM! A więc bomba wreszcie wybuchła. Poczuliście jej uderzenie, czy może w ogóle was to nie obeszło?
Ach, ach... już nie mogę doczekać się najbliższych tygodni. Doskonale zdaję sobie sprawę, że część z was wróci do poprzednich rozdziałów, by przeanalizować wszystko, co zostało napisane... by wraz z Levim zadać sobie pytanie, czy Erwin rzeczywiście zrobił to, co zrobił, czy może sprawcą jest ktoś zupełnie inny.
Pamiętajcie: ja NICZEGO nie robię przypadkowo. Każda napisana przeze mnie linijka dialogu... Szczegół, który wydaje się być kompletnie bez sensu... Wszystko ma swoje znaczenie ^^
Jeśli macie jakieś teorie odnośnie kradzieży i porwania, piszcie śmiało! Jestem ciekawa, jak wiele osób domyśli się prawdy ;) Dostaliście mnóstwo podpowiedzi, ale odpowiedź wcale nie jest taka oczywista, jak mogłoby się zdawać.
A z innej beczki, dziękuję wam za wszystkie cudowne komentarze – nawet oskarżenia o Polsat i słowa zniecierpliwienia.
Przyznam wam się szczerze, że uwielbiam ten rozdział. Czekałam na to, by go napisać, bo to pierwszy raz w opowiadaniu, gdy Levi zaczyna czuć się bezpiecznie – gdy odkrywa, że znowu ma rodzinę i gdy rodzi się tak szalona dynamika pomiędzy nim, Erwinem i Hanji. Uważam, że ci troje mają sto razy ciekawszą relację niż Eren, Mikasa i Armin, przez co czasem żałuje, że to nie im przypadł zaszczyt bycia „głównymi bohaterami" Ataku Tytanów.
Mają też jedne z najsłodszych stojaków akrylowych na świecie. Bo tak w ogóle – niektóre sceny z tego rozdziału zostały zainspirowane stojaczkami, które otrzymywała w prezencie z powodu różnych okazji.
Chodzi rzecz jasna o prześliczne stojaczki z Levim i Erwinem, którzy myją okna, a także o stojaczki przedstawiające rozgrywkę karcianą. Jestem dumna, mogąc nazywać się ich właścicielką.
A teraz, nie przedłużając dłużej, życzę wam spokojnej nocy i miłego tygodnia. Postaram się wrzucić kolejny rozdział za tydzień, choć realistycznie będzie założyć, że pojawi się dopiero za dwa tygodnie. W końcu jest jeszcze Nieplanowane Marzenie, które czeka w kolejce ;)
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top