Rozdział 33 - Łańcuchy

Ciemność. Ciągnący się nad taflą wody drewniany most wydawał się nie mieć końca.

Levi pędził przed siebie, dysząc z wysiłku. Nie widział wokół siebie żadnego lądu, co odrobinę go przerażało, jednak nie zamierzał się zatrzymywać. Choćby miał biec przez wieczność, nie porzuci Erwina!

Zaczął już tracić nadzieję, ale wtedy ujrzał to, czego szukał – porzucony powóz, chyboczący się na skraju uszkodzonego mostu. Przednie koła były już zanurzone w wodzie i wszystko wskazywało na to, że reszta pojazdu wkrótce pójdzie w ich ślady. Nie było czasu do stracenia.

- Erwin! – wyrzucił z siebie Levi, z impetem otwierając drewniane drzwiczki.

Jasnowłosy pułkownik tkwił skulony w kącie, a jego ręce i nogi były związane grubymi sznurami. Choć wyglądał na zmęczonego i sponiewieranego, zdobył się na słaby uśmiech.

- Levi – odezwał się, patrząc na wybawcę ciepłym wzrokiem. – Zacząłem się już niecierpliwić.

Klnąc pod nosem, Levi wziął dowódcę na ręce i wyniósł go z powozu. Jako że Erwin był od niego dwa razy większy, musiało to wyglądać komicznie.

Gdy tylko znaleźli się na pomoście, pojazd kompletnie zsunął się do wody i zniknął w ciemnej otchłani. Levi odprowadził go zaniepokojonym wzrokiem. Potrząsnął głową, po czym szybko rozwiązał więzy wokół kostek i nadgarstków Erwina, mrucząc pod nosem przekleństwa.

- Co ty sobie myślałeś? – wydyszał, klęcząc obok Smitha, który siedział z wyciągniętymi przed siebie nogami i masował czerwone ślady pozostawione przez sznur. – Wiesz, jak bardzo mnie przestraszyłeś, sukinsynie?

- Przykro mi, że się o mnie martwiłeś – odparł Erwin. – Choć nie miałeś powodu. Levi, Levi... powinieneś wiedzieć, że nie umrę, dopóki nie skończę tego, co zacząłem.

- No tak.

Czarnowłosy żołnierz cicho prychnął. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że podobnie jak dowódca ma na sobie mundur Zwiadowcy.

- Ktoś musi wytępić te wszystkie tytany – podsumował ponurym głosem, odwracając wzrok.

- Nie mówiłem o tytanach. – Erwin ujął podbródek Leviego i delikatnie przekręcił twarz drugiego mężczyzny, tak by spojrzeli sobie w oczy.

Dostrzegłszy żar w spojrzeniu dowódcy, czarnowłosy żołnierz spłonął rumieńcem.

- Chciałbym dokończyć to, co zaczęliśmy przed pokojem Hanji – szepnął Smith, pochylając się do przodu.

Róż na policzkach Leviego stał się jeszcze intensywniejszy.

- „To" znaczy... co? – wybełkotał dawny mieszkaniec Podziemi.

Byli teraz tak blisko siebie, że czuł na wargach oddech Erwina.

Smith powoli przejechał kciukiem po dolnej wardze podwładnego, sprawiając, że drobny mężczyzna rozchylił usta.

- To, o czym myślisz już od dawna – wymruczał pułkownik.

- S-skąd... skąd w ogóle pomysł, że o tym myślę?!

Levi za wszelką cenę starał się wyglądać na oburzonego, ale nawet dla samego siebie nie wypadł przekonująco.

Erwin zaśmiał się pod nosem.

- Bez obaw. Ja też o tym myślę. Obsesyjnie.

Wypowiedział ostatnie słowo dyskretnym i pełnym napięcia głosem, jakby zdradzał sekret. A potem przycisnął swoje wargi do ust podwładnego.

Levi wydał zaskoczony jęk, ale nawet nie pomyślał o tym, by zaprotestować. Zanim zastanowił się nad tym, co robi, oddał pocałunek, położył dłonie na barczystym torsie dowódcy i zaczął wodzić palcami po twardych mięśniach ukrytych pod białą koszulą.

Klęczeli naprzeciwko siebie, przylegając do siebie udami. Im dłużej ich wargi ocierały się o siebie... im zuchwalej dłonie każdego z nich dotykały ciała drugiego, tym wyraźniejsze stawały się wybrzuszenia w białych spodniach.

Levi zarzucił drugiemu mężczyźnie ręce na szyję i wydał głębokie westchnienie, nawet na moment nie przerywając pocałunku. Czuł w sobie desperację człowieka, który od wielu dni dryfował przez pustkę bez dostępu do jedzenia, picia, czy też poczucia bezpieczeństwa, jaki dawał stały ląd. Atakował usta Erwina z takim samym pragnieniem, z jakim rzuciłby się na pierwszy od dawna bukłak wody. Jego drżące palce jeździły po szyi, policzkach i włosach dowódcy w taki sam sposób, w jaki dotykałyby ziemi, by upewnić się, że jest solidna, twarda i prawdziwa.

Spodziewał się, że Erwin powali go na plecy i rozedrze poły koszuli, tak by popękały guziki.

Jednak od jasnowłosego mężczyzny niespodziewanie powiało chłodem. Pułkownik Zwiadowców chwycił dłonie dawnego zbira i powoli odsunął je od swojej szyi. Zdumiony tym gestem Levi przerwał pocałunek.

Erwin zareagował na pytający wzrok partnera lekkim uśmieszkiem.

- Och, Levi – wymruczał, kładąc drugiemu mężczyźnie dłoń na policzku. – Tak się cieszę, że nareszcie jesteś mój.

W jego niebieskich oczach kryło się coś mrocznego. Leviemu dreszcz przeszedł po karku.

- Tak uważasz? – wyzywającym tonem zapytał czarnowłosy żołnierz. – Sądzisz, że jestem twój?

Uśmiech Smitha stał się jeszcze szerszy.

- O, tak.

Coś pociągnęło najpierw lewą, potem prawą rękę Leviego. Dawny mieszkaniec Podziemi szarpnął głowami na boki i uświadomił sobie, że jego nadgarstki są skute kajdanami. Łańcuchy wydawały się nie mieć końca, podobnie jak sam most – ciągnęły się daleko, daleko, nad taflą wody i znikały w ciemnościach.

Levi instynktownie szarpnął rękami, próbując się uwolnić, ale tylko pogorszył sprawę. Tajemnicza siła pociągnęła za kajdany, maksymalnie rozprostowując skrępowane ręce.

Niewzruszony tym wszystkim Erwin powoli podniósł się z klęczek i popatrzył na podwładnego z góry.

- Co to ma, u licha, znaczyć? – syknął Levi, wodząc podenerwowanym wzrokiem po otoczeniu. – E-Erwin... Co...

Smith chwycił go za podbródek i zadarł mu głowę do góry.

- Jeśli już ktoś powinien zadawać pytania, to ja – powiedział zdawkowym tonem. – Nie otrzymałeś mojego pozwolenia, by się odezwać.

- Pozwolenia?! – Levi gniewnie wyszarpnął podbródek z uścisku. – Nie wiem, czemu nagle wyskakujesz do mnie z takim gównem, ale masz natychmiast przestać! Nie jestem twoim pierdolonym niewolnikiem!

- Nie? – Erwin wyglądał na szczerze zdziwionego.

- Nie, do diabła! – Czarnowłosy żołnierz wykrzyknął już nie tylko ze złością, ale także z rozpaczą.

Cała ta sytuacja sprawiała, że czuł się zraniony i zdradzony. Zrobiłby dla Erwina wiele, ale nie potrafił pogodzić się z tym, że klęczy naprzeciwko swojego dowódcy, mając ręce skute łańcuchami.

A najbardziej dobijał go fakt, że Smith patrzył na niego z tą swoją zamyśloną miną, pocierając podbródek. Nad czym tu, kurwa, gdybać?! Powinien od raz uwolnić Leviego, zamiast zachowywać się jak nieczuły dupek!

Zupełnie jakby czytając drugiemu mężczyźnie w myślach, Erwin wyciągnął z kieszeni klucz.

- A zatem... chcesz, bym cię uwolnił? – zapytał powoli.

- Tak. – Levi wydał głośne westchnienie ulgi. – Erwin, ja.... Nie wiem, co się tu odwala, ale proszę, uwolnij mnie z tych dziwnych łańcuchów – zwrócił się do dowódcy błagalnym tonem. - Nienawidzę czuć się skrępowany!

- Naprawdę? – Erwin przekrzywił głowę. – Bo mnie się wydaje, że jednak lubisz być uwięziony na łańcuchu. Chciałeś, żebym był twoim panem od dnia, gdy się spotkaliśmy. Kiedy klęczałeś naprzeciwko mnie... Tamtego dnia, w Podziemiu... Już wtedy wiedziałem, że pewnego dnia uczynię cię moim. I że zaakceptujesz ten stan rzeczy bez mrugnięcia okiem.

- No cóż, ŹLE myślałeś! – chłodno odparł Levi. – Sądzisz, że rozumiesz moje uczucia lepiej ode mnie? Skoro proszenie po dobroci nie pomaga, to nie mam innego wyboru: uwolnij mnie, albo pożałujesz!

- W porządku.

Chociaż Smith zgodnie przytaknął, nie wykonał żadnego ruchu, by uwolnić towarzysza. Skojarzył się Leviemu z aktorem, który zamarł na scenie, nie mogąc sobie przypomnieć dalszej części scenariuszu.

Po dłuższym milczeniu Erwin cicho westchnął.

- Jest tylko jeden problem – mruknął, przypatrując się kluczowi. – Czy ja jestem tego typu człowiekiem?

Levi zamrugał.

- Że co? – zapytał głupio.

Smith popatrzył na niego poważniej niż kiedykolwiek wcześniej.

- Czy uważasz, że jestem tego typu człowiekiem? – zapytał rzeczowym tonem. – Kimś, kto schodzi do najciemniejszego miejsca w obrębie Trzech Murów, by zdobyć bezcenny łup, a potem traktuje swoje zwierzątko z szacunkiem.

Sam fakt, że w ogóle prowadził takie rozważania... że podchodził do tego w taki sposób, przyprawiał Leviego o zawrotu głowy. Dawny mieszkaniec Podziemi przełknął gulę, która utkwiła mu w gardle i drżącym głosem oznajmił:

- Ch-chyba... chyba ty sam wiesz najlepiej, jakim jesteś człowiekiem. Więc może sam sobie odpowiedz?

- Nie mogę. Ty musisz to ustalić.

- Niby dlaczego?!

- Ponieważ to twój sen, Levi. Nie mój.

Oczy dawnego zbira rozszerzyły się. Uświadomienie sobie, że to tylko sen, powinno napełnić go ulgą, jednak wcale tak się nie stało. Przeciwnie – poczuł się jeszcze bardziej zdezorientowany.

- Dlaczego z tym walczysz? – z prawej strony Leviego dobiegł aksamitny głos.

Czarnowłosy żołnierz szarpnął głową, by spojrzeć na przybysza. Był to chudy mężczyzna ubrany w obcisłe czarne ubranie. Jego twarz zakrywała czerwona maska diabła.

- Przestań się opierać, Levi – kusił przymilnym głosem. – Pomyśl o mocy, którą mam ci do zaoferowania.

Levi przypomniał sobie, co Kenny powiedział mu o pakcie z diabłem. Zacisnął zęby.

- Kim jesteś, skurwielu?! – warknął do zamaskowanego nieznajomego. – Nie będę negocjować z kimś, kto nie zamierza pokazać mi gęby!

Ubrany na czarno mężczyzna sięgnął dłonią do maski. Kiedy ją zdjął, Levi wydał zszokowane sapnięcie.

To była jego twarz... jego własna!

Zupełnie jakby spojrzał w lustro. Z tym że wyglądał inaczej niż zwykle – jego spojrzenie było pełne grozy i odrobinę szalone. Wyraz twarzy kogoś, kto pozbył się resztek opanowania. Czy tak właśnie wyglądał, gdy masakrował złodziei, którzy porwali Erwina?

Levi nawet nie zdążył przełknąć szoku po zobaczeniu samego siebie, gdy z przeciwnej strony odezwał się do niego inny głos.

- Nie chcesz skończyć tak jak ja... prawda, Levi?

Gwałtownie obrócił głowę. Po jego lewej stronie stała kolejna postać w czerwonej masce diabła. Tym razem kobieta.

Dłoń, która uniosła się do góry, była szczupła i nienaturalnie blada. W momencie, gdy długie palce odsunęły maskę od twarzy, na piersi kobiety opadły kosmyki długich czarnych włosów.

Levi poczuł, że zaraz zemdleje.

- M-mamo? – wykrztusił cienkim głosem.

Kuchel była równie piękna, jak zapamiętał. Długie rzęsy, przepełnione zmęczeniem szare oczy. Tylko ten obcisły czarny strój zdawał się nie pasować.

- Kiedy nie masz pana – ochrypłym głosem zaczęła kobieta – twoją jedyną opcją jest sprzedawanie się każdemu, kto cię zechce. I ostatecznie...

Kości policzkowe Kuchel stawały się coraz wyraźniejsze a wargi coraz bardziej podchodziły do góry, odsłaniając zęby. Aż wreszcie twarz pięknej młodej kobiety stała się twarzą trupa.

- Niezbyt miła perspektywa, co dzieciaku? – zapytał dziarski głos dobiegający zza pleców Erwina. – Z dwojga złego już lepiej zostać bezdusznym draniem bez honoru, takim jak ja.

Levi rozpoznałby ten głos absolutnie wszędzie. Wiedział, kogo zobaczy, jeszcze zanim obrócił głowę.

Erwin stał w miejscu, przypatrując się kluczowi, który trzymał na wysokości twarzy. Oczy miał zmrużone. Zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie.

Nie zareagował, gdy wysoki mężczyzna podkradł się do niego od tyłu i zarzucił mu dłoń na ramię.

Podobnie jak poprzednie dwie postacie, Kenny miał ciemne ubranie i zasłoniętą twarz.

- No siemka! – zawołał, teatralnie zrzucając maskę diabła. – Tęskniłeś?

Ani trochę się nie zmienił, od czasu gdy Levi widział go ostatnim razem. Choć wyjątkowo nie miał na głowie kapelusza.

- Straszna ta twoja wizja, młody – westchnął, kręcąc głową. – Ale nie zamierzam ci współczuć. W końcu cię ostrzegałem, nie? Od początku mówiłem, co cię spotka, ale nigdy mnie nie słuchałeś! I co? Teraz tkwisz w łańcuchach, jak ostatni osioł!

Levi odruchowo szarpnął rękami i obnażył zęby niczym rozjuszony szczeniak. W tym momencie uświadomił sobie, że nie jest już dorosłym mężczyzną tylko nastoletnim chłopcem. Zmierzył swoje niedojrzałe ciało zszokowanym spojrzeniem.

Kenny wyciągnął nóż.

- Minęło tyle lat, a ty wciąż jesteś zagubionym dzieciakiem? Spoko, nie łam się! Na twoje szczęście, nadal mam do ciebie słabość. Kogoś innego bym wyrolował, ale ciebie potraktuję uczciwie. Dawno temu złożyłem ci pewną obietnicę i zamierzam się z niej wywiązać.

Ostrze przylgnęło do gardła Erwina.

- Kenny, NIE! – wrzasnął Levi.

Fakt, że miał głos nastolatka, wzbudził w nim zażenowanie, ale tylko na chwilę. Wyparowały z niego wszystkie uczucia poza jednym: panicznym strachem o życie Erwina.

- Proszę cię, zostaw go! – błagał Levi. – Nie chcę, żebyś go zabijał! O-on... on nie jest taki!

- Och, nie jest? – zapytał szczerze zaciekawiony Kenny. – Na pewno?

Chłopiec chciał odpowiedzieć: „tak, na pewno", ale coś go przed tym powstrzymało.

Erwin cały czas tkwił w bezruchu, gapiąc się na cholerny klucz i zupełnie nic sobie nie robiąc z przyciśniętego do gardła noża. Miał identyczną minę jak wtedy, gdy siedział przy biurku i intensywnie nad czymś myślał.

Levi nawet nie pamiętał, ile razy siedział na kanapie w gabinecie Smitha i przypatrywał się pracującemu dowódcy, zadając sobie pytania:

Kim, tak właściwie, jest ten człowiek? O czym myśli? Czego chce? Dlaczego odkrycie jego prawdziwego oblicza musi być tak cholernie trudne?

A co jeśli Erwin wcale nie był wyjątkowy? A co jeśli był tylko kolejnym wyrachowanym draniem, który chciał wykorzystać Leviego do swoich celów?

- Jeśli za długo będziesz nad tym kminił, ktoś inny podejmie decyzję za ciebie – zaśpiewał Kenny. – Czas mija. Tik tak!

Nieco mocniej przycisnął nóż do gardła Erwina. Po szyi jasnowłosego pułkownika popłynęła stróżka krwi.

- Nie! – krzyknął nastoletni Levi. – K-Kenny, proszę... Potrzebuję więcej czasu! J-ja... ja nawet nie wiem, co to wszystko znaczy! A-ani skąd wzięły się te łańcuchy....

- A twierdzisz, że to ja jestem głupkiem. – Rozpruwacz przewrócił oczami. – To powinno być dla ciebie oczywiste, młody! Łańcuchy pojawiają się znikąd, tylko jeśli sam je sobie stworzysz.

Jakby na potwierdzenie tych słów zza mgły wyłoniły się dwie wyspy. Na każdej z nich stał dorosły Levi ubrany w strój, który zwykł nosić w Podziemiu. Klony ściskały końcówki łańcucha, patrząc przed siebie zniesmaczonym wzrokiem.

Nastoletni Levi wytrzeszczył oczy. A więc od samego początku się mylił! To nie Erwin zakuł go w łańcuch, tylko... tylko...

- Żałosne – zakpił jeden z sobowtórów. – Mógłbyś bez problemu się uwolnić, ale nie potrafisz się na to zdobyć.

- Nie potrzebujesz klucza – powiedział drugi klon. – Poddaj się swojemu przeznaczeniu, a łańcuchy same znikną!

- Czego tak strasznie się boisz? – zapytał Levi, który wcześniej zdjął maskę diabła.

- Czy myśl o należeniu do mnie naprawdę wydaje ci się aż tak obrzydliwa? – wyszeptał Erwin, nareszcie podnosząc wzrok znad klucza.

- Skoro nie potrafisz podjąć decyzji... - grobowym głosem oznajmił Kenny. – To los tego kolesia już jest przesądzony!

Po tych słowach poderżnął Smithowi gardło.

- NIEEEE!

Levi poderwał się do pozycji siedzącej, zrzucając z siebie kołdrę. Potrzebował paru chwil, by uświadomić sobie, gdzie jest – nie na jakimś porąbanym moście tylko we własnym łóżku.

A nie, poprawka: w łóżku Erwina. Które poprzedniego dnia zaanektował, po tym jak wyrzucił swojego dowódcę z własnego pokoju. Wspomnienie ostatniej wymiany zdań ze Smithem sprawiło, że się zarumienił.

Wydawszy westchnienie frustracji, zamknął oczy i wsunął dłoń w poplątane kosmyki włosów. Chociaż ledwie wczoraj je umył, lepiły się od potu. Podobnie jak należąca do Erwina długa szara tunika, którą Levi „wypożyczył", gdy uświadomił sobie, że nie ma żadnych ciuchów do spania.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego nierozgarnięci koledzy ocalili z płonącego baraku książkę, miotłę i kolekcje noży, ale za to w ogóle nie pomyśleli o ratowaniu ubrań. Co za łajzy!

Levi uchylił powieki i zerknął na rękawy, które podwinął aż do łokci. Za każdym razem, gdy na nie patrzył, przypominał sobie, że ma na sobie rzecz należącą do Erwina i palił buraka. Tak było również i tym razem.

Będę musiał ją wyprać – pomyślał Levi, łapiąc za materiał na wysokości klatki piersiowej i zbliżając go nosa.

Tak jak przypuszczał, wyczuł nie tylko zapach Erwina, ale też odór potu.

Ostrożnie opuścił bose stopy na podłogę, spojrzał za siebie i zaklął pod nosem.

Pościel była tak mokra i cuchnąca, jakby leżał na niej ktoś śmiertelnie chory, zmagający się z wysoką gorączką. Wielka plama na białym materiale natychmiast podniosła Leviemu ciśnienie i sprawiła, że zapragnął zerwać wszystko z łóżka, cisnąć to do beczki z zimną wodą i zasypać proszkiem do prania. Zupełnie pomijając jego obsesję na punkcie czystości, aż strach pomyśleć, do jakiego wniosku dojdzie Erwin, gdy zobaczy swoje wyrko w takim stanie.

Ugh! Ten zadufany w sobie palant jak nic uzna, że Levi onanizował się pod jego nieobecność! Albo, że miał „mokry sen" jak jakiś, za przeproszeniem, nastolatek...

To ostatnie, tak właściwie, nie było jakoś bardzo dalekie od prawdy.

Levi przypomniał sobie początek swojego snu i jego dłoń odruchowo powędrowała do ust. Przez chwilę wodził palcem po dolnej wardze, starając się odtworzyć to, co czuł, gdy kciuk Erwina dotykał go w taki sam sposób. Kiedy uświadomił sobie, co robi, wytrzeszczył oczy. Błyskawicznie zabrał dłoń od twarzy, położył ją na kolanach i przykrył drugą ręką.

- Co ty wyrabiasz? – syknął, szarpiąc głową w bok. – Przecież nie jesteś jakimś napalonym gówniarzem!

Próbował nad sobą zapanować, ale z miernym skutkiem. Wszystko w tym cholernym pomieszczeniu działało na niego stymulująco – w którą stronę by nie spojrzał, był otoczony przez rzeczy Erwina. Niektóre z nich widział po raz pierwszy. Jak chociażby niebieskie kapcie, które leżały równo nieopodal łóżka. Sądząc po ich stanie, musiały zostać zakupione niedawno. Czyżby Smith zyskał jakiś szczególny powód, by nie łazić w butach po swoich kwaterach? Wcześniej nie wydawał się przywiązywać do tego wagi – gdy Levi i Farlan przeszukiwali jego pokój, na podłodze było od groma brudu i śladów pozostawionych przez zabłocone podeszwy.

Chce zdobyć u ciebie punkty – szepnął cichy głosik w głowie dawnego bandyty. – Być może spodziewał się, że pewnego dnia cię tutaj zaprosi? Powinieneś nareszcie odpuścić i przestać w niego wątpić!

Czarnowłosy żołnierz przypomniał sobie, co usłyszał we śnie.

„Przestań się opierać, Levi!"

Jego głowę wypełniły sceny z koszmaru. Most. Łańcuchy. Postacie w maskach. Kenny trzymający Erwinowi nóż przy gardle!

Levi zagryzł zęby, objął swój brzuch i zgiął się w pół.

Co się, u licha, z nim dzieje? Nawet nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miał nocny koszmar. To było zupełnie nie w jego stylu!

ŁUP! ŁUP!

Ktoś zastukał w drzwi.

Przekonany, że to Erwin przybył przejąć swój pokój, Levi przeżył krótki moment paniki. Kurwa mać! Ostanie, czemu mu trzeba, to zostać nakrytym w tak żałosnej sytuacji.

- Cz-czekaj! – zawołał, zrywając się na nogi. – Nie jestem jeszcze w pełni ubrany, więc daj mi chwilę, żeby...

Już miał sięgnąć po klamkę, gdy drzwi zostały otwarte. Mało brakowało, a zdzieliłyby go w nos – minęły jego twarz o zaledwie centymetr!

Tylko jedna osoba wparowywała do pomieszczeń w tak bezczelnym stylu. I tym kimś nie był Erwin.

Hanji stała na korytarzu w klapkach bez skarpetek, spodniach od munduru i białej koszuli, na której jeden pasek do trójwymiarowego manewru był już zapięty, a drugi zwisał luźno wzdłuż ciała. Przez ramię miała przewieszony ręcznik, a w dłoni trzymała szczoteczkę do zębów. Okulary nie znajdowały się – jak zwykle – na nosie, lecz tkwiły w rozczochranych włosach, pełniąc rolę opaski. Usta wciąż były pełne resztek fioletowej pasty.

- Erwin! – wykrzyknęła zwariowana kobieta. - Nie uwierzysz, jaki odjechany sen miałam dzisiaj w nocy. Przypomniałam sobie wszystkie szczegóły, gdy siedziałam na klopie i myłam zęby!

Dawny mieszkaniec Podziemia wzdrygnął się z niesmakiem. Wolałby nie wiedzieć, że ta świruska jednocześnie stawiała kloca i myła zęby.

Niezrażona jego wyrazem twarzy, Hanji mówiła dalej:

- Byłam tytanem! Rozumiesz to? JA! Jako tytan! Byłam większa niż wszystkie drzewa w lesie i miała TAKIE cyce! – podkreśliła, wyciągając przed siebie ręce. – Chodziłam po okolicy i zjadałam ludzi. Ale z jakiegoś powodu polowałam tylko na wysokich blondynów... - wymamrotała, masując podbródek. – To było strasznie dziwne! Przestraszyłeś się, że ciebie też zjem, więc zafarbowałeś włosy na czarno i obciąłeś sobie nogi, bym nie mogła cię rozpoznać. Szaleństwoooo, nieee?

Popatrzyła na Leviego, złapała się za policzki i wydała histeryczny okrzyk okrzyk.

- O-mój-Boże! To NIE był seeeen!

Czarnowłosy żołnierz przewrócił oczami. Nie miał pojęcia, co on, do licha, zrobił w poprzednim życiu, by użerać się z czymś takim z samego rana!

Złapał za okulary na głowie Hanji i jednym płynnym ruchem naciągnął je na nos wariatki.

Szalona kobieta poprawiła oprawy, zamrugała i wreszcie zdała sobie sprawę, z kim ma do czynienia.

- Oooo, Levi! – zawołała, szczerząc się od ucha do ucha. – Co ty tutaj robisz?

Splotła palce dłoni i popatrzyła na niego oczami błyszczącymi od ekscytacji.

- Ty i Erwin już się pogodziliście? – zapytała tonem rozradowanego dziecka.

- Taaa, przedwczoraj wszystko sobie wyjaśniliśmy – odparł Levi. – Wtedy, w knajpie. Sądziłem, że już o tym wiesz. W końcu przy tym byłaś. Nie rozumiem, dlaczego moja obecność tutaj miałaby...

Urwał, bo coś sobie uświadomił.

Kiedy Hanji zadała pytanie, nie miała na myśli... „przyjacielskiego" pogodzenia się. Gdy Levi zdał sobie sprawę, co tak naprawdę mu zasugerowano, stał się purpurowy na twarzy.

- To nie tak jak myślisz! - wydarł się szalonej kobiecie w twarz. – Ja i Erwin nie jesteśmy...

- Dobra, już dobra. – Uspokajająco uniosła dłonie. – Rany, już nie można sobie pofantazjować? Słuchaj, możesz podać mi sennik? Erwin trzyma go na trzeciej półce, mniej więcej w...

Nie dokończyła, bo Levi zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

- Ej, no weź! – usłyszał jej stłumiony przez drewno, rozżalony głos. – Chcę szybko sprawdzić znaczenie tego, co widziałam, zanim wszystko zapomnę. Sny są odzwierciedleniem podświadomości, wiesz?

Jeszcze przez pewien czas awanturowała się, ale ostatecznie dała za wygraną. Po korytarzu rozniósł się odgłos jej kroków.

Przejęty tym, co usłyszał, Levi sięgnął do półki z książkami i odnalazł przeklęty sennik. Długo nie mógł się zdecydować, którą frazę wyszukać, ale ostatecznie postawił na „łańcuchy".

Pieprzona książka poinformowała go, że „nie potrafi uwolnić się od swojej przeszłości". Zirytowany, odłożył ciężkie tomisko na miejsce.

- To akurat wiedziałem i bez sennika – wymamrotał do siebie.

Z każdą chwilą był coraz bardziej świadom przepoconych ubrań klejących się do skóry. Wzdychając, sięgnął po kosz na pranie, cisnął do niego pościel, po czym ściągnął przez głowę koszulę Erwina.

Przez pewien czas stał na środku pomieszczenia, nagi od stóp do głów, zastanawiając się, czy w szafie dowódcy znajdowało się coś, co mógłby założyć, nie robiąc z siebie błazna. Jego rozmyślania przerwał odgłos pukania.

Przekonany, że to Hanji wróciła, Levi zmierzył drzwi lodowatym spojrzeniem.

- To nie jest odpowiedni moment! – warknął. – Przyjdź później!

- Pukałem tylko z grzeczności – padła spokojna odpowiedź. – Nie potrzebuję twojego pozwolenia, by wejść do moich własnych kwater.

Do pomieszczenia wkroczył Erwin. Miał na sobie te same ubrania co poprzedniego dnia. Biorąc pod uwagę, jak długo w nich paradował, capiły jeszcze gorzej niż koszula, którą Levi cisnął do kosza na pranie.

Mimo to Smith niespecjalnie przejmował się swoim żałosnym stanem. Prawdę mówiąc, wyglądał na zbyt zmęczonego, by przejmować się czymkolwiek! Pod zmrużonymi oczami miał ogromne cienie, a jego blond włosy były rozczochrane i pełne... eee... słomy? Gdzie on, do licha, spał?

- Levi, przepraszam, ale desperacko potrzebuję położyć się na czymś miękkim – zaanonsował, masując skroń. – Ostatnia noc była dla mnie bardzo...

Niespodziewanie zamarł w bezruchu. Levi z początku był zdziwiony tą reakcją, ale po chwili przypomniał sobie, że jest równie goły jak w dniu narodzin. Chciał chwycić poduszkę i zakryć miejsce między nogami, ale kiedy wyciągnął rękę, zdecydował, że wcale nie chce zachowywać się jak spłoszona panienka!

Na litość boską... przecież obaj byli facetami, nie? To nie tak, że Erwin oślepnie, bo wszedł do swojego pokoju i na dzień dobry został przywitany widokiem cudzego fiuta!

Zresztą... gdyby to Levi zobaczył swojego dowódcę nago, nie robiłby z tego jakiejś wielkiej szopki. Prawdę mówiąc, nawet specjalnie by się tym nie przejął. W ogóle. Ani trochę!

Tak sobie powtarzał, ale gdy wyobraził sobie nagiego Erwina, jego myśli wcale nie okazały się w stu procentach niewinnie.

Co więcej – coś w spojrzeniu dowódcy napełniało go przeczuciem, że Smith również nie postrzega go jak pierwszego lepszego gołego faceta, takiego samego jak wszyscy inni. Aczkolwiek, ciężko było zweryfikować ten wniosek, jako że jasnowłosy mężczyzna szybko przywołał na twarz typową dla siebie minę pokerzysty.

Zawstydzony, Levi rozmasował łokieć. Wciąż nie zrobił nic, żeby się zakryć.

Wyluzuj ­– powiedział sobie. – Obaj jesteście facetami. Po prostu rozmawiaj z nim jak gdyby nigdy nic. Obaj jesteście facetami!

- Przykro mi, że przeze mnie miałeś ciężką noc – wymamrotał, zmuszając się do nonszalanckiego tonu. – Ja... - odchrząknął i dokończył: - Jak głupio by to nie brzmiało, nie zorientowałem się, że to twój pokój, gdy cię stąd wywalałem.

- W porządku. – Erwin krótko skinął głową. – Obaj byliśmy wycieńczeni. Nic wielkiego się nie stało.

Powiódł oczami od dołu do góry, po drodze zatrzymując wzrok na poszczególnych częściach ciała Leviego: jego szczupłych, lecz umięśnionych nogach. Puszku czarnych włosów nad kroczem. Maleńkim pępku pośrodku pięknie wyrzeźbionego brzucha. Klatce piersiowej, która była niemal tak biała jak marmur.

Levi nienawidził faktu, że nie potrafi niczego wyczytać z błękitnych oczu dowódcy.

Co Erwin sobie myślał, gdy tak na niego patrzył? Kpił z chudej sylwetki człowieka z Podziemi? A może współczuł towarzyszowi niskiego wzrostu i drobnej budowy? To raczej niemożliwe, by podziwiał to, co widzi... prawda? Choć gdyby tak było, Levi czułby się mile połechtany.

Zanim zorientował się, co robi, zaczął analizować swoje ciało, obsesyjnie rozmyślając o elementach, z których nie był zadowolony. Na przykład o skórze, która zawsze wydawała mu się nienaturalnie jasna. Albo o zbyt wyraźnych żebrach. Cóż... siedział na Powierzchni już dobre pół roku, wiec nie odstawały tak bardzo jak kiedyś, ale wciąż przyprawiały Leviego o kompleksy. Podobnie jak stopy. Nienawidził faktu, że były małe, jak u cholernego dzieciaka.

- Zawsze śpisz nago? – głos Erwina wyrwał go z rozmyślań.

Levi odpowiedział bez zastanowienia:

- Właściwie to pożyczyłem twoją tunikę.

Szlag! Chyba nie powinien się do tego przyznawać.

- Wybacz, że bez pytania – dodał szybko, odwracając głowę, by ukryć rumieniec.

- To nie tak, że miałeś jakiś wybór – łagodnie odparł Erwin.

Podszedł do podwładnego i wyciągnął w jego kierunku torbę. Tę samą, która została zakupiona podczas pamiętnego dnia wolnego.

- Znalazłem ją na korytarzu niedaleko stąd – wyjaśnił.

- Wydaje mi się, że zrzuciłem ją z siebie, gdy zorientowałem się, że cię porwano – wymamrotał Levi. – Nawet nie pamiętam, w którym miejscu. Wszystko działo się tak szybko.

- W środku są twoje stare rzeczy. Jednak pełno na nich plam, więc podejrzewam, że będziesz wolał zapasowy mundur, który dla ciebie znalazłem.

- Taa, zdecydowanie.

Czując się w diabły niezręcznie, Levi wziął od dowódcy rzeczy i przycisnął je do piersi.

- Dzięki.

Erwin skinął głową. Wyminął podwładnego i padł na łóżko twarzą w dół. Dopiero teraz było widać, jak bardzo był wycieńczony.

- Zanim stąd pójdę, mogę jeszcze raz skorzystać z twojego prysznica? – spytał Levi.

- Mhm.

Czarnowłosy żołnierz wydał westchnienie ulgi. Myśl o narzuceniu munduru na śmierdzące i przepocone ciało napawała go obrzydzeniem. Już miał otworzyć drzwi do łazienki, jednak zamarł z dłonią na klamce i obejrzał się przez ramię.

- Ty też powinieneś się wykąpać – rzucił do Erwina.

Pułkownik nie otworzył oczu, lecz jego wargi ułożyły się w subtelny uśmiech.

- Popracuj nad dobieraniem słów, Levi – wymamrotał, wtulając policzek w poduszkę. – Zabrzmiało to tak, jakbyś proponował mi wspólny prysznic.

Levi przypomniał sobie, co on i Erwin robili w jego śnie i poczerwieniał aż po końcówki uszu.

- M-miałem na myśli to, że śmierdzisz! – zwrócił dowódcy uwagę. – A poza tym, nie powinieneś spać w łóżku, na którym nie ma pościeli. Wiesz, jakie to niehigieniczne? Przenieś się na chwilę na kanapę, to położę nowe prześcieradło.

Z ust Smitha wyszedł cichy pomruk protestu.

- Zostawiasz na materacu całą masę siana – ciągnął Levi, marszcząc brwi. – Gdzie ty, tak w ogóle, spałeś?

- Z Piorunem.

W pierwszym odruchu dawny zbir ujrzał w wyobraźni twarz atrakcyjnego mężczyzny i poczuł w sercu nieprzyjemny ścisk. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że Piorun to koń Erwina.

- Nie lubi dzielić się boksem – wymamrotał Smith. – Parę razy mnie kopnął.

Myśli Leviego wyprodukowały słodki obraz Erwina zwiniętego w kłębek na sianie i wtulonego policzkiem w końską szyję. Dawnemu zbirowi nie podobało się, co ta wizja robiła z jego ciałem. Ani trochę mu się to nie podobało!

- K-kiedy się umyję, wypiorę ci pościel – wyrzucił z siebie, otwierając drzwi do łazienki nieco mocniej, niż zamierzał.

- Nie musisz – wymruczał Erwin, wsuwając dłonie pod poduszkę.

Jego oczy pozostawały zamknięte. Kiedy tak leżał, Levi pierwszy raz zdał sobie sprawę, jak długie były rzęsy dowódcy. Cholera jasna... musiał jak najszybciej opuścić to pomieszczenie!

- Z-zrobię ci pranie i koniec tematu! – zaanonsował, wpadając do łazienki.

- Dyżurny się tym zajmie – usłyszał, zanim zdążył zatrzasnąć drzwi. – Jeśli to dla ciebie ważne, możesz posprzątać u mnie innym razem.

Stojąc pod prysznicem, Levi upewnił się, by ustawić najzimniejszą wodę z możliwych, a to i tak nie pomogło mu zapanować nad gorącymi myślami. Oparł dłonie o ścianę, pochylił głowę i zacisnął oczy, za wszelką cenę starając się wyrzucić z pamięci sceny ze snu. A także inne stymulujące wizje.

Dłonie Erwina sunące po jego ciele. Erwin śpiący w stajni, tulący się do swojego wierzchowca. Erwin... zbyt zmęczony, by wziąć prysznic czy nawet przebrać się i w efekcie leżący plackiem na łóżku, w tej swojej zbyt ciasnej kraciastej koszuli.

Nienawidząc swojej słabej woli, Levi oderwał jedną dłoń od ściany i pozwolił jej wpełznąć między uda. Gdy zesztywniałe od zimna palce zacisnęły się na drżącym członku, z ust niskiego mężczyzny wyszło westchnienie ulgi.

Co ty wyrabiasz? – Levi usłyszał w myślach własny głos. – Twoje pierwsze walenie konia od MIESIĘCY, a wyobrażasz sobie JEGO? Erwina Smitha, ze wszystkich ludzi?!

Czuł się zdezorientowany i oburzony, jednak nie mógł przestać pocierać twardniejącego fiuta. Zanim zorientował się, co się dzieje, sięgnął wolną dłonią do pokrętła i przesunął je drżącymi palcami, by zamiast zimnej wody poleciała ciepła.

Powoli wypuścił powietrze z ust i odchylił głowę do tyłu. Krople bombardowały jego czoło i spływały po twarzy przez na-wpół przymknięte powieki aż do lekko rozchylonych ust. Palce przesuwały się po wrażliwym członku coraz energiczniej, pocierając spragnione dotyku miejsca. Levi czuł wstyd, że robi coś takiego pod cudzym prysznicem, ale nadal nie potrafił się powstrzymać. Na każdym etapie swojego życia dzielił przestrzeń z innymi ludźmi, więc był przyzwyczajony do zaspokajania się „po cichu".

Właściwie to nawet dobrze, że postanowił zrobić coś takiego w kwaterach Erwina zamiast w łazience komunalnej. Tutaj przynajmniej nikt go nie przyłapie!

A przynajmniej tak sobie powtarzał, by usprawiedliwić fakt, że nie potrafi oderwać ręki od swojego fiuta. Właściwie to... kiedy ostatnio walił konia? Z pewnością było to jakoś przed śmiercią Farlana i Isabel, ale nie potrafił wskazać dokładnego momentu. Kurwa. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak cholernie tego potrzebował!

Przyśpieszył tempa, szukając orgazmu, jednak spełnienie nie chciało do niego przyjść. Frustrujące to jak diabli, ale jego własna dłoń przestała mu wystarczać. Prawdę powiedziawszy, wolałby, żeby była większa. Ale nie taka jak dłonie napakowanych kolesi, którzy pracowali przy przerzucaniu węgla, a potem tymi samymi łapskami macali jego mamę po tyłku. Nie. Chciał widzieć na swoim członku czyste ręce. Długie palce, zadbane paznokcie.

Takie jak te, które widywał, gdy odwiedzał gabinet takiego jednego faceta z wielkimi brwiami.

Piękne dłonie, które trzymały pióro i zapisywały kolejne rzędy liter z niezwykłą starannością. Jedna z nich byłaby w stanie objąć całego penisa Leviego, tak by wystawał sam czubek. Albo mogłaby chwycić jego pośladek i wsunąć jeden z tych wspaniałych palców w miejsce będące źródłem wszelkich rozkoszy. Levi tak bardzo tego pragnął!

Jednak zaraz potem przypomniał sobie swoje własne ręce zakute w kajdany i otworzył oczy, gwałtownie wciągając powietrze.

Spływająca po jego ciele ciepła woda nagle wydała mu się lodowata, zaś członek, który jeszcze chwilę temu był twardy jak kamień, w ekspresowym tempie zaczął mięknąć.

Zły i niezaspokojony, Levi wydał jęk frustracji i uderzył pięścią w ścianę.

Niewiarygodne.

Przeżył dokładnie to samo, co w swoim śnie. W jednej chwili był szczęśliwy i zrelaksowany, a w drugiej czuł się jak schwytane w pułapkę zwierzę. Należało nareszcie to przyznać: miał kurewsko poważny problem!

Wszystko wskazywało na to, że nie tylko lubił, ale wręcz pożądał Erwina Smitha. Prawdopodobnie od jakiegoś czasu. I najwidoczniej nie tylko on zdążył to zauważyć, biorąc pod uwagę zachowanie Starego Dziada i Wariatki w Okularach.

A jakby to samo w sobie nie było wystarczająco trudne do przetrawienia, dochodził jeszcze drugi problem.

Po wszystkim, co wydarzyło się w dniu porwania, Levi nie potrafił obdarzyć zaufaniem ani siebie ani Erwina, co z każdą chwilą coraz bardziej doprowadzało go do szaleństwa. I niestety był tylko jeden sposób, żeby temu zaradzić.

Musieli szczerze ze sobą porozmawiać.

I to jak najszybciej!    

Notka autorki

Nie mogę uwierzyć, że od publikacji poprzedniego rozdziału minął aż miesiąc! Mam nadzieję, że tak długa przerwa nie sprawiła, że wyszłam z wprawy i rozdział wam się spodobał.

Jak zapewne zauważyliście, Levi nie postrzega już swojego dowódcy w czysto platoniczny sposób. Co więcej – nareszcie dojrzał do tego, by otwarcie to przyznać.

Jednak to nie oznacza kłopotów między tą dwójką. Jak na to nie patrzeć, nasz dzikusek ma za sobą dość trudną przeszłość, w dodatku usłyszał od Kenny'ego kilkna (niebezpodstawnych) ostrzeżeń i to może nieźle skomplikować jego relacje z Erwinem. Zanim panowie na dobre się „spikną" będą musieli zdać kilka poważnych testów.

Mnie, niestety, też czeka ciężki czas – wraz z wrześniem w mojej pracy rozpoczął się tak zwany wysoki sezon (zanim ktoś zapyta: nie, NIE jestem nauczycielką w szkole), więc będę miała trochę mniej czasu na pisanie :/

Mimo to, postaram się publikować przynajmniej raz w tygodniu, albo chociaż co dwa tygodnie. W końcu w tym opowiadaniu ma się wydarzyć jeszcze całe mnóstwo ciekawych rzeczy i nie mogę się doczekać, by je opisać.

Jeśli chcecie mnie zmotywować, zostawienie komentarze będzie fantastycznym pomysłem – na pewno się nie obrażę ;)

Tym, którzy już skomentowali tego fika, dziękuję z całego serca!

Jeśli wam jeszcze nie odpisałam, bardzo przepraszam. Jak zapewne zauważyliście, ostatnimi czasy nie bywałam tutaj zbyt często.

Ściskam was bardzo mocno i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top