Rozdział 25 - Dzień wolny (część 3)
Levi miał dylemat – z jednej strony cieszył się, że dowódca przyszedł mu z pomocą, ale z drugiej strony nie chciał być traktowany jak jebana panienka w opałach, którą koniecznie trzeba ratować.
Zanim zdążył cokolwiek zdecydować, Carlson rzucił się w stronę Erwina. Przywaliłby jasnowłosemu pułkownikowi z pięści, gdyby Gerard nie złapał go od tyłu za ramiona.
Jednak choć tylko jeden z Żandarmów stracił nad sobą panowanie, wszyscy twoje wydawali się rozdrażnieni. Z jakiegoś powodu obecność Smitha podziała na nich jak czerwona płachta na byka.
- Ty pieprzony gnojku! – ryknął Carlon.
- Daj spokój... - wysapał Gerard. – Nie atakuj go! – popatrzył na Erwina znad ramienia kolegi i nienawistnym głosem dokończył: - Tylko narobisz nam problemów...
- Puszczaj mnie, do diabła! Ostrzegałem go, że jak jeszcze raz go zobaczę, to obiję mu tę jego zarozumiałą buźkę! Niech sobie nie myśli, że moje groźby są tylko na pokaz! Cholerny skurwiel... nie podaruję mu, że wrobił mojego kuzyna! Niezależnie od tego, co o tym myślicie, zapłaci mi za to!
Patrząc na sporą różnicę w wadze, to była tylko kwestia czasu, aż Carlson wyszarpnie się Gerardowi. Levi nie miał najmniejszego zamiaru czekać, aż to nastąpi.
Wstał z krzesła i stanął przed Erwinem.
- „Zapłaci ci za to", mówisz? – zapytał chłodno.
Grubas natychmiast przestał się szarpać. On i Gerard zamarli w bezruchu. Wpatrywali się w dawnego zbira oczami przepełnionymi strachem.
- Levi, usiądź – cicho nakazał Erwin. – I cokolwiek by się nie działo, nie wstawaj.
Levi posłał przełożonemu zbuntowane spojrzenie.
- Zaufaj mi – szepnął Smith.
Dłoń czarnowłosego Zwiadowcy zacisnęła się w pięść. Choć wymagało to od niego niebotycznego wysiłku, Levi wykonał polecenie i na powrót zajął swoje miejsce przy stoliku.
- Nieźle wytresowałeś tego swojego kundla – wycedził Psikus. – Przez ciebie armia schodzi na psy, Smith. Wyrzucasz z wojska porządnych ludzi i spoufalasz się z bandytami.
- Jeśli mówiąc „porządnych ludzi" masz na myśli waszego byłego dowódcę, to nie ja go wyrzuciłem, tylko Głównodowodzący Zackley – opanowanym tonem odparł Erwin. – I wcale mu się nie dziwię. Dowódca Otto spoufalał się z bandytami jeszcze bardziej niż ja. O ile mi wiadomo, dogadywał się z przestępcami w stolicy, by dali się aresztować i w zamian podzielili się z nim zrabowanymi łupami. Potem wypuszczał ich i przekonywał wszystkich, że sami uciekli. Po czymś takim ma szczęście, że skończyło się na zwolnieniu.
- Zaraz... szef Żandamerii wyleciał z roboty? – zdziwił się Levi.
Dobrze znał kolesia i szczerze go nie znosił.
- Chyba właśnie zyskałem dobry powód do świętowania. – Złośliwie się uśmiechając, sięgnął po kufel z piwem i upił łyk.
- Nawet ci, którzy wydają się nietykalni, mają czasem pecha – skwitował Erwin.
- Pecha? – powtórzył trzęsący się ze wściekłości Gerard. – Pecha?!
- Ty... - Carlson miał minę, jakby chciał rzucić w stronę Erwina kolejną pogróżkę, albo gdy zobaczył ostrzegawcze spojrzenie Leviego, ograniczył się do zaciśnięcia zębów.
- Nie udawaj niewiniątka, Smith – wycedził Psikus. – Dobrze wiemy, że to ty pozbierałeś dowody i namówiłeś górę, by pozbyła się Dowódcy Otto. Ale nie wziąłeś pod uwagę jednego: w Żandamerii wciąż jest wielu żołnierzy, którzy pozostali wobec niego lojalni.
- A jak zamierzacie dać wyraz swojej lojalności? – zapytał niewzruszony Erwin. – Bijąc mnie na oczach... - przebiegł wzrokiem po ludziach w knajpie – około trzydziestu świadków? No dalej, nie krępujcie się. Ciekawe, co powie na to wasz nowy dowódca?
Żołnierze Żandamerii drgnęli niespokojnie.
- Swoją drogą, jak układa się wasza współpraca? – miękkim tonem ciągnął Smith. – Chyba niezbyt dobrze, biorąc pod uwagę, że przeniósł was tutaj z samej stolicy. Szczególnie ty musisz być zawiedziony, podpułkowniku Carlsonie... Teraz, kiedy już nie masz głównego dowódcy za kuzyna, będzie ci trudno zastraszać właścicieli różnych przybytków i zmuszać ich, by wydawali ci darmowe piwo. To musi być dla ciebie uciążliwe.
- Wydaje ci się, że jesteś taki sprytny, co, Smith? – jadowitym tonem wycedził Psikus. - Nie wyobrażaj sobie, że możesz nami pomiatać, tylko dlatego że twój kumpel z Korpusu Kadetów został nowym Dowódcą Żandamerii. Na razie Nile Dok cię lubi, ale jego opinia w każdej chwili może ulec zmianie. Zwłaszcza, gdy zobaczy, że twoje ręce nie są tak czyste, jak mu się wydaje. Albo z kim się teraz zadajesz...
Popatrzył na Leviego i cicho dokończył:
- Może powinieneś przeprowadzić mały eksperyment i poprosić Dowódcę Doka, by załatwił twojemu zwierzakowi obywatelstwo? Coś mi się wydaje, że wcale nie poszedłby ci na rękę. I trudno się dziwić, bo wtedy ten szczur mógłby odejść z Korpusu Zwiadowczego, kiedy tylko naszłaby go ochota.
- Ja tam bym się zgodził – ze złośliwym uśmieszkiem wtrącił Gerard – gdybym był na miejscu Doka. Spełniłbym prośbę dawnego kumpla, żeby mu udowodnić, jaką nielojalną gadzinę zaprosił w swoje szeregi.
Ku zdumieniu Leviego i trójki Żandarmów, kącik ust Erwina uniósł się do góry.
- Wiecie, co? To w zasadzie niegłupi pomysł. – Smith pomachał ręką, by zwrócić uwagę przechodzącej obok kelnerki. – Przepraszam, czy mógłbym pożyczyć pióro i atrament?
Gerard był w takim szoku, że z wrażenia przestał przytrzymywać ramiona Carlsona. Oni i Psikus wytrzeszczyli oczy na Erwina. Jasnowłosy pułkownik wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu, usiadł przy stole, sięgnął po przyniesione przybory do pisania i jak gdyby nigdy nic zaczął list do Doka.
- Dziękuję wam za tę pomocną sugestię – oznajmił, nie podnosząc wzroku znad wykonywanej czynności. – Już najwyższy czas, bym przypomniał Nile'owi, że jest mi winien przysługę. Niezwłocznie do niego napiszę i poproszę, by przyśpieszył nadawanie obywatelstwa dla Leviego. Przy okazji wspomnę, że wy troje popieracie ten pomysł całym sercem, ponieważ osobiście spotkaliście mojego podwładnego i przekonaliście się, że jest teraz niezwykle uprzejmym, niesprawiającym kłopotów człowiekiem. Być może jeśli pochwalę was za nienaganne zachowanie, Nile postanowi przywrócić wam przydział w Mitras?
Żołnierze Żandamerii byli tak zbulwersowani, że postanowili chrzanić wszystko i rzucić się na Erwina. Zanim jednak zdążyli cokolwiek zrobić, zerknął na nich kątem oka i lodowatym głosem dokończył:
- Mogę też wspomnieć o tym, że próbowaliście wymusić pieniądze... co potwierdzą miłe panie kelnerki, które na moją prośbę przysłuchiwały się waszej rozmowie z Levim.
Psikus i jego podwładni szarpnęli głowami za siebie i zobaczyli, że stojące za barem kobiety wesoło do nich machają.
A, to dlatego przyniesienie piwa zajęło mu tyle czasu! – uświadomił sobie Levi, z podziwem patrząc na Erwina.
Kolesie z Żandamerii nareszcie zrozumieli, że nie wygrają z jasnowłosym pułkownikiem. Wyglądając na kompletnie rozwścieczonych, opuścili knajpę.
- Widzę, że tak zwani „stróże prawa" darzą cię taką samą miłością co mnie – zakpił Levi.
Erwin nawet nie podniósł wzroku znad listu.
- Ej – z irytacją zwrócił się do niego podwładny. - Poszli sobie. Możesz przestać udawać, że piszesz.
- Niczego nie udaję – odparł Smith. – Powiedzieli to tylko po to, by mi dopiec, ale to nie zmienia faktu, że mieli rację: napisanie listu do Nile'a to naprawdę dobry pomysł. To jedyna taktyka, której jeszcze nie próbowałem, by załatwić ci obywatelstwo. Jeśli wyślę wiadomość jeszcze dziś, Nile zdąży ją przeczytać, zanim opuści Mitras, by odwiedzić rodzinę i pochwalić się awansem.
Levi wydał lekceważące prychnięcie. To sprawiło, że Erwin zaprzestał pisania i popatrzył na niego marszcząc brwi.
- Nie wierzysz, że to coś da? – zapytał.
Wyglądał na odrobinę urażonego. Dawny mieszkaniec Podziemi wzruszył ramionami.
- Proszę cię... - mruknął, sięgając po piwo i kręcąc głową. – Dowódca cholernej Żandamerii miałby załatwić mi obywatelstwo? Na jakim świecie ty żyjesz?
- Bardzo dobrze go znam – podkreślił Erwin. – On...
- Nawet jeśli jest twoim kumplem, to nic nie zmienia. – Levi wszedł dowódcy w słowo.
Pociągnął łyk piwa, zapatrzył się na wnętrze kufla i ponurym tonem dokończył:
- Nie zaryzykuje utraty twarzy tylko po to, by ułatwić życie byłemu zbirowi takiemu jak ja.
- Zrobi to, jeśli uzna, że na to zasługujesz – upierał się Smith. – Nile nie jest taki jak inni żołnierze należący do Żandamerii. Cechuje go... hmm... wydaje mi się, że odpowiednie określenie to „patologiczna uczciwość". W przeciwieństwie do innych ludzi u władzy nie patrzy na nasz Korpus z lekceważeniem. Mało brakowało, a sam zostałby Zwiadowcą.
- O? – Levi uniósł brew. - Doprawdy?
- Zmienił zdanie ze względu na kobietę. – Erwin nieznacznie się skrzywił. – Uważam, że to wielkie marnotrawstwo, ale nie mnie oceniać.
Czarnowłosy żołnierz dał sobie chwilę, by przemyśleć nowo zdobyte informacje.
Facet, który o mały włos nie został Zwiadowcą, stojący na czele Żandamerii? To brzmiało całkiem nieźle. Mimo to...
- Lepiej darować sobie pisanie listu – westchnął Levi. – Choćby ten cały Nile był jebanym świętym, wciąż musi przestrzegać zasad. Uwierz mi... te spasione pizdy z Rządu nie daliby mu tak dużej władzy, gdyby nie mieli pewności, że będzie grał według ich reguł.
- Keith jest idealistą, a mimo to udało mu się uzyskać najwyższy stopień dowództwa – argumentował Smith.
- Taa, tylko że Żandameria to nie Zwiadowcy.
- Ale...
- Erwin!
Dawny mieszkaniec Podziemia podniósł głos, lecz spojrzenie, którym obdarzył drugiego mężczyznę, było niezwykle łagodne.
- Po prostu odpuść – nakazał zrezygnowanym tonem. – Zostaw ten cholerny list i ciesz się piwem.
- Niezależnie od tego, czy wierzysz w sukces czy nie, mam zamiar spróbować. – Wzrok, który Smith wbijał kartkę, z każdą chwilą stawał się zawzięty. – Zwłaszcza, że już prawie skończyłem...
Levi odczekał dziesięć sekund, po czym bezceremonialnie wyrwał dowódcy list.
- Levi! – zawołał zszokowany Erwin.
- Powiedziałeś, że już prawie skończyłeś – burknął czarnowłosy żołnierz.
Odchylił się, by ręka z listem znalazła się poza zasięgiem dowódcy. Było mu trochę głupio, że robi dokładnie to samo, co wcześniej Hanji, ale postanowił to walić.
- Ja i czterooka wariatka nie sprowadziliśmy cię tutaj, żebyś pracował – powiedział dobitnym tonem.
- Na Marię i Shinę... miałem już tylko się podpisać! – jęknął Erwin, pocierając skroń.
Levi przewrócił oczami, chwycił pióro, podpisał się zamiast przełożonego i wpakował list do koperty, która została mu po wizycie na poczcie.
- Proszę bardzo: załatwione! – zaanonsował. – Setki razy widziałem, jak podpisujesz listy, więc podrobiłem twój podpis całkiem nieźle. Twój kumpel za cholerę nie zorientuje się, że coś tu nie gra.
- No nie wiem... - Erwin wyglądał na nadąsanego. – Jest niezwykle dokładny. Powinienem napisać list od początku i podpisać się, jak trzeba.
- Nie ma mowy! Wyślesz ten i koniec tematu!
- Ale...
- Dlaczego tak bardzo się upierasz? Z powodu tamtych frajerów? Dostali nauczkę, więc po prostu o nich zapomnijmy. Zaś obywatelstwo i tak wisi mi kalafiorem. Nie spodziewam się, że kiedykolwiek je dostanę, dlatego...
Ręka Erwina wystrzeliła do przodu, by przykryć leżącą na stole dłoń podwładnego. Ten gest sprawił, że słowa ugrzęzły Leviemu w gardle.
- Co ma znaczyć „wisi ci kalafiorem"? – szepnął Erwin.
- T-to... - Ich złączone dłonie sprawiały, że czarnowłosy żołnierz miał problem ze sformułowaniem zdania. – To znaczy, że mam to gdzieś.
- Wiem, co oznacza użyte przez ciebie określenie – zniecierpliwionym tonem odparł Smith. Spuścił wzrok i dokończył: - Po prostu cię nie rozumiem.
- Nie rozumiesz, dlaczego nie zależy mi na obywatelstwie?
Jasnowłosy pułkownik niepewnie przytaknął. Levi zastanowił się chwilę, po czym westchnął i ponurym tonem wyjaśnił:
- Po pierwsze: doskonale zdaję sobie sprawę, że nigdy go nie dostanę. Nie jestem głupi. Wiem, że Stary Dziad i reszta ważniaków z wysokimi stanowiskami zgodzili się, bym dołączył do Zwiadowców, bo chcieli, żebym walczył z tytanami aż do śmierci. A po drugie...
Wyobrażenie sobie uśmiechniętych twarzy Farlana i Isabel sprawiło, że się wzdrygnął.
- Kiedy moi przyjaciele nadal żyli, brałem pod uwagę opcję, że mógłbym zająć się czymś innym niż wymachiwanie bronią – powiedział, patrząc na Erwina z ponurym uśmiechem. – Ale teraz? Nie wyobrażam sobie odejścia z Korpusu Zwiadowczego. Henning i pozostali gówniarze od czasu do czasu mnie wkurwiają, ale poza tym czuję, że jestem we właściwym miejscu. Robię coś, w czym jestem dobry. Nawet jeśli dostanę możliwość zajęcia się czymś innym, nie skorzystam z niej.
- Czyli nie mówiłeś wtedy poważnie? – cicho spytał Smith. – Gdy stwierdziłeś, że Korpus Zwiadowczy jest dla ciebie jak więzienie?
Levi uniósł brew.
- A więc to słyszałeś. Dość długo czekałeś, by wtrącić się do rozmowy...
- Czekałem, aż Pułkownik Timothy i reszta powiedzą coś, czego mógłbym użyć przeciwko nim – cierpliwie wytłumaczył Erwin. – Udało się, więc chyba...
- Moment. – Levi uniósł rękę. – Psikus to Timothy?
- "Psikus"? – Jasnowłosy pułkownik zamrugał i wytrzeszczył oczy.
- Nieważne. Nie chcesz wiedzieć.
- Znamy się już dość długo, więc powinieneś trochę lepiej znać moje podejście. – Erwin rozmasował skroń. – Lubię wiedzieć wszystko. Ale mniejsza o to. Odpowiedz na pytanie, Levi: uważasz Korpus Zwiadowczy za więzienie?
Dawny mieszkaniec Podziemia przez pewien czas siedział w milczeniu, gapiąc się na rękę, która wciąż była przykryta dłonią Erwina.
- Jest nim tylko z nazwy – powiedział wreszcie. – Nie mogę odejść, kiedy zechcę, więc można powiedzieć, że na swój sposób siedzę w więzieniu. Ale, tak jak mówiłem, nigdzie się nie wybieram, dlatego...
Próbował ostrożnie wysunąć rękę spod dłoni drugiego mężczyzny, jednak palce Erwina zacieśniły uścisk.
- Będziesz miał obywatelstwo, Levi – z mocą wyrzucił z siebie Smith. – Obiecuję ci to!
- Erwin... - Levi wytrzeszczył oczy.
- Nie wiem, kiedy i nie wiem, jak, ale to załatwię! Zajmuję się tym już od jakiegoś czasu i zdążyłem się przekonać, że to o wiele bardziej skomplikowane niż sądziłem, lecz nie spocznę, dopóki...
- Do ciężkiej cholery... ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi?! – Dawny mieszkaniec Podziemi spłonął rumieńcem. – Powiedziałem, że mnie to nie obchodzi.
- A powinno! – Erwin popatrzył na podwładnego w taki sposób, jakby umiał zajrzeć do jego duszy. – Levi... jak inni mają cię szanować, jeśli nie będziesz domagał się tego, co posiadają pozostali żołnierze? Świadomość, że w każdej chwili możesz przestać coś robić, zmienia wszystko! Nawet jeśli nie planujesz odejść z Korpusu, zasługujesz na to, by czuć, że narażasz życie z własnej woli. A nie dlatego, że Żandameria zakuje cię w kajdanki, gdy zmienisz zdanie. Już nie wspominając o tym, że powinieneś móc wyjść na miasto, nie martwiąc cię, że ktoś wykorzysta twoją sytuację przeciwko tobie. Dlatego wybacz, ale...
Erwin zabrał rękę z dłoni Leviego, by sięgnąć po kopertę z listem. Tym gestem wzbudził w drugim mężczyźnie zarówno ulgę jak i rozczarowanie.
- Czy ci się to podoba czy nie, zamierzam przycisnąć Nile'a – zaanonsował, mocząc pióro w atramencie i dobitnymi ruchami kreśląc adres na papierze.
Dawny mieszkaniec Podziemi przypatrywał się temu z zakłopotaną miną.
- Dziękuję – wykrztusił wreszcie.
W odpowiedzi Erwin popatrzył na niego z łagodnym uśmiechem. Ten widok sprawił, że Levi poczuł w sobie przypływ odwagi.
- I... przepraszam za ostatnie tygodnie – wymamrotał, zaciskając palce na materiale spodni. – Oszczędzę ci szczegółów, ale nie odzywałem się do ciebie, bo doszedłem do pewnych głupich wniosków. Dowiedziałbym się, że nie mam racji, gdybym tylko przeprowadził z tobą jedną krótką rozmowę. Ale nie zrobiłem tego, bo wolałem zachowywać się jak obrażony gówniarz. Dlatego... no... przepraszam.
Twarz Erwina wyrażała czysty szok.
- No co? – warknął Levi, krzyżując ramiona. – Sądziłeś, że jestem jakimś cieniasem bez honoru, którego nie stać na to, by kogoś przeprosić?
- Trochę tak... - ze słabym uśmiechem wykrztusił Smith. – Ale to nie ma nic wspólnego z twoim honorem! – dodał szybko, widząc zbulwersowaną minę Leviego. – Raczej z osobowością. Kiedy tutaj przyszedłem i zobaczyłem, że czekasz na mnie razem z Hanji, po cichu liczyłem, że chcesz zakopać topór wojenny. Ale nie przypuszczałem, że zrobisz to w tak bezpośredni sposób. Nie przestajesz mnie zadziwiać, Levi!
Uniósł kufel i posłał czarnowłosemu mężczyźnie skruszone spojrzenie.
- Zgoda?
Levi skinął głową i chwycił swój kufel, by stuknąć się z dowódcą.
Erwin upił łyk piwa, po czym otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmienił zamiar.
- Co znowu? – zapytał zaintrygowany Levi.
Smith pokręcił głową.
- Zżera mnie ciekawość, o co się złościłeś, ale nie jestem pewien, czy warto o to pytać. Z drugiej strony... jeśli mi nie powiesz, wciąż będę snuł różne dziwne teorie. Byłem przekonany, że wściekasz się z powodu obywatelstwa.
Czarnowłosy żołnierz nerwowo przestąpił z pośladka na pośladek. Był pewien, że przyznanie się do gówniarskiego zachowania wystarczy, ale... cholera! Przez ostatnie tygodnie przekonał się, jak to jest „snuć dziwne teorie", nie móc potwierdzić żadnej z nich i tkwić w stanie wiecznego sfrustrowania. Nikomu nie życzył czegoś podobnego – a zwłaszcza Erwinowi, który i bez tego miał dużo na głowie.
- Wydawało mi się, że robisz nieprzyzwoite rzeczy w swoim gabinecie – rzucił do Smitha.
- „Nieprzyzwoite" to znaczy jakie?
- No wiesz, że walisz konia przy biurku, czy coś w ten deseń. Wkurwiło mnie, że masz tupet robić coś takiego w miejscu, które regularnie dla ciebie sprzątam.
- C-cóż... - Twarz jasnowłosego pułkownika stała się krwistoczerwona. – T-to...
- Taa, wiem, jesteś zbyt grzeczniutki i przyzwoity, by trzepać kapucyna w miejscu pracy. – Levi uniósł rękę, uciszając przełożonego. – Jak mówiłem, to było tylko głupie nieporozumienie. Ubzdurałem sobie coś i tyle! Zresztą nie tylko w tej kwestii. Sądziłem, że lekceważysz sprawę Lobova i się na ciebie obraziłem. Ale teraz zyskałem pewność, że to nieprawda, więc...
- W jaki sposób zyskałeś pewność?
Dawny mieszkaniec Podziemia zamrugał.
- Co?
- Ponoć zyskałeś pewność, że nie lekceważę sprawy Lobova – odparł Erwin, uważnie przypatrując się podwładnemu. – Ale właściwie JAK ją zyskałeś? Wydawało mi się, że działam niesamowicie dyskretnie. Nawet Mike nie wie o krokach, które podejmuję, by postawić naszego ulubionego arystokratę przed sądem. Ale skoro ty czegoś się dowiedziałeś, to znaczy, że ludzie Lobova też mogą uzyskać dostęp do tej informacji. Dlatego muszę koniecznie usłyszeć, JAK się dowiedziałeś.
Koleś był zdecydowanie ZBYT bystry!
Levi, który już zdążył sobie pogratulować, że wymyślił tak świetne wytłumaczenie, zgrabnie mieszając drobne kłamstewka z prawdą, zaklął pod nosem. Wiedział, że zbyt długie milczenie będzie wyglądało podejrzanie, więc powiedział pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy.
- Dowiedziałem się, że żona Nify jest twoim szpiegiem – wypalił, patrząc na Erwina z miną pod tytułem „błagam, nie rozmawiajmy już o tym".
- Liesel? – zdziwił się Smith. – Moim szpiegiem? Levi, to... to nie tak – wymamrotał, masując kark. – Mylisz się.
Choć jeszcze chwilę temu czarnowłosy mężczyzna był zdeterminowany zakończyć dyskusję, ciekawość zwyciężyła.
- Jesteś pewien? – zapytał, przeszywając dowódcę wzrokiem. – To babka, która obcina włosy szlacheckim świniom. Brzmi jak zajebiste źródło informacji! W dodatku dała mi do zrozumienia, że gdyby naprawdę chciała, mogłaby zbliżyć się do Lobova.
- Mnie tez to powiedziała – potwierdził Erwin, cicho wzdychając. – I przyznaję, że zachęcałem ją, by opowiadała mi o swoich innych klientach, gdy przychodziła mnie ostrzyc. Nawet pozornie nieistotna informacja może okazać się kluczowa, gdy trzeba zdobyć czyjąś przychylność. Albo... pociągnąć na dno niekompetentnego człowieka.
- Takiego jak ten skurwiel Otto? – zgadł Levi.
Smith skinął głową.
- Wpadł przez nieostrożną żonę, którą Liesel czesała co czwartek. Mogłoby się wydawać, że nie rozmawiały o niczym szczególnym, ale... tak jak mówiłem... drobna podpowiedź często wystarczy, by dobrać się do większego sekretu.
- Dużo dostałeś takich... „podpowiedzi"?
- Kilka.
- A więc miałem rację! – żachnął się Levi. – Ta kobieta rzeczywiście jest twoim szpiegiem!
- Dzieli się ze mną informacjami, które zdobyła przez zupełny przypadek, po prostu wykonując swoją pracę. – Erwin zawahał się i ponurym tonem dokończył: - Ale nie chcę, by nadal to robiła. I nie mogę się zgodzić, by pomogła mi w sprawie Lobova. Chociaż sama to zaproponowała, nie pozwolę jej tak się narażać! Nie zmienię zdania, nawet jeśli ponownie się na mnie wściekniesz...
- Jak mógłbym się wściec o to, że nie chcesz kogoś narażać? – Dawny mieszkaniec Podziemia ze zdumieniem spojrzał na dowódcę. – Choć przyznaję, że za cholerę cię nie rozumiem. Wcześniej nie miałeś oporów z narażaniem swoich ludzi.
- No właśnie: swoich ludzi – podkreślił Smith. – Rzecz w tym, że Liesel nie jest żołnierzem. To bliska osoba członkini Korpusu Zwiadowczego, którą lubię i szanuję. Gdyby to Nifa musiała narazić życie, wydałbym jej rozkaz bez wahania. A ona nie miałaby do mnie pretensji. Rozumie, z czym wiąże się przynależność do Zwiadowców: godzi się z tym, że pewnego dnia może przypłacić swoją misję życiem. Akceptuje to między innymi dlatego że...
W oczach Erwina pojawiły się uczucia, których Levi jeszcze nie widział: smutek, a także coś na kształt tęsknoty.
- Jeśli przeżyje, będzie mogła wrócić do domu, gdzie czeka na nią ktoś, kto bezgranicznie ją kocha – zamyślonym tonem powiedział jasnowłosy pułkownik. – Ktoś, kto tak jak ona jest ciekawy świata za Murami. Możliwość powrotu do tego kogoś... Chronienia tej osoby przed tytanami, które być może kiedyś staną się bardziej zuchwałe i zechcę wedrzeć się na nasze ziemie... To coś, co napędza Nifę. Daje jej nadzieję i pozwala jej przezwyciężyć strach. Zresztą, nie tylko jej.
Smith splótł dłonie na blacie i po krótkiej chwili namysłu zaczął mówić dalej:
- Wielu żołnierzy wiąże swoje motywacje z bliskimi osobami. Żywymi lub martwymi. Dlatego narażanie ich rodzin i przyjaciół to jedyna rzecz, której nigdy nie zrobię. Mogę być bezdusznym przywódcą i zimnym draniem, ale tu stawiam granicę.
- Nie jesteś zimnym draniem, Erwin – bez zastanowienia wypalił Levi.
Gdy uświadomił sobie, jak łagodnie i czule to zabrzmiało, zaczerwienił się i gniewnym ruchem nadgarstka wlał sobie do gardła resztę piwa.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś wreszcie przestał tak o sobie mówić! – dokończył rozdrażnionym tonem.
- Zostałem tak nazwany w liście.
- To czterooka wariatka go pisała, nie ja!
Smith roześmiał się pod nosem.
- No dobrze, w takim razie zrobię wszystko, by w twojej obecności mówić o sobie w samych superlatywach.
- Tak daleko to ty się nie posuwaj! – prychnął Levi. – Jak na kogoś, kto chce chronić czyjąś żonę, niezbyt dobrze to sobie przemyślałeś. To, że teraz się opamiętałeś, nie oznacza, że nie wyrządziłeś żadnych szkód. Jak na to nie patrzeć, laska Nify regularnie cię strzygła: Lobov i jego przydupasy... albo inni twoi wrogowie, jak tamte Żandarmy z wcześniej, mogą domyślić się, że przekazywała ci informacje. Powinna w ogóle przestać cię strzyc, zanim ktoś coś zauważy.
Cichy głosik w jego głowie szeptał, że nie chodzi tylko o bezpieczeństwo Liesel. Levi nie chciał tego przyznać, ale nie podobało mu się, że Erwin paradował pół-goły przed jakąś kobietą – nawet jeżeli ta konkretna baba wykazywała zerowe zainteresowanie mężczyznami.
- Zgadzam się, że tak powinienem postąpić. – Smith rozmasował podbródek. – Ale żeby wypaść wiarygodnie, muszę wymyślić sensowny powód, dla którego Liesel przestała obcinać mi włosy. Może powinienem skłamać, że mam drugą połówkę, która była zazdrosna o to, że... Chwila moment!
Urwał, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Pochylił się nad stołem i zaczął przeszywać Leviego wzrokiem.
- Wcześniej jakoś nie przyszło mi to do głowy, ale... - odezwał się oniemiałym tonem. – Czy ty przypadkiem nie przestałeś się do mnie odzywać dokładnie tego samego dnia, gdy miałem moje ostatnie strzyżenie?
- Skończyło mi się piwo! – zaanonsował Levi. – Pójdę po więcej!
Dopiero kiedy już podniósł się z krzesła, zdał sobie sprawę, że swoją natychmiastową reakcją potwierdził wniosek Erwina. Szlag!
Smith złapał podwładnego za nadgarstek, powstrzymując go przed odejściem od stołu.
- Levi... - zagaił, na próżno starając się ukryć ekscytację. – Czy ty coś... widziałeś? Jakąś dwuznaczną scenę, na przykład?
Dłonie czarnowłosego mężczyzny zacisnęły się w pięści. Erwin puścił nadgarstek Leviego i triumfalnie wycelował w podwładnego palec.
- No tak, widziałeś nas przed okno! – skwitował triumfalnym tonem. – Liesel zapomniała z domu chusty do osłaniania klientów, więc przed strzyżeniem zdjąłem koszulę.
Odchylił się na krześle, skrzyżował ramiona i popatrzył na Leviego z taką miną, jakby właśnie miał miejsce najpiękniejszy moment w jego życiu.
- Ha! – podsumował z uciechą.
Levi zacisnął zęby. Choć jeszcze chwilę temu planował ucieczkę pod pretekstem pójścia po piwo, zdecydował, że jednak lepiej zostać i wybić Erwinowi z głowy wszelkie głupie myśli.
- Już ja ci dam „ha!" – warknął, opierając dłoń o krzesło dowódcy i pochylając się do przodu z groźną miną. – Uważaj z wyciąganiem durnych wniosków, bo powyrywam ci te blond kudły i to razem z korzeniami, przez co już nigdy nie będziesz potrzebował fryzjera! Nie obchodzi mnie, z kim się seksisz, jasne? Byłem wkurwiony, bo myślałem, że robisz to w gabinecie, który dla ciebie sprzątam. To wszystko!
- Rozumiem. – Kącik ust Erwina drgnął. – A zatem chcesz powiedzieć, że gdybym... seksił się w miejscach innych niż mój gabinet, ani trochę by ci nie przeszkadzało?
- Taa – Levi odwrócił wzrok. – Właśnie to chcę powiedzieć.
- A czy możesz powtórzyć to, patrząc mi prosto w oczy?
- Nie, kurwa, nie mogę!
Erwin wreszcie nie wytrzymał. Odchylił głowę do tyłu i wybuchł serdecznym śmiechem. Levi jeszcze nigdy nie widział go okazującego radość w tak otwarty sposób, więc wytrzeszczył oczy. Poczuł, że zaczyna mięknąć. Zamiast nabić dowódcy guza, tak jak planował jeszcze kilka sekund temu, opadł z powrotem na swoje krzesło i rozmasował czoło.
- Ja pierdolę... - podsumował naburmuszonym głosem.
Powinien czuć się upokorzony, ale o dziwo, miał nieznacznie lepszy humor. Może dlatego, że Erwin zachował się kompletnie wbrew oczekiwaniom? Zamiast wykpić zazdrość podwładnego, cieszył się z niej, jakby dostał jebany prezent na urodziny! Z niewiadomych powodów świadomość tego wypełniała Leviego ulgą.
- Wiesz... - odezwał się Smith, gdy wreszcie się uspokoił. – Wbrew temu, co myślisz, włosy odrastają, nawet jeśli... wyrwiesz je z korzeniami. – Zrobił krótką pauzę, by się uśmiechnąć, i dokończył: - To może zrobimy tak: od dzisiaj ty będziesz mnie strzygł, co zapewni mi świetną wymówkę, by już nie korzystać z usług Liesel. W zamian przyjmę twoje przeprosiny, nie będę ci wypominał ostatniego miesiąca i pozwolę ci zachować godność, nie wypowiadając na głos słowa na „z".
Ramiona Leviego rozluźniły się.
- No dobra. To brzmi uczciwie.
- Co brzmi uczciwie? – z boku dobiegł podekscytowany głos.
Nagły powrót Hanji sprawił, że obaj mężczyźni podskoczyli na krzesłach i przycisnęli sobie dłonie do piersi.
- Czyżbyście postanowili zamieszkać razem i zawarli umowę, jak to będzie wyglądać? – zapytała rozradowana okularnica. – Na przykład: Erwin zobowiązuje się, że nie będzie głośno pierdział, a Levi przestanie chować nóż pod poduszką. To brzmiałoby mega uczciwie!
- Niby z której, kurwa, strony? – odruchowo odparł Levi. – Nie ma opcji, bym położył się spać bez noża. Już bym wolał, żeby Erwin zaczadził cały dom!
Sekundę później zreflektował się i szybko dorzucił:
- Nie, zaraz... ja NIC nie wolę! Ja i on nie zawarliśmy tego typu umowy!
- A poza tym, ja nie uwalniam gazów – powiedział nieco urażony Erwin.
- Że co, kurwa?! – Levi wytrzeszczył na niego oczy. – Kto normalny nazywa „pierdzenie" uwalnianiem gazów? I nie myśl, że ktoś ci uwierzy... Wszyscy puszczają bąki!
- Dokładnie! – Hanji uniosła palec wskazujący. – A poza tym, powstrzymywanie ich jest strasznie niezdrowe! Wiedzieliście, że...
- Ta rozmowa zaczyna zmierzać w niebezpiecznym kierunku, więc proszę, żebyś nie kończyła tego zdania. – Erwin zatkał okularnicy usta. – Ledwo spróbowaliśmy piwa, więc tego typu temat jest nie na miejscu.
- Właśnie! – zawtórował dowódcy Levi. – A poza tym, miałaś coś ustalić, czterooka. Czy możemy się wreszcie dowiedzieć, co przedstawia obrazek Erwina?
- Mhm! – Hanji odsunęła dłoń Smitha od swojej twarzy: - Cieszę się, że o to zapytałeś, mój drogi! A zatem, po przepytaniu znaczącej ilości ankietowanych, wyrok brzmi...
Zrobiła krótką pauzę na zbudowanie napięcia, po czym radośnie zaanonsowała:
- Dupa!
Powiedziała to na tyle głośno, że niektórzy goście obejrzeli się przez ramię i posłali jej zaniepokojone spojrzenie. Levi, jednak, ani trochę się nie przejął.
- Aha! – zawołał, triumfalnie celując w Erwina palcem. – Widzisz? Od początku mówiłem ci, że to tyłek. Nareszcie zapłacisz za wygadywanie bzdur... I to, kurwa, dosłownie!
- Pokornie przyjmuję werdykt jury. – Smith rozłożył ramiona w pokonanym geście. – Ale mimo wszystko muszę zapytać: jaki był dokładny wynik?
- Trzy głosy na „oczy" i ponad trzydzieści trzy głosy „na dupę" – oznajmiła Hanji.
- Rozumiem. – Wzdychając, Erwin sięgnął do kieszeni po portfel. – Poniosłem druzgocącą porażkę. A ile głosów na „piersi"?
- Żadnego!
Levi przestał triumfalnie się uśmiechać i zmierzył okularnicę podejrzliwym spojrzeniem. Jakoś ciężko mu było uwierzyć, by jej wersja nie zdobyła ani jednego głosu.
- W takim razie pójdę do baru i powiem szefowi, że otwieramy na ciebie rachunek – zaanonsowała wyraźnie z siebie zadowolona Hanji.
- Ej, ej, ej... moment! – Levi przytrzymał okularnicę za łokieć. – Zanim pójdziesz, powiedz mi jedną rzecz: ile osób zagłosowało „cycki"?
Szalona kobieta nerwowo się zaśmiała i ułożyła usta w dzióbek.
- Przecież już wam powiedziałam – wymamrotała z rumieńcem na policzkach. – Nie było ani jednej osoby, która uznałaby, że na obrazku są...
- „Piersi" – z kpiącym uśmieszkiem dokończył Levi. – Rzecz w tym, że tylko wykształceni burżuje tacy jak Erwin nazywają tę część ciała „piersiami".
- „Wykształceni burżuje"? – zdziwił się Smith.
- Cała reszta mówi „cycki" – ciągnął czarnowłosy mężczyzna. – No więc, czteroooka? Ile osób powiedziało „cycki"?
- Levi, Levi, to nie jest teraz ważne! – Hanji objęła niskiego kolegę ramieniem i wyszeptała mu do ucha: - Liczy się to, że dzisiaj chlejemy, ile chcemy, a Erwin za to zapłaci!
- Ty podstępna...
- W porządku. – Smith wzruszył ramionami. – Chętnie zapłacę.
- Co ty pierdolisz? – burknął Levi, posyłając dowódcy pełne niedowierzania spojrzenie. – Ta wariatka celowo użyła ugrzecznionego doboru słów, żeby cię wychujać!
- Może i tak. – W oczach Erwina pojawił się niebezpieczny błysk. – Ale znajdę jakiś sposób, żeby się odegrać, więc się tym nie przejmuj.
Po karku dawnego zbira przeszedł dreszcz. Jednak Hanji nie wydawała się szczególnie przejęta ewentualną zemstą ze strony Smitha. Pognała do baru, rzucając na odchodnym, że „pobije dzisiaj swój rekord w piciu".
- Mam nadzieję, że nie zbankrutujesz. – Levi mruknął do Erwina.
- Nie martw się, jestem świetnie przygotowany na tego typu sytuacje – odparł Smith. – A poza tym, będę płacił tylko za was. Sam ograniczę się tylko do tego jednego kufla.
- Jeśli masz odmawiać sobie przyjemności, to ja za ciebie zapłacę. Czterooka wariatka nie musi wiedzieć.
- To szalenie miłe z twojej strony, ale nie powstrzymuję się ze względu na pieniądze. – Erwin nieznacznie się wzdrygnął. – Zawsze przyjmuję taką strategię, gdy wychodzę gdzieś z Hanji. Oboje mamy bardzo niską tolerancję alkoholu. Kiedy ostatni raz upiliśmy się w tym samym czasie, skończyło się katastrofą.
Levi przypomniał sobie, że słyszał coś na ten temat od Moblita. Poczuł lekkie ukłucie żalu, że to nie Hanji przegrała zakład – oddałby bardzo wiele, żeby zobaczyć pijanego Smitha.
- Może nie będzie aż tak źle? – zachęcał. – Prawie nigdy nie wyłazisz z gabinetu... Uważam, że zasługujesz na odrobinę relaksu. Dlaczego tylko świruska w brylach ma ładować w siebie procenty? Gdybyście wymknęli się spod kontroli, zawsze mogę spuścić wam manto i zawlec was z powrotem do Kwatery Głównej. Nie lubię robić za niańkę, ale jeśli nie ma innego wyjścia...
- Levi.
Grobowa mina Erwina sprawiła, że dawny zbir kompletnie stracił wątek.
Smith siedział ze splecionymi dłońmi opartymi o blat stołu, patrząc na podwładnego z mrokiem w oczach.
- Widzę, że nie dostrzegasz powagi sytuacji, więc uprzedzę cię zawczasu – oświadczył takim tonem, że Levi się wzdrygnął. – Obaj musimy pozostać w miarę przytomni, by zmierzyć się ze zjawiskiem powszechnie znanym jako „Dziewięć Poziomów Pijaństwa Hanji Zoe".
- Dziewięć poziomów?
- Tyle samów co kręgów piekła. – Erwin przełknął ślinę. – Jeśli Bóg się nad nami zlituje, dotrzemy co najwyżej do trzeciego...
Kontynuacja już jutro!
Czyli kolejna akcja z serii – Jora napisała tak długi rozdział, że musiała podzielić go na dwie części. Yup! Same old me ; )
A poza tym, pijaństwo Hanji jest tak epickie, że zasługuje na osobny rozdział.
Trzymajcie się cieplutko i do jutra!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top