Rozdział 32 - Czterdzieści godzin
- Zostawcie go! On nie jest jednym z nich!
Shadis wyszedł na brzeg, klnąc pod nosem i zrzucając z ramion wodorosty. Zaraz... czyżby przypłynął tutaj aż z mostu? Po jaką cholerę ponownie się moczyć? Nie prościej po prostu ubrać sprzęt do trójwymiarowego manewru i przelecieć nad taflą wody?
Jednak Levi nie mógł pozwolić sobie na luksus, by głębiej się nad tym zastanawiać. Miał znacznie poważniejsze zmartwienia. Na przykład fakt, że jeden z Żandarmów dźgał go w ramię końcem karabinu.
- Gdzie z tymi łapami? – warknął Levi, robiąc krok do tyłu i łypiąc na wyciągane w swoim kierunku kajdanki. - W żaden sposób nie zasłużyłem sobie na latanie obrączkach!
- To my o tym zadecydujemy! – odparł stojący najbliżej żołnierz.
- Nie, to JA o tym zadecyduję! – ostry ton Shadisa sprawił, że członkowie Żandamerii gwałtownie obrócili głowy.
Stary Dziad złapał za lufę karabinu, którym celowano w Leviego, i bezceremonialnie odepchnął ją na bok.
- Jestem Dowódcą Korpusu Zwiadowczego, a to jest mój podwładny – oświadczył nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Jeśli chcecie go o coś oskarżyć, wyślijcie mi oficjalne pismo.
Żołnierze Żandamerii nie byli zachwyceni, jednak posłusznie opuścili broń i zrezygnowali z prób aresztowania dawnego mieszkańca Podziemi. Levi z ulgą wypuścił powietrze. Jeśli była jakaś jasna strona tej popapranej sytuacji to taka, że Shadis zaczął całkowicie mu ufać i nie wahał się nazywać go „swoim człowiekiem".
Zupełnie tak, jak powiedział dupek z kolczykiem...
Dłoń Leviego powędrowała do czoła. Dawny protegowany Kenny'ego Rozpruwacza wydał cichy syk bólu.
Tamten podstępny gnój kłamał – powiedział sobie. – Kłamał!
Musieli jeszcze raz go przesłuchać i zmusić go do ujawnienia prawdy!
Co mogło być w chuj trudne, jako że koleś znajdował się już dobre dziesięć metrów od nich. Ręce miał skute za plecami, jednak nie wyglądał na szczególnie zaniepokojonego. Prowadziło go dwóch Żandarmów, którzy jako jedyni całej grupy mieli kaptury na głowach.
Wszystko w tej sytuacji było podejrzane i potwierdzało wcześniejszą teorię Erwina – jeśli gnojek w obrzydliwymi kolczykami zniknie im z oczu, możliwe, że już więcej go nie zobaczą. I tym samym nie wyciągną z niego żadnych informacji.
- Dokąd go prowadzicie? – dość agresywnym tonem spytał Levi.
Żandarmy prowadzące jasnowłosego zbira zatrzymały się, ale nawet nie spojrzały za siebie.
- To chyba jasne? – padła opanowana odpowiedź. – Do więzienia.
Głos należał do kobiety. Levi nigdy w życiu go nie słyszał. Przeszedł kilka kroków na bok, starając się dostrzec zarys twarzy nieznajomej, jednak członkini Żandamerii przewidziała to i obróciła głowę.
Zupełnie jakby nie chciała dać mu się zidentyfikować.
To tylko bardziej zmotywowało go, by poznać jej tożsamość. Levi zamierzał podbiec do dwójki Żandarmów i siłą obrócić ich ku sobie, jednak na jego ramię opadła czyjaś dłoń.
Shadis patrzył na niego ze wzrokiem będącym mieszaniną błagania i ostrzeżenia.
Nie w ten sposób! – jego oczy zdawały się mówić. – Jeśli będziesz agresywny, wpakujesz nas w kłopoty!
Może to i racja. Za cholerę nie szło stwierdzić, którzy z tych Żandarmów byli w zmowie z bandytami, a którzy po prostu wykonywali swoją pracę. W każdym razie, należało za wszelką cenę unikać konfliktu.
Jeśli Levi wykona jeden niewłaściwy ruch, może rzeczywiście wylądować w pierdlu. Albo znacznie utrudnić przewiezienie skradzionego sprzętu z powrotem do Kwatery Głównej Korpusu Zwiadowczego – patrząc na poziom zniszczeń, zdecydowanie będą potrzebować do tego pomocy Żandamerii.
Dlatego Levi wziął głęboki oddech i niechętnie rozluźnił napięte mięśnie ramion.
Mimo to Shadis nie zamierzał tak po prostu rezygnować ze schwytanego.
- Zanim zamkniecie tego człowieka, chciałbym z nim porozmawiać – zadeklarował. – To prawdopodobnie jedyny złodziej, który przetrwał walkę na moście. Bardzo zależy mi, by...
- Możesz go przesłuchać później – powiedziała ta sama kobieta co wcześniej. – Gdy już złożysz odpowiednie dokumenty.
- Mam biegać z papierami, by przesłuchać jednego świadka? – Shadis wytrzeszczył oczy.
Levi w pełni podzielał jego oburzenie.
- Jesteś Dowódcą Zwiadowców – obojętnym tonem odparła przedstawicielka Żandamerii. – Odpowiadasz za walkę z tytanami, nie z ludźmi.
- To nie jest pierwszy lepszy człowiek, tylko lider złodziei, którzy prawie zrujnowali mój Korpus - wycedził Shadis. – Chyba mam prawo...
- Masz do niego takie same prawo co wszyscy. – Głos tajemniczej kobiety pozostawał wkurwiająco spokojny i pozbawiony emocji. – Jak mówiłam, za Murami możesz wydawać rozkazy. Jednak w tej chwili jesteś zwykłym obywatelem, którego własność została skradziona.
- Te rzeczy to nie moja prywatna własność! – syknął Dowódca Zwiadowców, gniewnie pokazując płonący most. – Należą do wojska!
- Może i tak. – Wnerwiająca baba wzruszyła ramionami. – Ale to nie znaczy, że mogę tak po prostu iść ci na rękę. Jeśli masz jakiś problem, porozmawiaj z głównodowodzącym Dariusem Zackley'em.
Ona i drugi żołnierz nieco przyśpieszyli kroku, prowadząc schwytanego zbira coraz dalej od grupy. Gnojek z kolczykami miał jeszcze czelność obrócić się przez ramię i posłać Leviemu usatysfakcjonowany uśmieszek. Choć został nieźle sponiewierany, nie ulegało wątpliwości, że wszystko poszło dokładnie tak, jak sobie zaplanował.
Czy raczej – jak zaplanował jego szef.
Którym był...
Nie! – Levi przycisnął sobie dłonie do skroni. – Nigdy nie uwierzę w tak powalone łgarstwo! Nie pozwolę sobą manipulować!
Zaczął rozglądać się po otoczeniu, wypatrując znajomej blond czupryny i nienaturalnie dużych brwi.
Shadis dawał z siebie wszystko, ale należało spojrzeć prawdzie w oczy – on zwyczajnie nie miał odpowiednich predyspozycji, by złapać Żandarmów za mordy i nagiąć ich do swojej woli.
Przekonanie rządowych psów do współpracy wymagało czegoś więcej niż wysokiego stopnia wojskowego. Sprytu. Zimnej krwi. Elokwencji. Starannie dobranych argumentów.
Jakie to szczęście, że w pobliżu był ktoś, dla kogo te wszystkie rzeczy stanowiły chleb powszedni. Erwin na pewno wymyśli jakiś plan, by zyskali możliwość ponownego przesłuchania dupka z kolczykami! Pewnie lada moment tu przybiegnie i...
Zaraz. Gdzie on tak właściwie...?
Levi zamrugał i kilka razy przetarł oczy, by upewnić się, że wzrok go nie zawodzi. Erwin wcale nie pędził w kierunku jego i Shadisa. Co więcej – jego w ogóle nie było nigdzie widać. Jakby, kurwa, rozpłynął się w powietrzu!
Ale dlaczego? Chyba nie dlatego że...
Czemu zakładasz, że facet, który mnie wynajął, jest zdrowy na umyśle? – w głowie Leviego rozbrzmiał głos zbira z kolczykami. - W twarz nigdy bym mu tego nie powiedział, ale to największy pojeb, jakiego w życiu spotkałem! Powiedzieć ci, kto to jest?
Dawny mieszkaniec Podziemi potrząsnął głową.
Nie. To nieprawda! T-to... to spisek, żeby namieszać mu w mózgu! Nie można wierzyć dupkowi, który właśnie zniknął między drzewami w towarzystwie dwójki Żandarmów. Nie wolno dać się wciągnąć w spiralę kłamstw!
Trzeba skupić się na faktach. Tajemniczego zniknięcie pułkownika Smitha na pewno wkrótce się wyjaśni.
- Wiesz, gdzie jest Erwin? – Levi spytał Shadisa.
Stary Dziad skrzyżował ramiona i posłał podwładnemu ponure spojrzenie.
- Zabrał mi sprzęt do trójwymiarowego manewru i odleciał w stronę Kwatery Głównej.
A, to dlatego przepłynąłeś cholerne jezioro, zamiast nad nim przelecieć – wywnioskował Levi.
Jednak chwilę później jego umysł uchwycił pełne znaczenie usłyszanej informacji.
Zaraz, zaraz... że CO?!
- Jaja sobie robisz?! – wykrztusił, wytrzeszczając na dowódcę oczy.
- Niestety nie. – Shadis skrzywił się, jakby samo mówienie o tym było dla niego upierdliwe. – Kiedy wykonywałeś jego rozkaz i znęcałeś się... znaczy, chciałem powiedzieć, przesłuchiwałeś zbira, który przetrwał...
Na policzkach Leviego zakwitł rumieniec wstydu. Czarnowłosy żołnierz przełknął ślinę i rozmasował kark.
- Erwin nagle zaczął dziwnie się zachowywać – ciągnął starszy mężczyzna. – Wyglądał na cholernie zestresowanego i dopytywał mnie o godzinę.
- O godzinę? – powtórzył zdezorientowany Levi. – Pytał cię o cholerną godzinę?!
- Powiedział, że o czymś przypomniał i musi jak najszybciej polecieć do Kwatery Głównej Korpusu.
- Wyjawił ci, po co?
Shadis pokręcił głową.
- Stwierdził, że wyjaśnienia zajmą za dużo czasu i mam po prostu mu zaufać. Nie spodobało mi się to, ale był tak... natarczywy, że nie miałem innego wyjścia. Musiałem się ugiąć. Prawie siłą zerwał ze mnie pasy do trójwymiarowego manewru, wziął butle z gazem i już go nie było. Odleciał, jeszcze zanim skończyłeś przesłuchiwać tamtego zbira.
Z każdym wypowiedzianym zdaniem serce Leviego biło coraz szybciej. Dawny mieszkaniec Podziemi bał się kierunku, w którym zmierzały jego myśli, więc postanowił zamaskować zaniepokojenie żartem.
- Może... może zostawił cholerne mleko na gazie albo coś w ten deseń? – wymamrotał, siląc się na beztroski ton.
- Może – prychnął Shadis. – Ale nie sądzę, by chodziło o coś tak błahego. Tak czy siak, wolałbym, żeby tu z nami został. Jeśli chodzi o ogarnianie Żandamerii, radzi sobie znacznie lepiej ode mnie!
Co prawda to prawda. Jednak Levi chciał mieć przy sobie Erwina z zupełnie innych powodów.
Nie chciał wierzyć kolesiowi z kolczykiem... Bronił się przed jego absurdalnymi kłamstwami tak zaciekle, jakby walczył z dwudziestometrowym tytanem. Wcześniej szło mu całkiem nieźle, jednak stanął przed argumentem, który cholernie ciężko było mu odeprzeć.
Takim, że niespodziewana ewakuacja Erwina perfekcyjnie pasowała do tego, co mówił torturowany zbir...
XXX
Kiedy wreszcie wrócili do Kwatery Głównej, słońce wyłoniło się już za horyzontu.
Levi i Shadis byli tak wykończeni, że z trudem udawało im się utrzymać otwarte oczy. Chociaż obaj mieli świetną kondycję i po samej walce czuli się w miarę dobrze, rozmowa z Żandarmami wyssała z nich resztki energii.
Cholerne gnojki z wyhaftowanymi na mundurach jednorożcami zadawali tyle pytań, że w pewnym momencie Levi miał ochotę wziąć garść piasku i zapchać im wszystkich gęby, byle tylko skończyli to idiotyczne przesłuchanie. I wcale nie miał lepszego humoru, gdy myślał sobie, o ile krócej to wszystko by trwało, gdyby tylko Erwin postanowił zostać na miejscu i wziąć na siebie rządowych dupków.
Ci skurwiele nie tylko w niczym nie pomogli, ale też utrudniali dwójce Zwiadowców powrót do bazy z odzyskanym sprzętem. Shadis musiał ich nastraszyć skargą do Nile'a Doka, by łaskawie zgodzili się przyprowadzić konia, który pociągnąłby jedyny sprawny powóz. Całe szczęście, że w zatopionym pojeździe nie było żadnych ważnych rzeczy, bo wyciąganie go z jeziora byłoby prawdziwą katorgą!
Tak czy siak, kiedy dwaj Zwiadowcy wreszcie uporali się z Żandarmami, czekał ich jeszcze długi i żmudny powrót do bazy – tym razem drogą lądową, nie powietrzną. Przez całą drogę siedzieli na miejscu woźnicy, prawie się do siebie nie odzywając i patrząc przed siebie zmrużonymi oczami. Nawet nie mieli siły, by snuć teorie odnośnie ciał bandytów, które „w tajemniczy sposób" zniknęły z mostu mniej więcej w tym samym czasie, gdy Żandameria przeprowadzała swoje upierdliwe przesłuchanie.
Gdybanie nad tym mogło zaczekać. Teraz Levi pragnął jedynie walnąć się do łóżka... albo przynajmniej znaleźć sobie w miarę czysty kawałek podłogi do spania i nie myśleć o tym wszystkim.
Shadis najwyraźniej miał podobne podejście, bo gdy tylko przekroczyli bramę i znaleźli się na terenach Korpusu Zwiadowczego, oparł policzek na dłoni i mruknął:
- Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny nie zamierzam ruszyć choćby palcem! Nie obchodzi mnie, że słońce wstaje i dzień zaraz się zacznie! Po tym wszystkim, co musiałem zrobić, należy mi się odpoczynek i...
- PALI SIĘ! – wrzasnął ktoś.
Stary Dziad z wrażenia zrypał się z wozu. Mało brakowało, a również Levi pacnąłby pośladkami o glebę, ale w ostatniej chwili przytrzymał się siedziska i zdołał utrzymać się na miejscu.
Dwaj Zwiadowcy w piżamach ciągnęli wózek, na którym chybotała się wypełniona po brzegi beczka wody. Levi pochylił się do przodu. Potrzebował chwili, by zmusić swoje zmęczone oczy do współpracy i zidentyfikować dwóch młodzieńców. To byli Tomas i Henning.
- Stać! – warknął w ich kierunku. – Macie się natychmiast zatrzymać i powiedzieć, co się tutaj odpierdala!
Tak ich zaskoczył, że potknęli się o własne nogi i wylądowali jeden na drugim. Leżący na koledze Henning zamrugał i przekręcił głowę, by popatrzeć na Leviego.
- T-tuż nad ranem ktoś podpalił barak – wyjaśnił, przełykając ślinę. – A-ale spokojnie, ogień już przygasa!
- Skoro przygasa, to dlaczego biegacie po okolicy jak wariaci i wrzeszczycie „pali się"? – wycedził Shadis, który właśnie podniósł się na nogi i ze zniesmaczoną miną strzepywał brud z pośladków.
Młodzi żołnierze spłonęli rumieńcem.
- N-no bo... no bo jak jest pożar, to zawsze trzeba krzyczeć „pali się" – Nerwowo się śmiejąc, Tomas wyczołgał się spod kolegi. – N-no nie?
Dowódca Zwiadowców uniósł brew.
- A poza tym, pułkownik Smith powiedział, że trzeba koniecznie wszystkich obudzić! – szybko dodał Henning. – Na wypadek, gdyby więcej budynków zostało podpalonych.
Levi i Shadis spojrzeli na siebie, w mig dochodząc do tego samego wniosku.
- Pewnie dlatego Erwin chciał wrócić do bazy! – triumfalnie zawołał dawny mieszkaniec Podziemi.
- Myślisz, że ten pożar to część planu bandytów? – zapytał starszy mężczyzna, z niepokojem marszcząc brwi.
- Prawdopodobnie. – Levi odwrócił się do Henninga i zapytał: - Który barak został podpalony?
Spodziewał się, że będzie to budynek znajdujący się najbliżej magazynów z bronią. Być może bandyci planowali zatuszować cały incydent, wmawiając Zwiadowcom, że bezcenny sprzęt wcale nie został skradziony, lecz spłonął w nieszczęśliwym wypadku?
Jednak odpowiedź Henninga przeczyła tej teorii.
- N-no więc... eee... to był pański barak, panie Levi – wybełkotał młodzieniec, patrząc na czarnowłosego kolegę z taką miną, jakby bał się jego reakcji.
Dawny mieszkaniec Podziemi gwałtownie wciągnął powietrze.
- Co z moimi współlokatorami? – wyrzucił z siebie, zeskakując z wozu na ziemię. – Czy oni...
- Spokojnie, wszyscy wybiegli na zewnątrz – Tomas uspokajająco uniósł ręce.
Levi odetchnął z ulgą. Teraz, gdy już zyskał pewność, że jego koledzy byli bezpieczni, zaczął szybko analizować to, czego się dowiedział.
Ktoś podpalił barak. I to akurat jego barak! Przypadek? Mało prawdopodobne...
- Ten budynek znajduje się daleko od magazynów z bronią – głośno rozumował Shadis, masując podbródek. – Ze strategicznego punktu widzenia podpalenie go wydaje się kompletnie bez sensu. Chyba że... ktoś zrobił to, zakładając, że TY będziesz w środku – stwierdził, patrząc na Leviego. – To jedyne sensowne wyjaśnienie, jakie... Ej. Dlaczego się uśmiechasz? – zapytał, wytrzeszczając oczy.
Levi nerwowo drgnął. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego wargi mimowolnie ułożyły się w uśmiech.
- Po prostu ulżyło mi, że moi koledzy nie skończyli jako pieczone kurczaki – powiedział wymijającym tonem.
Zachował to dla siebie, ale w rzeczywistości miał inny powód do radości.
Podpalenie jego kwater kompletnie nie pasowało do tego, co mówił zbir z kolczykami. A zatem ten gnój rzeczywiście kłamał! Wcale nie zdradził Leviemu tożsamości swojego szefa – po prostu grał na czas, by przeżyć do momentu pojawienia się Żandarmów.
Levi w życiu by nie zgadł, że podobny wniosek napełni go tak wielką ulgą.
- P-przepraszam, dowódco, ale musimy jak najszybciej przewieźć tę wodę – Tomas nieśmiało zwrócił się do Shadisa. – Czy możemy już...
- Jedźcie pomóc przy gaszeniu pożaru. – Dowódca Zwiadowców skinął głową. – My też zrobimy, co możemy. Czy przy zbiorniku są jakieś puste beczki?
Młodzieniec skinął głową.
- Zostało ich jeszcze sporo.
- Podjedziemy tam wozem, którego użyto do kradzieży broni – zaanonsował Shadis, z powrotem wskakując na siedzisko woźnicy. – W ten sposób przewieziemy więcej wody.
- Zaraz... kradzieży?! – wykrztusił zszokowany Tomas.
- To była jakaś kradzież?! – Oczy Henninga stały się okrągłe jak spodki.
Shadis poczęstował ich obu spojrzeniem pod tytułem: „nie każcie mi o tym opowiadać, bo szlag jasny mnie trafi!"
Levi wcale nie winił go za zły humor – sam miał ochotę coś rozwalić, gdy myślał sobie, że zamiast wyczekiwanego snu, będzie musiał pomóc przy gaszeniu płomieni. Popatrzył na widoczną nad koronami drzew szarą smugę, którą uznał wcześniej za zwykły dym z komina. Była w diabły duża, co oznaczało, że minie trochę czasu, zanim uda się na dobre opanować zagrożenie.
Razem z Shadisem wypakowali część sprzętu do magazynu obok zbiornika wodnego, by móc zapełnić wóz jak największą liczbą beczek.
Gdy wreszcie dojechali na miejsce zdarzenia, z baraku zostały zgliszcza. Płomienie tańczyły po czarnym szkielecie budynku, co jakiś czas wyrzucając w górę snopy iskier. Ubrani w piżamy Zwiadowcy biegali po placu, starając się opanować sytuację – część z nich machała łopatami i przerzucała piasek, by uniemożliwić rozprzestrzenienie się ognia; inni ładowali kolejne beczki do niewielkiego wozu strażackiego, na którym dwie osoby obsługiwały długiego węża, strzelającego wodą.
Chociaż sam pożar wyglądał przerażająco, sytuacja wydawała się być pod kontrolą. Ludźmi kierował Mike Zacharias, który stał nieopodal z rozpiętą koszulą i gołą klatą obsypaną malinkami. Najwyraźniej wezwano go na pomoc, gdy on i Nanaba byli w trakcie czułych pieszczot.
- Macie więcej wody? – zawołał, widząc jak Levi i Shadis wyładowują z wozu beczki. – Całe, kurwa, szczęście! Jakiś czas temu zerwał się silny wiatr i ogień przeniósł się na kilka sąsiadujących budynków. Dzięki Bogu od razu je zalaliśmy, ale gdybyśmy szybko nie dostali wody, musielibyśmy zacząć wszystko od początku.
- Czy ktokolwiek ucierpiał? – zapytał Dowódca Zwiadowców.
Zacharias pokręcił głową.
- Erwin szybko wszystkich obudził, więc nie. Cóż... chłopcy z baraku Leviego trochę się poparzyli, ale poza tym nic im nie jest.
Jak na zawołanie z boku dobiegło głośne „Levi"!
Dawny mieszkaniec Podziemi obrócił głowę i ujrzał biegnących w swoim kierunku współlokatorów. Jak na gości, którzy dopiero co uciekli z płonącego budynku, wyglądali na bardzo z siebie zadowolonych. Mieli policzki umazane sadzą i byli ubrani w zestawy piżamowe składające się z koszulek i krótkich spodenek.
- Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy! – zawołał stojący najbliżej brodaty facet. – Jak to dobrze, że nic ci nie jest!
- Ryzykowaliśmy życiem, by ocalić twoje rzeczy! – z dumą zaanonsował blady koleś z zawiązanymi w kitkę jasno-brązowymi włosami.
- Mamy twoją książkę! – brodacz wyciągnął przed siebie egzemplarz „Zaczarowanej Herbatki".
- I twoje ubrania!
- I twoją ukochaną miotłę!
- Twój żelazny zapas herbaty też!
- Udało nam się nawet ocalić twoją kolekcję noży!
- Minęło trochę czasu, zanim złapaliśmy za wszystkie siedemnaście, ale...
- ODJEBAŁO WAM DO RESZTY?! – Levi wydarł się na ocalonych mężczyzn.
Podskoczyli w miejscu i wydali zbiorowy pisk. Dawny mieszkaniec Podziemi rozmasował czoło.
- Po pierwsze, ja mam tylko piętnaście noży. – wymamrotał zrezygnowanym głosem. – Dodatkowe dwa należą do kogoś innego.
- Ano, ten chyba jest mój. – Jakiś blondyn pochylił się nad kolesiem, który ściskał wspomniane noże. – Używam go do wybierania brudu spomiędzy paznokci.
- A to mój scyzoryk... - po chwili namysłu stwierdził brodacz.
- PO DRUGIE – podkreśli Levi z drgającą wściekle brwią. – Nie trzymaj ich wszystkich w taki sposób, bo zaraz ujebiesz się w oko!
Koleś, do którego się zwrócił, natychmiast upuścił noże na ziemię.
- I nie zrzucaj ich sobie na nogi! – Dawny zbir ryknął mu w twarz. – Chcesz stracić paluchy, idioto?! I po trzecie... czy wyście kompletne powariowali?! Po kiego łapaliście moje rzeczy, gdy trzeba było natychmiast uciekać?! Kiedy budynek płonie, to się spierdala, a nie ratuje skarby kolegi! Nikt was nie nauczył podstawowych zasad przetrwania?
- Powiedział ten, który robił usta-usta z języczkiem – pół-gębkiem mruknął Shadis.
Levi zrobił się tak czerwony, jakby ktoś przyłożył mu do policzków rozżarzony węgiel.
- NIE było żadnego języczka! – wydarł się do ucha Starego Dziada. – A poza tym, uczono mnie, jak się ratuje siebie a nie innych!
- Skoro tak mówisz. – Starszy mężczyzna wzruszył ramionami z miną mówiącą „a ten znowu się wypiera".
- Sądziłem, że już ustaliliśmy, by nie wracać do tego, co działo się na moście – wycedził Levi. – Jeszcze słowo a...
- Zaraz, zaraz, Levi – wtrącił jeden z jego współlokatorów. – Chcesz powiedzieć, że... - przełknął ślinę i poruszonym głosem dokończył: - Bardziej martwiłeś się o nas niż o swoje rzeczy?
To pytanie było jak trzaśnięcie w twarz.
- Wy tak, kurwa, na serio?! – Levi skierował rozwścieczone spojrzenie na współlokatorów. – Naprawdę myśleliście, że jakieś głupie przedmioty mają dla mnie większą wartość niż wasze życie? Powinno być dla was oczywiste, że...
Urwał, bo zdał sobie sprawę, że stojące naprzeciwko niego dorosłe chłopy mają łzy w oczach. Ich wzruszone miny sprawiły, że cofnął się o krok.
- Jednak nas lubisz! – Brodacz przycisnął sobie przedramię do twarzy, by zasłonić spływające po policzkach strumienie łez. – Naprawdę się zmieniłeś!
Pozostali energicznie pokiwali głowami, głośno pociągając nosami. Dawny mieszkaniec Podziemi nie miał bladego pojęcia, co powinien z tym fantem zrobić...
- Levi! – usłyszał dobiegający z boku głos Erwina.
Jasnowłosy pułkownik przybiegł na plac w jeszcze gorszym stanie niż wtedy, gdy został wyłowiony z jeziora. Jego ubrania były ubabrane sadzą, a policzki zaczerwienione i spocone. Wyglądał, jakby przez ostatnią godzinę wykonał więcej pracy fizycznej niż przez całe swoje życie.
Erwin odgarnął z czoła pozlepiane końcówki włosów i dał sobie chwilę na wyrównanie oddechu.
- Przepraszam, że tak nagle zniknąłem, ale nie było czasu do stracenia – powiedział. – Kiedy udawałem, że jestem nieprzytomny, udało mi się posłuchać rozmowę złodziei. Nie powiedzieli niczego wprost, ale wywnioskowałem, że chcą zrobić coś w Kwaterze Głównej, tak żeby wszyscy pomyśleli, że sprzęt został zniszczony, a nie skradziony.
- Nie mogłeś powiedzieć mi tego na moście? – mruknął zirytowany Shadis. – Wtedy nie musiałbym drapać się po głowie i gdybać, o co ci chodziło!
- Nie chciałem mówić ci o czymś, czego nie byłem w stu procentach pewny – ponuro odparł Smith. – Dobrze się stało, że nie zwlekałem. Kiedy wzeszło słońce, barak Leviego stanął w płomieniach. Niestety nie widziałem tego, który podłożył ogień. Jednak udało mi się zapobiec kolejnemu pożarowi.
Zaprezentował towarzystwu czerwoną pałkę ładunku wybuchowego. Wyglądała identycznie jak te, których nie udało się ukraść złodziejom, gdy zostali przyłapani przez Leviego podczas ładowania towaru do wozu.
- Znalazłem ją obok opróżnionego magazynu – wyjaśnił Erwin.
- Dokładnie tak, jak przypuszczaliśmy. – Shadis wymienił z Levim porozumiewawcze spojrzenia. – Ale dlaczego nie została odpalona?
- To tylko moja teoria, ale wydaje mi się, że podpalacz stracił nerwy – niepewnym tonem stwierdził Smith. – Spanikował, widząc, jak kręcę się po okolicy i nie chciał być przyłapany na gorącym uczynku. A poza tym nie spodziewał się, że tak szybko uwolnię towarzyszy i był trochę...
- Zaraz, zaraz! – Levi uniósł dłoń, by uciszyć dowódcę. – „Uwolnisz"?
- Ktoś zamknął nas na klucz! – pożalił się jego brodaty współlokator.
On i reszta kolesi ze spalonego baraku patrzyli na dawnego zbira szklistymi oczami skrzywdzonych dzieci, które bardzo chciały pożalić się mamusi. W normalnych okolicznościach podobne skojarzenie sprawiłoby, że Levi skrzywiłby się z niesmakiem, jednak teraz był zbyt wzburzony, by złościć się na kolegów.
- Zostaliście tam zamknięci? – powtórzył mrocznym tonem.
Kiedy późnym wieczorem próbował położyć się do łóżka, barak wciąż był otwarty. Ktokolwiek go zamknął, musiał zdawać sobie, że Leviego nie było w środku. A to znaczy, że nie chciał skrzywdzić jego, tylko pozostałych!
- To było takie straszne! – żalił się brodacz.
- Myśleliśmy, że spłoniemy żywcem! – płaczliwym głosem dodał koleś, który wcześniej upuścił noże.
- Dobrze, że przynajmniej ocaliliśmy rzeczy Leviego – stwierdził łysy facet o imieniu Jonas. – Ale nie zdążyłem zabrać portretu mojej ukochanej mamusi! – dokończył, pociągając nosem.
Levi oddałby bardzo wiele, by mieć choć jeden portret swojej mamy. Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- Jakie to szczęście, że pułkownik Smith złapał za siekierę i porąbał drzwi! – westchnął brodacz, ocierając z czoła krople potu.
- Porąbałeś drzwi siekierą? – Shadis popatrzył na Erwina w taki sposób, jakby widział go po raz pierwszy. – Ty? Nie podejrzewałbym cię o coś tak... mało subtelnego.
- To było jedyne sensowne wyjście – zmęczonym głosem odparł Smith.
- Szkoda, że nie udało ci się dorwać podpalacza – przez zaciśnięte zęby wysyczał Levi. – Być łasym na kasę to jedno. Ale żeby mordować ludzi i to w tak okrutny sposób? Kiedy dopadnę tego, który podłożył ogień, wyrwę mu jaja przez odbyt!
Ledwo to powiedział, a jego koledzy z baraku zaczęli głośno zawodzić.
- Leviiiiii! – skomleli jeden z drugim.
- Jesteś taaaakiiii troskliwy!
- Odkąd zmarła moja najdroższa babcia, nie było nikogo, kto groziłby ludziom w moim imieniu! – podsumował Jonas.
- Jeśli nie chcecie, bym zaczął grozić wam, to lepiej się uspokójcie – chłodno nakazał Levi. – Przejmowanie się waszym życiem nie oznacza, że zacznę przymykać oko na to, co odwalacie. Wciąż mam ochotę spuścić wam manto za to, że zapomnieliście o utrzymywaniu czystości w miejscu spania.
To była niezbyt subtelna aluzja do rzygów, które znalazł na swoim łóżku. Zapłakani żołnierze musieli to wyczuć, bo szybko otarli łzy i zaczęli nerwowo się uśmiechać.
- W sumie to, wiecie co? – odezwał się brodacz. – Dobrze, że nasz barak spłonął! No bo on był taki... ehehehe... stary i niewygodny!
- I tak łatwo się brudził! – zawtórował mu Jonas.
- Dzięki temu, że już go nie ma, Levi nigdy nie dowie się, co zostawiliśmy na jego łóżku!
- Właśnie! Dowód naszego niedbalstwa na zawsze zniknął w płomieniach!
- Ej. – Wyraz twarzy brodacza niespodziewanie stał się zamyślony. – A skoro o tym mowa... nie wydaje wam się dziwne, że osoba odpowiedzialna za pożar podpaliła nasz barak zamiast go wysadzić?
Zapadła głucha cisza.
Levi podejrzliwie zmrużył oczy i skierował wzrok na laskę ładunku wybuchowego, którą Erwin wciąż trzymał w dłoni.
- W sumie... to rzeczywiście nie trzyma się kupy – powiedział powoli. – Że magazyn ze sprzętem próbowali wysadzić, a barak tylko podpalić.
- Podejrzewam, że podpalenie baraku miało być tylko dywersją – wymamrotał Erwin. – Członek złodziejskiej bandy prawdopodobnie liczył na to, że wszyscy zajmą się pożarem i będzie miał czas wysadzić magazyn.
Jego głos nie brzmiał tak pewnie jak zwykle. W dodatku jasnowłosy pułkownik unikał wzroku podwładnego. Jakby coś ukrywał
Levi chciał go przycisnąć, ale wtedy Smith popatrzył mu w oczy i oznajmił:
- Zresztą... czy nie moglibyśmy wrócić do tego później, gdy już będziemy wyspani i wypoczęci?
- Właśnie, ogarnijmy ten bajzel i jak najszybciej chodźmy spać! – prychnął Shadis. – Sądziłem, że dzień wolny będzie oznaczał dla mnie co najwyżej konieczność użerania się ze skacowanymi żołnierzami i śladami rzygów w toalecie. Nikt mi nie powiedział, że będę musiał latać po lesie, wyławiać kogoś z jeziora, a na koniec gasić pożar. Co jeszcze, kurwa? Plaga szarańczy?
Nagle z zamku wystrzeliła postać w jasno-zielonym szlafroku ze związanymi w niedbałą kitkę brązowymi włosami. Jej policzki były zaczerwienione z ekscytacji, lecz na nosie wyjątkowo nie było okularów.
- Tytan w obrębie Murów! – wrzasnęła Hanji, pędząc w stronę płonącego budynku. – Łapać tytana!
- Hanji, NIE! – Shadis powalił zwariowaną kobietę, nie pozwalając jej wbiec w ogień. – Tam nie ma tytana!
- Jak to nie ma?! – zawyła, leżąc na brzuchu i waląc pięściami o ziemię. – A ten dym to skąd? O, zobacz, zobacz! Widzę jego szkielet! To z pewnością odmieniec! Jest taki... kwadratowy!
- Do ciężkiej cholery... - Dowódca Zwiadowców musiał położyć się na zwariowanej pułkownik całym ciałem, by powtrzymać ją przed ucieczką. – Nie wiem, ile wypiłaś, ale kiedy wreszcie wytrzeźwiejesz, rozkażę ci nosić okulary nawet do snu!
- Przynajmniej tej świrusce przydarzyło się dzisiaj coś miłego. – Levi mruknął do Erwina. – Ma swojego lubego dokładnie tam, gdzie chciała!
- Levi, ja cię proszę... - Wyglądając na potwornie zmęczonego Smith rozmasował czoło. – Po tak wyczerpującym dniu mój mózg nie zniesie tego typu skojarzeń!
- Umm... dowódco? – Brodacz z baraku Leviego niepewnie podniósł rękę. – B-bo wie pan... nas strasznie głowy bolą.
W domyśle: „Mamy potwornego kaca."
- Skoro omal nie spłonęliśmy i jesteśmy tacy biedni i straumatyzowani, to czy moglibyśmy poszukać suchego skrawka ziemi i jeszcze chwilę się zdrzemnąć?
Shadis, który wciąż przytrzymywał wyrywającą się Hanji, poczerwieniał ze złości i łypnął na ocalałych. Można było odnieść wrażenie, że z jego oczu za chwilę wystrzelą zabójcze pociski.
- Do reszty ochujeliście?! – wydarł się tak głośno, że nawet gasząca ogień ekipa podskoczyła w miejscu i obejrzała się, by popatrzeć, co się dzieje. – Wy naprawdę mnie o to prosicie? Wy?! Nie wyczuliście, jak ktoś podkrada się do waszego baraku, a potem daliście zamknąć się w środku jak dzieci! I co? Mam was jeszcze nagradzać za tak jawny pokaz niekompetencji? Nie ma mowy! Aż do zachodu słońca dołączycie do pozostałych i pomożecie im ogarnąć ten syf. Do tego trzeba przeszukać teren, by ustalić, czy któryś z bandytów wciąż nie czai się w pobliżu. Jedyne osoby...
Urwał na chwilę, by przyszpilić nadgarstki szalonej pułkownik do ziemi. Hanji podejmowała coraz śmielsze próby uwolnienia się z uścisku, wierzgając nogami i wykrzykując różne głupoty w stylu: „mój biedny kwadratowy tytan" albo: „dlaczego wszyscy dostali kawałek tytana i tylko ja nie?"
- Jedyne osoby... – dokończył Shadis, lekko dysząc – które zasłużyły, by wcześniej położyć się spać to ja, Levi i Erwin. Reszta ma wziąć się do roboty!
- No dobra, ale gdzie, tak właściwie, miałbym się przespać? – rzeczowym tonem spytał Levi.
Stary Dziad popatrzył na niego spode łba.
- Myślisz, że mam teraz czas zajmować się tego typu pierdołami?! – ryknął, z każdą chwilą wyglądając na bardziej zniecierpliwionego i poirytowanego. – Po prostu idź spać z Erwinem!
Smith, który akurat brał łyk wody z bukłaku, zakrztusił się własną śliną.
- S-słu... słucham? – wykrztusił, wodząc zszokowanym wzrokiem od Leviego do Shadisa.
- Skończysz wreszcie z tymi swoimi porytymi teoriami?! – Dawny zbir fuknął na starszego mężczyznę, nieudolnie starając się zapanować nad coraz intensywniejszym rumieńcem na policzkach. – My nie...
- Kij mnie obchodzi, kim dla siebie jesteście! – Shadis niedbale machnął ręką. – Idź spać, gdzie tam sobie chcesz, tylko nie zawracaj mi głowy!
Levi wydał zdegustowane prychnięcie, po czym odwrócił się i pomaszerował w stronę grupy gaszącej ogień. Erwin natychmiast potruchtał za nim.
- Levi... - odezwał się, niepewnie pokazując dowódcę kciukiem. – Czemu Keith uważa, że ze sobą śpimy?
- A skąd mi to, kurwa, wiedzieć?! – Levi zatrzymał się, by dać upust swojej irytacji i wydrzeć się Smithowi w twarz. – Pewnie dlatego że jest porąbanym staruchem, który nie wie, co zrobić ze swoim życiem i wymyśla jakieś powalone historyjki na temat innych ludzi! Nie mam ochoty rozkminiać jego motywów, jasne? Po tym, co się dzisiaj stało, już i tak mam wodę zamiast mózgu.
Rozmasował skroń, objął wzrokiem otoczenie i nieco spokojniejszym tonem dodał:
- Pewnie i tak nie zmrużę oka, dopóki wszystkiego nie ogarniemy, więc po prostu pomogę, gdzie się da.
Erwin skinął głową.
Następne dwadzieścia godzin spędzili na kręceniu się po okolicy i asystowaniu żołnierzom w różnego rodzaju pracach. Nie da się ukryć, że roboty było od cholery – samo posprzątanie po pożarze zajęło mnóstwo czasu, a trzeba było jeszcze przenieść skradziony sprzęt z powrotem do magazynu, dokładnie wszystko przeliczyć, by upewnić się, że niczego nie brakuje, a potem jeszcze przetrząsnąć każdy kąt terenu, szukając niezłapanych bandytów lub ładunków wybuchowych.
Levi i Erwin podejmowali się różnych zadań, lecz nie odstępowali siebie nawzajem nawet na krok. Dawnemu zbirowi było to na rękę, ponieważ miał ukryty motyw, by uważnie obserwować Smitha. Chociaż w dalszym ciągu nie wierzył w to, co usłyszał od złodzieja z kolczykami, to z jego głowy nie znikało pytanie: „A co jeśli tamten skurwiel jednak nie kłamałs?"
Dlatego cały dzień trzymał się blisko dowódcy i szukał w jego zachowaniu ewentualnych dowodów, które mogłyby dostarczyć argumentów na „tak" albo na „nie". Ku jego niezadowoleniu, jednych i drugich było mniej więcej tyle samo.
A poza tym, nie potrafił pozbyć się wrażenia, że nie tylko on uważnie śledzi ruchy towarzysza – Erwin wydawał się analizować podwładnego z taką samą dokładnością, z jaką sam był obserwowany.
Wszystko to sprawiło, że dzień był cholernie stresujący. Gdy wreszcie zaszło słońce, Levi poczuł, że wystarczyłaby jedna wnerwiająca pierdoła, a dostałby szału i rozwalił wszystko w obrębie najbliższych dziesięciu metrów. Kiedy z Erwinem depczącym mu po piętach kończył przeszukiwanie zamku, uświadomił sobie, że nie śpi już od prawie czterdziestu godzin. Pobił tym sposobem swój rekord, co ani trochę nie poprawiło mu humoru.
- Jeszcze tylko ten jeden korytarz i koniec! – burknął, sięgając po zapałki, by odpalić pochodnię. – Całe szczęście, że są tu tylko dwie kwatery.
Kiedy zabierali się do roboty, niebo stawało się jasne. Tak długo byli na nogach, że na powrót zrobiło się ciemno. Po prostu zajebiście!
- Levi – zagaił Erwin, gdy zabrali się za przeszukiwanie pierwszego z pomieszczeń. – Wiem, że jesteś niewyobrażalnie zmęczony, ale chcę cię o coś zapytać. Myślałem nad tym przez cały dzisiejszy dzień.
- Jeśli chodzi o gadanie Starego Dziada, to już mówiłem, że za cholerę nie wiem, skąd wziął taki wniosek! – prychnął Levi.
Wyczuł ruch w szafie i wyciągnął nóż, by zmierzyć się z tym, który chował się w środku. Ale kiedy uchylił drewniane drzwi, ujrzał jedynie czarnego kota, który spał na stercie ubrań zwinięty w kłębek. Zwierzę nie wydawało się jakoś szczególnie przejęte faktem, że przerwano mu drzemkę. Jedynie ziewnęło i przekręciło się na drugi bok.
Levi pokręcił głową i na powrót przymknął szafę.
- Nie chodzi o Keitha, tylko o złodzieja, którego przesłuchiwałeś – ostrożnie odparł Erwin. – Powiedział coś?
Dawny mieszkaniec Podziemi akurat przechodził przez drzwi. Słysząc słowa dowódcy, zacisnął palce na framudze i zamarł w bezruchu.
- Niestety nie wyciągnąłem z niego niczego sensownego – mruknął, wznawiając marsz. – Po twoim odejściu zabrały go Żandarmy.
- Zanim odleciałem w stronę Kwatery Głównej, zauważyłem coś niezwykłego. – Smith przyśpieszył kroku, by zrównać się z podwładnym. – Stałem zbyt daleko, by cokolwiek słyszeć, ale widziałem, że tamten mężczyzna powiedział coś, co bardzo cię zszokowało. Możesz mi powtórzyć, co to było?
- A czy to nie może zaczekać do jutra? – Levi otworzył drzwi do kolejnego pomieszczenia nieco agresywniej, niż zamierzał.
Erwin odwrócił wzrok i rozmasował kark.
- Tak, naturalnie – szepnął. – Oczywiście, że może. Po prostu... Jak mówiłem, myślałem nad tym przez cały dzień. Ta kwestia nie dawała mi spokoju, więc uznałem, że lepiej mieć ją za sobą.
Levi kucnął, by zajrzeć pod łóżko.
- Nie sądzę, by ktoś wpadł na pomysł, by się tam schować – stwierdził Smith, siląc się na żartobliwy ton.
Dawny mieszkaniec Podziemi nie odpowiedział, tylko zajrzał do szafy. Nie było w niej niczego poza wiszącymi na wieszakach ubraniami.
Pomieszczenie miało prywatną łazienkę, więc Levi otworzył drzwi, by ją obejrzeć. Na widok prysznica oraz dużej wanny z paleniskiem do podgrzewania wody, poczuł zmęczenie i tęsknotę. Jednocześnie zaciągnął się własnym smrodem i gniewnie mlasnął językiem. Oddałby wszystko, by wymyć się w ciepłej wodzie i pójść spać.
- Oficjalnie przeszukaliśmy wszystko – podsumował, siadając na łóżku w sypialni i masując powieki wymęczonych oczu. – Nareszcie!
Erwin zawahał się, po czym ostrożnie zajął miejsce obok podwładnego.
- Levi – zaczął cicho – pamiętasz, jak wysnułeś teorię na temat mnie i Liesel, a potem złościłeś się przez cały miesiąc bez żadnego sensownego powodu?
- Przypominanie mi o tym, gdy jestem wycieńczony i wściekły, to BARDZO ZŁY pomysł! – Levi przekręcił głowę, by łypnąć na drugiego mężczyznę.
- Racja, wybacz. – Smith przemawiał bardzo cicho i powoli, jakby krążył między śpiącymi tytanami i bał się je obudzić. – To może, dla odmiany, wspomnę o czymś pozytywnym? Pamiętasz, jak siedzieliśmy w barze, poruszyliśmy temat Liesel i oczyściliśmy atmosferę za pomocą jednej szczerej rozmowy?
- Zmierzasz do czegoś konkretnego, czy po prostu szukasz guza? – Dawny zbir uniósł brew.
Erwin splótł palce dłoni i zapatrzył się na nie zamyślonym wzrokiem.
- Nie umiem tego wyjaśnić... Ale podobnie jak w ubiegłym miesiącu, mam to nieodparte wrażenie, że jesteś na mnie o coś zły.
- No pewnie, kurwa, że jestem na ciebie zły! – prychnął Levi, przewracając oczami. - Dałeś się porwać niebezpiecznym kolesiom, co było w chuj nieodpowiedzialne i przyniosło mi od groma niepotrzebnego stresu. Sądziłem, że już to ustaliliśmy?
Czując, że z każdą minutą ulatuje z niego energia, rozmasował skroń i dokończył:
- Jeśli cię to jakoś pocieszy, to jak się wyśpię, już nie będę na ciebie zły. Raczej. Choć nie mogę zagwarantować, że „przez zupełny przypadek" nie zdzielę cię w tyłek kijem od szczotki.
Erwin zaśmiał się pod nosem. Jednak po chwili jego spojrzenie stało się zatroskane.
- Nazwij mnie paranoikiem, ale nie wydaje mi się, by chodziło ci wyłącznie o fakt, że dałem się porwać. Być może to tylko moja wyobraźnia, ale czuję, że od czasu przesłuchania tamtego złodzieja jesteś nienaturalnie rozdrażniony.
Cholera – pomyślał Levi, patrząc na podłogę i przełykając ślinę. – Nie sądziłem, że aż tak to oczywiste.
- W dodatku część twojej irytacji wydaje się być skierowana na mnie – ciągnął Smith. – Z tym, że nie przypominam sobie, bym popełnił jakieś wykroczenie... Pomijając oczywiście fakt, że dałem się porwać. Wobec tego chciałbym poznać źródło twojej złości i zyskać możliwość usprawiedliwienia się. Dlatego, proszę cię, Levi... Nawet jeśli jesteś zmęczony, odpowiedz mi. Tym razem szczerze. Co dokładnie powiedział ci tamten człowiek?
Protegowany Kenny'ego Rozpruwacza miał nerwy ze stali i bardzo rzadko tracił kontrolę nad swoim ciałem. Jednak teraz jego ręce zaczęli się trząść. Nie był pewien, czy to efekt zmęczenia, czy może stres związany z tym, co usłyszał od pojmanego zbira.
Na moment uciekł wzrokiem, zastanawiając się, jak powinien podejść do tej niespodziewanej sytuacji.
Oczywiście mógł po prostu powiedzieć prawdę i powtórzyć Erwinowi wyznanie faceta z kolczykiem, słowo w słowo... tylko jak, u licha, miał to zrobić, gdy jeszcze nawet nie przetrawił tego sam ze sobą?
Bał się. Może to idiotyczne, ale tak cholernie się bał!
Nie był jeszcze gotowy, by o tym porozmawiać. A poza tym, czy jego szczerość cokolwiek zmieni?
Choć jeszcze nie wyłożyli kart na stół, Levi doskonale wiedział, co usłyszy od Erwina. Pytanie tylko: czy będzie mógł bezwarunkowo zaufać jego odpowiedzi.
Jakkolwiek nie potoczyłaby się ta rozmowa, wątpliwości pozostaną.
Dlatego czarnowłosy żołnierz wziął głęboki oddech i postanowił tylko nieznacznie nagiąć prawdę.
- Tamten dupek grał po prostu grał na czas – mruknął. – Czekał na pojawienie się Żandarmów i mówił, co mu ślina na język przyniosła, byle tylko wyprowadzić mnie z równowagi.
- To znaczy... co dokładnie mówił? – Smith zmarszczył brwi.
Levi popatrzył dowódcy w oczy.
- Powiedział – zaczął, nawet na moment nie spuszczając wzroku z Erwina – że całą akcję zaplanował oficer Korpusu Zwiadowczego.
Technicznie rzecz biorąc to nie było kłamstwo. Tyle tylko, że Levi postanowił zachować dla siebie najważniejszy szczegół.
- Oficer naszego Korpusu?! – wykrztusił Erwin, wytrzeszczając oczy. Wyglądał, jakby w mig zapomniał o zmęczeniu. – Kto?! – wyrzucił z siebie, łapiąc drugiego mężczyznę za rękę.
Levi wyszarpnął dłoń z uścisku i lekko ją rozmasował.
- Tego już mi nie zdradził – wymamrotał wymijającym tonem. – Co stanowi największy dowód na to, że najzwyczajniej w świecie ściemniał. Powiedział jedynie, że to Oficer Zwiadowców. Jeden z naszych.
- Dlaczego nie wspomniałeś o tym wcześniej? – Erwin popatrzył na podwładnego z pretensją w oczach. – Levi, a co jeśli to nie było kłamstwo?
- Było! – Dawny zbir wysyczał przez zęby.
- Nie możesz tego wiedzieć! Levi... jeśli rzeczywiście mamy kreta, nie można tego tak zostawić! Ta osoba może planować coś znacznie gorszego niż kradzież i podpalenie baraku. Będziemy musieli wszystkich przesłuchać i...
- NIE musimy nikogo przesłuchiwać, bo to zwykła ściema! – warknął Levi, patrząc na Erwina w sposób właściwy dla kogoś, kto był o krok od utraty zmysłów. – Paskudne, wyssane z palca łgarstwo.
- Ale przecież nie masz pewności...
- Właśnie, że MAM! Umiem poznać, kiedy ktoś kłamie mi prosto w oczy. Nie wierzę w ani jedno słowo tamtego faceta! Nie wierzę tamtemu skurwysynowi, rozumiesz?!
Dopiero kiedy ostatnie słowo wybrzmiało echem po pokoju, Levi uświadomił sobie, że wykrzyczał całą swoją wypowiedź i to nie siedząc, lecz stojąc. Wcale nie winił Erwina za to, że ten wpatrywał się w niego zaniepokojonym wzrokiem.
Dawny zbir powoli wypuścił powietrze i z powrotem opadł na łóżko. Smith odchrząknął.
- Proszę, wybacz mi – powiedział takim tonem, jakby zwracał się do dzikiego zwierzęcia. – Jesteś zmęczony i nie powinienem cię męczyć. Jednak kiedy odpoczniesz, będę chciał, byś przypomniał sobie jak najwięcej z tamtego przesłuchania i zdał mi dokładny raport.
- Jasne. – Levi pacnął plecami o pościel i zamknął oczy. – Kiedy już się wyśpię, zdam ci raport, z czego tam chcesz. Na razie mnie to nie obchodzi. I wiesz, co? To łóżko jest puste, czyste i kurewsko miękkie. Dlatego nie będę komplikował sobie życia i po prostu się na nim przekimam. Właściciel i tak pewnie nie będzie miał odwagi, by mnie stąd wywalić – dokończył, przekręcając głowę i wtulając policzek w poduszkę.
- Cóż... - Z jakiegoś powodu Erwin sprawiał wrażenie zakłopotanego. – Nie widzę przeciwskazań, ale wiesz... gdybyś na chwilę wstał, to wyciągnąłbym zza łóżka dodatkowy koc. Położę go sobie na podłodze i przykryje się płaszczem od munduru. Nie wydaje mi się, żebym chrapał, więc moja obecność raczej nie będzie dla ciebie...
- Że co?! – Dawny zbir poderwał się do pozycji siedzącej i zmierzył dowódcę morderczym wzrokiem. – Po tym wszystkim, co mi dzisiaj zafundowałeś, mam jeszcze spać z tobą w pokoju?! Chyba w innej rzeczywistości! WYNOCHA!
- A-ale...
Levi złapał dowódcę za rękaw koszuli i zaczął bezceremonialnie wlec go przez pokój.
- Idź do swoich wypasionych kwater i przynajmniej przez parę godzin daj mi od siebie odpocząć! – warknął, wyrzucając Erwina na korytarz.
Smith stał przed otwartymi drzwiami ze zdezorientowaną miną.
- Głuchy jesteś? – mruknął Levi, jedną dłoń opierając o framugę, a drugą kładąc sobie na biodrze. – Jest coś, czego nie zrozumiałeś?! Nie zamierzam spać z tobą w jednym pomieszczeniu, więc idź do siebie!
- Z tym, że wiesz... - Erwin zaczerwienił się. – Tak się składa, że...
- Gówno mnie to obchodzi! Jak chcesz, bym wybaczył ci akcję z porwaniem, to przez najbliższe dziesięć godzin masz nie pokazywać mi się na oczy. A teraz szuraj nogami i jazda stąd!
Po tych słowach Levi bezceremonialnie zatrzasnął dowódcy drzwi przed nosem. Sądząc po dźwięku, przy okazji zdzielił go w nos. Jednak Smith zrezygnował z dyskusji i oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku. Zza drzwi dało się usłyszeć jego kroki i mamrotane pod nosem, pełne rezygnacji słowa.
Levi odgarnął sobie włosy z czoła, wydał zdegustowane prychnięcie i pomaszerował do łazienki.
Nie był na tyle bezczelny, by skorzystać z czyjejś wanny bez pozwolenia, ale chyba nikt nie będzie miał do niego pretensji o parę minut pod prysznicem? Zawsze to lepsza opcja niż pakowanie się do czyjegoś łóżka w brudnym ubraniu.
Dopiero stojąc pod strumieniem wody i myjąc się brązowym mydłem, Levi zdał sobie sprawę, jak bardzo sobie tego wszystkiego nie przemyślał.
Wcześniej uznał, że nie musi się niczym przejmować, bo właściciel tego pokoju pewnie nadal jest na zewnątrz z pozostałymi żołnierzami i będzie harował aż do rana (a przynajmniej tak powiedział rozwścieczony Shadis, gdy coraz więcej ludzi zaczęło go dopytywać o przerwę w pracy). Teraz jednak zaczęły wychodzić słabe strony spontanicznej decyzji o przekimaniu się w cudzej kwaterze.
Po pierwsze, Levi nie miał przy sobie żadnych rzeczy do spania. Po drugie nie zabrał ze sobą ręcznika. Ani jakichkolwiek innych przyborów toaletowych.
A to oznaczało, że będzie musiał pożyczyć te wszystkie rzeczy od osoby, która na co dzień tutaj rezydowała. Gdyby zdał sobie z tego sprawę wcześniej, zrezygnowałby ze swojego planu, ale teraz, gdy był już goły i mokry, nie za bardzo miał inne wyjście. Oby właściciel pokoju okazał mu wyrozumiałość...
Levi zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, poszukując jakichś wskazówek, które pomogłyby mu ustalić, w czyjej kwaterze się znalazł.
Gdy uchwycił wzrokiem stoliczek obok wanny, na której stała sterta książek, przeżył olśnienie. Tylko jedna osoba w tym cholernym Korpusie byłaby na tyle porąbana, by czytać w trakcie kąpieli!
Dawny zbir sięgnął po niebieski ręcznik wiszący na haczyku, owinął sobie nim biodra i z rumieńcem na policzkach wypadł przez drzwi, które oddzielały łazienkę od sypialni.
- Kurwa, bez żartów! – jęknął, zakrywając sobie twarz dłonią.
Jak to możliwe, że tego nie zauważył?
To na pewno przez zmęczenie! Po czterdziestu godzinach na nogach, z czego ostatnie spędził na przeszukaniu każdego kąta tego cholernego zamku, nic dziwnego, że wszystkie jebane pokoje wyglądały dla niego tak samo! To DLATEGO nie zorientował się, że ostatnie pomieszczenie na liście to lokum Erwina!
Wprost nie mógł uwierzyć, że złapał dowódcę za fraki i wywalił go z tego miejsca na zbity ryj. Ha! Teraz to przynajmniej wiadomo, dlaczego Smith miał tak głupią minę, gdy stał przed swoim własnym pokojem i kazano mu się wynosić... do siebie do pokoju.
Levi oparł się nagimi plecami o ścianę. Zza dłoni, którą przykrywał twarz, zaczęły wychodzić dźwięki podobne do śmiechu. Sam już nie wiedział, co myśleć o tej porąbanej sytuacji...
ŁUP!
Drzwi otworzyły się z hukiem i Levi odsunął dłoń od twarzy. W pierwszym odruchu pomyślał, że to Erwin jednak wrócił, by dumnie wypiąć pierś i zadeklarować, że nie pozwoli tak łatwo wyrzucić się ze swoich kwater.
Ale nie.
To była Hanji w swoim zielonym szlafroku. Siedziała Shadisowi na baranach i tłukła go po karku dwoma grzebieniami.
- Jesteś twardy, tytanie, ale ze mną nie wygrasz! – wydarła się na cały korytarz.
- Erwin – zaczął Dowódca Zwiadowców – wiem, że pewnie już śpisz, ale czy mógłbyś mi pomóc zdjąć z siebie tą...
W tej chwili dostrzegł Leviego, który tkwił na środku pomieszczenia z gołą klatą i ręcznikiem Erwina owiniętym wokół bioder.
- Nieważne, sam to ogarnę – westchnął Shadis, unosząc dłoń i zamykając za sobą drzwi.
Levi pacnął czołem o witrynę z książkami. No świetnie! Teraz to już żadna siła nie przekona Starego Dziada, że Erwin i „jego ulubiony bandyta" nie sypiali ze sobą po kątach...
Notka autorki
Bardzo dziękuję wszystkim cudownym osobom, które zostawiły mi komentarze. Jesteście moimi bohaterami :3
Jak zapewne zauważyliście, w ostatnim czasie nie publikowałam zbyt często. To dlatego że nareszcie miałam okazję porządnie skorzystać z lata i pojechać do fajnego miejsca, które nie jest moją samotnią w środku lasu. Zdradzę tyle, że było tam dużo skał. I tyyyleee powodów do inspiracji – myślę, że walka z tytanami w takim miejscu byłaby niesamowicie ekscytująca!
Niestety... Cóż, dla czytelników „niestety", na początku września czeka mnie kolejny ekscytujący wyjazd, więc przez najbliższe trzy tygodnie rozdziały będą wychodzić nieregularnie. Do tego jeszcze dochodzi aktorski serial „One Piece", na który czekam z wypiekami na policzkach i którym będę się jarać przez cały najbliższy tydzień.
Ale nie martwcie się, bo kiedy już wrócę z moich wyjazdów (mniej więcej 11 września), powrócę do regularnego publikowania.
A jest na co czekać, bo wielkimi krokami zbliżamy się do Arcu w opowiadaniu, gdy Levi i Erwin będą sami ze sobą, a ich więź przejdzie dużą transformację :3
Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za wszelkie formy wsparcia, takie jak komentarze, serduszka i gwiazdeczki.
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top