Rozdział 18 - Niesubordynacja

Levi wychowywał się w Podziemiu. Wiele razy był świadkiem sytuacji, gdy ktoś przedawkował środki znieczulające albo inne uzależniające gówno i mu, za przeproszeniem, odjebało.

Ale nigdy aż tak, by podbiegać do drugiego faceta, kleić się do niego obsmarkanym ryjem i nazywać go „matką"!

Kurwa... czy Henning naćpał się czymś, gdy nikt nie patrzył? A może w trakcie walki walnął się w głowę? Czy jeśli Levi przyfasoli mu w łeb - ale tak solidnie – to gówniarz otrząśnie się ze swojego dziwnego stanu?

- Nie rób tego! – ostrzegawczo zawołał Erwin, widząc, że dawny zbir bierze zamach pięścią. – Nie wiemy, jakie ma obrażenia.

- Och, ależ wiemy! – cukierkowym tonem odparł Levi. – Dwa podbite oka, złamany nos, poobijane żebra...

- Mówiłem o obrażeniach, jakie JUŻ ma – z rezygnacją podkreślił Smith – a nie o tych, które BĘDZIE miał, gdy dasz mu nauczkę. Możliwe, że jego stan jest poważniejszy niż myślimy, więc dobrze by było, gdybyś chwilowo zapanował nad złością. To nie jest odpowiedni moment, by go bić.

- Racja. Trzeba było dać mu wpierdol już w obozie, gdy wkurwiał wszystkich swoimi tendencjami samobójczymi! Może wtedy nie odłączyłby się od grupy i nie bylibyśmy w tej popierdolonej sytuacji!

- Jeśli chcesz, to mnie zbij! – piskliwy głos Henninga sprawił, że pięść Leviego zatrzymała się w połowie ciosu.

Dawny mieszkaniec Podziemi zamrugał ze zdziwieniem.

- Przyjmę każdą karę, tylko nie zostawiaj mnie więcej! – młodzieniec popatrzył na niego wielkimi, załzawionymi oczami.

- Kurwa mać... a ty znowu to samo?! – Na czole czarnowłosego żołnierza zapulsowała żyłka.

- Wiesz, jak się bałem, gdy okazało się, że cię nie maaaa?! – smarkacz rozdarł się na całą okolicę. – Jak mogłeś tak mnie zostawiiiiiić?!

- Przestań obłapiać mi nogę, jak jakiś jebany pies! – ryknął będący u kresu cierpliwości Levi. – Jak ja ci zaraz...

- Levi, proszę, uspokój się! – zawołał Erwin. – Henning prawdopodobnie jest w szoku. To dlatego...

- Co to, u licha, miało być?! – z oddali dobiegł znajomy głos.

Rozległ się dźwięk uderzających o ziemię końskich kopyt i po chwili na polanie pojawili się Keith Shadis oraz Mike Zacharias. Przyprowadzili ze sobą kilka dodatkowych wierzchowców, co oznaczało, że żaden z rannych żołnierzy nie zostanie porzucony na pastwę tytanów.

Ale pomijając to, widok nowoprzybyłych wcale nie napawał entuzjazmem. Dowódca Zwiadowców miał na twarzy taką furię, że Levi zupełnie zapomniał o swojej chęci skopania Henningowi tyłka. Shadis zeskoczył z konia i ruszył w stronę jasnowłosego pułkownika.

- Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie swojego zachowania, Erwin! – wycedził, brutalnie łapiąc Smitha za przód munduru. – Lepsze niż nędzna bajeczka, którą kazałeś przekazać swojemu podwładnemu. Masz pojęcie, co mogło się stać?!

Pomimo gniewu przełożonego Erwin nie stracił opanowania.

- Bardziej niż to, co mogło się stać, interesuje mnie, co się stało – powiedział, dzielnie patrząc dowódcy w oczy. – Jakie ponieśliśmy straty?

- Pomijając śmierć jednego z najzdolniejszych pułkowników i prawie całego jego oddziału? – Shadis zerknął na martwe ciało Xaviera i zacisnął zęby. – Na szczęście żadne.

- To dobrze. – Erwin skinął głową. – Spodziewałem się znacznie gorszego rezultatu.

Jedynie stwierdził fakt, ale biorąc pod uwagę sytuację, jego słowa mogły zostać uznane za nietaktowne. Zwłaszcza, że wypowiedział je z typową dla siebie, pozbawioną emocji miną. Nic dziwnego, że Shadis zaczął wyglądać na jeszcze bardziej wściekłego niż wcześniej.

- Jak śmiesz mówić takie rzeczy i to tuż po tym, gdy twój oddział popełnił karygodny błąd! – warknął, nieznacznie potrząsając podwładnym. – Sądzisz, że skoro straciliśmy „zaledwie" parę osób, tak po prostu ci się upiecze?! Stopień oficerski oznacza nie tylko władzę, ale też odpowiedzialność! Masz mi natychmiast powiedzieć, kto wystrzelił zieloną flarę, zmieniając kierunek formacji bez mojej zgody!

- To byłem ja, sir – bez zająknięcia odparł Erwin. – Tytan biegł prosto na nas. Uznałem, że zamiast podejmować walkę, rozsądniej będzie go oślepić i dać oddziałowi szansę na ucieczkę. Zadziałałem bez namysłu. Wystrzeliłem flarę prosto w oczy wroga. Jednak tytan okazał się sprawniejszy, niż sądziłem i w ostatniej chwili zrobił unik. Trochę ziemi dostało się do mojej sakwy i pobrudziło mój sprzęt, przez co ładunek z zielonym sygnałem dymnym wyglądał jak czarny. To karygodne zaniedbanie z mojej strony i jestem gotów ponieść karę. Jednak chciałbym, by wziął pan pod uwagę, że nie zamierzałem celowo zmieniać kierunku formacji.

Levi aż rozchylił usta ze zdumienia. Nie mógł się zdecydować, co zszokowało go bardziej – fakt, że Erwin wymyślił tak wiarygodną bajeczkę w tak krótkim czasie, czy to że wziął na siebie winę za błąd Henninga i Lynne. Dlaczego, u licha, to zrobił?!

- Ostrzegałem cię, że te twoje „sprytne" rozwiązania kiedyś cię zgubią, Erwin – chłodno oznajmił Shadis. – Doceniam to, że wymyśliłeś formację, która pozwala nam ograniczyć walki z tytanami do absolutnego mininum, ale... do ciężkiej cholery, NIE MOŻNA za wszelką cenę unikać konfrontacji! Skoro już napotkaliście tytana, przed którym nie dawało się uciec, to trzeba było się z nim zmierzyć, a nie strzelać do niego dymem, narażając wszystkich uczestników wyprawy. Powinieneś...

Odgłos upadających na ziemię przedmiotów był tak głośny, że Dowódca Zwiadowców urwał w pół słowa. To Lynne niechcący odczepiła od siodła cały ekwipunek, gdy ładowała Tomasa na konia. Garnki sztućce i inne akcesoria do kuchni polowej wysypały się z torby i wylądowały na ziemi, robiąc niewyobrażalny raban. Rumieniec na twarzy dziewczyny i jej trzęsące się dłonie aż prosiły się o podpis „ona ma coś na sumieniu".

Shadis zmierzył Lynne podejrzliwym spojrzeniem, jednak zanim zdążył coś na ten temat powiedzieć, Erwin ponownie skupił jego uwagę na sobie.

- Może nie jest to odpowiedni moment, by wracać do tematu poległych – zaczął Smith – ale mam nadzieję, że nie załadujemy nowych zwłok na wozy z zaopatrzeniem. Środkowa kolumna i tak jest już dostatecznie wolna, a dodatkowy ciężar...

- Popełniłeś błąd, a teraz jeszcze śmiesz mnie pouczać, co powinienem zrobić z ciałami żołnierzy?! – warknął główny dowódca.

Zaczął dawać jasnowłosemu pułkownikowi długi wykład o szacunku dla zmarłych i nic nie wskazywało na to, by miał szybko skończyć. Na pewnym etapie Levi przestał słuchać i ponownie skupił uwagę na Henningu. Gówniarz uparcie nie chciał się od niego odkleić.

- To chyba nie jest odpowiedni moment na amory – skomentował Mike, zeskakując z konia i idąc w ich stronę.

- A czy ja ci wyglądam na jebanego pedofila?! – warknął Levi. – Ten gnojek przykleił się do mnie jak cholerna pszczoła do miodu! Kurwa mać... gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie kiwnąłbym palcem, by uratować mu życie!

Właściwie to nie musiał nic mówić, bo Zacharias sam domyślił się prawdy. A przynajmniej na to wskazywał rozbawiony uśmieszek na jego gębie.

Levi posłał koledze z wielkim nochalem rozwścieczone spojrzenie, po czym zaczął wymachiwać nogą, próbując „strzepnąć" z siebie Henninga.

- Starczy tego, małolacie! – syknął, wyciągając chustę i tłukąc nią po głowie młodzieńca. – Powiedziałem: starczy! Jak zaraz się ode mnie nie odpierdolisz, wybiję ci wszystkie zęby, jeden po drugim! Masz natychmiast ogarnąć się i wsiąść na konia!

Szczeniak nareszcie posłuchał. Posłał dawnemu zbirowi jeszcze jedno rozżalone spojrzenie, po czym powlókł się w stronę Tomasa i Lynne.

- Co z Alkoholikiem i Krótkowłosą? – Levi zwrócił się do Mike'a.

- Gelgar i Nanaba są na miejscu zbiórki razem z resztą formacji – odparł Zacharias. – Nic im nie jest. A w ogóle to, mógłbyś wreszcie zacząć używać ich imion.

- Taa, i jeszcze czego! Ktoś mógłby pomyśleć, że się o nich troszczę.

Koleś z wielkim nochalem uniósł brew.

- Do Erwina mówisz po imieniu – zauważył, krzyżując ramiona. – A do mnie po nazwisku. Czy to znaczy, że o niego się troszczysz, a mnie „nawet" lubisz?

Dawny mieszkaniec Podziemi spłonął rumieńcem. Cholera jasna! Powinien ostrożniej dobierać słowa.

Był pewien, że Mike zacznie się z niego nabijać, ale on po prostu odwrócił się i bez słowa ruszył w stronę młodych żołnierzy.

W międzyczasie Stary Dziad wreszcie skończył dawać Erwinowi wykład. Wypuścił mundur jasnowłosego pułkownika z uścisku, dość mocno go od siebie odpychając, przez co Smith zachwiał się na nogach.

- Pewnego dnia będziesz dowodził tym Korpusem, więc ogarnij się, do diabła! – szorstkim tonem podsumował Shadis. – Nie jesteś pierwszym lepszym żołnierzem, by móc pozwolić sobie na tego typu potknięcia. I dla własnego dobra popracuj nad empatią!

- Tak, sir. – Erwin zasalutował.

- Xavier jest zasłużonym oficerem i nie możemy zostawić jego zwłok za murami. On i reszta poległych z jego oddziału zostaną przewiezieni na wozy z zaopatrzeniem. Póki co przewieziemy ich na koniach. Ty i Zacharias macie dopilnować, by tak się stało. I wytrzyj twarz, na litość boską! Masz nad brwią jakieś obrzydliwe... chwileczkę!

Smith nerwowo drgnął. Jego dłoń wystrzeliła do góry, by zakryć część czoła, jednak została złapana przez Shadisa i odsunięta na bok.

- Chyba nie będzie pan robił problemów z powodu tak drobnego skaleczenia, sir? – Jasnowłosy pułkownik podjął próbę zniechęcenia przełożonego do dalszych oględzin. – Tego typu zadrapania są dla Zwiadowców codziennością. Moi ludzie mają znacznie poważniejsze rany, więc może warto...

- Masz mnie za idiotę, Erwin? – wycedził główny dowódca. – Sądzisz, że nie potrafię odróżnić rany ciętej od normalnej? Przeczuwałem, że stało się coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć, ale nie sądziłem, że sprawa jest aż tak poważna. Jeden z twoich ludzi podniósł na ciebie rękę i nie odjedziemy stąd, dopóki nie dowiem się, kto to był!

Lynne wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć. I ciężko jej się dziwić, bo znalazła się w cholernie trudnej sytuacji. Już i tak zdradziła się przed Shadisem, upuszczając nieszczęsne przybory kuchenne, gdy Erwin tłumaczył akcję z flarą. Jeśli główny dowódca domyśli się, że miała na koncie również zranienie pułkownika – a sądząc po jej minie, z pewnością się domyśli! – sytuacja może zrobić się nieciekawa.

Levi nie wiedział, jaka kara spotykała żołnierza, który popełnił aż dwa poważne błędy podczas ekspedycji – i prawdę powiedziawszy, nie chciał tego wiedzieć. Dlatego zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.

- To byłem ja – zadeklarował, robiąc kilka kroków do przodu.

Ciężko stwierdzić, kto był bardziej zszokowany tą deklaracją – Shadis czy Erwin. Obaj zastygli w miejscu, jakby usłyszeli nad głowami trzask bicza.

Mike Zacharias gwałtownie wciągnął powietrze, a jego dłoń powędrowała do schowanego za pasem sztyletu. Wytrzeszczał na Leviego oczy z miną mówiącą:

Nadal?! Po tak długim czasie, ty nadal...?!

To przykre, że tak łatwo dał się nabrać, ale z drugiej strony jego reakcja uczyniła słowa dawnego zbira bardziej wiarygodnymi.

- Kiedy szykowaliśmy się do walki, staliśmy bardzo blisko siebie – lekceważącym tonem ciągnął Levi. – Robiłem zamach mieczem i niechcący przejechałem mu po facjacie. Ot cała historia.

- Kpisz sobie? – drżącym głosem odparł Shadis. – Zraniłeś swojego dowódcę i przyznajesz się do tego z takim spokojem? Jak śmiesz?

Zmniejszył dystans między sobą i domniemanym winowajcą. Stali tak blisko siebie, że ciało dawnego zbira instynktownie się napięło, przygotowując się do walki.

- A niby co powinienem zrobić? – spytał Levi, patrząc na przełożonego z miną pod tytułem: „zbliż się do mnie jeszcze o krok, a pożałujesz". – Paść na kolana i przeprosić, że za darmo wyregulowałem Panu Zarozumiałemu brew? Sądziłem, że przynajmniej niektórzy członkowie Korpusu Zwiadowczego są prawdziwymi facetami i nie beczą, gdy ktoś draśnie im buźkę. Skoro mamy zabrać ze sobą zwłoki, to może weźmy się do roboty, zamiast stać tutaj i pierdolić o głupotach. Wybitnie nie chce mi się tracić czasu na rozwodzenie się nad jedną ranką. To był głupi wypadek, nic więcej.

- Wypadek, tak? – chłodno odparł główny dowódca. – Tak jak wtedy, gdy „niechcący" drasnąłeś Erwina w rękę?

Levi zacisnął dłonie w pięści, a jego groźna mina została zastąpiona wyrazem niepewności.

Niech to szlag! A więc Shadis wiedział o incydencie z chwytaniem ostrza? Znaczy... teoretycznie nie było powodów, dla których miałby o tym nie wiedzieć, ale coś mówiło Leviemu, że Erwin nie rozpowiadał o tamtej sytuacji na prawo i lewo. Pewnie główny dowódca usłyszał o wszystkim od innych świadków zdarzenia. Na przykład od Zachariasa, który nigdy nie był wielkim fanem Leviego.

A zresztą... źródło tej informacji nie miało najmniejszego znaczenia. Liczyło się to, że Levi nie zrobił nic złego, ale przez głupią chęć uratowania cudzego tyłka wpakował się w niezłe gówno. Patrząc wstecz, powinien najpierw pomyśleć o swojej dotychczasowej kartotece, a dopiero potem brać na siebie winę za błąd kogoś innego.

Ponad ramieniem Shadisa ujrzał twarz Lynne. Dziewczyna wyglądała na zrozpaczoną, ale też zdeterminowaną. Widać było, że zbiera się na odwagę, by przyznać się do swojego czynu. Levi był pod wrażeniem, że postanowiła zachować się honorowo, jednak nie zamierzał dopuścić jej do głosu. Skoro już zdecydował się ją ochronić, to powinien trzymać się tego do samego końca. A poza tym, Shadis był tak mocno przekonany o jego winie, że nawet gdyby dziewczyna powiedziała prawdę, i tak by jej nie uwierzył.

Na szczęście istniało rozwiązanie, które mogło nieco poprawić sytuację.

- Skoro mi nie wierzysz, spytaj świadków – powiedział Levi. – Dzieciaki z naszego oddziału widziały całe zajście. Potwierdzą, że zraniłem Erwina niechcący.

Ramiona Lynnie nieznacznie się rozluźniły. Dziewczyna wyraźnie czuła ulgę, że starszy kolega nie zostanie ukarany za jej czyn.

- T-to prawda – oświadczyła nieśmiałym głosikiem. – P-pan Levi...

- Dzieciaki z twojego oddziału potwierdzą twoją wersję? – zakpił Shadis. – Te dzieciaki, które panicznie się ciebie boją i mają powody, bo przez ostatnie dwa miesiące dzień w dzień się nad nimi znęcałeś? Och, ależ nie wątpię, że potwierdzą ci, co tylko zechcesz! Nawet jeśli powiesz, że widziałeś człowieka zmieniającego się w tytana.

A więc jebani gówniarze łazili do szefa i na mnie kablowali?! ­– Levi zacisnął zęby. – Po chuj ja ich w ogóle ratowałem?! Przeklęci mali donosiciele...

- Byłem naiwny wierząc, że stajesz się częścią Korpusu Zwiadowczego – ciągnął główny dowódca. – Mogłem przewidzieć, że nie zdołasz zmienić swojej prawdziwej natury. Skoro darzysz towarzyszy taką samą wrogością co tytanów, to może powinieneś wrócić do...

- WYSTARCZY!

Ryk Erwina był tak donośny, że wszyscy zgromadzeni podskoczyli w miejscu.

Pułkownik Smith stanął między Shadisem i Levim.

- Jeśli chcesz, możesz mnie postawić przed sądem wojskowym, Keith – zadeklarował tak ostrym głosem, że dawnemu mieszkańcowi Podziemi dreszcze przeszły po plecach. – Ale nie pozwolę, byś oskarżał mojego najlepszego człowieka o tak absurdalne czyny! Widzę, że nie masz pełnego obrazu sytuacji, więc złożę ci dokładny raport. Zanim się pojawiłeś, Levi samodzielnie zlikwidował aż sześciu tytanów, a jedynym powodem, dla którego młodzi żołnierze przeżyli, zanim przybył im na ratunek, było tak zwane „znęcanie się", które przez ostatnie dwa miesiące rzekomo im zafundował.

Mike otrząsnął się jako pierwszy. Podbiegł do pułkownika i ostrożnie wyciągnął rękę w jego stronę.

- E-Erwin... Chyba nie powinieneś...

- Masz rację. – Smith kompletnie zignorował Zachariasa i wciąż wpatrywał się w przełożonego lodowatym wzrokiem. – Nie okazuję zmarłym należnego szacunku. Jednak bardzo mi zależy, by żywi byli traktowani z szacunkiem, a zwłaszcza ci, którzy są podporą nie tylko mojego oddziału, ale i całego Korpusu Zwiadowczego.

Sytuacja, która rozgrywała się na oczach Leviego, była bardzo podobna do tego, co działo się wcześniej, a zarazem zupełnie inna. Gdy to Shadis karcił Erwina, nie spotkał się z żadną reakcją ze strony jasnowłosego mężczyzny.

Jednak kiedy to Smith wszedł w rolę „Tego Wściekłego", to choć prawie nie podnosił głosu, przeraził nie tylko przełożonego ale i wszystkie pozostałe osoby. Po skroni głównego dowódcy spłynął pot. Choć Shadis był sporo starszy od Erwina, wyglądał w tej chwili jak mały dzieciak, przywoływany do pionu przez rodzica, któremu nie potrafił się sprzeciwić. I gdyby nagle zjawił się tu ktoś obcy, za cholerę nie odgadłby, że to wysoki blondyn z dwójki mężczyzn jest w tej sytuacji podwładnym a nie przełożonym.

- Levi zranił mnie przez zupełny przypadek – ciągnął Erwin. – A gdy było już po walce, osobiście zaszył mi ranę. Już nie wspominając o tym, że przyznał się do tego, co zrobił, gdy tylko zadałeś pytanie. Powiedział o swoim czynie bez wahania, zamiast kulić się ze strachu i próbować uniknąć odpowiedzialności. I jeśli TO nie są cechy doskonałego żołnierza, to najwyraźniej mam zerowe pojęcie o byciu dobrym żołnierzem. A skoro tak, to może nie powinienem być oficerem?

Levi poczuł się tak, jakby trzaśnięto go czymś ciężkim w głowę.

- Ej! – syknął, stając obok pułkownika i łapiąc go za rękaw. – Nie prosiłem cię, byś robił coś tak...

- Milcz – Smith stanowczo wszedł mu w słowo. – Nie dałem ci prawa głosu, żołnierzu.

Oczy dawnego zbira rozszerzyły się w szoku. Levi powoli rozluźnił uchwyt na rękawie przełożonego i pozwolił dłoni opaść do boku.

- Awansowałeś mnie, ponieważ uznałeś, że można zaufać mojej ocenie sytuacji – Erwin ponownie zwrócił się do Shadisa. – Więc kiedy zaczynasz wątpić w żołnierza, za którego osobiście ręczę, odbieram to jako brak zaufania do mnie i moich zdolności zarządzania ludźmi. Dlatego nie mogę pozostawić tej sytuacji bez komentarza. Sprzeciwiam się niesprawiedliwemu traktowaniu mojego podwładnego, będąc w pełni świadom, że po czymś takim będziesz miał pełne prawo mnie zdegradować. Chyba że zachowasz się honorowo i przyznasz, że oceniłeś Leviego na podstawie jego pochodzenia, a nie postawy i umiejętności. Wówczas powinieneś go przeprosić.

- Przeprosić?! – wykrztusił Levi.

Smith spojrzał na niego z miną pod tytułem: „Mówiłem, byś się nie odzywał".

W odpowiedzi dawny mieszkaniec Podziemi zaczerwienił się i zacisnął zęby.

JA mam się nie odzywać?! – pomyślał, czując mieszaninę wdzięczności i oburzenia. – A co z tobą, do diabła?! Do reszty zwariowałeś?! Już samo wyskakiwanie do Shadisa z gębą było wystarczająco głupie... ale żądać od niego, by mnie PRZEPROSIŁ?! Jak możesz tak ryzykować? I to dla kogoś takiego jak JA? Kogoś tak... kogoś tak...

Przez pewien czas panowała niezręczna cisza. Zacharias nerwowo wodził wzrokiem od pułkownika do głównego dowódcy, ewidentnie bojąc się tego, co miało nastąpić.

- Więc? – odezwał się Erwin.

Shadis zamrugał, niczym wyrwany z transu.

- Jaka jest twoja decyzja? – z grobową miną spytał Smith. – Zostanę ukarany czy zapomnimy o sprawie?

Główny dowódca spuścił wzrok i powoli wypuścił powietrze. Wyglądał na tak wycieńczonego, jakby przez ostatnie kilka minut musiał użerać się z całym tłumem ludzi, a nie tylko jednym zawziętym człowiekiem. Ostatecznie odwrócił się do Erwina plecami i odmaszerował w stronę swojego konia. Kiedy stanął obok wierzchowca, nie dosiadł go od razu, tylko obrócił głowę, by popatrzeć na Leviego.

- Stresujące wydarzenia z ostatnich chwil zaburzyły mój osąd, żołnierzu – mruknął. – Przyjmij moje przeprosiny.

Dawny mieszkaniec Podziemia był zbyt zszokowany, by zareagować. Po prostu stał w miejscu, zezując w przestrzeń i nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Nawet nie umiał zdecydować, co było dla niego najbardziej wstrząsające – fakt, że Erwin w tak zdecydowany sposób stanął w jego obronie, czy to, że Shadis ostatecznie się ugiął.

Levi jeszcze nigdy nie został oficjalnie przeproszony! Cóż... a przynajmniej nie przez osobę z tak wysoką pozycją. I nigdy, przenigdy nie spotkał kogoś, kto zaryzykowałby tak wiele, by...

- Levi.

Głos Erwina wyrwał go z rozmyślań.

- Pomóż mi zająć się zwłokami – ponurym tonem poprosił Smith, odwracając się tyłem do Shadisa i idąc w stronę leżącego na ziemi Xaviera. – Im szybciej dołączymy do reszty, tym lepiej.

Levi instynktownie ruszył za dowódcą, jednak nie wykonał polecenia od razu. Wpatrywał się w wyhaftowany na zielonym płaszczu symbol skrzydeł wolności oraz widoczną nad nim czuprynę blond włosów, próbując zrozumieć, co tak właściwie się wydarzyło.

Erwin Smith był ambitnym mężczyzną. Wiele razy podkreślał, że musi wspinać się po szczeblach kariery, by zyskać więcej władzy i mieć większą swobodę działania. Mimo to postawił swój drogocenny stopień oficerski na szali, jakby to było nic! Chronienie młodej dziewczyny to jedno. Ale żeby aż tak ryzykować dla byle bandyty z rynsztoka i to takiego, który kiedyś próbował go zabić? Jak on może tak po prostu...

- P-Panie Levi?

Dawny mieszkaniec Podziemi zastygł w bezruchu. Lynne nieśmiało zacisnęła palce na jego rękawie.

- P-Panie Levi... - wyszeptała z drżącą od emocji dolną wargą. – Dziękuję.

Ech, do diabła! Jak to możliwe, że bez mrugnięcia okiem załatwiał kilku tytanów, a wystarczyło jedno spojrzenie na rozdygotaną dziewczynę i robił się miękki jak galareta?

- Już w porządku – burknął, kładąc jej dłoń na głowie. – Nie przejmuj się tym, młoda.

Zgarbiła się jak wystraszony jeż zwijający się w obronną kulkę.

- J-jestem taka beznadziejna... - wyjąkała, nieznacznie się trzęsąc. – W-wszystko dzisiaj zrobiłam źle! N-nie nadaję się na Zwiadowcę!

- Nie chrzań głupot – szorstko-łagodnym tonem odparł Levi. – To prawda, że popełniłaś masę błędów, ale swoje najważniejsze zadanie wykonałaś wzorowo.

- T-to znaczy, które? – Popatrzyła na niego z nieśmiałą nadzieją.

Poczochrał jej włosy i z krzywym uśmiechem oznajmił:

- Przeżyłaś.

Spojrzała na Leviego z takim samym zdziwieniem jak Isabel, gdy skopał ścigających ją zbirów. Jakby nie mogła uwierzyć, że przejmował się losem kogoś tak żałosnego jak ona.

Wspomnienie sprawiło, że policzki czarnowłosego żołnierza pokryły się rumieńcem.

- Bierzmy się do roboty! – Levi delikatnie trzepnął Lynne w tył głowy. – Ciała poległych same się nie pozbierają.

Oczy dziewczyny zalśniły determinacją. Energicznie pokiwała głową i pobiegła pomóc Erwinowi. Gdy odeszła, Levi znalazł się oko w oko z siedzącym na koniu Shadisem.

Główny dowódca przypatrywał się scenie, marszcząc brwi. Spojrzenie miał przenikliwe, ale zarazem pełne łagodności. Wyglądało na to, że koniec końców domyślił się, kto tak naprawdę był odpowiedzialny za zranienie Erwina. Mimo to nie odczuwał potrzeby ponownego roztrząsania tematu.

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w Leviego, po czym powiódł wzrokiem w stronę Smitha, który niósł na każdym ramieniu martwe ciało towarzysza.

Dawny mieszkaniec Podziemi poczuł przypływ współczucia. Chwile takie jak ta musiały być dla Shadisa diabelnie ciężkie – te momenty, gdy porównywał się z Erwinem i uświadamiał sobie, jak wielka dzieliła ich przepaść.

- Keith poświęcił życie Korpusowi Zwiadowczemu – powiedziała kiedyś Hanji, gdy jak zwykle narzucała się Leviemu podczas obiadu. – Ma wszystko, co trzeba, by być dobrym przywódcą. Potrafi utrzymać dyscyplinę, jest ciekawy świata i szczerze troszczy się o swoich ludzi. Rzecz w tym, że...

- Że co? – spytał wtedy czarnowłosy żołnierz.

Okularnica pokręciła głową i zrezygnowanym głosem podsumowała:

- Miał pecha, bo urodził się w tej samej epoce co Erwin. Teoretycznie nie powinien mieć z tego powodu kompleksów, bo obaj są skuteczni i na swój sposób się uzupełniają, ale... ech. Martwię się, że pewnego dnia Keith nie wytrzyma i zrobi coś głupiego.

Tuż po wypowiedzeniu tamtych słów Hanji przypomniała sobie o pewnym niedokończonym eksperymencie i wyszła ze stołówki, przez co Levi nie zdążył dopytać, czym było to „głupie coś", które mógł zrobić Shadis.

W trakcie trwania ekspedycji doszedł do wniosku, że prawdopodobnie chodziło o różne durnowate decyzje, które Stary Dziad podejmował, byle tylko nie zgodzić się ze Smithem. Takie jak upieranie się przy swoim, gdy został poruszany temat martwych żołnierzy.

Teraz jednak Levi pomyślał, że mogło chodzić o coś zupełnie innego. Shadis obserwował Erwina z tak zdołowaną miną, że nie byłoby niczym dziwnym, gdyby po zakończeniu ekspedycji postanowił poddać się do dymisji. I z jednej strony Leviemu było trochę szkoda staruszka, ale z drugiej nie miałby nic przeciwko takiemu obrotowi spraw.

Gdyby Erwin tu rządził, jechalibyśmy już na miejsce zbiórki, zamiast babrać się z ciałami kolesi, którym i tak już wszystko jedno! – pomyślał, gdy przesuwał połamane gałęzie, by dostać się do leżących pod spodem zwłok.

- Może ci pomóc? – zza jego pleców padła propozycja.

Levi obrócił głowę, a na widok idącego w swoim kierunku Mike'a, groźnie zwęził oczy.

- Pierdol się, Zacharias – mruknął, odrzucając na bok kawałek drewna z większą siłą, niż zamierzał.

- Jeśli równocześnie chwycimy tego żołnierza za ręce, będziemy mogli...

- Powiedziałem: pierdol się!

Dawny zbir złapał nadgarstki martwego chłopaka i jednym płynnym ruchem wyciągnął ciało spod sterty gałęzi, podkreślając w ten sposób, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. A już na pewno nie Mike'a!

Wystarczyła jedna drobna ranka na twarzy Erwina, by ten gnojek z wielkich nochalem sięgnął po broń. Przez ostatnie dwa miesiące traktował Leviego jak pełnoprawnego członka oddziału, a mimo to zwątpił w jego lojalność przy pierwszej okazji. Nawet nie zastanowił się, czy Levi rzeczywiście zrobił to, do czego się przyznał – po prostu założył, że ma do czynienia z nieokiełznanym bandytą i pośpieszył bronić dowódcy. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj próbował pocieszyć Leviego, gdy ten był zdołowany z powodu Henninga.

To nie powinno aż tak boleć, ale z jakiegoś powodu bolało jak diabli!

Dawny mieszkaniec Podziemi czuł się znieważony do żywego i nie dał się udobruchać nawet wtedy, gdy Zacharias popatrzył na niego ze skruszoną miną.

Byłem naiwny sądząc, że zostaliśmy kumplami – pomyślał Levi, ciskając zwłoki na jednego z koni. – Mam za swoje, by nie obdarzać zaufaniem byle kogo!

Rozejrzał się po okolicy i z ulgą uświadomił sobie, że wszystkie ciała zostały już pozbierane. Mimo to wystarczył jeden rzut okiem na Obsydiankę, by jego wargi wykrzywiły się w grymas.

- Kiedy mówiłem, że masz wsiąść na konia, nie miałem na myśli MOJEGO konia! – wydarł się do Henninga, który siedział na grzbiecie klaczy z miną zagubionego dziecka. – Natychmiast z niej złaź! ALE JUŻ!

- Przykro mi, Levi, ale wygląda na to, że musicie jechać razem – powiedział Erwin.

Zdążył już dosiąść Pioruna i właśnie zbliżył się do Obsydianki.

- Nie mamy wystarczającej ilości koni, więc musimy jechać w parach – dokończył, wymownie zerkając na Lynne, które siedziała za nim i obejmowała go w pasie.

- Niech Zacharias z nim jedzie! – wycedził Levi, zaciskając dłonie w pięści.

- On ma już pod opieką Tomasa...

- A poza tym syneczek powinien być z mamusią! – podsumował Mike, nieznacznie się uśmiechając.

On naprawdę myśli, że jak sprowokuje Leviego jakimś durnym tekstem, to ten przestanie być na niego obrażony? Niedoczekanie!

Zamiast odgryźć się Zachariasowi, dawny zbir poszukał wzrokiem Grega. Jednak wyglądało na to, że rudy młodzieniec też miał pełne ręce roboty. I to dosłownie! Nie dość, że musiał dzielić wierzchowca ze zwłokami, to jeszcze był odpowiedzialny za prowadzenie dwóch innych koni, które przewoziły ciała. Do diabła z Shadisem i jego pojebaną decyzją transportowania zmarłych!

Levi był tak wściekły, że miał zamiar zaryzykować i powiedzieć Staremu Dziadowi, co sądzi o jego przezajebistych rozkazach. Jednak nie miał okazji, bo główny dowódca jakiś czas temu ulotnił się z pola widzenia.

Jak chujowo by to nie brzmiało, nie było innego wyjścia – pozostawało wspiąć się na grzbiet Obsydianki i dzielić siodło z najbardziej upierdliwym gówniarzem na ziemi.

Pytanie tylko: czy Levi powinien usiąść za czy przed Henningiem?

Siedzenie do kogoś plecami było mu wybitnie nie w smak, ale biorąc pod uwagę wzrost smarkacza, jeśli umości się z tyłu, nie będzie widział absolutnie nic! Już nie wspominając o tym, że narazi się na podobne problemy, które aktualnie miał Zacharias.

Ze względu na połamane nogi, Tomas musiał jechać konno „po damsku", a konkretniej na kolanach towarzysza, co w praktyce oznaczało, że przy każdym ruchu wbijał się pośladkiem w krocze Mike'a. Ciężko stwierdzić, który z nich był bardziej zdegustowany tą sytuacją.

Levi nie miał najmniejszego zamiaru jechać z Henningiem w podobnej pozycji, więc ostatni raz zaklął pod nosem i usiadł przed młodzieńcem. Smarkacz natychmiast skorzystał z okazji, by objąć go w pasie i przycisnąć mu obsmarkany nos do pleców.

- Jak ci stanie, to wykastruję cię tępym narzędziem! – mrocznym głosem ostrzegł Levi.

- Jest mocno straumatyzowany – stwierdził Erwin. – Nie sądzę, by przez najbliższy miesiąc był w stanie postawić przyrodzenie na baczność.

- Kurwa... że co zrobić? – Dawny zbir był tak poirytowany towarzystwem Henninga, że eleganckie słownictwo Smitha działało mu na nerwy bardziej niż zwykle. – Czy ty do wszystkiego musisz wynajdywać ugrzecznione zamienniki? Nawet nie chcę wiedzieć, jak nazywasz seks...

Pułkownik otworzył usta.

- Powiedziałem, że NIE chcę tego wiedzieć! – Levi podjechał do dowódcy i wydarł mu się do ucha.

Erwin nieznacznie się uśmiechnął i poderwał konia do galopu. Reszta grupy natychmiast ruszyła jego śladem.

Ku swojemu zdziwieniu, Levi bardzo szybko przyzwyczaił się do obecności Henninga. Zamiast o dygoczącym ze strachu młodzieńcu, który kleił się do jego pleców, intensywnie rozmyślał o rozmowie pomiędzy Erwinem i Shadisem. Gdy przypominał sobie zdecydowany głos Smitha i wszystkie wypowiedziane wtedy słowa, jego serce wypełniało się dziwnym ciepłem.

W pewnym momencie popatrzył na siedzącą za jasnowłosym pułkownikiem dziewczynę i ze wstydem uświadomił sobie, że chętnie by się z nią zamienił.

Czuł się z tym cholernie głupio, ale chciałby chociaż na chwilę przylgnąć do szerokich pleców Erwina, a potem pochylić się nad uchem dowódcy i dyskretnie wyszeptać:

„Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. Nigdy tego nie zapomnę."    

Notka autorki

Jak zawsze dziękuję wam za wszystkie przecudowne komentarze ;)

Lada moment święta, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że w przyszłym tygodniu zrobię sobie przerwę od publikowania, by pobyć z rodzinką i trochę odsapnąć. Uwielbiam pisać, ale wydaje mi się, że zasługuję na małe naładowanie akumulatorów ;)

Życzę wam wszystkich wspaniałej Wielkanocy, pełnej białych królików i pyszniutkich jajek!

Trzymajcie się cieplutko i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top