Rozdział 15 - Domek na drzewie

„Umieścimy ich w samym środku formacji, gdzie będą chronieni ze wszystkich stron. Przy odrobinie szczęścia zobaczą najwyżej zarys tytana z bardzo dużej odległości."

To właśnie powiedział Erwin, gdy Levi podzielił się z nim wątpliwościami odnośnie nowych rekrutów. I póki co wszystko wskazywało na to, że przewidywania pułkownika się sprawdzą.

Choć galopowali już od ponad godziny, ich oddział nie stoczył jak dotąd ani jednej walki. Co prawda widzieli paru tytanów i praktycznie non stop mieli nad głowami czerwone flary, jednak póki co nie dobyli mieczy. Jak dziwnie by to nie brzmiało, wyrośnięte skurwysyny nie były teraz ich największym wrogiem.

Tę parszywą rolę przejęło słońce.

Bijący od nieba żar z każdą chwilą wydawał się intensywniejszy, a gdy wybiło południe, stał się prawie nie do zniesienia.

- Obowiązkowe nawodnienie! – zarządził Smith, chowając zegarek do kieszonki munduru. – Zrobimy to jeden po drugim. Macie wypić, ile się da, a resztę wylać sobie na głowę i kark.

- Czy nie wyczerpiemy w ten sposób zapasów wody? – niepewnie zapytała Lynne.

- Wkrótce dotrzemy do bazy – odparł Erwin. – Jest ulokowana w pobliżu strumienia, więc będziemy mogli uzupełnić manierki. Ale zanim to nastąpi, musicie być w dobrym stanie. Nanaba! Jedziesz ostatnia, więc zaczynasz.

Jasnowłosa kobieta posłusznie napiła się wody, po czym uniosła kapelusz i polała się po głowie.

Następny w kolejności był Levi. Na początku ekspedycji paradował kapturze, jednak wytrzymał w tym stanie najwyżej piętnaście minut. Przy tak powalonej temperaturze miał gdzieś, jak głupio będzie wyglądał – ostatecznie poddał się i zawiązał na głowie białą chustę po mamie. Lynne też w pewnym momencie odpuściła i z rumieńcami na policzkach wypożyczyła od Gelgara zapasową bandanę w kufle piwa.

Tylko Henning się nie wyłamał. Wydawał się zdeterminowany, by jakoś wyróżnić się na tle reszty. Choć pocił się jak szczur, konsekwentnie odmawiał zrezygnowania z kaptura na rzecz chusty, mimo iż trzy osoby chciały mu takową pożyczyć. W dodatku wzdychał z niezadowoleniem za każdym razem, gdy zauważali tytana i postanawiali zrezygnować z walki.

No, ale przynajmniej nie ignorował rozkazów i bezmyślnie nie odłączał się od reszty, dzięki czemu nadal żył. To już coś!

Erwin zaczekał, aż wszyscy jego podwładni się napiją i dopiero wtedy wyciągnął własną manierkę. Levi powtarzał sobie, że rumieńce, które czuł na policzkach, wzięły się od słońca i nie miały absolutnie nic wspólnego ze sposobem, w jaki woda polała się po blond włosach i niebieskiej chuście. Smith przetarł jasną brew, by strząsnąć z niej nadmiar wody.

Ten koleś powinien mieć dożywotni zakaz noszenia nakryć głowy – z rezygnacją pomyślał dawny zbir. – Wygląda w tym zestawie jak smarkacz. Jest zdecydowanie ZBYT uroczy!

Tak właśnie sobie powiedział. Mimo to poczuł ukłucie rozczarowania, gdy wjechali do lasu i Erwin zdjął chustę.

Powiew chłodnego powietrza sprawił, że Zwiadowcy wydali zbiorowe westchnienie ulgi. Henning tak szybko zerwał z głowy kaptur, jakby materiał parzył mu skórę. Levi schował chustę do kieszeni i zaczął rozglądać się po otoczeniu zafascynowanym wzrokiem. Jeszcze nigdy nie widział tak wysokich drzew – jedno z nich miało pień wielkości powozu!

- A oto i lokalizacja naszej bazy – zaanonsował Erwin. – Las Gigantycznych Drzew. Nie jest tak duży jak ten, który znajduje się w obrębie Muru Marii, ale i tak robi wrażenie. Levi, Henning, Lynne... widzicie go po raz pierwszy. Jak wam się podoba?

- Niesamowity! – wykrzyknęli jednocześnie młodzi żołnierze.

Levi zareagował nieco mniej entuzjastycznie, ale i tak nie zdołał ukryć podziwu.

- Bardzo... praktyczny – stwierdził, aprobująco przytakując.

- Prawdziwy raj dla Mistrzów Trójwymiarowego Manewru! – zawołał Gelgar. – Ale to jeszcze nic... Tylko poczekaj, aż zobaczysz bazę!

Dawny zbir nie musiał długo czekać, by zaspokoić swoją ciekawość, bo wkrótce dotarli na miejsce. Oni a także żołnierze z innych oddziałów zgromadzili się na leśnej polanie i wszystko wskazywało na to, że planowali zostać tu na dłużej.

Okolica została ogrodzona przez drewniane pale ze skierowane do zewnątrz zaostrzonymi czubami. Część osób była zajęta kopaniem rowu wokół tej konstrukcji, co Levi uznał za mądre posunięcie – jeśli tytany najpierw się wywalą, to nieco zwiększy prawdopodobieństwo, że nadzieją się na płot jak kurczaki na rożen. Co jednak nie oznaczało, że ktokolwiek na tym pożal się Boże obozowisku mógł poczuć się bezpiecznie.

Ludzie odpowiedzialni za rozstawianie namiotów i wyładowywanie wozów sprawiali wrażenie spokojnych, jednak zachowywali się zupełnie inaczej niż robotnicy, którzy wpadali czasem do Kwatery Głównej, by dokonać paru napraw. Nikt nie żartował, nie śpiewał pod nosem durnych piosenek, ani nie rozwalał się na stercie drewna, by pociągnąć łyk piwka i zrobić sobie przerwę. Zwiadowcy w żadnym wypadku nie zapomnieli, że znajdują się na terytorium tytanów – przez cały czas mieli w oczach czujność, a gdy z lasu dochodził jakiś dźwięk, zamierali w bezruchu i dopiero po chwili wznawiali pracę.

Erwin i członkowie jego oddziału zsiedli z koni i zatrzymali się w pobliżu Shadisa, by zaczekać za przydzielenie rozkazów. Przypadek sprawił, że dotarli na miejsce w tym samym czasie co grupa Hanji. Główny Dowódca dyskutował o czymś z jednym z oficerów, więc Levi zyskał trochę czasu, by przyjrzeć się bazie.

Nie widział jej zbyt dobrze, ponieważ była zasłoniona przez liście, ale mógł stwierdzić, że powstawała na trzech różnych drzewach i że każdy z miniaturowych domków był położony na innej wysokości.

- Można się do nich dostać tylko za pomocą trójwymiarowego manewru – wyjaśniła wyraźnie podjarana Hanji, podchodząc do Leviego i poufale obejmując go ramieniem. – Obecnie koncentrujemy się na tym, by dobrze je ufortyfikować. Widzisz te wyrzutnie z hakami? Pozwalają unieruchomić tytana, by żołnierze mogli go dobić bez narażania życia. Czy to nie fascynujące?

- Taa, cholernie – wymamrotał dawny mieszkaniec Podziemi.

Ciekawość sprawiła, że wyjątkowo nie czuł się zirytowany, choć okularnica naruszała jego przestrzeń osobistą.

- Rozumiem, że te zabawki mają przeszkodzić tytanowi, gdy będzie wspinał się na drzewo – odezwał się kontemplacyjnym tonem. – A co jeśli skurwiel okaże się na tyle ciężki, że pniak nie wytrzyma jego ciężaru? Wtedy ten wasz drewniany domek zleci na dół i cała baza pójdzie się pierdolić.

Spojrzenie Hanji spoważniało.

- Taa, masz rację – stwierdziła z ponurym westchnieniem. – Już kiedyś przerobiliśmy podobny scenariusz i nie wydaje mi się, byśmy mogli to przeskoczyć. Ale właśnie dlatego budujemy bazę na kilku drzewach! – podkreśliła, unosząc palec wskazujący i na nowo odzyskując entuzjazm. – Całe założenie opiera się na tym, by powstało na tyle dużo domków, że jak jeden się rozwali, będzie go można powoli odbudowywać, w międzyczasie stacjonując w pozostałych. Sprytne, co nie?

- Sprytne i w chuj męczące – sceptycznie odparł Levi. – Innymi słowy ci, którzy kiedyś tutaj zamieszkają, będą musieli non stop bawić się w budowlańców?

- To dość niska cena za siedzenie poza Murami i obserwowanie tytanów! – wyrzuciła z siebie Hanji, wpatrując się w bazę rozmarzonym wzrokiem. – Ach, mam nadzieję, że jako pierwsza dostąpię tego zaszczytu!

- Ja tam wcale się do tego nie wyrywam – mruknął dawny mieszkaniec Podziemi. – Pomysł Erwina wydaje mi się o wiele sensowniejszy.

- Hę? Pomysł Erwina? Jaki pomysł Erwina?

Levi zamrugał.

Czyżby Smith nie pokazał swojej szalonej koleżaneczce książki o Spóźnialskim Książulku? Nie wspomniał jej, że za Murami być może znajdował się zamek, który spełniał wszystkie kryteria, by zostać doskonałą bazą wypadową? Co prawda Hanji nie spędzała z Erwinem jakoś strasznie dużo czasu, ale... z punktu widzenia Leviego ci dwoje wyglądali na bliskich przyjaciół. A gdy w grę wchodziła walka z tytanami, uzupełniali się jak mało kto!

Odkąd Levi dowiedział się o zamku z książki, odruchowo założył, że okularnica usłyszała o nim jako pierwsza. Mimo to zaintrygowany wyraz jej twarzy wskazywał na coś wprost przeciwnego.

- Wiesz o czymś, czego ja nie wiem? – zapytała, wpatrując się w Leviego z głodem w oczach.

Chciał odpowiedzieć „tak", jednak czuł, że nie ma do tego prawa. Jeśli Erwin z jakiegoś powodu postanowił nie mówić Hanji o zamku, należało uszanować jego decyzję.

- To nic – rzucił Levi. – Tak mi się tylko powiedziało. Erwin stwierdził, że jesteś wystarczająco zawzięta, by przetrwać poza Murem bez niczyjej pomocy. Właśnie to miałem na myśli, gdy wspomniałem o „jego pomyśle". Chodziło o to, by zamknąć cię na parę miesięcy w miejscu takim jak ten cholerny domek, byś mogła sobie bez oporu badać tytany.

- A, tak. – Okularnica natychmiast podchwyciła temat. – Teraz, gdy o tym wspomniałeś... Ja i Erwin dawno temu założyliśmy się, które z nas wytrzyma poza Murem dłużej niż tydzień. Byliśmy wtedy strasznie pijani. Powiedział ci o tym, co?

Właściwie to nie. Jednak Levi ucieszył się, że jego wymówka przeszła z taką łatwością, więc przytaknął.

- Chcieliśmy od razu pójść do bramy i rozstrzygnąć nasz zakład – z nostalgicznym uśmiechem westchnęła Hanji. – Na szczęście się powstrzymaliśmy.

- To JA was powstrzymałem! – wtrącił stojący nieopodal Moblit. Z rezygnacją pokręcił głową i zbolałym głosem dodał: - Dla własnego dobra, powinna pani zupełnie zrezygnować z picia, dowódco. Pułkownik Erwin zresztą też...

Levi nagle uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie widział swojego przełożonego w stanie nietrzeźwym. Poczuł, że jego ciekawość wzrasta.

- Muszę go kiedyś upić – mruknął, masując podbródek.

Moblit złapał go za ramiona i popatrzył na niego z histerią w oczach.

- N-nie, Levi – wyjąkał, przełykając ślinę. – On zdecydowanie nie powinien pić. Nigdy, rozumiesz? Ni-gdy!

Równie dobrze mógłby postawić na ziemi kusząco wyglądającą skrzynkę, zabezpieczyć ją pięcioma kłódkami i jeszcze walnąć z przodu wielki napis „Nie otwierać"! Takie coś tylko sprawiało, że człowiek odczuwał większą pokusę.

Co on do, licha, wyrabia, kiedy jest pijany? – pomyślał Levi, patrząc na Erwina, który właśnie rozmawiał z Shadisem. – Muszę się tego dowiedzieć! Po prostu MUSZĘ!

- Jak zawsze przesadzasz, Moblit! – Hanji niedbale machnęła ręką. – Wtedy byliśmy jeszcze młodzi i głupi... Ale teraz jesteśmy o wiele sprytniejsi i na pewno znaleźlibyśmy jakiś sposób, by przetrwać poza Murem. A przynajmniej ja. Ach, tylko pomyśl!

Złożyła dłonie jak do modlitwy i wbiła rozmarzony wzrok w widoczny między liśćmi fragment bazy.

- Zaszyłabym się w takim ślicznym domku – wymruczała. – Tylko ja i tytany przez siedem najwspanialszych dni w moim życiu! Mogłabym badać moich słodziutkich wyrośniętych przyjaciół i nikt nie jęczałby mi nad uchem! Wzięłabym sobie kocyk, kakałko, śpiworek, ciepłe skarpetusie i...

- HANJI! – Ryk Shadisa sprawił, że okularnica wylądowała na czterech literach. – Przestań się opierdalać i jazda na górę!

Główny Dowódca stał ze skrzyżowanymi rękami i wpatrywał się w zwariowaną kobietę z mieszaniną irytacji i troski.

- Przypominam ci, że te cholerne domki to twój projekt – przypomniał zmęczonym głosem. – Jeśli nie będziesz nadzorować budowy, z pewnością popełnimy jakiś błąd. Dlatego bierz swój oddział i do roboty!

- Dobra, dobra, już idę! – Szeroko się uśmiechając, okularnica pomachała ręką, by zwrócić uwagę podwładnych. – Nie martw się, Keith. Zaopiekuję się naszym dzieciątkiem!

Zanim aktywowała kotwiczki do trójwymiarowego manewru i wzbiła się w górę, puściła Głównemu Dowódcy oko.

- Mówiłem, byś nie nazywała projektu w taki sposób! – Shadis burknął do jej oddalającej się sylwetki, a gdy zniknęła z zasięgu wzroku, pokręcił głową i wymamrotał: - Ona mnie kiedyś wykończy...

Levi miał nadzieję, że będzie mógł ruszyć śladem Hanji i przyjrzeć się bazie z bliska. Jednak wszystko wskazywało na to, że okazja do zwiedzania nie nadarzy się zbyt szybko.

- Żołnierze, zbiórka! – zarządził Erwin.

Stał naprzeciwko podwładnych, krzyżując dłonie za plecami. Pod wpływem jego surowego spojrzenia Lynne i Henning napięli się jak struny.

- Nasz oddział dostał następujące rozkazy: zostaniecie podzieleni na dwie grupy – Smith zaczął cierpliwie tłumaczyć. - Żołnierze z mniejszym doświadczeniem, czyli Lynne i Henning, dołączą do Dolnej Ekipy Budowlanej i będą wykonywać różne prace pod nadzorem Pułkownika Xaviera. To właśnie on będzie waszym przełożonym pod moją nieobecność i to do niego macie się zgłaszać z wszelkimi problemami. Uważnie obserwujcie swoje samopoczucie i w razie jakichkolwiek niepokojących sygnałów, nie wahajcie się poprosić o przerwę. W tym samym czasie weterani zajmą się chronieniem terenu przed tytanami. Będziecie pracować w parach, z czego jedno z nas zajmie pozycję w Górnej Straży a drugie w Dolnej.

Wskazał palcem promyk światła między drzewami i ponurym tonem oznajmił:

- Członkowie Górnej Straży obserwują okolicę z najwyższego możliwego punktu, dlatego są szczególnie narażeni na działanie promieni słonecznych. Prawdopodobnie będą musieli stoczyć kilka walk, by nie dopuścić tytanów w okolice bazy. W porównaniu do nich, rezydująca przy ogrodzeniu Dolna Straż wydaje się mieć znacznie prostsze zadanie, a wręcz sprawiać wrażenie grupy relaksacyjnej. Jednak nie dajcie się zwieść pozorom! Ten system istnieje po to, byście mogli często się zmieniać i nie przeciążać swoich organizmów zbyt długim przebywaniem na słońcu. Gdy osoba z Górnej Straży poczuje, że się zgrzała, natychmiast daje sygnał partnerowi i schodzi do cienia. Kiedy jesteście w Dolnej Straży, macie obowiązek zachować czujność, a jednocześnie odpocząć i nawodnić się, by zyskać siłę przed powrotem na słońce. Trudne sytuacje oraz spotkania z tytanami meldujemy, jak zawsze, poprzez znaki dymne. Czy wszystko jasne?

Henning otworzył usta.

- Nie, członkowie Ekipy Budowlanej nie mogą zamienić się miejscami z członkami Straży. – Erwin uprzedził pytanie młodzieńca, wzrokiem dając mu do zrozumienia, że ta kwestia nie podlega dyskusji.

Smarkacz miał nadąsaną minę, jednak nie powiedział ani słowa. Erwin klasnął w dłonie.

- A zatem: na pozycje!

XXX

To była najprzyjemniejsza a zarazem najnudniejsza robota, jaką Levi miał od lat. Jedyne, co musiał robić, to sterczeć na czubku drzewa, co jakiś czas zlikwidować tytana i nie dać się usmażyć promieniom słonecznym.

Póki co to ostatnie sprawiało mu najwięcej trudności. Nie chciał tego przyznać, ale ze wszystkich żołnierzy pełniących straż radził sobie zdecydowanie najgorzej. I nie chodziło wcale o to, że ściął za mało wrogich karków – pod tym względem nie miał sobie nic do zarzucenia. Można nawet stwierdzić, że w tym przodował. Jednak zmieniał się z Dolną Strażą więcej razy niż ktokolwiek inny, a pracujący przy budowie smarkacze nie omieszkali mu tego wytknąć. Fakt, że uznali go za lenia, doprowadzał go do szału, dlatego gdy wreszcie wrócił na górę, był zdeterminowany wytrwać co najmniej kilka godzin.

Akurat wachlował się przyniesionym z dołu dużym kawałkiem kory, gdy ujrzał wyłaniającego się spomiędzy liści Erwina.

- Wachlarze sprawdzają się znacznie lepiej – z łagodnym uśmiechem skomentował Smith. – Jeśli chcesz, mamy kilka w namiocie zaopatrzeniowym. Raport?

- Pięciu zlikwidowanych osobników – zameldował Levi, grzbietem dłoni ocierając pot z czoła. – Cztery zwykłe i jeden odmieniec. Oprócz tego widzieliśmy jeszcze dwa tytany, ale nie zauważyły nas i pobiegły w stronę Muru. Zdecydowaliśmy się nie podejmować z nimi walki.

- Słusznie. A sprzęt?

- Wciąż mam wystarczające ilości gazu. Zużyłem dwa zestawy ostrz, ale uzupełniłem je, gdy pełniłem Dolną Straż.

Erwin aprobująco skinął głową. Jednak po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz troski.

- Levi, nie ruszaj się – rozkazał, idąc w stronę podwładnego energicznym krokiem.

Widząc zbliżającego się dowódcę Levi czuł się trochę niepewnie, jednak postanowił wykonać polecenie. Znajdowali się na gałęzi, więc gdyby któryś z nich wykonał jakiś gwałtowny ruch, mogłoby to się skończyć upadkiem z wysokości i niepotrzebnym zużyciem gazu.

Smith ostrożnie chwycił podwładnego za policzki i pochylił głowę, by złączyć ich czoła. Zupełnie nieprzygotowany na taki obrót spraw, Levi spłonął rumieńcem.

- C-co... co ty, do licha, wyprawiasz?! – jęknął, wytrzeszczając na dowódcę wzrok.

Erwin nic sobie nie robił z jego agresywnego tonu. Po chwili oderwał swoje czoło od czoła drugiego mężczyzny, jednak wciąż trzymał dłonie na jego policzkach.

- Tak jak myślałem – skwitował, cicho wzdychając. – Jesteś rozpalony.

A dziwisz mi się?! – pomyślał Levi, czując na twarzy coraz intensywniejsze gorąco. – Jak mam NIE być rozpalony, gdy robisz coś tak... c-coś tak...

- Powinieneś jak najszybciej zejść na dół i się schłodzić – oznajmił Smith.

- Żartujesz sobie? Dopiero co tam byłem! Nie mogę co chwilę...

- Levi, nie czujesz tej różnicy temperatur między naszymi ciałami? Jak tak dalej pójdzie, będziesz kompletnie niezdatny do walki!

Dopiero teraz dawny zbir zwrócił uwagę na to, jak chłodne były ręce, które spoczywały na jego policzkach. Odwrócił wzrok i gniewnie mlasnął językiem.

Poczuł rozczarowanie, gdy Erwin wreszcie odsunął dłonie od jego twarzy. Powiedział sobie, że tęskni za nimi tylko dlatego że były tak przyjemnie zimne...

- Wychowywałeś się z Podziemiu – ostrożnie zaczął Erwin. – To nie twoja wina, że reagujesz na słońce inaczej niż pozostali. Być może za jakiś czas przystosujesz się do wysokich temperatur, ale zanim to nastąpi, musisz zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń.

Levi otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz dowódca powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Cały Korpus Zwiadowczy jest jak żywy organizm – podkreślił Smith. – A ty jesteś jedną z jego pięści. Kiedy jakaś część ciała się zmęczy, trzeba pozwolić jej odpocząć. Lepsze to, niż gdyby stała się kompletnie niezdatna do zadawania ciosów, nie uważasz?

Dawny mieszkaniec Podziemi nie lubił tego typu durnych metafor, jednak zrozumiał, co próbowano mu przekazać. Co prawda wciąż nie czuł się do końca przekonany, jednak spoczywająca na jego ramieniu dłoń sprawiała, że miał ochotę ulec. Kilka miesięcy wcześniej gniewnie by ją odtrącił, ale ostatnimi czasy dotykała jego barków i pleców tak często, że nauczył się znajdywać w niej ukojenie. Zresztą, nie tylko w niej.

Kojący głos dowódcy miał na niego równie wielki wpływ.

- Niezależnie od tego, co o tobie mówią, dobrze wykonujesz swoje zadanie, Levi – zapewnił Erwin. – Gdy trzeba zlikwidować jakiegoś tytana, radzisz sobie znakomicie. Masz pełne prawo, by trochę dłużej posiedzieć w cieniu. Jeśli poczujesz się przez to lepiej, mogę rozkazać innym, by w razie nagłego wypadku wezwali cię za pomocą sygnału dźwiękowego. Co ty na to?

- W porządku. – Wzdychając, Levi skinął głową. – W takim razie zejdę na dół i będę czekał na wezwanie.

- Nie zapomnij się nawodnić. I pamiętaj, że rekruci biorą z ciebie przykład. Niech wbiją sobie do głów, że dobry żołnierz musi o siebie dbać!

Taa, jasne – kpiąco pomyślał dawny mieszkaniec Podziemi. – Już widzę, jak chwalą mnie za to, że kolejny raz poszedłem odpocząć.

Tak jak się spodziewał, gdy tylko postawił stopy na ziemi, poczuł na sobie chłodne spojrzenie Henninga. Zarozumiały młodziak akurat piłował deski w towarzystwie kilku innych smarkaczy. Idąc w stronę namiotu zaopatrzeniowego, Levi nie patrzył w nich stronę, jednak z uwagą słuchał każdego słowa.

- Weterani prawie nic nie robią, a my zasuwamy tutaj jak pszczoły w ulu! – ponurym głosem skomentował Tomas. – To takie niesprawiedliwe...

- Nie wygaduj głupot! – odparł jasnowłosy okularnik z oddziału Hanji.

O ile pamięć Leviego nie myliła, miał na imię Abel. Choć niespecjalnie błyszczał podczas treningów, sprawiał wrażenie rozsądniejszego od swoich rówieśników.

- W końcu nie jesteśmy w stanie stwierdzić, z czym muszą zmagać się strażnicy i jak wielu tytanów już pokonali – stwierdził po chwili.

- To całkiem logiczne, że weterani zostali oddelegowani do walki, a nam przypadła praca na budowie – zgodziła się Lauda.

Ona również należała do oddziału Hanji i podobnie jak Abel wydawała się mieć więcej oleju w głowie niż reszta.

- A poza tym, ten system działa – dodała po chwili. – Jesteśmy poza Murem już tak długo, a póki co zginęły tylko trzy osoby. Patrząc na dotychczasowe statystyki, to niesamowity wynik!

- No tak, tylko że nie zaciągnąłem się do Zwiadowców, by wbijać cholerne gwoździe! – poskarżył się Henning. - Skoro nie przemieszczamy się z miejsca na miejsce, mogliby dać nam szansę się wykazać!

- Dokładnie! – zgodził się Tomas.

Gałąź, którą dopiero co uciął, spadła mu na nogę i zaklął pod nosem.

- Zwłaszcza, że mamy znacznie lepszą kondycję niż co poniektórzy! – dodał po chwili, masując obolałą stopę.

Levi nie musiał obracać głowy, by stwierdzić, że gówniarz spojrzał w jego stronę. Wziął głęboki oddech i nakazał sobie spokój. Wystawianie się na słońce tylko i wyłącznie dlatego że ktoś uznał go za cieniasa, było niedojrzałe i głupie. Już i tak dał się podpuścić tym smarkaczom bardziej niż trzeba, gdy próbował wysiedzieć na czubku drzewa, by pokazać, że w niczym nie ustępuję wychowanym na Powierzchni kolegom. W sumie to dobrze, że Erwin zwrócił mu uwagę...

Przypomniawszy sobie moment, gdy Smith złączył ich czoła, Levi spłonął rumieńcem. Nie panując nad tym, co robi, musnął palcami policzek, na którym kilka minut wcześniej spoczywała dłoń dowódcy. Nie rozumiał, czemu tak intensywnie nad tym rozmyślał...

- Zmieniamy się? – usłyszał głos Gelgara.

Miłośnik alkoholu siedział na pieńku przed namiotem, opróżniając zawartość manierki. Patrząc na jego zadowoloną minę, Levi zaczął podejrzewać, że wcale nie pił wody.

Nie żeby mnie to obchodziło! – Dawny mieszkaniec Podziemia wzruszył ramionami.

- Erwin powiedział, że mam zejść – oznajmił niepewnie.

Nie lubił się usprawiedliwiać, jednak bardzo mu zależało, by nie wyjść na lenia. Ku jego zdziwieniu, Gelgar wcale nie spojrzał na niego krytycznym wzrokiem.

- Wcale się nie dziwię – stwierdził, podnosząc się z pieńka. – Mamy już wystarczająco problemów z tytanami. Nie możemy pozwolić sobie na to, by padać na ziemię z innych powodów.

Wymownie spojrzał w stronę namiotu medycznego. Pięć osób leżało na kocach i przeraźliwie się trzęsło, podczas gdy czerwono-włosa Nifa z oddziału Hanji obkładała ich mokrymi ręcznikami. Oprócz tego trzej żołnierze klęczeli na leśnej ściółce i zwracali zawartość żołądka.

- Zatrucie? – spytał zszokowany Levi.

Gelgar pokręcił głową.

- Udar słoneczny – skwitował, głęboko wzdychając.

- Nie wiedziałem, że można aż tak się poparzyć, by z tego powodu rzygać – oniemiałym głosem stwierdził dawny mieszkaniec Podziemi.

Już nie miał pretensji do dowódcy, za to że ten kazał mu zejść ze słońca. Jakby czytając mu w myślach, Gelgar oznajmił:

- Wszyscy twierdzą, że Erwin czepia się o głupoty, ale prawda jest taka, że bierze pod uwagę rzeczy, o których inni nawet nie pomyślał.

Ciężko się z tym nie zgodzić. Levi wywnioskował w tej chwili, że dowódcy pozostałych oddziałów powinni wziąć przykład ze Smisa i lepiej pilnować swoich podwładnych. Maniak alkoholu słusznie stwierdził, że tytany były wystarczającym problemem – w pełni sprawni żołnierze nie powinni zamieniać się w rozdygotane kukły, bo zbyt długo siedzieli na słońcu!

Po odejściu Gelgara, dawny zbir wziął pierwszą lepszą szmatę, obmoczył ją w wodzie i położył ją sobie na karku. Nie miał najmniejszego zamiaru doprowadzać się do takiego stanu jak ci przed namiotem medycznym!

Zerknął w stronę dzieciarni, by sprawdzić, czy ich też przypadkiem nie należało zagonić do cienia, ale po chwili uznał, że nie ma takiej potrzeby. Choć młodzi pracowali w dość jasnym miejscu, na ich skórze nie było śladów oparzeń.

Jedynym odstępstwem od normy były spojrzenia, które z każdą chwilą sprawiały wrażenie bardziej niezadowolonych. Nawet ze strony bardziej rozsądnych rekrutów dawało się wyczuć ślady frustracji.

- Powiedz... widziałeś jakiegoś tytana, gdy zmierzaliście do bazy? – Lynne zapytała Tomasa, gdy grupka miała chwilę przerwy.

- Może jednego – ponuro odparł kumpel Henninga. – Ale Pułkownik Xavier kazał nam go zignorować. Zostawiliśmy go Lewej Straży.

- My widzieliśmy aż dwa! – powiedziała Lauda. – Zaskoczyły nas, gdy nagle wyłoniły się zza kępy drzew.

- A zatem nie mieliście innego wyjścia i musieliście walczyć! – wykrzyknął Henning.

W jego oczach odbijała się zazdrość.

- Tak, ale... - Lauda spuściła wzrok.

- Pułkownik Hanji i Pani Nifa zajęły się nimi bez naszej pomocy – z nutą rozczarowania w głosie dokończył Abel. – My dostaliśmy rozkaz, by jechać za Panem Moblitem. Szkoda, że nie mogliśmy wziąć udziału w walce. Tamte tytany nie wyglądały na jakoś szczególnie groźne. Pułkownik Hanji zlikwidowała je może w parę sekund, z niewielką pomocą Pani Nify.

- Każda czynność wydaje się prosta, gdy jest wykonywana przez doświadczoną osobę – z góry dobiegł aksamitny głos.

To Erwin zsunął się z gałęzi i wylądował tuż przy rekrutach. Na jego widok zerwali się na nogi i zasalutowali.

- Nie próbujcie oceniać poziomu trudności danego zadania, jeśli nigdy wcześniej go nie wykonaliście – oznajmił surowym tonem. – Nie wiem, kiedy zlikwidujecie waszego pierwszego tytana, ale jestem niemal pewny, że nie zrobicie tego z tą samą swobodą, co żołnierze, którzy służą tutaj od lat. Dlatego spróbujcie się uspokoić i cierpliwie czekajcie na swoją szansę.

- Tak, sir! – odpowiedział chórek głosów.

Smith jeszcze przez chwilę mierzył młodych żołnierzy wzrokiem, po czym podszedł do Leviego.

- Jak się czujesz? – zapytał zatroskanym głosem.

- Lepiej. – Dawny mieszkaniec Podziemia skinął głową. – Chyba mogę już wracać na górę.

- Wolałbym, żebyś odpoczął nieco dłużej.

- Do ciężkiej cholery... Zrozumiałem, że mam o siebie dbać, ale temperatura mojego ciała już wróciła do normy. Sam zobacz!

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Levi chwycił policzki dowódcy i złączył ich czoła. Dopiero po fakcie uświadomił sobie, że uczynił coś w diabły zawstydzającego i to z powodów, których za cholerę nie potrafił wyjaśnić. Był zaskoczony swoim posunięciem w takim samym stopniu, co Erwin – przez chwilę po prostu tkwili w bezruchu, wytrzeszczając na siebie oczy.

Aż wreszcie Levi wydał ciche parsknięcie i lekko odepchnął policzki dowódcy, zwiększając dzielący ich dystans.

Są lepsze sposoby, by sprawdzić czyjąś temperaturę ciała – zganił samego siebie. – Co ja, do licha, wyprawiam?!

Kiedy Smith otrząsnął się z szoku, w jego oczach błysnęło rozbawienie, jednak szybko zamaskował je spokojnym wyrazem twarzy.

- Widzę, że rzeczywiście trochę ci lepiej. Mimo to wolałbym, żebyś odpoczął trochę dłużej. Bo widzisz, jest duża szansa, że...

- Erwin!

Słysząc donośny głos Shadisa, obaj mężczyźni obrócili głowy.

Dowódca Zwiadowców zmierzał w ich kierunku z dość poważną miną. Towarzyszyły mu dwie osoby: Hanji oraz wysoki czarnowłosy mężczyzna będący dowódcą Tomasa – Pułkownik Xavier.

- Postanowiłem, że zostaniemy tu na noc – oświadczył Shadis.

Powiedział to zdecydowanym głosem, jednak w jego spojrzeniu dawało się dostrzec cień wahania. Wpatrywał się w Erwina z takim wyrazem, jakby prosił go o pozwolenie.

Smith nic nie powiedział, tylko cierpliwie czekał na ciąg dalszy.

- Zrobiłam szybkie rozpoznanie terenu – oznajmiła Hanji, wymownie machając trzymaną w dłoni lunetą. - Z Południa idą na nas ciemne chmury. Sądząc po aktualnej prędkości wiatru, powinniśmy spodziewać się deszczu w przeciągu dwóch godzin.

Tak jak przypuszczałem – pomyślał Levi. – Lunie.

- Opady zaburzą widoczność – ciągnęła okularnica. – Powrót za Mur w takich warunkach może być dla nas zbyt niebezpieczny.

- Ale przecież nie wiemy, jak długo będzie padać – kłócił się Xavier. – Jeśli deszcz utrzyma się przez kilka dni, nasza sytuacja może stać się jeszcze gorsza. Uważam, że powinniśmy skorzystać z dwugodzinnego okna i jak najszybciej wrócić za Mur. To jedyna rozsądna opcja! Zwłaszcza, że nie dostaliśmy zgody od Rządu na kilkudniową wyprawę.

Shadis wysłuchał obojga podwładnych, marszcząc brwi. Wzrok miał cały czas utkwiony w Erwinie.

Kiedy Smith wreszcie przemówił, zrobił to zdecydowanym, pozbawionym wahania głosem:

- Sądzę, że przedłużenie wyprawy do doskonała decyzja, dowódco. Jeśli spadnie deszcz, obecna lokalizacja da nam lepsze możliwości obrony. Podczas poprzednich ekspedycji przygotowaliśmy wiele przyczółków ze sprzętem oraz żywnością, więc ryzyko wyczerpania zapasów jest bardzo niskie. Co zaś tyczy się Rządu... Cóż. Jeśli przedstawimy im dobre rezultaty, nie powinni zgłaszać obiekcji.

- Tak właśnie myślałem – Shadis skinął głową. – Przekażcie rozkazy swoim oddziałom. Kiedy to zrobicie, macie się stawić w moim namiocie, żebyśmy mogli ustalić nowy harmonogram.

Hanji, Xavier i Erwin zasalutowali. Po chwili Levi znowu był sam ze swoim dowódcą.

- Sam więc widzisz... - Smith zwrócił się do podwładnego. – Ponieważ plany się zmieniły, chciałbym, żebyś wziął nocną wartę. Dopóki nie zapadnie zmrok, Nanaba, Gelgar i Mike będą na zmianę strzec okolicy, a ty posiedzisz w namiocie i będziesz oszczędzał siły. Stróżowanie w deszczu będzie równie nieprzyjemne co stróżowanie w upale, ale nikomu innemu nie powierzyłbym tego zadania. Wiem, że można na ciebie liczyć.

To zabrzmiało cholernie miło. Jednak w tej chwili czarnowłosy żołnierz myślał o czymś innym.

- Stary Dziad bardzo liczy się z twoim zdaniem – stwierdził, z uwagą przypatrując się Erwinowi. – Chociaż tak zaciekle kłóciliście się o tamten zamek, boi się choćby pierdnąć bez twojej zgody.

- Twój dobór słów jak zwykle mnie zadziwia. – Smith wzniósł oczy ku niebu.

- Nie powiesz mi, że to nieprawda. – Levi uniósł brew.

- To zupełnie naturalne, że dowódca czasem wątpi w swoje decyzje i szuka aprobaty niższych stopniem. Zwłaszcza, gdy kilka wypraw z rzędu nie przynosi pożądanego rezultatu.

- Każdy dowódca oprócz ciebie! Kiedy na ciebie patrzę, za cholerę nie umiem sobie wyobrazić, że kiedykolwiek wątpiłeś w jakąkolwiek swoją decyzję. Choć teraz to w sumie już sam nie wiem...

Erwin posłał drugiemu mężczyźnie pytające spojrzenie.

- Dlaczego nie powiedziałeś Czterookiej Wariatce, co znalazłeś w książeczce od ojczulka? – Levi skrzyżował ramiona i zmierzył dowódcę uważnym spojrzeniem. – Czy to dlatego że zacząłeś wątpić?

Smith nerwowo drgnął. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, czarnowłosy żołnierz uspokajająco uniósł dłoń.

- Nie panikuj, nie wypaplałem nikomu twojego bezcennego sekretu. Choć dopiero dzisiaj zrozumiałem, że to sekret.

- Bez przesady. – Wyglądając na znacznie spokojniejszego, Erwin wzruszył ramionami. – Nie traktuję mojego odkrycia jak sekretu. Po prostu nie widzę sensu, by opowiadać o nim wszystkim dookoła. Kiedyś wspominałbym o tym przy każdej okazji, ale teraz...

Pokręcił głową i cicho dokończył:

- Uważam, że podczas dzielenia się tego typu informacjami trzeba zachować ostrożność. To wszystko.

Czemu Levi miał przeczucie, że kryło się za tym coś więcej?

- A zatem, powiedziałeś tylko mnie i Shadisowi? – upewnił się.

- Tak. – potwierdził Smith. – Dokładnie tak.

- Mnie, a nie Hanji – z naciskiem powiedział Levi. – Chociaż to ją znasz od lat, a mnie zaledwie od paru miesięcy.

Na twarzy Erwina odmalowało się zakłopotanie. Czarnowłosy żołnierz pomyślał, że być może jego dowódca sam nie umie wyjaśnić, dlaczego zachował się w taki a nie inny sposób.

Mimo to, jak przystało na jednego z najinteligentniejszych członków Korpusu Zwiadowczego, Smith szybko znalazł odpowiednie wyjaśnienie.

- Ufam Hanji bezgranicznie – oznajmił ze spokojem. – Jednak zdaję sobie sprawę, że bywa niezwykle porywcza i czasem zbyt szybko się nakręca. Gdybym powiedział jej, co odkryłem, mogłaby zacząć męczyć Keitha, a on stwierdziłby, że specjalnie ją do tego podpuściłem. Wyszedłbym na kogoś, kto jest gotów uciec się do wszystkich brudnych sztuczek, byle tylko dostać to, czego chce.

- A to nie tak, że rzeczywiście taki jesteś? – odruchowo spytał Levi.

Erwin zaśmiał się pod nosem.

- Masz rację – zgodził się, patrząc na podwładnego zamglonym wzrokiem. – Wygląda na to, że właśnie taki jestem. I chyba dlatego tak szybko obdarzyłem cię zaufaniem. Bez trudu mnie rozszyfrowałeś, jednak jakimś cudem...

Nieoczekiwanie urwał. Levi wpatrywał się w niego zaintrygowanym wzrokiem.

- Jakimś cudem, co?

Ciekawość kazała mu zadać pytanie, jednak w głębi siebie nie był pewien, czy na pewno chce usłyszeć odpowiedź. Miał jakieś takie niewytłumaczalne przeczucie, że okaże się w diabły wstydliwa.

Zwłaszcza, że Erwin jakoś nie kwapił się, by wyjaśnić, co miał na myśli.

Bez trudu cię rozszyfrowałem? – z irytacją pomyślał dawny mieszkaniec Podziemi. –W życiu nie słyszałem równie bzdurnego stwierdzenia! Czasem patrzę na ten twój zarozumiały łeb i za cholerę nie umiem ustalić, co w nim siedzi! Na przykład teraz...

Przez długi czas po prostu stali naprzeciwko siebie, nie mówiąc ani słowa. Levi zaczął kontemplować, czy nie przycisnąć dowódcy, ale zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, na jego głowę spadła kropla deszczu.

A potem druga. I trzecia. A za nią kolejne dziesięć.

Obaj mężczyźni zadarli głowy do góry akurat w momencie, gdy ciemno-szara chmura zasłoniła słońce.

- Wygląda na to, że Hanji pomyliła się w obliczeniach – mruknął Erwin, zarzucając sobie kaptur na głowę. – Deszcz zastał nas znacznie wcześniej, niż się spodziewaliśmy.

Levi skrzywił się z niesmakiem. Upały wydawały mu się w diabły uciążliwe, ale deszczu nienawidził nawet bardziej.

Z każdą spadającą z nieba kroplą wspomnienia stawały się bardziej żywe...

Turlająca się po ziemi głowa. Odgryziony tułów.

Levi powtarzał sobie, że tym razem będzie inaczej, bo nie znajdowali się na otwartej przestrzeni. Nawet jeśli deszcz zaburzy pole widzenia, Górna Straż powinna bez problemu wypatrzeć każdego tytana. Żołnierze byli świetnie przygotowani i mieli doskonałe warunki do obrony. Co mogło pójść źle?

Teoretycznie nic.

Mimo to rozsądek nie potrafił uspokoić serca, które biło szybciej niż zwykle. Levi starał się odsunąć od siebie czarne myśli, ale nic nie mógł poradzić – z jakiegoś powodu miał bardzo złe przeczucia!

Notka autorki

Planowałam, że ten rozdział będzie znacznie dłuższy i że wydarzy się w nim to, co zapowiadałam od pewnego czasu – czyli mega emocjonujący incydent, który pozwoli Leviemu się wykazać i pokaże młodym żołnierzom, jak niewiele potrafią ;)

Jednak gdybym miała napisać więcej, musiałabym przesunąć publikację na następny tydzień – dlatego mimo wszystko uznałam, że lepiej podzielić tekst na dwie części, byście dostali swoją dawkę rozrywki. A ja swoją dawkę satysfakcji, bo nie ukrywam, że diabelnie ciężko mi się w tej chwili pisze.

Zabieg wyrwania zęba, który miałam mieć w zeszłym tygodniu, ostatecznie został przesunięty na wczoraj, przez co od dwóch dni mam spuchniętą twarz. Wcale niełatwo zachować koncentrację, gdy wyglądasz jak chomik, który wpakował sobie żarcie tylko do jednego policzka. Mam nadzieję, że mimo wszystko udało mi się zachować dobry poziom tekstu – ale jeśli odczuliście mój spadek formy, bardzo was przepraszam!

Trzymajcie kciuki za mój szybki powrót do zdrowia!

Jak zawsze dziękuję za wszystkie komentarze ;)

Ściskam was bardzo mocno i do zobaczenia! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top