Rozdział 21 - Nierozwiązane problemy

Keith Shadis jak zawsze zerwał się z łóżka równo o wschodzie słońca. Błyskawicznie się ubrał, wziął swój niezawodny zegarek na łańcuszku i opuścił pokój, by udać się na poranny trening.

Korytarze zamku były puste i ciche. Większość oficerów zapewne nadal tkwiła w łóżkach. Keith nie miał o to do nich pretensji – wiedział, że ciężko pracowali na rzecz Korpusu Zwiadowczego.

Sobie samemu jednak nie zamierzał okazywać podobnej wyrozumiałości.

Wbrew temu, co poniektórzy mogli o nim myśleć, to wobec siebie był najbardziej surowy i to od swojej osoby wymagał najwięcej. To dlatego codziennie zrywał się skoro świt i wzmacniał swoje ciało, biegnąc do jeziora i z powrotem.

Zresztą, wcale nie był jedyny.

Keith wszedł do kanciapy ze sprzętem i ujrzał siedzącego na ławce Erwina.

- Ty tutaj? – odezwał się, marszcząc brwi. – Sądziłem, że biegasz wieczorem.

Smith akurat kończył zapinać paski wokół ud.

- Ostatnio ćwiczę dwa razy dziennie – wyjaśnił, posyłając przełożonemu przepraszający uśmiech. – Może dzisiaj pobiegniemy razem?

- Chętnie. – Shadis zajął miejsce obok pułkownika i podobnie jak on zabrał się za zakładanie pasków do trójwymiarowego manewru.

- Rundka wokół jeziora i powrót do bazy?

Keith wzdrygnął się.

Ech, ta młodość... - pomyślał z frustracją.

Kiedy był sam, docierał co najwyżej DO jeziora – nie miał w zwyczaju go okrążać. Ale gdyby głośno się do tego przyznał, okazałby słabość.

To było z jego strony trochę dziecinne, ale nie potrafił powstrzymać budzącego się w swoim sercu ducha rywalizacji.

- Okrążymy jezioro dwa razy – zarządził. – Nie możemy tracić formy, tylko dlatego że nowa wyprawa nie została jeszcze zatwierdzona.

Przyszło mu słono zapłacić za tę deklarację. Ledwo opuścili zamek, a zaczął tracić dech.

Erwin biegł jak młoda gazela, która miała zbyt dużo niespożytej energii i potrzebowała jak najszybciej się wyżyć. W dodatku posiadał cholernie długie nogi, przez co stawiał większe kroki niż Shadis i ciężko było dostosować się do jego tempa.

Mimo to Keith nie zamierzał odpuścić. Może i nie był tak młody i jurny jak kiedyś, jednak miał wprawę w pokonywaniu przeciwności losu. Trochę to trwało, ale w końcu przyzwyczaił się do tempa drugiego mężczyzny. Choć nie obyło się bez ponurych myśli:

Ile razy jeszcze zdołam dotrzymać mu kroku, nie zostając z tyłu niczym słabowity starzec?

Ile lat minie, zanim wszyscy przekonają się, jak żałośnie wypadam obok tego kreatywnego, przystojnego i diabelnie inteligentnego mężczyzny w kwiecie wieku?

Kto wie – może to kwestia nie lat, a miesięcy?

Shadis wydał zrezygnowane westchnienie.

Kiedy tak biegli obok siebie, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cała ta sytuacja była jedną wielką metaforą. Idealnym podsumowaniem ich relacji!

Z jednej strony Keith bardzo cenił sobie Erwina. Ba, od czasu do czasu zdarzało mu się myśleć o tym jasnowłosym pułkowniku jak o bliskim członku rodziny – kimś na kształt przybranego syna, którego odnalazł po latach. Gdyby poproszono go o wydanie szczerej opinii, Shadis opisałby Smitha prawie wyłącznie w superlatywach – pracowity, zasadniczy, silny, myślący nieszablonowo, posiadający odpowiedni temperament... Innymi słowy: wprost idealny kandydat do kierowania Korpusem Zwiadowczym.

Możliwe nawet, że nadający się do tej roli bardziej od obecnego przywódcy.

I to nie tak, że Keithowi to przeszkadzało – po prostu wolałby, żeby nie było to AŻ tak oczywiste! Albo żeby Erwin trochę zwolnił... zamiast wyrywać się do przodu, tak jak teraz, i w ostentacyjny sposób dając przełożonemu do zrozumienia, że może zostawić go w tyle, kiedy tylko zechce!

Gdyby przyhamował, może Shadisowi byłoby łatwiej zapanować nad goryczą, zazdrością i innymi negatywnymi uczuciami, które z każdym miesiącem coraz bardziej zatruwały mu serce.

Chociaż... wszystko wskazywało na to, że w tej chwili nie był jedynym, który zmagał się z wewnętrznymi rozterkami.

Kiedy Keith zerknął na podwładnego, nie ujrzał bardzo typowej dla Smitha, opanowanej miny. Erwin zaciskał szczęki, jakby miał jakiś problem, z którym nie mógł się uporać. Tylko, u licha, jaki? Bo chyba nie służbowy... prawda?

Od poprzedniej ekspedycji minął miesiąc – pomyślał Shadis. – Co prawda nie dostaliśmy jeszcze zgody na kolejną wyprawę, ale wszystko jest na dobrej drodze. Nasze wyniki były świetne... jeśli wszystko pójdzie dobrze, dostaniemy najwyższe fundusze w historii! Czym tu się martwić?

Na przykład ciężkim workiem, który nagle wyleciał spomiędzy drzew.

Biegnący mężczyźni tylko cudem uniknęli trafienia.

- Co do kur... - zaczął oburzony Shadis, jednak czyjś głośny pisk przeszkodził mu w dokończeniu zdania.

- Przepraszam!

Nad ich głowami zmaterializował się Henning. Towarzyszył mu Tomas, który tydzień temu nareszcie pozbył bandaży i mógł poruszać się o własnych nogach. Obaj mieli na sobie pełny ekwipunek do trójwymiarowego manewru, włączając w to pełny zestaw ostrz. W tej chwili wisieli na linach, nerwowo rozglądając się po otoczeniu.

- Gdzie on jest? – Tomas przełknął ślinę.

- Wydawało mi się, że zostawiliśmy go w tyle, ale to mogą być tylko pozory. – Henning obracał głową na wszystkie strony. – Skoro prawie trafił nas workiem...

- Te jebane miecze nie są tylko do ozdoby, więc ich, kurwa, używajcie! – zza gałęzi dobiegł chłodny głos Leviego.

Kolejny worek pomknął między drzewami jak pocisk. Trafiłby Henninga prosto w głowę, jednak młodzieniec wykazał się niesamowitym refleksem i obronił się przed atakiem, dobywając miecza i wykonując precyzyjne cięcie.

Okazało się, że worki były wypełnione piaskiem.

Który wysypał się centralnie na głowy Erwina i Shadisa!

Dowódca Korpusu i jego zastępca byli w takim szoku, że zamarli w bezruchu.

- Do ciężkiej cholery! – ryknął Keith.

- Przepraszam! – pisnął Henning.

- Za co przepraszasz? – prychnął Levi. – Właśnie na tym polega to ćwiczenie. Macie obserwować otoczenie i przewidywać moje ataki. Chociaż raz dobrze się spisałeś, więc nie przepraszaj!

Dawny mieszkaniec Podziemi nareszcie wyłonił się spomiędzy drzew. Przez ramię miał przewieszone worki, którymi co chwilę ciskał w Tomasa i Henninga.

- Więcej pocisków! – zarządził, gdy nie miał już czym rzucać.

Lecąca tuż za nim Lynne skinęła głową. Zmniejszyła dzielący ich dystans, by Levi mógł sięgnąć do niesionego przez nią plecaka i wyciągnąć z niego kolejne worki.

Musiało minąć trochę czasu, by Shadis otrząsnął się w szoku. I przypomniał sobie, że powinien wszcząć awanturę.

- C-co to, do cholery ma być?! – wydarł się, gniewnie strzepując z ramion drobinki piasku. – Kto ci pozwolił robić tutaj taki burdel?!

- W przeciwieństwie do pozostałych frajerów ZAWSZE po sobie sprzątam – lekceważąco odparł Levi. – Więc nie histeryzuj i daj mi w spokoju prowadzić trening.

Po tych słowach on i towarzyszący mu młodzi żołnierze zniknęli między drzewami.

- W sumie ma rację – ostrożnie wtrącił Erwin. – Jeszcze się tak nie zdarzyło, by po sobie NIE posprzątał.

Te słowa nieznacznie uspokoiły głównego dowódcę. Keith podszedł do worka, którym omal nie dostał w głowę.

- Ciężki jak diabli – zawyrokował, podnosząc przedmiot i niemal natychmiast odkładając go na ziemię. – Jak on może nimi rzucać?

- Ma więcej siły, niż wygląda – uprzejmie odparł Smith. – Biegniemy dalej?

- T-tak! Naturalnie!

Shadis jeszcze długo rozmyślał nad tym, co widział. Pomijając fakt, że mnóstwo piachu powpadało mu za kołnierz, musiał przyznać, że Levi zorganizował bardzo dobry trening. Nie tylko dla Henninga i Tomasa. Również Lynne nabierze siły, ćwicząc trójwymiarowy manewr z dodatkowym balastem.

Zresztą... już teraz Keith dostrzegał w tej trójce ogromną zmianę. Wprost nie mógł uwierzyć, że to ci sami rekruci, którzy jeszcze miesiąc temu narobili zamieszania podczas ekspedycji. Oczywiście domyślił się, że to oni byli odpowiedzialni za pomyłkę z flarą i parę innych błędów – Erwin próbował ich kryć, ale Shadis miał wprawę w rozszyfrowaniu spojrzeń młodych żołnierzy. Doskonale wiedział, jak wygląda ktoś, kto czuje się winny.

Jeśli miał być szczery, spodziewał się po tej trójce głębokiej depresji i solidnego spadku formy. A nawet podania o przeniesienie do innego Korpusu. Nie byłby to pierwszy raz.

Mimo to Henning, Tomas i Lynne nie tylko wzięli się w garść, ale też zrobili duży progres jako żołnierze. Wszystko za sprawą niepozornego kurdupla, który nie tak dawno temu grasował po Podziemiu i okradał kupców. Patrząc na niego teraz, ciężko uwierzyć, że kiedyś był niebezpiecznym przestępcą.

Kiedy dwaj mężczyźni odbębnili okrążenia wokół jeziora i ruszyli do bazy, nie zastali w drodze powrotnej ani worków ani piasku. Wszystko zostało sprzątnięte – zupełnie jakby trening Leviego i młodych żołnierzy w ogóle nie miał miejsca. Choć w rzeczywistości trwał nadal...

Keith i Erwin natknęli się na grupę dawnego zbira, gdy szli pod prysznic. Zarówno Levi jak i reszta pozbyli się sprzętu do trójwymiarowego manewru i teraz ćwiczyli coś zupełnie innego. Powracający z joggingu mężczyźni zatrzymali się, by popatrzeć.

Lynne i Tomas stali z boku i przyglądali się demonstracji. Henning miał na nogach nagolenniki a w dłoniach trzymał skórzane tarcze treningowe. Bronił się przed ciosami i kopniakami Leviego, jednocześnie starając się przewidzieć jego następny ruch.

- Prawy sierp... Lewy prosty... Kopniak w łydkę! – wykrzykiwał na cały plac. – Lewy sierp... Eee... Cios kolanem w brzuch?

- Źle!

Levi podciął protegowanemu stopę, sprawiając, że ten wylądował na czterech literach. Dał młodzieńcowi chwilę na odzyskanie oddechu i podniesienie się z ziemi, po czym lekko pociągnął go za ucho.

- Nie próbuj zgadywać! – burknął. – Masz przewidzieć, co zaraz zrobię, obserwując moje ciało.

- Przecież to właśnie robię! – jęknął Henning, masując zaczerwienione ucho. – Ale kiedy przyśpieszasz...

- Powiedziałem, że masz obserwować moje CIAŁO, a nie KOŃCZYNY! Zastanów się, gdzie popełniłeś błąd: wiedziałeś, że ruszę nogą, ale nie umiałeś ustalić, w jaki sposób. To dlatego że nie patrzysz dostatecznie uważnie. A poza tym, rusz łepetyną! Dlaczego miałbym atakować miejsce, które jest chronione? To nie ma najmniejszego sensu!

- Umm... Levi? – Lynne niepewnie podniosła rękę. – Przepraszam, ale czym dokładnie różni się obserwowanie ciała od obserwowania kończyn?

- Ja też tego nie rozumiem. – bąknął Tomas.

Levi wydał głębokie westchnienie.

- No dobrze... - odezwał się cierpliwym tonem. – Pamiętacie, jak wam mówiłem, że tytany są nieprzewidywalne i często zachowują się jak pojeby?

Trójka młodych żołnierzy energicznie pokiwała głowami.

- Ale to jeszcze nie znaczy, że nie jesteście w stanie niczego przewidzieć. – Dawny zbir ugiął nogi i ułożył łokcie bliżej ciała, ustawiając się w pozycji bojowej. – Te wywłoki kompletnie się od nas różnią, ale pod pewnymi względami są podobne do ludzi. Ich kończyny przylegają do korpusu. Ręce i nogi są połączone z tułowiem... A to oznacza, że każdy ruch czy nawet zamiar wykonania ruchu wpływa na resztę ciała. Zobaczcie...

Wyprowadził lewy prosty, ale tym razem zrobił to niezwykle powoli - z każdą sekundą pięść przesuwała się najwyżej o centymetr.

- Zanim uderzę, muszę poruszyć barkiem i przenieść ciężar z jednej nogi na drugą – tłumaczył, robiąc krótką pauzę, by uczniowie mogli przyswoić sobie nowe informacje. – Ale przede wszystkim, muszę podjąć decyzję o wyprowadzenia ciosu. Czasem możecie dostrzec zamiar w czyimś wyrazie twarzy... ale tytany mają gęby jak przygłupy, więc tutaj to się nie sprawdzi. Dlatego musicie posługiwać się logiką. Tomas!

Wywołany młodziak podskoczył, jak trafiony przez piorun.

- Jestem dwudziestometrowym tytanem, a ty moim potencjalnym posiłkiem – bezbarwnym głosem oznajmił Levi. – Stoisz tuż przede mną i nie ruszasz się. Co muszę zrobić, żeby cię pożreć?

- Wyciągnąć... rękę? – padła nieśmiała odpowiedź.

Tomas został trzepnięty w łeb.

- Chyba powiedziałem, że macie używać mózgownicy? – zrugał go czarnowłosy mentor. – Przypominam, że mam dwadzieścia metrów! Wiesz, jaka to odległość do takiego kurdupla jak ty? Naprawdę myślisz, że wystarczy, bym wyciągnął rękę?

Gdy padło stwierdzenie „mam dwadzieścia metrów", kąciki ust młodych żołnierzy drgnęli. Shadis doskonale ich rozumiał – podobne słowa z ust kogoś tak niskiego jak Levi brzmiały dosyć zabawnie.

Jednak ostrzegawczy wzrok dawnego mieszkańca Podziemi wystarczył, by grupka zapomniała o rozbawieniu.

- Musisz się schylić! – z wyrazem olśnienia na twarzy zaanonsował Tomas. – Albo kucnąć. Dopiero wtedy wyciągniesz rękę, by mnie złapać.

- Dobrze. – Levi skinął głową. – Więc które części ciała musisz obserwować, jeśli chcesz w ostatniej chwili uniknąć schwytania i wyprowadzić kontratak?

- Kolana i tułów.

- Co przetniesz najpierw?

- Kolana. Będą blisko, a poza tym łatwo uszkodzić ścięgna. Nie stępię ostrzy, więc będę mógł zaatakować kark.

Nauczyciel młodych żołnierzy zacmokał z aprobatą.

- Jednak nie jesteście tak durni, jak sądziłem. No dobra, Tomas, teraz poćwiczę z tobą. Lynne, ty i Henning róbcie to samo. Zacznijcie powoli, a potem przyśpieszajcie. I pamiętajcie, by po pewnym czasie się zmienić.

Ledwo wznowili ćwiczenie, a czwórka zamieniła się w szóstkę. Lauda i Abel z oddziału Hanji wyłonili się z krzaków, podeszli do Leviego i zapytali go, czy oni również mogliby wziąć udział w treningu. Zgodził się, ale podkreślił, że następnym razem powinni przyjść wcześniej, bo jego grupa zaczyna rozgrzewkę skoro świt.

- Stał się niezwykle popularny – mruknął Keith.

On i Erwin wciąż stali w pewnym oddaleniu od placu treningowego.

- Musisz przyznać, że ma charyzmę – szepnął Smith. – Młodzi żołnierze chcą się od niego uczyć nie tylko dlatego że jest silny, ale przede wszystkim dlatego że jest szczery. Wzbudza szacunek po prostu będąc sobą. To urodzony przywódca!

- Kiedy go tutaj sprowadziłeś, miałem wiele wątpliwości – przyznał Shadis. – Sądziłem, że w najlepszym przypadku zabije paru tytanów i zginie próbując stąd uciec. Nie przypuszczałem, że zacznie mu tak bardzo zależeć na towarzyszach broni. I że oni zaczną postrzegać go jako wzór do naśladowania.

- Skoro przerósł nasze oczekiwania, to może powinniśmy go nagrodzić?

Keith popatrzył na pułkownika i zmarszczył brwi.

- Nagrodzić go? – powtórzył ze zdziwieniem. – W jaki sposób?

- Na przykład dając mu awans.

- Że co?! Awans?

- Pewnie z początku będzie się awanturował i marudził, że nie chce tego typu odpowiedzialności. – Erwin rozmasował podbródek. – Ale kiedy już zacznie dowodzić, na pewno zrozumie...

- Moment! Przyhamuj trochę!

Shadis pokręcił głową i zrezygnowanym głosem oznajmił:

- Zgadzam się, że zdolności twojego bandyty są jedyne w swoim rodzaju, ale wciąż obowiązują pewne zasady. Nie możemy dać komuś awansu po paru miesiącach służby! Nawet jeśli jest jednoosobową maszyną do zabijania tytanów. To po prostu za szybko. Rozumiesz, Erwin?

- Naturalnie. – Smith intensywnie wpatrywał się przełożonemu w oczy, tak jak wtedy, gdy koniecznie chciał postawić na swoim. – Ale zawsze możemy przyznać mu nieoficjalną rangę.

- Nieoficjalną? – Keith zamrugał. – Jak niby miałoby to działać?

- Zostałby Kandydatem na Oficera. Nie dostałby żadnego stopnia, ale wszyscy wiedzieliby, że ma większy autorytet niż zwykły żołnierz. A ja w międzyczasie przygotowywałbym go do jego przyszłej roli. Ma naturalne zdolności przywódcze, ale wciąż niewiele wie o formalnościach i procedurach. W dodatku jego raporty pozostają wiele do życzenia. Popracowaliśmy nad tym, a kiedy minęłoby dostatecznie dużo czasu, zostałby oficerem.

Gdyby Shadis nie znał stojącego obok mężczyzny, pomyślałby, że Erwin po prostu szuka pretekstu, by spędzać z Levim więcej czasu. Ale to przecież niedorzeczne! Zwłaszcza, że ci dwaj i tak spędzali ze sobą niemal każdą wolną chwilę. No... chyba że coś się zmieniło?

Keith potrząsnął głową. Nie czas teraz zastanwiać się nad prywatnymi sprawami Erwina.

- To, co proponujesz, brzmi sensownie – przyznał niechętnie. – Ale czy wtedy inne osoby nie będą chciały zostać kandydatami?

- Nie widzę powodów, dla których mieliby nimi nie zostać. – Erwin wzruszył ramionami. – Dodatkowe szkolenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Co oczywiście nie znaczy, że wszyscy kandydaci w przyszłości zostaną oficerami.

- Tak czy siak, to zbyt nagłe. Muszę to przemyśleć.

- Chcę, żebyś przemyślał coś jeszcze.

Odgłosy dobiegające z placu treningowego ucichły. Levi zarządził zmianę partnerów i ustawił się naprzeciwko Lynne. Erwin zaczekał, aż grupa wznowi ćwiczenia, zanim wyjaśnił, o co mu chodzi.

- Obywatelstwo – wypowiedział to słówka niezwykle powoli, patrząc Keithowi w oczy. – Levi czeka na nie zdecydowanie za długo.

- Dobrze wiesz, że nie jestem w stanie niczego przyśpieszyć... - Shadis nieznacznie się wzdrygnął.

- Mógłbyś powiedzieć władzom, że brak obywatelstwa Leviego jest dla ciebie niedogodnością – upierał się Smith. – Wyjaśnij, że chcesz powierzyć mu zadania za Wewnętrznym Murem, ale nie możesz, bo wciąż nie otrzymał odpowiednich dokumentów.

- To byłoby kłamstwo. W przeciwieństwie do ciebie, nie każdy czuje się komfortowo, naginając prawdę, byle tylko osiągnąć cel.

- W takim razie sprawmy, żeby to nie było kłamstwo! Chętnie zabrałbym Leviego za Wewnętrzny Mur. Mógłby mi pomóc w zdobywaniu funduszy.

- Jesteś tak dobry w tych swoich gierkach, że już sam nie wiem, czy to twój szczery zamiar, czy znowu próbujesz mnie nagiąć do swojej woli – Keith rozmasował skroń. – Czemu tak bardzo naciskasz? Czyżby twój bandyta zaczął się stawiać? – zapytał, kątem oka zerkając na Leviego. – Powinien się cieszyć, że nie wylądował w więzieniu, zamiast żądać od nas, żebyśmy...

- To nie jego pomysł – sucho oznajmił Erwin. – Levi nie zaprząta sobie myśli tego typu sprawami. Jak mógłby się nad tym zastanawiać, gdy przez ostatnie miesiące przechodził żałobę po przyjaciołach?

- Skoro mu nie zależy, to po co się śpieszyć?

- Ponieważ jego sytuacja uległa zmianie.

Smith obrócił głowę, by popatrzeć, jak dawny mieszkaniec Podziemi poprawia pozycję Lynne. W oczach Erwina było tyle czułości, że Shadis zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem go nie podmienili? To naprawdę ten sam bezwzględny mężczyzna, który bez wahania posyłał żołnierzy na śmierć? Od kiedy to spokojny i niewzruszony pułkownik Smith okazywał tak wielkie zainteresowanie innej istocie ludzkiej?

- Levi zaczyna traktować to miejsce jak swój dom – ciągnął Erwin. – Kiedy poczuje się dostatecznie pewnie, przypomni sobie o obywatelstwie. Nie chcę wtedy patrzeć na niego skruszonym wzrokiem i tłumaczyć mu, że po wielu miesiącach służby wciąż nie jest uważany za pełnoprawnego mieszkańca Powierzchni.

- Jest powód, dla którego Żandameria zwleka z przyznaniem mu tego statusu – poważnym głosem przypomniał Keith. – To nie tak, że wcześniej był aniołkiem, który nic nikomu nie zrobił. W stolicy wciąż jest mnóstwo ludzi, którzy uważają, że powinien stanąć przed sądem. Zgodzili się wymazać jego wykroczenia na określonych warunkach: miał przyłączyć się do Zwiadowców i walczyć z tytanami aż do śmierci. Jeśli dostanie pełne obywatelstwo, będzie mógł odejść z wojska i wieść sielankowe życie na Powierzchni.

- Nie zrobi tego – bez chwili zawahania zadeklarował Smith. – Levi nie opuści naszego Korpusu.

- Skoro tak, to po co w ogóle o tym rozmawiamy? – jęknął Shadis. – Jeśli tak czy siak planuje zostać, to na cholerę mu obywatelstwo?

- Bo musi czuć, że jest tutaj z własnej woli!

Erwin powiedział to z tak wielką pasją, że Keith cofnął się o krok. Jasnowłosy pułkownik uświadomił sobie, że nieco przesadził, więc wyprostował się, przywołał na twarz skruszony wyraz i zmusił się do spokojniejszego tonu.

- Człowiek może się czemuś bezgranicznie poświęcić tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest wolny – wytłumaczył, wzrokiem błagając przełożonego o zrozumienie. – Taki ktoś ma zupełnie inną motywację niż osoba, która przebywa w danym miejscu, bo nie ma innego wyjścia. Właśnie tego chcę dla Leviego: wolności i szacunku. Jeśli ma zostać pełnoprawnym członkiem Korpusu Zwiadowczego, nie możemy go traktować jak prowadzonego na smyczy psa. Na poprzedniej ekspedycji udowodnił, ile jest wart, więc to doskonały moment, by okazać mu zaufanie. Dlatego pociągnij za sznurki i załatw mu to obywatelstwo, Keith! Jeśli się mylę, oddam stopień pułkownika i zostanę zwykłym żołnierzem.

A więc znowu hazard. Erwin musiał być pewien dzikusa z Podziemi, skoro stawiał na szali swoją karierę. Spieranie się z nim robiło się coraz bardziej męczące.

- Zrobię, co będę mógł – pokonanym głosem oznajmił Shadis.

Usatysfakcjonowany, Smith skinął głową.

Jeszcze przez jakiś czas obserwowali grupę Leviego, aż wreszcie przypomnieli sobie, jak bardzo spocili się podczas biegania i uznali, że czas się umyć. Żadnemu z nich nie chciało się wracać do zamku, więc postanowili skorzystać z mieszczącej się nieopodal męskiej łazienki. Między prysznicami nie było żadnych zasłon, jednak żaden z nich się nie krępował – lata w wojsku przyzwyczaiły ich do tego typu sytuacji.

- Zostało ci trochę mydła? – w pewnym momencie spytał Shadis.

- Na półce. – Erwin skinął głową. – Już nie będę go używał, więc śmiało korzystaj.

Keith wyciągnął ręką i zamarł w bezruchu, gdy uświadomił sobie, jak lodowata była woda, w której mył się jego podwładny.

Nie ma dla siebie litości! – wywnioskował główny dowódca, wcierając mydło w skórę na przedramionach.

On sam też niegdyś brał zimne prysznice, by zahartować ciało, ale dawno już zrezygnował z tego zwyczaju. Mógł ćwiczyć do utraty tchu, ale PO treningu nie zamierzał się katować. Chciał poradzić Erwinowi, by trochę sobie odpuścił, ale zrezygnował, gdy zerknął na twarz drugiego mężczyzny.

Smith mył głowę w niezwykle agresywny sposób, a jego oczy były pełne bezsilności i frustracji. Łypał na kafelki, jakby chciał przepalić je wzrokiem. Mózg Keitha nareszcie połączył fakty.

Szaleńczy bieg a teraz zimny prysznic? – pomyślał zdumiony Shadis. – Zaraz. Czy on jest... seksualnie sfrustrowany?

Nie byłoby to wcale takie dziwne, biorąc pod uwagę, że od dobrych paru lat Erwin żył jak mnich.

Ale z drugiej stronny, nigdy wcześniej nie wydawał się mieć z tego powodu problemów. Nie kąpał się w lodowatej wodzie ani nie fundował sobie morderczych treningów. Zupełnie, jakby jego „męskie" potrzeby w magiczny sposób... wygasły.

Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że powróciły i to ze zdwojoną siłą. To jednak nie wyjaśniało, dlaczego miał problem z zaspokojeniem ich – jak na to nie patrzeć, był atrakcyjnym mężczyzną i nie musiałby się specjalnie starać, gdyby chciał zaciągnąć jakąś kobietę do łóżka. Znając jego, pewnie uznał, że „nie ma czasu zajmować się tego typu pierdołami" i „musi skupić się na pracy".

On NAPRAWDĘ nie ma dla siebie litości! – pomyślał Keith, ponuro kręcąc głową.

W chwilach takich jak ta odzywała się ojcowska strona jego osobowości. Choć nie chciał wtrącać się w osobiste sprawy Erwina, czuł się zobowiązany, by zatroszczyć się o młodszego mężczyznę.

- Może powinieneś wziąć sobie kilka dni wolnego? – zasugerował, gdy siedzieli na ławce w przebieralni i zakładali czyste mundury.

- Wolnego? – Smith miał taką minę, jakby przemawiano do niego w obcym języku. – Po co?

- Ponieważ tego potrzebujesz! – prychnął Shadis. – Na Marię i Shinę, Erwin... rzadko mówię coś takiego komuś, kto nie jest mną, ale: odpocznij wreszcie, do cholery! Od rana czułem, że coś cię gryzie, ale teraz nie mam wątpliwości. Weź kilka dni wolnego, by rozwiązać swoje osobiste problemy.

- Naprawdę widać, że jej mam? – Jasnowłosy pułkownik wbił rozżalony wzrok w podłogę. Wyglądał na niemiłosiernie rozczarowanego samym sobą. – Sądziłem, że dobrze to ukrywam.

- Problemy nie są po to, by je ukrywać, ale po to, by je rozwiązywać – Keith pokręcił głową.

- Myślę, że wzięcie urlopu nie pomoże – wymamrotał wyraźnie nadąsany Erwin. – Tylko oddalę się od źródła rozterek...

A więc to coś związanego z pracą? ­– zaniepokoił się Shadis.

- Skoro nie możesz poradzić sobie z problemem, to przynajmniej od niego odpocznij – poradził, patrząc na podwładnego zasadniczym wzrokiem. – Spróbuj przez parę dni o nim nie myśleć.

- Nie sądzę, żeby to było możliwe...

- Do ciężkiej cholery... Jak nie weźmiesz urlopu, dam ci przymusowe wolne!

- A jak je wyegzekwujesz? Jeśli nie pozwolisz mi wchodzić do gabinetu, będę pracował w pokoju. Gdy każesz mi wyjechać z kwatery głównej...

- Będziesz pracował choćby w namiocie. – Shadis załamał ręce. – Powinienem domyślić się, że to przegrana sprawa. Mimo to mam nadzieję, że przynajmniej jutro nie będziesz ślęczał nad papierami. W końcu to święto narodowe. Grzechem byłoby przesiedzieć je przy biurku.

- Obawiam się, że nie mam innej opcji – westchnął Erwin. – Osoba, z którą chciałem spędzić ten dzień, dała mi stanowczą odmowę.

Zaprosił kogoś na wspólny wypad do miasta? – Keith wytrzeszczył oczy. – On?!

Co, do diabła, wydarzyło się przez ostatni miesiąc?

Chyba należało skorzystać z własnej rady i trochę przystopować z robotą – gdyby Shadis rzadziej siedział w gabinecie, może lepiej orientowałby się w sytuacji.

- Znalazłeś sobie kobietę? – wykrztusił z niedowierzaniem.

Erwin wyglądał na zmieszanego. Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Keith nie dopuścił go do słowa.

- To ktoś z naszego Korpusu? O Boże, ale chyba nie ta młódka, której uratowałeś życie podczas ekspedycji?

- Lynne? Absolutnie nie!

- A zatem kto?

Smith nerwowo przestąpił z pośladka na pośladek. Sądząc po jego niepewnej minie, odpowiedź miała nie spodobać się Shadisowi.

- Wiesz, co? – Keith z rezygnacją uniósł ręce. – Nie mów mi. Zachowaj to dla siebie.

Zgodnie z prawem członkowie Korpusu Zwiadowczego nie mieli zakazu wiązania się między sobą – pod warunkiem, oczywiście, że byli pełnoletni. Co jednak nie oznaczało, że powinni się z tym afiszować.

Doświadczenie nauczyło Shadisa, że z dwojga złego lepiej NIE wiedzieć, którzy z jego podwładnych szli ze sobą do łóżka albo patrzyli sobie w oczy w świetle księżyca.

- Nie muszę znać szczegółów twojego życia osobistego – mruknął Keith, masując czubek nosa. – Ale patrząc na to, w jak żałosnym jesteś stanie, dam ci radę. Jeśli masz u tej kobiety jakąkolwiek szansę, to przestań pracować jak opętany i trochę się postaraj. Nie wiem... kup jej jakiś ładny wisiorek, albo coś w ten deseń. Albo zrezygnuj ze świecidełek i podaruj jej trochę swojego czasu. Jeśli zaangażujesz się w to równie mocno jak w walkę z tytanami, jestem pewien, że...

- Eghm!

Głośne chrząknięcie zdezorientowało głównego dowódcę do tego stopnia, że omal nie spadł z ławki.

Żołnierzem, który przerwał mu w pół-zdania, okazał się oczywiście niewychowany bandyta z Podziemia. Levi stał naprzeciwko przełożonych ze skrzyżowanymi rękami i miał minę, jakby chciał kogoś zabić.

Do kurwy nędzy... - czerwieniąc się, pomyślał Keith. – Przecież jestem wyszkolonym żołnierzem! Jak to możliwe, że on ZAWSZE się do mnie podkrada i zauważam go w ostatniej chwili?

- Wybaczcie, że przerywam wam ten zajebisty kącik zwierzeń – chłodno zaczął Levi – ale muszę o coś zapytać, a obawiam się, że jak rozgadasz się o tajemniczej lasce Erwina, to nie skończysz do wieczora.

- Nie mam kobiety – wtrącił Smith.

- Chuj mnie to obchodzi – bezbarwnym głosem odparł czarnowłosy żołnierz.

- Z nikim się nie spotykam.

- Czy wyglądam, jakby mnie to, kurwa, obchodziło?

Prawdę mówiąc... tak – wywnioskował Shadis, z uwagą przypatrując się byłemu zbirowi.

- Mniejsza o to – westchnął Levi. – Mam do ciebie sprawę.

Keith odruchowo założył, że to stwierdzenie było skierowane do Erwina. Dopiero przedłużająca się cisza uświadomiła mu pomyłkę.

- Do mnie? – zapytał, niepewnie pokazując siebie palcem.

- Taa – padła zniecierpliwiona odpowiedź. – Chcę cię o coś zapytać.

- Chodzi o sprawę służbową?

- Nie, kurwa, chodzi o kozę, którą posuwam po godzinach!

Shadis już miał wpaść w szał, jednak Erwin błyskawicznie powiedział:

- Levi... wiem, że próbujesz być zabawny, ale Keith źle reaguje na tego typu żarty.

Zamiast odgryźć się jakimś bezczelnym teksem, dawny zbir odwrócił wzrok i zacisnął wargi. To zdezorientowało Shadisa do tego stopnia, że kompletnie zapomniał o złości.

Czy oni się o coś... posprzeczali? – zastanowił się, drapiąc się po łepetynie i przeskakując spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego.

Jakby cała ta sytuacja nie była już wystarczająco dziwna, to Erwin wydawał się być nie mniej skołowany od przełożonego. Wpatrywał się w Leviego oczami zdezorientowanego szczeniaczka, błagającego o wyjaśnienie. Wyglądał przez to tak komicznie, że Shadis nie mógł przestać się na niego gapić.

Chwila... czy to właśnie dlatego Smith tak bardzo nalegał na awans i na obywatelstwo? Czyżby pokłócił się ze swoim ulubionym żołnierzem i teraz próbował wkupić się w jego łaski?

- Ej! – zniecierpliwione syknięcie Leviego wyrwało głównego dowódcę z rozmyślań. – To mogę czy nie?

- Co możesz? – bąknął Keith.

- Ja pierdolę... - dawny mieszkaniec Podziemi gniewnie mlasnął językiem.

Jego mina aż prosiła się o podpis:

„Ja tu się, kurwa, produkuję, a ten mnie nie słucha!"

- Pytałem, czy mogę wziąć bachory na mur, by mogły pogapić się na tytany – oznajmił poirytowanym głosem. – Jak mają z nimi walczyć, to powinny oswoić się z ich widokiem, by podczas ekspedycji nie srać w gacie ze strachu. A poza tym, to im pomoże w treningu. Gdy zobaczą, jak te wielkie skurwysyny się ruszają, łatwiej im będzie przewidywać ich ruchy. I takie tam.

- Cóż... Hanji przynajmniej raz w tygodniu wybiera się na Mur Marii, by prowadzić obserwacje – wymamrotał Keith. – Możecie do niej dołączyć. Wtedy nie będziecie potrzebowali dodatkowych przepustek.

- Czyli bez wariatki się nie da? – spytał lekko zdołowany Levi.

- Raczej nie.

- No trudno. Jak nie można inaczej, to wezmę, co dają.

- Uprzedzę Hanji, że chcecie jej towarzyszyć – Shadis skinął głową. – Ale...

- Ale co?

Dlaczego pytasz o pozwolenie właśnie MNIE?! – starszemu mężczyźnie cisnęło się na usta.

Znaczy... z formalnego punktu widzenia zachowanie Leviego nie było niewłaściwe, bo z tego typu sprawami należało przychodzić bezpośrednio do głównego dowódcy, ale... No...

Chodziło o to, że ten bezczelny przybłęda jak dotąd srał na obowiązujące reguły i uznawał wyłącznie zwierzchnictwo Erwina. Często zdarzyło się, że szedł do Smitha i pytał go, czy nie mógłby poprosić o coś Shadisa w jego imieniu. Raz nawet zrobił coś takiego, gdy Keith stał zaledwie kilka metrów dalej. Rozmowa przebiegła jakoś tak:

- Powiedz staremu pierdzielowi, że jego ciuchy capią gorzej niż końskie łajno! Skoro sam nie potrafi zrobić sobie prania, to ja go, kurwa wyręczę! Spytaj, czy mu to pasuje, zanim umrę ze smrodu.

- Keith, Levi wyraża głęboką troskę o stan twojego munduru. Jako miła i uczynna osoba prosi o pozwolenie, by zająć się twoim praniem, byś miał więcej czasu na prywatne potrzeby.

Shadis darł się wtedy na nich obu przez pięć minut. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak wściekły i upokorzony.

Za nic nie pomyślałby, że przyjdzie dzień, gdy zatęskni za tamtą sytuacją.

Jednak teraz nie miałby nic przeciwko, by czarnowłosy bandyta okazywałby mu ten sam brak szacunku co wcześniej. WSZYSTKO byłoby lepsze od tego, czego był w tej chwili świadkiem.

Atmosfera między Erwinem i Levim była tak napięta, że można by pociąć ją nożem. Keith czuł się cholernie niezręcznie – zupełnie jakby był niechcianym świadkiem małżeńskiej kłótni.

Zaraz! Czy to możliwe, że...

Nie, Keith! – Shadis zakrył sobie uszy w nieudolnej próbie powstrzymania napływu niepożądanych myśli. – Nie chcesz tego wiedzieć.

Nie. Chcesz. Tego. Wiedzieć!

Za późno.

Wystarczyło, że raz spojrzał na Erwina, by przekonać się, z jakim rodzajem sytuacji ma do czynienia.

Smith gapił się na swojego bandytę w taki sam sposób, w jaki Keith zwykł patrzeć na Carlę.

I w równie bolesny sposób dostawał kosza.

- Skoro już wszystko ustaliliśmy, idę się umyć! – zaanonsował Levi, odwracając się na pięcie i maszerując w stronę drzwi.

- Ale... przecież jesteśmy w łazience? – zdziwił się Erwin.

- Pójdę do innej.

- Ja i Keith już się wykąpaliśmy. Nie musisz się nami przejmować i...

- Na razie!

Kiedy za czarnowłosym mężczyzną zamknęły się drzwi, Keith wydał głębokie westchnienie.

Poprawka – skwitował. – Nawet JA nie byłem odrzucany w tak okropny sposób!

Zawahał się, po czym ostrożnie zagaił:

- Erwin, słuchaj... nie jestem pewien, czy chcę o to pytać, ale... Czym ty mu podpadłeś?

Smith wydał sfrustrowany pomruk i ukrył twarz w dłoniach.

- Żebym jeszcze to wiedział...

Notka autorki

I ZNOWU musiałam podzielić rozdział na dwie części – ale może to i dobrze, bo dzięki temu mogłam wam dostarczyć kontynuację tej historii o czasie.

Jak widzicie, w tym tygodniu mamy coś nowego, czyli opis stanu rzeczy z punktu widzenia Shadisa ;) Na pewno zachodzicie w głowie, kim jest nieznajoma, przy której Erwin paradował pół-goły i co tak właściwie zaszło między naszymi chłopcami – nie martwcie się, bo odpowiedzi poznacie już w przyszłym tygodniu. A tymczasem, zapraszam was do snucia domysłów!

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top