Rozdział 17 - Cyklop
- Zrodzony ze związku Nieba i Ziemi – zdumionym głosem powtórzył Levi. – Że niby ten przygłup?
Pojedyncze oko nie było jedyną dziwną cechą wyróżniającą Cyklopa. Równie wielki szok budziło jego zachowanie! Levi spotkał w swojej karierze już bardzo wielu tytanów, ale nigdy takiego, który byłby tak... rozkojarzony, z braku lepszego słowa.
Cyklop kompletnie nie interesował się krążącymi po okolicy ludźmi. Nie wydawał się też zmierzać w jakimś konkretnym kierunku – po prostu tańczył w miejscu i podskakiwał, robiąc taki ruch rękami, jakby chciał złapać sunące po niebie chmury. Znajdowały się o wiele za wysoko, by mógł je dosięgnąć, jednak wcale się nie zniechęcał. Szczerzył gębę, z której wystawały dwa duże przednie zęby i co jakiś czas wesoło klaskał, jak dziecko bawiące się w łapanie motylków.
I to upośledzone dziecko!
Levi ostatni raz widział u kogoś tak tępą minę, gdy Kenny przedstawił go swojemu przydupasowi, który kiedyś walnął się w głowę i trwale uszkodził sobie mózg, przez co był w stanie wymówić tylko jedno słowo: „kapelusz". Cyklop zachowywał się niemal identycznie jak tamten koleś. I to niby miał być stwór z Mitologii?
- To zwykły odmieniec ze zdeformowaną głową! – prychnął Levi.
- Nie powiedziałby, że zwykły – zamyślonym tonem odparł Erwin. – Tytany zazwyczaj wykazują choć minimalne zainteresowanie ludźmi, albo biegną tam, gdzie wyczuwają największą grupę osób. Ten wydaje się przebywać w swoim własnym świecie.
- Gdyby Czterooka Wariatka go zobaczyła, z miejsca dostałaby orgazmu!
- Tak czy siak, powinniśmy na niego uważać. W tej chwili nas ignoruje, ale w każdej chwili może zmienić zdanie. Podczas walki z tytanami niczego nie można brać za pewnik!
Słuszna uwaga. Levi założyłby się o cały swój zapas herbaty, że olbrzym z jednym okiem postanowi wybrać się na polowanie, akurat w momencie, gdy nikt nie będzie się tego spodziewał. Tak to właśnie było z tytanami – te wyrośnięte skurwysyny wprost uwielbiały zaskakiwać ludzi!
Jak chociażby osobnik, z którym walczył Xavier. Levi uważnie mu się przyjrzał i po namyśle nadał mu przydomek „Kaleka" – głównie ze względu na rączki, które były tak cienkie, jakby mogły w każdej chwili się złamać. Tytan w ogóle nimi nie ruszał, za to robił świetny użytek z pokrytego białymi włosami łba, podążając nim za ofiarą, niczym rozjuszona gęś. Zresztą, między innymi dlatego pułkownik miał z nim taki problem – szyja potwora nie przestawała się ruszać, przez co cholernie ciężko było wyhaczyć okazję do zaatakowania karku.
Jednak awansu w Korpusie Zwiadowczym nie dostawało się za nic. Jak przystało na doświadczonego oficera, Xavier znalazł sposób na uzyskanie przewagi. Ustawił się za plecami bestii, jednak zamiast ruszyć bezpośrednio na kark, puścił linkę między nogami potwora, zaczepił nią o samotne drzewo i wystrzelił do przodu, przecinając tytanowi kostki. Wszystko wskazywało na to, że wyjdzie ze starcia zwycięsko, ale wtedy...
- Pułkowniku Xavier! – wrzasnął Henning, wyciągając ostrza. – Przybyliśmy żeby...
TRACH!
Dowódca Tomasa popatrzył w stronę galopujących koni, dosłownie na sekundę tracąc koncentrację. A ponieważ był w trakcie trudnego manewru, zapłacił za ten błąd życiem. Zamiast ominąć drzewo, do którego się przyczepił uderzył prosto w korzeń, tracąc przy tym przytomność. I być może miałby jeszcze szansę wyjść z tego cało, gdyby nie fakt, że tytan z uciętymi kostkami poleciał prosto na niego i zmiażdżył go swoim wielkim cielskiem.
Levi usłyszał, jak jadący obok niego Erwin głośno wciąga powietrze. Smith i Xavier może i nie byli przyjaciółmi, ale ponieważ obaj doczekali się stopnia oficerskiego, musieli znać się już od dłuższego czasu.
Zresztą, niezależnie od tego, jakie ktoś miał relacje z innymi, to jeśli należał do elity, jego śmierć zawsze była bardziej wstrząsająca niż śmierć niższego rangą żołnierza. Zwłaszcza, jeśli ujrzało się ją na własne oczy.
I było się za nią częściowo odpowiedzialnym.
Trzymające miecze ręce Henninga bezwładnie opadły do boków. Levi nie widział wyrazu twarzy jadącego przed sobą młodzieńca, ale mógł się założyć, że wyrażała szok i rozpacz.
- Nie czas teraz na wyrzuty sumienia! – ryknął dawny zbir. – Otrząśnij się!
- Jesteśmy za daleko – stwierdził Erwin. – Nie słyszy cię.
Miał rację. Pędzili przed siebie z pełną prędkością, jednak wciąż wiele im brakowało, by dogonić Henninga i Lynne. Młodzi żołnierze byli już prawie przy Kalekim Tytanie. Ich widok wstrząsnął Tomasem na tyle, że czarnowłosy chłopak wyrwał się ze swojego sparaliżowanego stanu i z wypisanym na twarzy przerażeniem wrzasnął:
- Uciekajcie stąd! Jest ich zbyt wielu!
Ledwo skończył zdanie, a Levi wyczuł ruch z naprzeciwka.
- UWAGA! – wrzasnął. – Lynne, Henning... NA BOK!
Tym razem go usłyszeli, jednak zareagowali zbyt późno.
Nad leżącym na ziemi Kaleką zmaterializował się drugi tytan. Miał grube, lecz niezwykle gibkie ciało, wielkością zbliżone do powozu. Jego głowę porastała kępka czarnych kręconych włosów. Sposób, w jaki zginał kolana w locie, przywodził na myśl wyrośniętą żabę, więc właśnie taki przydomek nadał mu Levi.
Skurczybyk zgrabnie przeskoczył nad kolegą i rozdziawił paszczę. Jedynym powodem, dla którego Lynne i Henning nie stracili życia, było to, że potwór nie potrafił zdecydować, które z nich chce pożreć jako pierwsze. W ostatniej fazie lotu kręcił głową raz w jedną raz w drugą stronę, a w momencie lądowania zarył gębą o ziemię. Jedna z jego wielkich rąk wylądowała na zadzie konia Lynne, zabijając go na miejscu, a druga zatrzymała się tuż przed klaczą Henninga, sprawiając, że zwierzę potknęło się i upadło na bok, łamiąc sobie nogę.
Po okolicy rozniosło się głośne zawodzenie zranionego wierzchowca.
Młodzi żołnierze polecieli do góry, jak wystrzeleni z procy, szczęśliwie dla siebie lądując w miarę daleko od tytanów. Lynne kilka razy przekoziołkowała, gubiąc pod drodze cały sprzęt. Henning miał trochę więcej farta, bo upadł prosto na krzaki, przez co udało mu się uniknąć poważnych obrażeń i utraty wyposażenia. Nie żeby mu to coś dało...
Szczeniak był tak oszołomiony, że nie zauważył zbliżającego się zagrożenia. Tytan Kaleka wciąż nie zregenerował uciętych kostek, jednak to ani trochę nie zmniejszyło jego determinacji – pełzł w stronę Henninga niczym wyrośnięty wąż i już prawie się do niego doczołgał, lecz wtedy dostał w oko rzuconym przez Leviego mieczem i zatrzymał się, wyjąc z bólu.
Reszta Oddziału Erwina nareszcie dotarła na pole bitwy. Dawny zbir dobył ostrzy i podciągnął się do góry, by przykucnąć na końskim grzbiecie.
- Erwin... - zaczął.
- Ja zajmę się Lynne. – Smith skinął głową. – Upadła z dala od tytanów, więc spróbuję ją stąd zabrać. Jeśli mi się uda, ewakuuję też Tomasa. Ty pomóż Henningowi!
Levi był pełen podziwu, że każdy z nich z taką łatwością domyślił się intencji drugiego. I że w ułamku sekundy ustalili, jaką powinni obrać strategię.
Erwin doskonale wiedział, że ma przy sobie najbardziej kompetentnego człowieka w Korpusie Zwiadowczym, więc postanowił zostawić walkę jemu, a samemu skupić się na ratowaniu żołnierzy, w miarę możliwości unikając konfrontacji. Na pierwszy rzut oka mogło to wyglądać na oznakę tchórzostwa, ale w rzeczywistości świadczyło o dużej dojrzałości pułkownika. W przeciwieństwie do bachorów pokroju Henninga, Erwin nie przejmował się, co ktoś pomyśli o nim albo o jego umiejętnościach, tylko koncentrował się na opracowaniu strategii, która w danej sytuacji była najkorzystniejsza.
Levi nie mógł uwierzyć, że kiedyś uważał tego faceta za słabeusza. Popatrzył dowódcy w oczy, rzucił zdecydowane „zrozumiałem!", po czym zabrał się za wykonywanie rozkazu.
Tytan Żaba wydawał się być największym zagrożeniem w okolicy, więc to od niego należało zacząć.
- Ej, ty! – warknął Levi.
Skurwiel z początku chciał go zignorować i przymierzał się do skoku na Henninga, ale kiedy wbito mu ramię kotwiczkę, w ostatniej chwili zmienił zdanie. Zirytowany, że jakiś dziwny mały człowiek przeszkadza mu w polowaniu, szarpnął głową w bok. Ale niewiele mu to dało, bo Levi już rozpoczął atak - w ciągu zaledwie sekundy ręka tytana stała się niezdatna do użytku.
Dawny zbir świetnie zdawał sobie sprawę, że czas jest jego największym wrogiem, więc w momencie przecinania karku zaczął się już rozglądać za kolejnym celem.
- Kurwa mać! – syknął, gdy uświadomił sobie, co go czeka.
A więc to miał na myśli Tomas, gdy użył określenia „zbyt wielu". Oprócz „Kaleki", który powoli dochodził do siebie po oberwaniu w oko, w zasięgu wzroku znajdowało się jeszcze kilku innych tytanów. Levi szybko je policzył, starając się zapamiętać ich najbardziej charakterystyczne cechy.
Osobnik z czarnymi włosami aż do ramion, poruszający się na czworakach. Najbardziej pasował do niego przydomek „Kot".
Mały i gruby tytan z bardzo dużymi oczami i stojącymi dęba krótkimi włosami. Levi postanowił nazwać go „Wytrzeszczem".
Duży dwunastometrowiec, chwiejący się, jakby wypił cztery beczułki whisky, aż się prosił o imię „Pijak".
I na koniec wielkolud o smutnym spojrzeniu i wielkim bebechu. Z braku lepszego pomysłu Levi nadał mu pseudonim „Grubas".
Podsumowując, było ich czterech. Pięciu, jeśli liczyć Kalekę. Gdyby Levi musiał martwić się wyłącznie o siebie, nie byłaby to szczególnie imponująca liczba, ale tak się akurat złożyło, że wziął na siebie odpowiedzialność za pewnego skretyniałego szczeniaka.
Henning od pewnego czasu nie tkwił w krzakach, tylko nerwowo cofał się do tyłu, uciekając przed Kalekim Olbrzymem, który próbował go dosięgnąć swoją cienką rączką. Młodziak machał obydwoma mieczami, jakby to była rakieta do tenisa, za każdym razem ucinając tytanowi kawałek palców. Aż za którymś razem ostrza nie wytrzymały i pękły.
- Powinieneś lepiej obserwować otoczenie, wygłodniały skurwielu! – wycedził Levi, wystrzeliwując kotwiczkę.
Zrobił salto nad plecami bestii, która atakowała Henninga, przy okazji wycinając jej solidny kawał karku. Drobna rączka zdążyła już chwycić młodzieńca w pasie, a w momencie śmierci tytana, znieruchomiała i zaczęła parować. Przerażony na śmierć chłopak wyplątał się pomiędzy palców i wydał głośne westchnienie ulgi.
Jednak jego kłopoty wcale się nie skończyły. Wytrzeszcz i Kot już brały go na celownik – każde z nich przepuściło atak z innej strony.
- Kurwa mać! – ryknął Levi.
Użył trójwymiarowego manewru, by z dużą prędkością przelecieć nad wzgórzem, po drodze łapiąc Henninga za fraki i w ostatniej chwili ratując go przed tytanami. Wyrośnięte skurwysyny zderzyły się głowami i wylądowały na czterech literach.
- Patrz, co się wokół ciebie dzieje, bachorze! – Dawny zbir cisnął chłopaka na ziemię i zaczął wściekle wymachiwać mu pięścią przed twarzą. - Nie możesz tak po prostu...
- Pomocy! – z lewej strony dobiegł histeryczny głos.
Levi szarpnął głową w kierunku, z którego dobiegło wołanie.
Tytan Pijak złapał Tomasa za płaszcz i podniósł go z ziemi. Schwytany żołnierz rozpaczliwie machał nogami i wył w niebogłosy. Henning obserwował to wytrzeszczonymi oczami. Nerwowo przełknął ślinę i zrobił krok do przodu, jednak Levi złapał go za ramię i obrócił go ku sobie.
- Nawet o tym nie myśl! – warknął. – Uratuję go, a ty w tym czasie poszukaj schronienia i... Niech to szlag!
Dzięki Bogu za Kenny'ego i jego brutalną szkołę życia! Gdyby Rozpruwacz przynajmniej trzy razy dziennie nie wyskakiwał na wychowanka i nie dawał mu „edukacyjnego kopniaka", Levi nie wyrobiłby w sobie nawyku uskakiwania na bok przy najmniejszym podejrzanym dźwięku.
Tym razem również rzucił się w stronę Henninga praktycznie bez wahania, dzięki czemu uniknęli pulchnej dłoni Tytana Grubasa. Upewniwszy się, że gówniarzowi nic nie jest, nacisnął spust aktywujący linki i błyskawicznie przeciął otyłemu olbrzymowi najpierw kostki potem kark.
Ta druga czynność stępiła mu ostrza, więc odczepił je i natychmiast pobrał nowe. Chciał natychmiast ruszyć na pomoc Tomasowi, jednak Tytan Wytrzeszcz zagrodził mu drogę. Levi zrozumiał, że nie ma najmniejszych szans na uratowanie chłopaka. Chyba że...
- PŁASZCZ! – krzyknął. – Rozepnij płaszcz, młody!
Nie czekał, by sprawdzić, czy jego polecenie zostało wykonane. Od razu wystrzelił w stronę Wytrzeszcza. Gdyby przeciął mu kark, miałby z głowy kolejnego wroga, jednak zależało mu, by jak najszybciej dotrzeć do Tomasa, więc przeleciał między nogami tytana, po drodze kalecząc mu kostki.
Kumpel Henninga akurat rozpiął płaszcz, co pozwoliło mu uwolnić się z uścisku olbrzyma. Jednak biorąc uwagę, że spadał z bardzo dużej wysokości, zapewne połamałby sobie obie nogi, gdyby Levi w ostatniej chwili go nie złapał.
- Dz-dziękuję! – wyjąkał drżącym głosem.
Dawny zbir skinął głową. Zostawił Tomasa przy dużym drzewie i natychmiast zaczął rozglądać się za jego nadętym kolegą.
Henning znajdował się jakieś dziesięć metry nad ziemią i krążył wokół Tytana Pijaka, niczym mucha wokół końskiego ogona.
Przeklęty smarkacz... wyraźnie powiedziałem mu, że ma się ukryć! – pomyślał rozjuszony Levi.
Kiedy jednak uważniej przyjrzał się scenie, uświadomił sobie błąd w swoim rozumowaniu.
To nie tak, że Henning nie chciał się schować – on zwyczajnie nie miał gdzie się schować!
I wcale nie latał wokół Tytana Pijaka, ponieważ ten omal nie pożarł jego kolegi. Po prostu ten konkretny olbrzym był najwyższym punktem w okolicy, co czyniło z niego najbezpieczniejszą kryjówkę. Henning nawet nie próbował pozbawić gnoja karku, tylko wspiął się na niego, by uciec przed pozostałymi dwoma tytanami. Kot i Wytrzeszcz ewidentnie miały chrapkę na młodego żołnierza, ale ponieważ były o połowę niższe od Pijaka, nie mogły dosięgnąć celu. Co prawda nie poddawały się i co jakiś czas próbowały wspiąć się na wyrośniętego kolegę, ale ponieważ ten ruszał się w bardzo chaotyczny sposób, ostatecznie tylko plątały się pod jego nogami, wydając sfrustrowane dźwięki.
Jednak nie jest kompletnym idiotą – wywnioskował Levi, obserwując, jak Henning ląduje na ramieniu Pijaka i próbuje złapać oddech.
A więc Zacharias miał rację i ciskanie tego smarkacza w błoto mimo wszystko nie poszło na marne. Bachor może i narzekał na brutalne lekcje Leviego, ale właśnie udowadniał, że jednak coś z nich wyciągnął. W końcu robił dokładnie to, co dawny zbir próbował wbić mu do głowy przez ostatnie dwa miesiące: kombinował. Myślał nieszablonowo. Bez przerwy szukał rozwiązań, zamiast tkwić w miejscu i potulnie czekać na śmierć!
Kupił sobie dzięki temu trochę czasu i zwiększył szansę na przetrwanie, ale to jeszcze nie oznaczało, że potrafił samodzielnie wyplątać się z kłopotów.
Jazda na ciele tytana przypominała ujeżdżanie rozwścieczonego byka. Z tą różnicą, że byk nie machał rękami i nie próbował złapać siedzącego na sobie człowieka, by wpakować go sobie do ust i pożreć. Co oznaczało, że Henning nie mógł sobie pozwolić na zbyt długie przebywanie w jednym miejscu. Póki co jakoś dawał sobie radę, ale z każdą chwilą coraz bardziej słabł. Nie było czasu do stracenia!
Levi od razu popędził młodzieńcowi na pomoc, ale gdy był już prawie przy nim, zdarzyło się coś, co kazało mu się zatrzymać.
Cyklop, który wcześniej trzymał się z dala od pola bitwy, nagle postanowił zbliżyć się do pozostałych tytanów. Z początku nic nie robił, a jedynie przypatrywał się pobratymcom zaciekawionym wzrokiem, drapiąc się po łepetynie. Kiedy jednak wypatrzył Henninga, w jego wyrazie twarzy zaszła błyskawiczna zmiana.
Podskoczył i zaklaskał, niczym podekscytowany dzieciak na widok nowej zabawki. Na paluszkach podkradł się do Tytana Pijaka, zaczekał na właściwy moment i złapał młodego Zwiadowcę.
- Ułooo! – zawołał, tańcząc w miejscu i radośnie wymachując zdobyczą. – Ułoo, ułoo, ułoo!
To było najbardziej pojebane zachowanie, jakie Levi kiedykolwiek widział u jakiegokolwiek tytana!
No ale z drugiej strony, sytuacja miała też swoje plusy. Jak strasznie by to z boku nie wyglądało, Cyklop najwyraźniej nie zamierzał jeść Henninga. A przynajmniej nie od razu. Na razie po prostu cieszył się, że udało mu się coś złapać i wykonywał swoje dziwne wygibasy. Jego głupkowaty śmiech zlał się z wrzaskiem młodego Zwiadowcy.
- Mamooo! – ze łzami w oczach rozdarł się Henning. – Mamo, pomooocyyy!
Levi ponownie wzbił się w powietrze. Dokładnie przeanalizował sytuację i doszedł do następujących wniosków:
Bezpośredni atak na Cyklopa był zbyt ryzykowny. Jeśli ten skurwiel z jednym okiem zauważy kolejnego lecącego człowieczka, prawdopodobnie będzie chciał go złapać i w swojej ekscytacji wypuści z ręki Henninga. Smarkacz spadnie na dół z dość dużej wysokości - w najlepszym wypadku połamie sobie nogi, a w najgorszym wyląduje w paszczy któregoś z mniejszych tytanów.
Oczywiście Levi mógłby zacząć od zlikwidowania Kota, Wytrzeszcza i Pijaka, a Cyklopa sprzątnąć na końcu, jednak bał się, że to może zająć zbyt dużo czasu. Kto wie, czy Jednooki Dziwak nie wpadnie za chwilę na jakiś pojebany pomysł, taki jak wyrwanie kończyn wrzeszczącej zdobyczy, by sprawdzić, czy nadal będzie umiała latać. Nie. Lepiej załatwić go od razu, zanim zdąży skorzystać ze swojej „bujnej wyobraźni". Tylko jak to zrobić nie narażając Henninga?
Szlag! – Levi gniewnie mlasnął językiem. – Dlaczego ratowanie lekkomyślnych smarkaczy musi być takie w chuj trudne?
Ostatecznie jednak udało mu się znaleźć rozwiązanie. Rozpędził się i jednym płynnym cięciem ściął pień dużej brzozy. Zgodnie z oczekiwaniami, drzewo spadło tuż pod nogi Cyklopa. Zdziwiony tytan potknął się, uderzył głową o ziemię i wypuścił z dłoni Henninga. Kot i Wytrzeszcz od razu rzuciły się na chłopaka, jednak Levi w porę złapał go i wzbił się w górę.
Chociaż niewygodnie było korzystać z trójwymiarowego manewru i jednocześnie nieść pod pachą cielsko wyrośniętego gówniarza, nie miał żadnych problemów z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce.
Te ćwiczenia z ratowania ludzi naprawdę się przypadały – pomyślał, szybując nad głowami tytanów.
Jak się wkrótce okazało, Tomas ponownie został złapany przez Pijaka. Tylko że tym razem grube palce nie złapały go za płaszcz lecz za głowę. Próbował się ratować, dźgając dłoń olbrzyma mieczem, ale ponieważ robił to na chybił-trafił, nie był w stanie zmusić potwora do zwolnienia uścisku. Kiedy ostrze się złamało, zupełnie zrezygnował z dalszej walki. Tytan włożył sobie jego nogi do ust i właśnie miał go połknąć, ale nie zdążył, bo ktoś mu w tym przeszkodził.
Levi przypomniał sobie przeżute do połowy zwłoki Farlana i krew się w nim zagotowała.
- O NIE, GNOJU! – wydarł się, zwiększając prędkość. - NIE NA MOJEJ WARCIE!
Z Henningiem pod pachą nie miał szans na obcięcie karku, więc obrał sobie za cel policzki. Przeleciał tuż przed nosem Tytana Pijaka i użył jedynego dostępnego miecza, by wykonać dwa precyzyjne cięcia w mięśnie, które przytrzymywały szczękę. Tomas wysunął się spomiędzy ust potwora, odbił się od wielgachnego brzucha i spadł na ziemię, krzycząc z bólu.
Koniec końców jednak złamał sobie nogi. Możliwe, że również żebra, biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej był miażdżony przez wielkie zębiska. No, ale przynajmniej nadal żył!
Levi upuścił Henninga obok Tomasa i szybko pozbył się tępych mieczy. Miał nadzieję, że skoro nareszcie zgromadził obu gówniarzy w jednym miejscu, będzie mógł szybko zakończyć walkę.
Ale wtedy lista jego zmartwień została wydłużona o kolejną osobę.
- P-panie Levi!
Dawny zbir obrócił głowę i wytrzeszczył oczy widząc Grega, który biegł ile sił w nogach, starając się uciec przed pięciometrowym tytanem.
No tak – uświadomił sobie Levi. – Zupełnie zapomniałem, że ten rudzielec też należał do Oddziału Xaviera!
W zasadzie wyszło mu to na dobre, bo gdyby przypomniał sobie o tym w momencie przybycia na pole bitwy, wywnioskowałby, że Greg zginął razem z pozostałymi i zrobiłoby mu się cholernie przykro. Nie chciał tego przyznać, ale w ostatnim czasie zdążył przywiązać się do tego smarkacza.
Teraz jednak ani trochę nie ucieszył się na jego widok.
Nie dość, że bachor przyprowadził nowego wroga, to jeszcze popatrzył na Leviego tymi swoimi ufnymi oczami, przywodzącymi na myśl psa merdającego ogonem. Czy on, kurwa, nie widzi, że Levi ma już na głowie czterech innych tytanów?! W dodatku nie może się nigdzie ruszyć, bo musi pilnować dwójki bachorów?
- Panie Levi, nie mam już gazu! – pożalił się Greg. – Co mam robić?!
Ech... może i zjawił się nie w porę, ale to jeszcze nie powód, by zostawić go samemu sobie. Tylko jak, do ciężkiej cholery, Levi miałby mu pomóc? Przecież się, kurwa, nie rozdwoi!
Gdy się nad tym zastanawiał, usłyszał cichutkie prychnięcie i dostrzegł Obsydiankę. Czarna klacz stała nieopodal Grega i rozglądała się po okolicy czujnym wzrokiem. Znając życie, pewnie wypatrywała Pioruna. Levi postanowił wykorzystać to na swoją korzyść.
- Weź mojego konia i spróbuj skierować tytana na tamtą kępkę drzew! – rozkazał zdyszanemu rudzielcowi. - Przy odrobinie szczęścia wielki gnojek rozpłaszczy sobie ryj na pieńku. Jeśli nadal będę zajęty walką, uciekaj w stronę Pułkownika Smitha. Powinien być gdzieś za tamtymi drzewami!
Greg wykrzyknął histeryczne „tak jest!" i z biegu wskoczył na konia. Obsydianka ani trochę nie ucieszyła się z faktu, że dosiadł jej ktoś niebędący Levim, jednak pozwoliła poderwać się do galopu.
Dawny mieszkaniec Podziemi źle się czuł, wysyłając tytana do swojego dowódcy, ale powiedział sobie, że nie ma innego wyjścia. A zresztą, Erwin nie był obsmarkanym żółtodziobem, tylko doświadczonym żołnierzem. Powinien bez problemu poradzić sobie z jednym marnym pięciometrowcem! A nawet jeśli nie da rady, Levi ruszy mu z pomocą, jak tylko skończy swoją robotę.
Wytrzeszcz, Pijak i Kot równocześnie zbliżyły się do miejsca, gdzie przebywała trójka żołnierzy. Tomas był tak obolały, że nawet nie zauważył ich obecności, natomiast Henning wydał przerażony jęk i wycofał się do tyłu, aż natrafił plecami na duży głaz.
Levi, jednak, nie ruszył się ani o milimetr.
- No dobra, chuje! – oznajmił, patrząc tytanom w oczy i bardzo powoli wyciągając świeże ostrza. – Skoro wszyscy się tutaj zgromadziliście, pora kończyć zabawę!
Tomas i Henning znajdowali się za jego plecami i nie planowali nigdzie iść, więc mógł nareszcie przestać się hamować i pójść na całość. Chwycił jedną z rękojeści w odwrotny sposób i korzystając ze swojej autorskiej metody walki, zabrał się za likwidowanie tytanów, jednego po drugim.
Po upływie dziesięciu sekund było już po wszystkim.
Pozostało jedynie załatwić Cyklopa, który stał obok przewalonej brzozy i patrzył na martwe ciała pobratymców trudnym do zinterpretowania wzrokiem.
Levi otrzepał rękawy z krwi, wyrzucił tępe ostrza i wyciągnął rękę w stronę potwora.
- Twoja kolej, gnojku – zaanonsował, zachęcająco zginając palce dłoni. – Jak mawia Czterooka Wariatka, bądź grzecznym chłopcem i chodź tutaj!
I wtedy zdarzyło się coś, czego kroniki Korpusu Zwiadowczego jeszcze nigdy nie zanotowały. Jednooki tytan ułożył usta w podkówkę, a następnie... spierdolił.
Dosłownie uciekł przed Levim machając rękami nad głową i drąc się w niebogłosy.
Dawny mieszkaniec Podziemia zamrugał.
- To coś nowego – wykrztusił, drapiąc się po szyi.
Może ten cały Cyklop wcale nie był tak głupi, na jakiego wyglądał? W końcu, jaki inny tytan wpadłby na genialny pomysł, by zobaczyć Leviego i dać nogę? Ech, gdyby tylko reszta gatunku miała tyle rozumu...
Dawny zbir upewnił się, że Henningowi i Tomasowi nic nie groziło, po czym pobiegł do miejsca, gdzie ostatnio widział Lynne. W pewnym momencie poczuł, że coś ciepłego dotyka jego czoła i po chwili zdał sobie sprawę, że to promień światła.
Krótko przed zniknięciem Cyklopa deszcz przestał padać, a teraz chmury nareszcie się rozstąpiły, odsłaniając słońce. Levi pozwolił sobie na kpiący uśmieszek.
- Ależ dziękuję, że zaczekałeś do końca walki, by zakręcić kurek z deszczem – kąśliwie zwrócił się do Boga. – Bardzo ci, kurwa, dziękuję!
Usłyszał dobiegające z naprzeciwka odgłosy walki i szybko przyłożył rękojeść do skrzynki z ostrzami. Zanim jednak zdążył się uzbroić, hałas całkowicie ustał, a w oddali zamajaczyły obłoki pary. Jakiś tytan właśnie został zarżnięty, a jego ciało rozpływało się w niebyt.
Uspokojony, Levi nieznacznie zwolnił, przechodząc z biegu do szybkiego marszu. Po chwili jego oczom ukazały się sylwetki dwóch osób i dwójki koni. W pierwszym odruchu przestraszył się, że ktoś zginął, ale gdy grupa wyłoniła się zza parujących szczątków, okazało się, że wcale nikogo nie brakuje.
Po prostu Erwin niósł na rękach Lynne, przez co dziewczyna nie została zauważona od razu. Sądząc po tym, jak bardzo byli ubabrani krwią, prawdopodobnie musieli się zmagać z większą ilością tytanów, a nie tylko z tamtym pięciometrowcem, którego Levi kazał posłać w ich kierunku.
Greg szedł tuż za pułkownikiem, ciągnąc za sobą Pioruna i Obsydiankę. W przeciwieństwie do pozostałej dwójki nie miał na sobie krwi tytanów, a jedynie grudki błota.
- P-panie Levi! – Na widok uwielbianego kolegi, jego twarz pojaśniała radością. - Z-zrobiłem jak pan kazał! N-na samym końcu pański koń mnie zrzucił, ale udało mi się dotrzeć do Pułkownika Erwina!
Levi zmierzył Obsydiankę krytycznym spojrzeniem.
Musiałaś? – pomyślał, unosząc brew.
W odpowiedzi klacz wydała ciche prychnięcie i potrząsnęła grzywą. Dawny zbir zwrócił się do Grega:
- Dobra robota.
Rudy żołnierz zaczerwienił się i z szerokim uśmiechem uderzył się pięścią w lewą pierś.
- Dlaczego, u licha, mi salutujesz? – Levi przekrzywił głowę.
Na twarzy Grega pojawił się skołowany wyraz. Przepraszająco się śmiejąc, młodzieniec rozmasował kark.
Dawny zbir zwrócił się do dowódcy:
- Wybacz, że kazałem mu posłać tytana w twoją stronę.
Erwin pokręcił głową.
- Bardzo dobra ocena sytuacji, Levi.
Całą grupą poszli do miejsca, gdzie Levi zostawił pozostałą dwójkę żołnierzy. Tomas tak głośno skomlał, że było go słychać na całą okolicę. Przedtem jeszcze jako tako się hamował, ale gdy adrenalina wreszcie z niego zeszła, przestał panować nad uczuciami. Jednak to nie o niego Levi martwił się najbardziej.
Ciemnowłosa dziewczyna była tak blada i cicha, że dawny mieszkaniec Podziemi miał ochotę owinąć ją kocem i położyć jej dłoń na głowie, aż poczułaby się bezpiecznie. Cholernie tego w sobie nie znosił, ale od dawna miał głupi zwyczaj wchodzenia w tryb starszego brata, ilekroć jakaś smarkula załamywała się na jego oczach.
- Co z nią? – zwrócił się do Erwina.
- Nie ma obrażeń – wzdychając, odparł Smith. - Jest tylko oszołomiona.
Ostrożnie postawił Lynne na ziemi. Dziewczyna ściskała mundur na wysokości mostka, krzyżując ręce i pochylając głowę. Jej wytrzeszczone oczy pozostawały wlepione w przestrzeń.
- Lynne – szepnął Erwin.
Położył jej dłoń na ramieniu i podskoczyła, jak wyrwana z głębokiego transu.
- Potrzebuję, żebyś zajęła się Tomasem – zwrócił się do niej łagodnym głosem. - Wygląda na to, że jest poważnie ranny.
Popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Smith podszedł do Pioruna, wyjął z sakwy przy siodle apteczkę i podał ją Lynne.
- Towarzysz broni pilnie potrzebuje twojej pomocy – zaanonsował, z powagą patrząc dziewczynie w oczy. - Liczę na ciebie!
Najwyraźniej uznał, że jeśli będzie mogła zająć czymś ręce, szybciej dojdzie do siebie. I, trzeba przyznać, że miał rację, bo gdy Lynne wreszcie podeszła do Tomasa, oszołomienie na jej twarzy zaczęło powoli ustępować miejsca trosce.
- P-przepraszam... Przepraszam! – wyrzuciła z siebie, stabilizując jego nogę. – Wiem, że to boli, ale proszę, spróbuj wytrzymać!
Chyba nie zdawała sobie sprawy, że jej pacjent wcale nie płakał z bólu. On najzwyczajniej w świecie wpadł w histerię. I trudno mu się dziwić, bo pomimo pokonania tytanów, sytuacja była w chuj ciężka.
Na chwilę obecną ich grupa miała do dyspozycji tylko dwa konie, a Tomas nie był nawet w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że jeśli trzeba będzie kogoś zostawić, wybór padnie na niego.
Zostać pożartym w trakcie walki to jedno – ale tkwić po środku niczego i czekać na śmierć, przez kij wie, ile godzin...
Samo wyobrażanie sobie czegoś takiego sprawiło, że po karku Leviego przeszedł dreszcz. Dawny zbir zaczął się zastanawiać, czy dobicie Tomasa nie byłoby bardziej litościwym rozwiązaniem, ale wtedy niebo przecięła zielona flara.
- Panie pułkowniku, sygnał dymny! – zawołał Greg. – Skierowany centralnie do góry.
- A zatem formacja dostała sygnał do zatrzymania się – westchnął Erwin. – W dodatku nie odjechali tak daleko, jak przypuszczałem. Wystrzel fioletowy sygnał, by wiedzieli, że mamy awaryjną sytuację. Gdy już to zrobisz, przejdź się po okolicy i spróbuj zagwizdać. Może któryś z koni jeszcze do nas wróci?
Rudy żołnierz zasalutował i natychmiast zabrał się za wykonanie polecenia.
Dobre wieści podziałały na Tomasa jak leczniczy balsam i ranny chłopak nareszcie przestał skomleć. Mimo to, w okolicy wciąż było słychać odgłos zawodzenia - to koń Henninga leżał na boku, ze zgiętą pod dziwnym kątem nogą i rozpaczliwie potrząsał łbem.
Erwin ruszył w kierunku zwierzęcia z ponurą miną.
- Levi, pożyczysz mi nóż? – zapytał.
Dawny mieszkaniec Podziemi doskonale wiedział, na co się zanosi. Miał nawet zaproponować, że sam to zrobi, jednak widząc determinację na twarzy dowódcy, zmienił zdanie. Rzucił ciche „za minutę chcę go z powrotem" i podał Erwinowi nóż, który dostał od Kenny'go.
Smith klęknął przy rannym wierzchowcu i ostrożnie położył sobie jego głowę na kolanach.
- Ćśśś... - szepnął, głaszcząc zwierzę po aksamitnej szyi. – Już dobrze.
Płaczliwe zawodzenie przerodziło się w cichutkie parsknięcia. Erwin jeszcze kilka razy przesunął palcami po skórze klaczy, odwracając jej uwagę, po czym wykonał szybki ruch nożem. Kończyny zwierzęcia zesztywniały, po czym bezwładnie opadły na ziemię.
Obserwujący to Levi czuł się głęboko poruszony. Pierwszy raz widział, by ktoś skrócił męki drugiej istoty, okazując jej taki szacunek. Wciąż pamiętał, jak Kenny rozprawił się z uratowanym ze ścieku kotkiem, który po paru dniach rozchorował się i zupełnie przestał jeść. Levi do dziś żałował, że zabrakło mu wtedy odwagi i sam nie wykonał litościwego cięcia. Może zwierzę nie bałoby się tak bardzo, gdyby zostało wcześniej utulone przez kogoś, kogo znało?
Jednak nie każdy przypatrywał się działaniom pułkownika z uznaniem. Kiedy Tomas zobaczył, co stało się z koniem, pobladł ze strachu i spróbował podnieść się do góry, jednak Lynne popchnęła go z powrotem na ziemię, szepcząc, że jeszcze nie skończyła usztywniać mu nóg.
- Nie poderżniemy ci gardła, więc przestań trząść portkami! – burknął Levi. – Zaraz przyjedzie wsparcie i walniesz się na wóz z resztą gamoni. Dwa miesiące w gipsie i znowu będziesz hasał jak cholerna koza!
Co prawda nie był w stu procentach pewny tego stwierdzenia, ale uznał, że w tej chwili priorytetem jest uspokojenie chłopaka. Niezależnie od tego, czy pomoc nadejdzie czy nie, Tomas musiał skończyć z wariowaniem i pozwolić porządnie się opatrzeć.
Dawny zbir podszedł do Erwina, który wciąż siedział przy martwym zwierzęciu. Na pierwszy rzut oka twarz pułkownika nie wyrażała żadnych emocji, jednak Levi wyczuwał, że jego dowódca jest przygnębiony.
- Ilu tytanów zabiłeś? – spytał Smith, głaszcząc konia po pysku.
- A bo ja wiem? – Levi wzruszył ramionami. – Pięciu? Sześciu?
- Nic dziwnego, że nie było czasu, by ulżyć tej biedaczce w bólu. – Wzdychając, Erwin wytarł nóż z krwi i oddał go podwładnemu. – Ja miałem na głowie tylko trzech, ale i tak męczyłem się z nimi bez końca.
- Taa, widać. Nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek wrócił w wyprawy aż tak upierdolony! Jesteś cały w... Moment. Dlaczego ta zajebiście wielka plama na twojej twarzy nie wyparowuje?
Pułkownik nerwowo drgnął, co tylko potwierdziło przypuszczenia Leviego. Tuż nad prawą brwią Erwina znajdowała się podłużna czerwona szrama. Krew ściekała po policzku dowódcy aż do podbródka i nic nie wskazywało na to, by miała zaraz zniknąć.
Levi chciał ująć twarz drugiego mężczyzny, by lepiej się przyjrzeć, jednak Smith odsunął się do tyłu. Dawny zbir chwycił garść jasnych włosów tuż nad karkiem pułkownika, by przyciągnąć go z powrotem do siebie.
- Jeszcze wczoraj mierzyłeś mi temperaturę za pomocą swojego cholernego czoła, więc ani mi się waż uciekać! – burknął.
- Wybacz – szepnął Erwin. – To był odruch.
Wyglądał na speszonego. Levi starał się ignorować przypatrujące mu się z uwagą błękitne oczy i zamiast tego skupił się na ranie.
- Nie ruszaj się, obejrzę to...
Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza chustę, manierkę z wodą i płócienną torbę, w której trzymał swój prywatny zestaw do pierwszej pomocy.
Delikatnie wodził białym materiałem po twarzy Erwina, aż kompletnie obmył ją z krwi.
- To rana cięta – skwitował, obrysowując skaleczenie opuszkami palców. – Tytan by cię tak nie załatwił...
Zza pleców pułkownika dobiegł przeraźliwy krzyk. To Lynne przesunęła nogę Tomasa nieco mocniej, niż zamierzała.
- P-przepraszam! – pisnęła. – T-tak bardzo przepraszam!
Przełknęła ślinę i wytrzeszczyła oczy na swoje własne ręce, które owijały bandaż wokół złamanej kończyny. Levi bez problemu domyślił się, co zaszło.
- Kiedy do niej podszedłem, zareagowała instynktownie – z gorzkim uśmiechem wytłumaczył Erwin. – Usłyszała kroki i błyskawicznie dobyła ostrzy. Na szczęście w porę odskoczyłem do tyłu.
- Cholernie się tym przejęła – mruknął Levi, zerkając na dziewczynę kątem oka.
- Ty byś się nie przejął, gdybyś niechcący pociął dowódcy twarz?
- Pociąłem mu rękę i jakoś żyję! – prychnął dawny zbir.
Mimo to jego spojrzenie spoważniało. Ujął prawą dłoń Erwina i przejechał opuszkami palców po cienkiej czerwonej linii, która została pułkownikowi po tym, jak chwycił ostrze.
- Nie wiedziałem, że została ci blizna – szepnął Levi.
- Nie pierwsza i nie ostatnia. – Smith wzruszył ramionami. – Choć mam nadzieję, że na twarzy jednak nie będę miał śladu. Lynne i tak jest już wystarczająco wstrząśnięta tym, co się stało. Nie chcę, by codziennie patrzyła na dowód swojej pomyłki.
Z takiego powodu nie chciał mieć pokiereszowanej buźki? To... na swój sposób słodkie.
- Przy tak głębokim cięciu nie unikniesz blizny – mruknął Levi, grzebiąc w apteczce. – Ale może uda się coś zrobić, by była mniej widoczna. Tak cię pozszywam, że będzie wyglądała jak naturalne przedłużenie brwi.
- Nie musisz...
- Widać ci cholerne mięso, więc morda w kubeł!
- To chyba nieodpowiedni moment, by...
- I tak siedzimy tutaj jak ciołki i czekamy na pomoc, więc równie dobrze możemy to załatwić. Siedź grzecznie i nie ruszaj się, a uwinę się w pięć minut.
Erwin nareszcie przestał protestować. Jedynie zaproponował zmianę lokalizacji, by nie musieli patrzeć na martwego konia.
Ostatecznie poszli do zwalonego pnia drzewa i usiedli na nim okrakiem, twarzami do siebie. Levi obmył ranę środkiem dezynfekującym, po czym zbliżył do niej igłę w kształcie pół-księżyca.
- Masz bardzo profesjonalny sprzęt – skomentował Erwin. – Widać, że się na tym znasz.
- W Podziemiu każdy się na tym zna – lekceważąco odparł dawny zbir. – A zwłaszcza, jeśli prowadzi ryzykowny tryb życia.
- Dużo osób wcześniej szyłeś?
- Taa, kilka. Isabel praktycznie co miesiąc. Miała talent do pakowania się w kłopoty.
- Kto cię tego nauczył?
Dłoń Leviego, która już miała wbić igłę w skórę, zamarła w bezruchu. Dawny zbir przez chwilę siedział w milczeniu, aż wreszcie zamrugał i zabrał się do pracy.
- Moja matka – odparł bezbarwnym głosem.
- Tak myślałem. – Erwin nawet nie drgnął, gdy założono mu pierwszy szef. – Musiała być niezwykłą kobietą.
Ciekawe, czy wciąż by tak myślał, gdyby usłyszał, czym parała się Kuchel?
Levi uznał, że powinien podtrzymać rozmowę, by odwrócić uwagę pułkownika od bólu i dyskomfortu. A przynajmniej tak sobie powtarzał, bo w głębi serca wiedział, że po prostu ucieka od niewygodnego tematu.
- Powiedz... - zagaił, ponownie wbijając igłę w skórę nad jasną brwią. – Niosłeś Lynne na rękach, bo chciałeś dać jej do zrozumienia, że nie jesteś zły o to, co się stało?
- Tak, ale to nie był jedyny powód. Przez chwilę naprawdę wyglądała, jakby nie mogła ustać na nogach. Podniosłem ją, bo chciałem jak najszybciej przemieścić się bliżej ciebie i pozostałych.
- Powinieneś uważać, by nie robić z tego zwyczaju. Jeszcze młoda zacznie się w tobie podkochiwać, albo coś...
Levi zdał sobie sprawę, że powiedział to nieco ostrzej, niż zamierzał. Wpatrywał się w ruchy swoich dłoni, gniewnie marszcząc brwi.
Zabrzmiało to tak, jakbym krytykował go za noszenie młodych dziewcząt na rękach.
Ale, tak właściwie... dlaczego miałbym się o to czepiać?
Kącik ust Erwina nieznacznie uniósł się do góry.
- Obawiam się, że już dawno wyrobiłem sobie reputację pułkownika, który nosi innych na rękach – przyznał się Smith. - Nie tylko kobiety. Również mężczyzn.
- Ach, tak? – zainteresował się Levi. – Na przykład kogo?
- Gelgara.
- Pfft! – Czarnowłosy żołnierz odsunął rękę z igłą od twarzy dowódcy, by przypadkiem go nie skaleczyć. – Musiał nieźle się naprać!
- Tak i dlatego nie mogłem zarzucić go sobie na ramię. Gdybym tak zrobił, z pewnością by zwymiotował.
- A zatem postanowiłeś nieść go na rękach jak księżniczkę? To całkiem zabawne!
- Tak, ale przestało być zabawne, gdy zaczął całować mnie po szyi i nazywać mnie „Bertą" – z powagą oznajmił Erwin.
- Nie rozśmieszaj mnie, gdy zszywam ci gębę. – Levi dał sobie chwilę, by się uspokoić, po czym pokręcił głową i lekkim tonem podsumował: – Zaczynam rozumieć, czemu aż tak się pieklisz, gdy pije podczas misji. Szkoda, że go tu nie ma. Gdyby dał ci golnąć kielicha z flaszki, może mniej by cię bolało?
- Wcale nie boli – cicho odparł Smith. – Jesteś zaskakująco delikatny.
- Nie mów, że jestem delikatny! – ze śladami różu na policzkach syknął dawny zbir.
Gdy już zacisnął ostatni węzeł, wyciągnął nóż i przeciął nitkę.
- Niestety nie mam przy sobie lepszego sprzętu, więc po powrocie do domu będziesz musiał poprawić nożyczkami – poinformował dowódcę. – Za jakieś dwa tygodnie poproś kogoś, żeby zdjął ci szwy. Jest duża szansa, że ta twoja wielgachna brew narośnie na ranę i całkowicie ją zasłoni.
- To zadziwiające, że cechy, których najbardziej w sobie nie znosimy, czasem okazują się tak przydatne, nie uważasz? – z łagodnym uśmiechem stwierdził Erwin. – Na przykład moje brwi. Albo twój wzrost.
- Niby z której strony jest dla mnie przydatny?
- Dzięki temu masz drobne dłonie.
Erwin wziął rękę Leviego i z fascynacją przejechał po niej palcami.
- Idealne do zadań wymagających precyzji – szepnął, gładząc skórę od lekko zaczerwienionych kłykci do idealnie spiłowanych paznokci. – Takich jak zakładania szwów.
- Albo poderżnięcie komuś gardła – powiedział nieco speszony Levi.
Dziwnie się czuł, patrząc, jak pułkownik dotyka jego dłoni. Jeszcze parę tygodni temu wyszarpnąłby rękę, ale teraz... jakoś tak...
W końcu on też dotykał twarzy Erwina, gdy udzielał mu pierwszej pomocy. W takiej sytuacji chyba nie powinien się oburzać o to, że dowódca poświęcił uwagę jego dłoni.
Nawet jeśli nie było ku temu żadnego sensownego powodu, bo przecież Levi nie miał w tamtym miejscu żadnej rany...
- Skoro już mówimy o podrzynaniu gardeł – Smith rozmasował podbródek. – Jak ci poszło z cyklopem? Ciekawi mnie, czy był trudnym przeciwnikiem.
- Widywałem już trudniejszych – mruknął Levi, kierując zamyślony wzrok na bliżej nieokreślony punkt na ziemi. – Ale niestety nie mogę powiedzieć, bym zlikwidował ten konkretny egzemplarz. Gdy skończyłem z innymi tytanami, skurczybyk popatrzył na mnie i spierdolił.
- Tak po prostu? – Erwin wytrzeszczył oczy.
- Nie, wcześniej poprosił mnie o adres do korespondencji i kazał pozdrowić krewnych! – prychnął dawny zbir. Zastanowił się chwilę, po czym dodał: - Taa, jak dziwnie by to nie brzmiało, po prostu odwrócił się i zwiał.
- Myślisz... że jest mądrzejszy od innych?
- Właściwie to ciężko stwierdzić, czy jest mądry czy głupi. Nie wydaje mi się, żeby uciekł, bo dokładnie przeanalizował sytuację i zrozumiał, że ze mną nie wygra. Sądzę, że to była decyzja oparta na emocjach. Impuls. Dokładnie tak samo się zachował, gdy wcześniej złapał Henninga. Rzucił się na niego właściwie tylko dlatego, bo rozbawiło go, że jakiś człowiek lata w powietrzu i...
Oczy Leviego rozszerzyły się. Czarnowłosy żołnierz gwałtownie zerwał się na nogi.
- Niech to szlag... Henning! – wyrzucił z siebie.
- Co z nim? – Erwin również wstał. Wyglądał na zaniepokojonego. – Czy on... jednak nie przeżył?
- Oczywiście, kurwa, że przeżył! – Dawny zbir niedbale machnął ręką. – Ale nie widziałem go, odkąd poszedłem po ciebie, Lynne i Grega.
- Czyżby jakiś tytan...
- Nie ma opcji! Gdyby w pobliżu kręciło się więcej wrogów, wyczułbym ich. Do ciężkiej cholery... zostawiłem tego gówniarza dokładnie w tamtym miejscu, zaledwie parę kroków od Tomasa. Gdzie on się, do licha, podziewa?
Levi zaczął rozglądać się na boki, wypatrując charakterystycznych, ściętych na krótko ciemnych włosów.
- Ja pierdolę! Znowu polazł gdzieś, nie pytając nikogo o pozwolenie! Gdy tylko go znajdę, to przysięgam, że...
- Gdzieee byłeeeeeeś?! – z boku dobiegł histeryczny głos.
Coś biegło w kierunku Leviego z bardzo dużą prędkością. Ponieważ parujące szczątki tytana zasłaniały pole widzenia, dawny mieszkaniec Podziemia dostrzegł tajemniczy obiekt dosłownie w ostatniej chwili. Chciał kopnąć intruza, ale gdy go rozpoznał, zamarł w bezruchu – i już wkrótce gorzko tego pożałował!
Henning padł na kolana, chwycił Leviego w pasie i zaczął ocierać się o jego biodro swoją obsmarkaną, czerwoną od łez twarzą.
- Kurwa mać! – wysapał dawny mieszkaniec Podziemi. – Co do...?!
- Pokonałeś tytany i sobie poszeeeedłeeeeś! – padła płaczliwa odpowiedź. – Dlaczego mnie zostawiłeeeeeś?!
- Co ty pierdolisz?! Odszedłem tylko na chwilę, by sprawdzić, czy Erwin i reszta są bezpieczni! To ty polazłeś nie wiadomo gdzie, chociaż nikt ci... A w ogóle to, kto pozwolił ci się do mnie kleić?! PUSZCZAJ MNIE, DO DIABŁA!
Henning ułożył usta w podkówkę i popatrzył na Leviego jak zagubiony szczeniaczek na świeżo odnalezioną matkę. Z jego oczu spływały strumienie łez. Głośno pociągnął nosem i piskliwym głosem poprosił:
- J-już będę grzeczny, więc nigdy więcej mnie nie zostawiaj... mamusiu!
Mało brakowało, a Levi przewróciłby się z wrażenia. Wobec rozgrywającego się absurdu, jego biedny i skołowany umysł był w stanie sformułować tylko jedną myśl.
Że. CO. Kurwa?!
Notka autorki
Jak wam się podobała walka z tytanami? Mam nadzieję, że nie się nie pogubiliście i bez problemu mogliście wyobrazić sobie to, co się działo.
Nie zabrakło też uroczej scenki między Erwinem i Levi – jak widać, chłopcy powoli „zmniejszają dystans" i mają coraz mniej oporów przed dotykaniem się nawzajem. Co prawda tylko po twarzy, ale od czegoś trzeba zacząć ;)
Dziękuję wszystkim cudownym osobom, które zostawiły dla mnie komentarz!
Wciąż dokucza mi ząb, ale powolutku wracam do zdrowia, dzięki czemu mogę publikować rozdziały w wyznaczone dni.
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top