Rozdział 3 - Konie i ich zwiadowcy
- Pokażmy tytanom potęgę ludzkości! Dzisiaj poczynimy kolejny krok, by...
Wywieźć kolejnych idiotów za mur i podać ich na obiad śliniącym się bestiom – w myślach dokończył Levi. – Dlatego poprawcie mundurki, przygładźcie włoski, zadedykujcie swoje serca, bla, bla, bla.
Shadis wygłaszał swoje przemowy z takim przejęciem, jakby był co najmniej babą w ciąży, która miała wydać na świat mesjasza. Ktoś w ogóle traktował go poważnie?
Levi powiódł wzrokiem po twarzach siedzących na koniach żołnierzy. Na widok ich min westchnął z rezygnacją.
Część trzęsła się ze strachu, ale zdecydowana większość wpatrywała się w Shadisa jak w kapłana, który wygłaszał w kościele Mszę Świętą. Cóż za głupiutkie, naiwne do urzygu owieczki, bezwzględnie posłuszne swojemu pasterzowi! Ech, Levi już od dawna podejrzewał, że Korpus Zwiadowców to jedna wielka sekta.
Żałował, że nie może urwać się z przemówienia i wrócić, gdy wreszcie otworzą cholerną bramę. Z dwojga złego, już by chyba wolał słuchać Kenny'ego. On to przynajmniej pierdolnąłby tym biednym kretynom szczerą prawdę, zamiast rzucać jakieś głupie frazesy.
„No dobra, połowę z nas zajebią, ale przynajmniej będzie zabawa!"
Levi uśmiechnął się pod nosem. W chwilach takich jak ta tęsknił za tym starym pierdzielem.
- Zdobądźmy zasłużoną wolność! – krzyczał Shadis. – Udowodnijmy, że potrafimy walczyć o swoje!
Na Marię, Różę i Shinę! – czarnowłosy żołnierz wzniósł oczy ku niebu. – Ile jeszcze będzie tak pierdolił? Płacą mu od słowa, czy jak?
Zdeterminowany, by skupić uwagę na czymkolwiek innym niż biadolenie dowódcy, Levi zaczął leniwie wodzić wzrokiem po otoczeniu. Po chwili do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk. Jakby ktoś onanizował się na końskim siodle...
- Tytany! – z ekscytacją wyszeptał damski głos.
To Hanji lekko kołysała się na swoim wierzchowcu, z zaczerwienionymi policzkami mamrocząc pod nosem:
- Tytany, tytany, tytany! Są tam... Czekają na mnie!
Po całym czasie, jaki spędzili w swoim towarzystwie, Levi nie powinien się dziwić. Mimo to, obserwując zachowanie okularnicy, czuł w sobie trudny do wytłumaczenia niepokój.
Wciąż pamiętał swoją krwawą wizję sprzed kilku dni – turlającą się po ziemi głowę Hanji. Puste, pozbawione wyrazu oczy, wyglądające zza rozbitych szkieł okularów.
Po jego karku przeszedł dreszcz. Przybysz z Podziemia uświadomił sobie, że nie jest jedynym, który przygląda się podjaranej babie.
- Pani pułkownik, proszę! – jęknął ustawiony za okularnicą Moblit. – To nieprzyzwoite!
Napalona na tytany wariatka kompletnie go zignorowała. Nie mogąc się powstrzymać, Levi zagaił:
- Ej, ale ona tylko tak gada, tak? Tak naprawdę nie zamierza zbliżać się do tytanów bardziej niż trzeba? Nie będzie robiła żadnych... głupot? Prawda?
Planował zapytać o to wszystko neutralnym tonem, jednak na sam koniec do jego głosu wkradł się strach. Moblit posłał mu przepraszające spojrzenie.
- Cóż... to jednak pułkownik Hanji – westchnął. – Po niej można spodziewać się wszystkiego.
Levi zacisnął zęby.
„Wszystkiego" czyli, do licha, czego? Liczył na „tak" albo „nie", a dostał pieprzoną zagadkę.
Widząc niezadowoloną minę rozmówcy, Moblit błyskawicznie dodał:
- Och, nie musisz się o nią martwić! W końcu dowódca Shadis pozwolił jej wziąć odpowiedzialność za oddział. Już samo to świadczy o tym, że...
- Kto ci powiedział, że się martwię?! – fuknął Levi.
Moblit zbladł ze strachu.
- Żadnych bójek przed ekspedycją – syknął Mike.
- Jakich, u licha, bójek? – cicho odwarknął przybysz z Podziemia. – Widzisz, żeby ktoś się bił? Mam ci podać definicję „bójki"? A może wolisz demonstrację?
- Cokolwiek chcielibyście zademonstrować – z przodu dobiegł stanowczy głos – zachowajcie to dla tytanów.
To Erwin spoglądał na nich przez ramię surowym wzrokiem.
Mike podejrzliwie zerknął na Leviego, po czym bardzo powoli popatrzył na dowódcę.
- Wiesz... – zaczął. – Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, by on jechał tuż za tobą.
- Co, martwisz się, że jego wielki łeb zasłoni mi pole widzenia? – kpiąco odparł Levi. – Bez obaw. W razie nagłej sytuacji, zawsze mogę go uciąć.
Dłoń Zachariasa wystrzeliła w stronę rękojeści miecza.
- Cytując twoje własne słowa, Mike – Erwin nieznacznie podniósł głos – żadnych bójek przed ekspedycją!
Z niezadowolonym mlaśnięciem Mike szarpnął głową. Ręka, którą prawie chwycił za broń, zaciskała się teraz na wodzach.
- To samo tyczy się ciebie, Levi – po chwili dodał Smith.
Przybysz z Podziemia miał zamiar odwarknąć, że on niczego, kurwa, nie zaczynał, tylko kulturalnie rozmawiał z Moblitem, ale zanim zdążył się odezwać, jego klacz wydała kilka niezadowolonych prychnięć. Energicznie machała swoim czarnym łbem, jakby chciała przekazać coś w stylu: „wiecie co, jednak zmieniłam zdanie i nie jadę na tę cholerną ekspedycję".
Na szczęście większość żołnierzy uważnie słuchała Shadisa, więc mało kto zwrócił uwagę na jej cyrki. Ale ci, którzy zauważyli, zaczęli pokazywać sobie Leviego palcem i dyskretnie chichotać. Również Zacharias miał w oczach rozbawienie. Levi zaczerwienił się od upokorzenia i złości.
Przestań! – w myślach zwrócił się do niepokornego zwierzaka. – Co ci strzeliło do głowy, głupia? Masz okres, czy jak?!
Lekko pociągnął za wodze w nieudolnej próbie uspokojenia wierzchowca, ale jedynie pogorszył sprawę. Klacz coraz bardziej się wierciła. Levi uznał, że musiała wyczuć jego nerwowość. Niech to szlag... jak zaraz czegoś nie wymyśli, wyjdzie na nieudacznika, który nie radzi sobie w siodle!
Erwin wycofał swojego konia do tyłu, by znaleźć się tuż obok Leviego. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać klacz po zadzie.
- Oddychaj – powiedział opanowanym tonem. – Nic się nie dzieje.
- Jakbym nie oddychał, to bym, kurwa, nie żył! – syknął Levi.
- Mówiłem do konia, nie do ciebie – Smith uniósł brew.
Levi czuł rosnącą temperaturę swoich policzków, co ani trochę mu się nie podobało.
A jeszcze bardziej irytował go fakt, że interwencja dowódcy przyniosła natychmiastowy skutek. Kilka klepnięć od Erwina i klaczy zupełnie odechciało się dramatów. Stała teraz nieruchomo, jak perfekcyjnie wytresowany pies.
- Bądź dla niego dobra – Smith powiedział tak cicho, że usłyszeli go tylko koń i Levi. – Potrzebujemy go.
Przybysz z Podziemia czuł rozpaczliwą potrzebę, by dopiec jasnowłosemu dowódcy.
- Skoro tak cię lubi, to może ty powinieneś jej dosiadać? – wycedził.
Ku jego zdziwieniu, kącik ust Erwina drgnął.
- Sądzę, że nie chodzi jej o mnie – zdawkowo oznajmił Smith. – Wydaje się mieć dużą słabość do Pioruna – dokończył, poklepując swojego wierzchowca po szyi.
Jakby na potwierdzenie tych słów, Obsydianka lekko trąciła siwego konia pyskiem i popatrzyła na niego tęsknym wzrokiem.
- Właśnie dlatego mówiłem, że nie powinien jechać za tobą – pół-gębkiem wtrącił Zacharias.
- Chyba, kurwa, żartujesz! – jęknął Levi. – To ma być genialny plan Zwiadowców na pozbycie się mojej osoby? Wiecie, że łatwo nie skończę w paszczy tytana, więc daliście mi konia nimfomana, by mnie pogrążyć?
- Masz bardzo dobrego konia – opanowanym tonem podkreślił Erwin. – Silnego, szybkiego i wytrzymałego. A jego... znaczy, chciałem powiedzieć... jej lekkie zauroczenie, nie jest aż takim problemem.
- Kij mnie obchodzi, jak bardzo ten koń jest silny, szybki i tak dalej. Na następną wyprawę chcę...
Już miał powiedzieć „innego", ale naszła go myśl, że to by wyglądało, jakby się poddał. Wszystkie okoliczne łajzy już ZAWSZE plotkowałyby o tym, że nie podjął wyzwania. Że niczym rozwydrzone dziecko domagał się zamiany, bo zapanowanie nad żądzami jednej klaczy okazało się dla niego za trudne.
A poza tym, jak głupio by to nie brzmiało, nie chciał urazić swojego wierzchowca. Doskonale znał uczucie bycia niechcianym. Pamiętał, jakby to było wczoraj: znikającą w tłumie sylwetkę wysokiego mężczyzny z kapeluszem na głowie. I ten nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy ktoś, kto miał się tobą opiekować zostawiał cię bez słowa.
Obsydianka może i była tylko durnym koniem i niewiele rozumiała, jednak Levi nie chciał fundować jej tego, co sam przeżył. Zacisnął wargi, posłał Erwinowi wyzywające spojrzenie i przez zęby wycedził:
- Na następną wyprawę masz zmienić konia, Smith! Na takiego, który nie jest obiektem fantazji seksualnych wszystkich cholernych zwierzaków w tym Korpusie.
Wargi dowódcy zadrżały. Levi nie wiedział, czy to tylko jego wyobraźnia, ale mógłby przysiąc, że ten facet jest o krok od wybuchnięcia śmiechem.
Levi jeszcze ani razu nie widział, jak Erwin się śmieje. Chciałby to zobaczyć.
Nie, zaraz... czemu, u licha, miałby chcieć czegoś takiego?!
Zirytowany, potrząsnął głową i wycelował w dowódcę palec wskazujący.
- Mówię poważnie! Ten twój biały żigolak stwarza zagrożenie dla mojego życia!
Erwin przycisnął sobie grzbiet dłoni do ust i nieco przechylił głowę, przez co jego twarz stała się niewidoczna dla pozostałych.
I czego się chowasz, gnoju? – pomyślał coraz bardziej rozjuszony Levi. – Pokaż tą swoją gębę, chcę zobaczyć, jak się śmiejesz!
Nie, moment... wcale tego nie chcę!
- Masz zmienić konia! – powtórzył wcześniejsze żądanie.
- Wiesz... - zza jego pleców dobiegł głos Nanaby. – Chyba nie do końca wypada, byś wydawał Erwinowi rozkazy.
- Właśnie! – zawtórował koleżance Gelgar. – On jest dowódcą, ciołku!
„Ciołku"?!
Zanim doszło do bójki, Erwin obrócił do Leviego perfekcyjnie opanowaną twarz i powoli oznajmił:
- Po pierwsze, Piorun nie jest aż tak popularny, jak myślisz. Tylko twoja klacz zdaje się go lubić. Po drugie, ten stan rzeczy wcale nie jest dla ciebie niebezpieczny. Wręcz przeciwnie. Jeśli jakiś koń lubi innego konia, to w przypadku rozdzielenia z jeźdźcem jest większa szansa, że wróci do oddziału. Dlatego integracja wśród koni jest równie ważna co integracja wśród zwiadowców. A po trzecie...
Jasnowłosy dowódca pogłaskał wierzchowca po karku i dokończył:
- Bardzo lubię tego konia. Zżyłem się z nim i nie mam ochoty go wymieniać.
Wszystko byłoby z tym stwierdzeniem w porządku, gdyby Erwin nie wpatrywał się w Leviego aż tak intensywnie. Przez to można było odnieść wrażenie, że wcale nie rozmawiali o wierzchowcach. Dokładnie, kurwa, jak ostatnim razem!
Niech to szlag! – Levi zacisnął zęby. – Jak jeszcze raz powie coś o koniach tylko i wyłącznie po to, by prowadzić ze mną jakieś pierdolone gierki, to normalnie mu...
Obsydianka ponownie trąciła Pioruna pyskiem. Siwy koń w żaden sposób na to nie zareagował. Wciąż tkwił w bezruchu, jak przystało na świetnie ułożonego wierzchowca. Zła o brak reakcji klacz ponowiła zaczepkę.
- Zostaw go w spokoju, głupia! – fuknął Levi. – Ten idiota nawet nie zauważył, że ci się podoba.
W odpowiedzi wydała kilka niezadowolonych prychnięć. Coś przyszło Leviemu do głowy.
Szatańsko się uśmiechając, przybysz z Podziemi popatrzył Smithowi prosto w oczy i powoli oznajmił:
- Zresztą, są lepsi od niego. Po co masz zawracać sobie nim głowę? Pewnie i tak obcięli mu jaja, by był grzeczniejszy. To zwykły, niewarty twojej uwagi kastrat.
Erwin miał równie niewzruszoną minę co jego koń.
- Ej, ale czy na pewno? – do dyskusji włączył się nowy głos.
To była siedząca obok Moblita kobieta o imieniu Nifa.
- Wiem, że większość koni w Korpusie to wałachy, ale z tego co wiem mamy też parę ogierów do rozpłodu?
- Z miejsca, gdzie siedzę, to wygląda tak, jakby koń jednak miał, co trzeba – potwierdził Moblit.
- Nanaba, weź sprawdź! – rzucił Gelgar.
Kobieta z krótko obciętymi włosami pochyliła się do przodu.
- Ta – krótko skinęła głową. - To ogier.
- Jest pełnoprawnym mężczyzną – ze spokojem potwierdził Erwin, nawet na moment nie tracąc kontaktu wzrokowego z Levim.
- To może rzeczywiście trzeba go skojarzyć z Obsydianką? – głośno zastanawiał się Gelgar. – Źrebaki mogłyby być całkiem...
- Co się tu odpierdala, Erwin?!
Pod wpływem wściekłego głosu Shadisa wszyscy podskoczyli w siodłach. Dowódca Zwiadowców właśnie podjechał do nich na koniu. Policzki miał zaczerwienione od gniewu. Jego oczy ciskały błyskawicami w Smitha.
- Robię, co mogę, by podnieść morale ludzi, ale nikt mnie nie słyszy, bo twój oddział wciąż plotkuje w tle, jakby jechał na pierdolony piknik! Wy w ogóle rozumiecie, jak wasza beztroska paplanina wpływa na nastroje całego Korpusu?! Zrobiliście ze mnie idiotę!
A to przypadkiem nie tak, że byłeś nim już wcześniej? – Levi miał ochotę powiedzieć.
- Proszę o wybaczenie, dowódco. – Erwin pochylił głowę. – To się nie powtórzy.
Pomimo skruszonego tonu nie wyglądał na specjalnie przejętego.
- Zamiast przepraszać, zapanuj nad swoim oddziałem – odwarknął Shadis. – Zacznij od ustalenia, co jest źródłem tego całego rozgardiaszu.
Jego wzrok zatrzymał się na Levim.
Nie mając najmniejszego zamiaru zostawać kozłem ofiarnym, przybysz z Podziemia powiedział pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy:
- I czego wytrzeszczasz na mnie gały?! Nie moja wina, że mój durny koń uparł się, by wyruchać Smitha!
Nifa, Nanaba i Moblit nie zdołali zachować powagi. Wszyscy troje zaczęli się krztusić od śmiechu, nieudolnie próbując ukryć rozbawienie, przyciskając dłonie do ust. Gelgar, który korzystał z nieuwagi Erwina, by wziąć dyskretny łyk whisky z piersiówki, po usłyszeniu słów Leviego wypluł cały trunek prosto w tył głowy Mike'a. Zacharias zdołał jakoś ograniczyć swoją reakcję do energicznie unoszących się i opadających kącików warg. A Erwin...
Szlag, Erwin wyglądał tak zabawnie, że nawet Leviemu zachciało się śmiać. Biedak musiał chyba użyć wszystkich swoich mięśni twarzy, by wyglądać jak „poważny i profesjonalny dowódca" a nie ktoś, kto resztkami sił powstrzymuje rechot.
Tylko Shadisowi nie było do śmiechu. Dowódca Zwiadowców miał minę, jakby ktoś spoliczkował go naderwanym zadkiem tytana.
- M-masz... masz zrobić z tym porządek! – wydarł się Erwinowi w twarz, po czym obrócił swojego konia i rzucił przez ramię: - W międzyczasie ja powiem ludziom parę słów, by mogli...
- Tylko weź się z tym, kurwa, pośpiesz! – Levi nie zdołał powstrzymać zniecierpliwionego jęku. – Jak mam wybierać, to już wolę skończyć w paszczy tytana zamiast umrzeć tutaj ze starości!
Zza jego pleców dobiegło ciche łupnięcie. Ktoś zaśmiał się tak głośno, że zleciał z konia...
Ci, którzy utrzymali się na siodłach rechotali jeszcze głośniej niż wcześniej.
A Levi czuł się tym wszystkim dziwnie... usatysfakcjonowany. Oczywiście nie zamierzał celowo nikogo rozbawiać – o tym, że jego klacz jest napalona na Erwina zamiast na konia Erwina, powiedział przez zupełny przypadek. Natomiast gadkę o starzeniu się rzucił, bo poczuł, że po prostu, kurwa, nie wytrzyma kolejnej rundy wyniosłych wykładów. To nie tak, że aspirował do bycia oddziałowym błaznem, albo coś w ten deseń. Nigdy nie był kimś, kto czerpał przyjemność z rozbawiania innych. Mimo to...
Reakcje towarzyszy sprawiły, że po raz pierwszy poczuł się częścią grupy, a nie odludkiem, który chodził pod prysznic okrężną drogą, by nikogo nie spotkać. Po jego piersi zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło. Minęło trochę czasu, odkąd czuł coś podobnego. A konkretniej – od śmierci Farlana i Isabeli. Nie żeby zamierzał się do tego przyznawać.
- Skoro tak wam wesoło, to może powinniście zostać wewnątrz murów i założyć pierdolony kabaret, zamiast uczestniczyć w szlachetnej misji ratowania ludzkości! – ryknął Shadis. – Idę uspokoić ludzi. – wściekle szturchnął boki konia łydkami, podrywając zwierzę do kłusa. – Jak skończę, zdecyduję, czy weźmiecie udział w dzisiejszej wyprawie!
Jego słowa nie zrobiły na oddziale Erwina specjalnego wrażenia. Z jednym wyjątkiem.
Hanji, o której wszyscy na moment zapomnieli, nie wiedzieć kiedy zmaterializowała się obok Smitha.
- Erwin... - wymamrotała, łapiąc jasnowłosego dowódcę za przód munduru.
Wytrzeszczone oczy spoglądały złowrogo zza szkieł okularów. Levi wcale się nie dziwił Erwinowi, że ten przełknął ślinę ze strachu.
- Czy ja dobrze słyszałam, że dowódca rozważa zostawienie nas tutaj? – z drgającą lekko brwią wyszeptała Hanji. – Tutaj. Z daleka od tytanów?
Po skroniach wszystkich członków oddziału (z Levim włącznie) spłynął pot. Erwin posłał okularnicy nerwowy uśmiech.
- Hanji, bądźmy poważni – spróbował to powiedzieć swoim zwykłym opanowanym tonem, lecz ani trochę mu nie wyszło. – To oczywiste, że nas nie zostawi. Dobrze wie, że ten oddział składa się z najlepszych...
Został gwałtownie pociągnięty za mundur, tak że czoła jego i szalonej kobiety zetknęły się.
- Idź i go przeproś! – zażądała Hanji.
Jej oczy były wytrzeszczone jak u wariata, który dawno stracił resztki rozumu. Patrząc w brązowe tęczówki, można było odnieść wrażenie, że zaraz wystrzeli z nich ogień albo coś jeszcze gorszego.
- Ale... - zaczął Erwin.
- Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz – głosem szaleńca wyszeptała Hanji. – Jeśli musisz, daj się wyruchać wszystkim koniom w tym Korpusie, albo wyliż Shadisowi buty, ale zrób tak, byśmy pojechali na tę ekspedycję, bym mogła zobaczyć tytany! Zrozumiano?!
Levi jeszcze nigdy nie widział, by ten blondas wykonał rozkaz kogokolwiek innego niż Shadis. Mimo to Erwin Smith przełknął ślinę, popatrzył przed siebie zrezygnowanym wzrokiem i wymamrotał krótkie:
- Tak, sir.
A potem odjechał na koniu kajać się przed dowódcą.
- Jeśli chciałeś podważyć autorytet Erwina, to gratuluję, bo dopiąłeś swego – szorstko rzucił do Leviego Mike.
- JA podważyłem jego autorytet? – w odpowiedzi fuknął czarnowłosy żołnierz. – To WY rzucaliście te wszystkie durne teksty o...
- Znajdę was w nocy i zrobię wam krzywdę! – do uszu dwóch mężczyzn dobiegł groźny szept Hanji.
Obaj zamknęli usta i wyprostowali się, jak przyłapane na gorącym uczynku przedszkolaki.
W sumie to... tak właśnie się zachowaliśmy – uświadomił sobie Levi. – Jak para bachorów.
Prawdę powiedziawszy, było mu trochę wstyd. Jeśli była jakaś cecha, której nienawidził u innych – i której za wszelką cenę nie chciał samemu powielać – to właśnie ta: odwalanie akcji na poziomie kilkuletniego smarkacza.
To, że Zacharias i reszta bandy rzucali różne durnowate teksty, jeszcze nie znaczy, że on musiał robić to samo.
Po paru minutach Erwin wrócił od dowódcy. Na policzkach miał śladowe ilości różu, ale poza tym jego mina była nieprzenikniona.
- Dostaliśmy ostrzeżenie, ale weźmiemy udział w dzisiejszej wyprawie – poinformował swój oddział. A po krótkiej chwili wahania dodał: - Na szczęście obyło się bez kopulowania z końmi i lizania butów.
- Widzisz, Erwinku? – beztrosko się uśmiechając, Hanji poklepała jasnowłosego kolegę po barku. – Jak chcesz, to potrafisz!
- Miałem dobrą motywację – wymamrotał Smith. Wyglądał na odrobinę straumatyzowanego.
- Otwarcie bramy za sześćdziesiąt sekund! – krzyknął Shadisa.
Zewsząd dobiegły ciche westchnienia i odgłosy tupiących w miejscu koni. Nikt już nie żartował ani nie marudził. Wszyscy koncentrowali się na tym, co miało za chwilę nastąpić. Zmianę atmosfery dawało się wyczuć nawet w powietrzu – słońce parzyło skórę mocniej niż przed chwilą, a liźnięcia wiatru stały się chłodniejsze.
Levi czuł, że serce zaczyna mu szybciej bić, ale wcale nie ze strachu. Może było to z jego strony aroganckie, lecz nie obawiał się ponownego spotkania z tytanami. Właściwie to, w jakimś stopniu nie mógł się go doczekać. Jeden z tych wyrośniętych skurwieli odebrał mu Farlana i Isabel. Im więcej jego wielgachnych krewniaków uda się zajebać, tym lepiej. A jeśli Levi umrze, to przynajmniej na świeżym powietrzu, a nie w jakiejś zapomnianej dziurze pod powierzchnią.
Choć mimo wszystko podejrzewał, że tak szybko nie opuści tego świata. W końcu nie był jak ci wszyscy słabeusze, których los ani trochę go nie obchodził!
Właśnie tak! Miał tych durni w totalnym... Zupełnie nie przejmował się, czy oni...
Bez wyraźnego powodu zerknął przez ramię, by sprawdzić, co robią członkowie jego oddziału. Gelgar i Nanaba co chwilę coś do siebie szeptali, Nifa miała na twarzy lekki uśmieszek, zaś Moblit przyglądał się Hanji z czymś na kształt zażenowanej czułości. Pomimo opierdzielu od Shadisa i wyskoku szalonej okularnicy wszyscy wydawali się bardziej zaaferowani wcześniejszymi żartami o koniach, aniżeli poważną i niebezpieczną wyprawą za mury. Co chyba nie było zbyt dobre.
Levi opuścił głowę i zapatrzył się na swoje dłonie.
Parę głupich komentarzy, a oni są rozkojarzeni jak dzieciaki – pomyślał, marszcząc brwi. – Trzeba było milczeć, gdy Zacharias wyskoczył do mnie z gębą.
Kiedy postanowił odpyskować Mike'owi a potem Erwinowi i Shadisowi, brał pod uwagę tylko własny interes. Nie uwzględnił możliwości, że niechcący zburzy koncentrację kolegów. A co jeśli któryś z tych durni będzie rozmyślał o niebieskich migdałach i skończy w żołądku tytana? Levi wiedział, że nie ma żadnego obowiązku przejmować się tymi obłąkańcami, bo nic dla niego nie znaczyli, ale...
- Jesteś spięty – głos Erwina wyrwał go z rozmyślań.
Przybysz z Podziemia szarpnął głową w stronę dowódcy. Miał ochotę butnie odpowiedzieć:
„Nie, nie jestem!"
Jednak postanowił nie doprowadzać do kolejnej durnowatej wymiany zdań, więc wybrał milczenie.
- Nie spinaj się, tylko dlatego że wszyscy inni się rozluźnili – ciągnął Erwin. – W sytuacji zagrożenia, będą wiedzieli, co robić.
- Nie podważam niczyich umiejętności – mruknął Levi.
Była to najuprzejmiejsza i najbardziej ugodowa odpowiedź, na jaką było go stać. W idealnym wszechświecie powinna usatysfakcjonować jasnowłosego dupka na tyle, by się odpierdolił. Jednak choć wszyscy inni zafiksowali wzrok na podnoszącej się bramie, Erwin nadal patrzył na Leviego. I to w sposób, który ani trochę się Leviemu nie podobał! Zupełnie, jakby ten gnój przejrzał go na wylot.
- Dowódca Shadis ma rację twierdząc, że motywacyjne mowy są istotne dla misji – powiedział Erwin. – Jednak rozluźnianie atmosfery jest równie ważne. Ludzie potrzebują namiastki normalności. Większość naszych kompanów walczy o wiele lepiej, jeśli wcześniej zdystansuje się do tego, co robimy. Twoja bezczelność pomogła naszym towarzyszom zapomnieć o strachu. Nie musisz jej żałować.
- Nigdy nie żałowałem bycia bezczelnym – syknął Levi.
Choć w zasadzie nie musiał się bronić, bo ton Erwina nie był karcący, lecz łagodny. Zaś jego spostrzeżenia odnośnie bezczelności podwładnego wydawały się zupełnie szczere, nie sarkastyczne.
Levi dziwnie się z tym czuł. Przypomniał sobie, co podsłuchał z rozmowy Smitha i Zachariasa.
„Nie zależało mi na zwerbowaniu go wyłącznie ze względu na jego umiejętności."
Wciąż głowił się, czym było to „dodatkowe coś". Bo chyba nie bezczelność, co? Niemożliwe, by to o nią chodziło...
- Rozpoczynamy Dwudziestą Czwartą Wyprawę za Mury! – krzyk Shadisa zlał się z prychnięciami zrywających się do biegu koni. – Żołnierze, naprzód!
Levi wszedł w stan najwyższej koncentracji. Rozmyślanie nad dziwnymi motywami Erwina Smitha mogło zaczekać. Teraz miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie.
Ubicie jak największej ilości tytanów. I, jeśli Bóg będzie łaskawy, powrót w jednym kawałku...
Notka autorki
Dziękuję wszystkim cudownym osobom, które zostawiły mi komentarze oraz gwiazdki ;) Jesteście super!
Trzymajcie się cieplutko i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top